23.
***Charlie POV
Jej zapach czuć było w całym lesie, ale jak na złość gdy poczułam go lepiej zaczęło mi się kręcić w głowie i gubiłam trop.
- Nie dam rady. - Powiedziałam załamana, a chłopak stojący za mną wywrócił oczami. Siadłam na kamieniu i oparłam głowę na rękach.
- Co robisz na naszym terenie? Kim jesteś? - Stanęła przede mną wysoka, smukła kobieta o włosach ciemnych jak noc. Miała kapelusz, który zawijał się do tyłu.
- Ah, no tak... To TY jesteś ta, która zdradziła przyjaciółkę...
- I dobrze. Złamała prawo, a za to czeka kara.
- Ty też je złamałaś. Bądź wierna.
- Ty nie byłaś. Wierność przyjaciołom nie jest prawem. Wierna swojemu stadu, miłości i radzie...
- No tak wy Wilki jesteście takie...inne. - Skrzywiła się.
- Za twoją zdradę i za wtargnięcie na nasz teren, Ja Romera Herries każe twojemu wilkowi milczeć i dopóki nie ukarzesz winnej nie odezwie się, a ty na zawsze zostaniesz Ognistosierstnym Szpenio! - Krzyknęła i zaśmiała się, a ja poczułam jak coś wewnątrz mnie sie zmienia.
- Zostaw ją! - Krzyknął chłopak wróżka za mną, a czarownica pokręciła głową.
- To jest magia książę i nic tego nie zmieni. Raz rzucona klątwa pozostanie ja na zawsze. A teraz jej szukaj Ognistosierstna Szpenio. - Ruszyła w moją stronę i tuż przed nosem się rozpłynęła. Spojrzałam na chłopaka wystraszona.
Szpenio.
Słowo używane by obrazić lisa. Jest wiele zmiennych w jasnym i ciemnym lesie, a lisy żyją w podziemnych miastach. Jeżeli rzuciła na mnie klątwę...to oznacza, że... nie mogę się przemienić...
- Hej, Charlie wszystko gra? - Zapytał Laurence.
- Co się właśnie stało? - Zapytałam nie panując nad drżeniem rąk.
- Wszystko będzie dobrze. Dasz radę, nie ważne ile klątw zostanie rzuconych i ile razy ktoś podłoży ci nogę. Przecież już tyle razy kogoś broniłaś. - Zastanowiałam sie chwilę.
- Skad to wiesz?
- Co? - Zapytał oszołomiony.
- Skąd wiesz co robiłam?
- Cóż... Ja...my...no my...my Cię znamy Charlien. - Otworzyłam szerzej oczy.
- Jak to? - Zapytałam robiąc krok w tył.
- Nie powinienem Ci mówić. Lepiej jak skupisz się na zadaniu. Potrzebujesz znaleźć Zoe i zaprowadzić ją do władz. - Nie odezwałam sie tylko ruszylam przed siebie.
***
Minęło kilka dni od kiedy wyruszyłam. Magia, która otacza ten las pomagała mi przetrwać. W pewnym momencie zatrzymaliśmy sie wraz z Laurence'm obok dużej diamentowo czystej wody. Klęknęłam przy niej i ukłoniłam się modląc do Luny.
- Tyle mi dałaś o Pani więc wysłuchaj mnie i tym razem. Wiem, że niewiele mogę Ci dać choć bardzo bym chciała. Proszę Cie o Pani abyś pomogła mi w poszukiwaniach tej zdradzieckiej wilkolaczki. - Spojrzałam w niebo, ale nic nie dostrzegłam. Nic się nie poruszyło.
...cisza...
- Luno!? - Zawołałam, ale znów nic się nie stało.
- LUNO! - Musiałam biec. Pomyśleć skoro Luna nie dała mi znaku życia czy uznała, że się nie nadaje? Może Zoe nie powinna być skazana...
Modliłam się przez 3 dni i noce. Luna mnie zostawiła. Albo przez moc tej części lasu mnie nie słyszała.
- Charlien powinnaś odpocząć. - Lauorence powiedział zmartwiony kucając obok mnie.
- Twoja bogini musi mieć powód by Ci nie odpowiadać. - Spojrzałam na niego i z niezrozumiałym wyrazem twarzy wpatrywałam się w jego oczy.
- Dlaczego właściwie tu jestem...?
- Rada wybrała Cię byś znalazła skazaną na śmierć Zoe SunLight.
- Dlaczego mnie? - Znów zapytałam.
- Jesteś jedynym rudym wilkiem na Alasce. Najlepiej wyszkoleni wojownicy nie mają ducha walki rudych Wilków i ich nosa. Jako jedyna jesteś w stanie ją znaleźć.... - Mówił dalej. Zauważyłam jak obok mnie przemknęły dwie sarny. Nagle mnie olśniło
- Wiem gdzie ona jest...no i poza tym sa intelige...co?
- Wiem gdzie jest Zoe SunLight. - Laurence otworzył usta z niemym "o" i wyrazem twarzy mówiącym "jak to?".
- Jedynym bezpiecznym miejscem na schowanie się przez zmiennych kopytnych jest "Kraina". Tam jest. Chłopak z Podzamcza musiał być jednym z nich...ale wpuścili ją tam...to oznacza, że musiał być kimś ważnym. Może księciem? - Powstrzymalam ogromną ilość teorii w mojej głowie.
- Nie skrzywdzę cię. - Szepnęłam po czym usłyszałam kroki. Podniosłam głowę i zobaczyłam Laurenca.
- Drzewa szeptają, że rada chcę cię z powrotem. Zebranie nad rzeką...
Spojrzałam ostatni raz na jezioro wodospad i ten jasny las i wstałam.
- Wracajmy. Nic tu po nas. Ona nie jest...ja nie powinnam tego robić... - Pierwszy raz od parunastu dni zamieniłam się. Byłam sporo niższa, a pysk był wydłużony. Spojrzałam na ogon, który był rudą kitą.
Byłam...szpenio...
Potrząsnęłam głową i spojrzałam na Laurencea. Kiwnął głowa i ruszył przed siebie, a ja spojrzałam na wodospad. Wyszła zza niego sarna, która gdy spojrzała na mnie schyliła głowę.
- Ona jest z wami prawda? - Sarna się nie odezwała.
- Sprawcie żeby była bezpieczna...i nie zagrażała nikomu. - Samiczka kiwnęła tylko głową, a ja pobiegłam w stronę Laurenca i razem wróciliśmy do domu.
Zebranie nad rzeką było bardzo agresywne.
- Gdzie jest SunLight Charlettio! - Krzyknął dowódca sił południowych Alaski.
- Bezpieczna. Nie musicie się martwić, nic jej nie jest.
- Martwić? Martwić?! Miałaś ją pojmać i przyprowadzić na stryczek!
- Okej. Fajnie, a teraz ja ci coś powiem generale Waszyngton. Jestem wilkiem bez stada. Nie mam nikogo kto może mną rządzić. Wyzbyłam się mate i nie ma bardziej wyszkolonej wilczycy niż ja. Przynajmniej tutaj na Alasce. - Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Chcesz żeby nasz rozejm się zerwał?! - Wrzasnął generał.
- Nie. Jestem jedyną osoba, która wie gdzie przebywa Zoe. Chcesz się dowiedzieć? To musisz mnie znaleźć. - Odeszłam od stołu, a szklanka zachybotała się niespokojnie gdy mocno pchnęłam krzesło.
W końcu obiecałam Zoe, że ją ochronię. Ona też nie musiała o wszytkim wiedzieć. Miałam zamiar dostać się do niej chodźby nie wiem co, a potem wygłosić jej kazanie o tym, że ma mi zawsze mówić prawdę. No może nie zawsze, ale najważniejsze rzeczy warto żebym wiedziała.
- Rp pisane z antonina11123
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro