30.
***narrator POV
Kiedy Zoe powoli otworzyła zaspane oczy zauważyła, że jedyne co ją otacza to ciemność i bardzo nikłe prześwity światła z naprzeciwka.
Była skulona na metalowym, zimnym podłożu. Spróbowała przynajmniej usiąść przeczuwając, że nie ma tu tak dużo miejsca by stać.
"Co do..." - Jej myśli zostały gwałtownie przerwane przez nagłe i mocne uderzenie głową o metalowy sufit.
- KUR- AUĆ! - Ugryzła się boleśnie w język by nie zakląć. Pomasowała swoją pulsującą z bólu głowę.
Rozejrzała się. Pomieszczenie było dosyć małe. Czubkiem głowy prawie dostawała do sufitu. Wyciągnęła drugą, wolną rękę i zaczęła poomacku szukać jakiś drzwiczek z tej klatki. Po chwili natrafiła na nie. Przez bardzo gęstą kratę pojedyncze błyski światła dziennego wpadały do środka. Uderzyła pięścią w zamkniętą klapę, ale tak jak można było się spodziewać nie otworzyła przejścia.
Złapała swoją rękę i pomasowała. Zaczęła rozglądać się w panice.
- Halo?! Wypuśćcie mnie! - Krzyknęła, ale nic. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że musi być załadowana na jakimś wozie bo co jakiś czas podskakuje delikatnie razem ze skrzynią.
Przyłożyła ucho to ściany mając nadzieję, że cokolwiek usłyszy by zorientować się gdzie jest lub z kim może być.
- Zoe? - Usłyszała gdzieś obok lekko przytłumiony znajomy głos.
- Spencer?! - Samochód wjechał na jakąś wyboję. Dziewczyna podskoczyła i uderzyła o ścianę. Skuliła się.
- Auć, auć, auć..... - Wymamrotała. Usiadła zwinięta w kłębek i przytrzymała reką ścianę boczną.
- Wiesz gdzie jedziemy? - Zapytała, ale chłopak jej nie odpowiedział gdy po minucie stanęli w miejscu.
- Nigdy więcej z tobą nie pracuję. - Odezwał się jakiś męski głos, a po chwili dało się słyszeć odgłos zamykanych drzwi do samochodu.
- Zamknij te krzywą jadaczkę i pomóż mi je wyładować. - Odpowiedział drugi bardziej zachrypnięty.
Mężczyźni podeszli do paki wozu.
Złapali mniejszą klatkę i podnieśli. Przeszli kilka metrów i postawili na zielonej trawie. Potem wyładowali drugą dokładnie obok pierwszej.
- Dobra, otwieramy na trzy. - Powiedział jeden z nich przecierając mokre od potu czoło. Stanęli obok klatek i złapali za zasuwane zamki.
- Raz, dwa...trzy...! - Odsunęli zasuwki tym samym otwierając klapy.
Jak błyskawica wybiegła mała sarna i jeleń gnając przed siebie jak najdalej od swoich "porywaczy".
***Zoe POV
Wybiegłam czym prędzej gdy tylko zobaczyłam, że jestem uwolniona. Pędziłam przed siebie wbiegając na jakieś wzgórze. Byłam tak nie skupiona na czym kolwiem, że nie widziałam gdzie konkretnie biegnę oraz nie zauważyłam jak wpadłam z całej siły na odmienionego spowrotem Spencera stojącego na lesistej grani.
Straciliśmy równowagę przez co zaczęliśmy turlać się na samiutki dół doliny.
Po jakimś czasie wreszcie wylądowaliśmy na dole. Upadłam twarzą w trawiaste podłoże. Spencer wylądował niedaleko mnie.
Słońce ogrzewało nas zza chmur.
Powoli zaczęłam się podnosić. Klęknęłam na kolanach i rozejrzałam się. Z boku siedział podpierając się z tyłu chłopak i patrzył szeroko otwartymi oczami przed siebie. Zmarszczyłam brwi. Powoli skierowałam swój wzrok tam gdzie on. Wargi mi się rozchyliły, a oczy wytrzeszczyły z niedowierzania widząc krajobraz.
- Gdzie. My. Jesteśmy? - Przed nami rozpościerała się piękna zielona dolina. Daleko za nią wysokie góry, a las okrywał boczne strony pejzażu razem z wielkim jeziorem.
- To nie jest Alaska. - Przetarłam oczy w szoku. Słońce świeciło ciepło. Było chłodnawo, ale zdecydowanie cieplej niż w Królestwie.
Wstałam niewiedząc co zrobić.
Dopiero po dłuższej chwili zauważyłam chatę u podnóża zalesionego pagórka.
- Może tam znajdziemy kogoś kto nam coś powie. - Powiedział Spencer po czym razem ruszyliśmy przed siebie podziwiając wspaniałe i nieznane nam widoki.
Po kilku minutach dotarliśmy do chaty. Była spora i długa wykonana całościowo z drewna. Okna były w połowie zasłonięte jasnymi żaluzjami. Na ganku stało bujane krzesło z jakimś starszym mężczyzną, który czytał książkę. Bujał się delikatnie i przewracał co chwilę kolejne strony.
- D-dzień dobry? - Powiedziałam niepewnie gdy podeszliśmy bliżej.
Staruszek spojrzał na nas znad swojej lektury. Miał ogromne okulary na swoim długim nosie, a do tego ubrany był w jasną koszulę z zielonymi spodniami i butami górskimi.
- Dzień dobry. - Przywitał się miło.
Zagryzłam wargę.
- Ehm...zabrzmi to dziwnie, ale czy może nam pan powiedzieć gdzie jesteśmy? - Pomasowałam swoje prawe ramię. Zaśmiał się pod nosem.
- Dosyć często się zdarza, że ludzie odwiedzający tę dolinę nie mają pojęcia w jak cudownym miejscu się znajdują. - Wstał i lekko zgarbiony podszedł do ściany budynku.
- Co prawda jest problem z wilkami. Powybijały bardzo dużo jeleni przez co trzeba je przywozić by mogły się rozmnażać. - Złapał jakiś sznurek, który był wczepiony w jakiś duży rulon zwinięty przy suficie.
Pociągnął go i rozwinęła się mapa calutkiej Ameryki Północnej.
Palcem wskazując dotknął jednego konkretnego punktu.
- Jesteście w Idaho.
***
- Idaho?! - Krzyknęłam.
- Daj...co? - Spytał zdziwiony Spencer nie potrafiąc wymówić nazwy. Staruszek odwrócił się do nas z miłym uśmiechem.
- Dokładnie, a konkretniej w jednym z parków w Idaho. - Wskzał dumnie na przepiękny krajobraz gór.
- D-dobrze...w takim razie drugie głupie pytanie... - Przełknęłam ślinę ze stresu.
- J-jak daleko jesteśmy od Alaski? - Staruszek spojrzał spowrotem na mapę i przejechał po niej do góry palcem wskazującym.
- Tutaj znajduje się Alaska. - Postukał palcem.
- To około 2704 mili lub jak wolicie około 5408 km. - Poprawił swoje okulary. Poczułam jak robi mi się słabo. Chciałam odejść z Królestwa fakt, ale NIE TRAFIĆ O PONAD 5000 KM DALEJ!
Usiadłam na ziemi czując jak nogi mi wiotczeją. Spojrzałam na Spencera. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo pobladł po słowach leśniczego. Choć dalej starał się trzymać spokojny i obojętny wyraz twarz dało się wyczytać z jego oczu, że na pewno nie panuje nad burzą emocji w środku.
- Wie pan jak możemy się tam dostać? - Zapytał robiąc dwa kroki na przód.
- Nie za młodzi jesteście by tak na własną rekę przejść taki kawał drogi?
- Proszę, niech pan powie nam jak tam dotrzeć. - Poprosił chłopak. Starzec po chwili namysłu zszedł po schodkach ganku na ziemię. Podszedł i pokazał na jedną z gór.
- Za nią między pasmem gór i lasów znajdują się tory. Za 3 dni będzie jechał nimi pociąg. Jeśli chcecie przeżyć ciekawą przygodę póki młodzi jesteście to wskoczcie do jednego z wagonów. - Powiedział żartobliwie.
- Jedzie na północ. - Dodał. Złapałam się za głowę. Spencer podszedł do mnie i pomógł mi wstać.
- D-dziękujemy za wszystko. - Powiedziałam z nerwowym uśmiechem.
- B-będziemy już iść....d-do widzenia.
- Do widzenia. - Pożegnał nas z miłym uśmiechem.
***
Zaczęliśmy iść w stronę gór szeroką trasą wyjeżdżoną przez samochody terenowe.
Głowę przepełniało mi miliard myśli.
Spojrzałam na mojego towarzysza.
- Muszę wrócić. Jak najszybciej. - Powiedział patrząc przed siebie.
- Pomogę ci w końcu wracamy oboje. - Powiedziałam.
- To ja cię w to wpakowałam i ja cię wyciągnę z tego.
- Mówiłaś, że chcesz odejść z Królestwa. - Zwrócił uwagę i spojrzał na mnie spokojnie.
- Bo tak jest, ale nie miałam na myśli uciec kilka tysięcy mil dalej! - Zdjęłam sweter i zostałam w lżejszej bluzce.
- To nawet nie jest ucieczka, a umyślne porwanie! - Westchnęłam ciężko załamując ręce.
- Kłusownicy uśpili nas i przewieźli. Ten starzec powiedział, że jelenie są na wyginięciu w parku co oznacza, że zabrano nas jako dostarczenie nowych osobników. Wzięli cię za sarnę gdyż nałożyłem na ciebie iluzję, która przestała działać jak tylko spadliśmy z pagórka. Ja zaś byłem w postaci jelenia od samego początku.
- Rozumiem... - Odwróciłam wzrok patrząc przed siebie.
- Już nie ważne jak tu nas przywieziono. - Powiedział.
- Teraz najważniejsze to jak najszybszy powrót. Ojciec zapewne wpadł w szał i wysłał kogoś na poszukiwania.
- Nie może Cię znaleźć z pomocą jakichś mocy? - Zdziwiłam się. Ten w odpowiedzi pokręcił głową.
- Jego moc jak i wszystkich istot z Królestwa działa tylko w Królestwie. Poza jego granicami magia jest słaba przez inne źródła energii. Nie ma możliwości by ktoś z tak dużej odległości mógł nas przeteleportować lub wytropić jeśli potrafi korzystać tylko z magii Królestwa. - Wyjaśnił. Powoli pokiwałam głową i spojrzałam w ziemię. Nastała chwila dłuższej ciszy przerywanej odgłosami pobliskiej zwierzyny lub ptaków.
- Czyli co... - Zagadnęłam.
- ...wyruszamy na najdłuższą przygodę w naszym życiu? - Uśmiechnęłam się niepewnie. Brązowe tęczówki chłopaka patrzyły przed siebie obojętnie. Po chwili zmarszczył lekko brwi i przymrużył oczy.
- Jeszcze nigdy nie byłem tak daleko od znanych mi terenów... - Przyznał. Zamrugałam kilka razy i położyłam rękę na jego ramieniu.
- Nie martw się. Co by się nie stało przejdziemy przez to razem. - Posłałam mu szczery uśmiech. Popatrzył na mnie chwilę po czym delikatnie odwzajemnił gest.
Odwróciłam się w stronę gór do, których zmierzaliśmy.
- Tak więc o to witaj przygodo.
*Rp pisane z antonina11123
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro