Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom II, Rozdział 2. Nigdy nie mów nigdy.

Z dedykacją dla AyameShuuya ;* Jako że pod ostatnim rozdziałem tomu I był spory odzew, daje next rozdział ;)  Kolejny w next weekend <3
________________

22 marzec 1961, kawiarnia Blue Pegasus, godzina popołudniowa.

Dzisiejsza pogoda była gorzej paskudna. Na dworze lał deszcz, a na ulicach próżno było szukać żywych dusz.

Co jakiś czas niebo wydawało z siebie gniewny pomruk, a jasny błysk przecinał pochmurne niebo. Przed oczami migały jej jakieś pojedyncze parasole. Ludzie w pośpiechu załatwiali najpotrzebniejsze sprawy i prędziutko gnali do domu.

Tego dnia, Lucy była sama w kawiarni. Jedna z koleżanek wzięła urlop, a druga nie musiała przychodzić ze względu na znikomy ruch. Odkąd była w pracy przez lokal przewinęły się może trzy osoby. Znudzona podparła się łokciami o blat i głośniej westchnęła. Wpatrywała się w mizerny widok za dużymi szybami i zamknęła się w swoim małym świecie. Owszem, lubiła uciąć sobie spacerek w trakcie deszczu, lubiła wsłuchiwać się w odgłos spadających kropelek, ale dzisiaj nie miała humoru. Dodatkowo taka pogoda jej tego nie ułatwiała.

Marzec — nienawidziła tego miesiąca. Był on dla niej najsmutniejszy w całym kalendarzu, a dlaczego? W marcu zmarła jej mama, a ona choć tak bardzo chciała, nie mogła odwiedzić jej tego dnia na cmentarzu.

Pochowana jest na terenie posiadłości Heartfilia w Nowym Yorku. Nie było więc możliwości by mogła się tam zjawić osobiście. Jeszcze gdy mieszkała w rodzinnym domu, tuż przed wyjazdem, stojąc nad jej grobową płytą obiecała, że kiedyś wróci i zabierze ją ze sobą. Lucy wiedziała, że jej mama mieszkała jak w zamkniętym więzieniu, ale ona z pewnością ją stamtąd uwolni. Niestety nie miała takiej mocy by odnaleźć jej morderców, ale to że kiedyś po nią wróci — zrobi wszystko by tego dokonać.

Tak bardzo za nią tęskniła, a spoglądając w ten smętny deszcz czuła się jakby niebo wylewało łzy razem z nią. Tego roku mija okrągłe dziesięć lat od kiedy została porwana, a potem brutalnie zamordowana.. Czując jak ponownie zbiera jej się na płacz, mocno podciągnęła nosem i skupiła myśli na czymś innym. Starała się odpędzić te okropne wspomnienia, nie chciała po raz kolejny płakać. Nie chciała martwić mamy, która z pewnością każdego dnia spogląda i czuwa nad nią.

Wracając do wcześniej. Nie wiedziała co więcej może zrobić. Zmyła podłogę, przetarła wszystkie stoliki, nawet pokusiła się o wyczyszczenie szczotką jakiś drobnych pajęczyn z żyrandoli i ścian. Zrobiła porządek na zapleczu i ogarnęła rozgardiasz za ladą. I co teraz?

Podparła policzek na dłoni i tęskny wzrok wlepiła w tykający zegar na ścianie. Chciała już iść do domu bo tu w kawiarni i tak nic się nie działo. W tle leciało radyjko i jakaś nuta Elvisa Presleya. Nie skupiała się jednak nad tym.

Wspomnieniami wróciła do traumatycznych wydarzeń sprzed paru miesięcy. Od tamtej pory miała święty spokój z tamtym różowym idiotą i ani razu na niego nie trafiła. Został jej jednak jakiś uraz i teraz, gdy staje przed przejściem dla pieszych jak idiotka rozgląda się po cztery razy w obydwie strony. Gdziekolwiek nie idzie, oczy ma dookoła głowy. Chyba strzeliłaby sobie w kolano, gdyby po raz kolejny spotkała go na swojej drodze.. To byłby prawdziwy koszmar!

Jego wieczne narzekanie, że jest grubą krową chyba jednak odcisnęło coś na jej psychice bo od tamtego czasu biega regularnie. Nie stosuje żadnych diet, a jedynie czysty wysiłek fizyczny. Kondycja jej biodra i nogi wróciła do stanu sprzed urazu, a ona zyskała trochę na sylwetce. Nie schudła, ale poprawiła nieco wygląd swoich mięśni nóg i talii. Efekt był taki, że była z siebie zadowolona, a to najważniejsze. Oczywiście nie, żeby jego pieprzenie ją ruszyło, zrobiła to by po prostu lepiej się ze sobą czuć..

Po tym wszystkim, gdy ledwo udało jej się wrócić do mieszkania i zadzwoniła do Levy, ta znalazła się po trzydziestu minutach u niej pod drzwiami. McGarden nawet nie skomentowała jej ubioru, a jedynie pociągnęła za rękę i zabrała na obiecaną imprezę. Z początku chciała iść do miejsca obleganego przez wielu mężczyzn, ale Lucy zdecydowanie się sprzeciwiła. Miała dosyć styczności z nimi i chciała wybrać się na jakiś babski wypad. Oczywiście nasłuchała się jęków niezadowolenia ze strony przyjaciółki, ale koniec końców zgodziła się.

Przez całą drogę wytykała jej, że przecież świetnie wygląda, że jest atrakcyjną dziewczyną i że nie powinna wstydzić się korzystać ze swoich uroków. McGarden nie rozumiała, dlaczego Heartfilia stroniła od mężczyzn. Wciąż truła jej dupę, że powinna w końcu znaleźć sobie faceta i wyzbyć się barier.

Cóż, naturalnie Lucy nie mogła jej powiedzieć przez co przeszła. Bardzo chciała, ale nie mogła. Bała się o bezpieczeństwo swojej jedynej przyjaciółki i koleżanek z pracy. Natsu nie wyglądał na takiego, który w tych sprawach żartował. Skutecznie ją zastraszył, a ona nie zamierzała doświadczać skutków swojego nieposłuszeństwa na skórze ludzi którzy ją otaczali.

Musiała więc trzymać język za zębami i udawać, że ktoś taki jak Natsu Dragneel nigdy nie stanął na jej drodze. Od kiedy on zniknął, jej życie z powrotem zaczęło układać się normalnie. Cieszyła się i czerpała z życia pełnymi garściami. Częściej spotykała się z Levy i wychodziła gdzieś na miasto. Myślała nad radą przyjaciółki, może warto w końcu znaleźć sobie jakiegoś chłopaka?

Od czasu tamtej akcji w Mermaid Heel, wszelkie porwania kobiet ustały. Lucy dziwiła się, że o całej tej sprawie nie było wspomniane ani w radiu, ani nawet w gazetach. Dosłownie jakby sprawa została zamieciona pod dywan i nie miała ujrzeć światła dziennego.

Mało tego, nie było nawet wzmianki o morderstwach przed klubem pomimo iż Lucy wiedziała, że znaleźliby się na to świadkowie. Stało się więc jasne, że Lucy miała do czynienia z najprawdziwszą mafią. Dotąd nie sądziła, że ktoś taki stacjonuje w Los Angeles, ale jak widać jeszcze wiele nie widziała. Czasem zastanawiała się czy policja i wymiar sprawiedliwości są w to wmieszane..

Ukosem łypnęła na leżącą przed nią gazetę, którą zostawił jakiś klient. Mozolnie zerknęła na treść. Jej uwagę przykuła wiadomość o niedoszłym młodocianym przestępcy, który chciał okraść starszego właściciela kawiarni, grożąc mu przy tym nożem. Całe szczęście, że na miejscu była policjantka, która mimo że tego dnia nie była na służbie, w porę zareagowała.

— Co to się wyprawia w tych trudnych czasach... — mruknęła na głos, gdy jej uwagę zwrócił dźwięk dzwoneczka.

Spojrzała na przemoczonego do suchej nitki mężczyznę o czarnych włosach. Nie wiedziała po co mu kaptur skoro i tak cała jego bluza i ubranie było przemoczone. Wiedziała natomiast co ją czeka bo od jakiegoś czasu nie dawał jej spokoju. Uparcie dążył do tego, żeby poszła z nim na randkę..

— Ale ulewa! — krzyknął zdejmując mokry kaptur z głowy — Nienawidzę takiej podłej pogody.

— Co, parasolki się zapomniało? — zapytała nieco rozbawiona spoglądając jak próbuje strzepać zaległą wodę z włosów i butów — Ej, dopiero co myłam tu podłogę.

— Naprawdę? — podniósł brwi do góry i rozejrzał się dookoła — Po co skoro na dworze wszędzie mokro? — zapytał retorycznie z niekrytym rozbawieniem podchodząc do lady.

Lucy z niesmakiem spoglądała na ciągnący się mokry ślad za nim i odciski butów na czystych płytkach. Racja, nie może go za to winić, a jedynie swoją głupotę.

— Po prostu nudziło mi się i szukałam na siłę jakiś zajęć. — mruknęła na powrót opierając policzek o dłoń — Może podać ci czegoś ciepłego? — zaproponowała — Na pewno jest ci zimno.

— A wiesz, czytasz mi w myślach! — zawołał uradowany — Napiłbym się gorącej czekolady z bitą śmietaną, jeśli to nie problem oczywiście.
Mężczyzna przysiadł na wysokim krzesełku i uśmiechnął się do niej szeroko.

— Jaki problem, Gray? — zaśmiała się akcentując jego imię — Już się robi.

Odwróciła się i wzięła za przygotowywanie zamówienia. Czuła jak jego wzrok wypala dziurę w jej plecach. Zawsze to robił. Zamawiał coś i w oczekiwaniu spoglądał na nią. Już nie raz go na tym przyłapała, ale on wydawał się nic z tego nie robić. Ba! Był zawsze uśmiechnięty, gdy go za to ganiała.

Poznała jego imię już jakiś czas temu. Całkiem dobrze się z nim rozmawiało i nim się spostrzegła przeszli na ,,ty''. Lucy ciężej westchnęła. Jak tak pomyślała to był nawet przystojny. Była pewna, że tym szerokim uśmiechem umie wyrwać nie jedną kobietę, ale on uparł się akurat na nią. Pewnie to niezły kobieciarz — pomyślała. Wysoki, ładna twarz, wysportowany, czarne włosy i ciemno niebieskie oczy. Nie był jakiś zły.. może nieco natarczywy, ale bardzo sympatyczny.

— Co do parasolki, to gdy wychodziłem z domu padała ledwie mżawka. Wybacz Lucy, że narobiłem bałaganu. — podrapał się w tył głowy nieco zakłopotany.

Widząca to dziewczyna machnęła ręką.

— Ej no co ty, to żaden problem. To tylko płytki, więc raz dwa się zmyje. — kończąc swoje małe dzieło, zadowolona nałożyła świeżo ubitej śmietany i postawiła gotowe zamówienie tuż przed jego twarzą.

— Wygląda i pachnie całkiem dobrze. — zaciągnął się zapachem i wychylił w stronę kubka z kolorowymi słomkami.

— Smakuje zapewne też dobrze. — dodała, gdy znów oparła się rękoma o blat. Spoglądała jak w zawrotnym tempie wciąga czekoladę przez żółtą słomkę. Uśmiechnęła się półgębkiem. — Nie sparzysz sobie podniebienia?

— No coś ty, mam w tym sporą wprawę. Z moim kumplem często pijemy gorącą czekoladę z tym że on preferuje gorzką.

— Można pić gorzką czekoladę? To chyba nie może dobrze smakować! — zaśmiała się. Picie gorzkiej czekolady? Jeszcze o czymś takim nie słyszała, więc nie ukrywała zdziwienia tym faktem.

— Też mu to powtarzam, ale on nie lubi słodyczy. — wzruszył ramionami — Durny jest, jego strata. — mruknął zajadając się bitą śmietaną.

— Twój przyjaciel z pewnością niebyły zadowolony, że go obgadujesz.

— Wiesz, może i by nawet łeb ukręcił. — chwilę się zamyślił — Ale to nie zmienia faktu, że jest dla mnie jak brat i skoczyłbym za nim nawet w ogień. — zapewnił pokrzepiająco.

Na te słowa Lucy zrobiło się cieplej na sercu. To piękne mieć przyjaciela na którego ponarzekasz, ale co by się nie stało, łączy cie z nim taka silna więź. Ona i Levy takie właśnie były z tym że Lucy była tą względnie opanowaną, a ta druga nieposkromioną wariatką..

— Może kiedyś przyjdziecie razem? — ochoczo zaproponowała — Zawsze jesteś tutaj sam.

— Nie, on nie preferuje takich miejsc. Słodycze to nie jego bajka, zresztą on zawsze ma coś do zrobienia.. Cholera nie mogę napić się tyle ile chce przez tą pierdzieloną słomkę.. — mruknął niezadowolony odkładając ją na bok po czym złapał za pucharek i zaczął z niego pić.

Lucy zaśmiała się głośniej, gdy poderwał twarz do góry i spojrzał prosto w jej oczy.

— Z czego się tak śmiejesz? — zapytał nie wiedząc co rozbawiło dziewczynę. Aż sam z tego wszystkiego zaczął się głupkowato śmiać.

Lucy sięgnęła po chusteczkę i jednym szybkim ruchem starła mu bitą śmietanę z nosa. Ani on, ani ona nie wstydziło się tego gestu. Gray jest jej częstym klientem, dużo ze sobą rozmawiali. Dziewczyna czuła że jest inny niż większość facetów których znała. Był miły, sympatyczny i zawsze uśmiechnięty. Co ciekawe od samego początku Lucy nie czuła do niego uprzedzenia.

— Miałeś małą ciapke na nosie. — odparła wskazując na swój nos. Sięgnęła po gazetę, którą wcześniej czytała. Nie zdążyła nawet przeczytać pierwszej linijki tekstu, gdy usłyszała jego głos.

— Umów się ze mną Lucy.

Ze zdumienia szerzej otworzyła oczy. Gwałtownie zadarła głowę, spoglądając znad prasy w jego pełne powagi tęczówki. Nie wyglądał na takiego co by żartował, więc schowała język za zębami. Kulturalnie czekał na jej odpowiedź. Między nimi panowała chwilowa cisza, którą ona postanowiła przerwać.

— Gray... — zaczęła pobłażliwym tonem, ale nie dokończyła bo mężczyzna w tym samym momencie położył coś na ladzie przed jej nosem.

Jej brwi powędrowały wyżej.

— Bilet na opere? — zapytała biorąc go do ręki — Nie sądziłam, że z ciebie taki romantyk. — spojrzała na niego z niekrytym szokiem.

— Słuchaj, wiem że jestem namolny, ale nie odpuszczę sobie póki się nie zgodzisz i nie spróbujemy. Musisz się ze mną umówić, Lucy.

Wypowiedział jej imię z taka pewnością. Widziała w jego oczach determinację i że wcale tak łatwo nie odpuści. Spławiała go już parę razy i zaczynała mieć wyrzuty sumienia, że i tym razem zamierza.

— Sama nie wiem.. — mruknęła przywołując niedalekie wspomnienia — Nigdy nie byłam na randce. — przyznała szczerze i trochę zakłopotana. Przez jej policzki przewinął się drobny rumieniec.

— No nie daj się prosić, jeśli to twoja pierwsza randka to sprawie, że będzie najlepsza i niezapomniana, gwarantuje ci to. — zapewnił niemal natychmiast, jeszcze szerzej się uśmiechając. Z wyczekaniem i ekscytacją oczekiwał na jej odpowiedź. Obserwował te jej zaróżowione policzki i powtarzał w głębi siebie jaka ona jest urocza. Tylko chyba jakiś kretyn by sobie odpuścił taką dziewczynę!

No i co ona miała zrobić w takiej sytuacji? Heartfilia po raz kolejny spojrzała na bilet. Domyślała się, że Gray nie fatygował się tu tylko dlatego, żeby napić się gorącej czekolady. Nigdy nie była w operze, w dodatku wykupił specjalne miejsca na balkonie. Pewnie musiał nieźle za nie zapłacić.. — pomyślała.

Głośniej westchnęła pod nosem, gdy wciąż czuła jego przeszywające spojrzenie na sobie. Nawet jeśli by się zgodziła to przecież opera! Coś prestiżowego, nie mogła iść tam od tak w spodniach i bluzce. Musiałaby więc iść na zakupy i sprawić sobie elegancką sukienkę bo przecież takiej nie ma. Stwierdziła, że to chyba problematyczne i żeby może sobie odpuścić? Chociaż wymówka, że nie ma w co się ubrać jest zbyt oklepana.

Przypomniały jej się niedawne słowa Levy, że powinna dać w końcu jakiemuś facetowi szanse. Może faktycznie powinna? Miała uraz przez tamtego nie umiejącego jeździć debila, ale to przecież Gray. To zupełnie ktoś inny bo on w porównaniu do tamtego jest miły, sympatyczny i dobrze wychowany. No i nie jest przestępcą, który morduje innych co zważywszy na okoliczności jest olbrzymim plusem.

— Dobra, ale.. — zaczęła, ale nawet nie zdążyła dokończyć.

— Super, więc widzimy się pojutrze! — krzyknął uradowany i jak oparzony zerwał się z krzesła biegnąc w stronę wyjścia — Obiecuję ci, ze nie pożałujesz! Będę na ciebie czekał z ogromnym bukietem kwiatów, na pewno mnie rozpoznasz!

— Ej czekaj! — krzyknęła za nim wyciągając rękę w tamtym kierunku, ale on w tym momencie trzasnął drzwiami. Lucy zobaczyła tylko jak w pośpiechu nakłada kaptur na głowę i przebiega przez ulicę na drugą stronę i pędzi gdzieś jak poparzony przed siebie. — Jejku co za wariat.

Pokiwała głową na boki i zapatrzyła się najpierw na brudne płytki, a potem na pusty pucharek po czekoladzie. Co ona najlepszego zrobiła? Zgodziła się iść na swoją pierwszą randkę w życiu..

Czuła się z jednej strony podekscytowana, ale z drugiej przerażona. Ale przecież randka to nie koniec świata co nie? Jak się okaże, że nie dogaduje się z Grayem tak jak powinna to nie umówi się z nim już więcej. Nie może jednak tego ocenić póki nie spróbuje. Niech już będzie, da mu te szanse.

***
Jakieś trzy przecznice dalej..

Podekscytowany i uradowany Gray biegł jak na złamanie karku. Nawet deszcz nie był w stanie zepsuć mu humoru. Trochę się zasiedział i poszło mu o wiele dłużej niż się tego spodziewał, ale było warto. Musiał przyznać, że ten pomysł z operą był trafny w chuj. Z oddali dostrzegł zaparkowany przy jezdni samochód, więc przyspieszył.

— Aa kurwa, jak leje. — krzyknął gdy tylko wsiadł do środka — Długo czekałeś?

— Prawie korzenie zapuściłem. Dłużej się nie dało? — zapytał zniecierpliwiony majstrując coś przy stacyjce — Ja swoją sprawę załatwiłem w trzy minuty.

— Dobra, ale ile czekałeś? — zapytał Gray tym samym zapinając pasy. — Ile zajęło mi przekonywanie jej?

— Jakieś dziesięć minut. — burknął popijając tabletkę wodą. Spojrzał na zegarek na nadgarstku i zaśmiał się pod nosem. — Mi by poszło w mniej niż minutę. — odpowiedział z niekrytą wyższością.

— Takie czekanie to nie czekanie, ale nie uwierzysz jak ci powiem. Właśnie umówiłem się na randkę z dziewczyną moich marzeń! — krzyknął podekscytowany. — Stary! Chuj że zajęło mi to tyle czasu i prób, ale w końcu mi się udało.

— Taa? To świetnie. — mruknął kompletnie niezainteresowany — Chyba musi być tego warta skoro tak namieszała ci w głowie. Mam tylko nadzieję, że to nie jest jednorazowy wypad bo chciałeś ją tylko zaliczyć.

— Niee, to zupełnie coś innego. Ona jest tego warta, uwierz mi. — odpowiedział z pewnością.

— Skoro tak uważasz.. — w tej chwili pomyślał o Juvii. O tym jak Gray ją potraktował. Miał mu to wypomnieć, ale stwierdził jednak, że nie będzie się mieszał w jego prywatne sprawy. Byli dorosłymi ludźmi, niech sami załatwiają swoje chore sprawy sercowe. Poza tym, jeśli Gray faktycznie tak szaleje za tą dzisiejszą panną to faktycznie musi coś w sobie mieć bo on nie leci na pierwsze lepsze cizie, a widać że porządnie nim jebło.

— Jednak miałeś rację. — przyznał Fullbuster.

I tak musieli chwilę zaczekać, aż upewnią się że najważniejsza w życiu tabletka zacznie działać.

— Z czym? — zapytał spoglądając w uszczęśliwione oczy swojego przyjaciela.

— No z tą operą. Jak jej położyłem bilet przed nosem to od razu ją zamurowało. Wiedziałem, że bez tego by mi znów odmówiła, ale gdy postawiłem ją przed faktem dokonanym, sprzeciw nie przyszedł jej z taką łatwością jak wcześniej. — zaśmiał się i wlepił wzrok gdzieś przed siebie.

Usłyszał prychnięcie.

— Tsh. Mówiłem ci że to zadziała — przekręcił kluczyk w stacyjce i odpalił silnik — Baby są głupie i przewidywalne, a jeszcze jak rzekomo interesujesz się operą to mają kisiel w majtkach. Myślą sobie, że jesteś elegancki, dobrze wychowany i cholera wie co tam jeszcze...  — zakpił.

— Nie wiem co bym bez ciebie zrobił stary. — mruknął klepiąc przyjaciela po ramieniu. — Dzięki za podsunięcie tego pomysłu. Jednak dobrze mieć kumpla Włocha.

— No jak to co byś beze mnie zrobił? — oburzył się — Nie miałbyś randki i jak ta ostatnia pizda kombinowałbyś w nieskończoność. — spojrzał w boczne lusterko upewniając się że droga czysta, ale w taką pogodę próżno szukać żywej duszy nawet na ulicy. — I tak dla sprostowania jestem tylko w połowie Włochem.

Wkurzało go to wieczne wypominanie jego pochodzenia. Co to wszystko miało do rzeczy kto gdzie się urodził? Według niego nic. Zresztą on wcale nie używał swoich genów do podrywania panienek. Wkurwiające, ale one same i bez tego wskakują mu w ramiona.

— Czasem ci zazdroszczę. Możesz mieć każdą pannę w tym mieście, a mimo to z tego nie korzystasz. Też bym chciał mieć takie egzotyczne geny i znać języki obce. — jęknął przeciągle i wygodniej rozsiadł się w fotelu.

— Z genami niestety ci nie pomogę, ale jeśli chcesz to udzielę ci jakiś lekcji włoskiego. — zaśmiał się kpiąco. — Ale ostrzegam, wcale nie jest tak prosto.

— To nie fair! — zawołał oburzony Gray — Ty ten język znasz od dzieciaka, więc dla ciebie ta nauka była bezbolesna..

— Daj spokój, dla chcącego nic trudnego, co nie? Zresztą jak chcesz wyrywać panny na znajomość języka obcego, powinieneś zacisnąć zęby i brać się do nauki. Może i włoski umiem od dzieciaka, ale niemieckiego uczyłem się sam, więc nie pieprz że to kwestia genów. — mruknął spoglądając na zalaną od deszczu przednią szybę — Ja pierdolę co za wstrętna pogoda, nic nie widać tak teraz przylało.

Gray nie skomentował jego słów. No tak, jemu prosto mówić. Gdyby od dziecka uczony był jakiegoś języka obcego to też by się teraz wymądrzał. W samochodzie zrobiło się głośniej. Krople nieustannie waliły w dach samochodu. Wyglądało to na chwilowe oberwanie chmury. Dobrze, że jeszcze nie ruszyli z miejsca. Kompletnie nic nie było widać.

— W tym roku jakiś wyjątkowo ulewny ten marzec. — narzekał jego przyjaciel siedzący za kierownicą.

— Ty, a tak w ogóle to dlaczego stanąłeś tak daleko? Jakbyś mnie podwiózł bliżej to bym tak nie zmókł. — zawołał pretensjonalnie. — Wodę to mam chyba nawet w majtkach.

Nie zważając na ostry wzrok przyjaciela, zaczął wyciskać deszczówkę z włosów. Już bez tego całe siedzenie pasażera było mokre.

— Oszczędź szczegółów mnie i mojej biednej tapicerce. — burknął ruszając z miejsca parkingowego, gdy deszcz chwilowo się uspokoił — Nie lubię tej dzielnicy, mam stąd jakieś złe wspomnienia. — mruknął zaciskając mocniej palce na kierownicy.

Gray dostrzegł to i zaśmiał się na głos.

— Natsu, ty serio jesteś pojebany. Przecież w tej dzielnicy aż roi się od seksownych laseczek!

— Pojebany czy nie, mi z pewnością nie zajęłoby parę miesięcy na umówienie się z laską. — dogryzł mu, a przebiegły uśmieszek nie schodził z ust. — Normanie wstyd że chuj!

Oczywiście nie powiedział swojemu kumplowi o tym co przeszedł pod koniec zeszłego roku. Nie chciał sobie nawet przypominać o tamtej grubej krowie. Już wystarczył sam opierdol od Makarova. Nie lubił tej okolicy bo ta pinda gdzieś tutaj pracowała. Nie chciał narażać się na to, że zobaczyłby ją na przykład idącą po chodniku. Dlaczego? Bo chyba by nad sobą nie zapanował i najzwyczajniej w świecie wjebałby się w nią.

— Zobaczysz, zapamiętam to sobie. Jeszcze kiedyś do mnie przyjdziesz z problemem bo w końcu trafisz na pannę, która nie będzie taka łatwa i jawnie ci się postawi.

— Mi żadna nie odmawia, nigdy. — powiedział pewny siebie mrużąc oczy. Widoczność naprawdę była kiepska. Nie interesowały go kobiety, ani tym bardziej zabawy w związki. Jedyne co robił to wyskoki do burdeli, gdy potrzebował się wyszaleć. Nawet nie myślał o zakładaniu rodziny.

— Nigdy nie mów nigdy, jeszcze wspomnisz moje słowa, Natsu.

— A odwal się.


C.D.N

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro