27.
- "Mateh". Każda przeklęta istota ma swojego strażnika. Ty też. No i ona. Jestem America. Jestem strażniczką, a ona wcale nie zabiła tej wróżki.
- Laurence widział jej ciało i powiedział mi, że to ślady...
- Wilkora. To były ślady Wilkora. Wilkołaki maja ślady, które zostawiają czarną sadzę. Takie przekleństwo. Ale kiedy zdejme klątwę z Zoe będę mogła wrócić do Sandra! On już tam czeka. - Spojrzała na skrzydła, które w niektórych miejscach stały się białe.
- Chcę ją znów zobaczyć. Tylko raz... zapytać..... o wszytko i może zniknąć na zawsze. - Powiedziałam pewna siebie.
- Najpierw powiedz prawdę swojej miłości. - Powiedziała, a ja usłyszałam kroki, które kierowały się w nasza stronę. Spojrzałam na dziewczynę, która... spała...
Drzwi się po chwili otworzyły i stanął w nich Tian.
- Kochanie?
- Usłyszałam jak się rzucała. - Powiedziałam szybko.
- Skarbie posłuchaj. Niedługo będę musiała wyruszyć z Americą do lasu. Musimy znaleźć Zoe.
- Spoko zaraz się spakuje.
- Tian... tylko ja... ty tu zostaniesz...
- Nie ufasz mi?
- Co? Ja nie...
- Mam w sobie krew Wilkołaka nie możesz mi zabronić! - Krzyknął, a ja opuściłam ramiona. Patrzyłam na niego wielkimi oczami. Puls uderzał mi tak mocno że Szumiało mi w głowie.
- Kogo...?
***
Zamieszanie robiło się coraz większe z minuty na minutę.
- Gdzie jest Szpenio?!
- Nie ma czasu!
- Musimy zaczynać! - Krzyczeli jeden przez drugiego.
W tym momencie do stołu podeszla rudowłosa dziewczyna. Jej nieobecny czarny, straszny i przerażający wzrok patrzył w dal. Obok niej stał poważny Laurence którego strzydla były wyprostowane jak struny w dół. Miał nałożony wróżkowy mundur.
Z drugiej strony stała dziewczyna z czarno białymi skrzydłami i rozglądała się.
- Co tak długo?!
- Chalien? - Zapytał Adrian ,ale ona nawet na niego nie spojrzała.
Laurence poruszył skrzydłami, a dookoła zrobiło się cicho.
- Zbuntowane wilkołaki próbują zniszczyć traktat i rodzinę SunLight. - Mówiła diabelskim głosem rudowłosa.
- Jeżeli to nie one nie wiem kto to. Trzeba wytropić wejście do krainy w, której mieszka Zoe i zaciągne ją przed sąd. - Spojrzała na króla Jeleni, który sie wzdrygnął. Po naradzie, która była zdecydowanie krótsza niż inne, Charlien podeszła do króla.
- Zabierz mnie do niej. - Powiedziała robiąc się biała jak ściana.
- Żebyś ją zabiła? - Zapytał poważnie przyciszając głos.
- Nie pozwolę jej zabić. Chcę się dowiedziec czegoś od niej. - Równiez zaczęła mówić szeptem.
- Nie są... - Rudowłosa osunęła się na ziemię na co Laurence i America podbiegli do niej.
- Widzę, że jest pod działaniem uroku. Tylko szamanka jej może pomóc dlatego, z wielką odrazą, ją zabierę, ale nie pozwolę spotkać jej się z Zoviettą. Natomiast wy tu zostajecie. - Odparł chłodno.
- Nie ma opcji! - Powiedzieli wchodząc za nim przez przejście. Przepuścił ich, ale zdejmując z nich magię na czas pobytu w jego królestwie.
- Mam w sobie krew Wilkołaka nie mozesz mi zabronić!
- Kogo...? - Zapytałam chwiejąc się. Oparłam się na ścianie czując nagle tępy ból w głowie i usnęłam. Moje ciało się ruszało, nie wiedziałam o co chodzi. Otworzyłam oczy.
Byłam na naradzie. Podeszłam do króla Jeleni. Coś przejęło nademną władzę. Próbowałam się poruszyć, ale nic nie działało. W pewnym momencie znów straciłam przytomność, a moje ciało się osunęło na ziemie.
*** 13 dni później
- Co sie dzieje?! - Krzyknął Laurence stojąc koło lekarza, który podpinał Charlien do kroplówki.
- Nie moge nic powiedzieć. Nie leczyłem jeszcze przekletego wilkołako-lisa. - Odszedł, a Laurence usiadł obok niej łapiąc za dłoń dziewczyny. Prawda, że zdziwiło go jej wezwanie by razem udali sie na narade i poznanie skrzydlatej dziewczyny też było dziwne, ale nie spodziewał się, że jego przyjaciółka bedzie na skraju życiaa i śmierci. A przyrzekł sobie, że będzie ją chronić i nie da zrobić krzywdy jak Amice.
- Jak ona się czuje? - Zapytała America wchodząc do pokoju w zwiewnej, jedwabnej sukience przepasanej sznurem z frędzlami. Włosy miała zwiazane dookoła głowy w warkocz, a na skrzydle nowy bandarz.
- Nie budzi się. Nie wiem co się dzieje. Nie chce mnie "wpuścić". Jej umysł jest zamknięty. A my nie mamy czasu. Z jej ciała uchodzi życie Ami... - Powiedział załamany. Podeszła do niego i podała mu pióro, które wypadło jej ze skrzydeł.
- Odzyskamy Zoe, a wtedy ona się obudzi. Obiecuje. Obserwuj piórko. Odrośnie się jak każde. - Wyprostowała sktzydła, a potem skrzywiła łapiąc sie za bok. Złapał ją i posadził patrząc jak na ziemie kapie szkarłatna krew. Zawołał lekarkę, która pokreciła głową.
- Wy aniołowie i strażnicy macie strasznie wygórowane ego.
- Ja? Czemu niby?
- Myślicie, że tak szybko sobie poradzicie i zagoicie swoje rany po wypadku. A wam trzeba może uwiązać skrzydła?
- Nie dziękuję. - Powiedziała marszczac nos.
Lekarka wyszła po zmianie bandarza, a Laurence usiadł na przeciwko strażniczki.
- Może poszukaj swojej podopiecznej? - Zagadnął. Chciał pilnować przyjaciółki sam, a ona to utrudniała.
- Nie, jeżeli nie pójdziesz ze mną - Wstała i uśmiechnęła się.
- Okej. Chodźmy. - Wyszli z sali Charlien i przeszli przez korytarz zamku w drzewie. Było tu tyle kwiatów, że dookoła unosił się zapach wspanialszy od najpiękniejszych perfum,a drzewa dawały miły cień. Woda była jak odbicie lustrzane, a pod nią skrywały się błyszczące kryształy. Kiedy America chciała włożyć dłoń do wody ktoś złapał ja za ramię.
- Ta woda Cię zabiję jeżeli ją dotkniesz. - Dziewczyna się odsunęła. Chłopak miał blond włosy i mundur w kolorze trawy. Spojrzała w jego błękitne oczy. Wydawał się taki...naturalny.
- Co to za kryształy? - Zapytał wróżem, a tamten odchrzaknął.
- Dają wieczne życie. Leczą. Mają wiele zastosowań, ale można je łowić jedynie srebrną siecią. Wytopioną z przawdziwej szlachetnej stali. - Lowiedział dumny ze swojej wiedzy, której im brakowało. Otworzyli usta ze zdziwienia, ale zaraz się opamiętali i odeszli po pożegnaniu.
Wycie było słyszalne już od połowy "parku". Ruszyli w tamtą stronę biegiem.
- Zoe. - Powiedział chłopak.
- Zoe. - Powtórzyła dziewczyna.
Wspomniana odwróciła się w ich stronę i spojrzała zdziwiona jakby ich nie poznawała.
- Laurence? - Zapytała wstając z ziemi. Wróżkę widziała raz w życiu kiedyś niedaleko bram do królestwa. Po chwili obok niej stanął chłopak i zmierzył ich wzrokiem.
- Jak sie tu zostaliście? - Zapytał poważnie.
- Spencer, spokojnie. - Powiedziała brziskwiniowo-złotooka i złapała go za dłoń.
- Przyszlismy tu za królem. Wpuścił nas, ale...nie martwisz się o Charlen? - Zapytał Laurence kiedy America przyglądała się zafascynowana Spencerowi. Odczucia Zoe były tymi samymi, które były w Americi. Strażniczka była jakby nią. Czuła wszytko co ona i myślała co ona gdy była w pobliżu. Kiedy była tam na górze nie mogła tego robić. Mogła ją tylko obserwować.
- Ale jesteś ładny - Zoe spojrzała na nią odwracając gwałtownie głowę, a potem zrobiła się czerwona opuszczając ją.
- Jak z obrazka. - Dodała strażniczka zakochanym wzrokiem.
- Ej laleczko odsuń się od nich bo ona Cię zabije a on przekuje rogami. - Warknął wróżkowy.
- Fajnie. - Uśmiechnęła sie do księcia, a potem syknęła kiedy jej skrzydło się poruszyło przez wiatr.
- Poczekaj... powiedziałeś, że Charlie tu jest? - Zapytała Zoe patrzac na Laurenca.
- Jakbyś nie wiedziała. Powiedz, że ci na niej nie zależy i tyle. Na razie tak to wygląda. Ona jest nieprzytomna od kilku dni i leży w królewskim szpitalu w czasie kiedy Ty i ten laluś chodzicie tu jakby nic sie nie działo. Szukaliśmy Cię!
- Zoe! Moge zdjąć z ciebie klątwę! - Nagle odezwała się America łapiąc za dłonie Zoe.
- Co?
- Będziesz znów zimnokrwistym wilkorem jak twoja rodzina! I nikt nie będzie chciał cię zabić... - Mruknęła.
- Ani mnie. - Dodała.
- Wrócisz do stada i do twojego mate! Będzie tak jak powinno być! A ja bede uświęcona! Bedziemy żyć długo i szczęśliwie jak w bajce! - Ucieszyła się. Mina zaskoczonej Zoe zrobiła się teraz zszokowana, a skóra stała się chorobliwie biała.
- Chcesz.....zdjąć ze mnie moc z, którą się urodziłam? - Spytała powoli.
- Tak! - Uśmiechnęła się szeroko America.
- Czy to nie cudowne? - Widząc jednak reakcję dziewczyny, uśmiech anielicy stopniowo znikł z jej ust.
- Nie... - Pokręciła głową odsuwając się krok do tyłu.
- Ja nie chcę się zmieniać.... Nareszcie wiem kim jestem, nareszcie nad tym zapanowałam i nie chcę tego stracić. - Powiedziała.
- Co? - Spytała skrzydlata.
- Żartujesz sobie? - Spytał Laurence.
- Ona może sprawić, że nie bedziesz mordercą do jasnej cholery, a TY odmawiasz?! - Krzyknął. Emocje wzięły nad nim górę.
- Nie rozumiecie.....ja nie chcę... - Zaczęła się cofać.
- Ale Zoe! Mogę pomóc! - America złapała za nadgarstek dziewczyny na co ta szybko się wyszarpała odskakując wystraszona do tyłu.
- N-nie dotykaj.... zostaw mnie w spokoju! - Krzyknęła ze łzami i uciekła. Ciemna, wysoka łania - Aurora Aestas stała niedaleko i widziała jak dziewczyna odbiega.
Spencer spojrzał na nią dając jej do zrozumienia by za nią pobiegła.
America payrzyła w stronę, w którą pobiegła Zoe.
- Nie chcesz? - Spytała jakby samej siebie.
Rp pisane z antonina11123
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro