Tom II, Rozdział 18. Źdźbło.
3 czerwca 1961 rok, obrzeża miasta, opuszczony magazyn.
Po omówieniu całego planu, a wcześniej skonsultowaniu go z Laxusem, udali się na teren opuszczonego magazynu gdzie mięli wybić wszystkich członków nowego ganku przemytniczego. Natsu i Gray stwierdzili, że dadzą sobie radę sami i że nie potrzebują do tego więcej osób. Im mniejsza i zwarta grupa tym lepiej, a przecież jeśli chodzi o współpracę, oni obydwoje byli jak jeden umysł.
Posiadając wcześniej ukradzione klucze, bez żadnego problemu weszli do środka. Z przygotowanymi pistoletami w rękach, szli w ciszy i skupieniu bo nigdy nie wiadomo kto czasi się za rogiem. Gdy stanęli na rozwidleniu obskurnego korytarza i upewnili się że w pobliżu nikogo nie ma, skinęli porozumiewawczo głowami. To oznaczało, że rozdzielają się.
— Uważaj na siebie — szepnął Fullbuster, który dobrze wiedział, że rana Dragneela jakiej nabawił się na ostatniej akcji, była jeszcze świeża. Naturalnie mówił mu żeby odpuścił, że zrobią to później, jednak ten się uparł że jest w pełni sił i koniec. Po długiej batalii, Gray w końcu uległ.
— Ty też. Daj znać jakby coś się działo.
Natsu poszedł w prawo, a Gray w lewo. Opuszczony magazyn był ogromny. Wszędzie walało się mnóstwo starych, metalowych szafek. Na niektórych jeszcze widniały poniszczone nazwiska dawnych pracowników. Na podłodze gdzie nie gdzie leżały wyblakłe dokumenty. Ogólnie wszędzie gdzie nie spojrzeć panował bałagan.
Od momentu jak się rozdzielili, minęło może pół godziny. Natsu ostrożnie szedł wzdłuż ściany, lekko zgarbiony. Co jakiś czas odczuwał pulsujący ból pod żebrem, ale nie miał teraz czasu się nad tym zastanawiać. Rana była świeżo szyta i przeszkadzało mu to irytujące uczucie ściągniętej skóry. Zmarszczył brwi bo coś mu nie pasowało. Było zbyt cicho i nie dostrzegał żadnych śladów, że ktoś mógł się tutaj wcześniej spotykać.
Wchodząć po schodach do góry na pierwsze piętro, nagle usłyszał odgłos strzałów z oddali. Automatycznie przykucnął i powiódł wzrokiem skąd nadsłuchiwał hałasu. Znów wymiana ognia i jakieś przeplatające się, męskie krzyki. Gray! — zawołał w myślach.
Natsu zmarszczył brwi i nie czekając ani chwili dłużej, zerwał się z miejsca. Przeskakując przez leżący na środku wąskiego korytarza regał, wbiegł do dużej hali. Wyostrzone zmysły i intuicja zareagowały same. Kątem oka dostrzegł świecącą lufę rewolweru wychylającą się zza zburzonej do połowy ściany. Zrobił szybki unik, a wtedy parę centymetrów od jego głowy przeleciał nabój. Padł na ziemię.
Mało brakowało — Pomyślał spoglądając na dziurę w ścianie nad sobą. Na szczęście udało mu się schować za jakimś meblem. Mocniej zacisnął palce na rączce pistoletu i już chciał się wychylić, ale wtedy poczuł przeszywający ból w boku.
— Kurwa mać, dlaczego akurat teraz musiało dać o sobie znać — sapnął chwytając się za obolałe miejsce. Nie mógł się teraz nad tym rozdrabniać. Usłyszał kroki, a wtedy uniósł wzrok na duże, zakurzone okiennice w których na jego szczęście odbijało się światło. Dokładnie widział sylwetki dwóch mężczyzn idących w jego kierunku. Po ruchach ich cieni stwierdził, że dawali sobie jakieś sygnały. Skurwiele.
Zza pasa wyjął swoją drugą spluwę, Colta. No to teraz zacznie się zabawa, pomyślał tym samym rozglądając się na boki. Kopnął butem nieopodal leżący kamień gdzieś w bok, powodując że zdezorientowani mężczyźni spięli mięśnie i spojrzeli w tamtą stronę. Zawahali się, a Dragneel sprytnie wykorzystał to na swoją korzyść.
Uśmiechnął się przebiegle, gwałtownie odwrócił się i wychylił zza meblowego rantu. Przymknął jedno oko i wcelował. Zdjął pierwszego bandziora który z urwanym stękiem przewrócił się na plecy, a zaraz potem drugiego. Obydwoje dostali w głowy i padli z hukiem na zakurzoną posadzkę. Wciąż nie chowając broni, Natsu wstał z klęczków i z niesmakiem łypnął na ubrudzone białym pyłem spodnie. Zaklął siarczyście i ruszył w ich stronę.
— Leżeć mi tu grzecznie — żachnął spoglądając na dziury wylotowe z których ciurkiem spływała krew.
Nie czekając dłużej, znów ruszył w miejsce z którego wcześniej dochodziły go odgłosy walki. Musiał jak najszybciej dołączyć do Graya. Przebiegł może parę metrów, a wtedy na horyzoncie pojawili się kolejni uzbrojeni mężczyźni. Na widok ich kpiących i pewnych siebie mord, Natsu uśmiechnął się przebiegle. Chyba szykuje się tu całkiem niezła zabawa.
Oby tylko tej czekającej na nich w samochodzie pindzie nie przemknęło przez myśl, żeby tu za nimi wchodzić.
***
Poczuła jak coś smyra ją w nosie. Kichając, odruchowo zakryła twarz rękoma, aby żaden, nawet najmniejszy dźwięk nie wydostał się z jej gardła. Siedziała w mafijnym samochodzie, uliczkę dalej od magazynu do którego jakiś czas temu udał się Gray i Natsu. Nie chciała tego robić, ale Laxus polecił im żeby wzięli kogoś, kto czekałby na nich w razie wystąpienia jakiś problemów. Tak więc, kto był pod ręką? Oczywiście ona.
Bała się i czuła nieswojo, więc cały czas kurczowo zaciskała palce na kierownicy i błądziła oczami dookoła głowy. Po paru minutach dalszego stresowania się, w bocznym lusterku dostrzegła czterech mężczyzn. Nie byłoby to nic dziwne, gdyby nie fakt, że za pasem mieli pistolety, a jeden z nich podrzucał nożem w dłoni.
Lucy zmarszczyła brwi i gdy kolesie zbliżali się do samochodu, nieznacznie zsunęła się niżej tak by nie była widoczna. Całe szczęście że nadchodził zmrok i stała w zaciemnionym miejscu. Przechodząc obok, usłyszała ich stłumione urywki rozmowy. Jeśli się nie myli, to mówili coś o czekającej w magazynie... Niespodziance?
Gdy upewniła się że poszli dalej, wróciła na swoje wcześniejsze miejsce. Miała coraz gorsze przeczucia co do tego wszystkiego bo oni ewidentnie kierowali się w tamtą stronę. Była pewna, że musieli być w to wszystko zamieszani. Na dodatek te słowa. Ta cała niespodzianka. Biła się ze sobą w myślach bo z jednej strony chciała tam pójść, a z drugiej strony co ktoś taki jak ona mogłaby zrobić? Ostrzec ich i zginąć zastrzelona albo zarżnięta z zimną krwią?
Zanim wyszedł, Dragneel groził jej, że jeśli wykona jakikolwiek zbędny ruch to tym razem się nie powstrzyma i złoi jej skórę. Był przeciwny zabierania jej ze sobą, jednak rozkaz Laxusa nie mógł być od tak zignorowany. Z jej gardła wydobył się ciężki stęk, ale gdy tylko do jej uszu dobiegł dźwięk wystrzału, a potem drugi i kolejny, wzdrygnęła się. Nie minęła chwila, a sytuacja się powtórzyła. Zlękniona, zacisnęła pięści, a usta zwinęła w cienką linię. Walczyła ze sobą przez dobrych parę minut.
— Cholera. Jednak jesteś idiotką — warknęła wypuszczając nagromadzone powietrze i nie czekając ani sekundy dłużej, wyszła z samochodu.
Przebiegła przez ulicę na drugą stronę i idąc wzdłuż płotu, co chwilę oglądała się za siebie. Doszła do wielkiego magazynu i zobaczyła, że główne drzwi są uchylone. Podeszła do nich najciszej, jak się dało i gdy upewniła się, że nikt ich nie pilnuje, weszła do środka. Z oddali usłyszała stłumione, przeplatające się męskie krzyki. Wstrzymała oddech, gdy rozpoznała głos Natsu. Impulsywnie spięła wszystkie mięśnie i przyspieszyła kroku, aż w końcu zaczęła biec w tamtym kierunku.
Przechodząc przez większą salę, minęła paru trupów i zgrabnie ich ominęła. Doszła do wąskiego korytarza, gdzie leżeli kolejni zakrwawieni denaci. Przestraszona pokręciła głową na boki i ruszyła dalej. Po około dziesięciu minutach błądzenia, usłyszała głos Natsu zmieszany z jakimś obcym. Stanęła w miejscu i oparła plecami o ceglane pustaki.
Wychylając ledwie nos zza ściany, dostrzegła leżącego na ziemi Dragneela. Kurczowo dociskał jedną rękę do przekrwionej w miejscu żebra koszulki, a drugą podpierał się o podłogę. Mówiła mu, że powinien zrezygnować z grubszych akcji bo przy gwałtowniejszym ruchu świeży szew lub skóra, zwyczajnie może puścić, ale on oczywiście musiał się uprzeć jak głupi wół i nawet Gray nie był w stanie przemówić mu do rozumu.
Widziała zbliżającego się do niego, barczystego mężczyznę, który w dodatku trzymał jego Colta. Rozglądając się w poszukiwaniu czegokolwiek sensownego co mogłoby pomóc, Lucy dostrzegła leżącą dwa metry od niej, metalową rurę. Nie była zbyt duża, ani też ciężka, więc bez problemu ją uniosła. Chwyciła ją w obydwie ręce i z zaciętą miną, po cichu zaczęła się do nich skradać.
Natsu dostrzegł ją od pierwszego momentu, ale nie skupiał na niej uwagi. Przecież miała zostać w samochodzie, głupia baba! Nie chcąc dać nic po sobie poznać, nieznacznie się poruszył i posłał kpiący uśmieszek bandziorowi, który w tym samym momencie śmiał mierzyć do niego własnym pistoletem.
— No, strzelaj ty fiucie. — Specjalnie podjudzał, chcąc zagłuszać kroki zbliżającej się dziewczyny.
Lucy podeszła na tyle blisko, że gdy był w jej zasięgu, bezszelestnie zamachnęła się i z całej swojej siły przywaliła mu w tył głowy. Odgłos dudniącego uderzenia i gardłowy jęk bólu rozszedł się echem po dużej sali. Nie spodziewający się tego, zamroczony mężczyzna, stracił gardę. Trzymając się wolną ręką za obolałe miejsce, zamaszyście odwrócił się za siebie i gdy dostrzegł stojącą za nim dziewczynę, natychmiast chciał ją pochwycić w swoje łapy, ale ona odchyliła się do tyłu i wykonała całkiem zgrabny unik.
Korzystający z tego zajścia Dragneel, pozbierał się w trymiga. Odbił od podłogi i podniósł do pionu. Chwycił bandziora za ramię i mimo że ten był od niego wiele wyższy i cięższy, wykorzystał siłę przeciwnika i przerzucił go przez bark. Mężczyzna opadł na glebę z urwanym stękiem, a wtedy Natsu wyrwał mu Colta z łapy i wycelował lufę prosto między rozbiegane oczy.
— Nie, czekaj!
Nie cackając się z nim ani sekundy dłużej, z twarzą bez emocji, pociągnął za spust.
Stojąca obok Lucy, odwróciła od tego wzrok. Ledwo zdążyła rzucić na ziemię metalową rurę, a wtedy poczuła mocne pociągnięcie za rękę. Zaskoczona nagłą gwałtownością, zwróciła twarz prosto w jego wściekłe oczy.
— Co ty tu do cholery robisz?! Miałaś siedzieć i czekać na nas w samochodzie! — wrzasnął, chwytając ją po obu stronach ramion. W dupie miał ból i to że krwawi w tamtym miejscu bo gdyby coś jej się stało, on i Gray porządnie by za to oberwali.
— Usłyszałam jak jacyś mężczyźni mówili o niespodziance czekającej w magazynie, a potem dźwięk strzelaniny. Przestraszyłam się i chciałam...
— To było strasznie nieodpowiedzialne z twojej strony! — Ostro wszedł jej w słowo, jednak widząc błądzące przerażenie w jej oczach, przymknął swoje i głośniej wzdychnął. — Bardzo, nierozsądne. — Zaakcentował dobitnie.
— Gdybym się tu nie zjawiła i ci nie pomogła to teraz z kulką w głowie wąchałbyś kwiatki od spodu. Powinieneś być mi wdzięczny! — fuknęła krzyżując z nim rozjuszone spojrzenie.
— Wdzięczny tobie? — parsknął pogardliwie. Był wściekły jak diabli bo nie dość, że go nie posłuchała i wlazła tu za nimi to jeszcze teraz uratowała mu życie. Nie chciał za nic w świecie tego przed nią przyznać. — Nie upadłaś ty czasem po drodze na głowę? A może dostałaś rykoszetem tą metalową rurą?
Słysząc tę kpinę, dziewczyna nadęła policzki i wyrwała się z jego uścisku. Skrzyżowała ręce pod piersiami i odważnie wypaliła;
— Może teraz to ty powinieneś klękać i podziękować mnie, co? — zapytała i idąc w ślad za nim, zadarła podbródek ku górze i uśmiechnęła się równie niecnie.
Ściągnął brwi jeszcze mocniej, a usta wykrzywił w grymasie. Nigdy nie zniżyłby się do tego czynu, a już szczególnie przed nią. Nawet jeśli byłaby jakąś pieprzoną księżniczką.
— Tsh. Klękać przed tobą? Chyba nie w tym życiu.
Widząc jak jej pewna siebie mina rzednie, mimowolnie uniósł jeden kącik ust do góry. Nie minęły trzy sekundy jak usłyszeli odgłos kroków gdzieś z oddali. Natsu instynktownie spiął mięśnie i w razie czego, z naszykowanym pistoletem w dłoni, stanął przed Lucy. Groźnie spoglądał na korytarz skąd dochodził hałas, ale ku jego zaskoczeniu zza ściany wyłonił się biegnący Gray. Był ubrudzony odrobiną krwi na koszuli, a jego minę można było porównać jakby uciekał przed stadem napalonych goryli.
— Gdzieś ty był tyle czasu? Szukałem cie! — ryknął Dragneel, który tym samym nieco się rozluźnił.
Zziajany Fullbuster pędził tak szybko, że ledwo dał radę wyhamować obok nich. Spojrzał pobieżnie na Lucy, ale nawet nie było czasu skomentować jej obecności tutaj.
— To teraz nieistotne, mamy ogon i musimy stąd jak najszybciej spierdalać! Wiem którędy, więc za mną! — jednak zanim ruszył, wystawił dłoń w stronę dziewczyny. — Lucy daj mi kluczyki od samochodu.
Zaskoczona dziewczyna, szybko zawędrowała do kieszeni i podała mu klucze.
— A teraz sprintem! — krzyknął na jednym wydechu i zaczął biec w przeciwnym kierunku skąd przybył. Widząc jak Dragneel i Heartfilia dalej stoją, pogonił ich; — Na zaproszenie czekacie? Ruchy do kurwy nędzy!!!
Jak ocucona, Heartfilia ruszyła posłusznie za Fullbusterem, a Dragneel zabrał nieopodal leżącego Browninga z ziemi. Dogonił ich po chwili i teraz w trójkę przedzierali się przez skomplikowany system korytarzy.
Ich przyspieszone oddechy i kroki niosły się echem po opustoszałych pomieszczeniach.
— Skąd ty, kurwa, wiesz dokąd biec? — zawołał Natsu, który co chwile oglądał się za siebie. Lucy biegła tuż za nim, jednak on kontrolował czy czasem bandziory nie depczą im po piętach.
— Bo byłem już w tej części budynku i Lucy Złotko — rzucił krótko przez ramię — lepiej nie patrz w prawo. — Ostrzegł, gdy przebiegli przez jeden z większych pokoi.
— Co? — zapytała niedosłysząc i mimo wszystko łypnęła w bok. Na widok zakrwawionych ścian i leżących obok ciał, zareagowała skrętem wnętrzności. — Boże...
— Głupia, miałaś nie patrzeć — prychnął Natsu.
Po morderczym tempie jakie narzucali mężczyźni, w końcu stanęli przed metalowymi drzwiami, a wtedy mierząc w sam środek, Gray zamachnął się i mocnym kopniakiem udało mu się je wyważyć. Znajdywali się na pierwszym piętrze i teraz stanęli nad krawędzią budynku. Na dworze powoli zachodziło słońce, a zdradliwy wiatr targał ich włosami we wszystkie strony.
— Dalej, skaczemy! — zawołał Gray, który zwinnie złapał za ceglany murek i skoczył jakieś parę metrów w dół. Zgrabnie lądując na ziemi, rzucił że pobiegnie pierwszy po samochód.
Nie czekając, w ślad za nim ruszył Dragneel. Lucy niepewnie podeszła do białego murku i zaciskając na nim nerwowo palce, spojrzała w dół. Bolał ją żołądek, kręciło jej się w głowie i wyraźnie pobladła. Już spinała mięśnie żeby skoczyć, ale gdy tylko uchylała powieki, nie mogła tego zrobić.
— No na co czekasz? Szybko, skacz! — krzyknął z dołu, przykładając dłoń do skroni bo zachodzące światło padało akurat na jego przymrużone oczy.
— Nie, ja nie dam rady — szepnęła, ale na tyle głośno by stojący na dole Dragneel ją usłyszał. —Tu jest za wysoko...
— To ledwie sześć metrów — warknął ponaglająco. — No skacz!
Lucy pokręciła głową na boki, zagryzła wargę i cofnęła się o krok do tyłu.
— Boje się, ja mam lęk wysokości! — uniosła drżący głos nad którym ledwo panowała. Właśnie wyznała to czego w normalnych okolicznościach nigdy by mu nie powiedziała. Ukazała przed nim swoją słabość i teraz on z pewnością to wykorzysta. Będzie z niej drwił i zapewne już nigdy nie da z tym spokoju.
Jakie było jej zdziwienie, gdy z poważną miną podszedł bliżej ściany.
— Zamknij oczy i nie bój się — zapewnił spokojnie i rozpostarł szeroko ramiona w jej stronę. — Złapie cie.
Był więcej niż śmiertelnie poważny bo nie mieli czasu na jakiekolwiek zawahania. W tym samym momencie dobiegł ich dźwięk zbliżających się kroków i krzyki.
— Ej, tam jest! Łapcie ją do cholery i przyprowadźcie żywą!
— Natsu, ale... Ty mnie upuścisz, jestem za ciężka, a ty jesteś ranny!
Fakt, czuł że rana się otworzyła, ale to nic takiego. Czym ta idiotka przejmuje się w takim momencie?
— To nie ma znaczenia. No, Lucy, po prostu ten jeden raz mi zaufaj i skacz! — drgnął rękoma w pospieszającym geście.
Zaufać mu? Po tym wszystkim jaki dla niej był? Jak...?
Była w potrzasku. Ledwo panując nad odrętwiałymi mięśniami, po raz ostatni obejrzała się za siebie. Trzech mężczyzn biegło wprost na nią, a jeden z nich dzierżył w dłoni nóż. Zaciskając powieki i usta, w końcu odbiła się rękoma od zakurzonego murka i skoczyła. Z jej gardła wydobył się niekontrolowany pisk bo tak bardzo się bała...
— Mam cie.
To były ułamki sekund po których poczuła ciepłe, lecz silne i stanowcze dłonie chwytające ją w talii, a potem jak jej stopy bezpiecznie zetknęły się z chodnikiem.
Usłyszała nad uchem jego głos, a wtedy gwałtownie otworzyła oczy. Nie czekając na jej ponowny kontakt z rzeczywistością, Natsu złapał ją za rękę i pociągnął w stronę, gdzie zniknął Gray. Nogi jej się jeszcze plątały i nie wiedziała jakim cudem po takim skoku była w stanie na nich ustać. To chyba adrenalina. Ciężko było jej złapać oddech, ale posłusznie biegła za nim. Przez cały ten czas, Dragneel nie puścił jej dłoni, a w zamian tego, zaczął podśmiechiwać się na głos.
Dobiegli do samochodu i z dwóch stron wsieli do tyłu. Zatrzasnęli drzwi, a wtedy Gray depnął gaz do dechy i odjechali z piskiem opon pozostawiając po sobie czarne pasy na asfalcie. Lucy raz za razem próbowała łapać świeży tlen, ale nie potrafiła skutecznie opanować walącego serca i palącego uczucia w płucach. Spojrzała na siedzącego w szerokim rozkroku Dragneela, który śmiał się teraz w niebo głosy.
— A ty... Z czego się śmiejesz? Mogliśmy tam zginąć! — Ledwo wysapała, drżącymi rękoma odgarniając włosy z twarzy. Parę z nich wpadło jej do otwartych ust.
— Bo w sumie to było nawet zabawnie — odpowiedział, gdy nieco się uspokoił.
— Poważnie? — Gray łypnął na niego w przednim lusterku. — Jesteś pojebany Natsu. Tylko tobie takie akcje przynoszą uśmiech na twarzy. Psychol jakich mało...
— A tam, przesadzacie. — Machnął ręką, ale zaraz potem z jego gardła wydobył się syk, a na twarzy zagościł grymas. Poczuł piekący ból, więc odruchowo przyłożył dłoń do boku. — Kurwa.
— Zipiesz tam jakoś?
— Daje radę — syknął.
Byli już oddaleni od magazynu o parę uliczek.
— Tak w ogóle dlaczego tak długo wam to zajęło? — mruknął ni z tego ni z owego Gray, odwracając się do nich na chwilę. — Prawie tu korzenie zapuściłem, gdy na was czekałem.
Lucy niepewnie spojrzała na Natsu, ale ten jedynie wzdrygnął ramionami. Pewnie zaraz zacznie się z niej naśmiewać — pomyślała. Prawdę mówiąc nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział o jej wstydliwej przypadłości. Kurczowo zacisnęła dłonie co nie umknęło jego bacznej uwadze.
— Tsh. Upuściłem broń w trakcie skoku — powiedział spokojnie i przez krótką chwilę wymienił się z nią spojrzeniem. — Wpadła mi w krzaki obok i nie mogłem jej znaleźć.
Gdy Lucy usłyszała jego słowa, aż wstrzymała oddech. Mocniej wbiła plecy w fotel i zwróciła głowę w bok. On skłamał? Dla niej?
— Ty upuściłeś spluwę? — zapytał prześmiewczo Fullbuster i dla pewności spojrzał na poważną twarz Dragneela. — Chyba serio musi cie boleć.
— Ta — burknął pod nosem zaczesując parę niesfornych kosmyków do tyłu. — Może trochę.
***
6 czerwiec, mieszkanie Lucy Heartfilii, godzina 16:45.
Nie dalej jak godzinę temu Lucy wróciła do domu ze spaceru z Plue. Żywy wulkan energii to zbyt delikatne określenie. Serio, ten pies był nie do zamęczenia. Cały czas latał z jęzorem wywalonym na wierzchu, a Lucy choć próbowała, nie mogła go dogonić. Wymęczona biegami i rzucaniem piłeczki od razu po powrocie wzięła prysznic.
Teraz siedziała przy swojej toaletce i szykowała się na imprezę, która miała odbyć się dzisiaj wieczorem w siedzibie głównej. Skąd taka nagła decyzja zapadła? Okazało się, że Makarov wrócił wcześniej z sanatorium i czuje się o wiele lepiej, tak więc zdecydował się wyprawić grubą imprezkę coby rozluźnić całe towarzystwo.
Wszystkich ucieszył jego powrót, a także znaczenie lepsze samopoczucie. Lucy słyszała od Kinany, że Ojciec miał problemy przez narastający stres co odbijało się bardzo negatywnie na jego zdrowiu, a szczególnie sercu. Dobrze że ten wypad do sanatorium okazał być się strzałem w dziesiątkę.
Spojrzała na porozwalane po pokoju ubrania. Głośniej westchnęła bo szczerze mówiąc Heartfilia nie chciała tam iść. Nie przepadała za imprezami, ale też głupio byłoby odmówić.
Zdecydowała się na białą, gładką sukienkę do kolan. Dekolt z drobnymi niebieskimi falbankami odsłaniał jej ramiona, a żeby podkreślić talię, związała ciemny pasek na biodrach. Na stopy wsunęła czarne pantofle na lekkim obcasie. Zastanawiała się nad fryzurą, ale koniec końców zrobiła wysoki kok z którego luzem puściła pasma blond włosów.
Udekorowała go koralami, które jakiś czas temu kupiła z Levy. Nie chciała jakoś mocno się malować, więc jedynie podkreśliła brwi brązową kredką i wytuszowała rzęsy. Zadowolona z siebie zerknęła na swoje odbicie w lustrze, a potem dłońmi delikatnie przejechała po uszach, a następnie dekolcie.
— W sumie może na taką okazję mogłabym ubrać twoje perły, co mamo? — szepnęła jak gdyby do siebie i odnalazła je w kosmetyczce. Jeszcze nigdy nie miała okazji mieć ich na sobie. Traktowała je jak najcenniejsze relikwie. W sumie idzie do siedziby głównej, więc raczej nie ma szans, że ktoś je ukradnie. Nie czekając, zawiązała wokół szyi sznur pięknych pereł i do kompletu kolczyki. Były śliczne i tak żywo się mieniły. Ostatni raz przejechała po nich opuszkami palców i uśmiechnęła się półgłębkiem.
Wstała, zarzuciła torebkę na ramię i pożegnała się z Plue. Niestety Levy nie mogła z nią iść bo szpital wysłał ją na jakieś dodatkowe szkolenia.
— No nic. Jakoś to chyba będzie. — Z tymi oto myślami udała się prosto do siedziby głównej.
***
Siedziba główna, wieczór.
W części barowej przewijało się dużo różnych osób. Alkohol lał się litrami, a muzyka puszczona z gramofonu zachęcała do tańca. Dzięki powolnemu sączeniu winka, Lucy zdążyła się nieco rozluźnić i już dobrą godzinę siedziała przy jednym stoliku z rozgadanymi dziewczynami. Poznała prowadzącą aptekę Juvię oraz panią policjantkę, Erzę.
— No niee, ja też chętnie bym się napiła...Co za koszmar! — zaskomlała Cana, która po raz kolejny uwiesiła się Lucy na ramieniu. Tęsknym wzrokiem spoglądała w jej do połowy napełnioną winem szklankę i próbowała zaciągać się jego zapachem.
— Ty się lepiej nie zapominaj — odezwała się Erza, której w tym momencie Kinana przyniosła ciasto truskawkowe. — Karmisz piersią, więc lepiej jeszcze sobie daruj.
— A o czym mowa? — zapytała barmanka, dosiadają się do nich.
— Ale jesteście sknery — fuknęła obrażona Alberona.
— O tym co Cana zwykle pije, a teraz nie może — wtrąciła Juvia, która przed chwilą wróciła z toalety. Usiadła między Erzą, a Kinaną.
Brunetka spojrzała po wszystkich z istnym mordem w oczach. Odkąd zaszła w ciążę, a potem urodziła, nie miała alkoholu w ustach. Zważywszy na to, że była samozwańczą koneserką, dla niej to było już stanowczo za długo!
— A ty co taka cichutka? Lucy! — zawołała, przygarniając zarumienioną dziewczynę jeszcze bliżej do siebie i potarła ją dłonią po odsłoniętym ramieniu. — Weź im coś powiedz! Ty z pewnością wiesz coś na ten temat. Jedna lampka mi przecież nie zaszkodzi, prawda?
Wszystkie oczy padły teraz na Heartfilię. Odrobinę speszona próbowała odsunąć się od Alberony, ale ta jedynie zacieśniała uścisk. Jej niecny uśmiech tylko się poszerzał.
— No wiesz. — Zaczęła niewinnie. — Niby lampka to nic takiego, tylko że jeśli będziesz chciała karmić to musisz odczekać minimum dwie godziny.
— Ha! Brawo Lucy. — Zadowolona, wrzasnęła jej niemal nad uchem. — No widzicie. Czyli że mogę?
Delektująca się ciastem Scarlet, założyła nogę na nogę i z niechęcią skinęła głową twierdząco. Juvia jedynie wzdrygnęła ramionami i powiodła wzrokiem gdzieś na salę, a Kinana szeroko się uśmiechnęła.
— Dobra, ale tylko jedną lampkę i ani łyczka więcej — odparła z powagą w głosie kobieta zwana Tytanią.
Lucy obserwowała ją odkąd tylko się tu zjawiła. Erza była wyjątkowo piękną i elegancką kobietą, ale największą uwagę zwracały jej włosy. Wydawało jej się że ich barwa była tak intensywna, że wpadały w kolor szkarłatu. Nigdy nie widziała tak niespotykanego, aczkolwiek naturalnego koloru włosów.
— Zaraz ci przyniosę. Wino białe czy czerwone? — zapytała barmanka, wstając z krzesła.
— Jakie wino? — zapytała, udając oburzoną. — Piwo mi przynieś kobieto!
Słysząca to Juvia omal nie parsknęła śmiechem, tak samo jak Lucy.
— Dobra już niech będzie — powiedziała zrezygnowana Kinana i poszła w stronę baru.
— Tak w ogóle to nigdzie nie widzę Graya i Natsu, gdzie ich wcięło? — zagadała Erza, która po skończonym cieście, wytarła usta serwetką. Rozejrzała się po sali, ale nigdzie ich nie dostrzegła.
— Pewnie pojechali po nasze trio.
Heartfilia, Scarlet i Alberona zawiesiły wzrok na pijącej ze stoickim spokojem whiskey, Lockscer. Wszystkie z wyjątkiem Lucy wiedziały, jaka obecnie panuje atmosfera w relacjach Graya i Juvii.
— Nasze trio? — powtórzyła po niej blondynka, nie wiedząc co kobieta miała na myśli.
— No Mira, Lisanna i Elfman. Ta trójka to rodzeństwo. — sprostowała Alberona, której w tym momencie Kinana przyniosła piwo w szklance. Upiła łyk, a wtedy spojrzała na witrażowe drzwi. — Patrzcie, o wilkach mowa — syknęła z niekrytą wrogością.
Wszystkie bez wyjątku powiodły w stronę korytarza, gdzie pojawiła się następna grupa ludzi. Oprócz przed chwilą wspomnianego rodzeństwa, w progu pojawili się także Dragneel i Fullbuster. Ten pierwszy miał minę bez emocji, a drugi jak zwykle był szeroko uśmiechnięty.
— Kurwa mać, tylko spójrzcie na te białą suczę — szepnęła Cana i wlepiła swoje niebezpiecznie przymrużone powieki w Lisannę uwieszającą się na ramieniu Natsu. — Za każdym razem lepi się do niego jak rzep psiego ogona. Dlaczego on jej na to pozwala? Przecież to jest jakieś chore.
— To ty jej nie lubisz? — zapytała Lucy, którą szczerze mówiąc zaskoczył taki obrót sprawy. Cana gromiła ich wzrokiem, a jej barwa głosu ani trochę nie przypominała tej miłej i beztroskiej kobiety sprzed chwili.
— Raczej zapytaj, kto ją lubi — syknęła Juvia, spoglądając ukradkiem w tamtym kierunku.
— Parę lat temu podjebała mi chłopaka który mi się podobał, a ona dobrze o tym wiedziała. Zrobiła to specjalnie, głupia pinda — warknęła Cana upijając większy łyk piwa. — Zaciągnęła go do łóżka, a potem zgrywała niewiniątko. Poza tym jest strasznie wredna i mściwa. Ma pierdolca na puncie Dragneela. Lepiej uważaj na nią bo uwierz mi, ale nie chcesz zajść jej za skórę.
— Cana, opanuj słownictwo. Mówisz za głośno i jeszcze ktoś przez przypadek usłyszy — wtrąciła surowo Erza, która karcąco spoglądała na Alberonę.
— Teraz doczepiła się do naszego łobuza, więc zapewne nawet do nas nie przyjdzie.
Lucy zamyśliła się na moment. Co prawda miała już styczność z Lisanną, ale po raz pierwszy słyszy więcej negatywnych opinii na jej temat. Stwierdziła, że nie ma sensu się nią przejmować bo nie była warta jej uwagi. Na całe szczęście jej siostra, Mira jest przesympatyczną kobietą i ma zupełnie inny charakter.
Natsu spojrzał po pomieszczeniu i zgromadzonych tutaj ludziach. Na moment jego spojrzenie i Lucy spotkały się, ale on szybko odwrócił wzrok i poszedł w stronę stołu przy którym siedzieli schlani i rozweseleni faceci. Towarzysząca mu Lisanna nie odstępowała go na krok i nawet z nikim się nie przywitała.
Natomiast gdy Gray dostrzegł Lucy, zaczął ochoczo machać w jej kierunku. Wyglądał na takiego co chciał do niej podejść, ale zaraz jednak stanął jak wryty, a potem niczym struty, odwrócił się na pięcie i dołączył do Dragneela. Wyglądał trochę jakby zobaczył ducha. Lucy nie rozumiała jego dziwnego zachowania, jednak nie umknęło ono siedzącej obok Juvii.
— Ej dziewczyny... Mira tutaj idzie, więc ani mru mru na temat Lis — szepnęła Kinana sprowadzając je wszystkie do parteru.
***
Godzinę później...
Siedzący wśród rozgadanych i pijanych mężczyzn Dragneel, palił któregoś z kolei papierosa i starał się nie zwracać uwagi na Lisannę, która cały czas wtulała się w jego ramię. Po jakimś czasie zaczynało go to coraz bardziej irytować, więc gdy tylko dostrzegł Graya siadającego przy barze, zostawił ją na sofie i poszedł w ślad za nim. Musiał na nią warknąć i zgromić wzrokiem, żeby głupia zrozumiała, że chce być sam.
— Wygląda na to że Lucy zadomowiła się u nas, co nie chłopaki? — usłyszeli szept Kinany, która nagle znalazła się po drugiej stronie lady.
— To prawda — powiedział Fullbuster i usiadł bokiem, by mieć lepszy widok na rozgadane kobiety. — Wydaje się być szczęśliwa.
— Dolejesz mi whiskey? — zapytał bez emocji Natsu, podając jej już pustą szklankę. Nie bardzo interesował go temat ich rozmowy.
— Pewnie.
Dziewczyna zabrała pustą szklankę i wzięła się za przygotowywanie nowego drinka. W tym momencie Natsu również usiadł bokiem i spoglądał w to samo miejsce co Gray. Na rozgadany do rozpuku wianuszek pijących wino kobiet.
— Choć wiem, że jesteś co do niej uprzedzony, to ja uważam że Lucy to dobra dziewczyna. — Zaczął ni z tego niż owego Gray. — Jest miła, życzliwa i uprzejma. Zawsze wszystkim niesie pomoc i mimo tego czym się zajmujemy, troszczy się o nas. — Przerwał na moment, by wypuścić ciężkie powietrze z ust i lekko się uśmiechnąć. — Do tej pory żałuję, że dała mi kosza i mam wrażenie że szybko się z tego nie wyleczę.
Dragneel zerknął na niego kątem oka. Siedział w lekkim rozkroku na wysokim hokerze i spoglądał na nią takim tęsknym wzrokiem. Wiedział, że Gray był w niej zakochany i pewnie nadal jest. Nawet nie musiał go to pytać bo widać to było w jego oczach. Nie bardzo wiedział jak powinien odnieść się do jego słów, więc po prostu milczał.
— Ale wtedy w tym magazynie, było źle w pewnym momencie, prawda? — zapytał i teraz swoje przymrużone oczy wlepił w Dragneela. — Gdyby Lucy nie zjawiła się w odpowiednim momencie, faktycznie mógłbyś wąchać kwiatki od spodu.
— Pff. Poradziłbym sobie. Nie z takich opresji wychodziłem obronną ręką — warknął biorąc gotowego drinka i upijając pierwszy łyk. — I tak nie zamierzam jej za to dziękować.
Fullbuster nie odniósł się o tego w żaden sposób. Wiedział jaki Dragneel jest uparty, a słowa wdzięczności rzadko kiedy padają z jego ust. Wzdrygnął ramionami, a gdy dostrzegł że Juvia wychodzi gdzieś z Erzą, uśmiechnął się przebiegle. Mówiąc szczerze już dawno by tam do nich poszedł gdyby nie fakt, że Lockser cały czas tam z nimi siedziała. W tej kwestii był tchórzem i nie chciał jeszcze stanąć z nią twarzą w twarz. Bał się i bronił przed tym jak tylko to było możliwe.
— Ej patrz, zaraz złapie Lucy z zaskoczenia. — Gray odwrócił się w stronę baru i wziął ze stojącego nieopodal wazonu kwiatka. Urwał za długą łodygę i sięgnął po leżący obok, aparat fotograficzny.
— Co ty wyprawiasz? — zapytał Dragneel śledząc jego ruchy.
— Jak to co? — Sprawnie zeskoczył z hokera i wypalił: — Może nie mogę mieć jej dla siebie, ale na zdjęciu już jak najbardziej, prawda?
Nie zważając na zdziwioną minę przyjaciela, podszedł do stolika i stanął za Lucy. Bez żadnego ostrzeżenia wsunął jej jasny kwiat w kok na co ona wzdrygnęła się i z uśmiechem rozejrzała po bokach. Zadarła głowę, a gdy odnalazła twarz odwróconego do góry nogami Graya, zaśmiała się na głos. Mężczyzna obszedł stolik i stanął nieopodal z aparatem w rękach.
— No Lucy, uśmiechnij się! — Krzyknął mierząc w nią obiektywem. — Będziesz miała pamiątkę.
Z początku opierała się i nie chciała zapozować, ale koniec końców pod naporem próśb Graya, uległa. Oparła się wygodniej o stolik i wzięła do ręki kieliszek w czerwonym winem. Uśmiechnęła się, a wtedy Gray zrobił jej zdjęcie. Zaczęli rozmowę, a spoglądający na to wszystko Natsu, zamyślił się.
Miła, życzliwa, uprzejma... Niosąca wszystkim pomoc. — Tak właśnie opisał ją jego przyjaciel przed paroma minutami, ale czy Dragneel też tak uważał? Spoglądał teraz na jej roześmianą twarz spod groźnie przymrużonych powiek. Wszyscy, których poznawała natychmiast ją lubili i akceptowali. Roztaczała wokół siebie jakąś taką dziwną aurę, której on za nic w świecie nie mógł pojąć. A może nie chciał przez własne uprzedzenie? Przecież to zwykła dziewczyna, niczym nie wyróżniająca się z tłumu.
W tym samym momencie z góry zszedł Makarov, który widząc swoje mafijne dzieci, dosiadł się do nich obok. Zachowywał się zupełnie inaczej w jej towarzystwie. Był taki nostalgicznie uśmiechnięty i spokojny, że aż wzbudzało to nie małe zdziwienie. Dragneel rzadko kiedy miał okazję widywać Ojca w takiej odsłonie.
Obserwując ich, nieświadomie sięgnął wspomnieniami do samego początku ich znajomości. Od momentu, gdy potrącił ją na tamtym feralnym skrzyżowaniu, po akcje w Mermaid Heel, aż do teraz, gdy zjawiła się w tym magazynie i uratowała go przed... Można powiedzieć śmiercią? Naprawdę nie chciał się do tego przyznawać, ale taka była rzeczywistość. Oczywiście nie powie tego na głos, jednak czy chciał czy nie, on, Natsu Dragneel zawdzięczał jej życie.
Po mimo tego jak zuchwale i źle ją potraktował w Royal Tigers, ona nie zawahała się mu pomóc, gdy parę dni później został ugodzony nożem. Denerwowało go to bo mimo, że stale ją upokarzał, ona nie poddawała mu się. Był sfrustrowany bo czuł bezradność. Nie ważne jak bardzo próbował zdeptać to źdźbło trawy, ono stale się podnosiło i za nic nie chciało mu ulec. Zawsze widział w jej postawie i oczach tę determinację i nieustępliwą wolę, która mówiąc wprost, fascynowała go.
Nie zawahała się także, gdy pomocy potrzebował wyrzucony na ulicę i pobity przez człowieka pies — Plue. Wtedy, gdy go znaleźli, widział w niej smutek, współczucie, ale też i prawdziwą troskę. Tę bezinteresowność jak to ona określiła.
Porzuciła pracę w kawiarni i dołączyła do mafii, żeby odnaleźć morderców swojej matki. Mimo początkowych problemów, zrobiła prawo jazdy, przystąpiła do praktyk w szpitalu, sumiennie pomaga i pracuje w siedzibie od wczesnego ranka aż do późnego wieczora. Niesie pomoc tym wszystkim ludziom, którzy cały czas przychodzą do niej ze wszystkim, nawet z drobnym skaleczeniem. Nie odmawia nikomu.
Na jej ustach zawsze gości szczery uśmiech, a w oczach bije ten nieokiełznany blask. Potrafi pokazać pazur i nie da sobie tak łatwo w kaszę dmuchać. Musiał przyznać, że odwagi jej nie brakowało. Lucy była pierwszą kobietą, która wywoływała u niego tyle różnych emocji. I choć ona sama zaprzeczyła swojej naiwności, to Dragneel ją za taką uważał. Gubił się już w tym wszystkim.
Przechylił głowę lekko w bok i upił kolejnego łyka drinka. Spoglądając jak w tym momencie grała z Makarovem, Caną i Grayem w karty, chyba właśnie doszedł do pewnego wniosku. Po całym tym przemyśleniu i tym co przeżyli, stwierdził; może ona wcale nie jest aż taka zła? Może w końcu powinien zluzować i spuścić z tonu? Jego niecne zagrywki i tak w większości były skutecznie przez nią omijane. To coś w rodzaju walki z wiatrakami.
Jego dalsze rozmyślania i uwagę przerwał jeden, drobny szczegół. A mianowicie ten sznur pereł na jej szyi. Przyszło mu coś na myśl, więc gdy tylko dostrzegł, że Lucy wstaje i mówi, że idzie się przewietrzyć na taras, on również zerwał się na równe nogi. Odczekał chwilę, aż dziewczyna zniknie z pola widzenia. Dopił drinka do samego końca i zostawił pustą szklankę na barze.
***
Wewnątrz budynku było jej niesamowicie duszno, więc musiała przeprosić dobre towarzystwo i iść się przewietrzyć. Od tego hałasu i dymu papierosowego zaczynało kręcić się jej w głowie. Duży taras był na pierwszym piętrze, więc musiała wejść po schodach na górę. Na szczęście był pusty, więc miała go tylko dla siebie.
Oparła się rękoma o drewnianą barierkę i głośniej westchnęła. Tego wieczoru niebo było bezchmurne i widać było wszystkie gwiazdy. Delektując się rześkim powietrzem, przymknęła powieki, wyprostowała plecy i zadarła podbródek ku górze. Przyjemny, ciepły wiaterek okalał jej twarz i wprawiał w ruch drobne kosmyki jej włosów.
Błądzący uśmiech tylko się poszerzał, było jej niesamowicie lekko i dobrze. Promile też dawały o sobie znać bo na jej licach błądziły delikatne rumieńce.
— Ale tu wysoko — szepnęła zerkając w dół. Prężąc się i wdzięcząc przy tej barierce, nawet nie usłyszała jak ktoś odsuwa firankę i przechodzi przez próg.
— Ej, tylko nie patrz w dół bo jak gibniesz się przez przypadek to ja za tobą skakał nie będę.
Usłyszała tę jakże dobrze znaną jej barwę głosu, która skutecznie sprowadziła ją do parteru. Wzdrygnęła się i jak otrzeźwiona, odwróciła się w stronę właściciela owego, prześmiewczego tonu. Dostrzegła opierającego się o framugę Dragneela. Miał skrzyżowane dłonie na klatce piersiowej i uśmiechał się w ten swój niecny sposób. Spoglądał na nią spod lekko przymrużonych powiek.
— Ah, to tylko ty. Nie strasz mnie tak — sapnęła i ponownie swą twarz zwróciła przed siebie. — Nie gibnę się bo to nie ta sama sytuacja co wtedy. Tym razem nikt nie zmusza mnie do skoku pod presją — fuknęła próbując ignorować jego obecność tutaj.
Wtem usłyszała jego głośniejszy śmiech, a potem powolne kroki. Po paru sekundach był tuż obok i idąc w ślad za nią oparł się łokciami o barierkę. Spojrzał na nią kątem oka, ale ona stanowczo wpatrywała się w niebo. Teraz skupił uwagę na jej mieniących się w blasku księżycu perłach.
— Jakaś pamiątka rodzinna? — zagadał jako pierwszy, czym w końcu zwrócił jej uwagę na siebie.
— Co? Te perły? — zapytała smagając je delikatnie palcami. — No można tak powiedzieć.
— Wyglądają na naprawdę dobry gatunek. — Ciągnął dalej, uparcie się w nie wpatrując.
Zaskoczona jego dziwną wylewnością i zainteresowaniem, sięgnęła do zapięcia i po prostu je zdjęła. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła.
— Widzę że wzbudziły twoją uwagę, chcesz zobaczyć bliżej? — spytała wystawiając rękę w jego kierunku, a wtedy zaskoczony tym gestem Dragneel sprawnie je pochwycił. — Pamiętam że za życia, moja mama nigdy się z nimi nie rozstawała. Były dla niej bardzo cenne i prawie w ogóle ich nie zdejmowała.
— Wiesz może od kogo je dostała? — zapytał dokładnie oglądając je z każdej strony. — To naprawdę piękne egzemplarze.
— Nie mam pojęcia bo nigdy mi nie powiedziała, ale jakiś czas temu dostrzegłam, że na zapięciu jest odbity symbol. Nie mam lupy i nie byłam w stanie dokładnie dojrzeć co tam jest.
Mimo że na dworze oświetlały ich ledwie światła miejskich latarń, on widział bardzo dobrze. Przybliżając je bliżej bystrych oczu, zmarszczył brwi. To nie był symbol, a godło, które w dodatku bardzo dobrze rozpoznawał.
— I co? Widzisz co tam jest odbite?— dopytywała wyraźnie zaciekawiona. Zdążyła go poznać na tyle, by widzieć po jego mimice, że jest zafrapowany. Jakie było jej zdziwienie, gdy on pokręcił głową przecząco, wyprostował plecy i wysunął w jej stronę rękę z perłami.
— Nie, światło jest zbyt słabe.
Odebrała swoją własność, która na powrót powędrowała na jej smukłą szyję.
— Nie mów że twój idealny wzrok cie zwiódł. — Zaczęła prześmiewczo, ale widząc jego poważny i skupiony wyraz twarzy, również się opanowała.
— Chyba przez to picie winka zrobiłaś się nieco bardziej wygadana — mruknął posyłając jej przebiegły uśmieszek.
Lucy spięła mięśnie ramion i speszona, skupiła wzrok na nocnej panoramie miasta. Dziwne i dotąd nieznane, kiełkujące uczucie dawało o sobie znak. Wystarczyło, że on pojawiał się na horyzoncie, a ona zaczynała plątać się w labiryncie własnych myśli. Wciąż go analizowała, a w szczególności jego zmienne jak rękawiczki, zachowanie. Gdy tak spoglądała ukradkiem na jego ledwie oświetloną twarz, wpatrującą się w niebo, miała wrażenie, że jej żołądek zaczynał niebezpiecznie figlować. Zrywając kontakt, gwałtownie przerzuciła wzrok gdzieś w przestrzeń.
— Jestem ci wdzięczna, że wtedy mnie nie wydałeś. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział o mojej, no wiesz... Przypadłości — powiedziała po czym dodała szeptem: — To krępujące.
Chwila ciszy, przerwana odgłosem idącej i śmiejącej się nieopodal grupki młodzieży.
— Drobiazg — mruknął spokojnie. — Nie ma człowieka idealnego i każdy z nas ma jakieś słabości z którymi walczy.
Miał rację. Te słowa były głębokie i szczerze ją poruszyły.
— Oh, właśnie przyznałeś się, że nie jesteś aż taki idealny? — zapytała podchwytliwie, przekrzywiając głowę lekko w bok.
Mężczyzna posłał jej krótkie spojrzenie, co tylko wzbudziło jej apetyt i ciekawość.
— Bo nie jestem. Odkąd tylko sięgam pamięcią, użeram się z przeklętą chorobą lokomocyjną. Ach, kurwa, jak to musi brzmieć — parsknął urwanym śmiechem, zaczesując włosy do tyłu. Sam nie wiedział, dlaczego jej o tym mówi, ale teraz w jej towarzystwie poczuł się dziwnie... Zwyczajnie. — Groźny mafioza, któremu zbiera się na bełty, gdy tylko wsiada za kółko, przecież to głupie! — zironizował oburzony.
Na ten ton i wypowiedź, Lucy zaśmiała się pod nosem. To był Natsu w całkiem nowej odsłonie i szczerze mówiąc nie był aż taki zły. Może nawet nieco zabawny? Ta rozmowa była swobodna jak nigdy przedtem.
— No wiesz, lepsze to niż mafioza z lękiem wysokości. — Przewróciła oczami, ale on nie mógł tego dostrzec. — To dopiero brzmiałoby głupio.
— Fakt, coś w tym jest — przyznał po dłuższej chwili, chwytając się za podbródek niczym wielki myśliciel. — To byłoby chyba gorsze.
Stali tak w chwili ciszy, wsłuchując się w nocny zgiełk. Ta ponowna cisza pomiędzy nimi zaczynała rodzić jakieś dziwne napięcie. Dziewczyna spięła ramiona i potarła je nerwowo. Dragneel również zaczynał czuć się niezręcznie, więc zawędrował do kieszeni po papierosy. Lucy zwróciła na to uwagę dopiero w momencie, gdy usłyszała charakterystyczny brzdęk zapalniczki, a potem poczuła w nosie ten gryzący smród. Wolną ręką zaczęła wachlować się przed twarzą.
— Specjalnie wyszłam się przewietrzyć, a ty mi teraz będziesz zasmradzał czyste powietrze? — mruknęła marszcząc brwi na co usłyszała jego prychnięcie.
— To wolny kraj, a my jesteśmy na pieprzonym tarasie — odparł i zerknął na nią przelotnie wzdrygając przy tym ramionami. — Mogę tutaj robić co mi się żywnie podoba, a tobie nic do tego. Zresztą nie będzie mi jakaś baba mówiła kiedy mogę palić, a kiedy nie.
Mówiąc to pochylił się specjalnie w jej stronę i korzystając z tego, że była zwrócona do niego przodem, buchnął jej dymem prosto w twarz. Z satysfakcją spoglądał na jej naburmuszoną minę i to w jaki śmieszny sposób mruży oczy i marszczy nos. Mimo wszystko uwielbiał ją gnębić na swój sposób i to jedno chyba już nigdy się nie zmieni.
Wsunął dłonie do kieszeni i oparł się plecami o barierkę. Znudzony, trzymając papierosa samymi ustami, zadarł głowę ku górze i spojrzał na bezchmurne niebo. Jakie było jego zdziwienie, gdy po paru sekundach dziewczyna poruszyła się, a on usłyszał dwa stukające odgłosy jej obcasów.
— Ale ja byłam tutaj pierwsza — fuknęła, cytując na ,,ja'', ale widząc, że on nic sobie z tego nie robi, zdecydowała się pójść o krok dalej.
Spłynęło to po nim. Nawet na nią nie spojrzał, no bo po co? Jednak to był błąd, bo zaraz potem poczuł jak jego ukochany Marlboro znika mu z ust. Zbity z pantałyku, niebezpiecznie zmrużył powieki i spojrzał w dół. Prosto w jej pewne siebie, bursztynowe tęczówki z którymi stale toczył wewnętrzny bój. Chciał coś powiedzieć, ale wtedy zaniemówił.
Pewnie gdyby nie fakt, że była z lekksza pijana, nigdy nie pozwoliłaby sobie na ten śmiały gest. Chwytając między palce wciąż żarzącego się papierosa, jak gdyby nigdy nic przystawiła go sobie do warg i zaciągnęła się. Idąc w ślad za nim, stanęła na palcach i buchnęła mu dymem prosto w zdziwioną do granic możliwości twarz. Triumfalnie uniosła jeden kącik ust do góry, gdy nie poruszył się nawet o minimetr, po czym wypaliła ze spokojem:
— Racja. To wolny kraj, więc ja również mogę robić co tylko zechcę i nawet ty nie możesz mi tego zabronić, prawda?
Nawet nie zdążył nic powiedzieć, bo w prawdzie powiedziawszy był tak zaskoczony, że odebrało mu mowę. Jej pewny siebie uśmieszek i przebiegłość.... Z początku nie wiedział jak powinien zareagować na ten zuchwały gest, ale zaraz potem spodobało mu się to. Ta kobieta... Nie dość, że wydawała być się jak to irytujące źdźbło trawy to teraz jeszcze odważyła się wyrwać mu papierosa z ust.
Widząc jak walcząca z samą sobą Lucy wyrzuca niedopałka za balustradę, parsknął niekontrolowanym śmiechem. Dobrze wiedział, że ledwo powstrzymywała się przed wybuchem kaszlu. W kącikach jej oczu pojawiły się drobne łezki, ale ona za nic w świecie nie chciała dać tego po sobie poznać. Doprawdy, co za uparta dziewucha.
— No i z czego się tak śmiejesz? — wypaliła nie wytrzymując dłużej i kaszląc. Tak bardzo gryzło ją w przełyku i płucach, że zaczynała żałować że w ogóle spróbowała tego świństwa. — To był pierwszy i ostatni raz jak spróbowałam tego... Gówna.
— Wiesz co ci powiem? Jesteś naprawdę dziwną osobą, Lucy. — O dziwo miękko zaakcentował jej imię. Wciąż się śmiejąc, położył dłoń na czubku jej głowy i parę razy poklepał, a wtedy ona wlepiła w niego te swoje duże, lekko zaszklone oczy. — I chyba począwszy od dziś zacznę cie tolerować.
Uśmiechnął się w taki sposób, że poczuła jak miękną jej kolana. Zabrał swoją dłoń równie szybko i wsunął ją z powrotem do kieszeni. Usłyszawszy jego słowa, a szczególnie to ostatnie, otworzyła szerzej oczy. Czyżby on właśnie przyznał się że... Zaczyna myśleć o niej nie tylko w kategorii; zabić i zakopać w przydrożnym rowie?
,, I chyba począwszy od dziś zacznę cie tolerować'' — Te słowa echem niosły się po jej skołowanej głowie. Serio, miała wrażenie że zrobiło jej się tak dziwnie lekko, a dziewczęce serce zaczyna przyspieszać swojego rytmu. Onieśmielona wertowała jego dzikie, lecz bystre oczy i już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale usłyszała zbliżające się z wnętrza budynku kroki. Obydwoje powiedli tam, a wtedy mina Dragneela zaczęła drastycznie rzednąć. Odbił się od barierki i dość szybkim krokiem zjawił się w progu, uniemożliwiając nadchodzącej kobiecie wyjście na taras.
— Czego chcesz? — zapytał tonem, jednak był on oschły i w ogóle nie przypominał tego sprzed chwili. Można było dostać dreszczy.
— A więc tutaj byłeś Natsu, wszędzie cie szukałam. Co ty tutaj robiłeś? Wydawało mi się, że z kimś rozmawiałeś.
Dobiegł ją znany głos i już wiedziała, że należał on do tej całej Lisanny. Gdy dostrzegła jej cień i to jak chwyta go za ramie, jej mina również jakoś zrzedła, a cały dobry humor szlak trafił. Jeśli Natsu jej teraz powie, że był na tarasie z nią to pewnie ta prostytutka przyjdzie do niej z awanturą i palnie coś w stylu, że jak ona w ogóle śmie na niego patrzeć. Skoro sama Cana ją ostrzegła, to coś z racji musiało w tym być i wolała na nią uważać, a wręcz unikać. Młodsza Strauss próbowała się wychylić, ale Natsu skutecznie zasłaniał jej widok.
— Po prostu chciałem w spokoju spalić fajkę.
Nim Heartfilia się spostrzega, ich sylwetki zniknęły w mroku, a ona usłyszała ich oddalające się kroki i urwaną rozmowę. Głośniej westchnęła i po paru sekundach ona również weszła do środka. Zobaczyła ich rozmawiających na końcu korytarza. Kobieta bezwstydnie uwieszała się na jego ramieniu i chwytając go za dłoń, przystawiła ją sobie do piersi, lubieżnie się przy tym oblizując.
Zniesmaczona Lucy chciała odwrócić wzrok, ale jakoś dziwnym trafem ciągle na nich spoglądała z zakrętu. Czuła się jak głupia nastolatka, która przyłapała migdalącą się na szkolnym korytarzu parę. Nie słyszała ich rozmowy, ale mogła się jej łatwo domyśleć bo z początku surowa mina Dragneela, przerodziła się w tę zadziorną i niecną. Obydwoje zniknęli za najbliższymi drzwiami, a wtedy po schodach wszedł Gray. Dostrzegając idącą w jego kierunku Lucy, pospiesznie podbiegł do niej.
— Cholera jasna, a tyle się nakombinowałem, żeby Lisanna go nie dorwała i dała żyć.
— To on jej unika? Wcale na takiego nie wyglądał — wypaliła krzyżując dłonie pod piersiami. Była zła? A może zawiedziona? Sama nie wiedziała, jednak nie potrafiła ukryć, że miała jakiś podły nastrój.
— A co ty taka nie w sosie jesteś? Czyżby ktoś nadepnął ci na odcisk? — dopytywał nie kryjąc rozbawienia w głosie.
— Powiedz mi, kto to w ogóle jest ta cała Lisanna? I dlaczego od samego początku mam wrażenie, że traktuje mnie jak wroga? Co ja mogłam jej zrobić, że ona tak bardzo mnie nienawidzi?
Gray nie był ślepy, ani głupi, więc doskonale to wyłapał, a nawet więcej. Uśmiechnął się zadziornie. To kim była Lisanna chyba mógł jej powiedzieć, co nie?
— Dobra, powiem ci ale chodźmy na dół bo zaraz pewnie usłyszymy odgłosy, których bardzo byśmy nie chcieli. Mówiąc szczerze nie widzi mi się, żeby taka niewinna dziewczyna jak ty, jeszcze mi się zgorszyła.
Lucy uśmiechnęła się krzywo i chcąc nie chcąc, skinęła głową twierdząco. Fullbuster chwycił ją za rękę i teraz razem udali się na dół, gdzie impreza do tej pory trwała w najlepsze. Noc jeszcze młoda i nie zapowiada się, żeby towarzystwo zamierzało się szybko rozchodzić.
***
Następnego dnia, mieszkanie Natsu Dragneela, poranek.
W tym momencie wracał z całonocnej imprezy. Lekko chwiejnym krokiem wszedł do domu i gdy tylko to zrobił, od razu poszedł w stronę sypialni. Był tak skupiony, że nawet nie zauważył łaszącego się do jego nogi Happiego i wołającej za nim z kuchni Dorothy. Wpadając do pokoju, klęknął przy dużej szafie i otworzył ostatnią szufladę ,wyjmując z niej obszerny album ze zdjęciami.
Przez cały czas pewna rzecz nie dawała mu spokoju i musiał to jak najszybciej potwierdzić. Uważnie wertując kartki w końcu natrafił na pożółkłą fotografię swojej babki z młodzieńczych lat. Zmrużył powieki i by móc się lepiej przyjrzeć, przysunął ją bliżej nosa.
— Czyli jednak... Nie myliłem się — szepnął do siebie, spoglądając na sznur mieniących się pereł zdobiących jej smukłą szyję. — To nie mógł być zbieg okoliczności.
Od początku, gdy tylko spojrzał na perły Lucy, wydawały się być dziwnie znajome. W dodatku ten symbol na złotym zapięciu, a raczej godło... Takie samo nosił na ich rodzinnym sygnecie — wizerunek smoka. Niegdyś był to rodzinny skarb Dragneel'ów z Sycylii, który przekazywany był z pokolenia na pokolenia dla głównej linii kobiecej. Mało kto o tym wiedział, jednak miały być one symbolem daru, aktu miłości i bezgranicznego oddania.
Pierwotnie perły należały do jego babci, nazywanej Czarną Donną z Sycylii — Sofii, a potem ich prawowitą właścicielką miała zostać jego mama Hannah, lecz zniknęły jakiś czas wcześniej. Sądzono, że zostały one skradzione, kiedy do ich rodzinnej posiadłości zakradli się złodzieje i splądrowali dużą część kosztowności. A przynajmniej tak opowiadała mu babcia.
— Skarb który sądzono, że zaginął przeszło trzydzieści lat temu, teraz nagle zostaje odnaleziony i to u kogo? — Usiadł na dywanie i oparł się plecami o szafę. — U niej, u Lucy...
To tylko potwierdzało jego teorię, że Igneel musiał znać Laylę, no bo dlaczego perły należały do niej? Skąd ona by je miała, jeśli nie od jego ojca? Przecież zanim wyjechała do Nowego Jorku, żyła tutaj w Los Angeles i była najbliższą przyjaciółką Makarova. Dragneel był bardziej niż pewien, że musiała obracać się w kręgach mafijnych, lecz wychodzi na to, że jej córka Lucy nie miała o tym żadnego pojęcia.
Wygląda na to że Natsu nie znał całej prawdy, lub co gorsza została ona przed nim skrzętnie zatajona. Teraz tylko pozostaje; kto znał prawdę i mu ją przedstawi? Kiedy naszła go pewna powracająca niczym bumerang myśl, ocucony, wzdrygnął się bo... — Kim właściwie była kobieta dla której Igneel porzucił swoją rodzinę i dla której ruszył w pogoń po świecie? I czy miało to jakiś głębszy związek z mamą Lucy, ostatnią żywą właścicielką owych pereł?
Natsu nie był głupi i chyba powoli domyślał się wszystkiego. Dotąd postrzępione kawałki, starej i niewyjaśnionej układanki, zdawały łączyć się w całość.
— Kim ty tak naprawdę byłaś i jaką tajemnicę skrywasz... — Cichy szept wyrwał się z jego krtani. Spojrzał na inne zdjęcie, na którym widniał roześmiany Igneel, celujący rewolwerem w stojące nieopodal puszki. — Laylo Krüger?
C.D.N
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro