Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom III, Rozdział 16. Owocowa Panna.

 Następny dzień, 6:30

   Palący papierosa Dragneel stał w kuchni i opierał się plecami o ciemny blat. Za oknem szalał deszcz, a on z groźnym wyrazem twarzy patrzył gdzieś w przestrzeń i głęboko myślał. Wstał punktualnie o 4:40. Nie mógł spać i praktycznie cały poranek spędził na bitwie z samym sobą. Gdy wczoraj w nocy wrócił do sypialni, zastał Lucy, która okryta cienką satynową pościelą leżała na brzuchu i opierała prawy policzek na podkurczonej ręce. Mimo że pytał, czy chce się wykąpać ona i tak nie reagowała. Zaniepokojony podszedł bliżej i uważnie się jej przyjrzał.

   Tylko fakt, że dziewczęca klatka piersiowa miarowo się poruszała, świadczyła o tym, że żyje. Nie wyszedł wtedy z sypialni, a zrezygnowany położył się obok i z rękoma założonymi za głowę ukradkiem na nią spoglądał. Najwyraźniej śniła o czymś przyjemnym, bo na jej ustach cały czas gościł lekki uśmiech, a policzki spowite miała różem. Natsu zamknął powieki i nim się zorientował, sam też zasnął.

   Dziś rano, gdy się przebudził i na pierwszym planie ujrzał śpiącą obok Lucy, tylko się utwierdził w przekonaniu, że wczorajsze figle nie były jedynie urojeniem. Obrócił się całkowicie w jej kierunku, dźwignął się na łokieć i podpierając podbródek na dłoni, znów na nią zapatrzył. Mógł robić to bez krępacji, bo spała w najlepsze. Cichutko pochrapywała, a z jej uchylonych ust jak zwykle ulatywała cienka stróżka śliny. Nie wywołało to w nim żadnego zniesmaczenia, a wręcz przeciwnie, uśmiechnął się półgębkiem. Musiała być bardzo zmęczona, jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

   Natsu odczuwał pewnego rodzaju dumę, bo dała mu radę, i pomimo wyraźnego grymasu bólu nie uroniła ani jednej łzy. Sunąc bacznym wzrokiem po wciąż rumianych policzkach, raptem dostrzegł, jak pasma blond grzywki opadają jej na brwi. Machinalnie wychylił rękę z zamiarem odsunięcia ich, jednak gdy dzielił go ledwie centymetr, nagle się zatrzymał; jego zastygnięte w bezruchu palce drgnęły. Właśnie w tym momencie doszło do niego, jak się zachowuje i co robi.

   To nie było, nie jest i nie będzie według jego przekonań. Nigdy.

   I tak o to Dragneel wrócił do punktu wyjścia. W pewnym sensie dręczyły go wyrzuty sumienia. Nim się zorientował, wypalił pół paczki papierosów na raz, ale dla niego nie miało to znaczenia. Podczas seksu zawsze kierował się swoim dobrem i zaspokojeniem, aczkolwiek wczoraj działał tak, żeby i ona czerpała z niego jak najwięcej. Chciał szczerze ją zadowolić i pokazać, że seks jest zajebistą sprawą. Specjalnie trzymał swoje żądze na uwięzi i nie dawał się ponieść, a przecież mógł. Dlaczego tego nie zrobił? Bo nie dość, że kochał się z dziewicą, to jeszcze nie chciał zrobić jej krzywdy. Choć jak się nad tym zastanowić, musiał przyznać, że ten seks był chyba jego jednym z lepszych, jak nie najlepszych w życiu. Był inny. Oparty o całkowicie inne wartości niż dotychczas.

   Nie tyle, ile Lucy jest mądra, czy inteligentna, jest po prostu życiowa i wiele rozumie. Mimo iż z ciężkim bagażem doświadczenia, bardzo różni się od tych wszystkich pustych lasek, z którymi dotychczas obcował. One przede wszystkim patrzyły na to, że jest przystojny, z kasą, na jego imponującą męskość, albo kręciło je to, że jest ''zwyrolem'' — po prostu złym facetem.

   '' Każdy BadBoy jest sexy'' — mówiły nawet wtedy, kiedy traktował je jak najzwyklejsze ścierwa.

   Natsu nie był głupi ani tym bardziej ślepy. Nigdy o tym nie myślał, ale już od jakiegoś czasu zauważył, jak Lucy na niego spoglądała. Domyślił się, że z jej strony może być coś więcej, niż tylko przyjaźń. Nawet nie musiała mu tego mówić, bo zdradzały to jej oczy i uśmiech. Pomimo jego oschłej zewnętrznej skorupy Heartfilia obdarza go szczerym uczuciem i to takiego, jaki on naprawdę jest, bez żadnych masek. Ta świadomość wypełniała go nowym, nieznanym uczuciem; bardzo miłym, aczkolwiek niepokojącym, bo on takich uczuć się wystrzega...

   — Nie mogę sobie na to pozwolić — szepnął na głos, kiedy szczerze strudzony, jedną dłoń przyłożył do pulsującej skroni, by ją rozmasować.

   Nie taką drogę obrał, a seks z nią tłumaczył ludzką słabością i potrzebą zaspokojenia. Chyba popełnił błąd... Nie powinien jej robić żadnych nadziei, bo to nie ma sensu, ani przyszłości. On nie jest facetem, który potrafi kochać. On nie jest facetem, który da jej szczęście i namiastkę normalności, której Lucy zapewne pragnie.

   Ogarnij się chłopie, masz ważniejsze sprawy na głowie, niż błahe rozterki, powtarzał, jak mantrę.

   Zerknął na zegarek naręczny; dochodziła siódma i właśnie coś sobie uświadomił.

   Był umówiony z Laxusem na przesłuchiwanie Bory i całkowicie o tym zapomniał. Tak więc szybko dopalił papierosa i zgasił na popielniczce. Chwycił za leżący nieopodal notes i zapisał na kartce krótką wiadomość, którą wsunął pod zasłonięty talerz na stole. Już chciał skierować kroki w stronę przedpokoju, ale w tej samej chwili rozweselony Happy wskoczył na blat i z zaciekawieniem spoglądał na swojego wiecznie zabieganego pana. Natsu, który uznał, że ostatnio nie miał dla niego czasu, przystanął jeszcze na moment i pogłaskał go po bródką, a potem pochylając się nad mruczącym kotkiem, ucałował go w czubek wilgotnego noska.

   — Tak będzie lepiej. Zarówno dla niej, jak i dla mnie.

   Włożył buty i otwierając drzwi na oścież, przystanął w miejscu. Zadzierając głowę, spojrzał w spowite ciemnymi chmurami niebo, które tego dnia wypłakiwało z siebie tony kwaśnego deszczu. Zniesmaczony zerknął na stojącą w kącie parasolkę, ale szybko uznał, że jest ktoś, komu na pewno bardziej się przyda.

   ''Nie mogę sobie na to pozwolić. Tak będzie lepiej.''

   Wbrew temu, że jego ton świadczył o pełnym przekonaniu tych słów, gdzieś w środku poczuł swoistego rodzaju żal i rodzącą się wątpliwość. Nie zastanawiał się nad tym dłużej i biorąc pierwszą lepszą marynarkę z wieszaka, wyszedł z domu.

***

   Było koło godziny dziewiątej, kiedy Lucy zaczynała wracać z odległej krainy. Wybudzona z cudownego snu otworzyła najpierw jedno, a potem drugie oko. Dostrzegając, że jest w sypialni Dragneela, utwierdziła się w przekonaniu, że to, co z nim przeżyła, nie było jedynie upojnym snem, a niezaprzeczalną prawdą. Wczoraj się z nim kochała, czego dowodem było parę zaschniętych kropel krwi na prześcieradle i ogarniająca jej ciało nowa energia.

   Odruchowo zerknęła na miejsce obok. Przejechała po nim dłonią, ale było już zimne i od dawna puste. Jedynym dowodem, że spał niegdyś obok było wygniecione miejsce w materacu i na poduszce. W sumie czego ona się spodziewała? Że obudzi ją czułymi pocałunkami na karku? Że wręczy róże i powie jej, jaką wspaniałą kobietą jest? Nie, nie liczyła na to, choć fakt, że nie było go teraz przy niej, powodował drobny zawód. Na razie, postanowiła się tym nie zamartwiać. W zamian tego w jej głowie wciąż huczało od pochlebnych słów i rozpalających zmysłów gestów, jakimi w nocy ją obdarowywał.

   ''Nie mogę tego zrobić, bo wtedy nie będę cię widział, a uwierz mi, ty nie masz się czego wstydzić ''.

   ''Tak bardzo cię pragnę, że już nie potrafię się dłużej kontrolować... Pozwól mi...''.

   ''Spokojnie, daj mi się tobą zająć. To nie będzie jedynie szybki seks, Lucy. Będziemy się kochać bardzo, bardzo powoli...''.

   Jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś tak... Zajebiście ekscytującego. Teraz już w stu procentach, a może nawet dwustu rozumiała Levy, która usilnie tłumaczyła jej, jak wiele traci. Może i racja, ale Lucy cieszyła się, że straciła cnotę z tym, którego szczerze kochała. Każdy jego dotyk działał na nią jak impulsy prądu, każdy pocałunek zostawiał żarliwe ciepło na skórze, spojrzenie hipnozę, a pocałunek tęsknotę. Był wybitnym kochankiem, w co nigdy nie śmiała wątpić.

   — Aa, stop! Nie mogę! — zawołała zawstydzona, wierzgając nogami. Zaraz jednak tego pożałowała, bo poczuła dyskomfort między nogami, a to wszystko przez jego imponujących rozmiarów męskość...

   Schowała czubek nosa w przesiąkniętej jego zapachem kołdrze i próbowała ochłonąć. Przeciągnęła się jak kotka, po czym usiadła na skraju łóżka. Na szafce nocnej leżały czyste, złożone w idealną kostkę damskie ubrania oraz buty. Uśmiechnęła się rozczulona, bo nie były to ciuchy prostytutki, jaką przedwczoraj odgrywała. Nie miała pojęcia, skąd on je wykombinował, ale była mu wdzięczna, że nie musi w nich wracać. Jako pierwszą wzięła do ręki koszulkę, a gdy tylko ujrzała znaną markę na metce (której zresztą ceny są zaporowe) już wiedziała. Odruchowo zmarszczyła brwi, bo coś jej tu nie pasowało. Przecież było stanowczo za wcześnie, a sklepy z odzieżą otwierają później. Zrezygnowana wydała z siebie ciche westchnięcie. Miała tylko nadzieję, że Natsu nie zmusił właściciela sklepu do jego wcześniejszego otwarcia.

   Teraz jej głowę zaprzątało jedno pytanie... Gdzie on właściwie jest? Wstała, żeby wciągnąć na siebie spodnie o wartości połowy jej pensji, a wtedy dostrzegła drobne zasinienia na biodrach. Najwyraźniej trzymał ją mocniej, niż w tamtej chwili myślała. Przewróciła oczami i pospiesznie się ubrała, ale uważając, żeby przypadkiem nie popruć choć jednej niteczki. W życiu nie kupiłaby sobie tak drogich ciuchów, ale to w końcu nieoceniony gust Dragneela, a ona spała i nie mogła zaprotestować.

   Gdy była gotowa ostrożnie, na paluszkach zeszła na dół, ale jakie było jej zdziwienie, kiedy jego nigdzie nie było. Przechodząc długim korytarzem, minęła lustro, ale jak szybko to zrobiła, tak szybko wróciła. Z niedowierzaniem dostrzegła zatrważającą ilość czerwonych malinek na szyi. Były o wiele intensywniejsze niż ta, którą wtedy zostawił jej Bora. Teraz już zrozumiała, dlaczego Natsu do kompletu dołączył apaszkę — pomyślała, czerwieniąc się jak burak. Weszła do kuchni, a wtedy dostrzegła leżący na stole klucz, szklankę mleka, przykryty talerz z kanapkami oraz wsuniętą pod niego karteczkę, którą od razu pochwyciła i przeczytała pod nosem:

   —'' Jeśli czujesz się już lepiej, to możesz wracać do siebie. Zostaw klucz pod doniczką na zewnętrznym parapecie.''

   Skończywszy cytować jego zdawkowe słowa, usiadła na ówcześnie wysuniętym krześle. Mozolnie przekręciła głową, a wtedy spojrzała na popielniczkę, która do połowy wypełniona była petami. Odnośnie spędzonej razem nocy nie myślała sobie Bóg wie czego. Naturalnie, nie uważała też, że Natsu nagle padnie jej do kolan i zacznie odwzajemniać jej uczucia. Tak właśnie to sobie tłumaczyła, lecz pomimo tego wszystkiego... Tej niezręcznej sytuacji, w jakiej poniekąd z własnej woli się znalazła, zebrała siłę, żeby uśmiechnąć się smutno.

   Nie mogła mieć o to żalu do Natsu, a tym bardziej złości, bo przecież doskonale wiedziała, że dla niego ten akt nic więcej znaczyć nie będzie. Ona zrobiła to z miłości i potrzeby jego bliskości, ale dla niego był to jedynie seks, więc zapewne potraktował to na zasadzie, że stało się i tyle. Może ona również powinna zacząć w taki sposób to postrzegać? Mimo iż zdawała sobie sprawę, jakimi wartościami się w życiu kierował, to tak naprawdę było jej po prostu przykro. Dlaczego? Bo choć stali się sobie tak bliskimi przyjaciółmi, Natsu nadal ją od siebie odtrącał w sferze uczuciowej. Ta świadomość to gorzkie uczucie... Naprawdę niosło za sobą utkany w skomplikowaną sieć ból.

   — No cóż... — Westchnęła ciężko, jednocześnie kiwając energicznie głową na boki.

   Lucy zerknęła na pozostawione na talerzu kanapki. Nie specjalnie miała apetyt, ale przecież nie może się teraz ciągle zamartwiać, prawda? To nie koniec świata — dodając sobie otuchy, zjadła je, wypiła mleko i umyła po sobie naczynia.

   Wsłuchując się w zderzające się z parapetem krople, zerknęła przez okno na szalejący deszcz. Mogłaby zostać jeszcze chwilę i go przeczekać, ale uwielbiała zapach wilgotnej gleby i trawy. Może w trakcie spaceru uda jej się zebrać myśli.

   Wzięła klucze ze stołu, ubrała na stopy nowiuteńkie buty i zamierzała chwycić za klamkę, ale zatrzymało ją przeciągłe miauknięcie za sobą. Odwróciła się, a wtedy dostrzegła czającego się na nią Happiego, który gdy tylko wyczuł okazję do ataku, doskoczył do jej nogi i oplótł ją swoimi łapkami. Mimo wysuniętych pazurków nie bolało, bo kotek chciał się z nią tylko pobawić. Rozczulona Lucy schyliła się i złapała go pod pachami, po czym uniosła i podsunęła sobie pod nos. Wisząc w powietrzu, patrzył na nią tymi swoimi przenikliwymi zielonymi oczami, które do złudzenia kogoś jej przypominały.

   — Gdyby Natsu mnie rozjechał na tamtym skrzyżowaniu, to dziś nie miałabym takich rozterek. Głupi ten twój pan, wiesz Happy? — spytała retorycznie, czym kotek odpowiedział jej wdzięcznym mruczeniem, na które mimowolnie cicho się zaśmiała. Złożyła na jego zimnym nosku delikatny pocałunek i po raz kolejny zatopiła oczy w soczystej zieleni jego tęczówek. — Racja, ale nie ważne jak głupi by nie był, ja kochałabym go tak samo mocno, jak teraz...

   Ostrożnie odstawiła go z powrotem na podłogę i otworzyła drzwi, lecz zatrzymała się w progu, bo dostrzegła opartą o ścianę parasolkę, która wyglądała na naszykowaną do wzięcia. Chyba z tego wszystkiego zapomniał jej zabrać, pomyślała troskliwie. Nie miała żadnego kaptura, więc nie mając nic innego pod ręką, sięgnęła po nią. Najwyżej kiedy indziej mu ją odda. Wyszła z domu Dragneela, zamknęła drzwi, a klucze, wedle jego życzenia, zostawiła pod doniczką na oknie.

***

Kawiarnia, Nowy Orlean — Stan Luizjana

   Za oknem królowała jesień w całej swej okazałości. Różnobarwne liście tańczyły na chłodniejszym wietrze, a parę z nich opadło nieopodal na chodnik, ale tylko po to, by za chwilę ponownie zostać poderwanym do góry. Słyszał za plecami damskie pochlebne szepty i chichoty, które jak zwykle tyczyły się jego osoby. Tak bardzo, jak znał je na pamięć, tak przywykł do tego.

   — Przepraszam bardzo, czy życzy sobie Pan jeszcze czegoś?

   Dopiero głos uprzejmej kelnerki wyrwał go z chwilowego letargu, w jakim znów się pochłonął. Niespiesznie odrywając wzrok od widoku za dużą szybą, mężczyzna powoli przekręcił głowę w jej stronę, a wtedy spotkał się z błękitnymi oczętami i rumianymi policzkami. Ukradkiem spoglądała na niego w taki sposób, jaki od zawsze towarzyszył kobietom w jego otoczeniu — niczym zaczarowana. Nigdy nie zwracał na to uwagi, choć bez problemu dostrzegał. Doskonale wiedział, że każda tonie w odmęcie jego czarnych jak smoła tęczówkach, które dla każdego, bez wyjątku, były niczym pułapka. Według płci pięknej był klasyfikowany jako bardzo przystojny mężczyzna, którego wiele pragnęłoby mieć, lecz on nigdy się w to nie zagłębiał. Był ułożony, jednakże pozostawał niewzruszony, a co za tym idzie — niedostępny.

   — Na razie dziękuję — odparł grzecznie, posyłając jej zniewalający uśmiech, na który onieśmielona dziewczyna jeszcze bardziej się speszyła — ale jeśli czegoś bym chciał, to z pewnością cię zawołam — zerkając na plakietkę z jej imieniem i nazwiskiem, oparł podbródek na wewnętrznej stronie dłoni, po czym przymykając jedno oko, dodał głębokim głosem: — dobrze, Rito?

   — D-dobrze, więc b-będę w pobliżu... — Ledwo wydukała przez miękkie kolana, a następnie przepraszając, poszła obsługiwać kolejnego klienta. Zachowywała się co najmniej, jakby była stremowana przed jakąś ważną rozmową, lub występem.

   Jak szybko się oddaliła, tak szeroki uśmiech z twarzy tajemniczego mężczyzny zniknął, a on sam na powrót ulokował nieco znudzony wzrok za szybą. Sam nie wiedział dlaczego, ale lubił obserwować uliczny gwar i ludzi. Jedni się gdzieś spieszyli, drudzy miło spędzali czas, a jeszcze inni wracali z pracy, lub odbierali swoje pociechy ze szkół. To było takie zwyczajne życie. Monotonne, lecz prawdziwe, choć dla niego w pewnym sensie abstrakcyjne.

   Od zawsze czuł się jak niepasujący do tej układanki puzzel. Był po prostu inny i doskonale o tym widział. Od lat fascynowała go tematyka śmierci oraz fakt, że czas nieustannie mknie, a ludzie i wszystko, co z nimi związane przemija. Żył w rzeczywistości, gdzie prawdziwą wartość miały pieniądze, polityka oraz wynikające z tego wpływy. Był silnym indywidualistą i mimo stosunkowo młodego wieku stał na czele mafii, przez co postrzegał funkcjonowanie świata zupełnie inaczej. Dostrzegał to, co dla innych było przezroczyste, witrażowe, nieuchwytne...

   Raptem parę pasm czarnej grzywki opadło na blade lico i przysłoniło perfekcyjny widok, jakim się raczył. Niezadowolony, że znów będzie musiał iść do fryzjera, zaczesał je szczupłymi palcami do tyłu, a wtedy na zewnątrz mignęła mu męska sylwetka, na którą cały czas cierpliwie czekał. Nie pochwalał cechy spóźnialstwa, ale też nie zamierzał wobec niego wyciągać większych konsekwencji. Był zbyt cennym człowiekiem w jego szeregach i celowo nie chciał się go pozbywać.

   — Wybacz szefie — zaczął zdyszany, w trymiga przysiadają się naprzeciw i zsuwając kurtkę z ramion — był straszny korek i...

   — Nieważne. Jutro o godzinie dziesiątej masz samolot — przerwał twardo, kiedy w geście stopu uniósł dłoń. Nienawidził, gdy ktoś śmiał mu przerywać. Z kieszeni wyjął dużą białą kopertę, którą podsunął mu pod nos. — Tym razem postaraj się nie spóźnić.

   — Przystępujemy do działania? — Zdumiony mężczyzna uniósł brwi do góry i dyskretnie zerknął na jej zawartość, po czym podekscytowany wywindował głos. — Naprawdę? Już?!

   — Ciszej, jesteśmy w miejscu publicznym — utemperował go pełny powagi. — Tak, to odpowiedni moment. Makarov z każdym dniem coraz bardziej się starzeje, w dodatku doskwierają mu problemy z sercem. Jego złota era dobiega końca i nie ma co zwlekać. Pora w końcu odebrać to, co należy do mnie. — Wyprostował plecy, dociskając je do oparcia i skrzyżował ręce na torsie odzianym w idealnie wyprasowaną czarną marynarkę. — Przygotuj się. Biorąc pod uwagę dotychczasowe doniesienia, to nie będzie łatwe zadanie, jednakże mam szczerą nadzieję, że sobie poradzisz.

   — Oczywiście — odpowiedział pewny siebie.

   — Jesteś jednym z moich najlepszych ludzi, dlatego w stu procentach zdaje się na ciebie w tej kwestii i myślę, że doskonale wiesz, co masz robić.

   — Możesz być spokojny — odparł, posyłając swojemu szefowi pełen jadu uśmiech. Gdy jego iskrzące tęczówki spotkały się z głęboką czernią, dodał: — Nie zawiodę cię, Zerefie.

   — Doskonale — odparł zawsze opanowany Dragneel, tym samym przywołując do siebie lakonicznym gestem ręki kelnerkę. Ta od razu to zauważyła. Rozochocona wzięła notes z lady i teraz zaczęła kroczyć ku dwóm przystojniakom. — Napijesz się czegoś, zanim na jakiś czas znikniesz? — zaproponował, na powrót przywdziewając sympatyczny wyraz twarzy.

   ''Aktor i idealny manipulator''.

   — Dobrej, gorzkiej kawy.

***

Dwa miesiące później

   Od czasu namiętnego zbliżenia z Dragneelem minęły dwa dłużące się miesiące. Na dworze robiło się coraz zimniej, a grudzień i święta nadchodziły wielkimi krokami.

   Tak jak Lucy się spodziewała, Natsu zachowywał się zupełnie, jakby do niczego między nimi nie doszło. Jakby upojna noc, jaką razem spędzili, nigdy nie miała miejsca. Zafrasowana dziewczyna postanowiła, że nie będzie się w to zagłębiała i jedyną osobą, której o tym powiedziała była Levy. Oczywiście nie przyjęła tego z entuzjazmem, ale taka była decyzja Lucy i, pomimo że jej się to nie podobało, to z całych sił wspierała przyjaciółkę.

   Przy okazji ugłaskała ją prezentem, który wręczyła jej w listopadzie na urodziny, a była nią srebrna bransoletka z grawerem. Lucy miała identyczną i razem stanowiły ''bliźniacze''. Pogawędziły trochę i pośmiały się niemal do łez, tak jak to miały w zwyczaju. Heartfilia zafascynowana rosnącym brzuchem McGarden przystawiała do niego ucho i delikatnie gładziła po nim dłonią. Wyczuwając drobne ruchy dziecka, sama cieszyła się jak mysz do sera. Levy od samego początku mówiła, że to silny chłopiec, więc z pewnością tak właśnie będzie. W końcu nic nie jest silniejsze niż matczyna intuicja.

   Myśląc o chłopięcych imionach, które skrzętnie rozpisywały w notesie, Lucy właśnie wychodziła ze sklepu. Jej lodówka wiała pustką i w końcu musiała udać się na zakupy. Nie sądziła jednak, że przesadziła z ilością warzyw i owoców w jednej siatce, która po niespełna paru krokach rozerwała się niczym stare znoszone gacie.

   — Cholera! — zagrzmiała zdenerwowana, bo nie dość, że było jej zimno, to jeszcze wszystko rozsypało się na chodniku. Zakląwszy w duszy, schyliła się, by zebrać toczący się warzywniak z powrotem do kupy. W trakcie, kiedy chwytała w dłoń czerwone jabłko, jej widok przyćmiły czyjeś czarne buty. Miały duży rozmiar i były wypastowane na wysoki połysk. Bardzo znajome, pomyślała, kiedy dostrzegła, jak obca blada ręka chwyta za drugie z wolna toczące się w kierunku ulicy jabłko.

   — Aj, aj, aj, ale uciekają! Dosłownie jak spod ostrego noża!— skomentował rozbawiony męski głos o przyjemnej barwie, lecz nie należał on do tego, o którym w pierwszej kolejności pomyślała. — Pomogę Pani. — Słysząc luźny śmiech, uniosła wzrok. Na moment oniemiała, zapatrując się w przenikliwie stalowe tęczówki, wyłaniające się z kruczoczarnej, rozmierzwionej grzywki.

   Lucy na szybko go oceniła. Był młody, przypuszczalnie w zbliżonym do niej wieku, wysoki, przystojny i mimo długiego płaszcza bez problemu można było wywnioskować, że był dobrze zbudowany. Jego twarz zdobiła podejrzanie podłużna blizna na lewej skroni. Przez moment dziewczyna trwała w bezruchu i po prostu go obserwowała.

   — Teraz robią takie niewytrzymałe siatki, że i mi niekiedy się zrywają. Na szczęście zawsze mam przy sobie zapasową. — Bez zwłoki kucnął obok niej i wyjął zza płaszcza zwiniętą w kłębek, materiałową torbę.

   — Po prostu się przeliczyłam i za mocno przeładowałam — odparła pospiesznie, tym samym wyrywając się z chwilowego zastoju, kiedy wraz z uprzejmym nieznajomym sprawnie ją wypełniła. — Bardzo dziękuję za pomoc... — urwała, bo przecież nie znała jego imienia. On jakby wyczuwając jej zawahanie, uśmiechnął się przyjaźnie.

   — Nazywam się Mest — przedstawił się i ze zdecydowaniem wychylił swoją dużą dłoń, którą Lucy niepewnie uścisnęła. Była dość szorstka w dotyku, lecz silna i stanowcza. — Mest Grayder.

   — Lucy Krüger.

   — Huh? Krüger? — powtórzył zdumiony, przechylając głowę lekko w bok. Dokładnie tak, jakby chciał dopatrzyć się w niej kogoś znajomego. — Miałem sąsiadkę o takim nazwisku!

   Lucy poczuła się trochę niezręcznie, bo zważając, że znali się od niespełna trzech minut, mężczyzna był dość otwarty i wygadany.

   — To pewnie zwykły zbieg okoliczności, bo przeprowadziłam się do Los Angeles parę lat temu — odparła, w duszy chcąc już wracać do domu. Niby facet był miły i w ogóle, ale była głodna i najzwyczajniej zmęczona tym dniem. Pragnęła wykąpać się, zjeść kolację i położyć się na kanapie z Plue. — Przepraszam za kłopot, ale jest dość późno i muszę już iść. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.

   — Hej, zaczekaj owocowa panno — zawołał za nią, powodując, że Lucy, która już robiła pierwszy krok, żeby się oddalić, teraz na nowo przystanęła. Spojrzała na niego jak na wariata, bo jeszcze nigdy nikt jej tak dziwacznie nie określił. — Skoro ratuję cię moją siatką, to może w zamian dasz się skusić na gorącą mleczną czekoladę? Na dworze zimno jak w psiarni, a w pobliżu jest całkiem przytulna kawiarenka. W domu i tak nikt na mnie nie czeka, a miałem dziś naprawdę paskudny dzień...

   Marny tekst na podryw — przeszło jej przez myśl i nim zdążyła to powiedzieć, ugryzła się w język.

   — No sama nie wiem... — szepnęła, spoglądając w jego chłodnej barwy tęczówki, przez które przewinął się cień melancholii.

   — No nie daj się prosić, to tylko przypadkowe spotkanie i jedna niewinna przysługa, za którą będę ci bardzo wdzięczny. — Mrugnął do niej oczkiem i posłał zachęcający uśmiech, na co onieśmielona Lucy mimowolnie poczuła rumieńce na policzkach.

   Chwila wymownej ciszy.

   — Dobrze, ale tylko na chwilę — odparła po dłuższym zastanowieniu. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zadowolony Grayder bez pytania chwycił za siatkę z zakupami.

   — Co robisz? — spytała zaskoczona, unosząc brwi i uważnie śledząc jego poczynania.

   — Jak to co? — zapytał rozbawiony, zatapiając się w żywo iskrzących bursztynowych tęczówkach, które z bliska wydawały się jeszcze bardziej fascynujące. — Dama nie powinna nosić tak ciężkich zakupów, a ja jestem gentlemanem — rzekł dumnie, kciukiem wskazując na siebie. — Chodźmy, czeka na nas najlepsza gorąca czekolada w tym mieście.

***

   Kto by się wtedy spodziewał, że to przypadkowe spotkanie przed sklepem odmieni moje i tak wyboiste już życie, a ja i Mest będziemy się tak dobrze ze sobą dogadywać? Chyba nikt, a na pewno nastawiona sceptycznie ja.

   On interesował się astronomią i był pasjonatem badań nad ciałami niebieskimi, a ja z zapartym tchem słuchałam wszystkich jego opowieści. To była ulubiona dziedzina nauk mojej mamy, a ona zadbała, żeby zamiłowanie do tego tematu zaszczepić i we mnie. Wsłuchując się w jego przyjemny dla ucha głos i zaglądając w jego szczęśliwe, rozentuzjazmowane oczy, przez chwilę poczułam się, jakbym powróciła do przeszłości. Mest opowiadał o tym z takim zapałem... Zupełnie jak ona! Sprawił, że nie potrafiłam mu przerwać, ale szczerze? Nawet tego nie chciałam.

   Myślicie, że wypiłam z nim tylko jedną mleczną czekoladę? Nim się obejrzałam, odnaleźliśmy wspólny język i szybko się do niego przekonałam, a tamten chłodny wieczór zamienił się w ponad trzygodzinną debatę i burzę mózgów. Pomimo że dwa tygodnie temu jego narzeczona poszła w tango z innym, Mest był naprawdę miłym, oraz sympatycznym facetem. Dużo się uśmiechał i przedstawiał obraz całkiem innego mężczyzny, niż ci, z którymi do tej pory obcowałam. Przede wszystkim był spokojniejszy, czego od pewnego czasu mi brakowało.

   Nie wiem dlaczego, ale w jego towarzystwie poczułam się wyjątkowo dobrze, tak zupełnie zwyczajnie i swobodnie. Wymienialiśmy się poglądami na różne tematy, dużo śmialiśmy, a potem okazało się, że dość sporo nas łączy, i nie było to jedynie zamiłowanie do astronomii i słodkiej czekolady.

   Gdy zastała nas późna godzina i czas zamknięcia lokalu, podał mi swój numer telefonu i obiecał zabrać do planetarium. Zawsze o tym marzyłam, ale co to za frajda iść samej? Zgodziłam się bez choćby zająknięcia. To była furtka do całkiem nowej, aczkolwiek interesującej znajomości. Taka odrobina normalności, a także odskocznia od nieustannie pędzącego świata i prawdziwie bolesnego zawodu miłosnego, z jakim na własne życzenie przyszło mi się zmierzyć...

***

10 stycznia 1963 rok

   Nim wszyscy zdołali się obejrzeć, do Ameryki, jak i całego świata zawitał nowy rok. Rozmyślając o wszystkim i o niczym, Dragneel zaparkował samochód na przecznicy tuż obok siedziby głównej. Z beznamiętną miną palił papierosa i postanowił na szybko uporządkować rozgardiasz w bagażniku, jaki narósł poprzez ostatnie intensywne działania związane z mafijnymi zadaniami. Raptem przez zamyślenie z hukiem upuścił klucz francuski, po który od razu się schylił, a wtedy biały jak śnieg szalik wysunął się zza kołnierza cienkiej kurtki i zadyndał nad chodnikiem.

   W Kalifornii zimy były stosunkowo łagodne i z reguły nie nosił tej części odzieży. Była zbędna dla tak gorącokrwistego faceta, jak on, lecz teraz z jakiegoś powodu zarzucił go na szyję. Powoli się prostując, chwycił dziergany szal w ciepłą dłoń; był miękki i puszysty. Spoglądając na niego, Dragneel uśmiechnął się półgębkiem, bo przypomniał sobie okoliczności jego wręczenia.

***

   Było to w siedzibie głównej, w listopadzie 1962 roku. Zrobili łączoną imprezę ze względu na zbliżone daty urodzin — listopadowych Natsu i Levy oraz grudniowych: Makarova i Graya.

   Levy dostała od Lucy jakąś srebrną bransoletkę, a cieszyła się z niej, jakby wygrała na loterii, albo miała już poród za sobą. W pewnym momencie kolej na prezent przyszła i na niego. Dragneel zerknął z dystansem najpierw na czerwoną paczkę, która niespodziewanie wylądowała mu na kolanach, a potem na stojącą przed nim, uśmiechniętą od ucha do ucha Heartfilię. Uniósł brew do góry, ale nic nie powiedział, bo pod naporem ciekawskich spojrzeń oraz nagabywań przyjaciół, odłożył papierosa na popielniczkę i zaczął ją odpakowywać. Już po chwili jego oczom ukazał się schludnie złożony w kostkę, biały szal. Zdumiony wziął go do ręki; był dość długi, lecz przyjemny w dotyku. Dziewczyna zagryzała nerwowo wargę; widać było, że zniecierpliwiona czeka na to, co powie. Natsu uniósł bystre oliwkowe tęczówki i posłał jej swój chytry uśmieszek.

   — Co to za marka? — zapytał, udając, że szuka metki, a wtedy całe towarzystwo parsknęło niekontrolowanym śmiechem.

   — Wyprodukowane przez Lucy! — usłyszał wołanie Juvii w tle.

   — Serio? Aleś ty wredny! — wybuchła Lucy, zabawnie nadymając policzki i oblewając się rumieńcem. Zawsze to robiła, gdy była speszona. — Nie jest markowy, zrobiłam go na szydełku... Chciałam, żebyś miał coś oryginalnego.

   — Fajny ten szal — wtrącił Gray, raptownie wychylając się zza jej ramienia — a mi też zrobisz kiedyś taki, jak cię ładnie poproszę?

   — Pewnie, że tak. Tylko musisz z tym trochę poczekać, bo to nie takie proste. Wiesz, ile trzeba się nad tym napracować?

   — No ile? — drążył zaciekawiony.

   Dziewczyna zaczęła opowiadać Fullbusterowi o technice i całym tym procesie szydełkowania, a Dragneel pochłonął się w myślach. To był chyba pierwszy raz, jak dostał coś ręcznie zrobionego. Zanim kompletnie odpłynął, gdzieś w potoku jej szybkich słów wyłapał, iż przygotowywała się do jego zrobienia już od dłuższego czasu i że dużo ćwiczyła. Instynktownie zerknął na jej dłonie, którymi podczas rozmowy z Grayem zawzięcie gestykulowała, a wtedy dostrzegł, że są poniszczone i gdzieniegdzie spowite starymi skaleczeniami. Naprawdę musiała się nad nim nasiedzieć i starać, stwierdził zadumany. Niespodziewanie zarzucił sobie swój nowy nabytek na szyję i rozsiadł się w wygodnym rozkroku. Wtedy poczuł, że biała włóczka przesiąknięta była zapachem jej kwiatowych perfum.

   — Całkiem wygodny — wypalił krótko, czym zwrócił na siebie uwagę.

   Lucy patrzyła na niego w tak euforyczny sposób, że mimo iż próbował, nie był w stanie opanować błąkającego się po jego licu uśmiechu. Nie był on wredny, czy zgryźliwy, a po prostu melancholijny i zwyczajnie wdzięczny. Nie musiał nic mówić, bo wiedział, że ona doskonale go zrozumiała. W ich przypadku jakiekolwiek słowa były zbędne, a przecież on nie miał w zwyczaju dziękować na głos... Szczególnie w tak licznym towarzystwie.

   Tamtego listopadowego wieczoru Natsu już nawet nie sięgnął po papierosa, który swoją drogą zdążył się wypalić. Nie chciał zamienić jego kwiatowego zapachu na nikotynowy smród, czy przypadkiem przypalić go żarem.

***

   Z morza wspomnień wyrwał go dobrze znany kobiecy głos oraz dźwięk zatrzaskiwanych drzwi od samochodu. O ile ten pierwszy dźwięk wywoływał w nim pozytywne odczucia, tak ten drugi zaalarmował czujną podświadomość. Bacznie rozejrzał się po okolicy, a wtedy bez problemu odnalazł uśmiechniętą Lucy, która machała na pożegnanie jakiemuś obcemu gościowi siedzącemu w starym gruchocie, z którego najprawdopodobniej przed chwilą wysiadła.

   Dragneel miał wrażenie, a nawet doskonale wiedział, że gość przez chwilę intensywnie się w niego wpatrywał. W momencie, w którym zderzył się z zimnymi stalowymi tęczówkami nieznajomego, Natsu prychnął pod nosem i odwrócił głowę w bok. Nienawidził, gdy ktoś bezczelnie na niego spoglądał, a jego morda wyjątkowo działała mu na nerwy. W jednej sekundzie odechciało mu się porządków. Z hukiem zamknął bagażnik i wyrzucając niedopałek na jezdnię, zaczął iść w stronę siedziby głównej. I tak za pięć minut mieli się zjawić na jakimś spotkaniu dotyczącym planów na nowy rok.

   — Natsu! — Heartfilia niespodziewanie zawołała, widząc czarnowłosego przy jego ukochanym Fordzie, teraz kierującego się ku dużego budynku. Ku jej zdziwieniu nawet się nie zatrzymał. Zanim przeszła przez ulicę, uważnie rozejrzała się na boki, a gdy upewniła się, że jest czysto, potruchtała do niego i zrównała kroku. — O! Widzę, że jednak go nosisz. — Ucieszona, wskazała ruchem podbródka na jego szyję.

   Usłyszeli warkot rozklekotanego silnika, a wtedy wcześniej wspomniana kupa złomu ich wyminęła. Korzystając z okazji, Dragneel wytężył wzrok i dobrze przyjrzał się numerom rejestracyjnym. Chciał się mylić, ale miał wrażenie, że jeszcze kiedyś mu się przydadzą. Gdy zniknął za zakrętem, posłał Lucy ukradkowe spojrzenie; szła obok i wyglądała na szczęśliwie rozmarzoną. Od razu wydała mu się jakaś podejrzana. Z czego się niby cieszyła? Że jakiś pajac ją podwiózł? A może się w nim zakochała? Mimowolnie prychnął pod nosem.

   — Chyba przydałby ci się nowy samochód, żebyś w końcu była niezależna — mruknął wyraźnie niezadowolony, co zbiło ją z pantałyku, bo aż parokrotnie zamrugała powiekami.

   Chłodny wiatr przybrał na sile, więc z odruchu szczelnej nasunęła płaszcz w okolicach szyi.

   — Na razie nie potrzebuję. Po prostu chciałam urządzić sobie spacer, ale po drodze spotkałam dobrego kolegę, który jechał akurat w tym samym kierunku — wyjaśniła zgodnie z prawdą. Miała przeczucie, że Natsu wstał dziś lewą nogą, bo odzywał się do niej jak gdyby od niechcenia i był dziwnie napuszony. — Zaproponował mi podwózkę, dlaczego miałabym mu odmówić?

   — Dobry kolega? — pochwycił, unosząc brew, kiedy zatrzymali się tuż przed wejściem do budynku.

   — Tak, kolega. — Specjalnie zaintonowała. — O co chodzi? Coś ci w nim nie pasuje, że brzmisz tak podejrzliwie? — furknęła, mierząc się z jego groźnie przymrużonymi oczami.

   Świetnie, teraz przez jego dąsy i jej zepsuł się humor. Nie czekając na niego, Lucy pchnęła ciężkie drzwi i weszła pierwsza do środka. Stare deski wydały z siebie przeciągłe skrzypnięcie, przypominając o swoich latach.

   — Nie, skądże. — Prychnął i wbijając dłonie w kieszenie, poszedł w ślad za nią. Przez cały czas coś mu nie pasowało i zaprzątało głowę. Miał jakieś głupie przeczucia, ale nie były one dobre. — A tak w ogóle to skąd ty go znasz? Jakoś nigdy wcześniej go nie widziałem. Kolejny gach z joggingu?

   Jego słowa oraz odgłos wspólnych kroków niosły się przez długi korytarz, który pokonywali.

   — Przecież nie musisz wszystkich znać. I nie jest żadnym gachem! Ma na imię Mest... — przystając, położyła dłoń na złotej klamce sławnych witrażowych drzwi, zza których dobiegł ich gwar ożywionych rozmów — zresztą co to za przesłuchanie? Nie masz absolutnie żadnych powodów do zmartwień, a gdyby cokolwiek było nie tak, od razu bym ci powiedziała.

   — Ja? Martwić się? Nie dopowiadaj sobie. — Warknął, napinając mięśnie żuchwy. — Po prostu pytałem ze zwykłej, ludzkiej ciekawości.

   — Mhm.

   Lucy przewróciła teatralnie oczami, a Natsu ściągnął brwi, bo miał wrażenie, że wyłapał stłumiony głos, przez który przeszedł mu dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Nie, to niemożliwe. Z pewnością się przesłyszał — przebiegło mu przez myśl.

   — Nie ważne... Chodź już, bo się spóźnimy. — Heartfilia wiedziała, że uparciuch się martwił, tylko nie potrafił, lub zwyczajnie nie chciał jej tego okazać. Znała go już zbyt dobrze, ale tym razem postanowiła się z nim nie drażnić. — Pewnie i tak jesteśmy ostatni.

   Mimo napiętej aury dziewczyna posła mu delikatny uśmiech, którego rozdrażniony mężczyzna nie odwzajemnił, a jedynie schował dłonie do kieszeni spodni i z dumą zadarł podbródek. Ledwie zdążyli przekroczyć próg, a wtedy usłyszeli zbliżający tupot obcasów i kobiecy, nieco przesłodzony, lecz donośny krzyk:

   — Natsuuu!

   Jednocześnie przed oniemiałą Lucy, niczym strzała przeleciała jakaś młoda rudowłosa dziewczyna i nie bacząc, że wciąż stała przy Natsu, omal jej nie staranowała. Ledwo zdążyła uskoczyć i zrobić krok w bok, kiedy nieznajoma rzuciła się na równie zdezorientowanego Dragneela i bez skrępowania uwiesiła mu na szyi.

   — Mój ukochany, wreszcie jesteś! Nie mogłam się ciebie doczekać! — zawołała, gdy tuląc się do niego jak do swojego chłopaka, stanęła na palcach i nie bacząc na nic, odważyła się złożyć krótki pocałunek na jego ustach.

   Heartfilia stała obok jak słup soli; z szerzej niż zwykle otwartymi oczami i rozdziawionymi ustami. Mimowolnie zawrzała, gdy Natsu, zamiast ją odepchnąć, wyjął ręce z kieszeni i ze spokojem ulokował je na jej ramionach. Po raz pierwszy w życiu widziała, żeby ON ot tak pozwalał się dotykać jakiejś obcej lasce. W dodatku na oczach wszystkich ona... Bezczelnie go pocałowała! Tak po prostu! Lucy poczuła, jak jej serce niebezpiecznie przyspiesza rytmu, a z mózgu odpływa wszelka krew. W głowie wciąż huczało jej od odważnych słów rudowłosej piękności.

   ''Mój ukochany''.

   — Scherry?! — po pierwszym minionym szoku Natsu złapał ją za barki i stanowczo od siebie odsunął, ale ku jego zaskoczeniu ona ponownie do niego przylgnęła i ani myślała się odsunąć. — Co ty tu robisz?!

   — Jak to co? — udając niewiniątko, wydęła dolną wargę i wlepiła w niego swoje głęboko szafirowe oczy, w których już nie jeden utonął. — Stęskniłam się za tobą, więc przyjechałam!
 

C.D.N / KONIEC TOMU III ''Definicja pianistki''

Nie wiem kiedy pojawi się kolejny tom (Pieśń  cherubina), może w okolicach grudnia, lub nowego roku? Mam małe problemy z weną... wydaje mi się, że nieco się pogubiłam i potrzebuję chwili przerwy :(

Mam nadzieję, że mimo wszystko będziecie czekać na dalsze przygody bohaterów ... :'D  

Ps - dziękuję wszystkim za followy, gwiazdki i komentarze >3 Dają mi mnóstwo siły!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro