Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom II, Rozdział 25. Własna ścieżka.

Natsu stał za dużymi drzwiami i opierając się o nie plecami, w niedowierzaniu wsłuchiwał się w każde kolejne wypowiedziane słowo; zarówno jej jak i jego. Dowiedział się prawdy jakiej chyba nigdy w życiu by się nie spodziewał. A więc to Jude Heartfilia we własnej osobie odpowiedzialny był za porwanie swojej żony, a w konsekwencji jej śmierć.

Czując narastający w nim gniew, zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że zbielały mu knykcie. Było dokładnie tak jak Lucy to określiła; był potworem, najgorszym rodzajem ścierwa, które nigdy nie powinno egzystować. Przyćmiony szargającymi emocjami, raptem usłyszał blaszany huk spadających na posadzkę rzeczy, oraz odgłos szamotaniny, a potem wysyczaną z jadem kwestię:

Nie martw się, Lucy. Już niebawem dołączysz do swojej zdzirowatej matki, a ja osobiście zakopie twoje zwłoki tuż obok mojej dawnej, zużytej kukiełki. I możesz być pewna, że tej prawdy nie dowie się już nikt.

To był moment, w którym bierność osiągnęła limit i wkroczył do akcji. Przez cały czas drzwi były uchylone, więc zrobił dwa kroki w bok i stanął w ich progu. Ujrzał dość wysokiego mężczyznę w średnim wieku z pokaźnie ściekającą stróżką krwi po skroni. Z wymalowaną furią celował pistoletem prosto w kierunku stojącej trzy kroki od niego i opartej o stół Lucy.

Bezwzględny ojciec tu i teraz zamierzał zastrzelić własną córkę... — widok, którego nigdy nie zapomni.

Musiał działać szybko i zdecydowanie. To były ułamki sekund, gdy Natsu przymknął jedno oko i z twarzą bez żadnych emocji zacisnął dłoń na rękojeści Browninga. Uniósł ją, by następnie pociągnąć za spust i perfekcyjnie wycelować w wystawioną rękę Juda, którą w tym samym momencie przestrzelił na wylot.

Nie spodziewający się tego mężczyzna, upuścił pistolet na ziemie i wręcz z agonalnym krzykiem, złapał się za silnie krwawiący nadgarstek.

Lucy, która dotychczas opierała się o stół i kurczowo trzymała za przyduszoną szyję, w momencie wystrzału opadła kolanami na posadzkę. Miała wrażenie, że z nadmiaru strachu i targających nią emocji przestała czuć własne nogi. Wciąż jak mantrę powtarzała sobie, że nic jej się nie stało. Pocisk nie wylądował w jej ciele, ale była tak przerażona i oszołomiona, że nawet nie dostrzegła stojącego w progu Dragneela.

Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Natsu znalazł się zaraz przy Lucy, kucnął i położył ciepłą dłoń na jej ramieniu. Drgnęła. Poderwała swoje wielkie oczy i dopiero wtedy zauważyła że tu jest, lecz nie była w stanie wydobyć z siebie niczego sensownego. Z wymalowaną powagą, dokładnie otaksował jej twarz, ale jedyną niedoskonałość jaką dostrzegł była rozcięta warga.

— Natsu... — wyszeptała z drżącą brodą, gdy napotkała jego pełne dzikości, a jednocześnie jak gdyby zatroskane oczy. Nawet nie potrafiła opisać słowami jak bardzo się cieszyła, że go widzi.

Był tutaj, przyleciał ze wszystkimi. Czuła jego zapach, jego ciepły dotyk, czuła się przy nim po prostu bezpieczna i tego nikt nie był w stanie jej teraz odebrać.

— W porządku? — zapytał badawczo i pobieżnie zilustrował całe jej ciało. Nie było teraz czasu by dokładniej się przyglądać, ale wychodzi na to, że nic większego jej się nie stało. Gdzieś w głębi siebie, poczuł delikatną ulgę.

Kiwnęła głową twierdząco.

— Tak... Teraz już tak — odpowiedziała nieco pewniejszym tonem i niczym wybudzona, spojrzała ponad jego ramię w kierunku wściekłego oblicza ojca.

Natsu poszedł w ślad za bursztynowymi tęczówkami, a wtedy po raz pierwszy skrzyżował oczy z jej ojcem. Wystawił ku klęczącej dziewczyny silną dłoń i pomógł wstać. Wciąż nie spuszczając gardy, stanął tak by osłonić ją plecami. Teraz zajadle mierzył się z Judem, który na jego widok ostro zmarszczył brwi.

Cały czas trzymając się za krwawiącą rękę, lustrował nowo przybyłego mężczyznę, który ośmielił się im przerwać i go postrzelić. Chwilę się tak w niego wpatrując, nagle jakby doznał olśnienia. Te same, aroganckie spojrzenie, rysy twarzy oraz odrobinę ciemniejsza karnacja. Skóra zdarta żywcem z pewnego gangstera Fairy Tail, którego raz w życiu miał okazję spotkać, a którego nie zapomni do końca życia. Cóż za ironia losu, bo jaka matka, taka córka. Jego syn przyleciał tutaj aż z Los Angeles by ją odnaleźć i zabrać ze sobą. Taki zbieg okoliczności był trafem jak jeden na miliard.

Jednak historia zatacza swoje parszywe koło, pomyślał z goryczą i uśmiechnął się kpiąco.

— A więc to ty jesteś powodem tego całego zamieszania — ostry ton Dragneela niczym żyleta przeciął atmosferę w całej jadalni — a także powodem wszystkich jej cierpień. I to ma być ojciec? — zapytał z ironią i posłał mu swoje drwiące spojrzenie. Wiedział, że to co zaraz powie jest nie na miejscu, szczególnie że tuż za nim stoi roztrzęsiona Lucy, ale nie byłby sobą gdyby nie wyznał tego co szczerze myśli. — Doprawdy, brzydzę się takimi skurwiałymi zwyrodnialcami jak ty. Powinieneś zdechnąć możliwie najgorszą śmiercią. — Chciał jeszcze dodać, że on chętnie by mu takową zaserwował, lecz wstrzymał się od wypowiedzenia tego na głos.

— Heh. — Jude uśmiechnął się przez zaciśnięte z bólu zęby i dumnie wyprostował. — Nie spodziewałbym się, że Lucy tak bardzo zbrata się z mafią. Zawsze uważałem, że po tragicznej śmierci matki będzie gardziła takim środowiskiem, a tu proszę. Całkiem zgrabnie się odnalazła wśród innych morderców. Jesteście tacy sami jak ja; dążycie do celu po trupach, a wszystko to jest spowodowane chęcią zysku i poszerzaniem wpływów.

Natsu niebezpiecznie zmrużył powieki, bo do jego nozdrzy doleciał zapach spalenizny, a zaraz potem do pomieszczenia wpadło odrobinę siwego dymu. Nie poruszył się jednak ani o minimetr, a stojąca za nim Lucy nieznacznie przysunęła się do jego pleców.

— Rozpaczliwy ból po utracie matki spowodował, że posunęła się do takiego, a nie innego kroku. Chciała rozwikłać tę sprawę, więc skorzystała z oferty mojego szefa. Tak się składa, że ,,pozbyłeś'' się jego najdroższej przyjaciółki, a teraz próbowałeś zrobić to samo z jej córką. Myślisz, że ujdzie ci to na sucho?

Zza okna dało się usłyszeć kolejne serie strzałów. Gdzieś na korytarzu nieopodal pokoju w jakim się znajdywali dobiegł ich krzyk, że ktoś zaprószył ogień i że straż pożarna jest w drodze.

— Niebawem zjawią się tu moi bliscy mafijni wspólnicy, a wtedy zetrą w proch te wasze śmieszne Fairy Tail. Zginiecie z tej samej ręki z której zginęła moja żona, a wtedy z miłą chęcią wezmą się za resztę. Gwarantuję.

Dragneel już zamierzał odpowiedzieć, ale wyostrzone zmysły zaalarmowały go o zbliżających się krokach.

To był ledwie ułamek sekundy.

Nim zdążył cokolwiek zrobić, usłyszeli pojedynczy strzał, który trafił prosto w głowę Juda. Będąc jeszcze w chwilowym szoku, po raz ostatni spojrzał w oczy swojej jedynej córce. Stał na nogach nie więcej niż dwie sekundy po czym z głośnym hukiem przechylił się do przodu i padł twarzą na wypastowaną posadzkę. Z dziury wylotowej w skroni, ciurkiem zaczęła wypływać czerwona krew.

Przestraszona nagłym zwrotem akcji, Lucy przysunęła obydwie dłonie do swoich ust i zdusiła przeraźliwy krzyk. Poczuła wzbierające uczucie mdłości, bo właśnie była świadkiem morderstwa swojego ojca. Zawsze zachowujący trzeźwość umysłu Nastu, automatycznie zasłonił ją swoim ciałem i teraz celował Browningiem w niespodziewanego gościa w progu. Co ciekawe nie wyczuł od niego wrogich co do nich intencji, więc wstrzymał się z natychmiastowym oddaniem strzału.

Wysoki mężczyzna o czarnych włosach związanych w kitkę, oraz takiego samego koloru oczu, powoli przerzucił wzrok z szybko wykrwawiającego się trupa na jedynych żywych w tym pomieszczeniu. Jedną rękę miał w kieszeni, a drugą powoli opuścił wzdłuż ciała. Uśmiechnął się tajemniczo i w pokojowym geście rzucił broń na podłogę, prosto pod nogi zwartego do ataku Natsu.

— Spokojnie, moja robota jest wykonana i to nie o was tutaj chodzi. — Mimo tego co ze stoickim spokojem powiedział, lufa pistoletu nadal zwrócona była w jego głowę. Nawet po tym jak odrzucił swoją broń, Dragneel nie zamierzał tego robić. Widzący jego baczne i czujne spojrzenie, Mard westchnął teatralnie i dodał: — Nie chowajcie do mnie większej urazy, ja tylko miałem się go pozbyć w razie jakichkolwiek problemów. Przybyłem tutaj żeby poznać swoją przyszłą żonę, ale widzę że z planu jak i spłaty długu nici. Jude zawsze był wrzodem na dupie, a my nigdy nie mieliśmy zamiaru robić za jego sługusów. — Wypowiedziawszy to, drgnął ramionami i odwrócił się lekko w bok. — Tak a propo, w posiadłości wybuchł pożar, więc lepiej szybko się stąd ulotnijcie bo psy i straż są w drodze.

Już zamierzał iść w swoją stronę, ale zatrzymał go głos Natsu.

— O co tutaj tak naprawdę chodziło? I kim ty jesteś?! — zawołał mierząc go morderczym spojrzeniem.

Mard Geer jedynie odwrócił się do niego plecami, krótko uśmiechnął i rzucił przez ramię:

— Wysłannikiem, który w razie tego spotkania, miał ci przekazać od niego pozdrowienia. — Mocno akcentując, długo nie musiał czekać na jego reakcje. Wyraźnie dostrzegł moment, w którym Dragneel drgnął. Nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, dodał: — Żegnaj, Salamandrze. — Zniknął za rogiem równie szybko jak się pojawił, pozostawiając po sobie więcej pytań niż odpowiedzi.

Tęczówki Dragneela gwałtownie się zwęziły i poczuł jak krew niebezpiecznie wzbiera w jego żyłach. Od samego początku koleś mu nie pasował. Przekazał mu pozdrowienia... Domyślał się od kogo, ale za nic nie chciał tego do siebie dopuścić. Zaślepiony żądzą zemsty umysł kazał mu pobiec za nim i choćby przy użyciu siły dowiedzieć się gdzie ON jest, ale zwyczajna ludzka strona serca kazała zostać przy Lucy. Chwilę bił się ze sobą w myślach, ale to uczucie szybko przeszło.

Wygrało to drugie.

Do pomieszczenia wdzierało się coraz więcej gryzącego dymu, ale na dziewczynie nie wywierało to żadnego wrażenia. Zwrócił się w jej kierunku, ale ona z trzęsącymi się dłońmi, tępo wpatrywała się w coraz bledsze ciało Juda. Nie mógł się dziwić, bo dopiero co dość brutalnie zamordowano ojca na jej oczach, a Lucy nie była osobą która na co dzień widywała podobne sceny. Musiał ją stąd jak najszybciej zabrać.

— Nie patrz — powiedział srogo, złapał ją za rękę, a następnie używając odrobiny siły, zmusił by poszła za nim. — Zaraz przybędzie tu policja i straż. Chodźmy na zewnątrz.

Wciąż będąc pod wpływem emocji, nic nie odpowiedziała, a jedynie lekko zacisnęła dłoń na jego i dała mu się poprowadzić. Biegnąc tak przez długie korytarze, niczym oderwana od rzeczywistości, wpatrywała się w jego silne plecy. Chyba dalej nie mogła uwierzyć w to co się tutaj stało, ani w to, że on przybył tutaj po nią. Była tak bardzo nieobecna, że nawet nie dostrzegła gęstych kłębów dymu, buchających po drodze.

Wybiegli przed dom, a wtedy do ich uszu dobiegły na przemian wyjące syreny strażackie i policyjne. Przed ogrodzeniem willi zebrała się garstka ciekawskich gapiów, a w tle słychać było ich donośne szepty.

Dragneel ostrożnie pociągnął dziewczynę na bok, by nie stać służbom na drodze. Zaniepokojony jej odległym umysłem, pochylił się i stanął tuż przed nią. Zniżył swoją twarz na wysokość jej i próbował złapać sensowny kontakt wzrokowy.

— Lucy, spójrz na mnie — nakazał opanowany, będąc na równi i lekko szturchnął jej ramionami. Widząc, że idzie to jak grochem o ścianę, podniósł nieco ton. — No spójrz!

Z początku niczym zahipnotyzowana wpatrywała się w ulatujący dym przez okna, ale zaraz potem gdy usłyszała jego dosadniejszy głos tuż przed sobą, spojrzała mu głęboko w oczy. Dopiero teraz świadomie go ujrzała. W pierwszej kolejności jej uwagę zwrócił dość mocno rozcięty łuk brwiowy oraz strużka zaschniętej krwi, zataczająca ślad aż po linie jego szczęki.

— Jesteś ranny... — wyszeptała zaniepokojona, błądząc w otchłani dzikiej zieleni. W tym momencie, nie rozumiejąc czemu, zapragnęła go dotknąć, ale wiedziała że nie może, bowiem ograniczała ją granica, jaką szczelnie się otoczył. — Czy... To bardzo cie boli?

Jego przestrzeń osobista była nie do przekroczenia.

Usłyszawszy jej przejęty ton, na moment zastygł w bezruchu i pokręcił głową w niedowierzaniu. Ta dziewczyna... Była tak bardzo głupia, a jednocześnie tak bardzo troskliwa... Dlaczego? Bo nawet stojąc w obliczu takiej tragedii, ona w dalszym ciągu bardziej myśli o innych. Z każdym kolejnym dniem uświadamiał sobie, że miała gołębie serce. Teraz to ona była osobą, która potrzebuje pomocy.

Zrezygnowany jej bezinteresownością, wypuścił ciężkie powietrze z płuc.

— Co za wariatka. — Znacznie zniżył głos i docisnął obydwie dłonie do dziewczęcych policzków, a następnie kciukiem, delikatnie starł resztkę krwi z kącika jej ust i wyszeptał: — Myśl też czasami o sobie.

Wpatrywała się w niego tymi swoimi wielkimi, ufnymi oczętami w których bez problemu można było zatonąć. Były lekko opuchnięte, a on w świetle dziennym dostrzegł zaschnięte ślady po łzach oraz zaczerwienione spojówki. Wyglądała jakby przez ostatnie dwa dni jedyne co robiła to płakała. Natsu nie miał wątpliwości, że tak też było.

Była zwyczajną dziewczyną, której przewrotny los sprezentował nadzwyczajną przyszłość.

Mimo tego, że troskliwie trzymał ją za policzki i że było po wszystkim, nadal niespokojnie drżała, a wtedy jakaś cząstka jego nieugiętej i upartej woli zaczęła pękać. W normalnych okolicznościach by tego nie zrobił, jednak teraz...

To był zwykły impuls, kiedy nie wiele myśląc, przycisnął ją do siebie i szczelnie zamknął w swoich silnych ramionach. Fairy Tail tu było. On tu był, a co najważniejsze — Lucy była bezpieczna.

Nieświadomie wdychał jej kwiatowy zapach perfum, który nawet nie wiedząc kiedy, przestał działać na niego w mdły sposób. Przymykając powieki, powoli oparł podbródek na czubku jej głowy i po prostu przytulił do siebie. Chciał dodać otuchy i pokazać, że nie jest z tym sama. Uważał to za zwykły, ludzki odruch.

— Już po wszystkim — powiedział spokojnie, mocniej dociskając ich ciała do siebie — niebawem wrócisz z nami do domu.

Zatrwożona jego nagłym gestem, oraz całokształtem emocji, poczuła jak wzbiera w niej fala płaczu, którego za nic w świecie nie chciała pokazać.

Tego właśnie jej brakowało... Zwyczajnego przytulenia w tych trudnych chwilach...

Chcąc ukryć spadające niczym grochy łzy, po prostu stała jak wryta i korzystała z faktu, że miała schowaną twarz w jego klatce piersiowej. Był dla niej jak bohater, który po raz kolejny ją uratował. Czując jego zapach oraz kojący dotyk ciała, jedyne co była w stanie zrobić to kiwnąć twierdząco głową. Wsłuchując się w naprzemienne krzyki strażaków, w tym momencie nawet nie miała siły by cokolwiek powiedzieć. Cały świat przestał być dla niej istotny.

Teraz byli tylko ona i on, oświetlani kolorowymi; niebieskimi oraz czerwonymi światłami.

W tym samym momencie dobiegł do nich Laxus i Fullbuster, bo pozostała reszta nie chcąc mieć kłopotów w porę ulotniła się z terenu posesji. Widząc Lucy i że nie doznała większych urazów, skinęli porozumiewawczo głowami i uśmiechnęli się lekko. Ich cenna przyjaciółka, oraz członkini rodziny jest bezpieczna, a to było priorytetem.

Gray nie ukrył swojego zdziwienia, że Natsu od tak pozwala się komukolwiek do siebie przytulać, jednak w tej sytuacji zrozumiał. Jakiekolwiek domniemania, czy słowa były tu zbędne. Najważniejsze jest to, że dziewczyna była cała i zdrowa. To w sensie fizycznym, natomiast jeśli o psychiczny, czas pokaże jak sobie z tym poradzi.

I chociaż Lucy to niezwykle silna dziewczyna, to takie wspomnienia mogą pozostawić po sobie olbrzymie rany na duszy.

Rany, które dość długo mogą się zabliźniać.

***

Parę godzin później.

— Moment, jeszcze raz. Jesteś absolutnie pewna, że dasz sobie radę ze wszystkim sama? — dopytywał wyraźnie przejęty Gray, który teraz stał przed Lucy i kurczowo ściskał jej obydwie dłonie skryte za białymi rękawiczkami. — Na pewno nie chcesz, żebyśmy z tobą zostali i ci pomogli? Wiesz, że dla nas to żaden kłopot... — Zaczął się plątać, po czym wypalił: — Ja sam mogę to zrobić!

Dziewczyna rozumiała jego dobre intencje, ale nie chciała ich tutaj dłużej zatrzymywać. To wszystko było jeszcze takie świeże, że najpierw musiała to sobie sensownie poukładać i oswoić się. Mówiąc wprost: potrzebowała chwili samotności i prywatności.

— Spokojnie Gray — zapewniła niemal natychmiast, choć na jej twarzy próżno było doszukać się cienia pozytywnych emocji. — Jest ze mną Virgo, we dwie sobie poradzimy. Proszę, nie martwcie się niczym i wracajcie do domu. — Teraz zwróciła się ku stojącego obok niego Laxusa — Przekażcie Ojcu, że wszystko jest opanowane, a ja niebawem do was dołączę.

Blondyn jedynie otaksował ją badawczo, ale wiedział że Lucy ma racje. Jest jeszcze parę spraw, które jako jedyna spadkobierczyni musi załatwić. Bardziej zastanawiała go inna rzecz...

— Jesteś pewna, że tego chcesz? — dopytał unosząc jedną brew do góry. Widząc jej pytający wzrok, sprostował: — No wiesz, że po tym wszystkim co zrobił, ty nadal chcesz go pochować jak człowieka.

Usłyszawszy jego poważne słowa, Lucy spuściła wzrok nieco w dół i wbiła go w trzeszczący pod ich butami śnieg. Wszystko zdążyła już przemyśleć, więc jedyne co zrobiła to głośniej westchnęła, a po chwili poderwała oczy i powiedziała ciszej:

— Wiem, że to co zrobił było najgorszym aktem okrucieństwa. Wiem także, że nigdy nie wybaczę mu tego co zrobił, jednak... — przygaszona, lekko wzdrygnęła ramionami i zdobyła się na drobny uśmiech — jakby na to nie spojrzeć, był moim ojcem. Nie wiem co innego mogłabym ci teraz odpowiedzieć. Mogę żyć zaślepiona złością i żalem, ale jego i tak już nie ma wśród nas. Skromny pogrzeb to jedyna rzecz jaką jego okropna i wyrodna córka może dla niego zrobić.

Pomiędzy nimi zapadła chwilowa cisza.

— Lu... — szepnął Gray, poruszony tymi niezwykle bolesnymi słowami. W jego oczach była dobrotliwa, niczym anioł.

Młodszy Dreyar jedynie nabrał z ciężkością powietrza, a potem je wypuścił. Jego wyraz twarzy nieco złagodniał, a brwi subtelnie się rozluźniły. Wiedział, że nie ważne co teraz powie, ona i tak nie zmieni zdania. Była uparta.

Stojący nieopodal ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej Dragneel, palił papierosa i z twarzą bez emocji, uważnie wsłuchiwał się w ich rozmowę. Mimo że wyglądał na niezainteresowanego i milczał; cały czas analizował. Wbrew tego wszystkiego, co ten człowiek jej zgotował, ona nadal chciała godnie go pochować. Doprawdy, choć uważał, że Lucy ma zbyt dobre i naiwne serce...To tymi słowami i gestem w jakimś stopniu mocno mu zaimponowała.

Do ich uszu dobiegł odgłos nadjeżdżającego samochodu, więc wszyscy zwrócili twarze w tamtym kierunku. Pojazd zatrzymał się obok krawężnika, a z jego wnętrza wysiadł Gajeel, który nie gasząc silnika oparł się łokciem o dach.

— Zbierać dupy! Dostałem cynk, że samolot już czeka. Tylko nas brakuje — furknął z fajką trzymaną samymi ustami.

W tym momencie wszyscy się ze sobą pożegnali. Gray musiał jeszcze co najmniej ze trzy razy dopytać Lucy, czy z pewnością da sobie radę. Stało się to tak namolne, że Laxus któremu puściły nerwy, złapał go za kołnierz kurtki i siłą zaczął ciągnął w kierunku samochodu. Zagroził Fullbusterowi, że jeśli się nie zamknie to do Los Angeles będzie wracał piechotą. Wrzucił go do środka i krzyknął do Dragneela, żeby się pospieszył, po czym zniknął we wnętrzu czarnego Forda i trzasnął drzwiami.

Teraz została Lucy, stojąca za nią Virgo oraz Natsu, który spalił fajkę, rzucił peta na chodnik i wsunął dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. Dziewczyna przekrzywiła głowę lekko w bok bo nie wiedziała, co ma oznaczać jego pozostanie.

— Co się stało Natsu? — spytała, będąc zaskoczoną, że jeszcze za nimi nie poszedł. — Chłopaki na ciebie czekają, a jak tak dalej pójdzie to Laxus urwie głowę biednemu Grayowi.

Posłała mu delikatny uśmiech na który zmarszczył groźnie brwi, bo mimo zabawnego kontekstu wypowiedzi, on wiedział że była to jedynie maska.

W tle było słychać warkot odpalonego silnika.

Dragneel nie poruszył się nawet o centymetr, a jedynie stał i spod groźnie przymrużonych powiek uważnie wpatrywał się w jej zaczerwienione oczy. W sumie zastanawiał się, dlaczego od razu za nimi nie poszedł, ale coś spowodowało... Że po prostu tego nie zrobił.

Bijąc się w myślach, spojrzał wyżej ponad nią, wprost na olbrzymią i pod wieloma względami imponującą posiadłość. Pod paroma okiennicami pozostała czarna sadza; pamiątka po pożarze. Przypomniało mu się o Lokim, którego po całej tej aferze próbował odszukać, ale jedyne co zastał na miejscu gdzie go pozostawił to stłuczone okulary i smuga krwi. Rozpłynął się i zniknął pozostawiając po sobie poczucie czystej frustracji.

— Natsu? — dopytała nieco zmieszana, gdy wciąż milczał.

Sprowadzony przez jej głos na ziemie, energicznie pokręcił głową na boki. Zdając sobie sprawę, że Lucy nadal czeka na odpowiedź, przymknął oczy po czym szybkim ruchem odwrócił się do niej plecami i rzucił przez ramię:

— Lepiej streszczaj się z tym wszystkim, bo ten pyskaty krasnal nie da nam żyć jak wrócimy bez ciebie.

Oczywiście za pierwszym razem zrozumiała o kogo chodzi. Pewnie jak przyjedzie to będzie się musiała gęsto tłumaczyć. Już czuła to w kościach.

— Postaram się jak najszybciej to wszystko załatwić — powiedziała spokojnie i dłońmi potarła zziębnięte ramiona. — Uważajcie na siebie w drodze powrotnej i jeszcze raz za wszystko wam dziękuję.

Natsu stał jeszcze przez chwilę, jak gdyby się wahając, jednak koniec końców, spiął ramiona i poszedł w stronę warczącego pojazdu.

— Tak. Ty też na siebie uważaj.

Lucy spoglądała na jego oddalające się plecy. Wsiadł do samochodu i gdy mocno trzasnął drzwiami, Gajeel ruszył do przodu i odjechali. Patrzyła na czarnego Forda do momentu, aż nie zniknęli za najbliższym skrzyżowaniem. Lekki uśmiech zniknął z jej ust, bo poczuła ukłucie gdzieś na dnie serca. W sumie na co ona liczyła? Że nagle powie jej coś ckliwego? To nie było w jego stylu.

— Co teraz zamierzasz, Księżniczko? — zapytała Virgo zrównując z nią kroku.

Pewnie jeszcze przez długi czas będzie leczyła rany, których tutaj doświadczyła — pomyślała posępnie. W tym momencie z nieba zaczął spadać puchaty śnieg. Parę białych płatków osadziło się na jej jasnych włosach i płaszczu, a wtedy Lucy zadarła nos ku szaremu niebu.

— Teraz? — powtórzyła po niej cicho i po paru chwilach zwróciła swoją smutną twarz ku ogromnej posiadłości. — Teraz chyba czas zacząć uporządkowywać pozostałe sprawy...

***

Z pomocą Virgo w końcu udało jej się wyswobodzić z niewygodnego gorsetu i sztywnej garsonki. Nie miała w szafie nic normalnego jak na przykład spodnie czy zwyczajną spódniczkę. Nie miała także głowy, ani czasu do robienia jakichkolwiek zakupów. Przebrała się w wygodniejszą, aksamitnie granatową do ziemi sukienkę z odsłoniętym dekoltem oraz satynowym pasem wokół talii. Dodatkowo długie i szerokie rękawy zdobiły wykwintne hafty. Przypominało to krój kimona, ale tu nie o wygląd chodziło, lecz swobodę.

Od momentu opuszczenia posiadłości przez Fairy Tail, jakaś nieznajoma siła, czy może nawet intuicja, uparcie podpowiadały jej by poszła do gabinetu ojca. Nie bagatelizowała tego i tak też zrobiła.

Ostatni raz była tu lata temu, ale nic nie uległo zmianom. Spore wnętrze było zupełnie jak on; zimne i wyrachowane, a wszędzie dookoła panował idealny, wręcz maniakalny porządek. Ciemne antyczne meble, półki z wystawnymi alkoholami, oraz duży, wiszący na jednej ze ścian autoportret w złotej ramie.

Czując się coraz bardziej przytłoczoną, chwyciła się za ramiona i potarła po nich parę razy. Nie tyle co wystrój powodował gęsią skórkę, a w gabinecie było po prostu zimno, więc podeszła do dużego kominka, wrzuciła parę suchych kawałków drewna i bez większych problemów rozpaliła ogień. Przez jakiś czas stała i wsłuchiwała się w jego przyjemny dla ucha trzask. Korzystając z wytworzonego ciepła, ogrzewała się, jednak potem poszła w kierunku ciemnego biurka.

Nigdy by się nie spodziewała, że znajdzie się po jego drugiej stronie. Delikatnie, samymi opuszkami palców przejechała po gładkiej tafli, a wtedy przeszły ją niekontrolowane ciarki. Pokręciła głową na boki i w końcu usiadła na wygodnym fotelu. Jej uwagę zwróciły idealnie ułożone długopisy, od najmniejszych do największych. Odkąd sięgała pamięcią, Jude zawsze miał jakąś manię na ich punkcie.

— Idealny porządek... — wyszeptała, ale nie ruszyła ich.

Spojrzała niżej na szeroką szufladę; otworzyła ją i uważnie wertowała zawartość. Oprócz jakiś biznesowych dokumentów nie było tam nic ciekawego. Wsunęła dłoń praktycznie na sam koniec, a wtedy wyczuła coś, co kształtem przypominało książkę. Bez zastanowienia chwyciła za przedmiot i wyjęła.

— Pamiętnik? — mruknęła pod nosem, gdy wzrokiem otaksowała miękko beżowe obicie.

Nigdy nie sądziła, że ktoś taki jak Jude byłby zdolny do prowadzenia pamiętnika. Zaskoczona nietypowym znaleziskiem, natychmiast go otworzyła, a wtedy okazało się że nie było to jej ojca, a matki. Spoglądając na lekko pochyłe, aczkolwiek schludne pismo, poczuła dziwne wzbierające uczucie motyli w brzuchu.

Nie zastanawiając się ani jednej sekundy dłużej, dokładnie wertowała strona po stronie. Zawartość zawierała urwane zapiski z jej codziennego życia, oraz co ciekawe, mnóstwo miłosnych wierszy... Wyglądało to jak niespełniona, lub co gorsza nieodwzajemniona miłość z jaką przez okropnie długi czas się borykała.

— Ale w kim ty byłaś tak szalenie zakochana? — zapytała przybierając skupioną i zaciekawioną mimikę. — I dlaczego to się nie udało?

Jej mama była dość skrytą i niezwykle tajemniczą osobą. Lucy czuła, że jeszcze wiele rzeczy o niej nie wiedziała, a w obecnej chwili, kiedy tuż przed nosem miała jej prywatny pamiętnik, zapragnęła dowiedzieć się jak najwięcej. Teraz w końcu, było to możliwe.

Pochłaniając tekst w zawrotnym tempie, w pewnym momencie zza szorstkich kartek wysunęła się stara, zżółknięta koperta z czerwoną i zerwaną pieczęcią, którą bez zastanowienia otworzyła.

Był to list zaadresowany do Makarova Dreyara, według którego Layla chciała zabrać Lucy i uciec do Los Angeles. Pisała o tym jak podle traktowana była przez własnego męża, oraz jego licznych przekrętach w których zmuszał ją do uczestnictwa. Podobno z początku nic nie wskazywało na jego drugą i brutalną naturę, jednak prawdziwe piekło rozpoczęło się zaraz po jej narodzinach. Jude zawsze marzył o synu, a gdy na przekór pragnieniom jego żona powiła córkę i nie mogła zajść w drugą ciążę, pokazał swoją prawdziwą twarz. Pisała także o swoich obawach i o życiu przepełnionym bólem i nieustanną obłudą, jednak jej największą uwagę zwróciła końcówka:

,, Jedynym światełkiem na końcu tego czarnego tunelu i sensem istnienia, które chce chronić nawet za cenę własnego życia, jest moja słodziutka córeczka Lucy... Mam nieodparte wrażenie, że jest moim lustrzanym odbiciem, choć z pewnością ma bardziej zadziorne oczy i ostrzejszy charakterek. Jestem więcej niż pewna, że stwierdziłbyś to od pierwszego spojrzenia. Bardzo bym chciała, by w końcu poznała swojego przyszywanego dziadka i żeby w przyszłości dowiedziała się całej prawdy przed którą ja jedynie potrafię uciekać...

Zaczekaj na nas drogi Makarovie, jeśli wszystko się uda, już niedługo się zobaczymy, a wtedy osobiście ci ją przedstawię.

Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo za wami wszystkimi tęsknie. Za naszymi wspólnie spędzonymi chwilami, których przez własne cierpiące serce, świadomie się pozbawiłam... Ale tę rozmowę musimy przeprowadzić sam na sam, w cztery oczy. Obiecuję ci, że gdy wrócę, wszystko ci wyjaśnię.

Całuję, twoja zawsze kochająca Złotowłosa''

Po przeczytaniu tego na głos, Lucy nie potrafiła opanować drżących dłoni. Tyle pozytywnych emocji jak i przeplatającego się bólu oraz nostalgii sprawiały, że w jej wnętrzu panował istny chaos. Teraz wszystko było jasne... Trzymała w rękach wcześniej wspomniany przez Juda; przechwycony list, który można by rzec, sprowadził na nią śmierć.

Layla wspominała Makarova jako jej przyszywanego dziadka. Wychodzi na to, że Dreyar nie do końca powiedział jej prawdę i jeśli tylko wróci do Los Angeles, poprosi go o szczerą rozmowę. Już bez zatajania czegokolwiek.

— Mamo... — szepnęła strapiona.

Nie potrafiła, a nawet nie chciała powstrzymać drobnych łez, cieknących po jej zaróżowionych policzkach.
Nim się spostrzegła minęła godzina odkąd siedziała w gabinecie ojca i czytała pamiętnik swojej ukochanej mamy. Ulegała wrażeniu, że z każdym kolejnym wpisem jej oddech stawał się coraz płytszy.

Layla bardzo dużo pisała o swoim młodzieńczym życiu. W większości wpisów wspominała o cudownych czasach, kiedy pracowała jako medyczka w Fairy Tail. Wodząc wzrokiem dalej, Lucy natknęła się na coś tak zatrważającego, że aż musiała przylgnąć plecami do oparcia fotela.
Znalazła starą fotografię, gdzie widniała ona wraz z dwoma, szeroko uśmiechniętymi mężczyznami należącymi do tej samej organizacji. Według napisu na odwrocie, byli to Silver Fullbuster oraz Igneel Dragneel.

— Moment... Przecież to chyba niemożliwe — sapnęła i w akcie niemocy oparła się ręką o skroń.

Wpatrując się w opalonego, czarnowłosego mężczyznę o łobuzerskim spojrzeniu i uśmiechu, Lucy doznała uczucia déjà vu, bo przecież to był ojciec Natsu. Dziewczyna nie była głupia i bardzo szybko połączyła ze sobą wszelkie fakty. Znali się, ba! Oni pracowali ze sobą i oboje byli pod skrzydłami Makarova! Zafascynowane opowieści o Czerwonym Smoku z Włoch, o najlepszym gangsterze tamtych czasów... Liczne wiersze o niespełnionej miłości.

Wszystko to sprowadzało się do jednej osoby. W tej chwili zrozumiała, że mężczyzną, którego jej mama tak bardzo kochała i z którym z jakiś powodów nie mogła zostać, był właśnie Igneel. Dowodem tego były kolejne strony, gdzie Layla wprost się do tego przyznała, ale Lucy nie miała już siły by teraz je czytać. Była tak bardzo skołowana ilością nowych informacji, że czuła jak jej głowa pęka i rozsypuje się na drobne kawałeczki.

Wygląda na to że Natsu nie wiedział o tym i ona również nie zamierzała mówić mu o swoim dzisiejszym odkryciu. Lepiej niech ta wiedza zostanie tylko dla niej, a gdy wróci do Los Angeles, zapyta o to Makarova. Może będzie w stanie powiedzieć jej coś więcej na ten, jak i wiele innych tematów, które z jakiś powodów przed nią zataił.

Lucy nie potrafiła tego do siebie dopuścić, ale dlaczego miałby nie dać wiary w coś, co Layla własnoręcznie napisała w pamiętniku? Przytłoczona własnymi myślami i bólem głowy, zamknęła go i odłożyła na biurko. Posiedziała tak przez parę minut, po czym klepiąc się po policzkach, wstała na równe nogi.

Musiała wziąć się w garść i jak najszybciej załatwić wszelkie pozostałe sprawy po ojcu. Skupiona i zmotywowana do działania, poszła w kierunku sejfu, który skryty był za jednym z obrazów. Wiedziała, że właśnie tam Jude przechowywał najważniejsze dokumenty dotyczące interesów i wszelkich inwestycji.

Jak mogła się spodziewać, był zamknięty. Zaaferowana ściągnęła brwi i chwilę się zastanowiła, bo jaki mógłby być kod? Znała wyniosły charakter ojca na tyle, że mogła spróbować się domyślać. Złapała za metalowe pokrętło i delikatnymi ruchami nadgarstka wykręciła pierwszy ciąg liczb jaki przyszedł jej do głowy. Miała tyle szczęścia, że trafiła za pierwszym razem. Usłyszała pożądany szczęk zamka, a wtedy metalowe skrzydło uchyliło się.

— Jaki ty jesteś przewidywalny — powiedziała przewracając oczami, bowiem kodem okazała się być data śmierci jego żony. Pierwszy marzec 1951, co w liczbach daje efekt: 1.3.1951.

Oprócz sporej ilości gotówki i paru cennych zegarków, było tam coś jeszcze. Stare, zwinięte dokumenty, które natychmiast pochwyciła. Nie spodziewając się kolejnej dawki zagadek, rozwinęła je, a wtedy po raz kolejny tego samego dnia, poczuła jak traci grunt pod nogami.

Nie mogąc wydobyć z siebie choćby najdrobniejszego szmeru, z lekko rozchylonymi ustami, powoli zaczynała zsuwać się ku podłodze. Klęknęła, a potem usiadła na miękkim dywanie.

Wszystko było po niemiecku, lecz zaraz pod spodem była kopia w języku angielskim. Wiedziała więc od razu, co tutaj było napisane, a także zrozumiała kim tak naprawdę według tego była...

***

W tym samym czasie, prywatne lotnisko, Nowy Jork

Siedzieli już w samolocie. Gray co chwile trajkotał o tym, że nie powinni zostawiać Lucy samej sobie i że martwi się o nią. Jego nasilające się pieprzenie w kółko o tym samym stało się na tyle irytujące, że nieźle wkurzony Laxus poszedł się odlać, a Gajeel zapalił papierosa i jednocześnie rozkoszował się whiskey z lodem.

Natomiast Natsu z twarzą nie wyrażającą żadnej mimiki, siedział w ciszy i spoglądał na widok za oknem. Mozolnie zachodzące słońce zwiastowało nadejście chłodnej nocy, a biały puch nieprzerwanie prószył z poszarzałego nieba. Mężczyzna był obecny ciałem, ale jego umysł krążył daleko, wokół całego ostatniego zajścia.

Przymrużając zmęczone powieki, oparł podbródek na wewnętrznej stronie dłoni i myślał. Kiedyś sam przechodził przez coś podobnego do Lucy. Igneel zginął na bitwie, a Hannah została zabita praktycznie na jego oczach. Do dziś pamiętał jak paskudnie i bezsilnie się wtedy czuł.

Zamykając całkowicie oczy, widział jeden obraz, który dość mocno wyrył się w jego głowie. Widok Lucy próbującej ukryć to wszystko pod swoim fałszywym uśmiechem.

Wzbudzało to w nim nieuzasadnioną frustrację, choć z drugiej strony poczuł pewnego rodzaju więź. Zarówno on jak i ona mieli teraz coś wspólnego ze sobą. Obydwoje nie mieli rodziców, bo zginęli w tragicznych okolicznościach.

Wbrew temu jaki był, Dragneel bardzo trafnie potrafił postrzegać emocje innych. Znał Lucy na tyle dobrze by wiedzieć, że pod tą maską silnej i nieugiętej kobiety którą dziś im pokazała, kryje się delikatna i udręczona dusza.

Był tak zamyślony, że nawet nie słuchał Graya, który od jakiegoś czasu non stop coś do niego mówił. Pomyślał o tym, że Lucy ma sama zająć się porządkami tego całego chaosu i domu, a nie potrafi ogarnąć się w kuchni z zupą czy przy dziecku...

W tym samym czasie uprzejma stewardessa oznajmiła, że za dwie minuty startują i żeby zajęli miejsca oraz zapięli pasy. Natsu już od dawna miał to zrobione i przygotowany jedynie czekał, jednak teraz, kiedy zdał sobie z tego wszystkiego sprawę i gdy do jego uszu dobiegł odgłos załączanych silników... Policzył do trzech i gwałtownie otworzył oczy.

Sam nie rozumiał swojego postępowania, ale czy to teraz istotne?

Chwycił za metalową sprzączkę, która dotychczas go ograniczała i jednym zgrabnym ruchem ją odpiął. Wstał na równe nogi, czym przerwał ciągle kłapiącemu jęzorem Grayowi. Zdezorientowany tym nagłym gestem, spojrzał na kroczącego w stronę wyjściowych drzwi przyjaciela.

— Ej! — zawołał za nim, unosząc głowę, czym zwrócił uwagę paru członków i siedzącego dość blisko Gajeela. — A ty dokąd? Zaraz startujemy!

Natsu zatrzymał się na chwilę i spojrzał na niego zza ramienia.

— Powiedz Laxusowi, że mam tutaj coś jeszcze do załatwienia i że wrócę na własną rękę — oznajmił z powagą i minął zdziwioną stewardessę, która ani myślała wchodzić mu w drogę. Już nawet nie słuchał gorączkowego wołania Fullbustera.

Natomiast Redfox jedynie wzdrygnął ramionami i upił kolejny łyk mocnego alkoholu. Wlepił niecne spojrzenie w oddalającą się sylwetkę Dragneela, a wtedy przez jego twarz przewinął się cwany uśmieszek.

***

Na dworze było już całkowicie ciemno, jednak cała posiadłość zarówno w środku jak i na zewnątrz była bardzo dobrze oświetlona. Przez ilość świeżo napadanego śniegu, musiała na nowo wydreptać ścieżkę do miejsca spoczynku mamy.

Jej twarz nie wyrażała żadnej większej ekspresji, a smutnie przygaszone oczy wpatrywały się w grobową płytę. Przez dłuższą chwilę stała, jednak potem kucnęła i dłonią przejechała po chropowatej nawierzchni. Chciała ujrzeć litery, które częściowo były przysypane. Otrzepała, a potem wsunęła zziębnięte dłonie do kieszeni płaszcza i schowała policzki głębiej w szalu. Co każdy oddech z jej nosa ulatywała biała para, która po paru ulotnych sekundach znikała nad jej głową.

Stojąc nad grobem ukochanej matki Lucy czuła, że teraz był odpowiedni moment na refleksje. Musiała wszystko sobie przemyśleć, bo w końcu dowiedziała się prawdziwego powodu jej śmierci. Ale to jeszcze nie wszystko, było coś jeszcze...

— W końcu udało mi się ciebie odwiedzić, mamo. Przepraszam, że trwało to tak długo, ale przez ten czas w moim życiu dość dużo się działo. Zresztą ty pewnie wszystko to widziałaś. Virgo mówiła, że przychodziła tutaj w tajemnicy i że w każdą rocznicę twojej śmierci przynosiła ci twoją umiłowaną różę. Jestem jej za to bardzo wdzięczna... — wyszeptała, delikatnie się uśmiechając. Przywołała z pamięci jej promienną twarz, okalające troskliwe ramiona, oraz ciepłą barwę głosu. — Tak wiele miałaś przede mną tajemnic, a ja dopiero po tylu latach dowiaduję się, że byłaś prawdziwą Księżniczką. Nie tylko z wyglądu czy szlachetnego serca, ale taką z krwi i kości.

Lekki, aczkolwiek mroźny wiatr, nieśmiało muskał jej zaczerwienione od chłodu policzki oraz grzywkę. Lucy zaciągnęła się świeżym powietrzem i po raz kolejny oparła dłoń na pomniku.

— Nawet nie wiem co powinnam teraz powiedzieć... — Przybita, spuściła wzrok w dół.

W jej skołowanej głowie wciąż huczały słowa zapisane w pamiętniku. O wielkiej miłości jaką darzyła Igneela, a która z jakiś nieznanych powodów się nie ziściła. Dowiedziała się także, że to od niego dostała swoje cenne perły z którymi nigdy się nie rozstawała. Chociażby to dawało myślenia, jak silnymi uczuciami musiała go obdarowywać. Co do pereł, ciekawiło ją czy Natsu je wtedy rozpoznał.

Gdy tak o nim pomyślała nie potrafiła ukryć rumieńców i automatycznego uśmiechu. Wbrew temu jak burzliwie rozpoczęła się ich znajomość, oraz przez co musieli przejść, teraz był jednym z jej cennych przyjaciół. Mimo że na zewnątrz jest dość powściągliwy i mało wylewny to Lucy wiedziała, że w głębi kryje się prawdziwie dobre serce. Stał się kimś w rodzaju bohatera, który już nie raz wyratował ją z opresji.

Wtedy w tej jadalni, gdy błądziła gdzieś w otchłani własnego umysłu, myślała że się zatraci. I kiedy tak trwała w tym odległym stanie, tym co ją wtedy uratowało, był jego opanowany aczkolwiek poważny głos, oraz ciepły dotyk rąk. To było jak przyjemnie wodzące światełko w tunelu. Bała się, lecz gdy uchyliła powieki i ujrzała jego badawcze tęczówki, ten stan minął jak za dotyku czarodziejskiej różdżki.

Nie bardzo pamiętała moment w którym wyprowadził ją przed dom, ale widok jego silnych pleców sprawiał, że przy nim nie potrafiła się bać i czuła się bezpiecznie. Gdy wyszeptywał, że już po wszystkim i że niebawem wróci z nimi do domu, po raz pierwszy z własnej nieprzymuszonej woli przełamał swoją barierę i ją przytulił. W tamtej chwili może jeszcze nie do końca miała jasny umysł, ale przez tę bliskość pomiędzy nimi, wyraźnie czuła jak szybko i mocno biło mu serce.

Uwielbiała się z nim przekomarzać, a wspólne obcowanie przynosiło promyki radości na jej twarzy. Nim się spostrzegła, stał się bardzo ważną częścią w jej życiu i z pewnością już nie był jej obojętny.

Teraz kiedy tak szczerze o tym pomyślała... Te kołatanie serca gdy był w pobliżu, oraz uczucie wzbierającego gorąca na policzkach. Chyba powoli zaczynało do niej docierać coś bardzo istotnego. Zdając sobie sprawę z przewrotności losu, uśmiechnęła się nikle, jak gdyby melancholijnie.

,,Uczucie jednostronne i jakże mocno niespełnione''. Tak właśnie pisała Layla.

— No cóż. — Zrezygnowana wzdrygnęła ramionami i zadarła podbródek w stronę gwieździstego nieba, które było dziś wyjątkowo piękne. — Chyba jaka mama, taka córka....

Przejęta pięknym widokiem, aż przymknęła powieki i rozkoszowała się urokiem otaczającej jej natury. Było jej zimno, ale czuła się tutaj dobrze. Drobne płatki śniegu spadały na jej skórę twarzy i równie szybko się topiły, powodując przyjemny dreszczyk. Usłyszała dźwięk nadchodzących kroków, ale nawet nie odwracała głowy by sprawdzić kto to. Dobrze wiedziała, że w domu była tylko ona i Virgo.

— Daj mi jeszcze chwilę — powiedziała spokojnie, powoli prostując kolana. Przez krótki moment pomyślała o Fairy Tail, które teraz było w drodze do domu. Lucy miała nadzieje, że Makarov nie wywierci im dziury w głowach za to że wrócili bez niej. — Pewnie są gdzieś w połowie drogi, co nie? — zapytała nawet na nią nie patrząc.

— A skąd mam wiedzieć, nie ma mnie tam.

Gdy usłyszała męski głos, szybko odwróciła się w stronę jego posiadacza. Parę kroków za nią stał Natsu we własnej osobie. Zatrwożona jego niespodziewaną obecnością tutaj, rozdziawiła usta i spoglądała na niego jak na ducha. Stał z rękoma w kieszeniach spodni i uważnie się w nią wpatrywał.

— Natsu, co ty tutaj robisz? — wydukała wciąż nie mogąc uwierzyć, że on tu jest. —Przecież o tej porze mieliście być w drodze powrotnej.

Mężczyzna jedynie wzdrygnął ramionami i nie zważając na jej minę, zrównał z nią kroku.

— Hmm, być może. — Udał chwilowe zamyślenie, po czym równie niespodziewanie wypalił: — Zgubiłem się i szedłem tam, gdzie podpowiadała mi intuicja. To tyle. — odpowiedział spokojnie, spoglądając na wyryte na nagrobku imię i nazwisko.

Było oczywistym że kłamał, bo przecież ktoś tak dumny jak on nie przyzna się do tego na głos. Obydwoje to wiedzieli, a pomimo tego Lucy cieszyła się że tu był. Chwyciła się za obszerny kaptur i szczelniej nasunęła na głowę.

— Heh, ty się zgubiłeś? — uniosła jeden kącik ust do góry i pokręciła głową w akcie niedowierzania. — Coś mi tu mocno nie pasuje, ale niech ci będzie. W Nowym Jorku można się zgubić.

Pomiędzy nimi zapadła krótka cisza, przerywana jedynie trzeszczącym pod butami śniegiem.

— A więc to tutaj jest pochowana — stwierdził dość cicho jak na niego. — W miejscu w którym była więziona i na które przez te wszystkie lata musiała spoglądać.

— Wtedy nie było innego wyboru. Obiecałam jej, że kiedyś wrócę i ją stąd zabiorę. Zamierzam słowa dotrzymać. I tak cała ta posiadłość i teren pójdą pod młotek. — Widząc jego pytający wzrok, sprostowała: — Znalazłam dokumenty oraz informacje o licznych długach.

— No to czeka cie sporo załatwiania.

— Muszę zadzwonić do naszego pastora i zapytać czy będzie możliwość, żeby bez problemów przenieść ją do Los Angeles.

— To chyba nie będzie konieczne — oświadczył i posłał jej krótkie spojrzenie. — Nie dalej jak pół godziny temu rozmawiałem z Makarovem przez telefon. Fairy Tail ma wykupiony prywatny teren na cmentarzu, gdzie chowamy najbliższych członków naszych rodzin. Ojciec zaproponował, że jeśli tylko się zgodzisz to możesz ją tam przenieść. Wróciłaby do swoich korzeni i jeśli faktycznie była tak bardzo związana z Los Angeles to z pewnością byłaby szczęśliwa móc tam spocząć — mówiąc to zaczął powoli kucać. Wyciągnął dłoń z kieszeni prosto w stronę jasnej płyty i odgarnął nowo napadany śnieg. — Myślę, że w końcu zaznałaby prawdziwego spokoju na który zasługuje. Chciała cie chronić i zapłaciła za to własnym życiem; musiała być nader szlachetną osobą o dobrym sercu. To skarb posiadać taką mamę.

Z jakiegoś powodu te słowa wzbudziły w niej fale wzruszenia. Obserwowała uważnie jego twarz oraz każdy gest jaki wykonał. Wydawało jej się, że przez moment przeszedł u niego cień żalu zmieszanego ze smutkiem. Nie zrozumiała tego, ale gdy próbowała sięgnąć pamięcią, Natsu nie wiele opowiadał o swojej mamie, a jedynie to że została zamordowana. Nie chciała teraz poruszać tego tematu, więc jedynie skinęła głową.

— Tak, masz rację. Momentami, a szczególnie wieczorami... Nawet nie wiesz jak za nią tęsknie. Brakuje mi jej.

Na dworze robiło się coraz zimniej, a przymrozek nie dawał o sobie zapomnieć. Jej ciałem wzdrygnął dreszcz, który on kątem oka dostrzegł. Cicho westchnął i wstał na równe nogi.

— Lepiej wracajmy do środka — zaproponował, uparcie wertując czubek jej zaczerwienionego nosa. — Jeszcze się zaziębisz.

Dziewczyna przez chwile dumała, jednak szybko oprzytomniała. Chyba powinna mu powiedzieć o pewnych dokumentach, które znalazła w sejfie.

— A tak — zaczęła, całkowicie zwracając na siebie jego uwagę — jest jeszcze coś co muszę ci pokazać.

— Że niby co takiego? — zapytał unosząc jedną brew, jednak gdy odpowiedziała mu milczeniem, wzburzony i zaciekawiony zmarszczył nos. — Ej!

— Rany, trochę cierpliwości... — Cmoknęła ustami i wywróciła oczami. — Będziemy w środku to ci powiem — powiedziała kierując się ścieżką w stronę domu.

Spoglądając na jej oddalającą się sylwetkę, niemal natychmiast zapomniał o swoim posępnym humorze.

— A dlaczego nie teraz? — dalej drążył doganiając ją. Nie miał zwyczaju chodzić za kimś, jednak teraz musiał iść gęsiego, bo droga była wąsko wyżłobiona, a on nienawidził gdy śnieg wpadał mu do butów lub co gorsza skarpetek.

— Bo jak ci powiem to pewnie i tak mi nie uwierzysz... — fuknęła uparcie patrząc przed siebie. — A tak w ogóle to skąd wiedziałeś, że jestem na zewnątrz? To też podpowiedziała ci ta twoja wszechpotężna intuicja?

Słysząc tę uszczypliwą ironię w jej głosie, jedynie prychnął pod nosem i przewrócił oczami. Z dłońmi wbitymi w kieszenie, bez komentarza, posłusznie kroczył w ślad za nią i spoglądał na jej płaszcz okryty białym śniegiem.

Może i nawet dobrze? Przynajmniej nie widział jej głupkowatego uśmieszku na ustach z którym walczyła od momentu, gdy tylko się pojawił.

Chociaż jakby tak spojrzeć na to z perspektywy obserwatora...

Na ustach idącego za nią mężczyzny też górował pozytywny wyraz twarzy, którego jakoś nie specjalnie chciało mu się pozbywać.

***

Gabinet Juda Heartfilii

Z wystawionymi rękoma, Lucy ogrzewała się przy ciepłym kominku. Kucała i w ciszy spoglądała w radośnie tańczące płomienie, natomiast skupiony Natsu opierał się dolną partią pleców o wielkie biurko i dokładnie wertował tekst. Znał język niemiecki perfekcyjnie, czym po raz kolejny szczerze ją zaskoczył.

W momencie gdy skończył czytać stare dokumenty, bez słowa spojrzał na oddaloną o parę metrów kobiecą sylwetkę. Miał na nią wprost idealny widok. Wciąż nie potrafił wyzbyć się dziwnego uczucia zaskoczenia, gdy Lucy była w takim niecodziennym wydaniu. Zupełnie jak osoba z innej epoki. To nie była ta sama, zwariowana dziewczyna o dziwacznym i indywidualnym stylu jaką znał.

Zwykle nosząca swobodne spódniczki lub dzwonowate spodnie, teraz ubrana była w elegancką granatową suknie do kostek z szerokimi, misternie haftowanymi rękawami. Delikatny pas owinięty wokół smukłej talii dodawał gracji i finezyjności, a długie blond włosy miała swobodnie rozpuszczone, jednak ona sama sprawiała wrażenie zagubionej.

Gdzieś w głębi siebie musiał przyznać, że widział kobietę o pięknej skorupie, lecz smutnym wnętrzu.

Ogromna willa w której niegdyś się wychowywała wprost ociekała przepychem i bogactwem, a on się z niej śmiał, że pochodzi z jakiejś biedy... Wtedy nawet by mu do głowy nie przyszło, jak bardzo był w błędzie. Ona też nie była typem wychwalającej się osoby, a teraz kiedy na jaw wyszło jej prawdziwe pochodzenie...

Uważał, że to zdecydowanie nie był świat do którego powinna należeć.

— I co teraz zamierzasz zrobić? — zapytał, przerywając zgęstniałą atmosferę w pomieszczeniu. — Gdybyś ujawniła się z tymi dokumentami, mogłabyś dowodzić swoich praw i roszczeń za utajnienie prawdy. Mogłabyś robić co ci się żywnie podoba; pławić w luksusach do końca swoich dni, a sztab ludzi wykonywałby każde twoje polecenie czy zachciankę. — Przerwał na chwilę i odrywając wzrok od obcojęzycznego aktu urodzenia, spojrzał na nią z powagą. — Pytanie tylko, czy takie życie ci odpowiada. Musisz to gruntownie przemyśleć.

Wyrwana z zadumy dziewczyna, mozolnie zwróciła głowę ku niemu. Z jej krtani wydobyło się ciężkie westchnięcie, bo przecież pieniądze i luksusy nie miały dla niej żadnego znaczenia. Zarówno ona jak i on dobrze to wiedzieli.

— Nawet nie muszę się nad tym zastanawiać, bo podjęłam decyzję już bardzo dawno temu. — Wyprostowała kolana i wzdrygając ramionami, skrzyżowała ręce pod piersiami. — To nie jest życie jakiego pragnę. — Widząc jak Natsu milczy, a jedynie świdruje ją wzrokiem i czeka, kontynuowała: — Jedyne czego teraz chcę to zabrać stąd mamę i wrócić do Los Angeles. Zawsze to mówię, ale mogę powtórzyć jeszcze raz; chcę być zwyczajną dziewczyną, otoczoną najbliższymi przyjaciółmi. Ten tytuł na świstku z pewnością nie jest i nigdy nie był mi pisany.

Nie szczególnie był zdziwiony jej wyznaniem i spodziewał się usłyszeć odpowiedzi w tym stylu.

— Heh. — Cwany uśmiech wkradł się na jego usta. — Czyli że nici z robienia sobie podnóżków z innych?

— Dobrze wiesz, że nie jestem tego typu człowiekiem. — Westchnęła i odgięła nieco zesztywniałą szyję w bok. — Zresztą do kogo jak do kogo, ale to określenie o wiele bardziej pasuje do ciebie.

Po tych słowach jego pewna siebie mina wyraźnie zrzedła, jednak nie zaprzeczył.

— W takim razie powiedz mi Lucy, kim tak naprawdę chcesz być? — zapytał z powagą, wystawiając w jej kierunku akt urodzenia Layli.

Dziewczyna podeszła do niego i wzięła pożółkłą kartkę do ręki. Chwilę tak na nią spoglądała, jednak parę sekund potem, raptownie poderwała oczy na wyczekującego Dragneela, który opierał się o biurko Juda i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

Bez słowa skierowała kroki do miejsca, gdzie wcześniej stała. Przymknęła powieki; wyglądała jakby dumała. Mimo tragedii jakiej doświadczyła na jej usta zawitał delikatny uśmiech, a gdy ponownie ukazała światu swoje bursztynowe tęczówki, jednym ruchem przedarła akt w pół i wrzuciła go do palącego się kominka.

— Dla mnie to zwykła kartka bez większej wartości.

Dragneel nie zareagował, a jedynie skrupulatnie ją obserwował. Lucy sięgnęła po metalowy pogrzebacz i poruszała nim pociemniałe kawałki drewna. Pod wpływem tego ruchu, parę pomarańczowych iskier podskoczyło do góry.

— Kim chcę być? Odpowiedź jest bardzo prosta, Natsu. — Miękko zaakcentowała jego imię i dumnie się prostując wlepiła w niego żywo błyszczące oczęta. — Jestem Lucy i należę do Fairy Tail, a moje miejsce jest tam gdzie moje serce. I nawet jeśli sprawa ze śmiercią mojej mamy została rozwiązana to ja nie chcę rezygnować ze wspólnej przygody. Poznałam was na tyle dobrze, że czuje się z wami w pewien sposób związana i zżyta. Nie jesteście mi obojętni i mam nadzieję, że Makarov pozwoli mi zostać na nieco dłużej... — Widząc jego coraz bardziej zdumiałą mimikę, uśmiechnęła się szerzej, aczkolwiek z nutą uroku. — Więc skoro zmobilizowałeś się do pomocy to uporajmy się z tym szybko i wracajmy do domu. Nie pragnę niczego innego, a do tytułu rzeczonej Księżniczki zbyt wiele mi brakuje. Nigdy nie będę żadnej dorastała do pięt.

Te słowa były tak bardzo stanowcze, że słuchał jej uważnie bez choćby mrugnięciem powieką. Zaaferowany, jedyne co był w stanie zrobić to odwzajemnić zabłąkany uśmiech. Na krótką chwilę zamknął oczy i spuszczając głowę w dół, pokręcił nią parę razy z dezaprobatą. Po raz kolejny uzmysłowił sobie jakim Lucy jest cennym skarbem. Był z niej dumny. Odbił się od biurka i z łagodnym wyrazem twarzy zaczął iść w jej kierunku. Gdy był wystarczająco blisko, wyciągnął dłoń i dwoma palcami pstryknął ją prosto w czoło.

Zdziwiona tym nagłym gestem, spojrzała na niego szukając odpowiedzi. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć czy zareagować, on pochylił się nieco nad nią i powiedział:

— Więc mam rozumieć, że dalej mogę gnębić Księżniczkę i nie poniosę za to żadnych konsekwencji?

— Ach, nie wygłupiaj się — mruknęła masując obolałe miejsce. — Wszyscy doskonale wiedzą, że robisz to co chcesz i nie ponosisz za to żadnej odpowiedzialności.

Mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko.

— Doprawdy? — zgrywał się zadzierając nos do góry. — Nikt nie musi mnie uświadamiać, bo jak to kiedyś trafnie ubrałaś w słowa jestem bytem doskonałym — powiedział i zakreślił cudzysłów w powietrzu. — Chodzący ideał w ludzkiej skórze.

Lucy przewróciła oczami i parsknęła wargami.

— Skromności też ci nie pożałowało. Jesteś takim ideałem, że rąbnąłeś mnie na pasach, gdy miałam zielone światło. No i wrzuciłeś mnie do bagażnika, a także zmuszałeś do roli prostytutki! I parę razy zdarzyło ci się mnie zastraszyć. — Zgrabnie wyliczyła, kolejno ukazując palce dłoni. Z satysfakcją zerkała na jego zmieniający się z każdym następnym słowem wyraz twarzy. — Nie powiesz mi że tego nie pamiętasz, bo przecież taki geniusz jak ty zawsze podkreśla, że pamięć ma najlepszą...

Był bo mimo że mógł, nie zabił jej — pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Zrobił minę jak po zjedzeniu cytryny.

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak długą i wyczerpującą reprymendę musiałem wysłuchiwać od Makarova.

W geście zdumienia, dziewczyna uniosła nieco brwi.

— Wiesz, że mogłabym tak wyliczać jeszcze przez najbliższe pół godziny?

— No cóż, z pewnością znalazłoby się coś jeszcze, ale to stare dzieje — przyznał i wbił wzrok w ogień. — Teraz jest zupełnie inaczej.

Idąc w ślad za nim, również spojrzała na kominek. Bardzo mocno zdziwiła się jego słowami bo nie dogryzł jej, nie wybraniał się; tylko padły szczere słowa z jego strony.

Minęła chwila ciszy w której obydwoje wsłuchiwali się w trzaskające drewno okryte pomarańczowo złotymi płomieniami. Jego przyjemnie rozchodzące się ciepło, ze śmiałością smagało ich sylwetki.

— Fakt — przyznała, uśmiechając się pod nosem — teraz jest inaczej.

C.D.N

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro