Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom III, Rozdział 6. Morte Nera.*

Dedykacja dla LunaMoonStarKay_Mackenzi_ShinderiaLucus1610 <3 Wiecie za co ^^ Jeśli kogoś pominęłam to przepraszam x'D
,,Czarna Śmierć"*
____________________

Tego samego dnia, południe

Lucy siedziała w kuchni i jadła wcześniej przygotowane przez Natsu śniadanie. Ranny ptaszek nawet nie kładł się spać, a sprzątał w całym pomieszczeniu. Wiedziała, że on mało co śpi, ale żeby wcale? Ona z pewnością nie potrafiłaby tak funkcjonować.

Była przygarbiona i ledwo zdołała opierać się łokciami o stół. Tak bardzo bolała ją głowa po wczorajszym szaleństwie, że co chwilę mrużyła powieki i unikała jakichkolwiek gwałtowniejszych ruchów. Miała wrażenie, że przy nawet najmniejszym skłonie pęknie w pół. Postękiwała i pomrukiwała co jakiś czas, próbując sobie ulżyć, jednak z marnym skutkiem.

Nawet śpiew ptaków nie działał na nią kojąco. Dziwiła się, że miała takiego kaca po zwykłym winie, ale rozbawiony jej stanem Dragneel szybko rozwiał wątpliwości. Oznajmił, że pomyliła szklanki i uraczyła się sławnej siekiery Graya. Nigdy w życiu by jej do głowy nie przyszło, żeby zmieszać wino z wódką. Wariactwo godne jego!

Leniwie spojrzała na wiszący zegar, była dwunasta w południe. Minęła godzina odkąd Natsu pojechał po Graya. Nie miała pojęcia dlaczego tak długo to trwało i martwiła się. Może nie mógł go znaleźć? Miała nadzieję, że wszystko jest w porządku i nic mu się nie stało. Gryzły ją wyrzuty sumienia, że tak go wczoraj zostawili i wrócili bez niego.

Na samą myśl co się działo, a raczej co wyprawiała z Dragneelem, dostawała palpitacji serca. Oczywiście w pozytywnym sensie. Uśmiechnęła się półgębkiem, bo zapamiętała prawie wszystko, a przynajmniej to co najbardziej istotne. Mimowolnie na jej policzki wkradły się rumieńce, a twarz przybrała zawstydzoną mimikę. Wspólny taniec, zabawa w ogrodzie, a potem położenie spać. Pomógł się przebrać, zapalił lampkę i usiadł obok niej — został do samego końca. Póki nie zamknęła powiek i nie zasnęła.

Westchnęła na głos, a wtedy z zadumy wyrwał ją dźwięk podjeżdżającego samochodu i trzeszczącego pod kołami żwiru. Chciała poderwać się z miejsca i sprawdzić czy to Sofia wróciła, czy może Natsu w końcu znalazł Graya, ale od razu dostała zawrotu głowy. Ten ruch okazał się zbyt gwałtowny i lekkomyślny, bo poczuła przeszywający ból w skroni.

Nie pomagał też fakt, że zbliżał jej się okres. Czuła go w kościach, bo już od wczoraj borykała się ze specyficznym smyraniem w podbrzuszu. Miała wakacje, a za parę dni urodziny, i jeszcze tylko tego jej do szczęścia brakowało — stwierdziła kapryśnie. A nie moment, zapomniała dodać tyci szczególik; zapewne wspaniałomyślny Gray nie spakował jej podpasek...

Kiedy usłyszała dwa przekrzykujące się męskie głosy, jej wątpliwości bardzo szybko zostały rozwiane. Poderwała zmęczony wzrok, kiedy w progu kuchni ujrzała zmaltretowanego Graya wiszącego na ramieniu przyjaciela.

— Widzę impreza się udała — skwitowała, uważnie ich wertując. Pomijając fakt, że twarz imprezowicza była cała w czerwonych odciskach ust, to jeszcze miał potarganą we wszystkie strony koszulę. Doprawdy, co on za ekscesy musiał przeżyć tej nocy?

— Aż za bardzo — warknął Dragneel, kiedy pijany Fullbuster w końcu postanowił się od niego odkleić.

— A jak! — zawołał żwawo, ledwie trzymając pion. Zatoczył się, a z jego krtani wydobyło się głębokie czknięcie. — Było, kurwa, zajebiście! — pochylił się w stronę ucha Natsu. — Kocham Włochy.

— Wiem debilu, powtarzasz mi to odkąd cię znalazłem. — Jego brew wyraźnie drgnęła, miał już dość niańczenia go. — Idź wreszcie spać do cholery! — Ponownie złapał go za ramię i nie zważając na początkowe protesty chłopaka, zaczął prowadzić w stronę schodów na piętro. Zanim jednak zniknął za rogiem, rzucił przez ramię do rozbawionej Lucy: — Zaraz przyjdę, pójdę go tylko położyć. Na trzeźwo się tu gubi, a co dopiero po pijaku.

Ta skinęła głową i wróciła na swoje poprzednie miejsce. Rozsiadając się na wygodnym krześle z poduszką, podparła policzek na wewnętrznej stronie dłoni. Nieco znużona, zapatrzyła się na widok za oknem. Nie dość, że miała kaca to jeszcze doskwierał jej specyficzny ból brzucha i skurcze.

— Kacyk męczy, co?

Usłyszała jego prześmiewczy ton, a potem jak pewnym krokiem wchodzi do pomieszczenia. Była tak zamulona, że nawet nie usłyszała jak nadchodził. W przeciwieństwie do niej i Graya, on wyglądał jak zwykle. Nowo narodzony.

— Jak ty to robisz, że zawsze wyglądasz tak idealnie, wręcz nieskazitelnie? — wyrzuciła, masując sobie skronie, kiedy w tym samym czasie Natsu stał odwrócony do niej tyłem i majstrował coś przy kuchennym blacie. Dźwięk odbijanej łyżeczki o naczynie zaczynał ją drażnić, ale dzielnie starała się to znosić. — Mimo że nie spałeś całą noc i również piłeś alkohol, palisz papierosy jak smok, pod twoimi oczami nawet nie widać cienia zmęczenia. Też bym tak chciała, jaki jest twój sekret?

— Jeszcze się dziwisz? — Zdumiony jej pytaniem, odchylił się i łypnął na nią zza ramienia. — Mam zajebiste geny, po ojcu i babci. Ot, cały sekret.

— A mama nie miała w tym udziału?

— Miała, ale pewnie inny.

Ach, ta jego bezpośredniość, pomyślała przewracając oczami. Igneela nie znała, więc nie mogła ocenić, ale przywołując w głowie obraz Sofii. Miał bezsprzeczną rację.

— Fakt — przyznała, a wtedy Natsu postawił jej przed nosem kubek wypełniony dziwną ciemno zieloną substancją. Pochyliła się nad nim i powąchała. Zrobiła kwaśną minę, bo pachniało niezbyt zachęcająco i miała obiekcje. — Co to jest? — spytała, przerzucając wzrok na mężczyznę.

— Coś co postawi cię na nogi. Nie wiem, czy widziałaś się w lustrze, ale wyglądasz jakbyś potrzebowała pomocy. — Widząc jej marsową minę, uśmiechnął się i dodał pokrzepiająco: — No już, nie bocz się tak. Wypij, dobrze ci zrobi.

Lucy chwyciła za kubek i z politowaniem spojrzała na jego zawartość.

— Smakuje tak jak wygląda — burknęła, skrzywiona po pierwszym łyku, jednak zaraz potem wypiła wszystko za jednym razem. — Ugh! Obrzydliwie.

— Nie marudź. — Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i oparł się plecami o blat. — To ma ci pomóc, a nie sprawiać orgazm na kubkach smakowych.

Dziewczyna postanowiła nie drążyć tematu, gdyż nie miała w tej kwestii żadnego doświadczenia.

— A właśnie Natsu, pożyczysz mi auto? — spytała z nadzieją, przecierając wilgotne usta, kiedy odstawiła pusty już kubek na stole. — Muszę jechać do miasta.

— Ty chyba jeszcze nie wytrzeźwiałaś, co? — zaśmiał się kpiąco pod nosem i zmrużył podejrzliwie powieki. — Mam puścić cię samą MOIM samochodem? Po cholerę?

— Muszę zrobić drobne zakupy — wyznała szczerze, mając na myśli kobiece sprawy. Przecież nie będzie mu mówić, co konkretnie potrzebuje. Niby to normalne i nic strasznego, jednak zbyt zawstydzające.

— Zapomnij. Prędzej rozbijesz się na najbliższym drzewie, albo wpadniesz w jakiś przydrożny rów — sarknął ostro, sunąc wzrokiem po jej zmęczonej i niezdrowo bladej twarzy. Zrobił dwa kroki w stronę stołu i zabrał puste już naczynie, po czym odstawił do zlewu. — Zresztą spójrz na siebie, chcesz jechać w takim stanie? Ty lepiej wracaj na górę i wskakuj do wyra. Potem będę w mieście, więc po prostu powiedz co potrzebujesz to ci przywiozę.

— Nie, ja muszę jechać osobiście. — Hardo upierała się przy swoim.

— Gówno prawda, po prostu powiedz. Przecież to nie może być nie wiadomo co. — On również nie dawał za wygraną.

— Podpaski — wypaliła spoglądając na niego śmiertelnie poważnie.

Usłyszawszy jej odpowiedź, zrobiło mu się zwyczajnie głupio. Nie spodziewał się tego. Zmarszczył nos i zrobił skonsternowaną minę.

— Dobra, pierdolę to, pojedziesz ze mną — odburknął, wypuszczając powietrze ustami. Był szczerze zdziwiony, bo jak na laskę przed okresem zachowywała się całkiem normalnie. Nie miała napadów płaczu, nie była marudna, ani nie była złośliwa jak inne baby. — Bądź gotowa za godzinę.

Chciał się odwrócić, ale usłyszał jej prychnięcie. W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał.

— Teraz nagle mogę z tobą jechać? Bez łaski — fuknęła z dozą ironii. Jej rysy twarzy znacznie się zaostrzyły, a ona dość gwałtownie poderwała tyłek z krzesła. — Nawet jakbyś mi nie pozwolił to i tak bym wzięła te przeklęte kluczyki i sama pojechała. — Teraz zwróciła się przodem do skołowanego Natsu, który wciąż opierając się o blat, mocniej zacisnął na nim dłonie. Nie wiedział czego się po niej spodziewać, gdy posłała w jego mniemaniu pogardliwe spojrzenie, a potem tak po prostu wyminęła. — Idę na górę się przebrać. Zimno mi.

— Przecież na zewnątrz jest z czterdzieści stopni — powiedział, automatycznie wodząc za nią. — Zagotujesz się.

— I co to zmienia? Mi jest chłodno — mruknęła nawet na niego nie patrząc. — Daj mi spokój.

Zamurowało go. Czuł to dziwaczne napięcie, a jego mina z pewnością była bezcenna. Głos Lucy był wzburzony i od tak, w jeden moment zmieniła swój charakter i zachowanie. Skołowany, spoglądał na jej oddalającą się sylwetkę, a gdy zniknęła za futryną, odetchnął w opadającą na oko grzywkę. Właśnie w tej sekundzie cofnął swoje niedawne słowa o jej bezobjawowym miesiączkowaniu.

— Co to, kurwa, miało być? — warknął po minionym szoku, sięgając do kieszeni spodni. Zirytowany odpalił papierosa i rzucił niedbale paczkę na stół, a potem usiadł na krześle. Prychnął pod nosem. — Teraz wahania nastroju, tak? Baby to są jednak durne.

***

12 czerwiec, 1962 rok, godziny popołudniowe

Przed chwilą wrócił do domu — był odwiedzić ojca na cmentarzu. Dwunasty czerwiec to dla Natsu Dragneela szczególny dzień, bo był jednocześnie datą śmierci Igneela, oraz urodzinami jego przyjaciółki, Lucy. Kiedyś wzbudzał w nim więcej udręki, żalu i złości, jednak teraz?

Ze względu na nią jest inaczej.

Stąd też ta data wyjątkowo mocno utrwaliła się w jego doskonałej pamięci. Stojąc nad grobową płytą i spoglądając w wyryte na niej litery, gorączkowo myślał. Po dowiedzeniu się prawdy, refleksje nasuwały się same. Nie chciał tego, unikał, nie chciał wracać, ale nie ważne jakby się przed tym bronił, nie potrafił z tym wygrać.

Pewnym, lecz lekko podrygujący krokiem wszedł do dużej kuchni, a wtedy pierwsze co dostrzegł, to krzątającą się przy kuchennym blacie babcię. Zmywała naczynia i nucąc coś pod nosem, co chwile kontrolnie spoglądała w okno. Mrużyła powieki, była zamyślona i wydawała być się odległa.

Dragneel uśmiechnął się przebiegle bo wpadł na pewien pomysł. W przeszłości rzadko kiedy mu się to udawało, ale teraz wraz z jej skupieniem i sędziwszym wiekiem, uznał że jego szanse wzrosły. Pochylił się bliżej ziemi i cichutko jak mysz zaczął skradać się w jej kierunku z zamiarem przestraszenia.

— A tobie co dolega, wnusiu? — furknęła nagle, odwracając do niego głowę. Posłała mu ten swój pewny siebie uśmieszek. — Nie umiesz się skradać, już od dawna cię słyszałam.

Mina Natsu zrzedła w try miga. Czy ona w ogóle jest człowiekiem, a tym bardziej starszą kobietą? — pomyślał.

— Jasny gwint, masz słuch absolutny, czy co? — burknął będąc tuż za nią. Wyprostował się i zaczesał włosy do tyłu.

— A jak ci się wydaje, komu ty go zawdzięczasz? Oczywiście, że mi, przecież nie dziadkowi! — parsknęła, przewracając oczami. Zanurzyła dłonie w ciepłej wodzie i chwyciła za usadowiony na dnie korek. Teraz wzięła się za opłukiwanie naczyń.

Natsu chwycił za leżące na stole jabłko. Podrzucił nim raz, a potem łapczywie wbił w nie zęby. Nieznacznie się skrzywił. Było słodkie i soczyste. Zdecydowanie wolał kwaśne.

— Na co tak spoglądasz? — spytał stając za nią, zniżając wzrok i wyglądając przez drobne ramię. Widząc leżącą na huśtawce Lucy z wykrzywioną w bólu twarzą, zmarszczył brwi. Była przykryta cienką narzutą i kurczowo przyciskała do siebie termofor. — Coś się stało?

— Pomijając fakt, że ma dziś urodziny i doskwierają jej TE kobiece sprawy, to nic takiego.

— W takim razie ja już do niej nie podchodzę. Lepiej niech się męczy tam sama ze sobą, niż nas tutaj. Nic tylko się dąsa o byle co. — Zmarkotniał i lakonicznie machnął ręką w powietrzu.
Przypomniał mu się ich wypad do miasta, kiedy upierała się, że koniecznie musi zrobić zakupy. Jeszcze w życiu nie zetknął się z Lucy w takim wydaniu. Była zgryźliwa jak nigdy, wredna jak cholera, a on czy tego chciał czy nie, musiał znosić jej zafajdane humorki! Chyba wtedy budzi się jej kobieca natura; demon w ludzkiej skórze. — Dobrze, że nie ma tego cały czas, bo w przeciwnym razie musiałbym się poważnie zastanowić nad zakopaniem jej w ogródku. — Zaśmiał się głośniej, ale zaraz opanował, kiedy poczuł wbijany łokieć między żebra. — To bolało.

— Nie gadaj głupot. — Sofia zerknęła na niego spod byka. — Niestety, natury nie zmienisz. — Wzdrygnęła ramionami i ustawiła czyste szklanki na suszarce. — Jedne przechodzą to łagodniej, inne nie.

— Chuj z tym. — Skwitował krótko, lekko przesuwając babcie w bok i wyrzucając ogryzek do kosza. — Wychodzę.

— Słownictwo — upomniała go. — Niby dokąd? — odchyliła się nieco i zawołała za nim, jednak mężczyzna zdążył już zniknąć za ścianą. — Niedługo będzie obiad!

— Przejść się! — odkrzyknął, będąc już daleko.

***

Po dłużących się godzinach spędzonych na huśtawce, spuściła ścierpnięte nogi. Miała już dość leżenia, a doskwierający ból brzucha wcale nie ustępował. Mozolnym krokiem i z wypisanym na twarzy bólem poszła na górę.

Weszła do pokoju z zamiarem, by usiąść przy biurku i poszkicować coś na kartkach, jednak jej uwagę przykuło coś zupełnie innego. Dostrzegła leżące na nocnej szafce pudełko z kokardką, którego wcześniej tutaj nie było. Zaciekawiona podeszła bliżej i niepewnie wzięła do ręki. Po chwilowym zawahaniu otworzyła je, a wtedy jej oczom ukazała się spinka w kształcie ważki, której parę dni temu się przyglądała. W środku była też mała kartka ze schludnym pismem: Wszystkiego Najlepszego. Nie zgub jej.

Nawet nie musiała się zastanawiać, od kogo ją dostała. Tamtego dnia była tam tylko z nim. Tylko i aż z nim.

— Natsu... — wyszeptała, nie mogąc opanować rosnącego uczucia euforii. Śmiała się jak wariatka i jednocześnie spoglądała na piękny prezent, którym została obdarowana. Miała śliczne, witrażowe skrzydełka i złote obramówki. — Dziękuję Ci.

Najpierw przycisnęła ją do piersi, a potem pochyliła się nad lusterkiem i od razu wpięła we włosy. O dziwo była lekka i pasowała jak ulał. Jasny turkus i róż idealnie kontrastowały z jej blond włosami. Była tak przejęta i szczęśliwa, że nawet zapomniała o bólu, jaki jeszcze przed chwilą jej doskwierał. Ten prezent znaczył dla niej bardzo wiele i powodował kolejne motylki w brzuchu, jednak te były przyjemne. Musi mu podziękować przy pierwszej okazji — pomyślała, przeglądając się mieniącej ozdobie.

— Chodź Lu, dzisiaj są twoje urodziny! Trzeba poprawić ci humor! — Usłyszała głos Graya gdzieś z oddali. — Idziemy napić się odrobiny wina i zagrać w karty. Będziemy czekać z Natsu na dole!

— Już idę! — odkrzyknęła, idąc w stronę schodów.

— No wreszcie jesteś — powiedział Gray, tasując talię, w czasie kiedy Dragneel zszedł do piwnicy po alkohol. Poderwał wzrok i dokładnie ją zilustrował. — Wow, nowa błyskotka? Wygląda na solidną robotę. Jest piękna. — Posłał jej szeroki uśmiech.

— Tak — zarumieniła się na ten komplement i zaśmiała głośniej — dziękuję.

***

Ten sam dzień, wieczór

Wyszła z samochodu i z dłońmi wbitymi w kieszonki długiej spódnicy szła tą samą ścieżką, jaką tak często pokonywała. Znała ją niemal na pamięć, a na grób swojego syna trafiłaby nawet z zawiązanymi oczami. Na jej wątłych ramionach spoczywała cienka narzuta, bo zmieniająca się pogoda przyniosła za sobą niespodziewane ochłodzenie.

Sama nie wiedziała dlaczego, ale miała dziwne przeczucie, które męczyło ją odkąd tylko opuściła progi domu. Zwykle w kwestii intuicji nie miała sobie nic do zarzucenia, jednak teraz towarzyszył jej niepokój.

Nieco zamyślona dzisiejszym dniem, dochodziła do łagodnego wzgórza, a wtedy poderwała czujny wzrok. Ściągnęła brwi, bo niespodziewanie dostrzegła czyjąś sylwetkę nad grobem Igneela. Nie widziała jego twarzy, ale z pewnością był to mężczyzna. Odziany w elegancką czerń, stał do niej tyłem, jednak te plecy i charakterystycznie smukła postura ciała zdawały się być tak bardzo znajome...

Mężczyzna musiał usłyszeć jej kroki, bo gdy zatrzymała się parę metrów za nim, powoli zaczął odwracać się w jej stronę.

Sofia słynęła z opanowania i trzymania nerwów na wodzy, jednak na to spotkanie nie była przygotowana. Z każdą kolejną sekundą jej twarz przywdziewała szok i niedowierzanie, przeradzający się w stopniową złość, oraz poczucie ogarniającej niemocy. Na widok tych przenikliwie czarnych jak smoła oczu, przez jej ciało przeszedł dreszcz, a na skórę wstąpiła gęsia skórka. Miała wrażenie, że zachłysnęła się samym tlenem. Automatycznie napięła mięśnie szczęki i wyjęła dłonie z kieszeni.

— C-co... — ledwie zdołała wykrztusić, kiedy z trudem przełknęła ślinę — ty tu robisz?

Zawsze był wysoki jak model, jednak teraz zdawał się być jeszcze wyższy niż Natsu. Miał jednocześnie melancholijne i głębokie spojrzenie; można było w nim utonąć i zatracić się bezpowrotnie. Poczochrane do ramion, czarne jak heban włosy, blada cera, łagodne rysy twarzy, oraz niewinny uśmiech. Bijący spokój i całkowite opanowanie — były jego znakami rozpoznawczymi i równocześnie pozorami.

Był idealnym aktorem i obydwoje dobrze o tym wiedzieli.

— Czy to właśnie tak powinno się witać własnego wnuka — zrobił pauzę, po czym wciąż lekko uśmiechnięty, przekrzywił głowę na bok i zaakcentował to jedno słowo: — babciu?

Delikatny wiatr przyniósł intensywniejszy zapach tlących się w okolicy zniczy.

— Nie powinno cię tu być — syknęła, nie kryjąc wrogiego nastawienia.

— Odwiedzam grób ojca, to chyba nic złego? — Zwrócił swe ciało całkowicie w jej stronę; wyraźnie drgnęła. — W końcu dziś jest rocznica jego śmierci, więc pomyślałem, że warto się z nim zobaczyć w tym szczególnym dniu. Czyż nie ty mnie uczyłaś, że wartość jaką jest rodzina, jest najważniejsza i najcenniejsza? — zapytał beznamiętnie, patrząc na nią z góry.

To był przedsmak burzy, powiew nadchodzącego sztormu. Obaj się minęli. Jeden był tu w ciągu dnia, a drugi za okrywą nocy.

— Heh, lepiej zabieraj się stąd, Zerefie. — Robiąc dwa kroki w przód, nieco zmniejszyła dzielący ich dystans. Z racji, że był sporo wyższy, zadarła głowę i z zaciętością wertowała jego przeszywające na wskroś tęczówki. Potrafiła się bronić, nie bała się. Zawsze miała schowany pistolet za pasem i była przygotowana na każdą ewentualność. — ON też tu jest, a wiedz, że ja nie dopuszczę do waszego spotkania.

— Owszem. Wiem o jego obecności we Włoszech — odpowiedział w ogóle nie przejęty jej gniewem. Jego głos był aksamitny, bez krzty zawahania. — Jest w domu ze swoimi przyjaciółmi, ale możesz być spokojna. Nie zamierzam psuć mu wakacji. Niech z nich korzysta, póki jeszcze może.

Czuła na sobie ciężar jego okalanych rzędem długich rzęs spojrzenia — przyglądał jej się i analizował. Zmężniał od tamtego pamiętnego dnia. Nie dość, że starsza kobieta walczyła ze swoim zszarganym sumieniem, to jeszcze ze stale powracającymi zmorami przeszłości. Pojawił się jak zawsze; znikąd. A teraz po tylu latach stał przed nią tutaj, w dniu śmierci jej ukochanego syna, cały i zdrowy. Nawet będąc w jego obliczu, swoją bezczelną obojętnością śmieje jej się prosto w twarz.

Była rozdarta, dlaczego? Bo choć Zeref był jej pierwszym wnukiem, wychowywała go, troszczyła i bawiła się w ogrodzie, po tym jak zamordował własną matkę, wszelki słuch po nim zaginął. Odszedł tak samo jak Igneel, pozostawiając po sobie bolesną wyrwę w sercu, oraz młodszego brata. Zmusił go do patrzenia na jej krew i dziurę wylotową w głowie, a raczej to co po niej pozostało.

Zmusił, by widział śmierć ich matki.

Sofia wiedziała z jakim problemem Zeref się borykał. Widziała, lecz starała się ignorować; była świadoma jego inności i dlaczego tak drastycznie różnił się od swojego brata. To również był jeden z powodów za który się obwiniała. Z pewnych przyczyn próbowała go zrozumieć, jednak nie ważne jak mocno się starała, nie potrafiła mu wybaczyć tego czego się dopuścił...

— Masz czas do północy — oświadczyła, siląc się na jak najbardziej bezbarwną tonację. Na moment przymknęła powieki i zacisnęła pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Z niemałym problemem przełknęła ślinę i rozluźniła napiętą szczękę. Te słowa bardzo bolały, bo w jej oczach Zeref zawsze będzie dzieckiem, które przez tyle czasu wychowywała i które kocha. Tak samo jak Natsu. — Jeśli w tym czasie nie opuścisz wyspy, poślę za tobą odpowiednich ludzi.

Jego mimika nie uległa zmianie. Wciąż odziany w ten swój tajemniczy uśmiech, wplótł długie palce w rozwiane włosy i odsunął je z czoła.

— Wiesz przecież, że w przeciwieństwie do Natsu nie śmiałbym ci się postawić. Starałaś się mnie wychowywać jak najlepiej, jednak genów nie oszukasz. To nie twoja wina. — Rozłożył obydwie dłonie w pokojowym geście. — Po prostu zrobiłem to, co uważałem za słuszne.

— Czyli że ty — osłupiała jego słowami starała się zachować trzeźwość umysłu — wiedziałeś? O tym, że... — niespodziewanie urwała.

Wzdrygając ramionami, powolnie ruszył z miejsca. Jego chód był taki jak zapamiętała. Stanowczy, aczkolwiek lekki. Stawiał duże i pewne siebie kroki. To była jedna z nielicznych wspólnych cech, jaką dzielił z Natsu. Mimo iż obaj byli braćmi, ich wygląd zewnętrzny drastycznie się różnił. Sofia stała w miejscu i ani myślała się poruszyć, nawet o milimetr. W momencie w którym ją wyminął, poczuła nostalgiczny zapach męskich perfum z dodatkiem imbiru. Przystanął w miejscu i teraz niemal stykali się plecami.

— Dlaczego mnie pytasz, skoro ty wiedziałaś o tym jako pierwsza? — odpowiedział pytaniem na pytanie, lecz z nutą ironii. — Bądź świadoma, że ja jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Pewnego dnia wrócę i mogę cię zapewnić, że wieść o tym dotrze i tutaj. Na twoją umiłowaną Sycylię, babciu — ponownie ruszył z miejsca, a potem nawet na nią nie patrząc, rzucił na odchodne: — choć może powinienem powiedzieć, Sofio?

Ziarno niepewności zostało zasiane.

Stała tak dopóki jego kroki zupełnie nie ucichły i nie pozostawił po sobie tego cholernego uczucia. Bolało ją, lecz nie wiedziała dokładnie co. Żołądek? Płuca? Głowa? Serce? A może... Zwyczajne ludzkie sumienie?

Mimo, iż Zeref zapewnił ją o nietykalności Natsu, w jej głowie huczały jego niedawne słowa: ,,Nie zamierzam psuć mu wakacji. Niech z nich korzysta, póki jeszcze może''.

Nie ufała mu. Łapczywie oddychając, ledwie zerknęła na nagrobkową płytę, gdzie widniał napis: Igneel Gabriele Dragneel, oraz data śmierci: 12 czerwiec 1954 rok.

Musiała jak najszybciej wrócić do domu i upewnić się, że wszystko jest w porządku. Zamaszyście się odwracając, zaczęła schodzić w dół. Z początku chaotyczny chód, przerodził się w nabierający tempa bieg. Rozglądała się na boki i nim się zorientowała, dobiła ciałem do swojego Alfa Romeo.

Słońce niemal całkowicie zaszło za horyzont i przyniosło za sobą tajemniczą noc.

Kurczowo zaciskając palce na kierownicy, dojechała do posiadłości o wiele szybciej niż zwykle. Jeszcze na dobre nie zdążył opaść kurz za samochodem, kiedy zatrzymała się z piskiem opon i wbiegła po schodkach na ganek, a potem ciężko dysząc, wpadła do środka. Usłyszała trzy przeplatające się śmiechy z salonu; dostrzegła jak młodzi grają w karty.

Dopiero teraz, kiedy już się upewniła, była w stanie rozluźnić zesztywniałe mięśnie. Niczym wątły cień, weszła do kuchni. Ustała przy blacie i oparła na nim nieco pomarszczone dłonie. Musiała się uspokoić. Nie wiedziała, czy spoglądała na widok za oknem, czy może na własne, strapione odbicie w szybie? Długo nie była sama. Raptem poderwała wzrok, bo dostrzegła stojącego w progu Natsu. Musiała nałożyć maskę, by nic nie podejrzewał. Przywdziała lekki uśmiech i pewniej odwróciła do niego.

— Co jest, Mio caro?

Mój drogi. Sofia rzadko kiedy stosowała ku niemu ten zwrot. Jego wyostrzona intuicja od razu zaczęła dawać o sobie znak.

— Szybko wróciłaś — powiedział, bacznie się jej przyglądając. Zmarszczył czoło, bo wyczuł od niej dziwną nerwowość, coś było nie tak. Zmartwiony jej stanem, podszedł bliżej i stanął tuż naprzeciw. — Czemu tak blado wyglądasz? Coś się stało?

W jego głosie rozbrzmiewała prawdziwa troska. Spoglądał jej prosto w oczy, bardzo wnikliwie. Żądał odpowiedzi, ale ona nie wiedziała co powinna powiedzieć. Faktycznie miał rację. Dopiero w jego zielonych tęczówkach dostrzegła jak niezdrowo wygląda. Nie wiele myśląc, wysunęła dłonie i zacieśniając je wokół jego żeber, po prostu zamknęła w szczelnym uścisku. Gdy słyszała jego miarowy oddech, oraz bicie silnego serca, nieco oprzytomniała i uspokoiła się wewnętrznie. Jego zapach, dotyk i świadomość, że jest tutaj obecny, przyniosły jej upragnione ukojenie.Pomiędzy nimi panowała cisza, przerywana dobiegającymi z salonu śmiechami.

— Co się dzieje? — zapytał spokojnie. Z początku zdziwiony, szybko odwzajemnił ten niespodziewany gest. Stali tak przed dłuższą chwilę, dopóki Sofia nie poluźniła zakleszczonych na jego ciele rąk i nie odsunęła się.

— Ach, nic. Wybacz to nagłe przytulenie — wyszeptała, sunąc ciężkim wzrokiem po jego twarzy. — Po prostu, kiedy tak na ciebie spoglądam to... Jesteś tak bardzo podobny do Igneela. Bardzo za nim tęsknię, a świadomość, że nie ma go z nami już jedenaście lat... Zresztą nie ważne, to nie czas na to. — Zbywając go, pokrzepiająco machnęła ręką. — Z nadmiaru wrażeń i wspomnień rozbolała mnie głowa. Wiem, że Lucy ma urodziny. Przepraszam, że nie dotrzymam wam dziś towarzystwa, ale jestem bardzo zmęczona i pójdę się położyć. — Wymijając go z przyklejonym uśmiechem, udała się w kierunku wyjścia z kuchni. — Dobranoc.

Sofia zniknęła za rogiem, a wtedy Natsu przekierował głowę na widok za oknem. Nie rozumiał tej nagłej zmiany zachowania babci, jednak z pewnością tego nie kupił.

— Mimo tylu lat, nadal nie umiesz dobrze kłamać — wyszeptał gorzko, pocierając skroń. Nie wiedział co mogło się stać, ale to nie mogła być zwyczajna błahostka. Nie, jeśli chodzi o słynącą z nieugiętości Sycylijską Czarną Donnę.

Stał tak przez chwilę z bliżej nieokreśloną miną. Już zamierzał odwrócić się i iść do bawiących się przyjaciół, kiedy przez ułamek sekundy wydawało mu się, że dostrzegł za oknem czyjąś sylwetkę. Za ogrodzeniem, pomiędzy drzewami w wysokich krzakach. Była cholernie znajoma, na tyle, że aż zamrugał parokrotnie.

W przypływie emocji i adrenaliny, zacisnął pięści i niczym strzała wyleciał na ganek przed dom. Ostro wpatrując się w ten jeden punkt, zacisnął zęby i z nieustępliwością wypisaną na twarzy zaczął iść w jego kierunku. Zdenerwowany, przyspieszył, ale wtedy usłyszał za sobą głos...

— Natsu?! — Stanęła w progu otwartych drzwi. — Jest już ciemno, dokąd idziesz?

To była Lucy, wołała za nim.

Niczym wybudzony z amoku, przystanął w miejscu. Popatrzył na nią opieszale, a wtedy ruszyła za nim niepewnie. Nie zwracając na to uwagi, jeszcze raz wbił wzrok w zarośla przed sobą. Wszędzie wokół słyszał hałasujące cykady.

— Coś tam jest? — spytała, będąc parę metrów z tyłu.

Sam nie wiedział, ale miał wrażenie, że widział tam kogoś, kogo dawno temu szukał i kto czasem nawiedza go w koszmarach.

— Nie. To pewnie tylko dzikie zwierzę. W okolicy jest pełno saren — odparł smętnie, kiedy zawrócił w stronę domu. Zatrzymując się przed Lucy, zawiesił wzrok na jej głowie i spoczywającej we włosach spince w kształcie ważki. Podziękowała mu, rzucając się na szyję, ale rozumiał, że było to w przypływie radości. Uśmiechnął się półgębkiem, a rysy jego twarzy znacznie złagodniały. — Pamiętasz, gdy pytałaś jak jest po Włosku ważka?

— Tak, ale język mi się przy tym plątał — wyznała szczerze, śmiejąc się przy tym z własnej głupoty, po czym ruchem podbródka wskazała za siebie. — Chodźmy już do domu, Gray będzie pytał gdzie zniknęliśmy.

Natsu skinął głową i poszedł w ślad za nią, lecz będąc już przy drzwiach, po raz ostatni rzucił okiem gdzieś w dal. W kołyszące się pod wpływem wiatru chaszcze. Odetchnął głośniej i skarcił sam siebie za te niedorzeczność. Był zły bo zareagował zbyt impulsywnie i źle ocenił sytuację.

Libellula była ważką, a scabbia sarną.

— Tak, to z pewnością była sarna. 

C.D.N

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro