Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom II, Rozdział 22. Truciciel.

Następnego dnia, godzina około 6:00 rano

Jej powieki lekko drgnęły, a zaraz potem niepewnie się uchyliły, ukazując światu piękne, bursztynowe tęczówki. Czuła jak całe jej ciało było obolałe, a wszystkie mięśnie wyły jak gdyby były rozrywane na malutkie kawałeczki. Dudniło jej w głowie, a do tego dochodziły wciąż nieustępujące mdłości w brzuchu. Poczuła kujący dyskomfort na ręce, a wtedy dostrzegła, że podłączona jest do kroplówki i że wcale nie jest w siedzibie głównej, a w jakimś pokoju i ono wcale nie było jej znane.

Już miała zebrać siły i się poruszyć, ale wtedy dostrzegła czuprynę znajomych włosów obok łóżka. Należała ona nie do kogo innego jak do Dragneela we własnej osobie. Siedział na podłodze tuż obok niej i plecami opierał się o boczną część obicia kanapy. Miał głowę lekko spuszczoną do dołu i jedną rękę opartą na swoim kolanie, natomiast druga swobodnie leżała na brzuchu i unosiła się miarowo za każdym jego oddechem.

Poruszona, a jednocześnie zaskoczona tym widokiem, próbowała sobie przypomnieć, co się właściwie wczoraj stało, ale mimo usilnych starań, miała kompletną wyrwę w pamięci.

— Natsu? — wychrypiała cichutko zbierając siły, bo całe gardło miała suche niczym pustynia. Poruszyła się niespokojnie, wydając cichy szmer łóżka, a wtedy czuwający Natsu, gwałtownie otworzył oczy, uniósł głowę i odwrócił się w jej kierunku.

— Nie śpisz już? — zapytał zrywając się na równe nogi i kucnął obok, uważnie wertując jej wykończoną twarz. Nawet sam się nie spostrzegł, kiedy zasnął siedząc na podłodze. Po jego twarzy nie było widać nawet najmniejszej oznaki niewyspania. — Jak się czujesz?

— Bywało lepiej — odpowiedziała zgodnie z prawdą i już chciała wstać, ale nadludzko ciepłe dłonie Natsu chwytające ją za ramiona, skutecznie jej to uniemożliwiły. — Mam strasznie suche gardło, możesz podać mi coś do picia? — poprosiła.

Była jeszcze mocno zamroczona i nie do końca wiedziała co się stało.

— Leż i nie wstawaj — powiedział, prostując się. — Poczekaj, zaraz przyniosę ci wody.

Zaraz potem był przy jej łóżku ze szklanką, którą ostrożnie jej podał. Wzięła ją do jeszcze drżącej dłoni i łapczywie upiła parę łyków. Gdy tylko płyn dotarł przez zaciśnięty przełyk do żołądka, poczuła piekący ból i wyraźnie się skrzywiła.

— Co się dzieję? — zapytał na powrót przykucając na wysokości jej twarzy i dokładnie ją taksując. — Nadal cie boli?

Przymrużając nieznacznie powieki, Lucy jedynie przytaknęła głową, a wtedy Natsu wziął od niej do połowy puste naczynie i odstawił na stolik obok kanapy. Nie mając więcej sił, z powrotem opadła głową na poduszkę, wydając przy tym ledwie zduszony jęk.

— Kręci mi się w głowie... Nie mam pojęcia co się stało — szepnęła i jedną dłoń położyła na czole, a drugą na obolały i jeszcze ckliwy brzuch. — Gdzie my w ogóle jesteśmy?

Już otwierał usta by odpowiedzieć, ale wtedy usłyszał szczęk zamka, a zaraz potem w progu pojawił się Mystogan. Na widok wybudzonej dziewczyny, w geście ulgi, wypuścił powietrze z ust i szczerze się uśmiechnął. Kamień spadł mu z serca.

— Wybacz, że tak długo mi zeszło, ale mieliśmy ciężką noc i operację — zwrócił się do poważniejącego Natsu. — Dawno temu się obudziła? — zapytał ściągając w pośpiechu ubrania i zaraz potem znalazł się obok nich. Postawił swoją torbę obok łóżka i bacznie przyjrzał się leżącej Lucy.

— Dosłownie przed chwilą — odburknął Dragneel, który odsunął się nieco do tyłu i zrobił więcej miejsca — ale twierdzi, że nie wie co się stało i niczego nie pamięta.

— Tak właśnie podejrzewałem — mruknął, zagryzając dolną wargę i pospiesznie zakładając stetoskop na szyje.

— To powiecie w końcu gdzie jesteśmy? — zapytała cicho, spoglądając na nich lekko przygaszonymi oczami. Sprawiała wrażenie, jakby każde słowo opuszczające jej krtań, kosztowało ją wiele wysiłku. — I co się stało?

— Spokojnie, jesteś w moim domu. Wczoraj zasłabłaś i zdawałaś się mieć objawy silnego zatrucia. Wystąpiły także drgawki i kołatanie serca, więc zrobiłem ci odpowiedni zastrzyk i podałem kroplówkę. Pobrałem krew, ale badania pokazały, że jesteś całkowicie zdrowa — odparł posyłając jej lekki uśmiech. — Pozwolisz teraz, że cie zbadam?

Lucy ociężale skinęła głową, a wtedy Mystogan rozsunął materiał bluzki i dokładnie ją osłuchał. Serce nadal biło za szybko, ale nie tak jak wczoraj. Sprawdził także jej węzły na szyi i cały układ oddechowy. Po ślinotoku również nie było żadnego śladu.

— Jest lepiej — powiedział pewny siebie, kończąc i prostując się. — Dużo lepiej.

— Ja nie wiele pamiętam z wczorajszego dnia... — zaczęła, zamykając oczy. Próbowała przypomnieć sobie cokolwiek, ale wszystko było jak za mgłą przez co odczuwała wzrastającą frustrację.

— Nie powinnaś się teraz przemęczać — mruknął, chowając do torby narzędzia. — I nie ma mowy o jakiejkolwiek pracy przez najbliższy tydzień. Już dzwoniłem do Makarova i poinformowałem, że jesteś chora. Masz teraz dużo wypoczywać i dokładnie się obserwować, bo nie mogę dać ci stu procentowej gwarancji, że objawy znów nie powrócą.

Pomimo słów Mystogana, Lucy myślała uparcie, a wtedy doznała jakby przebłysku.

— Wydaje mi się, że siedziałam w archiwum, a potem zeszłam do baru po coś do picia.

Jej słowa, zaalarmowały znajdujących się obok mężczyzn.

— Co to było? — dopytał jak dotąd milczący Natsu, który nerwowo stukał palcami w skrzyżowane ramie.

Chwila ciszy, gdzie musiała wziąć parę wdechów.

— Kinana zostawiła mi mleko na blacie i karteczkę, żebym wypiła duszkiem i szła do domu. Pamiętam, że upiłam ledwie parę łyków, a po jakiś piętnastu minutach zaczął boleć mnie brzuch i drętwieć język...

Słysząc imię barmanki, oraz słowa Heartfilii, obydwoje szerzej otworzyli oczy. Posłali sobie krótkie spojrzenia, bo nie wiedzieli jak odnieść się do tego wszystko. Przecież od wielu lat, Kinana jest jedną z nich. Atmosfera w salonie zrobiła się napięta i ciężka bo to były dość poważne obciążenia.

— Słuchajcie, niech ta sprawa nie wyjdzie poza nas troje — zaczął po chwili Fernandes. — Trzeba to jak najszybciej wyjaśnić. Najlepiej jeszcze dzisiaj.

— Zaraz pojadę do siedziby głównej — wtrącił Dragneel, który niczym oparzony, zerwał się z miejsca. — Gdzie jest ta kartka, którą ci zostawiła?

— W archiwum na biurku, ale jestem pewna, że... — Wciąż leżąc, przekrzywiła głowę lekko w bok i słabym wzrokiem spojrzała najpierw na poważnego Natsu, a potem na wyraźnie zatroskanego Mystogana. — Kinana nie zrobiłaby tego. Często podczas pracy mnie odwiedzała i przynosiła mi coś do przegryzienia lub właśnie szklankę mleka. Nigdy wcześniej nic mi nie dolegało.

W pomieszczeniu zapanowała cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć i jak sensownie się do tego odnieść.

— To musi być jakaś pomyłka, jestem tego pewna — widząc ich zmieszanie, kontynuowała — a poza tym ona wyszła dużo wcześniej z siedziby, bo dostała telefon od chorej babci. Nie ma mowy, by było to celowe działanie z jej strony.

Jej słowa były stanowcze i nie zawierały ani krzty zawahania. Do uszu wszystkich, dobiegł dźwięk wypuszczanego powietrza.

— Szczerze mówiąc ja też nie wierzę, żeby było to celowe działanie, ale nie dowiemy się póki tego nie wyjaśnimy. Natsu, ty znasz jej adres, prawda? — zapytał Fernandez, rzucając mu przelotnie spojrzenie.

— Ta.

Lucy próbowała się podnieść, ale przychodziło jej to z wielkim trudem. Widząc nieudolną próbę,  kucający obok Mystogan pomógł jej usiąść.

— Ty jeszcze lepiej nie wstawaj — warknął Natsu, który teraz zaczął kierować się ku przedpokoju. Zanim jednak wyszedł, stanął w progu i spojrzał na nich przez ramię.

Widząc słabą dziewczynę z zasinieniami pod oczami, którą wciąż wzmagały drgawki, poczuł w sobie nieopisaną falę złości. Chciał coś powiedzieć, ale koniec końców zagryzł język za zębami i wstrzymał się. Cała ta sprawa była bardziej niż dziwna i musiał ją jak najszybciej wyjaśnić. Tak naprawdę on również nie podejrzewał o nic Kinany, ale musiał to sprawdzić osobiście. Niemożliwym jest, żeby tak bardzo się struć od zwykłego mleka.

Nie mógł bagatelizować niczego, bo w końcu wciąż obowiązuje go rozkaz Makarova. Miał ją chronić i nie dopuścić, by spadł jej choćby jeden włos z głowy. Z tymi oto myślami, z zacięciem na twarzy, ruszył prosto pod znany adres babci Kinany.

***

Trzy dni później

Od czasu tego feralnego zdarzenia, minęło parę dni. Lucy jeszcze nie do końca wróciła do pełni zdrowia. Nadal odczuwała skutki zatrucia, jednak nie chciała dać niczego po sobie poznać. Wciąż próbowała sobie przypomnieć co się z nią działo i jak się zachowywała, ale miała kompletną dziurę w głowie. Zresztą teraz to nie istotne, ważne że nic gorszego jej się nie stało.

Wedle polecenia Mystogana, cała sprawa została przez nich utajniona i załatwili to następnego dnia, między sobą. Okazało się, że Kinana nie miała o niczym pojęcia i nie zostawiła na blacie żadnej szklanki. Dowodem był fakt, że tej nocy opiekowała się chorą babcią, która wszystko to potwierdziła. Pismo na kartce również nie należało do niej, co oczyszczało ją z zarzutów i uwolniło od wszelkich podejrzeń.

Fernandes i Heartfilia uznali, że był to niefortunny wypadek i po prostu coś jej zaszkodziło. Natsu jednak nie do końca był przekonany, więc na wszelki wypadek zostawił Lucy swój prywatny numer telefonu. Miała do niego dzwonić, gdyby coś złego zaczynało się dziać. Drobne uczucie mdłości, czy zawroty głowy: miała ona natychmiast go o tym informować.

— Ech... — przeciągłe westchnienie wyrwało się z jej krtani.

Miała skostniałe z zimna dłonie i twarz bo przed chwilą wróciła ze spaceru z Plue. Wypiła ciepłą herbatę z dzikiej róży i teraz wygodnie położyła się na kanapie w salonie i szczelnie okryła kocem. Miała wolne od pracy i szczerze mówiąc brakowało jej tego, bo siedząc w domu, nudziła się całymi dniami i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Próbowała coś posprzątać, ale przy wszelkich intensywniejszych ruchach, czy skłonach, było jej gorzej i czuła nawracający ból głowy.

Leżąc tak i spoglądając w biały sufit, rozmyślała o wszystkim o i o niczym. Wciąż łapała się na tym, że jej myśli usilnie sprowadzają się do jednej osoby. A mianowicie do Natsu... Wtedy, kiedy obudziła się w mieszkaniu Mystogana, wciąż miała przed oczami wyraz jego twarzy. Był inny niż zwykle i wydawał być się przejęty i ...Zatroskany? Pilnował jej przy łóżku i czuwał nad nią, co niesamowicie ją rozczulało i wprawiało w dziwny stan euforii. Lucy z cierpkością zaśmiała się pod nosem, bo przecież to nie było w jego stylu.

W tym momencie usłyszała cichy pisk, a potem poczuła na kolanach drobny ciężar. Wyrwana z zadumy, zerknęła w dół i dostrzegła pyszczek Plue, który spoglądał na nią tymi swoimi ufnymi, brązowymi oczętami. Poruszona, uśmiechnęła się do niego lekko.

— Ty pewnie czujesz, że mnie boli prawda? — spytała i pogłaskała go po głowie, a potem poklepała miejsce obok siebie na kanapie. Zmysł ludzki można łatwo oszukać, ale psiego już nie. One wyczuwają nasze emocje i wiedzą, kiedy naprawdę coś się dzieje. — No chodź, dzisiaj wyjątkowo pozwolę ci się tu wylegiwać.

Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, bo zaraz ochoczo wskoczył i kładąc głowę na jej udach, ułożył się obok swojej pani. Lucy po raz kolejny odchyliła głowę do tyłu, lecz tym razem delikatnie przymknęła powieki. Dzisiaj wieczorem miała wpaść do Blue Pegasus by odwiedzić Grace. No nic, może najpierw jeszcze trochę odpocznie. Po raz kolejny zamknęła się w swoim świecie i nim się spostrzegła, zasnęła.

***

Parę godzin później

Z głębokiego snu, wyrwał ją dźwięk rozgorączkowanego telefonu. Obudzona, niemrawo uchyliła powieki, a zaraz potem gdy doszło do niej co się dzieje, zerwała na równe nogi. Trochę pożałowała tego gwałtownego ruchu, bo wciąż odczuwała otępienie i mdłości. W parę chwil i susów znalazła się w kuchni i podniosła czarną słuchawkę.

— Halo? — zapytała, pocierając zaspane oczy i próbując pozbyć się upierdliwych śpiochów.

Co tak długo? W kiblu siedziałaś?

Usłyszawszy jego arogancki głos po drugiej stronie, dość szybko się obudziła.

— Nie! — zawołała zawstydzona i sprostowała: — Po prostu spałam... Coś potrzebujesz?

Pff. Mystogan przekazał mi jakieś leki wzmacniające, które rzekomo szybko mają postawić cie na nogi. Rozumiem, że jesteś w domu?

Lucy zerknęła na zegarek i zaniemówiła. Dochodziła siedemnasta, a przecież była umówiona, że będzie przed osiemnastą w kawiarni.

— Tak, ale zaraz wychodzę, więc mnie nie będzie.

Wychodzisz? Niby dokąd? — warknął wyraźnie niezadowolony. — Nie powinnaś się nigdzie włóczyć, szczególnie teraz.

Lucy przewróciła oczami, bo przecież nie jest z cukru.

— Nie jestem umierająca, a poza tym już wcześniej byłam umówiona z Grace w Blue Pegasus. Nie ma mowy, że sobie odpuszczę — fuknęła, bo przecież nie jest na krawędzi życia. — Obiecałam jej to.

Usłyszała jego ciężkie westchnięcie, przez co już sobie wyobraziła tę jego wymowną minę.

Dobra, niech ci będzie. Załatwiam pewne sprawy na mieście, ale będę tamtędy przejeżdżał. Podrzucę ci je.

— Dobra, dzięki — odpowiedziała i uśmiechnęła się pod nosem, bo przez telefon jego głos brzmiał jeszcze głębiej i poważniej niż zwykle. Nim się zorientowała, wbiła wzrok w podłogę i kokieteryjnie nawinęła kabel na palec. Nastąpiła chwila chwila ciszy, po której już chciała odkładać słuchawkę, ale wtedy usłyszała swoje imię.

Lucy?

— Tak? — Niemal natychmiast, znów przyłożyła słuchawkę do ucha, jednak gdy on nie odpowiadał, przekrzywiła głowę lekko w bok i zapytała spokojnie: — O co chodzi, Natsu?

Cisza w trakcie której prawie zwątpiła.

— ... Czy czujesz się choć odrobinę lepiej?

Na moment wstrzymała powietrze. Była więcej niż pewna, że policzki płoną jej żywym ogniem! Zazwyczaj powściągliwy i surowy, teraz zapytał czy czuje się lepiej. Mało tego! Wydawało jej się, że w jego głosie dało się wyczuć małą nutkę troski. Jedno proste pytanie, a poczuła się tak szczęśliwa, że mogłaby przenosić góry gołymi rękoma. Czyli, że jednak on wcale nie jest aż tak zgorzkniały i zimny do szpiku kości na jakiego usilnie się kreuje... Głupia, opanuj się i odpowiedź w końcu! — krzyczała na siebie w myślach.

— Tak — skinęła i rozczulona uśmiechnęła się jak ogłupiała wariatka. — Jest odrobinę lepiej.

***

Tak. Jest odrobinę lepiej.

Usłyszał jej lekko zachrypnięty głos po drugiej stronie. Wahał się jak cholera czy spytać ją o samopoczucie, ale koniec końców to zrobił. Klął na siebie w myślach jak szewc. Niby to takie ludzkie i normalne, a jemu sprawiało tyle trudności. Sam nie rozumiał dlaczego miał z tym takie problemy. Był na siebie zły, choć nie do końca wiedział za co i czy w ogóle powinien.

— To dobrze — odpowiedział swoim standardowym tonem. — W takim razie do zobaczenia później.

Nim Lucy zdążyła odpowiedzieć, odłożył słuchawkę. Wyszedł z miejskiej budki i rozejrzał się po okolicy. Dzisiejszego poranka wstał lewą nogą i był delikatnie mówiąc rozdrażniony. Spojrzał na swój ekskluzywny zegarek Constantina Vacherona i mruknął coś pod nosem. Miał jeszcze pewne sprawy do załatwienia, ale postara się szybko uwinąć, a potem jechać do tego cholernego Blue Pegasus.

***


Kawiarnia Blue Pegasus

Lucy weszła do kawiarni, a wtedy nad jej głową rozbrzmiał odgłos sentymentalnego dzwoneczka. Już od samego progu, dobiegł ją rozweselony głos Grace. Lucy oparła się o blat za którym kiedyś to ona stała i obsługiwała gości. W środku było może z parę osób, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby mogły ze sobą porozmawiać. Koleżanka zaproponowała jej coś ciepłego do picia, więc Lucy poprosiła o herbatę z miodem. Usiadły przy jednym z wolnych stolików i radośnie świergotały o jakiś pierdołach. Wszystko było dobrze, tylko Grace czasami musiała iść do lady, by podliczyć wychodzących klientów. Rozmowa układała się normalnie, jednak do momentu, aż nie padło TO pytanie.

— No Lucy! A już miałam cichą nadzieję, że jednak przyjdziesz ze swoim chłopakiem i w końcu mi go przedstawisz— zawołała i puściła do niej oczko, a siedząca naprzeciw niej Lucy omal nie utopiła się w aktualnie popijanej herbacie.

— Przecież ja nie mam chłopaka... — ledwo wykrztusiła przez zaciśnięte gardło, bo o mały włos nie sparzyła sobie języka. Wiedziała, że kto jak kto, ale ona nie odpuści sobie tego tematu. Chyba nie byłaby sobą...

— Jasne, jasne. — Zmierzyła ją tym swoim niecnym spojrzeniem i podparła się dłońmi pod podbródkiem. Wprost dała do zrozumienia, że jej nie wierzy, po czym wypaliła niczym z procy: — A ten wysportowany koleś, który wtedy po ciebie przyjechał? Nie myśl sobie, że o tym zapomniałam! Lepiej gadaj, gdzie ty wyrwałaś takie Ciacho—Boga.

Usłyszawszy określenie, jakim go nazwała, Lucy parsknęła niekontrolowanym śmiechem. Zapewne gdyby Dragneel to usłyszał, obrósłby w jeszcze większe piórka niż dotychczas. Nieświadomie nawinęła pasmo blond włosów na palec i zaczęła nim wykręcać fikołki w powietrzu co nie umknęło uwadze jej rozmówczyni.

— Grace, ty tak na serio? — zapytała skonsternowana i wytarła kąciki ust chusteczką. — To tylko mój kolega i nic więcej. Właściwie to nawet na niego czekam. — Widząc pytający wzrok koleżanki, dodała: — Powinien niedługo tutaj przyjechać podrzucić mi coś.

— Taa jasne, kolega, skąd ja to znam — prychnęła przeciągle i poprawiła mocno wytapirowaną grzywkę. — Mimo, że już tu nie pracujesz to wciąż pojawiają się klienci, którzy o ciebie wypytują. Ty to jednak masz powodzenie, zazdroszczę ci tego — fuknęła, zabawnie nadymając policzki.

— Naprawdę wciąż się o to dąsasz? — zapytał zdumiona, jednak przez śmiech. — Przecież masz faceta z którym chyba całkiem dobrze ci się układa, co nie? A poza tym, klienci powinni wiedzieć, że skoro od miesięcy się nie pojawiam to znaczy, że już tu nie pracuje.

— No tak, ci stali bywalcy wiedzą już od dawna, ale ostatnio kręcił się tutaj taki jeden, wyjątkowo namolny typek, który jakoś szczególnie o ciebie wypytywał. Z początku wydawało mi się to podejrzane, ale może to jakiś cichy wielbiciel? Cholera go wie.

Lucy zmarszczyła brwi i zassała policzki, bo nie wiedząc dlaczego, poczuła gęsią skórkę na karku.

— A kto taki? — zapytała, nieco poważniejąc.

— Nie mam pojęcia, bo nie przedstawiał się, ale z niego był też niezły przystojniaczek — mruknęła robiąc maślane oczy i udając zamyśloną.

— Pamiętasz może jak wyglądał? — dociekała, nie mogąc wyzbyć się dziwnego uczucia w kościach.

— Jasne że tak — furknęła, cudem powstrzymując się przed piśnięciem z podekscytowania. Gdy już się ogarnęła, a wyczekująca Lucy uniosła jedną brew do góry, zaczęła: — Był dość wysoki i miał takie...

W tym samym momencie do kawiarni weszła spora grupka klientów, która jak na złość im przerwała. Grace przeprosiła więc Heartfilię i z głośniejszym westchnięciem poszła za ladę, by ich obsłużyć. Niestety, ale obowiązki trzeba wykonać, co Lucy doskonale rozumiała. Uśmiechnęła się do niej i powiedziała, że bez pośpiechu, zaczeka. Teraz, gdy została sama, upiła parę łyków letniej już herbaty i wlepiła spojrzenie w widok za szybą. Czekała też na Dragneela i nie wiedziała za ile przyjedzie. Na dworze robiło się już ciemno, a ona niedługo chciała wracać do domu.

— Mam nadzieję, że się nie miniemy... — wyszeptała, machinalnie podpierając policzek na jednej ręce. W tym samym czasie usłyszała kolejny dźwięk dzwoneczka, ale nawet nie zwróciła na niego uwagi. Nim się spostrzegła, poczuła obecność za plecami i zimne dłonie, które przysłoniły jej widok. O, o wilku mowa, pomyślała i zaśmiała się na głos.

— Natsu! Co robisz, teraz na żarty ci się zebrało?

W tym samym momencie dłonie zniknęły, a ona z ciekawością zadarła podbródek i odwróciła głowę lekko w bok.

— A kuku! — zawołał jej niemal nad uchem, powodując nieprzyjemny dreszcz. — Niespodzianka, Lucy.

Sposób w jaki przesylabizował jej imię sprawił, że poczuła przyszpilający ból w piersi. Sądziła, że już nigdy w życiu nie usłyszy tego przesiąkniętego jadem głosu, jednak nie wiedziała jak bardzo się myliła. Na widok mężczyzny i jego szerokiego, lecz obłudnego uśmiechu, zamarła. Żołądek niebezpiecznie podszedł jej pod sam przełyk, a źrenice rozszerzyły się do maximum. Krzyczała w myślach tylko jedno — znalazł ją. Już chciała poderwać się z miejsca, ale on stanowczo położył rękę na jej ramieniu i mocniej na nie naparł. Tym gestem dał jej do zrozumienia, że ma się nie ruszać.

— Jeśli nie chcesz, żeby twojej koleżance za ladą stało się coś złego, to lepiej siadaj na dupie i zachowuj się normalnie — warknął groźnie. Widząc, że zesztywniała dziewczyna pozostaje bez ruchu i robi to czego on chce, obszedł stolik dookoła i przysiadł się tuż naprzeciwko niej. Założył nogę na nogę, pochylił się w jej kierunku i spojrzał z wyraźną drwiną. — Dobra decyzja, bo inaczej byłbym zmuszony pobrudzić się jej krwią, a tego chyba byś nie chciała, prawda?

Lucy spojrzała dyskretnie przez ramię na krzątającą się za ladą Grace. Wesoło obsługiwała klientów i nawet nie miała pojęcia w jakich tarapatach się znalazła. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnęła się do niej i pomachała, ale jedyne co Heartfilia była w stanie zrobić, to posłać jej krótki, aczkolwiek nikły uśmiech.

Teraz zwróciła się w stronę niespodziewanego gościa. Wydawało jej się, że od czasu kiedy ostatni raz się widzieli, dość mocno się zmienił: nabrał poważniejszych rysów twarzy, a jego ramiona i postura ciała, wyraźnie zmężniały. Miał nasunięty kaptur na rude włosy i wciąż nosił te swoje okulary z charakterystycznymi, niebieskimi szkłami.

— Co...Co ty tutaj robisz — zaczęła, ledwo będąc w stanie cokolwiek z siebie wydusić. Po pierwszym minionym szoku, z trudem wypowiedziała jego imię —  Loki?

— No proszę, praktycznie wcale się nie zmieniłaś. No, może trochę nabrałaś kształtów tu i ów gdzie — zakpił, udając, że dokładnie się jej przygląda. — Muszę przyznać, że całkiem daleko zdołałaś się zaszyć. Kalifornia to całkiem piękny Stan. Jak tam życie? Co u ciebie słychać?

Prowadził z nią normalną rozmowę, zupełnie jak gdyby nic się nie stało. Lucy wiedziała, że to wszystko było chorą obłudą, bo Regulus był niczym podstępny kameleon, który wprost idealnie wcielał się w swoją rolę.

— Zapewne nie szukałeś mnie bez powodu. — Zebrała się na odwagę i również zaczęła grać. — Czego ode mnie chcesz?

— Ty mi powiedz lepiej, jak zdrówko? Wydaje mi się, że miałaś ostatnio jakieś problemy. Ach, widzisz, chciałem się trochę zbawić i wprowadzić zamęt: wrobić twoją koleżaneczkę z przestępczej branży... — Widząc jej coraz to bardziej zdezorientowaną minę, uśmiechnął się z pogardą, a potem wysyczał niemal przed zęby. — Mleko, smakowało?

To pytanie przebiło ją na wskroś, i jednocześnie olśniło. Teraz Lucy zrozumiała, to była jego robota.

— Czyli, że to była twoja sprawka... — szepnęła nie dowierzając. Znacznie zaciskając palce na szklance, wbiła przerażony wzrok w jakiś punkt na stole. — Mogłeś mnie zabić...

— Zabić? — pochwycił natychmiast, by potem przykleić plecy do obicia miękkiego oparcia. — Nie. Doskonale znam twoje gabaryty, więc uwierz mi, ale dawka była perfekcyjnie wyważona. Nawet gdybyś wypiła całość, nic większego by ci się nie stało. Miałaś tylko zasnąć, a ja chciałem bez problemu zgarnąć cię w drodze powrotnej do domu — odparł, jak gdyby beztrosko rozmawiali o panującej pogodzie za boczną szybą.

— Więc to nie był zwykły przypadek... To ty mi tam czegoś dosypałeś — warknęła głośniej, na co jego szydząca mina wyraźnie zrzedła.

— Bingo, ale spokojnie. To tylko cykuta, częściej kojarzona pod nazwą liszaju. Gdybym nie był w tym perfekcjonistą, to już dziś wąchałabyś kwiatki od spodu — odrzekł z niekrytą dumą i z powrotem nasunął nieco opadający kaptur na włosy. — Dobrze, że niezbyt wiele się zmieniłaś, bo mogłem źle ocenić twoją wagę i nieco przesypać. Powinnaś się cieszyć, że skończyło się tylko na utracie przytomności i drobnych cielesnych niedogodnościach.

Teraz wszystko było jasne. Odrętwiały język i ból żołądka, a także duszności i tocząca się piana z ust. To właśnie objawy zatrucia tą silnie toksyczną rośliną. Znała ją, ale nigdy by nie sądziła, że znajdzie się w tamtym mleku. Musiał więc ją śledzić już od jakiegoś czasu. Znała Lokiego niemal jak własną kieszeń i wiedziała, że był świetny z chemii i zielarstwa. Potrafił stworzyć tak silnie toksyczne mieszanki, że w pewnym momencie został okrzyknięty mianem genialnego truciciela.

— Jesteś najgorszym potworem... — To jedno była w stanie odpowiedzieć. Nie chciała mu nawet spojrzeć w oczy.

Mówiąc wprost, Lucy bała się go.

— Ja potworem? Och, nie. Myślę, że ten tytuł z pewnością należy się twojemu ojcu, bo to on mnie tutaj wysłał.

— Nie zabiłeś mnie... Z pewnością nie bez powodu, prawda? Gadaj, czego chcesz.

— Spotykamy się po tylu latach, a ty chcesz żebym wywalił cały kaliber na naszym pierwszym spotkaniu? — zapytał, ale widząc, że nic tym nie wskóra, wzdrygnął ramionami. — Dobrze. Mówiąc bez ogródek, twój tatuś nagle sobie o tobie przypomniał i ma pewien interes. Jak się już pewnie domyślasz, jesteś mu teraz diabelnie potrzebna. — Jak dotąd rozbawiona twarz Lokiego, diametralnie uległa zmianie. Teraz przybrała powagę, grozę i nie było w nim ani krzty żartu. — Masz trzy doby, żeby załatwić i uporządkować wszystkie swoje sprawy w Los Angeles.

Mimo, że Lucy parsknęła sztucznym śmiechem, to w środku czuła wirującą karuzelę. Brzuch bolał ją tak bardzo, że miała uczucie spadania w przepaść bez końca.

— Nie zamierzam z tobą nigdzie jechać. Nie będę narzędziem w waszych rękach, a już z pewnością nie jego niewolnicą — mówiąc to miała na myśli swojego ojca, Juda. — Możesz mu przekazać, że może się walić i nic mnie nie interesują jego sprawy.

Słyszący takie mocne słowa z jej ust, Regulus nie zdołał ukryć cienia zdumienia. Chciał wyjść stąd jak najszybciej, bo od tych przesłodzonych perfum zaczynało robić mu się niedobrze.

— Widzę, że życie w podrzędnych slumsach zrobiło z ciebie buntowniczkę. — Ironicznie zacmokał i nasunął okulary na nos. — Dobra, chciałem być miły i dać ci czas, ale widzę, że na to nie zasługujesz — Gwałtownie wstał z miejsca i podszedł do dziewczyny. Niezbyt delikatnie złapał ją za przedramię, po czym oświadczył tonem nie znoszącym żadnego sprzeciwu: — Miarka się przebrała, wychodzimy.

Zlękniona jego stanowczością dziewczyna, wyszarpała rękę z uwierającego uścisku.

— Nigdzie z tobą nie pójdę — odpowiedziała pewnym siebie głosem, a wtedy Regulus zmrużył groźnie powieki i uchylił kurtkę za którą schowany miał pistolet.

Zastygła w bezruchu i rozchyliła nieco spierzchnięte usta.

— Słuchaj, jeśli nie zrobisz tego po dobroci to twoja koleżaneczka z dawnej pracy zapłaci za to życiem. To chyba odpowiednia cena za twoje nieposłuszeństwo, nie sądzisz? — Posłał jej ten pełen wyższości uśmieszek i obserwował coraz to bardziej przerażone oblicze. — Chyba że chcesz, abym powtórzył to po raz trzeci?

Zastraszył ją. Lucy znała go bardzo dobrze i wiedziała, że on nie żartuje. Nie mogła pozwolić, by niewinni ludzie cierpieli za jej zbyt pochopne i nieprzemyślane decyzje. Nie mogła działać pod wpływem impulsu i targających nią, niczym rozpędzona wichura emocjami. Nie chciała wplątywać kogokolwiek w swoje prywatne sprawy, więc w tym momencie, nie mając innego wyboru, również wstała od stołu. Było jej niedobrze i wciąż źle się czuła, a fakt, że Loki niespodziewanie odnalazł ją po paru latach, powodował że robiło jej się coraz słabiej.

Jude nie bez powodu kazał mu jej szukać. Zapewne ma co do niej jakieś niecne plany i szczerze mówiąc obawiała się, że ten dzień w końcu nadejdzie. Była przerażona i nie bardzo wiedziała co powinna zrobić, więc czy tego chciała czy nie, posłusznie dała mu się prowadzić ku wyjściu.

Przechodząc obok lady, powiedziała zajętej Grace, że odwiedzi ją innym razem, i że przypomniało jej się, że musi załatwić coś bardzo pilnego. W całej tej sytuacji zapomniała, że przecież miała spotkać się tutaj z Natsu.

Po wyjściu z kawiarni, Regulus z powrotem złapał ją za przedramię, mocno ścisnął i przyciągnął blisko siebie. Musiał mieć pewność, że coś głupiego nie strzeli jej do głowy i nie zacznie mu uciekać. Usłyszawszy jej bolesny syk, tylko poprawił mu się humor. Na dworze było już praktycznie ciemno, a miejskie lampy rzucały słabe światło na pojedynczych przechodniów. Z czarnego nieba zaczął prószyć śnieg, ale jej zdawało się to w ogóle nie sięgać.

— Teraz pójdziesz do swojego mieszkania i grzecznie się spakujesz — oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zerknął na jej filigranową  twarz i dodał: — W Nowym Jorku czeka na ciebie ktoś, komu całkiem niedawno zostałaś obiecana i czy tego chcesz czy nie, decyzja zapadła.

Będąc w kompletnym szoku, w pierwszej chwili Lucy nie rozumiała, co Loki miał na myśli.

— O czym ty mówisz? — wyszeptała słabszym głosem i spojrzała na niego zza kurtyny gęstych rzęs. Coraz trudniej się jej oddychało i miała wrażenie, że zaraz straci trzeźwość umysłu.

— O tym, że już niebawem zostaniesz czyjąś żoną — odparł spokojnie, spoglądając na malującą się przed nimi drogę. — Zostałaś sprzedana za interesy ojca, więc teraz grzecznie ze mną pojedziesz i odegrasz swoją rolę dobrej i posłusznej kobiety.

Uszli może z parę metrów, ale po tym co usłyszała, praktycznie nogi się pod nią ugięły. Zrobiło jej się okropnie słabo, a gdy mężczyzna poczuł opór i że przystanęła w miejscu, spojrzał na nią lakonicznie. Widząc stan w jaki sam, świadomie ją wprowadził, uśmiechnął się zajadle. Już otwierał usta, by coś dodać i jeszcze bardziej ją dobić, ale wtedy oślepiły ich samochodowe światła.

Przysłonił wolną ręką przymrużone oczy, bo kto śmiał przeszkodzić akurat teraz, kiedy w końcu udało mu się ją dorwać i gdy nie pilnował jej ten opalony, Włoski Playboy?

C.D.N

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro