06
Pocałunek nie trwał dłużej niż kilka, może kilkanaście sekund i bardziej przypominał czułe muśnięcie jak namiętne uniesienie, ale zdecydowanie był impulsem. Odsunęłam nieznacznie głowę, otwierając oczy, by odnaleźć wzrok szatyna. Ten nadal stał w miejscu, obejmując mnie i po prostu się uśmiechał. Nic więcej, ale gest ten sięgał do jego oczu, więc widziałam wyraźnie, jak radośnie błyszczą jego tęczówki. Uniósł dłoń, opuszkami palców przesuwając po moim policzku i założył mi za ucho zbłąkany kosmyk włosów.
Gdzieś zza Theo dobiegły mnie gwizdy, więc najpewniej któryś z jego kumpli wyrażał tak swoją aprobatę dla naszego małego przestawienia. Wypuściłam powoli powietrze z ust, chcąc się już odsunąć od niego, ale powstrzymał mnie, łapiąc moją twarz w obie dłonie i złączył nasze wargi ponownie. Całował mnie bardzo powoli, jakby zastanawiał się nad każdym kolejnym muśnięciem, bojąc się, że się rozlecę, albo zniknę, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Było przyjemnie, dokładnie ta myśl mi towarzyszyła, więc nie przejmowałam się tym, jakie mogły być tego konsekwencje.
Pocałunki nie zawsze znaczyły wszystko, czasami po prostu były impulsem, zwyczajnym gestem, które nie wnosiły nic do naszego życia. A momentami jeden pocałunek mógł wywrócić nam je do góry nogami.
— Mamy publiczność — zauważyłam, odchylając się nieco, uśmiechając się do niego, orientując się, że nawet nie czułam się zażenowana tym faktem, chociaż nie byłam zbyt wielką fanką publicznego okazywania uczuć.
Mimo to czułam jakąś dziwną satysfakcję, gdy tylko dostrzegłam jakże zaskoczoną minę Elizabeth. Opuszkiem kciuka starłam ślad mojej szminki z warg Theodore i odsunęłam się, posyłając nieco zakłopotany uśmiech ludziom, którzy się nam przyglądali.
— Przepraszam — powiedziałam. — Ja... bo, no, przepraszam.
— Oj, kochanie. —Machnęła ręką Kate, odwzajemniając mój gest. — To miłość, każdy to rozumie — dodała, mrugając do mnie okiem. — W końcu, gdybym nie była mężatką też miałabym problem, by oprzeć się tej ładnej buźce.
Słysząc te słowa, Adam odchrząknął, zerkając na swoją małżonkę.
— Proponuję się napić — rzucił Theo, chcąc rozładować atmosferę, opierając dłoń na dole moich pleców. — W końcu przyszliśmy się tutaj bawić, prawda? Więc dość rozmów o interesach, bawmy się.
Nim wszyscy zdołali zgodnie przytaknąć, Elizabeth wystąpiła naprzód, podchodząc do szatyna, uśmiechając się przymilnie. Najwyraźniej szybko przeszedł jej cały szok.
— Mam sprawę, pozwolisz, że porwę cię na minutę? — spytała, zagryzając do wewnątrz dolną wargę, łudząc się, że wyglądała przy tym seksownie.
Jak dla mnie sprawiała wrażenie zdesperowanej i miałam nadzieję, że i mój towarzysz tak to odebrał.
— Przepraszam, ale mam tylko kilka dni, by nacieszyć się Cecylią, dodatkowo normalnie pracuję, więc cokolwiek dotyczące pracy możemy załatwić jutro, w biurze — odparł, przesuwając dłoń na mój bok, by przycisnąć mnie do siebie, a szeroki, dumny uśmiech zagościł na jego wargach.
Tą odpowiedzią zbił ją totalnie z pantałyku, więc przez dłuższy moment rudowłosa milczała, nie wiedząc, co powinna powiedzieć. Zatkało ją. I chociaż nie powinnam, byłam dumna z Theodore.
— Chyba że to coś naprawdę ważnego i możecie przez to stracić fortunę, kluczowego klienta czy coś w ten deseń, to proszę, porwij go — dorzuciłam, spoglądając na ciemnowłosego.
— Nie, nie aż tak, porozmawiamy jutro w biurze, nie będę teraz przeszkadzać, Tom, co powiesz na drinka? — zwróciła swoją uwagę na kolegę z pracy, najpewniej chcąc ulotnić się gdziekolwiek.
Byłam pod wrażeniem, ponieważ całkiem szybko odpuszczała, ale z drugiej strony miałam pewność, że była świadoma jak wiele znaczy dla Theo kontrakt z panem Whitmore.
Betty z Thomasem odeszli, wcześniej ustalając, że jednak pójdą zapalić.
— Plus dla ciebie, Teddy, cieszę się, że to miłość jest dla ciebie ważniejsza, jak praca. To ważne — podsumowała Kate, z aprobatą kiwając głową.
— Zdecydowanie to Cecylia jest moim priorytetem, od zawsze była, nawet gdy nie byliśmy parą, prawda?
Poczułam, że wzrok znajomej pary skierował się na nas, bo i Rachel i Robert oddalili się, korzystając z okazji.
— Tak, potrafił rzucić wszystko i biec mi na ratunek. Chociaż nie zawsze go potrzebowałam, ale nasze ciotki potrafiły panikować. — Przytaknęłam, klepiąc go w ramię, formując z ust tak zwaną podkówkę, jakbym naprawdę nie była z tego zadowolona.
— Zazwyczaj miały rację. Raz odebrałem ją z imprezy jakiegoś bractwa, wtedy pierwszy raz powiedziała mi, że mnie poślubi — oświadczył szatyn, poruszając rytmicznie, znacząco brwiami.
Ja zaś swoje zmarszczyłam, rozchylając wargi, starając się przypomnieć o czym on mówił. I po chwili to do mnie dotarło.
— Byłam młoda, naiwna i pijana! — wtrąciłam, szturchając go łokciem w bok, czując jak moje policzki oblewają się ze wstydu czerwienią.
— Ale już wtedy powiedziałaś, że chcesz za mnie wyjść, o ile nie znajdziesz lepszego kandydata przed trzydziestką — zauważył, nie próbując nawet ukryć swojego rozbawienia.
Państwo Whitmore wpatrywali się w nas, ale nam nie przerywali, wyraźnie zaintrygowani naszą opowieścią.
— Byłam pijana.
— Słowa pijanego to myśli trzeźwego — rzucił sentencjonalnie, dumnie wypinając pierś do przodu. — Na całe szczęście udowodniłem, że nie ma lepszego ode mnie i chce poślubić mnie już teraz, prawda?
— Nie powiedziałam jeszcze tak — ostrzegłam go, unosząc palec wskazujący w górę.
— Powiesz, już ja się o to postaram.
— Więc... zamierzasz się oświadczyć? — wtrąciła z zainteresowaniem ciemnowłosa kobieta.
— W najbliższej przyszłości, oczywiście. W innym wypadku jakiś inny się o to pokusi, a tego bym nie chciał. Od lat marzyłem o tym, by Cecylia została panią Wallace — przyznał.
Spojrzałam na niego, przechylając głowę, zastanawiając się nad tym, ile w tym jest gry, a ile prawdy? Nie byłam właściwie już pewna, czy nasza fikcja była kłamstwem, czy kryła w sobie ziarnko prawdy? Miałam wątpliwości.
— Chodźmy się napić — ponowił propozycję Adam, łapiąc żonę za rękę, by skierować się wraz z nią w stronę baru. — Długo się znacie?
— Będzie już prawie siedem lat — odpowiedzieliśmy zgodnie.
— Jak rozumiem, studiowałaś tutaj? — dopytywał starszy z mężczyzn.
— Tak, po maturze, czyli tutejszych testach SAT, które również zdałam, przyjechałam tutaj. Załatwiłam wszystko, co potrzebne, zdałam, co potrzebne i zamieszkałam z ciocią — opowiedziałam pokrótce historię i uśmiechnęłam się delikatnie, ponieważ wspomnienia związane z tym były przyjemne, mimo zbyt szybkiego odejścia cioci.
Gdyby nie umarła, całkiem możliwe, że moje życie potoczyłoby się inaczej. Zostałabym może w Stanach na stałe i nie poznałabym Olka, który najwyraźniej szukał aktualnie kłopotów, albo okazji do wyprowadzenia mnie z równowagi.
— A jak poznałaś Theo? — zapytała Kate, skinieniem głowy dziękując barmanowi za podanie kieliszka z winem, który zamówił dla niej mąż.
— Nasze ciocie się przyjaźniły i to on dostał ten zaszczyt bycia moim przewodnikiem, nie podobało mu się to — przyznałam, przypominając sobie, że początkowo szatyn darzył mnie raczej niechęcią.
— Dopóki cię nie poznałem — zastrzegł, uśmiechając się sardonicznie.
Oddał mi kieliszek, który od niego przejęłam, powstrzymując się od wypicia całej jego zawartości na raz. Zdecydowanie miałam na to ochotę, ponieważ nowina o poczynaniach mojego byłego partnera wytrąciła mnie z równowagi.
— Czyli to nie była miłość od pierwszego wejrzenia — podsumowała kobieta, wpatrując się w nas.
— Nie — potwierdził. —Trochę czasu mi zajęło zrozumienie, że to kobieta mojego życia. A jeszcze więcej przekonanie jej do tego. Cecylia nie do końca współpracowała, zwłaszcza po swoim powrocie do Polski. — Posłał mi znaczące spojrzenie, jakby faktycznie tak było.
Wprawdzie twierdziłam, że ciężko będzie utrzymać nam kontakt, ale Theodore idealnie dopasowywał znane mi fakty na potrzeby naszej gry. Zaskakiwał mnie tym.
Przez kolejną godzinę rozmawialiśmy z państwem Whitmore, o tym jak się poznaliśmy, jak doszło do ich ślubu i musiałam przyznać, że moje początkowe założenia, okazały się błędne. Byli naprawdę miłym ludźmi, a Adam nie wydawał się człowiekiem strasznie konserwatywnym, ale dostrzegłam aprobatę w jego oczach, a nawet głosie, gdy Wallace wspominał o ślubie. Zdecydowanie był człowiekiem rodzinnym, ale nie posiadali dzieci z Kate. Nie pytałam dlaczego, ale domyśliłam się, że nadal próbowali. Właściwie szatynka poruszyła temat adopcji, więc sądziłam, że już go rozważali.
Czas leciał szybko, przyjemnie.
— Jak bardzo niegrzeczne będzie to, że zaproponuję Cece wyjście z przyjęcia w tym momencie? — spytał Theo, sprawiając tym samym, że pozostała dwójka spojrzała na niego z zainteresowaniem.
— Bardzo — odparłam natychmiastowo, nie myśląc nawet nad odpowiedzią.
— Wcale, bo zrozumiałe jest to, że chcesz spędzić z nią jak najwięcej czasu — wtrąciła z rozbawieniem Kate, która nawet nie ukrywała uśmiechu.
Dlatego też, w ciągu kolejnych piętnastu minut pożegnaliśmy się ze wszystkimi i wyszliśmy z hotelu w towarzystwie małżeństwa, które również uznało, że najwyższa pora się ulotnić. Chwilę porozmawialiśmy z nimi pod hotelem, zapewniając, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie, a nawet odmówiliśmy, gdy zaproponowali, że odwiezie nas ich kierowca, ponieważ nasza taksówka była już w drodze.
Adam i Kate zniknęli w swojej limuzynie, a my zostaliśmy pod budynkiem. Westchnęłam ciężko, rozglądając się dookoła, licząc na to, że i nasz kierowca niedługo podjedzie.
— Cecylio — zaczął, zmuszając mnie tym samym, bym na niego spojrzała.
Tak też uczyniłam, ponieważ Theo zazwyczaj wolał używać zdrobnień, ewentualnie przezwiska, które sam wymyślił, jak mojego pełnego imienia. Zresztą nawet jego zniecierpliwiony ton głosu mnie zaintrygował.
— Co się stało? — Złapał w palce moją brodę, chcąc tym samym uniemożliwić mi ucieczkę wzrokiem.
— Co się miało stać? — odbiłam pytanie, marszcząc brwi, ponieważ wydawało mi się, że całkiem sprawnie ukrywałam swoją złość.
— Nie wiem, ale po tej rozmowie z koleżanką jesteś nieswoja, w dodatku mnie pocałowałaś, więc...
— By utrzeć nosa Elizabeth, która cały wieczór robiła do ciebie maślane oczy. Zakochana kobieta dokładnie tak by postąpiła. A ja takową miałam grać, więc w czym problem? — powiedziałam nieco głośniej, niż powinnam, dając mu jasny sygnał, że zdecydowanie nic nie było w porządku.
— Nie mam nic przeciwko temu, byś odgrywała w taki sposób swoją rolę, ale Ce, znam cię i widzę, że coś nie gra — skwitował spokojnie, wpatrując się w moje oczy z wyraźną troską. — Tak ciężko mi powiedzieć, co się stało?
Dokładnie po tych słowach wymiękłam. Rzadko się podawałam albo pozwalałam ponieść się emocjom, ale aktualnie miałam ochotę płakać z bezsilności. Oparłam czoło na ramieniu przyjaciela i pociągnęłam nosem, czując znajome szczypanie pod powiekami. Zamknęłam oczy i jęknęłam cicho.
— Chodzi o Aleksandra — wymamrotałam cicho, licząc na to, że on tego jednak nie usłyszy.
Przykre było to, że człowiek, który do niedawna podobno bardzo mocno mnie kochał, teraz zachowywał się jak palant. Przez to wydawało mi się, że podejmowałam złe decyzje, wybierałam złych ludzi. Darzyłam miłością kogoś, kto nawet na to nie zasługiwał.
Z ust mojego towarzysza wyrwało się tylko krótkie „o", nic więcej. Nie skomentował tego, ale objął mnie ciasno ramionami i gładził dłonią tył mojej głowy, jakby wiedział, że żadne słowa aktualnie mi nie pomogą. Po chwili się odsunął, złapał moją rękę i pociągnął mnie w stronę taksówki, która zatrzymała się przy krawężniku.
— Chodź, mam w domu wino. Zapijemy twoje smutki — obiecał, otwierając przede mną drzwi.
Nie protestowałam, nie miałam na to siły, ponieważ całą energię wkładałam w starania, by nie wybuchnąć płaczem.
Wsiadłam do samochodu, ignorując zupełnie kierowcę, z którym Theodore wdał się w niezobowiązującą pogawędkę. I chociaż pozornie skupiał całą uwagę na nieznajomym mężczyźnie, cały czas trzymał mnie za rękę, co jakiś czas luzując i zaciskając palce, upewniając mnie, że nadal przy mnie jest. Wiedziałam o tym, ale nie zmieniało to faktu, że ciężko przychodziło mi udawanie, że wszystko w porządku. Było dobrze, dopóki nie zaczął o to pytać. Dużo łatwiej jest udawać, gdy nikt nie wiedział, że się gra.
Droga do domu Theo dłużyła mi się niemiłosiernie, ponieważ katowałam się rozmyślaniem, głównie o Aleksandrze. Milczałam cały czas, a nawet nie słuchałam pozostałej dwójki, zupełnie nie wiedząc o czym rozmawiali.
Zastanawiałam się nad tym, jakimi motywami kierował się Olek? Co chciał zyskać? Co mógł takim zachowaniem ugrać? I jakim cudem rezygnował z zysków? Czyżby nie wystarczyło mu rzucenie mnie prywatnie? Może musiał również dopiec mi w strefie finansowej, wtrącić się do kariery, która w jakiś sposób mu przeszkadzała. Wcześniej wolałam udawać, że tego nie widzę, ale z czasem dotarło do mnie, że Aleksander oczekiwał ode mnie stuprocentowego oddania. Bywał zazdrosny, nawet o pracę. Początkowo ta cecha zdawała się urocza, ale na dłuższą metę jednak męcząca.
— Łobuzie. — Usłyszałam przyjemny tembr głosu szatyna, więc przekręciłam głowę, spoglądając na niego.
Wysiadł z taksówki, wcześniej płacąc kierowcy. Z tego powodu również odezwał się do mnie, by uświadomić mi, że dotarliśmy na miejsce. Wymamrotałam cicho podziękowanie, pożegnałam się i wyszłam z pojazdu, łapiąc rękę mężczyzny, który chciał mi w tym pomóc.
Taksówka odjechała, a do mnie dotarło, że wcale nie powinno mnie tu być. Nie chodziło o to, że nie chciałam spędzać czasu z przyjacielem, a o fakt, że nigdy nie lubiłam się zwierzać. Czasami powiedzenie wszystkiego na głos tylko pogarszało sprawę. Minęło kilka miesięcy, a we mnie dopiero uderzało to, że mój narzeczony wcale mnie nie chciał. Zostawił mnie, chociaż obiecywał być już na zawsze. Westchnęłam ciężko, przymykając na dłuższy moment oczy, chcąc pozbyć się spod nich szczypania i nie wybuchnąć płaczem. Nie chciałam być taką dziewczyną. Nie chciałam użalać się nad sobą z powodu faceta. Istniały bowiem dużo gorsze rzeczy, tragedie. Przeżyłam utratę cioci, więc pogodzenie się z rozstaniem nie mogło być ponad moje siły.
— Wiem, że to głupie pytanie, właściwie najgorsze, ale — zaczął, zatrzymując się przed bramką, wstukując kod, by dostać się na teren parceli, gdzie znajdował się jego blok. — Ale, jak się czujesz? Tak naprawdę?
Spojrzałam na niego, kręcąc z niedowierzaniem głową, ponieważ zadawał zbyt trafne pytania. Najpewniej miał tę umiejętność ze względu na zawód, jaki wykonywał i chociaż do tej pory podziwiałam to w nim, aktualnie mi przeszkadzała.
Pasowało mi to tak długo, jak nie zaczął mnie przesłuchiwać. W milczeniu dotarliśmy, aż do jego mieszkania. Weszłam z nim do środka, zsunęłam szpilki ze stóp, żałując, że nie piłam więcej na przyjęciu. Wolałabym stan nieważkości jak poczucie beznadziejności, które mi towarzyszyło. Theodore odwiesił mój płaszcz i założył dłonie na wysokości klatki piersiowej, bacznie mi się przyglądając. Czekał, tak po prostu, jakby liczył na to, że się ugnę.
— Chyba jednak wolę wódkę — podsumowałam zrezygnowana, mając świadomość, że obydwoje byliśmy zbyt uparci, więc dogadanie się nie będzie zbyt proste, albo nawet możliwe.
— W porządku, chociaż i tak trochę za bardzo mieszasz dzisiaj — skapitulował, kierując się do salonu, gdzie z barku wyciągnął butelkę alkoholu. — Schłodzić?
— Nie. — Pokręciłam głową, uśmiechając się nieznacznie, wymuszając na sobie ten gest. — Mogę wypić drinka, a jestem pewna, że masz w domu lód, prawda?
— Jakżeby inaczej — mruknął niechętnie, odstawiając wódkę na blat stołu wraz ze szklaneczkami do drinków. — Więc z sokiem, czy czymś gazowanym? Powinienem mieć...
— Nienawidzę Fanty, w sensie do drinków, wolę sok, jakikolwiek — wtrąciłam, przypominając sobie, że Theodore miał wyjątkową słabość do napojów gazowanych, za którymi z kolei ja nie przepadałam.
Potrafiłam wypić colę, oczywiście, ale wszystkie inne, niż ona dla mnie mogły nie istnieć. A już na pewno w połączeniu z procentami.
Zaśmiał się cicho, nie potrafiąc zapanować nad tą reakcją i wyciągnął z lodówki karton.
— Pamiętam, ale wolę zapytać, niż później słuchać, że nie dbam o twoje potrzeby czy jakoś tak — odparł, wzruszając lekko, dość obojętnie ramionami, sięgając również do zamrażalki, by dostać się do worka z lodem.
Ja w tym czasie opadłam na kanapę i rozmasowałam nieco obolałe stopy. Uwielbiałam to jak mój tyłek wyglądał dzięki obcasom, ale nienawidziłam tego bólu, który temu towarzyszył. Uśmiechnęłam się krótko, krzywo, pod nosem, przypominając sobie, że ciocia Aniela lubiła powtarzać, że dla piękna trzeba cierpieć.
Najczęściej informowała o tym, gdy próbowała używać lokówki na moich włosach, z marnym skutkiem. Fryzjerką była okropną i częściej mnie parzyła urządzeniem, niż faktycznie osiągała zamierzony efekt. Pokręciłam głową i spojrzałam na Theo, nie chcąc oddać się bez reszty nostalgii, która zawsze prowadziła do moich łez.
Tęskniłam za ciocią. Bezgranicznie. Była jedną z najbliższych mi osób i z trudem funkcjonowałam po jej śmierci, dopiero z czasem nauczyłam się, że świat istnieje dalej.
— Więc, będziesz w końcu ze mną szczera, czy będziesz dalej udawać, hmm? — zapytał, otwierając ponownie swój barek, wcześniej odkładając na stół sok i syrop o smaku limonki. — Co powiesz na imitację mojito?
— Co?
— Mówi się; słucham — zaczął, mrugając do mnie okiem. — Zamiast nudnej mieszanki soku i wódki proponuję coś więcej. Mam biały rum, ale nie mam mięty, więc mogę ci zrobić imitację mojito. Lubisz to, pamiętasz? — wyjaśnił, uśmiechając się sardonicznie, przypominając mi o tym, że miałam słabość do tej mieszanki.
— Poproszę. — Pokiwałam ochoczo głową, podnosząc się z kanapy. — Mogę pożyczyć od ciebie koszulkę? Ubranie? Bo ta sukienka jest piękna, ale do najwygodniejszych nie należy, mogę? — dopytywałam, orientując się, że nie miałam tu żadnych rzeczy.
— Jasne, ale najpierw odpowiedz?
— Na co?
— Na to, co tak naprawdę się dzieje? Jak naprawdę się czujesz? Co się stało? Jak sobie radzisz? — rozwinął swoje pytanie, bacznie mi się przyglądając.
— Theo — jęknęłam cicho, opuszczając bezsilnie ramiona.
Naprawdę byłam beznadziejna w zwierzaniu się. Dodatkowo nienawidziłam obciążać innych moimi problemami.
— Od samego początku grasz pozytywną, nieprzejmującą się niczym dziewczynę, ponieważ nie chciałaś litości. A nie oszukujmy się, właśnie ją otrzymywałaś po śmierci Anieli. Dlatego nauczyłaś się udawać szczęśliwą — podsumował cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową, krzyżując nasze spojrzenia ze sobą.
Zmarszczył z niezadowoleniem brwi, a ja rozchyliłam usta, ponieważ nie bardzo wiedziałam jak na to zareagować.
— Może to twój problem, Ce. To, że zawsze udajesz szczęśliwą, zamiast to po prostu czuć, nie pomyślałaś o tym? — kontynuował, a mnie ogarnął dziwny chłód.
Pokręciłam głową, chcąc zaprzeczyć, chociaż nie byłam pewna, czy powinnam. Koniuszkiem języka zwilżyłam dolną wargę i potarłam palcami nos, rozkładając pod koniec bezradnie ręce.
— Co mam ci powiedzieć? — powiedziałam nieco żałośnie, biorąc głęboki wdech. — Nie wiem, może. Może faktycznie udaję, może gra pozorów to jedyne, co mam. Nie wiem. Idę się przebrać — dorzuciłam, odwracając się.
Theo zawsze trafiał. Celował i trafiał. Nie mylił się. Obserwował, a jego werdykty były słuszne, przerażało mnie to. Czasami miałam wrażenie, że wiedział lepiej ode mnie, co czułam. Potrafił to rozszyfrować, nim ja w ogóle doszłam do tego, co mi jest.
Jęknęłam cicho, mrugając pospiesznie powiekami, kierując się do jego sypialni. Dotarłam do szafy i rozsunęłam ją, natrafiając na tę część, gdzie znajdowały się jego koszule. Chwilę szukałam zwyczajnego, białego podkoszulka. Dorwałam też szare dresy.
Przebrałam się, ignorując to, że nie miałam stanika, oraz że ubrania były na mnie zdecydowanie za duże. Związałam sznurek w pasie, zaciskając go maksymalnie, by nie zgubić po drodze spodni i odłożyłam sukienkę na fotel, przewieszając ją przez jego oparcie.
Wróciłam do salonu, gdzie szatyn siedział już na kanapie, sącząc swoje whisky. Pozostawał jej wierny. Mój drink stał na stoliku, czekając na mnie.
Zatrzymałam się na chwilę w progu, obserwując go. Martwił się, a ja nie byłam pewna, czy tylko o mnie, czy istniał jakiś inny powód?
— Wiesz, przypominają mi się początki naszej znajomości. To, że byłaś niesfornym, wolnym duchem. I chociaż uwielbiam cię za to, jaka jesteś, tęsknię za tamtą dziewczyną — podsumował, przekręcając głowę, by na mnie spojrzeć.
Zmarszczyłam czoło, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie mogłam nadal być tamtym dzieciakiem, który nie znał życia. Beztroska nie opłacała się na dłuższą metę, a los nigdy nie dawał taryfy ulgowej.
— Byłam okropna. Dużo imprezowałam i nie miałam planu na swoją przyszłość — mruknęłam, biorąc swojego drinka.
Upiłam jego spory łyk, orientując się, że smakował naprawdę dobrze. Theodore zadbał nawet o to, by pokroić limonkę.
— Byłaś szczęśliwa — zauważył, salutując mi swoją szklaneczką w geście toastu.
— Przesadzasz, teraz nie jest gorzej. Jest inaczej, ale nadal jestem szczęśliwa — zaprzeczyłam, opadając na kanapę tuż obok niego.
Podsunęłam stopą pufę przed siebie i wyłożyłam na niej nogi.
Theo spojrzał na mnie, chwilę wpatrując się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Przechylił się, by zmniejszyć odległość, która nas dzieliła i uśmiechnął się prawym kącikiem ust.
— Wyglądasz świetnie w moich ciuchach.
— Dziękuję — odwzajemniłam jego gest. — Za drinka również. — Stuknęłam szklanką o jego.
Dziwnie się czułam. Z jednej strony bezpiecznie, a z drugiej miałam ochotę płakać. Byłam rozbita, a on wcale mi nie pomagał, jednocześnie będąc lekiem na wszystko. Przeczyłam sama sobie.
— Proszę. Pamiętasz tę grecką imprezę, tego całego bractwa sigma, sigma... alfy, bety, bla bla — zaczął, zmuszając mnie tym samym do wytężenia umysłu.
— Sądzę, że mówisz o kappa zeta beta, ale nie mam pewności, ale tak. — Pokiwałam głową, upijając kolejny łyk napoju.
Tuż po mojej przeprowadzce do Stanów faktycznie szalałam, za bardzo. Uwolniłam się od nadopiekuńczych rodziców i trafiłam do cioci, która pozwalała mi niemalże na wszystko, więc z chęcią testowałam jej granice, nie mając pojęcia, że Theodore za każdym razem był zmuszony do pilnowania mnie. Zawsze pod wpływem dzwoniłam do niego, oczekując, że odwiezie mnie do domu i właściwie zazwyczaj mi nie odmawiał. Chociaż miałam pewność, że go to wkurza, ale był dobrym bratankiem, więc spełniał prośby Vee.
— Mniejsza o to, pamiętasz swój powrót do domu? — dopytywał, uśmiechając się złośliwie.
Wywróciłam teatralnie oczami, dziękując mu w duchu, że nie drąży dalej tematu mojego nieszczęścia, ale z drugiej strony nie rozumiałam czemu miały służyć te pytania.
— Prawie zarzygałam ci samochód, wiem, moja wina, pamiętam — odpowiedziałam, krzyżując nogi w kostkach.
Zaśmiałam się cicho, przypominając sobie również złość, która mu wtedy towarzyszyła. Do tamtej pory nie miałam świadomości, że Teddy tak kocha swój samochód.
— Nie o to mi chodzi. — Wycelował we mnie palcem wskazującym, uśmiechając się złośliwie. Poruszał śmiesznie brwiami, dopijając zawartość swojej szklaneczki. — Pamiętasz, co mi wtedy obiecałaś?
— Obiecałam ci coś? — zapytałam, unosząc z niedowierzaniem brwi.
— Tak, pamiętasz?
— Jak widać i słychać, nie — odparłam, wzruszając ramionami, potrząsając szklanką, obserwując jednocześnie, jak stukają się ze sobą kostki lodu.
— To ci przypomnę — podsumował, odkładając puste naczynie na bok. Podniósł się z kanapy i zrobił kilka kroków. — Obiecałaś...
— O Boże! — Uderzyłam otwartą dłonią w czoło, krzywiąc się od razu, ponieważ włożyłam w to za dużo siły. Syknęłam z bólu, masując obolałe miejsce. — Chodzi ci o ten ślub — dodałam, domyślając się, o co mu chodziło.
— Bingo. — Zaśmiał się, robiąc kolejne kilka kroków, by po chwili wrócić do kanapy.
Przykucnął przede mną i spojrzał wprost w moje oczy, powodując tym samym, że poczułam się nieswojo. Wspominał o tym wcześniej, ale sądziłam, że to element gry, a teraz nie do końca wiedziałam, do czego pił.
— Theo, dużo wypiłeś? — zapytałam zaintrygowana jego niecodziennym zachowaniem.
— Za mało — podsumował kpiąco. — Chodzi mi o to, że to nie jest głupi pomysł, ten ślub — dodał.
Z trudem powstrzymałam się od śmiechu, nerwowego śmiechu. Wypiłam do końca mojito, starając się ukryć własną reakcję. Nie chciałam ślubu. Nie chciałam psuć tego, co mieliśmy.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i podniosłam się z miejsca, zgrabnie wymijając szatyna. Miałam nadzieję, że alkohol szybciej uderzy mi do głowy. Potrzebowałam tego.
— Byłam pijana, na litość boską! — rzuciłam głośniej, niż powinnam.
— Dlaczego jesteś zła? — Spojrzał na mnie podejrzliwie, unosząc jedną z brwi.
Westchnęłam ciężko i poprawiłam włosy, które opadły na moją twarz.
— Ponieważ mnie przesłuchujesz! Ponieważ robisz mi psychoanalizę, której nie potrzebuję. Ponieważ cię nie rozumiem, o! Zupełnie cię nie rozumiem, Theo — dodałam, oddychając nieco szybciej.
— Nie krzycz — upomniał mnie łagodnie, podchodząc do mnie.
I chociaż chciałam być zła, nie potrafiłam się z nim kłócić. A powinnam, ponieważ dzięki temu mogłabym ukryć cały żal jaki miałam wobec Olka, czy własnego życia. Byłam rozczarowana sytuacją.
— Dręczysz mnie. Teraźniejszością i przeszłością, nie rozumiem...
— Bo chcę ci przypomnieć, kim jesteś, jaka jesteś — wyjaśnił, wypuszczając ze świstem powietrze. — Chcę ci uświadomić, że zawsze sięgałaś po to, na czym ci zależało. Walczyłaś, byłaś waleczna. Cecylio, zamykasz się w sobie, odgradzasz, a powinnaś stawić temu czoła. Pomogę ci, ale powiedz mi, cokolwiek. Powiedz w końcu prawdę. Powiedz, że go nienawidzisz, że cię skrzywdził, zranił. Powiedz, nie duś tego w sobie — zażądał, opierając dłonie na moich ramionach, potrząsając mną.
Uniosłam głowę i spojrzałam wprost w jego oczy, nie pojmując, dlaczego mu niby na tym zależało.
Zamrugałam powiekami, czując znajome pieczenie pod nimi, które zwiastowało nadejście łez.
— Musiałby coś dla mnie znaczyć, by móc mnie zniszczyć. A nie znaczy nic. Zupełnie. Po prostu mi przeszkadza w interesach — oznajmiłam hardo, wpatrując się w niego.
Zacisnęłam usta w wąską linię i chwilę tak stałam, starając się w to uwierzyć.
Że Aleksander Serafin jest dla mnie nikim, dokładnie tak jak sam zdecydował, wybrał.
— Nic nie czujesz?
— Niechęć. I trochę żalu do samej siebie, ponieważ traciłam cenny czas na kogoś, kto nie był go wart. To wszystko — dodałam, akcentując ostatnie zdanie, chcąc zapewnić go, że naprawdę tak myślałam.
Zacisnęłam dłonie w pięści i westchnęłam cicho.
— A teraz, jeśli pozwolisz, mam ochotę się upić, masz coś przeciwko? — zapytałam.
— Nie, skąd. Zrobię ci kolejnego drinka, kłamczucho — mruknął, cofając swoje dłonie.
Skrzywiłam się, słysząc to, ale jego mina wcale nie była lepsza. Nie był zadowolony. A ja miałam świadomość, że go zawiodłam. Okłamałam. I on również to wiedział.
— Boże, Theo, nienawidzę cię — warknęłam, zła na samą siebie, że tak łatwo ulegałam jego wpływom. — Daj mi więcej alkoholu, a powiem ci jak bardzo nienawidzę Olka. Opowiem ci jak niszczył mnie z dnia na dzień, by w końcu zadać ostateczny cios — dorzuciłam z niechęcią, ponieważ sama myśl o tym mnie osłabiała. — Zadowolony?
— Nie, bo cierpisz. A twoje cierpienie mnie nie cieszy, ale to dobry początek.
— Początek? — Zmarszczyłam brwi, obejmując dłońmi ramiona, rozmasowując je. Jakby było mi zimno, gdy tak naprawdę byłam rozgrzana złością.
— Początek.
— Czego?
— Nowego życia, naszego życia, kto wie, nigdy nic nie wiadomo, prawda? — Zaśmiał się cicho, sięgając po butelkę z rumem, by móc dolać go do mieszanki, którą zaczął tworzyć w mojej szklance.
4044 słów.
Cecylia od dobrych kilku tygodni ma pierwsze miejsce, bardzo dziękuję! Jesteście najlepsi. Ciekawa jestem, co myślicie, więc czekam na Wasze komentarze, całuję,
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro