Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom III, Rozdział 8. Koło wsparcia.

Z dedykacją dla RosyRoses_99 z okazji urodzin <3 

22 czerwca, mieszkanie Lisanny Strauss, Los Angeles

    Przez duży salon, raz po raz niosło się echo jęknięć i pomruków dwójki osób. Z opuszczonymi do kostek spodniami, Dragneel siedział w szerokim rozkroku na skórzanej kanapie i co jakiś czas zerkał na miarowo poruszającą się między jego nogami głowę Lisanny. Uwielbiał, gdy robiła mu dobrze.

    Dziewczyna z oddaniem pieściła i masowała swoim ciepłym językiem jego w pełni nabrzmiałego członka, a w szczególności żołądź, oraz wrażliwe wiązadełko. Specjalnie droczyła się i zaczepiała ostrym paznokciem, by potem zatopić go całkowicie w swoich wilgotnych ustach. Ona jako jedna z nielicznych kobiet dawała radę przyjąć go całego i nie zachłysnąć się przy tym.

    Doznając niebotycznej euforii, z jego gardła wydarło się przeciągłe warknięcie. Aż przymknął powieki, kiedy machinalnie wplótł palce w swoje włosy i odchylił głowę do tyłu, opierając ją na wygodnym zagłówku. Sam nie wiedział, dlaczego to zrobił. Dlaczego zdecydował się do niej przyjść, jednak kiedy dostał telefon z błagalnym lamentem; że za nim tęskni i pragnie go zobaczyć, po prostu to zrobił. Dawno nie był z kobietą, a zachłanna żądza jaką jest seks musiała znaleźć ujście. We Włoszech również nie korzystał z usług prostytutek, gdyż nie miał na to odpowiedniej sposobności.

    Jak normalny i zdrowy facet potrzebował zaspokojenia. Od jakiegoś czasu walczył ze stale rosnącym napięciem, jednak nie ważne jak bardzo się starał, wszystko szło na próżno. I choć usilnie próbował zrozumieć przyczynę, kończyło się na czymś kompletnie nierealnym, wręcz głupim. Był tym coraz bardziej sfrustrowany i rozgoryczony; napełniony złością, której nie potrafił sensownie uzasadnić. Nigdy wcześniej się tak nie czuł i nie wiedział jak sobie pomóc.

    W czasie kiedy Natsu pochłaniał się swoimi myślami, Lisanna wyprostowała kolana i stanęła tuż przed nim. Miała na sobie ubranie, które więcej ukazywało, niż zasłaniało. Figlarnym ruchem paznokcia zsunęła koronkowe majtki i przejechała palcami po swojej już wilgotnej pochwie. Była spragniona jego dotyku, jak nigdy wcześniej.

    Słysząc stukot damskich obcasów, Dragneel podniósł głowę i spojrzał jej głęboko w niebieskie, lecz nieco zamglone oczy. Widział to stale rosnące podniecenie i żądzę przywłaszczenia go tylko dla siebie. Nie czekając na pozwolenie, oplotła jego silną szyję rękami. Usadowiła kolana na miękkiej kanapie, tym samym wbijając w siebie jego w pełni naprężoną i gotową do działania męskość. Czując ją na sobie, mężczyzna automatycznie uniósł biodra.

— Natsu, tak bardzo za tobą tęskniłam — wyszeptała ochryple nad jego uchem, jednocześnie oblizując wargi. Uśmiechając się lubieżnie, zaczęła się na nim poruszać w górę i w dół, wydając przy tym gardłowe westchnięcia. Będąc tylko i aż z nim doznawała takiego uczucia raju. To było tak grzeszne, że wręcz nieprzyzwoite. — Dotykaj mnie wszędzie... — poprosiła rozkosznie, nie próżnując i znacząco nabierając tempa.

— Ach, kurwa... — stęknął marszcząc brwi, kiedy poczuł kolejną falę przyjemności rozlewającą się w jego wnętrzu.

    Dragneel zaczął sunąć kolejno po jej ramionach, dużych piersiach, aż ustał na rytmicznie kołyszących się biodrach, w które mocniej wbił palce. Zabolało ją to, ale w obecnej chwili każdy ból sprawiał jej jeszcze więcej frajdy i satysfakcji. Szczególnie, kiedy to on był jego sprawcą. Swoimi rozżarzanymi dłońmi posunął się dalej, ścisnął ją za jędrne pośladki, a gdy wydała z siebie stłumiony kwik, przesmyknął dalej, wzdłuż gładkiej skóry na udach.

    Może i w jego oczach Lisanna była jedynie głupią dziwką, ale ciało miała naprawdę niczego sobie. Cholernie seksowne i bez dwóch zdań pociągające. I choć powinien czerpać z tego seksu o wiele więcej, o dziwo tak wcale nie było. Przecież już nie raz to z nią robił, ale teraz... Mimo, że miał ją tuż przed sobą, nagą, dziko wijącą się na jego męskości, nie czuł tego tak jak powinien. Zawiesił jak gdyby nieobecny wzrok na jej wystających obojczykach, a potem wykrzywionej w ekstazie twarzy. Zmarszczył brwi bo miał wrażenie, że oszukuje samego siebie. Przez wzmagające w nim emocje, zacisnął szczękę, a tym samym zęby.

    Po niecałych trzech minutach chwycił wciąż poruszającą się na nim Lisannę w talii i bez zbędnych delikatności, zrzucił obok na kanapę. Pod wpływem tego gwałtownego ruchu, rozochocona dziewczyna wydała z siebie cichy stęk. Myślała, że to jego kolejna gra i że teraz to on przejmie nad nią władzę. Zdominuje dokładnie jak zawsze lubił, ale szybko się okazało, że to nie tak. Zdezorientowana jego porywczością, ledwo zdążyła usiąść, kiedy Dragneel w pośpiechu zaczął zapinać koszulę, wsunął spodnie na biodra i zapiął pasek.

— Co się dzieje? — zapytała, wciąż będąc w szoku i śledząc każdy jego ruch. Nie rozumiała zaistniałej sytuacji. Był nerwowy i nie odwrócił się, dlatego zdesperowana uniosła głos. — Gdzie idziesz!?

    Mimo jej wyniosłego tonu, nie patrzył na nią, a wręcz unikał. Zabierając ze stołu marynarkę, przerzucił ją przez bark i z kamienną twarzą zaczął kierować się w stronę wyjścia z pokoju.

— Natsu!

    Nie odpowiedział, tym samym trzaskając drzwiami i pozostawiając ją samą. Gdy jego kroki ucichły, zebrała się w sobie i podbiegła do okna. Nigdy wcześniej jej tak bezczelnie nie zostawił. Nie, kiedy uprawiali seks.

    Wściekła jak osa, spoglądała na jego oddalającą się sylwetkę, która przez spływające po szybie krople była zamazana. W momencie, kiedy zniknął za rogiem, zamaszyście zasunęła odrobinę zakurzone kotary i zacisnęła pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Widziała tę zmianę. Po powrocie z Włoch Natsu zachowywał się inaczej. Zupełnie jak nie on. Już ona dobrze wiedziała, kogo to była wina.

— Ta przeklęta blondwłosa suka — wysyczała z jadem, zagryzając dolną wargę. Wiedziała od Miry, że ona, Gray i Natsu polecieli na Sycylię. Zastanawiała się tylko, czy to możliwe, żeby pomiędzy Lucy, a nim, do czegoś tam doszło? Poprzez narastający gniew i przyćmiony kipiącą złością umysł, pokręciła głową, by jak najszybciej odgonić od siebie ten absurd. Otworzyła jak dotąd kurczowo zaciśnięte powieki, a wtedy ukazała światu swoje bijące w furii niebieskie oczy. — Ta szmata... Jeszcze mi za to zapłaci.

    Była pewna tych słów, bo ona nigdy nie rzuca ich na wiatr.

***

    Na dworze padał deszcz. Nie, właściwym określeniem było, że lał jak z cebra. Pochmurne niebo i ciężkie, wiszące stalowe chmury nie wróżyły poprawy pogody. Odbijająca się w rynnach woda powodowała głośne, metaliczne dudnienie. Natsu szedł sam jak palec, wzdłuż chodnika, z marynarką zarzuconą na bark, podczas gdy drugą dłoń schowaną miał w bocznej kieszeni spodni.

    Jeżdżące nieopodal samochody rozbryzgiwały uliczne kałuże, chlapiąc mu nogawkę. Nie zareagował bo i tak nie widział w tym większego sensu. Był przemoczony do suchej nitki, ale nie przeszkadzało mu to. Nie był z cukru. Nawet różnobarwne neonowe szyldy dzielnicy rozkoszy nie robiły na nim wrażenia.

    Szedł powoli i tępo wpatrywał się w mokre chodnikowe płyty przed sobą. Bił się z własnymi myślami. Zadawał sobie różne, lecz powiązane jednym tematem pytania; dlaczego tak zareagował? Dlaczego seks z Lisanną nie sprawiał mu większej przyjemności? Dlaczego nie mógł się w pełni na niej skupić? Nie, dlaczego nie mógł wręcz na nią patrzeć? Dlaczego czuł się tak cholernie dziwne, jakby był czemuś... Winny?

    Przecież to bzdura i niedorzeczność! Naprawdę musiał się źle czuć, by to przerwać. Zawsze był zaangażowany w każdy stosunek. Robił z Lisanną co chciał, dominował, rozkazywał, upokarzał, ale dziś kompletnie nie chciał, lub co gorsza nie potrafił. Normalnie zerżnąłby ją jak najzwyklejszą szmatę i nie zastanawiał się nad niczym, ale teraz?

    Rozkojarzony błądził gdzieś daleko, choć sam dokładnie nie potrafił określić gdzie i w jakim celu. Po raz pierwszy od dawna jego oczy nie miały tego cynicznego wyrazu, a usta nie były wykrzywione w przebiegłym uśmieszku.

    Czując nieustannie cieknące po policzkach krople i przylepione do twarzy włosy, przystanął w miejscu i zadarł podbródek w stronę wydającego złowrogie odgłosy nieba, ale nawet ono nie było mu w stanie pomóc, czy dać choćby małej podpowiedzi. Zrezygnowany zmrużył powieki, a potem ponownie ruszył do przodu.

    Od pewnego czasu w jego rozdartym na kawałki umyśle gościła inna osoba. Coraz częściej się na tym łapał, lecz uważał za kompletny nonsens. Walczył z tym jak tylko się dało, ale miał wrażenie, że im dalej to brnęło, tym bardziej był bezradny. Poczuł kolejną falę złości i żalu. To było jak przypływ i odpływ.

    Stopniowo tracąc kontrolę nad nerwami, zacisnął usta w wąską linię i kopnął w nieopodal leżący kamień, który parokrotnie odbił się o ziemię, by w efekcie zatrzymać się na ulicy. Zdecydowanie potrzebował wyluzować się i odchamić.

— Paranoja — sarknął pod nosem, kiedy na rozświetlonym skrzyżowaniu odbił w prawo, tym samym zmieniając pierwotny kierunek swojej wędrówki. W zasadzie sam nie wiedział dokąd szedł, jednak teraz postanowił pojechać po Graya. On z pewnością będzie chętny na jakiś wypad do klubu. — Co za chujowa pogoda.

***

W tym samym czacie, klub ,,Iron'', późny wieczór

— Haha! Widziałyście jak ci kolesie gapili się na Erzę? Pewnie nie jeden miał na nią chrapkę i chętnie przeleciałby ją. To w końcu pani policjantka, a każdy wie, że one są w chuj seksowne i władcze — rozbrzmiał rechot pijanej Juvii podpierającej się na ramieniu Levy, kiedy obydwie z plączącymi się nogami wchodziły po schodach na ich miejscówkę. Tuż za nimi szły Erza i Lucy. — A tak w ogóle, Lucy, chyba się nie chwaliłaś, że umiesz tak zajebiście tańczyć! Naucz mnie kiedyś.

    Przeciskając się między tłumami spoconych ludzi, musiały do siebie krzyczeć, bo przez nieustannie bijącą muzykę nie były w stanie się usłyszeć. Po powrocie Heartfilii z Włoch, oraz urodzinach, które niestety je z tego tytułu ominęły, postanowiły, jak to baby, spotkać się w klubie i co nieco poploteczkować.

— A co ty, kurwa, myślałaś? — zawtórowała jej McGarden, dziarsko próbując utrzymać pion. Po drodze potrąciła kogoś w ramię, ale nawet się nie obejrzała. Miała to głęboko w dupie. — Nie ma rzeczy w której moja Lu nie byłaby dobra!

    W końcu dotarły na miejsce i wszystkie cztery usiadły na wygodnych kanapach w strefie VIP. Nieco spocone i wszystkie upojone, automatycznie sięgnęły po swoje świeże drinki. Uznały, że jak dowalić do pieca, to już do końca. Cana również chciała do nich dołączyć, ale mały Milo niespodziewanie zachorował, więc została z nim w domu. Przyjaciółki obiecały jej, że spotkają się następnym razem.

— Noo, Lu, gadaj w końcu! Jak było w tych Włoszech? — wypaliła niecierpliwa Juvia, dźgając ją łokciem w ramię. — Dragneel dał ci popalić, czy w końcu, no wiesz — zrobiła chwilową pauzę, by znacząco drgnąć brwiami i przybliżyć twarz do blondynki — zaczął ulegać twojemu osobistemu urokowi i padł ci do stóp? Ja pierdolę, na samą myśl dostaję gęsiej skórki, chciałabym to zobaczyć, haha.

    Wszystkie kobiety parsknęły gromkim śmiechem, z wyjątkiem tej, której to dotyczyło.

— Juvia! — pisnęła, prawie opluwając się alkoholem. — Nie rozumiem o czym ty mówisz. On i ja? — pytając, dłonią wskazała na siebie. Chciała za wszelką cenę uniknąć tego tematu, ale jak zwykle ciekawość Lockser wprawiła ją w zakłopotanie. — To niedorzeczność. Nic pomiędzy nami nie ma. Może i podarował mi prezent na urodziny, ale do dzisiaj potrafi być... Uszczypliwy i wredny jak diabli.

— O, patrzcie, jak się zarumieniła, skubana — skomentowała Levy, chwiejąc się na boki. — Powiem ci, że nadal nie trawię tego cynicznego gamonia. Jest bezczelny i chamski. Wybiela go tylko fakt, że parę razy ci pomógł i tak jak obiecał, sprowadził z Nowego Jorku. No i niestety muszę przyznać, wyglądu mu matka natura nie poskąpiła.

— Wiesz, nie tylko tego. — Na tę zagadkową wypowiedź, wszystkie chichoczące kobiety skupiły świdrujący wzrok na aptekarce. — No co? — mruknęła, beztrosko wyjmując palemkę i odkładając ją na stolik. — Załatwiam mu największy rozmiar prezerwatyw. To chyba coś znaczy, prawda?

— Boże — wyrwało się z gardła czerwonej, jak burak Heartfilii. Ta informacja spadła na nią jak grom z jasnego nieba; niespodziewanie. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, zgarbiła się i zrezygnowana schowała twarz w dłoniach. Pod wpływem miała zbyt wybujałą wyobraźnię i zobaczyła coś, czego zdecydowanie nie powinna!! — Dziewczyny, o czym wy w ogóle mówicie... — ledwie wydukała spomiędzy palców.

— A ciebie nie obowiązuje czasami tajemnica lekarska, czy coś takiego? — spytała jak dotąd milcząca, aczkolwiek rozbawiona Erza.

— Nie, jeśli dotyczy to NAS. — Wzdrygnęła ramionami. — Zresztą to ja jestem swoją szefową i to ja ustalam zasady. Dobra, ale wracając do meritum. Co z tym Natsu? Nie musisz się kryć, przecież widzimy, jak na niego patrzysz. To nie jest zwyczajny wzrok, a ja dostrzegam tam nutę czegoś, co od pewnego czasu podsyca mój głód.

— Nie, to nie tak... — zaczęła zakłopotana, bawiąc się palcami.

— Jesteśmy przyjaciółkami, nam możesz powiedzieć prawdę — wtrąciła Erza, posyłając jej kciuka w górę. Ona również chciała wiedzieć, co się kryję za tą niewinną buźką Heartfilii. Znała Dragneela od wielu lat i jeszcze nie spotkała dziewczyny, która tyle razy by mu się postawiła i wyszła z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu. Żadnej z wyjątkiem tej, która dawno temu usiłowała go zabić, jednak wtedy to była samoobrona.

    Trzy pary oczu w wyczekiwaniu wertowały blondynkę, która nerwowo przebierała stopami. Lucy wstydziła się o tym mówić, nawet Levy nie wspominała o tym, że zaczyna czuć coś głębszego do Dragneela. W każdym razie nie wprost...

— Jak to co? — wydusiła w końcu pod ich naporem. — Żyje, ma się dobrze i pewnie chadza swoimi ścieżkami, sam lub z Grayem, albo poszedł do jakiegoś burdelu. — To ostatnie słowo, wypowiedziała z goryczą, ale znając Natsu to było całkiem możliwe. — Zresztą co to za koło różańcowe? Przyszłyśmy się tu bawić, a nie żalić.

— Pogadać też — dorzuciła McGarden, świdrując ją spod niebezpiecznie zmrużonych powiek. Jej mina mówiła sama za siebie, że Lucy będzie jej się gęsto tłumaczyć z wypadu do Włoch i z tego co się tam działo. — Jeszcze cię dorwę, pindo.

— Domyślam się — odparła krzywo.

— Dobra, skoro już jesteśmy w temacie nieodwzajemnionej miłości, żeby przełamać lody, to może ja zacznę pierwsza? — Uwagę wszystkich przykuła Scarlet. Wypiła naraz połowę zawartości szklanki, a potem pustą, głośno odstawiła na stół. — Nadal borykam się z naszym ordynatorem Mystoganem. Wkurzam się i frustruję coraz bardziej, bo od zawsze zajebiście się dogadujemy, ale ilekroć się spotykamy i dochodzi do sensowniejszej rozmowy to on... No nie wiem jak to nazwać...

— Podwija ogon i ucieka jak tchórz? — żachnęła podpierająca brodę na dłoni Juvia, a gdy rudowłosa przytaknęła, cmoknęła ustami. — Pff. Skąd ja to znam. Mam to samo z Grayem, tylko że u nas sytuacja wyglądała nieco inaczej. — Widząc pytający wzrok Lucy i Levy, prychnęła pod nosem i sprostowała: — No tak, pewnie nie wiecie, ale kiedyś byłam z nim bardzo, ale to bardzo blisko. Można powiedzieć, że byliśmy zgraną parą. Nawet parę razy się bzyknęliśmy, ale pewnego dnia ni stąd i zowąd to wszystko poszło w cholerę. Pokłóciliśmy się i rozeszliśmy, a nasze stosunki znacznie się oziębiły. Do dziś zadaje sobie pytanie, co się stało, dlaczego tak nagle mnie odepchnął. Ale jedyne co nasuwa mi się w odpowiedzi, to to, że chciał mnie chronić. Nie potrafił powiedzieć mi tego wprost, więc zrobił to najprościej jak się da. Czyli na skróty. Jak idiota.

— Chronić? — pochwyciła zaciekawiona Heratfilia, kiedy zrezygnowana McGarden opadła plecami na kanapę, mrucząc coś, że ma dość tego nudnego tematu. — Ale przed czym?

    Kobieta uśmiechnęła się przebiegle i nachyliła ku niej.

— Myślisz, że dlaczego powściągliwość w uczuciach jest jedną z głównych cech gangsterów? Za wszelką cenę unikają związków, bo ich rodziny mogą stać się potencjalnymi celami. Łupami, słabymi punktami, dzięki którymi można szantażować, lub żądać okupu. — Mocniej zaakcentowała, patrząc jej prosto w brązowe oczy. — Najpierw dziewczyny, z czasem ukochane, potem żony, a na końcu dzieci. Łatwe karty przetargowe. To może być dla nas zbyt groźne; zabójcze wręcz. I nie mówię tylko o pojedynczych jednostkach, ale o nas, jako organizacji. W skrócie, my...

— Wszyscy jesteśmy dziećmi mafii — dokończyła za nią Erza, sunąc lekko nieobecnym wzrokiem po roztańczonym tłumie w oddali. — Należymy do tego środowiska i czy tego chcemy, czy nie, ciężko jest się nam wiązać z kimś z tej samej ,,branży''.

    Lucy doskonale to rozumiała, jednak z jakiegoś powodu te słowa spowodowały u niej ukłucie w sercu.

— Chcesz powiedzieć, że od kiedy do was dołączyłam... — na chwilę się zawahała, ale potem uznała, że skoro dziewczyny pokazują swoje karty, to dlaczego ona miałaby tego nie zrobić? Ufała im i chciała być w porządku wobec nich. W końcu jak wszyscy zawsze podkreślali, stanowią teraz coś na wzór rodziny. — Natsu nigdy na mnie nie spojrzy w inny sposób?

— Nie — Scarlet posłała jej pokrzepiający uśmiech, tym samym wstając i klepiąc ją po plecach — akurat on jest inny.

— Dragneel i kobiety to temat tak długi i grząski jak dno rwącej rzeki — dodała Lockser, zapatrując się w drinka z palemką, tym samym parokrotnym, okrężnym ruchem dłoni wprawiając ciecz w ruch. — Jest tajemniczy i choć znam go niemal od kołyski, czasami sama mam problem z rozgryzieniem go. Wnioskując po twojej minie, zapewne ci tego nie mówił, ale w przeszłości miał pewien incydent ze swoją dziewczyną, który w znacznym stopniu przyczynił się do tej jego sławnej niechęci do uczuć. Niestety nie przedstawię ci szczegółów, bo nie jestem odpowiednią osobą, ale jeżeli jesteś ciekawa to wiesz co? Kiedyś najprawdopodobniej zamordowałby cię samym spojrzeniem — dostrzegła jak Heartfilia drgnęła — jednak teraz, kiedy traktuje cię jak bliską przyjaciółkę to sądzę, że jeśli go zapytasz, to z pewnością ci powie. W nim też zaszły zmiany, czuję to.

— Jakie zmiany? Co masz na myśli? — spytała dociekliwie, na co dziewczyna po raz kolejny pochyliła się w jej stronę i przesylabizowała.

— Ta-je-mni-ca.

    Po tym co Lucy usłyszała, w jej głowie zrodziło się więcej pytań, niż odpowiedzi. Nie miała pojęcia, że on kiedykolwiek miał dziewczynę. Ta informacja wywołała w niej dziwny stan zamieszania, bo wielokrotnie rozmawiała z Grayem, ale ten niczego nie wspomniał. Dyskretnie zerknęła na rozwaloną na kanapie obok McGarden, ale ona dyndając nogami w powietrzu zdawała się mieć wszystko gdzieś, natomiast rudowłosa z uwagi na stale wlewany w siebie alkohol, coraz mniej kontaktowała z otaczającym światem. Ze szklanką w lewej dłoni, stała metr od nich i co jakiś czas rytmicznie kiwała ciałem w ton muzyki.

— Dobra, macie mnie — furknęła smętnie, biorąc głęboki wdech, czym zwróciła na siebie ich uwagę. — Natsu mi się... Podoba. I to chyba o wiele bardziej, niż się tego spodziewałam.

— Wiemy — wypaliła ze spokojem Erza. — Co ty, Amerykę odkryłaś? Od razu się zorientowałyśmy, tylko czekałyśmy aż sama to przyznasz.

— Wiedz Lu, że mi się to i tak nie podoba. — Leżąca Levy, pomachała ręką w powietrzu. — Żadne twoje słowa mnie nie przekonają do tego gnojka. I tak go nie lubię!

— Tym wyjazdem do Włoch, tylko się w tym utwierdziłam — kontynuowała, przymykając oko na nieprzychylne słowa najlepszej przyjaciółki. — Nieodwzajemniona miłość, której za nic w świecie nie mogę mu wyznać. Byłam zazdrosna o każdą kobietę, jaka się wokół niego kręciła, a uwierzcie mi, było ich cholernie dużo! — przypominając sobie te trzy pindy z sąsiedztwa, aż uniosła zbulwersowany głos.

— Czyli nic nowego — wtrąciła Juvia, której cwany uśmieszek poszerzał się z każdym kolejnym słowem. W tym momencie pomyślała sobie o Lisannie, która gdyby dowiedziała się o tym wyznaniu, zapewne wpadłaby w istny szał. Tym bardziej, że Lucy zaczyna znaczyć dla Natsu coraz więcej. Może nawet sam nie jest tego świadom, ale to tylko kwestia czasu. Wiedziała, że nie był głupi.

— Ale to nie jest normalne! Byłam zazdrosna nawet o zwykłą kelnerkę. Dziewczyny, mam problem, prawda?

    Wszystkie z wyjątkiem postękującej pani patolog, spojrzały na nią z uwagą.

— Czasami tak się dzieję, że miłość zjawia się nagle i w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Widzisz, każda z nas boryka się z tym problemem. Ja z Mystoganem, Juvia z Grayem, Ty z Dragneelem. Choć mam wrażenie, że, och zgrozo... — znacznie skwasiła mimikę — Ty masz najcięższy orzech do zgryzienia.

— Dzięki — fuknęła, dmuchając w opadające pasmo. — To bardzo pocieszające.

— Ja to się zdziwiłam, bo od jakiegoś czasu Gray zaczął ze mną normalnie rozmawiać. — Głos zabrała Lockser. — W końcu przestał mnie unikać i nawet niedawno przeprosił za swoje szczeniackie zachowanie. Jest postęp, ale nie myślcie sobie, że od tak mu to wybaczę.

— A ja to mam głęboko w duuupie — zawołała przeciągle McGarden, która nagle podniosła się do pionu. Zachwiała się na boki, ale szybko uwiesiła się Lucy na szyi. Tak, jak miała to w zwyczaju. — Robię co chcę, dupczę się z kim chcę, grzebię w zwłokach jakich chcę. Moje życie to prawdziwe bajlando, ale muszę wam przyznać, że jest jeden typ z naszej organizacji, który mi się podoba. Spiknęliśmy się parę razy i kto wie? Może coś z tego będzie.

— Nic nie mówiłaś! — Lucy klepnęła ją w ramię i niemal dmuchnęła do ucha. — Kto to taki?!

— Hah, myślisz, że powiem? — uśmiechnęła się kąśliwie. — Póki co to tajemnica, nie chcę zapeszyć.

— Tak? Ale z ciebie wredna jędza! Wiedz, że ty też będziesz mi się gęsto tłumaczyć.

— Dobra, dobra. — Machnęła lekceważąco dłonią i wstała na równe nogi. — No laseczki, ruszać się. Drinki się skończyły, trzeba domówić kolejne i lecimy na parkiet. Nie przyszłyśmy tu smęcić, tylko rozerwać się i bawić do rana! Bierzcie przykład z naszej pani policjantki.

***

— Stary, dałbym sobie rękę uciąć, że nawet na wojnie byś lepiej wyglądał, co się odjebało? — spytał Gray, kiedy weszli do pierwszego lepszego klubu i teraz przeciskali się w kierunku obleganego baru.

— Może faktycznie powinieneś iść do okulisty — warknął, torując sobie drogę barkami. Nie baczył na żadne przejawy sprzeciwu, czy oburzone spojrzenia. Od razu gromił je swoim, które było o stokroć bardziej przekonujące. — Jakbyś nie zauważył, na dworze lał deszcz, więc to normalne, że zmokłem.

— No właśnie nie do końca. Najpierw pojechałbyś do domu przebrać się w czyste ubrania, a dopiero potem po mnie. Może choroba cię bierze, albo co gorsza, złapałeś jakiegoś syfa od Lis? Może dla pewności zrób sobie jakieś badania.

— Pogięło cię, kurwa, do reszty?! Przecież nie jestem aż takim pedantem. — Zbulwersowany, przewrócił oczami. — A tak w ogóle już od dawna się zabezpieczam. Wiesz... Na wszelki wypadek. Myślisz, że pozwoliłbym sobie na taki błąd? — Pod naporem intensywnego spojrzenia Graya, wysyczał: — Nie, nic nie złapałem.

— Ej, ja wiem, że robisz to przez wzgląd na zdrowie, ale pomyśl... Jakby pękła wam guma i Lisanna by zaciążyła, to co wtedy geniuszu?

— Nic — wzruszył ramionami — bo ona bierze dodatkowo tabletki.

— To fajnie, a jakby nie zadziałały?

— Nie rozumiem. Gdzie ty widzisz problem? — zdumiony drążeniem przyjaciela, ustał w miejscu i rzucił mu ukradkowe spojrzenie. — Załatwiłbym jej zabieg. Myślisz, że nigdy nie miała skrobanki?

    Mężczyzna już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale zrezygnowany się wstrzymał. Wiedział wszystko o Dragneelu, jednak zaszokował go fakt, że powiedział to z taką niebywałą lekkością. Zabolało, że nie zawahałby się pozbyć powstałego problemu. Jego obojętne podejście było przerażające i w jakimś stopniu ubodło Graya, bo przecież dziecko nie byłoby niczemu winne. Z przypadku, czy nie, kochałby je nad życie. Postanowił więcej nie poruszać tej delikatnej sprawy, ale on nigdy by tak nie postąpił. Nie ważne kim i jaka byłaby matka.

    W końcu dostali się do długiej barowej lady i usiedli na wysokich hokerach. Zamówili alkohol, a wtedy Dragneel zmierzwił mokre włosy i zaczesał do tyłu.

— Co za podła pogoda — marudził Fullbuster, odpalając papierosa. — Kto to widział, żeby pod koniec czerwca były takie ulewy. Żyjemy, kurwa, w Kalifornii!

— Ostatnio wiele różnych i dziwnych rzeczy się dzieję. — Natsu sprawnie chwycił za szklankę, którą sekundę temu podał im barman, a potem zapatrzył się na jej zawartość. Zmarszczył brwi i upił pierwszy łyk. — Takich, których nie potrafię wytłumaczyć.

— To znaczy jakich? — Gray zwabiony jego niespodziewanymi słowami, przysunął się bliżej.

    Między przyjaciółmi zapadła chwilowa cisza, przerywana muzyką, oraz śmiechami innych.

— Tsh. Nie ważne — odburknął, tym samym wyrywając się ze stanu chwilowej zadumy. — Mięliśmy się odchamić i nie myśleć o pierdołach, ale jest coś co mnie nurtuje. — Widząc, że towarzysz patrzy na niego niezrozumiale, zaśmiał się pod nosem. — Lepiej mów, jak mają się sprawy z Juvią. Słyszałem, że od powrotu z Włoch zaczęliście ze sobą gadać. W końcu przestałeś tchórzyć i się przemogłeś?

— A ty skąd wiesz — słysząc imię dawnej miłości, znacznie ściągnął brwi — powiedziała ci?

— Tak jakoś jej się wymsknęło, jak odbierałem gumki — wyznał niewzruszony, krzywiąc ciało i szukając czegoś w kieszeni spodni.

— A to cholera jedna... — żachnął, zaciskając pięści. — Myślałem, że będzie trzymała usta na kłódkę. Teraz pewnie cała rodzina będzie wiedziała.

— Myślałeś, że się nie dowiem? Daj spokój, to nic złego — wymamrotał, kiedy odpalał papierosa i niedbale rzucił srebrną zapalniczkę na blat. — Juvia to dobra dziewczyna i nie zasługiwała na to jak ją potraktowałeś; jak ostatni dupek, albo kretyn.

— Widzę pieprzony znawca się znalazł. — Oburzony Gray uniósł podbródek, a wtedy pochylił się w stronę siedzącego ramię w ramię przyjaciela. Trzymając w dłoni szklankę, szturchnął go w bok, ale uważając, by go czasem nie oblać. — A jak tam twoje sprawy, co? Może ty też masz jakiś interesujący problem, którym chciałbyś się podzielić?

— Hah! Ja i problem? — parsknął kpiąco, mierząc się z nim ostrym spojrzeniem. Specjalnie dmuchnął mu w twarz gryzącym dymem. — Nie wiem o czym mówisz.

— Nie o czym, a o KIM — zaakcentował pewny siebie, kręcąc nosem i przymykając powieki. — Nie reagujesz ty czasami zbyt impulsywnie na pewną blondwłosą ślicznotkę z naszych szeregów?

    W momencie kiedy Natsu pochłonął się w swoich niedawnych bataliach, Fullbuster miał wrażenie, że gdzieś w oddali na parkiecie mignęły mu wspomniane kosmyki. Zaciekawiony, wytężył wzrok i niczym rasowy żuraw, wysunął w tamtą stronę szyję.

— Gray — zaczął, zagryzając usta niemal do krwi — dobrze wiesz, że ja...

— Ej Natsu, czy to nie o wilku mowa? — zapytał wchodząc mu w zdanie i wskazując tam palcem. — To chyba Lu, Levy i Erza. Co one tutaj robią?

    Dragneel jak na komendę odwrócił się w tamtym kierunku. Faktycznie miał rację, bo już po paru sekundach dostrzegł wcześniej wspomniane przyjaciółki. Wszystko było w porządku, póki nie ujrzał Lucy w objęciach jakiegoś obcego typa. Od tak dała się mu dotykać, a przecież to skrajnie nieodpowiedzialne zachowanie. Śmiała się i tańczyła z nim jakby nigdy nic! Poczuł złość, bo widział po niej, że choć była mocno pijana, zabawę miała przednią.

— Hehe, widzę że nasza Lu nie narzeka na brak MĘSKIEGO towarzystwa. — Widząc napiętą żuchwę przyjaciela, Gray zarechotał kąśliwie i klepnął go z otwartej ręki w ramię. — Zobacz jak z nim wywija! Może dołączymy do nich?

— Lepiej zamknij mordę — odwarknął, coraz zacieklej zaciskając zęby. Ledwo panował nad sobą. Był wściekły jak diabli i zapragnął wyjść stąd jak najszybciej. Nie miał ochoty na dalsze przebywanie akurat w tym zafajdanym klubie. — Wychodzimy stąd.

    Rozjuszony już wstawał z miejsca, ale Gray chwycił go za koszulę i szybko posadził z powrotem.

— Daj spokój. Przecież nie robią nic złego. Co ty, zazdrosny jesteś?

— Powaliło cię do reszty? — Natsu zmierzył go swoim ciętym spojrzeniem. Racja, najchętniej poszedłby tam zrobić porządek, ale nie chciał robić scen przed przyjacielem. Jeszcze by sobie pomyślał nie wiadomo co, a przecież nie mógł się tak ukorzyć. Takim zachowaniem tylko by to potwierdził. — Ja nigdy nie... — niespodziewanie urwał, bo w tej samej chwili do przyjaciółek dołączyła Juvia w towarzystwie jakiegoś chłopaka. Na jego usta wkradł się taki sam, przebiegły uśmiech, jakim przed chwilą obdarowywał go pewny siebie Fullbuster. Skinął podbródkiem w kierunku sali. — O patrz, teraz i nasza pani aptekarka kogoś ze sobą przywlekła i też wygląda na całkiem zadowoloną.

— Niby gdzie? — Czarnowłosy odwrócił się gwałtownie, ale natychmiast tego pożałował. Widząc swoją dawną miłość tańczącą i bawiącą się z jakimś typem, sam poczuł wzbierającą furię. Teraz i on miał ochotę stąd wyjść jak najszybciej. Najlepiej TERAZ. — Dobra, pierdolę to. Wychodzimy — sapnął, podnosząc się z miejsca niczym napięta struna.

    Obaj zgodnie przygasili pety na popielnicy. Duszkiem dopili pozostały alkohol i zostawili pieniądze wraz z napiwkiem. Zaczęli kierować się w stronę wyjścia z klubu, jednak gdy byli już przy drzwiach, Dragneel obejrzał się do tyłu. Po raz ostatni rzucił okiem na Lucy, a potem bez żadnego już słowa, pozostawiając za sobą obiekt swoich ostatnich rozmyślań, opuścił lokal.

***

15 lipiec

    Na dworze gościł tak straszny upał i zaduch, że mało kto wychodził z domu o tej porze dnia. Mając uchyloną szybę, Natsu popalał papierosa i ze znudzoną miną kierował jedną ręką. Musiał załatwić pewne sprawy na mieście i przy okazji skoczyć do sklepu, by odebrać zaległe pieniądze dla Makarova.

    Akurat przejeżdżał obok szpitala, kiedy raptem dostrzegł stojącą na przystanku autobusowym Lucy. Miała na sobie kolorową sukienkę do kolan i trzymała w dłoniach torebkę na krótkim pasku. Ignorując wszelkie znaki czy zakazy, automatycznie skręcił w bok i zatrzymał się na miejscu postoju autobusowego. Po drodze pozbył się papierosa, który zgrabnie wylądował w studzience kanałowej.

— Podwieźć panią? — Uchylił szybę od strony pasażera i skinął podbródkiem, by wsiadała. Dziewczyna od razu skorzystała z propozycji.

— Cześć. Matko, jaki dzisiaj upał! Myślałam, że się roztopie — powiedziała jednocześnie zapinając pasy i szukając w torebce butelki z upragnioną wodą. — Mogę się napić?

    Zdumiony jej durnym pytaniem uniósł brew spod okularów przeciwsłonecznych. Czy naprawdę wszyscy przy nim muszą chodzić jak w szwajcarskim zegarku?

— Czego się pytasz, głupia. Pij.

— No wiesz, żeby potem nie było, że jak gdzieś przez przypadek skapnę, to zagrozisz mi zakopaniem w rowie, albo kulką w głowę. — Parsknęła rozbawiona, choć jemu na te wspominki wcale nie było do śmiechu i rzadko kiedy do tego powracał. — Dokąd jedziesz?

— Mam coś do załatwienia, ale to nie ważne. Lepiej powiedz gdzie cię zawieźć.

— Chinatown — odpowiedziała bez zawahania, wyjmując i przeglądając jakieś dokumenty. — Makarov poprosił mnie o dostarczenie ich do jego dobrego znajomego.

    Słysząc nazwę dzielnicy w śródmieściu, zerknął na nią badawczo.

— Do żółtków? Tam może być niebezpiecznie.

— Nie bądź rasistowski — upomniała go poważniejszym głosem. — To też ludzie.

— Byłaś dziś w szpitalu? — zapytał wymijająco, kiedy stanęli na czerwonym świetle. Od razu dostrzegł moment w którym dziewczyna spochmurniała.

— Tak, ale szkoda mi tych wszystkich dzieciaków. Niektóre z nich są jeszcze maluchami, a chorują poważniej, niż niejeden dorosły, czy staruszek. To jest po prostu straszne...

— Taka kolej rzeczy — odparł stukając palcami o nagrzaną kierownicę. Był surowym realistą i nigdy dłużej się nad tym nie zastanawiał. Nie widział w tym większego sensu. — Nic na to nie poradzisz. Jesteś małą jednostką i niestety nie zbawisz całego świata.

    Wiedziała, że miał w stu procentach rację, choć uważała to wszystko za niesprawiedliwe. Nie godziła się z tym, ale cóż miała zrobić? Życie nieustannie pędzi do przodu i jedyne w czym upatrywała cień szansy to czas i postęp medycyny.

— Wiem, ale niektóre z nich nie mają rodzin, albo po prostu zostały porzucone — wyznała ciszej, przerzucając wzrok na przednią szybę. Obserwowała grupkę młodzieży przechodzącą po pasach. Śmiali się beztrosko i wygłupiali, a problemy dorosłych zdawały się ich nie dotyczyć. Przynajmniej póki co. — To przecież okrutne! Jak można zostawić własne dziecko? Tylko ktoś bez serca byłby do tego zdolny. Nie rozumiem takiego postępowania.

— Nie jesteś w stanie pomóc każdemu, a życie jest brutalne — mruknął, czując, że zbiera mu się na mdłości. Automatycznie sięgnął po blister i szybko połknął dwie tabletki. W duszy zaklinał swoją upierdliwą przypadłość.

— Jak mam wolną chwilę to bawię się z nimi. Chcę jakoś umilić czas, ale dobrze wiem, że nic nie zastąpi prawdziwej matczynej troski. — Zerknęła na Dragneela, ale on zdawał się nie przejmować tym tak jak ona, więc uznała, że zmieni temat. — A wiesz, że niektóre nazywają mnie ciocią? — Pisnęła prawdziwie uradowana. — Jeszcze nigdy żadne dziecko tak do mnie nie mówiło.

— Ciocią? — spytał rozbawiony jej ekscytacją i nagłą zmianą nastawienia. — Myślałem, że per ,,krówką Lucy'', haha!

    Zaraz potem poczuł lekkiego kuksańca w ramię, co zostało przez niego skomentowane unoszącym się zadziornie kącikiem ust. Lubił się z nią droczyć i stanowiło to dla niego odskocznie od tych całych przyziemnych problemów.

— Może jeszcze dodasz, że gruba, hmm? — fuknęła. Uważał, że śmiesznie nadyma policzki. — No dalej, nie byłbyś sobą, gdybyś mi nie dowalił.

— Nic nie dodam — odparł, zerkając na nią z wymalowaną pewnością siebie, co w obecnej chwili zbiło ją z pantałyku. Światła zmieniły się na zielono, więc nie zwlekając ruszyli dalej.

— Hmpf, jakbym cię nie znała... — wykpiła, kładąc spięte spinaczem kartki na kolanach. — I tak wiem, że mielisz coś na końcu języka. — Skrzyżowała dłonie pod krągłymi piersiami i odwróciła głowę, wbijając odrobinę rozjuszony wzrok w szybę pasażera. — Zawsze jesteś wredny i zgryźliwy.

— Ta, wmawiaj sobie — zbył ją lakonicznie i po raz kolejny posłał przelotne spojrzenie. Lucy wyglądała na obrażoną, choć on i tak wiedział, że tylko udaje, że się tak boczy. W zasadzie to owszem, mielił coś na języku, ale w życiu nie powiedziałby tego na głos. W tej sukience miała wyjątkowo głęboki dekolt i od kiedy wsiadła do samochodu, nie mógł oprzeć się, by co jakiś czas tam nie zerkać. Musiał zmienić temat bo zaczynał skupiać się na głupotach, a nie na tym co trzeba. Skontrolował jezdnię w lusterkach, a potem ponownie skupił wzrok przed sobą. — No i co z tymi dzieciakami? Bo chyba nie dokończyłaś.

— Miałam jeszcze powiedzieć, że jak na oddział dziecięcy to jest tam dość ubogo. Mają mało zabawek, poniszczone ściany. Nie mówię, że jest tragicznie, ale przydałby się remont. Wtedy z pewnością poczułyby się tam odrobinę lepiej. Trochę szkoda, że fortuna ojca przepadła i rozeszła się na bezsensowne długi, bo gdybym miała więcej pieniędzy, to bym nie żałowała i wszystko im to sfinansowała... — szepnęła zrezygnowana, kiedy zdała sobie sprawę, że są już praktycznie na miejscu. Schowała do torby powierzone dokumenty i palcem wskazała na wolne miejsce parkingowe. — Tutaj możesz się zatrzymać. Dojdę sobie na spokojnie.

    Dragneel wrzucił kierunek i ściśle zaparkował w wyznaczonym placu przy krawężniku.

— Długo ci zejdzie? — spytał, zaciągając hamulec ręczny i odwracając się w jej stronę.

— Pewnie parę minut, a co?

— Dobra, leć — z powagą skinął nosem — poczekam na ciebie w samochodzie. Tylko uważaj na siebie, oddaj to i zaraz wracaj.

    Czuła to niesamowite uczucie w sobie. Martwił się o nią, przez co rozpierało ją głęboko zakorzenione szczęście.

— Dzięki. Dosłownie parę chwil i jestem — szepnęła z wdzięcznością i posłała szeroki uśmiech, co on subtelnie odwzajemnił. Uważając by nie trzasnąć, zamknęła drzwi, a wtedy Natsu odchylił się z zamiarem sięgnięcia po papierosy. Ledwo odszukał palcami paczkę, kiedy usłyszał wołanie:

— Lucy? — zapytał niepewnie jakiś męski głos w oddali. — Lucy! O mój boże, co ty tu robisz!?

    Na tą obcą barwę zaalarmowany Natsu automatycznie uniósł głowę do góry. Obejrzał się dookoła, a wtedy dostrzegł podejrzanego typa, który z szeroko rozłożonymi ramionami, podleciał do niej, bezczelnie objął, oderwał od ziemi i parokrotnie obrócił wokół osi.

— O rany, Sting!? — krzyknęła szczęśliwa i równie mocno zaskoczona. Zacisnęła powieki i odwzajemniła uścisk na jego szyi, a jednocześnie trzymała się by nie spaść. — Pytasz co ja tu robię? Co ty tu robisz! Przecież wyjechałeś parę lat temu, ale nie wiedziałam, że do Los Angeles.

— Uwierz, że z własnej woli nie ruszałbym się z Nowego Jorku. Tam było mi najlepiej. — Mężczyzna postawił ją na ziemi i odsunął na krok do tyłu. — Ojciec zmieniał pracę, więc starzy zarządzili przeprowadzkę, a ja nie miałem nic do gadania. Wiesz, że w tym czasie udało mi się skończyć studia prawnicze? Patrzysz na szczęśliwego posiadacza własnej kancelarii. — Kciukiem wskazał na siebie, uśmiechnął się dumnie, a potem zmierzył dziewczynę od stóp do głów.

— Naprawdę? — zdumiona, szerzej otworzyła oczy. — To cudowna wiadomość, gratuluję ci Sting!

— Ale ty wypiękniałaś, a jak ci włosy urosły! — bez ceregieli chwycił za jej gruby warkocz spoczywający na klatce piersiowej. — Są dokładnie takie, jak zapamiętałem. I te oczy... Dalej masz je zadziorne no i przybyło ci ciałka tam gdzie trzeba — drgnął brwiami za co oberwał klepnięciem w ramię.

    Choć zazwyczaj opanowany Dragneel przysłuchiwał się ich rozmowie, teraz myślał, że wyjdzie z siebie i stanie obok. Chęć zapalenia szlak trafił. Niczym strzała sięgnął po Browninga, schował go w kieszeni, a potem wyjął kluczyki ze stacyjki i wysiadł z samochodu. Już w drodze dokładnie mu się przyjrzał.

    Elegancko ubrany, młody, wysoki, podobnej do jego postury. Z pewnością w kręgach kobiet uznawany za przystojnego. Gogusiowaty blondyn z nieco skośnymi, niebieskimi oczami. Miał kolczyk w lewym uchu i cienką bliznę nad prawym okiem, ciągnącą się aż do czoła. Zdecydowanie zbyt otwarty i irytująco uśmiechnięty. Kokieteryjny idiota — stwierdził szybko, a przecież kto jak kto, ale on zna się na ludziach najlepiej.

— Gdzie ty się patrzysz! — skarciła go, zarumieniona, ale w dobrym tonie. Wiedziała, że już za nastolatka był flirciarzem, jednak nie w stosunku do niej.

— Uśmiech uroczy i perlisty, to też zapamiętałem. — Mrugnął do niej okiem, ale zaraz potem spojrzał na przestrzał, gdzieś przez jej ramię. Przez jego twarz przewinął się cień powagi, kiedy spotkał się z niebezpiecznie iskrzącymi, zielonymi tęczówkami.

    Zawstydzona tymi komplementami Lucy już otwierała usta, ale poczuła za sobą przytłaczającą i złowrogo emanującą energię. Nawet nie musiała się odwracać, by wiedzieć że nieubłaganie się zbliża, a także kto był jej właścicielem.

— Jakiś problem? — usłyszała przesiąknięte mordem syknięcie. Brzmiał tak ostro i nieprzyjemnie, że gdy podszedł bliżej poczuła ciarki na skórze, oraz jego gorący oddech na karku. Zadarła głowę i niepewnie zerknęła na niego. Miał naprężone mięśnie, a mocno ściągnięte brwi sugerowały, że jest wściekły. Wyglądał co najmniej jak wtedy, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Lucy wiedziała, że nienawidzi obcych, ale bez przesady. Przecież ona i blondyn byli w dobrych stosunkach i nie widziała powodu do jego aktu agresji.

— Hehe, twój chłopak, Lu? — spytał ciekawie Sting, kiedy tuż za jej plecami stanął inny osobnik płci męskiej. Od razu wyczuł wrogie nastawienie względem jego osoby. W momencie gdy uśmiechnął się do niego ,,przyjaźnie'', czarnowłosy mężczyzna z arogancją zadarł podbródek. Atmosfera zrobiła się gęstsza, bo on wcale nie był gorszy i zrobił to samo. Mimo, że byli tego samego wzrostu, nie dali na siebie patrzeć ani na równi, ani z góry.

— Natsu Dragneel, mój przyjaciel z pracy. — Pospiesznie wtrąciła, zanim wybuchłaby tu bomba atomowa. Chciała rozładować tą niezręczną sytuację, bo jeszcze chwila, a udusi się w niej.— A to jest...

— Sting Eucliffe — przedstawił się i jako pierwszy wystawił dłoń, którą Natsu najpierw zmierzył, a potem z niechęcią uścisnął. — Przyjaciel z pracy, taak? Jest urocza, ale uważaj na nią, ma talent do pakowania się w kłopoty. — Zaśmiał się pod nosem, a gdy mężczyzna z kamienną twarzą nic nie odpowiedział, zerknął na zegarek i zwrócił się do Lucy. — Niestety jestem tu tylko przejazdem i spieszę się na ważne spotkanie, nie mniej jednak, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. — Zawędrował do kieszeni, po czym wyjął z niej wizytówkę. Pochylił się nad dziewczyną i złożył krótkiego całusa na policzku w trakcie którego zerknął na Dragneela. Wyraźnie dostrzegł, jak zaciskał palce w kieszeni. — Przydzwoń do mnie jutro to może skoczymy na kawę. Trzymaj się!

— J-jasne, nie ma problemu — powiedziała zawstydzona tym śmiałym gestem, równocześnie machając mu na pożegnanie. Schowała karteczkę z numerem do torebki i starała się nie zaczerwienić jak burak. — To na razie!

    Natsu nie odpowiedział nic, a teraz stanął na równi jej ramienia. Był moment w którym zapragnął wyjąć pistolet i przestrzelić mu czaszkę na wylot, jednak powstrzymał się. Teraz intensywnie świdrował plecy oddalającego się Stinga. Nawet jego chód działał mu na nerwy. Uważał, że jak na prawnika za bardzo kiwał się na boki. W dodatku to publiczne okazywanie sobie czułości... Aż go zemdliło.

— Co to miało być? — spytała z wyrzutem, kiedy zostali sami. — Byłeś niemiły. Może nie mam tak sokolego wzroku jak ty, ale znam cię i widziałam twoją rękę. Zapewne zaciskałeś palce na rączce pistoletu. Nie musisz reagować przemocą wobec każdej osoby, której nie znasz.

— Nie wiem o czym mówisz — warknął wymijająco, nawet na nią nie patrząc. Ona śmie pytać o cokolwiek jego? A sama co niby wyprawia? Daje się całować jakiemuś obcemu szmaciarzowi, który od razu wydał się mu podejrzany.

— Jak to nie wiesz? — Zbulwersowana jego olewaniem, stanęła przed nim i pstryknęła mu palcami przed oczami. Dopiero wtedy przerzucił swój pretensjonalny wzrok na nią, lecz jakby od niechcenia. — Miałeś minę, jakbyś chciał skoczyć mu do gardła! To było bardzo nieuprzejme z twojej strony.

    Niewzruszony jej tonem mężczyzna wzdrygnął ramionami. Wcale nie uważał, żeby wyglądał tak jak sugerowała. Zachowywał się zupełnie normalnie i nikt nie będzie mu dyktować co ma robić.

— Kto to był? — W końcu padło pytanie, które cisnęło mu się na usta od samego początku.

— Kolega z dawnych lat — odparła, poprawiając nieco zagięty róg sukienki. — Mieszkał niedaleko mnie w Nowym Jorku.

— Ta, kolega. Jakieś takie zbyt nietypowe zachowanie miał, jak na kolegę. — Prychnął, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Aż sam się zdziwił, że zaakcentował słowo ,,kolega''. To było niezamierzone. — Mógł sobie darować te niektóre komentarze.

— Daj spokój. Kiedyś to raczej było na odwrót. Wszystkie dziewczyny na osiedlu za nim ganiały.

— Ty też? — spytał niemal od razu, lekko przekrzywiając głowę w bok. Wgapiał się w nią z taką presją, że nawet Lucy to poczuła.

— Może trochę... A zresztą... Nie pamiętam — mruknęła, przewracając oczami, jednak jego wzrok sugerował, że tego nie kupił. — Dobra. To właśnie on dał mi kosza parę lat temu, zadowolony?

    Wzburzona dziewczyna ruszyła przed siebie. Natomiast Natsu z miną niedowiarka stał chwilę w miejscu, zaraz jednak szybko ją dogonił i wyprzedził. Teraz szedł tyłem, dwa kroki przed nią.

— On? Chyba sobie żartujesz! Co ty w nim widziałaś? Niby co w nim takiego fajnego? — wypytywał dociekliwie, wciąż się nie zatrzymując. Według niego Sting wyglądał jak zwykły frajer i nie potrafił zrozumieć jej toku myślenia. — Bogaty?

— Jego rodzice byli, ale nie wiem jak teraz. Zresztą, wiesz dobrze, że na to nie patrzę. A tak poza tym... No jest mądry, zabawny, czytał dużo książek i wiele z nich mi pożyczał. Nie raz obserwowaliśmy razem gwiazdy i wymienialiśmy się różnymi informacjami na ich temat. Ma ładne blond włosy, błękitne oczy — tu na chwilę się zamyśliła i zacisnęła wargi w wąski rulon — ...przystojną twarz.

— Według mnie przeciętną — wyznał szczerze i nawet powieka mu przy tym nie drgnęła. — A nawet poniżej średniej...

— Jak tak na was spojrzeć, to jesteście swoimi zupełnymi przeciwieństwami.

    Po tym stwierdzeniu, potrzebował dziesięciu sekund, żeby to do niego dotarło.

— Czy ty mi coś sugerujesz? — burknął, czując coraz bardziej narastające rozdrażnienie. Przecież podobno jest jednym z najbardziej pożądanych mężczyzn w tym mieście, a ona jeszcze śmie to podważać?! — Dopiero co wytykałaś mi rasizm.

    Lucy ustała bo doszło do niej, jak błędnie mogło to zabrzmieć. Natsu nasunął okulary na głowę, zatrzymał się przed nią i bacznie świdrował spod gęstych rzęs.

— Och, nie to miałam na myśli, wybacz jeśli cię uraziłam. — Zadarła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. — Chodziło mi o cechy zewnętrznego wyglądu. Po prostu ty masz czarne włosy, a on jasne. Ty masz ciemniejszą karnację, a on bladą. No i...

— I? — niecierpliwy ciągnął ją za język, unosząc brew.

    Heartfilia wiedziała, że ta rozmowa zaprowadzi ich donikąd. W dodatku coraz bardziej na nią naciskał i ani myślał odpuścić. Czuła te rosnące napięcie pomiędzy nimi, a ona nie chciała dalej w to brnąć. Truł jej dosłownie jak zazdrosny nastolatek, a przecież to głupie i w jego przypadku nierealne. Ktoś taki jak Dragneel nie jest do tego ,,stworzony'' i pewnie nawet nigdy nie doznał takiego uczucia...

— I on o wiele więcej się uśmiecha, i nie jest to przez zgryźliwość, a zwykłą życzliwość. — Podsumowując, posłała mu pełen zwycięstwa uśmiech i zgrabnie wyminęła.

    Osłupiały jej słowami, stał przez chwilę i wpatrywał się w jej plecy. Parokrotnie mrugając, otrząsnął się z szoku i wbił ręce w kieszenie spodni.

— Ale ty jesteś dziś wredna. Znów masz okres? — zawołał, na co parę osób obejrzało się na nich z niesmakiem. Zaklął pod nosem i dla pewności, że już żaden przypadkowy gamoń jej nie zaczepi ponownie ruszył za nią. — Idę z tobą.

— Po co? Podobno jestem wredna.

    Łypnęła na niego, ale gdy ujrzała ten cyniczny uśmieszek...

— Bo jestem złośliwy.

    ...Dała sobie spokój.

C.D.N

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro