Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27.


- "Mateh". Każda przeklęta istota ma swojego strażnika. Ty też. No i ona. Jestem America. Jestem strażniczką, a ona wcale nie zabiła tej wróżki.

- Laurence widział jej ciało i powiedział mi, że to ślady...

- Wilkora. To były ślady Wilkora. Wilkołaki maja ślady, które zostawiają czarną sadzę. Takie przekleństwo. Ale kiedy zdejme klątwę z Zoe będę mogła wrócić do Sandra! On już tam czeka. - Spojrzała na skrzydła, które w niektórych miejscach stały się białe.

- Chcę ją znów zobaczyć. Tylko raz... zapytać..... o wszytko i może zniknąć na zawsze. - Powiedziałam pewna siebie.

- Najpierw powiedz prawdę swojej miłości. - Powiedziała, a ja usłyszałam kroki, które kierowały się w nasza stronę. Spojrzałam na dziewczynę, która... spała...
Drzwi się po chwili otworzyły i stanął w nich Tian.

- Kochanie?

- Usłyszałam jak się rzucała. - Powiedziałam szybko.

- Skarbie posłuchaj. Niedługo będę musiała wyruszyć z Americą do lasu. Musimy znaleźć Zoe.

- Spoko zaraz się spakuje.

- Tian... tylko ja... ty tu zostaniesz...

- Nie ufasz mi?

- Co? Ja nie...

- Mam w sobie krew Wilkołaka nie możesz mi zabronić! - Krzyknął, a ja opuściłam ramiona. Patrzyłam na niego wielkimi oczami. Puls uderzał mi tak mocno że Szumiało mi w głowie.

- Kogo...?

***

Zamieszanie robiło się coraz większe z minuty na minutę.

- Gdzie jest Szpenio?!

- Nie ma czasu!

- Musimy zaczynać! - Krzyczeli jeden przez drugiego.
W tym momencie do stołu podeszla rudowłosa dziewczyna. Jej nieobecny czarny, straszny i przerażający wzrok patrzył w dal. Obok niej stał poważny Laurence którego strzydla były wyprostowane jak struny w dół. Miał nałożony wróżkowy mundur.
Z drugiej strony stała dziewczyna z czarno białymi skrzydłami i rozglądała się.

- Co tak długo?!

- Chalien? - Zapytał Adrian ,ale ona nawet na niego nie spojrzała.
Laurence poruszył skrzydłami, a dookoła zrobiło się cicho.

- Zbuntowane wilkołaki próbują zniszczyć traktat i rodzinę SunLight. - Mówiła diabelskim głosem rudowłosa.

- Jeżeli to nie one nie wiem kto to. Trzeba wytropić wejście do krainy w, której mieszka Zoe i zaciągne ją przed sąd. - Spojrzała na króla Jeleni, który sie wzdrygnął. Po naradzie, która była zdecydowanie krótsza niż inne, Charlien podeszła do króla.

- Zabierz mnie do niej. - Powiedziała robiąc się biała jak ściana.

- Żebyś ją zabiła? - Zapytał poważnie przyciszając głos.

- Nie pozwolę jej zabić. Chcę się dowiedziec czegoś od niej. - Równiez zaczęła mówić szeptem.

- Nie są... - Rudowłosa osunęła się na ziemię na co Laurence i America podbiegli do niej.

- Widzę, że jest pod działaniem uroku. Tylko szamanka jej może pomóc dlatego, z wielką odrazą, ją zabierę, ale nie pozwolę spotkać jej się z Zoviettą. Natomiast wy tu zostajecie. - Odparł chłodno.

- Nie ma opcji! - Powiedzieli wchodząc za nim przez przejście. Przepuścił ich, ale zdejmując z nich magię na czas pobytu w jego królestwie.

- Mam w sobie krew Wilkołaka nie mozesz mi zabronić!

- Kogo...? - Zapytałam chwiejąc się. Oparłam się na ścianie czując nagle tępy ból w głowie i usnęłam. Moje ciało się ruszało, nie wiedziałam o co chodzi. Otworzyłam oczy.
Byłam na naradzie. Podeszłam do króla Jeleni. Coś przejęło nademną władzę. Próbowałam się poruszyć, ale nic nie działało. W pewnym momencie znów straciłam przytomność, a moje ciało się osunęło na ziemie.

*** 13 dni później

- Co sie dzieje?! - Krzyknął Laurence stojąc koło lekarza, który podpinał Charlien do kroplówki.

- Nie moge nic powiedzieć. Nie leczyłem jeszcze przekletego wilkołako-lisa. - Odszedł, a Laurence usiadł obok niej łapiąc za dłoń dziewczyny. Prawda, że zdziwiło go jej wezwanie by razem udali sie na narade i poznanie skrzydlatej dziewczyny też było dziwne, ale nie spodziewał się, że jego przyjaciółka bedzie na skraju życiaa i śmierci. A przyrzekł sobie, że będzie ją chronić i nie da zrobić krzywdy jak Amice.

- Jak ona się czuje? - Zapytała America wchodząc do pokoju w zwiewnej, jedwabnej sukience przepasanej sznurem z frędzlami. Włosy miała zwiazane dookoła głowy w warkocz, a na skrzydle nowy bandarz.

- Nie budzi się. Nie wiem co się dzieje. Nie chce mnie "wpuścić". Jej umysł jest zamknięty. A my nie mamy czasu. Z jej ciała uchodzi życie Ami... - Powiedział załamany. Podeszła do niego i podała mu pióro, które wypadło jej ze skrzydeł.

- Odzyskamy Zoe, a wtedy ona się obudzi. Obiecuje. Obserwuj piórko. Odrośnie się jak każde. - Wyprostowała sktzydła, a potem skrzywiła łapiąc sie za bok. Złapał ją i posadził patrząc jak na ziemie kapie szkarłatna krew. Zawołał lekarkę, która pokreciła głową.

- Wy aniołowie i strażnicy macie strasznie wygórowane ego.

- Ja? Czemu niby?

- Myślicie, że tak szybko sobie poradzicie i zagoicie swoje rany po wypadku. A wam trzeba może uwiązać skrzydła?

- Nie dziękuję. - Powiedziała marszczac nos.
Lekarka wyszła po zmianie bandarza, a Laurence usiadł na przeciwko strażniczki.

- Może poszukaj swojej podopiecznej? - Zagadnął. Chciał pilnować przyjaciółki sam, a ona to utrudniała.

- Nie, jeżeli nie pójdziesz ze mną - Wstała i uśmiechnęła się.

- Okej. Chodźmy. - Wyszli z sali Charlien i przeszli przez korytarz zamku w drzewie. Było tu tyle kwiatów, że dookoła unosił się zapach wspanialszy od najpiękniejszych perfum,a drzewa dawały miły cień. Woda była jak odbicie lustrzane, a pod nią skrywały się błyszczące kryształy. Kiedy America chciała włożyć dłoń do wody ktoś złapał ja za ramię.

- Ta woda Cię zabiję jeżeli ją dotkniesz. - Dziewczyna się odsunęła. Chłopak miał blond włosy i mundur w kolorze trawy. Spojrzała w jego błękitne oczy. Wydawał się taki...naturalny.

- Co to za kryształy? - Zapytał wróżem, a tamten odchrzaknął.

- Dają wieczne życie. Leczą. Mają wiele zastosowań, ale można je łowić jedynie srebrną siecią. Wytopioną z przawdziwej szlachetnej stali. - Lowiedział dumny ze swojej wiedzy, której im brakowało. Otworzyli usta ze zdziwienia, ale zaraz się opamiętali i odeszli po pożegnaniu.
Wycie było słyszalne już od połowy "parku". Ruszyli w tamtą stronę biegiem.

- Zoe. - Powiedział chłopak.

- Zoe. - Powtórzyła dziewczyna.
Wspomniana odwróciła się w ich stronę i spojrzała zdziwiona jakby ich nie poznawała.

- Laurence? - Zapytała wstając z ziemi. Wróżkę widziała raz w życiu kiedyś niedaleko bram do królestwa. Po chwili obok niej stanął chłopak i zmierzył ich wzrokiem.

- Jak sie tu zostaliście? - Zapytał poważnie.

- Spencer, spokojnie. - Powiedziała brziskwiniowo-złotooka i złapała go za dłoń.

- Przyszlismy tu za królem. Wpuścił nas, ale...nie martwisz się o Charlen? - Zapytał Laurence kiedy America przyglądała się zafascynowana Spencerowi. Odczucia Zoe były tymi samymi, które były w Americi. Strażniczka była jakby nią. Czuła wszytko co ona i myślała co ona gdy była w pobliżu. Kiedy była tam na górze nie mogła tego robić. Mogła ją tylko obserwować.

- Ale jesteś ładny - Zoe spojrzała na nią odwracając gwałtownie głowę, a potem zrobiła się czerwona opuszczając ją.

- Jak z obrazka. - Dodała strażniczka zakochanym wzrokiem.

- Ej laleczko odsuń się od nich bo ona Cię zabije a on przekuje rogami. - Warknął wróżkowy.

- Fajnie. - Uśmiechnęła sie do księcia, a potem syknęła kiedy jej skrzydło się poruszyło przez wiatr.

- Poczekaj... powiedziałeś, że Charlie tu jest? - Zapytała Zoe patrzac na Laurenca.

- Jakbyś nie wiedziała. Powiedz, że ci na niej nie zależy i tyle. Na razie tak to wygląda. Ona jest nieprzytomna od kilku dni i leży w królewskim szpitalu w czasie kiedy Ty i ten laluś chodzicie tu jakby nic sie nie działo. Szukaliśmy Cię!

- Zoe! Moge zdjąć z ciebie klątwę! - Nagle odezwała się America łapiąc za dłonie Zoe.

- Co?

- Będziesz znów zimnokrwistym wilkorem jak twoja rodzina! I nikt nie będzie chciał cię zabić... - Mruknęła.

- Ani mnie. - Dodała.

- Wrócisz do stada i do twojego mate! Będzie tak jak powinno być! A ja bede uświęcona! Bedziemy żyć długo i szczęśliwie jak w bajce! - Ucieszyła się. Mina zaskoczonej Zoe zrobiła się teraz zszokowana, a skóra stała się chorobliwie biała.

- Chcesz.....zdjąć ze mnie moc z, którą się urodziłam? - Spytała powoli.

- Tak! - Uśmiechnęła się szeroko America.

- Czy to nie cudowne? - Widząc jednak reakcję dziewczyny, uśmiech anielicy stopniowo znikł z jej ust.

- Nie... - Pokręciła głową odsuwając się krok do tyłu.

- Ja nie chcę się zmieniać.... Nareszcie wiem kim jestem, nareszcie nad tym zapanowałam i nie chcę tego stracić. - Powiedziała.

- Co? - Spytała skrzydlata.

- Żartujesz sobie? - Spytał Laurence.

- Ona może sprawić, że nie bedziesz mordercą do jasnej cholery, a TY odmawiasz?! - Krzyknął. Emocje wzięły nad nim górę.

- Nie rozumiecie.....ja nie chcę... - Zaczęła się cofać.

- Ale Zoe! Mogę pomóc! -  America złapała za nadgarstek dziewczyny na co ta szybko się wyszarpała odskakując wystraszona do tyłu.

- N-nie dotykaj.... zostaw mnie w spokoju! - Krzyknęła ze łzami i uciekła. Ciemna, wysoka łania - Aurora Aestas stała niedaleko i widziała jak dziewczyna odbiega.
Spencer spojrzał na nią dając jej do zrozumienia by za nią pobiegła.

America payrzyła w stronę, w którą pobiegła Zoe.

- Nie chcesz? - Spytała jakby samej siebie.










Rp pisane z antonina11123

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro