Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23.


***Charlie POV

Jej zapach czuć było w całym lesie, ale jak na złość gdy poczułam go lepiej zaczęło mi się kręcić w głowie i gubiłam trop.

- Nie dam rady. - Powiedziałam załamana, a chłopak stojący za mną wywrócił oczami. Siadłam na kamieniu i oparłam głowę na rękach.

- Co robisz na naszym terenie? Kim jesteś? - Stanęła przede mną wysoka, smukła kobieta o włosach ciemnych jak noc. Miała kapelusz, który zawijał się do tyłu.

- Ah, no tak... To TY jesteś ta, która zdradziła przyjaciółkę...

- I dobrze. Złamała prawo, a za to czeka kara.

- Ty też je złamałaś. Bądź wierna.

- Ty nie byłaś. Wierność przyjaciołom nie jest prawem. Wierna swojemu stadu, miłości i radzie...

- No tak wy Wilki jesteście takie...inne. - Skrzywiła się.

- Za twoją zdradę i za wtargnięcie na nasz teren, Ja Romera Herries każe twojemu wilkowi milczeć i dopóki nie ukarzesz winnej nie odezwie się, a ty na zawsze zostaniesz Ognistosierstnym Szpenio! - Krzyknęła i zaśmiała się, a ja poczułam jak coś wewnątrz mnie sie zmienia.

- Zostaw ją! - Krzyknął chłopak wróżka za mną, a czarownica pokręciła głową.

- To jest magia książę i nic tego nie zmieni. Raz rzucona klątwa pozostanie ja na zawsze. A teraz jej szukaj Ognistosierstna Szpenio. - Ruszyła w moją stronę i tuż przed nosem się rozpłynęła. Spojrzałam na chłopaka wystraszona.
Szpenio.
Słowo używane by obrazić lisa. Jest wiele zmiennych w jasnym i ciemnym lesie, a lisy żyją w podziemnych miastach. Jeżeli rzuciła na mnie klątwę...to oznacza, że... nie mogę się przemienić...

- Hej, Charlie wszystko gra? - Zapytał Laurence.

- Co się właśnie stało? - Zapytałam nie panując nad drżeniem rąk.

- Wszystko będzie dobrze. Dasz radę, nie ważne ile klątw zostanie rzuconych i ile razy ktoś podłoży ci nogę. Przecież już tyle razy kogoś broniłaś. - Zastanowiałam sie chwilę.

- Skad to wiesz?

- Co? - Zapytał oszołomiony.

- Skąd wiesz co robiłam?

- Cóż... Ja...my...no my...my Cię znamy Charlien. - Otworzyłam szerzej oczy.

- Jak to? - Zapytałam robiąc krok w tył.

- Nie powinienem Ci mówić. Lepiej jak skupisz się na zadaniu. Potrzebujesz znaleźć Zoe i zaprowadzić ją do władz. - Nie odezwałam sie tylko ruszylam przed siebie.

***

Minęło kilka dni od kiedy wyruszyłam. Magia, która otacza ten las pomagała mi przetrwać. W pewnym momencie zatrzymaliśmy sie wraz z Laurence'm obok dużej diamentowo czystej wody. Klęknęłam przy niej i ukłoniłam się modląc do Luny.

- Tyle mi dałaś o Pani więc wysłuchaj mnie i tym razem. Wiem, że niewiele mogę Ci dać choć bardzo bym chciała. Proszę Cie o Pani abyś pomogła mi w poszukiwaniach tej zdradzieckiej wilkolaczki. - Spojrzałam w niebo, ale nic nie dostrzegłam. Nic się nie poruszyło.

...cisza...

- Luno!? - Zawołałam, ale znów nic się nie stało.

- LUNO! - Musiałam biec. Pomyśleć skoro Luna nie dała mi znaku życia czy uznała, że się nie nadaje? Może Zoe nie powinna być skazana...
Modliłam się przez 3 dni i noce. Luna mnie zostawiła. Albo przez moc tej części lasu mnie nie słyszała.

- Charlien powinnaś odpocząć. - Lauorence powiedział zmartwiony kucając obok mnie.

- Twoja bogini musi mieć powód by Ci nie odpowiadać. - Spojrzałam na niego i z niezrozumiałym wyrazem twarzy wpatrywałam się w jego oczy.

- Dlaczego właściwie tu jestem...?

- Rada wybrała Cię byś znalazła skazaną na śmierć Zoe SunLight.

- Dlaczego mnie? - Znów zapytałam.

- Jesteś jedynym rudym wilkiem na Alasce. Najlepiej wyszkoleni wojownicy nie mają ducha walki rudych Wilków i ich nosa. Jako jedyna jesteś w stanie ją znaleźć.... - Mówił dalej. Zauważyłam jak obok mnie przemknęły dwie sarny. Nagle mnie olśniło

- Wiem gdzie ona jest...no i poza tym sa intelige...co?

- Wiem gdzie jest Zoe SunLight. - Laurence otworzył usta z niemym "o" i wyrazem twarzy mówiącym "jak to?".

- Jedynym bezpiecznym miejscem na schowanie się przez zmiennych kopytnych jest "Kraina". Tam jest. Chłopak z Podzamcza musiał być jednym z nich...ale wpuścili ją tam...to oznacza, że musiał być kimś ważnym. Może księciem? - Powstrzymalam ogromną ilość teorii w mojej głowie.

- Nie skrzywdzę cię. - Szepnęłam po czym usłyszałam kroki. Podniosłam głowę i zobaczyłam Laurenca.

- Drzewa szeptają, że rada chcę cię z powrotem. Zebranie nad rzeką...

Spojrzałam ostatni raz na jezioro wodospad i ten jasny las i wstałam.

- Wracajmy. Nic tu po nas. Ona nie jest...ja nie powinnam tego robić... - Pierwszy raz od parunastu dni zamieniłam się. Byłam sporo niższa, a pysk był wydłużony. Spojrzałam na ogon, który był rudą kitą.

Byłam...szpenio...

Potrząsnęłam głową i spojrzałam na Laurencea. Kiwnął głowa i ruszył przed siebie, a ja spojrzałam na wodospad. Wyszła zza niego sarna, która gdy spojrzała na mnie schyliła głowę.

- Ona jest z wami prawda? - Sarna się nie odezwała.

- Sprawcie żeby była bezpieczna...i nie zagrażała nikomu. - Samiczka kiwnęła tylko głową, a ja pobiegłam w stronę Laurenca i razem wróciliśmy do domu.

Zebranie nad rzeką było bardzo agresywne.

- Gdzie jest SunLight Charlettio! - Krzyknął dowódca sił południowych Alaski.

- Bezpieczna. Nie musicie się martwić, nic jej nie jest.

- Martwić? Martwić?! Miałaś ją pojmać i przyprowadzić na stryczek!

- Okej. Fajnie, a teraz ja ci coś powiem generale Waszyngton. Jestem wilkiem bez stada. Nie mam nikogo kto może mną rządzić. Wyzbyłam się mate i nie ma bardziej wyszkolonej wilczycy niż ja. Przynajmniej tutaj na Alasce. - Skrzyżowałam ręce na piersi.

- Chcesz żeby nasz rozejm się zerwał?! - Wrzasnął generał.

- Nie. Jestem jedyną osoba, która wie gdzie przebywa Zoe. Chcesz się  dowiedzieć? To musisz mnie znaleźć. - Odeszłam od stołu, a szklanka zachybotała się niespokojnie gdy mocno pchnęłam krzesło.

W końcu obiecałam Zoe, że ją ochronię. Ona też nie musiała o wszytkim wiedzieć. Miałam zamiar dostać się do niej chodźby nie wiem co, a potem wygłosić jej kazanie o tym, że ma mi zawsze mówić prawdę. No może nie zawsze, ale najważniejsze rzeczy warto żebym wiedziała.








- Rp pisane z antonina11123




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro