Tom II, Rozdział 21. Prezent niespodzianka.
Dedykuje AyameShuuya <3 Była tak dobra i kochana, że sprawdziła mi rozdział czy nie mam błędów xD ( Miałam, więc dzięki niej macie porządną wersję xD ) Chwała jej za to <3
No, a tera bawcie się dobrze i życzę wam udanego weekendu ^.^
______________
,,— Oh, Lucy nie martw się, wszystko będzie dobrze! To tylko jeden dzień, a ja uważam, że jesteś najbardziej odpowiedzialną osobą do tego zadania. To jak? Czy starsza siostrzyczka może cię o to prosić i mieć spokojną głowę?''
Cytując sobie po raz kolejny w głowie owe słowa Cany, nadal nie mogła uwierzyć w to, że została poproszona o tak ważne i odpowiedzialne w jej mniemaniu zadanie. A co nim było? W tym momencie spojrzała w dół i ujrzała rozradowane, niemowlęce oczęta wołające o kolejne przytulanie i poświęcenie uwagi.
Odpowiedź była prosta: opieka nad jej jedynym i ukochanym synkiem, Milo.
Lucy uwielbiała dzieci... Kochała bezgranicznie, ale to był jej pierwszy raz w życiu! Nigdy przedtem nie zajmowała się dzieckiem, i to jeszcze takim maluszkiem, który miał około ośmiu miesięcy. Przecież to jeszcze tyci okruszek!
Naturalnie Cana jej wszystko dokładnie wyjaśniła, ale i tak nie mogła ukryć faktu, że czuła lęk, czy aby na pewno podoła. Od jakiegoś czas Gildarts miewa dziwne problemy z płucami: męczy go straszny kaszel i bardzo szybko łapie zadyszkę. Oczywiście sam nie chciał pójść do lekarza i zarzekał się, że to zwykłe przemęczenie, lub za dużo papierosów, jednak Cana jego bagatelizowania traktowała z przymrużeniem oka i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Znalazła jakiegoś cud lekarza w sąsiednim stanie i czy tego chciał, czy nie, umówiła ojca na wizytę.
I tak oto tym sposobem, Lucy wzięła dwa dni wolnego od reszty obowiązków i stała się pełnoprawną nianią na jeden dzień i nockę. Mały został przewinięty, nakarmiony, przytulony i wycałowany za wszystkie czasy. Był grzecznym i bardzo cichym dzieckiem co całkowicie, lecz pozytywnie ją zaskoczyło. Może zdarzyło mu się raz zapłakać, ale to było wszystko. Przez większość czasu spał i nawet nie marudził.
Nie dalej jak dwadzieścia minut temu, wybudził się z drzemki, a Lucy zaczęła go zagadywać i zabawiać. Całe szczęście, że Plue był grzeczny i zachowywał się wzorowo, nawet nie szczekał i nie robił hałasu. Mimo wszystko dziewczyna starała się nie zostawiać z nim malca sam na sam. Jakby nie było to pies — zwierzę, i lepiej mieć go pod stałą kontrolą. Uwagi nigdy nie za wiele.
Mimowolnie zmrużyła oczy i zmarszczyła nos, gdy usłyszała wysoki pisk, a zaraz potem jego śmiech i gaworzenie. Rozczulona chwyciła Milo pod pachami i delikatnie usadziła na kanapie obok siebie. Jeszcze nie umiał sam tego robić, ale jak już się go posadziło to potrafił sam siedzieć. Co prawda chwiał się jeszcze na boki, ale czujna i asekuracyjna ręka Heartfilii, była zawsze w pogotowiu.
— Mam nadzieję, że mi też będzie kiedyś dane mieć takiego słodkiego bąbelka jak ty — westchnęła uśmiechnięta i położyła się obok niego. Podparła się na jednej ręce, a drugą chwyciła za śliniaczek, którym otarła mu kąciki wilgotnych ust.
***
Siedziba główna, południe
Dragneel i Fullbuster właśnie w tym momencie wracali z akcji do siedziby głównej. Odwalili kawał dobrej roboty i mieli iście dobre humory. Dzięki węszeniu Gajeela i pomocy paru innych wtajemniczonych, w końcu po takim długim czasie, udało im się dorwać przemytników z którymi był związany ten facet, co parę miesięcy temu odważył się zaatakować Lucy w piwnicy.
Po dogłębnym spenetrowaniu ich siedziby, okazało się, że zniewolonych kobiet było o wiele więcej. Gang zmuszał je do prostytucji i faszerował narkotykami wbrew ich woli. Wśród nich była żona bandziora, który sprzedał ją za długi, i którą Dragneel powiedział, że spróbuje uratować. Koniec końców udało im się je wszystkie wypuścić na wolność i teraz są pod odpowiednią opieką służb medycznych, jednak po tak długim czasie prania mózgu, ich psychiki oraz ciała, nie prędko wrócą do normy...
W drodze powrotnej mało kto z nich się odzywał. Nawet Natsu na którym takie widoki zwykle nie robią większego wrażenia, teraz był dziwnie przyciszony. Był wściekły, zły i jednocześnie rozgoryczony, że takie rzeczy mają miejsca, a im tak długo zeszło rozszyfrowanie tego. Nienawidził, gdy coś się dłużyło, ale musiał trzymać emocje na wodzy. Rozumiał, że pewne sprawy potrzebują czasu i przygotowań.
— Rozumiem. Więc wszystko dobrze się skończyło — mruknął poważnie Makarov, przed którym stali teraz kolejno: Redfox, Dragneel i Fullbuster. — Macie moją wdzięczność, bo ta sprawa już od bardzo dawna nie dawała mi spokoju.
— Niestety, ale nie wszystkich udało się złapać — wtrącił Gajeel, który sięgnął po swój twardy notes z kieszeni. — Parę płotek zdołało umknąć, ale chłopaki już siedzą im na ogonach. Mam ich szczegółowe dane oraz adresy zamieszkania. Na dniach ich dorwiemy, a wtedy będzie można mówić o pełnym sukcesie. Przejęliśmy także ich bronie, amunicję oraz większość nielegalnych narkotyków, które przygotowane były do wysyłki.
Znudzony Fullbuster nie lubił tego typu rozmów, więc korzystając z okazji zakradł się pod ścianę i usiadł na wygodnej sofie. Ziewnął przeciągle i mlasnął niewyraźnie pod nosem. Przez całą tą akcję był na nogach od przeszło dwóch dni, więc to naturalne, że chciało mu się spać jak cholera.
— Dobrze. Świetnie się spisaliście — powiedział starzec, mając dłonie splecione pod podbródkiem. — Jeśli to wszystko, to możecie zająć się swoimi sprawami. Przez najbliższe dni nie będę wam zawracał głowy. Wy również powinniście odpocząć. — Spoglądając na wymowną minę Dragneela, dodał: — Nie patrz tak na mnie, Natsu. Wiem, że nienawidzisz bezczynności, ale ty również powinieneś trochę przystopować. Prowadzicie tak narwany tryb życia, że nie jeden dostałby już zawału na waszym miejscu.
W odpowiedzi, Makarov usłyszał jego prychnięcie, co wcale go nie zdziwiło. Chciał coś dodać, ale w tym samym momencie do gabinetu rozległo się ciche pukanie.
— Wejść! — krzyknął, a zaraz potem w ościeżnicy pojawiła się Kinana, która dostrzegając trzech mężczyzn w gabinecie Ojca, poczuła, że chyba przerwała im ważną rozmowę.
— Coś potrzebujesz, dziecko drogie? — zapytał uprzejmie posyłając jej delikatny uśmiech zza idealnie uporządkowanego biurka.
— Chciałam spytać, czy wie Ojciec kiedy będzie Lucy? Mam do niej małą sprawę, ale jej wciąż nie ma w archiwum.
— Oh, Lucy? — powtórzył nie ukrywając zaskoczenia. — Ma teraz dwa dni wolnego, bo opiekuje się Milo.
Spojrzenia wszystkich zgromadzonych padły na beztroskiego starca drapiącego się po siwym wąsie.
— Ale jak to opiekuje się...? — Do rozmowy po raz pierwszy dołączył się zdziwiony Gray. — Że co?
Dragneel też utkwił baczne spojrzenie w Makarovie, a Gajeel wyglądał na takiego co ma to głęboko gdzieś. Był zdegustowany, że ktoś musiał im przerwać akurat teraz.
— Cana i Gildarts pojechali w pewnej sprawie do sąsiedniego stanu. Nie będzie ich przez dwa dni, więc Cana poprosiła Lucy, by zajęła się w tym czasie Milo. — Szybko sprostował. Wiedział w jakiej konkretnym celu się udali, ale nie chciał poruszać tego tematu. — Dlaczego jesteś tym taki zdziwiony, Gray?
— A nie, nic. — Machnął ręką w powietrzu i z powrotem opadł na sofę. — Po prostu się zdziwiłem.
— Dobrze, w takim razie już wam nie przeszkadzam — przytaknęła dziewczyna i już zamierzała zamykać drzwi, ale dobiegł ją głos Ojca.
— Nie przeszkadzasz, a poza tym już skończyliśmy. — Uśmiechnął się szeroko, czym dał do zrozumienia zgromadzonym, że chciałby teraz zostać sam.
Natsu mruknął coś zniesmaczony pod nosem, tak samo jak Gajeel. Kiedy Gray wstał na równe nogi, z nie tęgimi minami zaczęli kierować się ku wyjściu,
— Fullbuster. — Usłyszał zza pleców swoje nazwisko, więc zerknął na Dreyara zza ramienia. — Ty zostajesz. Mam coś dla ciebie do zrobienia.
Cholera, a tak bardzo liczył na to że w końcu będzie mógł wypić piwo i pójść spać...
***
Natsu jeszcze przez chwilę rozmawiał z Gajeelem przed budynkiem, a potem mężczyzna poszedł gdzieś w swoją stronę. Redfox wydawał być się jakiś zmieszany i rozkojarzony, ale Dragneel olał to i nawet nie pytał o co chodziło. Szczerze mówiąc: miał to w dupie. Teraz stał oparty o maskę samochodu i kończył dopalać papierosa.
Jak na pierwszy dzień listopada, pogoda była bardziej niż dobra. Błękitne niebo i świecące słońce dawały wrażenie, że jest początek wiosny, a nie zimy. Podciągnął nosem i pomyślał o tym, co powiedział Ojciec, gdy jeszcze byli w gabinecie. Lucy zajmowała się Milo? Nie podobała mu się ta wizja, bo przecież ta kobieta nie potrafi ugotować jadalnej zupy, a co dopiero zajmować się cudzym dzieckiem... W ogóle, dzieckiem!
— Zapewne ta pinda grochowa siedzi teraz w domu — mruknął na głos i bijąc się w myślach, w końcu wsiadł do samochodu. Skoro ma teraz przymusowe wolne, to chyba skoczy skontrolować sytuację. Miał jakieś dziwne przeczucia co do tego i nie pozbędzie się ich, póki nie zobaczy tego na własne oczy.
Jak pomyślał, tak zrobił. Około dziesięć minut później stał pod jej klatką schodową. Jakaś starsza pani akurat wychodziła, więc dostał się do środka bez żadnego problemu. Pokonując stopnie, już z oddali słyszał niepokojące dźwięki. To był płacz dziecka. Zmarszczył mocniej brwi i stanowczo, acz nie za głośno, zapukał do drzwi, a wtedy dobiegło go szczekanie psa. Parę chwil potem, w progu stanęła zziajana Lucy z płaczącym Milo na rękach.
— Natsu? — wypaliła jakby wyrwana nie z tego świata. — Potrzebujesz czegoś? — zapytała przez kwaśny uśmiech, kolanem ledwo powstrzymując psa przed wyskokiem na klatkę.
— Ja nie bardzo, ale ty chyba potrzebujesz — zawahał się i zmierzył ją od stóp do głów. Lekko potargane włosy i zarumienione policzki sugerowały, jakoby brała udział w jakiejś olimpiadzie — pomocy — dokończył.
— O cholera! — nagle pisnęła z przestrachem jak gdyby wyrwana z letargu, powodując, że i on mimowolnie się wzdrygnął. — Zostawiłam mleko na gazie!
Tak szybko jak pojawiła się w progu, tak szybko zniknęła w głębinach swojego pierwotnie uporządkowanego mieszkania. Korzystając z tego, że zostawiła szeroko otwarte drzwi, Natsu wszedł do środka. Pogłaskał radującego się i skaczącego na jego widok psa, powiesił kurtkę na wieszaku i zdjął buty.
Bacznym spojrzeniem omiótł cały pokój: porozwalane zabawki na podłodze i stole, rozłożony koc, krzywo ustawiony wózek obok kanapy, oraz stojąca na krześle na wpół otwarta torba z rzeczami Milo. Miał wrażenie, że wszystko było nie tak jak powinno, a atmosfera dość napięta. Pokręcił głową z dezaprobatą i podparł się rękoma na biodrach. Przekierował twarz na jej stojącą przy kuchence gazowej, kobiecą sylwetkę.
— Kurczę, mało brakowało — westchnęła jedną ręką trzymając płaczące dziecko na wysuniętym biodrze, a drugą mieszając w garnku. Co chwilę kołysała się, podrzucając i próbując uspokoić malca. — No, to czego chciałeś? Widzisz, że jestem odrobinę zajęta i nie mam czasu.
Usłyszawszy jej odpowiedź, Dragneel ściągnął brwi i cmoknął niezadowolony ustami.
— Nie dajesz sobie rady — oświadczył i by podkreślić swoje dobitne zdanie, prychnął na głos.
— Oczywiście, że daje. W końcu jestem kobietą i z pewnością mam to w genach. Po prostu się zagapiłam — fuknęła głośniej, ale zaraz tego pożałowała bo Milo zaczął jeszcze głośniej płakać. — O nie, nie, już spokojnie. Ciocia nie chciała się unieść... — szepnęła i skupiła całą uwagę na nim. Za nic w świecie nie chciała się przyznać, że jest jej ciężko — Dobra, jak już tu jesteś to możesz nalać mi mleko do butelki?
Natsu podszedł do niej i z dystansem łypnął na zagotowane mleko w garnku. Zanurzył w nim palca i przystawił sobie do ust. Skonsternowany, na moment przymknął powieki i zwrócił się do niej.
— Ja wiem, że możesz być pozbawiona instynktu macierzyńskiego, ale żeby głowy też? — parsknął pretensjonalnie, jednak widząc jej rzednącą minę, szybko dodał: — Przecież jest za gorące. Co ty chcesz młodemu, sparzyć język?
Nie wiedzieć czemu, jego słowa dźgnęły ją jak nigdy wcześniej. Już sama nie wiedziała, czy to przez to że jest przed okresem, czy przez to że zarzuca jej, że nie potrafi zajmować się dzieckiem? Kurczowo zacisnęła szczękę i odwróciła głowę w drugą stronę. Nie chciała, żeby dostrzegł jej coraz to bardziej nerwowy, nierówny oddech i wzmagające się w kącikach oczu łzy. Czuła jak jej samej zbiera się na wybuch płaczu, ale skrupulatnie się przed tym powstrzymywała.
Natsu nie był ślepy, ani tym bardziej głupi i widział po niej dosłownie wszystko. Zrezygnowany, głośniej westchnął i wystawił ku niej obydwie dłonie.
— Daj mi go, a ty idź do łazienki i przemyj sobie twarz zimną wodą — powiedział wskazując podbródkiem w stronę łazienkowych drzwi. — Masz tutaj za gorąco.
Fakt bo w pomieszczeniu było strasznie ciepło i duszno.
Lucy łypnęła na niego przez ramię i podciągnęła nosem. Po chwilowym przemyśleniu, zrezygnowana podała mu Milo i wedle jego propozycji, poszła do łazienki i umyła twarz lodowatą wodą. Spoglądając w swoje beznadziejne odbicie w lustrze, parę drobnych i niepohamowanych łez potoczyło się przez jej policzki. Zacisnęła dłonie po obydwóch stronach umywalki. Nawet się nie spostrzegła, kiedy płacz dziecka ucichł.
Przecież powinna nie mieć z tym problemu, dlaczego więc nie idzie jej tak jak to sobie wyobrażała? Nie chciała przyznać, że najzwyczajniej sobie z tym nie radziła i że przerastało ją to. Chciała mieć w przyszłości dzieci, ale teraz dopiero poznała smak, co oznacza macierzyństwo. Nie było ono łatwe. To był tylko jeden dzień, a czuła że zawiodła po całej linii...
Spędziła w łazience około piętnastu minut, po czym w końcu musiała zebrać się do kupy. To nie był odpowiedni czas na jej załamania, a poza tym nie chciała zostawiać zbyt długo Natsu sam na sam z tak małym dzieckiem. Przecież facet takiego kalibru z pewnością nie będzie umiał się nim zająć. Tym bardziej, że Dragneel był demonem w ludzkiej postaci.
Po wyjściu z łazienki, pierwsze co ją uderzyło, to świeże i przyjemne powietrze, a widok jaki zastała, praktycznie ściął ją z nóg. Zabawki były ładnie poukładane, koc na nowo zaścielony, kaloryfery przykręcone, a okno lekko uchylone. Nie ukrywała swojego szoku, bo kiedy on zdążył to wszystko ogarnąć? Mało tego! Plue leżał grzecznie na swoim posłaniu, natomiast Natsu jak gdyby nigdy nic, z przewieszoną czystą tkaniną na barku, chodził w kółko po salonie i karmił butelką Milo.
Jego twarz wyrażała opanowanie i spokój i błądził na niej lekki, aczkolwiek czuły uśmiech. Był pewny w tym co robi i nie ukazywał przy tym ani krzty zawahania. Szczerze? Na ten widok Lucy odjęło mowę. Wyglądał jakby był do tego stworzony! Zatrwożona, nawet nie zauważyła, kiedy pretensjonalnie przerzucił wzrok na nią, a jego twarz z powrotem przybrała ten swój arogancki wyraz.
— No nareszcie. Ile można siedzieć i użalać się nad sobą?
Twardo sprowadzona do parteru Heartfilia, odzyskała władzę nad swoim ciałem i podeszła bliżej. Pomimo zaczerwienionych policzków, dziecko było ostoją spokoju i kompletnie nie zanosiło się na jakikolwiek płacz. Grzecznie ssało przygotowane przez Natsu, mleko z butelki.
— Ty już wcześniej opiekowałeś się dzieckiem? — ledwie wykrztusiła, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu. — Wydajesz się mieć w tym doświadczenie.
— No pewnie, jestem pełnoetatową niańką z wieloletnim stażem — zironizował przerzucając oczami, jednak widząc jej niecnie przymrużone powieki, sprostował: — Jestem zajebisty i nic na to nie poradzę. Po prostu zawsze wiem co trzeba robić i tyle.
W tym samym czasie, malec wydał z siebie cichy pomruk i odwrócił głowę w drugą stronę, dając do zrozumienia, że jego brzuszek jest pełny. Widzący to Natsu odsunął butelkę i wystawił ją w kierunku Lucy.
— Weź to porządnie umyj, wyparz i spróbuj nie puścić przy tym chałupy z dymem. — Zgrabnie wyliczył i zgromił ją wzrokiem.
— No przecież wiem... — nadęła policzki i poszła w stronę kuchni. Zrobiła co zrobić miała i odwróciła się w stronę mężczyzny, który teraz bardziej nasunął sobie czystą, tetrową pieluszkę na ramieniu. Następnie oparł na nim dziecko w taki sposób, aby jego rączki leżały mu na plecach. Jedną ręką podtrzymywał główkę i kark, a drugą podpierał pupkę, zaczął delikatnie poklepywać po plecach i oczekiwał, aż zdrowo sobie odbije.
— No dawaj, przecież pojadłeś, to tera pokaż wujkowi jak bardzo ci smakowało, bo ciotkę to ty masz do niczego — szepnął odchylając się i spoglądając na jego zdrowo zarumienioną buzię, a potem na Lucy. Posłał jej ten pełen wyższości uśmieszek, który ona na ten przytyk, zapragnęła zmieść z tej jego przystojnej buzi...
Jego głos brzmiał tak kojąco i spokojnie, że wprawiał ją w jeszcze większe osłupienie. Lucy nigdy nie pomyślałaby, że doświadczy takiego widoku za swojego życia. Zahipnotyzowana niczym najpiękniejszym obrazkiem, poczęła śledzić każdy jego najdrobniejszy ruch, gest, czy mimikę. Był delikatny, czuły, ale jednocześnie bardzo cierpliwy. Czy to na pewno ten sam mężczyzna, którego poznała na tamtym skrzyżowaniu?
Znów czuła się onieśmielona w jego towarzystwie, a kolana zaczęły mimowolnie mięknąć. Musiała jak najszybciej wybrnąć z tego wszystkiego bo jej myśli zaczęły wariować i skłaniać się w stronę, w którą zdecydowanie nigdy nie powinny...
— W sumie jest taka piękna pogoda, że pomyślałam sobie, że wezmę go na krótki spacer — powiedziała, zerkając na widok za oknem. Z trudem opanowywała rumieńce na policzkach. — Przewietrzy się nieco, a potem wrócę to położę go spać.
Natsu zwrócił się do niej przodem i posłał swoje krytyczne spojrzenie. Parsknął krótkim śmiechem, czym wprawił ją w konfuzję.
— Nie potrafiłaś zagrzać mleka i jednocześnie utrzymać mieszkania w porządku, a teraz chcesz wziąć go na spacer i sama znieść wózek na dół? — wyliczając podniósł jedną brew do góry. — I co jeszcze? Może psa wyprowadź w tym samym czasie.
— Przecież sobie poradzę — wygarnęła hardo, starając się ignorować jego ironiczny ton. — Plue już był na dworze, więc na niego kolej przyjdzie wieczorem.
Była uparta, ale on także.
— Naprawdę tak bardzo chcesz go zabrać na spacer? — zapytał, czując jak to się najprawdopodobniej skończy.
— No zobacz jak jest ładnie... Nie chciałam, żeby kisił się w mieszkaniu — wyszeptała wbijając przygaszony wzrok w poukładane zabawki na podłodze.
Natsu zerknął przelotnie na leżącego w spokoju psa, a gdy tylko to zrobił, uniósł wysoko łeb do góry i spojrzał mu prosto w oczy. Zupełnie jakby miał na coś nadzieję i wyczekiwał na jego słowa.
— Eh, babo... — westchnął po dłuższej chwili i powoli poszedł na przedpokój. Sięgnął po smycz i obrożę, a potem podał zdezorientowanej dziewczynie do ręki. — Zniosę ci ten wózek na dół, a ty chociaż weź psa.
***
Lucy siedziała na ławce nieopodal bloku i trzymając za rączkę wózek, rytmicznie, aczkolwiek delikatnie wprawiała go w ruch do przodu i do tyłu. Pojedzony Milo spał jak aniołek, a Lucy rozkoszowała się rześkim powietrzem. Co chwilkę doglądała śpiące dziecko i sprawdzała, czy aby na pewno twardo śpi. Jakieś smarki biegały i bawiły się na oddalonym nieopodal placu zabaw, ale nawet ich wysokie krzyki nie były w stanie go zbudzić.
— Oh, rety. — Jej uwagę zwróciła sędziwa staruszka z laską, która rozczulona malutkim dzieckiem w wózku, zatrzymała się tuż obok nich. — Jaka piękna młoda mama z synkiem, a tam z tym pieskiem to pewnie dumny tata? — zapytała wskazując podbródkiem na niczego nieświadomego Dragneela.
Przecież gdyby on to usłyszał, to z pewnością nie byłby zadowolony i zaczął zabijać wszystkich wzrokiem, a już szczególnie Heartfilię...
— Nie, nie, to nie tak. — Natychmiast sprostowała i pomimo początku zimy, oblała się mocnym rumieńcem. — Ja tylko opiekuję się nim na prośbę serdecznej koleżanki.
W geście przejęcia, staruszka przytknęła dłoń do swojego policzka.
— Przepraszam za tę śmiałość. Po prostu musiałam spytać. — Posłała jej czuły uśmiech, co Lucy od razu odwzajemniła. — Macierzyństwo to nie jest wcale taka łatwa sztuka. Potrzeba w niej dużo czułości, wytrwałości i cierpliwości. No i mnóstwa nieprzespanych nocy. — Zachichotała przywołując odległe wspomnienia.
— O tak, ma pani rację. — Powołując się na dzisiejszy dzień pełen wrażeń, przyznała jej rację. — Trochę dostało mi się dzisiaj w kość, ale to cenna lekcja.
Porozmawiały jeszcze przez chwilkę, po czym uprzejma staruszka życzyła jej udanego popołudnia i odeszła gdzieś w swoją stronę.
Lucy uśmiechnęła się szerzej i teraz wbiła wzrok w plecy stojącego na polanie Dragneela. Beztrosko rzucał piłkę Plue i uczył jakiś nowych komend. W pamięci wciąż przywoływała jego widok sprzed może godziny. To naprawdę niesamowite, że mężczyzna tak groźny, twardy i nieugięty jak on, miał tak niebywałe podejście do dzieci. Z każdym kolejnym dniem i tygodniem, raz po raz, coraz bardziej ją zaskakiwał. Oczywiście pozytywnie. Czuła, że poznaje go z tej prawdziwej i może dobrej strony? Musiała przyznać, że wcale nie był taki zły jak z początku się prezentował. Teraz nawet dawał się... Lubić.
Już od dawna wyczuwała w nim coś tajemniczego, a jednocześnie przyciągającego jej uwagę. Wciąż nie potrafiła wyzbyć się tych towarzyszących przy nim, dziwnych uczuć i emocji. Gdy tylko przebywała obok niego, jej serce zaczynało szybciej bić, a uciążliwe motyle uczucie w brzuchu, tylko wzbierało na sile. Doskonale wiedziała, czego są to oznaki, jednak gorączkowo się karciła i zaklinała w myślach. Za nic w świecie nie mogła tego dopuścić do siebie. Przecież to niepoważne.
Pochłonięta swoimi wewnętrznymi rozterkami, nawet nie zwróciła uwagi na Natsu, który od samego początku, bacznie się jej przyglądał. Mimo że bawił się z psem, cały czas miał na nich oko. Gdy starsza kobieta oddaliła się wystarczająco daleko, dostrzegł jakby cień przygaszenia na twarzy Lucy. Nie spodobało mu się to, więc zmarszczył brwi i podszedł do niej bliżej, a tuż za nim biegający wesoło z piłką w pysku Plue.
— Czego chciała ta kobieta? — zapytał z powagą. — Powiedziała ci coś przykrego?
— Co? — Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy wbiła wzrok w czubki jego butów. — Niee, nic złego, a po czym wnioskujesz?
— Wydawało mi się, że znów zamknęłaś się w swoim świecie.
— Wszystko w porządku, tylko ci się wydawało — odparła i na dowód swoich słów, krzepiąco uniosła kąciki ust do góry.
Dragneela ta odpowiedź ani trochę nie usatysfakcjonowała. Wiedział, że z jakiegoś niezrozumiałego powodu, chyba nie powiedziała całej prawdy.
— Taa? To dlaczego masz taką czerwoną twarz i uszy? — burknął kąśliwie i skrzyżował dłonie na klatce piersiowej.
— A mam? — spytała, przykładając obydwie dłonie do policzków. Faktycznie, poczuła bijące od nich ciepło, które gdy tylko Natsu się nad nią pochylił i zaczął uważniej wertować, zaczęło się nasilać.
— Może tym razem to ty masz gorączkę? — Nie czekając na jej reakcje, przystawił dłoń do jej czoła. — No jest jakby cieplejsze. Żebyś tylko czasami nie zaraziła młodego bo z tobą to wszystko jest możliwe.
Zakłopotana tą sytuacją Lucy, nie wiedziała co powiedzieć. Na całe szczęście jego dłoń zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
— Wcale nie jest. Po prostu... Zrobiło mi się cieplej od tego siedzenia w miejscu! Chodźmy dalej — wypaliła i niczym struna, wyprostowała się i złapała za rączkę wózka.
Natsu kompletnie nie rozumiał tej jej nagłej reakcji i zmiennego zachowania. Uznał, że nawet nie ma sensu o to pytać. Może jest przed okresem i jej gorzej? Baby — po nich można spodziewać się wszystkiego, a jeśli chodzi o kaliber Lucy, to już szczególnie. Co innego mógł zrobić jak ruszyć za nią? Czuł, że nie może zostawić jej samej z Milo bo szczerze mówiąc, obawiał się o niego. Lepiej zostać i mieć na niego czujne oko.
A tak całkiem poważnie, miał jakieś dziwne wrażenie w kościach, którego odkąd wyszli z mieszkania, nie potrafił się wyzbyć. Czuł się obserwowany i gdy wtedy rzucał na wzgórzu psu piłkę, to tak naprawdę bacznie rozglądał się po okolicy. Wyostrzona do granic możliwości intuicja podpowiadała mu, że powinien zostać. Posłuchał jej bo co jak co, ale ona praktycznie nigdy go nie zwodzi.
***
Siedzący niedaleko bloku mężczyzna w samochodzie, w tym samym momencie nasunął na nos swoje ulubione okulary. Na widok jaki przed paroma chwilami zastał, uśmiechnął się przebieglej.
— A więc w końcu cie odnalazłem, Księ-żni-czko — wysyczał z niekrytym jadem w głosie.
Długie tygodnie jakie spędził na jej poszukiwaniu, w końcu przyniosły oczekiwane rezultaty. Obserwował ją już od paru dni, a jeszcze wczoraj rozmawiał ze swoim zleceniodawcą. Póki co się nie ujawniał, a skrupulatnie zbierał informację z jej otoczenia. Wiedział, że pracowała w biurze Makarova Dreyara, oraz że pobiera nauki w miejscowym szpitalu głównym. Przed nim, niczego się nie ukryje.
Dobrze wiedział, że dziecko z którym teraz spacerowała nie należało do niej. Gdyby Lucy była sama, już dawno by się ukazał, jednak jego uwagę przykuwał towarzyszący jej mężczyzna. Wiedział, że był groźny i mógłby mieć z nim nie małe kłopoty. Wyczuwał to od niego.
— No cóż. Nie pozostaje mi nic innego jak poszperać jeszcze co nieco i dowiedzieć się o nim trochę więcej.
Gdy obydwoje zniknęli mu z pola widzenia, odłożył gazetę obok na siedzenie i odpalił silnik samochodu. Odjechał gdzieś w swoją stronę. Niebawem jego plan zostanie wcielony w życie i już on się postara by było to z przytupem.
Zabawę czas zacząć.
***
8 listopad, siedziba główna, wieczór
Nie dalej jak dwadzieścia minut temu pożegnała się z Makarovem, który od pewnego czasu dość często odwiedzał ją w archiwum. Dużo ze sobą rozmawiali i miło spędzali czas, a Lucy już całkowicie swobodnie czuła się w jego towarzystwie. Doszło nawet do tego, że niekiedy nazywa go per dziadkiem. Oczywiście w żadnym razie mu to nie przeszkadzało, a wręcz namawiał by tak do niego mówiła! Dziewczyna czuła z nim taką jakby więź. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale Dreyar stał się dla niej ważny. Zupełnie jak rodzina.
Życie układało się spokojnym rytmem i w żadnym razie nic nie zapowiadało, by w najbliższym czasie cokolwiek miało ulec zmianie. Lucy uważnie wypełniała dokumenty, jednak w końcu poczuła uciążliwe pragnienie. Była w siedzibie sama, bo Kinana dostała niepokojący telefon od swojej babci, że źle się czuję i czy mogłaby do niej przyjść.
Stwierdziła, że zejdzie na dół do baru i przyniesie sobie coś do picia. Dwie minuty później zeszła po schodach, a wtedy dostrzegła stojący na blacie poczęstunek. Lucy uśmiechnęła się szerzej bo Kinana bardzo często zostawiała jej taki prezent niespodziankę. Wiedziała, że siedzi do późnych wieczorów jak nie nocy i przed wyjściem zawsze zagląda do baru w poszukiwaniu szklanki mleka. Zerknęła na leżąc obok kartkę i przeczytała na głos pod nosem:
,,Wypij duszkiem i leć do domu. Znając ciebie, dziś pewnie znów ślęczysz do nocy ;), Kinana''
— Jesteś kochana — szepnęła rozczulona i bez wahania wzięła szklankę do ręki i udała się z powrotem do góry. Dokończy jeden dokument i chyba faktycznie pójdzie do domu. Upiła pierwszy łyk i nieco się zdziwiła. — Dziś wyjątkowo słodką nutę ma to mleko.
***
Od rozwikłania zagadki z gangiem przemytniczym minęło osiem dni. Dragneel nie potrafił usiedzieć na dupie dłużej niż dwie doby, więc mimo prośby Makarova, dość szybko wziął się za kolejne zlecenia. Właśnie w tym momencie wracał z jednego. Wyjątkowo stosując się do zasad ruchu, gdy sygnalizacja wskazała czerwone światło, stanął na skrzyżowaniu. Przez chwilę się zawahał, czy jechać w prawo, czy może na wprost? Ta pierwsza opcja prowadziła przez ulicę, gdzie znajdywała się siedziba główna, a druga to szybsza droga do domu.
Nerwowo postukał palcami w kierownicę, a kiedy słupek wskazał zielone światło, zdecydował i pojechał w prawo. Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego wybrał dłuższą drogę. Chyba po prostu był ciekawy i chciał się jeszcze trochę przejechać. W domu i tak czekał na niego jedynie kot, więc nigdzie się spieszyć nie musiał. Zbliżając się do wspomnianego budynku, dostrzegł palące się światło w archiwum. Machinalnie zerknął na zegarek i z przekąsem stwierdził, że Lucy znów pracuje do nocy.
— Ta dziewucha jest niemożliwa.
Głośniej westchnął, a wtedy nieco zwolnił bo przed budynkiem dostrzegł jakąś sylwetkę. Mężczyzna stał z rękoma w kieszeniach i zadzierał wysoko głowę. Spoglądał wprost w tlące się okno. Natsu zmarszczył mocniej brwi bo nie kojarzył by był to ktoś kogo wcześniej tu widział. Zresztą dlaczego stoi akurat tutaj o tej godzinie i gapi się akurat w to konkretne okno?
Natsu zatrzymał się przy krawężniku po drugiej stronie ulicy i zgasił silnik. Wysiadł z samochodu i trzasnął drzwiami, a wtedy zwrócił uwagę owego tajemniczego mężczyzny, który gdy tylko go zobaczył, dość pospiesznym krokiem udał się w przeciwnym kierunku. Dragneel miał za nim wołać, ale facet dość szybko zniknął za rogiem. Z uwagi, że było ciemno, a na ulicy jedna z latarni była zepsuta, nie dojrzał jak wyglądał. Jedyne co zwróciło jego uwagę, to okulary z niebieskimi oprawkami.
Jakieś dziwne przeczucie nie dawało mu spokoju. Odczekał jeszcze moment, a gdy upewnił się, że facet nie wraca, wbił baczne spojrzenie w budynek siedziby głównej, a następnie jasne okno. Niby miał tylko się przejechać okrężną drogą, to jednak gdy dostrzegł w nim cień kobiecej sylwetki, skierował swoje kroki w jej kierunku.
Chyba pora przemówić do rozsądku tej dziewczynie, że to lekkomyślne tak mocno się zapracowywać. Tym bardziej, że o tej porze nie kręcą się żadni normalni kolesie i gdyby któremuś przyszło do głowy zaczepienie jej, to nie miałaby najmniejszych szans. Niby większość typów spod ciemnej gwiazdy wiedziało, że Lucy jest nietykalna i że należy do FT, to mogą zdarzyć się i tacy, którzy te zasadę będą chcieli spróbować naruszyć. A tak poza tym, Lucy ostatnio chodzi jak śnięta ryba i potrzebuje zdecydowanie więcej odpoczynku. W końcu jest tylko człowiekiem, a nie maszyną.
Wszedł do środka, a następnie przeszedł przez witrażowe drzwi. W części barowej tliło się słabe światło. W tym samym momencie do jego uszu doszedł stukot damskich obcasów, zadarł więc głowę do góry i dostrzegł stawiającą na pierwszym stopniu nogę Lucy.
— Ponoć Makarov prosił cie, byś nie siedziała do tak późnej pory z dokumentami — zaczął karcącym tonem i wolnym krokiem, wszedł głębiej pomieszczenia. Dłonie miał wsunięte w kieszenie, a na twarzy nie malowały się żadne większe emocje. — To już któryś raz z rzędu, gdy ślęczysz tu od wczesnego rana do późnej nocy, życie ci nie miłe?
— Nie, ja... Wybacz...Po prostu się zasiedziałam.
Dobiegł go jej dziwnie słaby i jakby zachrypnięty głos na który aż nieświadomie, mocniej spiął mięśnie ramion. Zmrużył sceptycznie powieki i począł baczniej lustrować jej sylwetkę. Na jego oko, coś było... Nie tak.
— Lucy? — zapytał dociekliwie, podchodząc bliżej schodów. Dostrzegł jak kurczowo chwyta jedną ręką za poręcz, a drugą przykłada do głowy. Jej ciało lekko drgało co nie umknęło jego czujnej uwadze. — Wszystko w porządku?
Usłyszał jej głębsze westchnięcie i to, z jaką z ciężkością wydycha powietrze przez usta.
— Mhm — wyszeptała niewyraźnie i znajdując się w połowie szerokich schodów, przystanęła w miejscu, ale tylko na moment. — Tylko trochę boli mnie głowa — mówiąc to dość nieudolnie zaczęła próbować schodzić na dół.
W jego głowie zaświeciła się czerwona lampka. Wyjmując dłonie z kieszeni, zaczął podchodzić bliżej. Postawił nogę na pierwszym stopniu, a wtedy Lucy zaczęła kiwać się na boki. Oniemiał, bo kompletnie nie rozumiał jej dziwnego zachowania. Chciała postawić kolejny krok, ale wtedy jej kostka się skrzywiła, a ona puszczając poręcz, zaczęła opadać do przodu. Dragneel zareagował błyskawicznie i sprawnie chwycił ją jeszcze w locie. Opadła przodem ciała na jego klatkę piersiową, a wtedy z jej krtani wydobył się urwany stęk. Przytrzymał ją za drobne plecy i wtedy wyraźnie wyczuł jak cała drży. Z początku myślał, że żartuje, ale szybko się zorientował, że to wcale nie tak.
— Lucy co się dzieje? Ty coś piłaś? — zapytał już całkiem poważnie, odrywając ją od siebie i chwytając po obu stronach ramion. Spojrzał jej prosto w oczy: miała szerokie źrenice i błądziła nimi nieprzytomnie po jego twarzy, a usta wykrzywiały się w głupkowatym uśmiechu.
— Ja nie wiem.
— Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz? — spytał, lekko nią potrząsając. — Od kiedy to się dzieje?
— Od jakiś piętnastu minut... Ja chcę do domu.
— Do domu? Mowy nie ma! — warknął, szerzej otwierając oczy. — Jedziemy do Mystogana.
— Oh, Natsu! — pisnęła jak gdyby ocknięta. — Nigdy wcześniej nie widziałam, żebyś miał pieprzyka na policzku, podoba mi się — zarechotała gwałtownie uchylając oczy i uparcie go wertując.
Dragneel nic z tego wszystkiego nie rozumiał, jednak wiedział, że ona kompletnie nie ma siły by samej utrzymać się na nogach z których po chwili, zaczęła się osuwać.
— Ej, Ej, ty chyba nie robisz sobie ze mnie żartów, co? — zapytał przez niepewny wyraz, ale żadne słowa do niej nie docierały. Zupełnie jak rzut grochem o ścianę.
Pokiwała niemrawo głową na boki i zamknęła oczy. Nie była świadoma tego co mówi, ani nie potrafiła powiedzieć co się z nią działo. Mdliło ją, czuła jak drętwieją jej kończyny, a serce niebezpiecznie kołacze. Miała niekontrolowane skurcze mięśni i piekło ją w całym przełyku.
— Nie mogę nad sobą zapanować — szepnęła niespokojnie, ociężale mrużąc oczy. — Mam zdrętwiały język i nogi. Nie wiem co się ze mną dzieje...
— Postaraj się wytrzymać, zaraz zabiorę cie do Mystogana.
Nie czekając, Natsu chwycił ją pod kolanami i bezproblemowo uniósł. Wtedy wyczuł, że Lucy wręcz przelewała mu się w rękach, więc sama nie mogła się go chwycić za szyję. Starał się utrzymywać nerwy na wodzy, ale nie wiedział co się dzieje, co dodatkowo go dezorientowało. Trzymając ją mocno w ramionach, podrzucił nią nieco by lepiej się ułożyła. Szybkim krokiem udał się z nią do samochodu i posadził na miejscu pasażera. Zapiął pasami i wsiadł za kierownicę.
Musiał ją jak najszybciej zawieźć do Fernandesa, bo to z pewnością nie był zwyczajny stan upojenia alkoholowego. Odpalił silnik i zagryzając nerwowo wargę, ruszył z piskiem opon. Po paru minutach byli pod szpitalem, ale tam okazało się, że Ordynator wyszedł wcześniej z pracy. Przeklął siarczyście i zadzwonił do niego z najbliższej budki. Powiedział chybko co się stało i teraz był w drodze do jego domu. Mieszkał na obrzeżach, więc dostanie się tam zajęło mu chwilę czasu.
— Natsu...
Usłyszał jej słaby szept i mimo że prowadził, zerknął na nią uważnie, a wtedy jego uwagę zwróciła cieknąca piana z kącików jej ust. Spoglądała na niego z wpół otwartych powiek i zdawała się tracić kontakt z otoczeniem. Cholera, nie jest dobrze — zaklął gorączkowo i zdusił pedał gazu do oporu. Gdyby wiedział, że jej stan się pogłębi to już zostawiłby ją w tym szpitalu. W dupie miał przepisy, bo teraz liczyło się jak najszybsze dotarcie do celu. Wydawało mu się, że z każdą kolejną chwilą robiło się coraz gorzej.
— Nie mów nic — odparł hardo i skupił się na jeździe. Prężnie ściągnął brwi, a na jego twarzy malowała się przeplatająca złość i obałamucenie. — Trzymaj się, zaraz będziesz w dobrych rękach — widząc jak dziewczyna mimo swojego złego stanu, lekko uniosła kącik ust do góry, dodał: — obiecuję.
Wjechał na osiedle wielu domostw w średnio zamożnej dzielnicy. Już z oddali dostrzegł czekającego Mystogana, który gdy tylko usłyszał dźwięk silnika, wybiegł na chodnik. Natsu pospiesznie zaparkował przy krawężniku i wysiadł z samochodu.
— Co się dzieje?! — zawołał Fernandes, gdy Dragneel obszedł samochód i wyjął z niego nieprzytomną już dziewczynę. Paręnaście minut temu dostał od niego telefon, ale nie wiele zrozumiał z tej plątaniny słów.
— Nie mam pojęcia, ale przed chwilą straciła przytomność. Znalazłem ją w siedzibie, z tym że wtedy była jeszcze przytomna. Zachowywała się jak po wypiciu alkoholu, ale to z pewnością nie to — powiedział niemal na jednym wydechu, na co mężczyzna skinął w stronę drzwi.
— Szybko do środka — powiedział i weszli do domu. Natsu położył ją w salonie na kanapie, a Mystogan pochylił się nad niezdrowo bladą Lucy. Chwycił ją delikatnie za twarz i małą latarką zaświecił w uchyloną powiekę. — Jakie miała objawy?
— Drganie ciała, nudności, ślinotok, pierdolenie od rzeczy i ogólne osłabienie. Mówiła też, że bolała ją głowa i że traci czucie w kończynach. Pod sam koniec poszła jej piana z ust i straciła przytomność — wyliczył próbując przypomnieć sobie dosłownie wszystko i niczego istotnego nie pominąć. — Czego to mogą być objawy? — Ściągnął brwi i uważnie obserwował każdy ruch Mystogana.
— Nie mam pojęcia, ale nie podoba mi się to — odparł, sięgając po naszykowaną torbę i wyjmując z niej stetoskop. Pospiesznie odpiął guziki od jej koszuli zaczął nasłuchiwać serca. Lucy leżała niczym bez życia i z ciężkością łapała tlen. Stroskany, sięgnął po czysty ręcznik i otarł jej kąciki ust. — Serce bije zbyt szybko... Musze podać jej kroplówkę i spróbować ją ustabilizować. Przyniesiesz mi? Są w kuchni, ostatnia szuflada przy zlewie.
Nie zwlekając, Dragneel poszedł po wspomnianą rzecz. Otworzył mebel, a jego oczom ukazało się chyba z dziesięć sztuk.
— Kurwa, która to? — rzucił przez ramię, powoli tracąc nerwy.
— Obojętnie, wszystkie są takie same — odpowiedział biorąc do ręki płyn dezynfekujący i wacik. Musiał pobrać jej krew by zrobić szczegółowe badanie i wykluczyć potencjalnie podejrzane choroby.
— Co robisz? — spytał kładąc woreczek na stoliku obok.
— Spokojnie, tylko pobieram krew.
Fernandes popukał ją w odnalezioną żyłę i delikatnie wbił igłę. Dziewczyna co chwilę nerwowo poruszała głową na boki i mamrotała coś kompletnie nie zrozumiałego. Bardzo mocno się pociła i kurczowo zaciskała powieki. Wyglądała jakby cierpiała i nie mogła się wybudzić. Nie wróżyło to nic dobrego, ale też nie wolno było panikować. Podejrzewał... Miał wstępną teorię.
— Jestem spokojny — odwarknął po chwili, krzyżując ręce pod klatką piersiową.
Mystogan pomimo, że zajmował się swoją można powiedzieć uczennicą, doskonale widział, że Natsu jest przejęty tym wszystkim. Nie chciał tego okazywać, ale cały chodził, a jego ciało dość jawnie go zdradzało. Najlepszym na to dowodem jest nieustannie tupiąca stopa i chodzące palce u ręki. Odkąd pamiętał, zawsze to robił, gdy się z czymś borykał.
— To mi wygląda na objawy silnego zatrucia — powiedział czym zwrócił na siebie uwagę Dragneela. — Nie wiesz może czy nie jadła, lub nie piła czegoś podejrzanego?
— Skąd mam, kurwa, wiedzieć? — żachnął, podstawiając sobie i siadając na krześle obok. — Zastałem ją już w takim stanie.
Kucający przy dziewczynie, mężczyzna jedynie przewrócił oczami i podpiął ją do kroplówki, a następnie zrobił zastrzyk.
— W takim razie musimy zaczekać, aż Lucy się obudzi. Ona z pewnością będzie wiedziała, chociaż nie gwarantuję, że przypomni sobie od razu. Może być nieco zamroczona jeszcze przez jakiś czas. Całe szczęście, że jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo — mówiąc to wyprostował się i ostatni raz spojrzał z niepokojem na jej wykrzywioną w grymasie twarz. — Dobrze, że byłeś na miejscu i szybko zareagowałeś bo w przeciwnym razie mogłoby to się źle skończyć.
— Drobiazg. — Delikatnie skinął głową, lecz wyraz jego twarzy nadal pozostawał surowy. — Makarov by mnie chyba zabił, gdyby jej coś się stało.
Mystogan łypnął na niego z ukosa. Czy aby na pewno zrobił to przez pryzmat Ojca? Nie sądził. — pomyślał w głębi, ale przecież nie powie tego na głos.
— Zobaczymy jak będzie się zachowywała jutro rano. Jeśli nie przejdzie, lub objawy się nasilą, trzeba będzie zabrać ją do szpitala — powiedział i położył dłoń na jej czole. Teraz była cała lodowata, więc sięgnął po koc i dokładnie ją przykrył. Odczekali jakieś dziesięć minut, a wtedy Lucy zaczęła się uspokajać. — Nie ma sensu jej budzić. Zostawmy ją w spokoju i dajmy odpocząć.
Obydwoje poszli do kuchni i chwilę rozmawiali, a wtedy do ich uszu dobiegł dźwięk telefonu. Natsu spojrzał na niego pytająco bo przecież było grubo po północy.
— To pewnie z pracy — mruknął niezadowolony i poszedł odebrać telefon. — Zaraz wrócę.
— Jasne — odpowiedział skinając głową. Oparł się plecami o kuchenny blat i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Ściągnął brwi i nasłuchiwał rozmowy jaką prowadził dwa pokoje dalej Mystogan. Zaraz jednak przerzucił swoją uwagę na leżącą nieopodal dziewczynę. Co mogło spowodować tak poważne zatrucie? Nie podobało mu się to, ale niczego się nie dowiedzą, póki ona się nie obudzi. Usłyszał odgłos zbliżających się kroków, więc leniwie przekierował tam głowę.
— Dzwonili ze szpitala. Dostali jakiś nagły przypadek i jestem tam pilnie potrzebny. Popilnujesz jej do czasu, aż nie wrócę? Postaram się być jak najszybciej z powrotem, żebyś...
— Nie ma problemu, jedź — przerwał mu, wchodząc w zdanie — Zostanę z nią.
— W razie jakiś problemów, natychmiast przywieź ją do szpitala — dodał, kiedy narzucił na ramiona płaszcz i wsunął buty na nogi.
Takim oto sposobem, Natsu został z Lucy w jego mieszkaniu. Zamknął za nim drzwi i wrócił do kuchni. Otworzył szafkę i sięgnął po czystą szklankę. Odkręcił kurek w zlewie, nalał sobie trochę wody i upił parę dużych łyków. Zadarł głowę do góry i wbił wzrok w sufit, jednak chwile potem usłyszał jej przeciągłe westchnięcie. Automatycznie odstawił szklankę na blat i ruszył do niej, chcąc skontrolować stan.
Jej twarz nadal wyrażała ból i wyglądała jakby walczyła sama ze sobą. Kurczowo zaciskała palce na materiale koca i co chwilę wydawała z siebie ciche pomruki. Dragneel nie bardzo wiedział co robić, więc usiadł na krześle obok i uważnie się jej przyglądał. Kroplówka stale dostarczała jej odpowiednich płynów i powoli skapywała przez przezroczystą rurkę wprost do jej organizmu. Trochę skrzywił się na ten widok, bo nienawidził niczego, co związane było ze szpitalem. Siedział tak przez jakiś czas i względnie cierpliwie czekał, aż Lucy nieco się uspokoi.
— Co cie tak urządziło? — wyszeptał po dłuższej chwili, nachylając się nad nią i odsuwając dłonią parę kosmyków z jej twarzy. Przecież Lucy była okazem zdrowia i ani razu nie widział, by była chora.
Teraz spała jak zabita i praktycznie wcale się nie poruszała. Gdyby nie fakt, że miarowo poruszała klatką piersiową, można by uznać, że zeszła z tego świata. Za cholerę nie chciał tego przyznać, ale skubana nieźle napędziła mu stracha. To był pierwszy raz w życiu, gdy widział ją w takim poważnym stanie. Gdy wtedy w samochodzie zobaczył jak poszła jej piana z ust to po prostu... Poczuł przerażenie, ale też bezradność?
Jak tak spojrzeć na to okiem obserwatora, zaczął traktować ją jak kogoś bliższego, niż tylko znajomą z mafijnej branży. Co prawda uwielbiał jej dogryzać i vice versa, ale mimo to czuł się nad wyraz swobodnie w jej otoczeniu. Często się z nią droczył, a ona praktycznie nigdy nie pozostawała mu dłużna. Zawsze twardo i nieugięcie mu się stawiała co wzbudzało w nim zainteresowanie od samego początku ich znajomości. Nie nudził się w jej towarzystwie, bo bez owijania w bawełnę, nawet się nie dało.
Nim sam się spostrzegł, Lucy stała się dla niego kimś ważnym, choć nie powie tego na głos. Gdy właśnie teraz to sobie uświadomił, uśmiechnął się krzywo, zamknął oczy i zakrył twarz w dłoniach. Potarł nimi szorstkie policzki i znów zerknął na miarowo oddychającą dziewczynę. Dlaczego widząc wcześniejszy ból na jej licu, czuł się tak jakoś dziwnie ciężko?
— Cholera — prychnął, tocząc wewnętrzny bój, a potem zacisnął mocniej szczękę. W końcu zrezygnowany, wplótł dłoń we włosy i rzekł rozgoryczony: — Co się ze mną dzieję...?
C.D.N
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro