Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom I, Rozdział 9. Najlepszy mafioza.

Od pamiętnego spotkania z różowym pajacem minął tydzień. Lucy nikomu nie powiedziała o tym, co zaszło tamtego feralnego dnia. Mimo że widziała się z Levy trzy razy, milczała jak zaklęta i udawała że wszystko było w jak najlepszym porządku, bo znając temperament swojej przyjaciółki, Lucy mogłaby nie przeżyć jej kazania. Na pytanie dlaczego ma zdartą skórę na dłoniach odpowiedziała, że przewróciła się podczas joggingu i zdarła ją o szlakę. Oczywiście zostało to uszczypliwie skomentowane, że jest łamagą i sierotą. A tak poza tym to nie powinna jeszcze biegać po ostatnim incydencie. Lucy nie lubiła kłamać, ale nie chciała mówić tego Levy. Przynajmniej jeszcze nie teraz, kiedy sama nie wie co ma o tym wszystkim myśleć..

Dzień po strzelaninie w klubie, Heartfilia czytała wiadomości w gazecie, ale tam jak zwykle, wszystko zostało zmiecione pod dywan. Nie miała pojęcia kim był ów wiśniowo włosy dupek, ale zainteresował ją. Choć bardziej trafnym określeniem będzie, że zaintrygował ją jego tatuaż na plecach - wizerunek czerwonego smoka. W momencie gdy go ujrzała, zapaliła jej się alarmowa lampka w głowie.

Lucy bardzo dobrze pamiętała gdy w dzieciństwie jej mama opowiadała legendę o mafiozie, którego nazywano Czerwonym Smokiem. Mówiła o nim z szerokim uśmiechem na twarzy oraz mocno rumianymi policzkami. W jej głosie i postawie można było dostrzec nostalgie, podziw, jak i zachwyt jego osobą. Wyglądała jak gdyby na zakochaną i oczarowaną.

Ów Czerwony Smok, ponoć pochodził z Włoch i był nieziemsko przystojnym mężczyzną. Jego charakterystycznie ciemniejsza karnacja jak i bystre spojrzenie odbierało dech w piersi nie jednej kobiecie, którą spotkał na swojej drodze. Był arogancki i rozpustny, a jednocześnie wzbudzający ciekawość. Lojalny i oddany dla przyjaciół, a okrutny i bezwzględny dla wrogów. Ponoć mówiono o nim "Najlepszy mafioza tamtych czasów".

Layla nie rzadko o nim opowiadała, ale gdy Lucy z rozbawieniem wypytywała ją, skąd tyle wie na jego temat i że brzmi jakby znała go osobiście, Layla natychmiast przygasała. Nerwowo się uśmiechała zagryzając dolną wargę i próbując ukryć swoje uczucia za fałszywą maską. Jednak Lucy dobrze to wiedziała bo zawsze potrafiła dostrzec więcej. Uważała, że gdyby jej mama chciała i potrzebowała coś więcej powiedzieć, zrobiłaby to. Nigdy nie naciskała i szanowała jej decyzje. Wiedziała, że Layla i tak wiele już przeszła w swoim życiu.

Nieustannie poniżana i gnębiona przez swojego męża tyrana. Obdzierana z wszelkiej ludzkiej godności. Jude szydził z niej na każdym kroku i nie raz odważył się podnieść rękę. Lucy zawsze próbowała ją bronić, ale aura jej ojca, skutecznie przytłaczała i gromiła. W dzieciństwie bardzo się go bała i unikała. Dorastała w domu gdzie przemoc i awantury były na porządku dziennym. Jedyną osobą której Jude nigdy nie uderzył, była Lucy.

W sumie to zawsze zastanawiała się, dlaczego nie oberwała. Dlaczego gdy już miał wymierzyć jej policzek, w ostatnim momencie się powstrzymywał, a ona jedyne co czuła to lekki wiaterek na swojej twarzy. Przypominając sobie te cholernie bolesne chwile, pokręciła głową na boki chcąc wyrzucić to z głowy jak najprędzej.

Wracając do początku, Lucy nikomu nie powiedziała co zaszło tydzień temu. Nie poszła również na policje, bo uznała, że oni i tak nic z tym nie zrobią, a jedynie ją wyśmieją i każą spadać. Nie oszukujmy się, dzisiejszą policję da się bardzo łatwo przekupić.

Przypominając sobie reakcje tamtego oprycha, który omal jej nie zgwałcił w klubie, stwierdziła że różowy pajac musiał być jakąś grubą rurą w tym mieście, a z takimi lepiej nie zadzierać. To samo stało się gdy po raz pierwszy spotkali się na pamiętnym skrzyżowaniu. Mówił, że chętnie napiłby się herbatki z policjantami co oznaczało, że musiał być z nimi w dobrych stosunkach.
Strapiona tym faktem Heartfilia stwierdziła, że nie warto się wychylać. W sumie to nie ucierpiała tak bardzo by ryzykować własnym życiem. Musiała postępować ostrożnie, bo najwyraźniej gość ma dobre wtyki w policji. Zresztą, nawet wyglądał jak typ spod ciemnej gwiazdy.

Jego ostre i dzikie spojrzenie mroziło krew w żyłach, a postawa wzbudzała więcej, niż respekt. Były momenty gdy Lucy faktycznie się go bała, ale nie chciała tego okazać w żaden sposób. Może i było to lekkomyślne i głupie, ale taka właśnie już była. Już nigdy więcej nie pozwoli sobą tak łatwo manipulować. Nie chciała dać mu tej pieprzonej satysfakcji. Patrząc na niego, widziała swojego ojca, który zawsze spoglądał na nią w ten sposób. Jak na nic nie wartego śmiecia, który jedynie zawadza.

Zastanawiało ją tylko, dlaczego na jego plecach wytatuowany był czerwony smok. Przecież był zbyt młody i to niemożliwe by Layla go znała. Czy to możliwe, że on również znał legendę o najlepszym mafiozie? W sumie jest taka szansa, bo w przeszłości Layla przez krótki czas mieszkała właśnie w Los Angeles. Tak przynajmniej mówiła.

Mimo wszystko była ona bardzo skrytą i tajemniczą osobą i nie wiele chciała zdradzić o swojej przeszłości. Lucy bardzo to ciekawiło, ale jak już wspominała nigdy nie chciała naciskać. Wystarczyła jej wiedza, że jej mama była najlepszą mamą i lekarką pod słońcem. Pomimo nieszczęśliwego małżeństwa, Layla zawsze się do niej uśmiechała i mówiła że wszystko jest w porządku bo ma przy sobie swoją ukochaną córeczkę. Że nigdy ma się o nią nie martwić. Przez jakiś czas faktycznie tak było, dopóki Jude nie zakazał jej wychodzić z domu.

Lucy wiedziała, że jej matka była tylko ozdobą i dodatkiem. Była kimś w rodzaju zdobytego trofeum, które miało tylko przyciągać wzrok innych mężczyzn. Wzbudzać w nich podziw, a także zazdrość i pożądanie. Jej matka była mądrą i piękną kobietą, którą wielu mężczyzn pragnęło mieć tylko dla siebie. Nikt nigdy nie liczył się z jej pragnieniami czy marzeniami. Nigdy nie pozwalano mieć jej własnego zdania na jakikolwiek temat. Była jego marionetką - lalką która oceniana była tylko powierzchownie i którą Jude umiejętnie sterował zza grubej kurtyny.
W momencie gdy zaczął ją zamykać w domu na cztery spusty i ograniczać jej wolność, wtedy zaczęła gasnąć w oczach jeszcze bardziej, a po jakimś czasie bardzo ciężko zachorowała..

Lucy widziała jej cierpienie, ale nigdy nie umiała jej pomóc. Bardzo chciała, lecz nie mogła.
Zawsze dużo ze sobą rozmawiały, ale była jedna rzecz, która bardzo szczególnie wyryła się w jej pamięci. Mianowicie były to jedne z ostatnich słów Layli. Mówiła o tym, że prawdziwa miłość jest tylko jedna i że gdy znajdzie swoją drugą połowę, ma nigdy się nie poddawać i o nią walczyć do samego końca. Ma nigdy nie odpuścić by potem tego nie żałować. Przenigdy.

Jakiś czas potem zdarzył się ten okropny wypadek. Porwanie Layli pod pretekstem okupu, którego Jude i tak nigdy nie zamierzał zapłacić. Następnie jej tragiczna śmierć. Tamtego pamiętnego dnia, porywacze wysłali do ich rezydencji elegancko zapakowane pudełko, w którym znajdywały się wyrwane z krwią blond włosy oraz poucinane palce rąk, ograbione z drogocennych pierścionków.
Nigdy nie zapomni tego widoku oraz słów jej ojca.

"- Tsh. Była ladacznicą, która w pełni zasłużyła na swój los. Uważaj Lucy, bo któregoś dnia, skończysz równie tragicznie jak ona."

Tu Lucy przerwała swoje wspomnienia, gdyż wzbudzały w niej zbyt wiele złych emocji. Do dziś gdy przywołuje widok odrąbanych palców swojej mamy i jej splamione szkarłatną krwią blond włosy, chce jej się płakać niczym dziecko. Nie rzadko ten koszmar męczy ją w nocy i sprawia, że staje się kompletnie bezbronna.

Jedynymi pamiątkami, jakie jej zostały po Layli, były kolczyki z najprawdziwszej i czystej perły oraz taki sam naszyjnik. Były warte fortunę ale dla niej miały głębsze, sentymentalne znaczenie. Za życia nigdy się z nimi nie rozstawała, ale w dniu jej porwania zostawiła je w pudełeczku na biurku Lucy. Zupełnie jak gdyby wiedziała, że tego dnia przydarzy jej się coś złego.

Kiedyś, Heartfilia poprzysięgła sobie, że zrobi wszystko by odnaleźć morderców Layli. By zapłacili za jej cierpienie. Z czasem jednak, stwierdziła, że to jak łapanie motyla dziurawą siatką. Ona w porównaniu z gangsterami była nikim..

Jedno jest pewne. Jej ojciec jest najgorszym człowiekiem i szują jakiego znała i nie chce mieć z nim już nigdy nic wspólnego.

***
Wracając do pierwowzoru. Czytając na drugi dzień gazetę, ów występek w klubie nazwany został „incydentem". Czyli standardowo i to co zwykle, wyrażono żal i skruchę, a rodzinom poszkodowanych zaoferowano pomoc i zadośćuczynienie finansowe. Można rzec, że głupi incydent co? Lucy wcale tak nie uważała. Ci kolesie, bandziory, ewidentnie celowali w niego. W tego różowego pajaca. Nie działali jak niedoświadczone pionki. To byli ludzie, którzy przyszli tam z konkretnym celem i po konkretną osobę. Przyszli tam z zamiarem zabicia go. Tylko dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie najpewniej nigdy nie pozna.

Trzy dni po tym jak rozkwasiła mu nos i uciekła na feralnym skrzyżowaniu, wróciła tam. Sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła, ale uznała, że jest najzwyczajniej w świecie głupia jak but i najprawdopodobniej brak jej, którejś klepki. Skubana Levy jednak dobrze jej przygadała..

Heartfilia odnalazła broń, której się tam pozbyła i tym razem zabrała ze sobą. Oczyściła z zaschniętej już krwi i stwierdziła, że pistolet jest w pełni nabity, bo posiadał siedem naboi. Do dzisiaj pluje sobie w brodę dlaczego to zrobiła. Dlaczego tam do cholery jasnej wróciła? Chyba uznała, że nie chciała zostawiać po sobie żadnych śladów i jak już woli ją mieć u siebie w domu. Tak chyba było bezpieczniej.

Teraz obawiała się tylko jednego. Że tamten pojebany koleś zacznie jej szukać, a wtedy nie wiadomo jak mu się wywinie. Na kolejny taki cud chyba już nie może liczyć. Choć z drugiej strony, Los Angeles to przecież olbrzymie miasto. Znalezienie jej tutaj jest równoznacznym jak znalezienie igły w stogu siana. Zresztą przecież mu pomogła więc może okaże trochę sprawiedliwości i da jej święty spokój? Przecież ona nie była winna tego że znalazła się tam w nieodpowiednim czasie i miejscu.

Wracając do spraw przyziemnych, swojej nieobecności w pracy nawet nie musiała usprawiedliwiać. Chciała i próbowała, ale nie było takiej konieczności. Okazało się, że koleżanka chętnie ją zastąpiła, bo ma teraz jakieś problemy finansowe i potrzebuje więcej gotówki. Więc nawet było jej na rękę zastąpić ją w tym czasie w kawiarni.

Wracając do pana Ichiyi, jej karą było to, że musiała używać próbek jakichś zasranych perfum, od których robiło jej się niedobrze. Serio w pewnym momencie myślała, że puści pawia prosto w jego anty przystojną twarz by nie powiedzieć mordę..

Dziwne się czuła jako jakiś przeklęty tester dla chorego na łeb i zboczonego szefa, ale lepsze to niż nic. Jedyne z czym musiała walczyć to z jego chorym pociągiem do wąchania jej i znoszenia słów, że zapach jej idealnego i młodego ciałka sprawia u niego ślinotok. Aż przechodziły ją ciarki po plecach i dostawała białej gorączki gdy tylko sobie o tym przypominała. Jego odrażający, gorący oddech..

Faktem jest to, że przecież mógłby sobie znaleźć kogoś innego i uczepić jak rzep do psiego ogona. Ale nie, on za cel obrał sobie właśnie ją.
Już wczoraj myślała, że wybuchnie ze zdwojoną siłą i powie mu prosto w te obrzydliwą gębę co o nim myśli, ale ostatecznie, powstrzymała się. Chyba miała zbyt dobre i łagodne serce, bo każda inna osoba zrobiłaby niemałą awanturę i poszczuła policją lub sądem.

Lucy tłumaczyła sobie, że po prostu niektórzy ludzie są bardzo specyficzni i tyle..
Dzisiaj miała mieć wolne, ale zadzwoniła do niej koleżanka z prośbą o zastępstwo bo wypadło jej coś ważnego. Miała iść do Levy i z nią poplotkować, ale nie mogła przecież odmówić Carli. Szybko się ogarnęła i mimo początkowej niechęci, poszła na popołudniową zmianę.

***

14 września, Kawiarnia Blue Pegasus, Los Angeles.

Były godziny późno wieczorne, a w kawiarni wiało nieopisaną nudą. Ponoć w mieście organizowana była jakaś duża imprezka dlatego na ulicach było dość pusto. Jednak jak na złość, zawsze znajdą się jakieś barany, które będą się kręcić w kawiarni. A raczej ewenementy społeczne które muszą odstawać od reszty.

Lucy siedząc za ladą z Grace i czytając dzisiejszą gazetę, rozmawiały o ostatnich porwaniach młodych kobiet. Zdarzało się to coraz częściej, bo to już było szóste porwanie w trakcie dwóch miesięcy.

- „Ofiary to przeważnie młode, samotne i atrakcyjne kobiety.." - Lucy z zamyśleniem powtórzyła tekst i z równym tego przejęciem zaczęła kręcić sobie loczka palcem.

- No popatrz Lu, co to się odpierała w tym zjebanym mieście. Porywają jakieś młode panny, a policja gówno sobie z tego robi. Hulają sobie z naszych podatków, a strzelaninę nazywają incydentem. - mruknęła wyraźne znudzona Grace, która piłowała właśnie paznokcie. - Lepiej uważaj na siebie Lu, bo kto wie, sprzątną cię z chodnika, a ty nawet się nie obejrzysz.

Lucy łypnęła na nią spod byka. Nie da się ukryć, ale zrzedła jej mina.

- Ty weź tak lepiej nie mów co? Przez ciebie będę się bała sama wracać do domu.. Ty masz o tyle lepiej, że ciebie odbiera twój boy.

- Oj tam przecież tak tylko żartowałam. Przecież to mało prawdopodobne żeby akurat ciebie porwali.

Lucy chwile się zamyśliła powołując się na swoje niedalekie przeżycia. Gdyby tylko Grace wiedziała, że brała udział w tamtej strzelaninie, a potem zgarnięta została przez jakiegoś farbowanego debila i więziona w motelu. Na samą myśl dostała gęsiej skórki. Uśmiechnęła się gorzko i zapatrzyła w szybę kawiarni.

- A co? Sugerujesz mi, że nie jestem młodą i atrakcyjną kobietą? - zapytała z zawadiackim uśmieszkiem.

- Haha, nie łap mnie za słówka. To, że jesteś atrakcyjna wszyscy doskonale wiedzą. Chodziło mi o to, że w tym mieście jest mnóstwo panienek, które szlajają się w różnych dziwnych uliczkach. A ty przecież taka nie jesteś, dlatego jest małe prawdopodobieństwo, że trafi akurat na ciebie.

W sumie Grace miała rację. Lucy nigdzie się nie szlajała. Jej jedyne wyjścia z domu ograniczały się do zakupów lub biblioteki. Zwykle po pracy robiła zakupy i prędziutko czmychała do domu. Był jeszcze jogging, który był jej hobby, ale ostatnio zaniedbała sprawę z powodu urazu jakiego doznała. No i oczywiście nie można pominąć wypadów na chatę do Levy. Ona była jedyną osobą, która potrafiła ją namówić do wyjścia z nią z domu. Wiadomo jak to się zawsze kończyło. Musiała szukać tej małej, rozpustnej siksy po lokalach, ale i tak ją kochała. Rzecz jasna jak przyjaciółkę.

- Faktycznie, musiałabym mieć chyba niesamowitego pecha.. - powtórzyła po niej i chwile się zamyśliła, jednak nie trwało to długo. - Ej Grace. - mruknęła jedną ręką podpierając się o podbródek.

- Hm?

- Czy ty uważasz, że jestem gruba?

W odpowiedzi usłyszała jej gromki śmiech. Spojrzała na nią i sama nie wiedziała czy faktycznie jest gruba czy może jej pytanie było takie głupie?

- Ty gruba? - wykrztusiła w końcu - A masz lustro w domu?

- Co to za głupie pytanie, oczywiście że mam! - naburmuszyła policzki które przybrały barwę dorodnego pomidora.

- Wiec nie zadawaj mi tak głupich pytań Lu. Nie jesteś gruba, masz idealną figurę, cholernie seksowną! Myślę, że mogłabyś zbajerować każdego gdybyś chciała i nie miałabyś z tym większych problemów.

Na to wyznanie, Lucy zaśmiała się cierpko po czym podparła łokciem o ladę. Problem był taki, że ona wcale nie chciała przyciągać do siebie facetów jedynie pod względem fizycznym. Chciała, by ktoś ją polubił bądź pokochał za to jakie ma wnętrze, bo dla niej właśnie to najbardziej się liczyło. Życie dało jej wystarczająco srogą lekcję jeśli chodzi ten temat. Choćby wystarczyło spojrzeć na jej mamę i to jak ona była postrzegana. Nikt nigdy nie starał się jej zrozumieć i lepiej poznać. Wielu mężczyzn pragnęło ją mieć dla siebie tylko ze względu na to, że była piękną kobietą. To było takie typowe a jednocześnie tak bardzo smutne.

- Zbajerować każdego, huh? - jakby przygaszona mruknęła spoglądając na jakiś nagłówek w gazecie - Ej, ale pamiętaj, że masz chłopaka!

- Spokojnie, wiem przecież. Ale powiedz mi, dlaczego pomyślałaś o tym, że jesteś gruba? Czy ktoś powiedział co coś tak przykrego? Jeśli jakiś facet, to chyba niedojebany umysłowo. Weź się nie przejmuj.

Na te określenie Lucy nieco się rozchmurzyła. Nie żeby się tym przejmowała, ale po prostu zaciekawiło ją, dlaczego tak ją nazwał. Może faktycznie przez niego postrzegana była jako gruba. W sumie to każdy ma prawo postrzegać życie i ludzi po swojemu. Chociaż nie zmienia to faktu, że słowo „krowa" i wiele innych wulgaryzmów, mógł sobie darować. Lucy cierpko zaśmiała się w duchu. Co do jednego Grace miała racje i trafiła prosto w dziesiątkę. Tamten koleś był niedojebany umysłowo.

- N-nie, tak tylko chciałam spytać. Wiesz ten kto pyta, ten nie błądzi.

- Mhm jasne. Choć przyznam szczerze, że czasem jestem zazdrosna.

- Ty zazdrosna? O co? - zapytała wyraźnie zaciekawiona i zbita z tropu.

- O to że zwracasz na siebie uwagę tak wielu mężczyzn. Wiem, że robisz to nieświadomie ale jednak. Chyba każda kobieta chciałaby być w twojej skórze.. Ale w sumie? Mam chłopaka z którym jestem szczęśliwa, więc chyba nie mam na co narzekać. - mówiąc to Grace wyciągnęła dłonie przed swoją twarz i z satysfakcją przyglądała się idealnie przypiłowanym paznokciom. Dmuchnęła w nie chcąc pozbyć się upierdliwych okruchów.

Widząca to Lucy odłożyła gazetę na blat i plasnęła ją lekko w dłonie.

- Ej, ale jak już robisz sobie paznokcie to rób to na zapleczu, a nie nad blatem. Dopiero go umyłam. - fuknęła spoglądając na nią spod byka jednak nie trwało to długo, bo zaraz potem obie parsknęły śmiechem. Lubiły się przedrzeźniać. Grace udawała przez chwile obrażoną, ale szybko jej przeszło gdy usłyszały irytujący dźwięk dzwoneczka przy drzwiach. Zerknęła w tamtą stronę z istnym mordem w oczach.

- Kurwa, kogo tu niesie o tej porze gdy na mieście w najlepsze trwa jakaś gruba impra.. - jęknęła chowając pilnik do szuflady i na szybko przecierając blat ściereczką.

Lucy skomentowała to wymownym spojrzeniem. W ekspresowym tempie poprawiła bluzkę i swojego kucyka po czym wstała ze stołka i obsłużyła klientów. Ze zdziwieniem stwierdziła, że byli oni bardzo mili i dla odmiany nie komentowali jej wyglądu. Zerknęli na nią pobieżnie, bez żadnego zainteresowania po czym kulturalnie zajęli miejsca przy końcu sali, a po nich weszli kolejni. Z tym, że ci byli dość mocno pijani i nie szczędzili sobie głupich zaczepek w ich kierunku.

Grace wywinęła się mówiąc, że musi skoczyć do toalety za pilną potrzebą, więc to Lucy musiała przyjąć to na przysłowiową „klatę" i zająć się ich obsłużeniem. Dobrze ich znała, bo często przychodzili do kawiarni i akurat pech chciał, że wtedy gdy ona miała zmianę. Głupkowato się podśmiechując, usiedli na wysokich stołkach przy ladzie, spoglądając jak zwykle na jej piersi. Nienawidziła tego szajsowego uniformu. Obydwoje zamówili gorące czekolady i ponownie próbowali swoich sil podbijając do niej.

- Oh Panno Lucy. - rozczulony szepnął w jej kierunku ten grubszy - Jak zwykle wyglądasz promiennie i seksownie.

Czuć było od nich gorzałom. Jebali jak stado napalonego bydła, a ich przekrwione białka zdradzały, że nieźle musieli dzisiaj poszaleć. Na zaczepkę grubszego, Lucy jedynie posłała mu wymuszony i szeroki uśmiech, ale jak zwykle w takich sytuacjach, nie umiała ukryć dorodnych rumieńców na swoich policzkach. Takie zachowanie najnormalniej w świecie ją peszyło i wprawiało w niemałe zawstydzenie. Przez myśl jej przeszło, a może zrobić sobie operacje plastyczną i usunąć te przeklęte cycki? To byłby chyba dobry pomysł.

W międzyczasie do kawiarni wszedł kolejny mężczyzna, ale jedyne co zrobił to podszedł do automatu z napojami w końcu sali. Nikt w zasadzie nie zwrócił na niego większej uwagi. Jakiś zwykły, spocony biegacz który zapomniał wziąć ze sobą wody.

- Dziękuje, ale nie sądzę by takie zaczepki spodobały się pańskiej żonie.

Lucy odwróciła się do nich plecami polerując na siłę jakieś czyste szklanki. Nie chciała z nimi wchodzić w jakąkolwiek gadkę więc udawała, że coś robi. W duszy przeklinała Grace, która zostawiła ją z nimi sam na sam. Przecież dobrze wiedziała, że on zawsze próbuje do niej podbić. Już nawet nie zliczy ile razy. Teraz musiała się z nimi użerać gdy ona podwinęła nogę do kibla.

- Ależ kochaniutka, moja żona ma głęboko gdzieś z kim i gdzie chodzę, więc może jednak skusiłabyś się na jakąś malutką randeczkę? - zapytał z nadzieją w głosie i podciągnął tym swoim zaczerwienionym kinolem - Wiesz możesz tego nie wiedzieć, ale ja potrafię być całkiem romantycznym facetem, a do tego jestem mega doświadczony.

Siedzący obok kumpel tylko mu wtórował i podgwizdywał pod nosem.

- Nie sądzę. - odparła zza ramienia siląc się na w miarę miły ton głosu jednak to tylko pozory. W środku była niczym wulkan. - Myślę, że pańskie jedyne doświadczenie ogranicza się do chlania taniej wódy i szlajania się po nocnych klubach.

Słyszący to kumpel grubasa nie mógł już wytrzymać ze śmiechu. Uwiesił się na jego ramieniu i omal nie zleciał z wysokiego hokera. Lucy tez była z siebie dumna, ze tak gnojowi przygadała. Myślała, że tym tekstem skutecznie go zniechęci, ale jak bardzo się myliła.

- Oj no weź nie bądź taka wredna. Z tyłu też wyglądasz niczego sobie.

Gdy tylko to usłyszała, zimne dreszcze przeszły po całych jej plecach. Miała wrażenie, że zaraz staną jej wszystkie włosy na głowie. Mimo wszystko zebrała się w sobie i przybrała lekki uśmiech. Odwróciła się w ich kierunku w dłoni trzymając szklankę i białą ściereczkę.

- Za to Pan nawet z przodu dobrze nie wygląda. - niewinnie mrugnęła do niego jednym okiem nie przestając się uśmiechać. W tym momencie z zaplecza wyłoniła się Grace, która ledwo powstrzymywała swój śmiech. Podobnie jak przyjaciel spławionego amanta, który gdyby nie blat, zapewne leżałby na podłodze i tarzał się ze śmiechu.

- Czy coś jeszcze Panu podać? - Lucy zapytała uprzejmie zerkając na twarz grubasa, która wyrażała zawód zmieszany z zakłopotaniem.

Cieć i tak był pijany jak bela i zapewne nie wie co pieprzy. Lucy dałaby sobie palec uciąć, że jutro chłop nie będzie pamiętał niczego, a jego żonka da mu nieźle popalić. Zaraz potem poczuła rękę na swoim ramieniu.

- Idź już na zaplecze Lu, i tak zamykamy za godzinkę. Miałaś mieć dzień wolny, a ty przyszłaś w zastępstwie, więc możesz już iść. - szepnęła jej na ucho Grace, która prawie popłakała się ze śmiechu.

- Dzięki. - Lucy zerknęła na nią z wdzięcznością. - W takim razie do zobaczenia pojutrze.

***

Dragneel kupił w automacie butelkę wody i przysiadł w miejscu skąd miał dobry widok na kwawiarenkową ladę. Najwyraźniej nikt nie zwrócił na niego większej uwagi, bo tamta pinda nawet na niego nie spojrzała. Ale jedno musiał przyznać, słysząc ich rozmowę o mało sam nie parsknął ze śmiechu. Pomimo tego, że w jego mniemaniu blondynka była gruba, miała pizda powodzenie.

Uśmiechnął się na myśl komu wpada w oko. Jakimś staruchom którzy zapewne nie mogą patrzeć na swoje stare i pomarszczone żony z tłustymi dupami i kolorowymi papilotami na głowie.

Dłużej nie wsłuchiwał się w ich pierdolenie, bo mało go to interesowało. Przechylił butelkę i łapczywie zaczął pić. Po tym jak krowa spławiła tamtego pijaka poszła na zaplecze ze swoją koleżanką ze zmiany. Zaciekawiony już zerkał w tamtym kierunku gdy z zaplecza wyłoniła się tylko jedna z nich. I to nie była ta, która miała być jego celem. Wkurwiony już miał wstać, ale usłyszał rozmowę, która zwróciła jego uwagę i na powrót sprawiła, że usiadł. Na samym końcu sali siedziało dwóch kolesi popijających niczym cipy, kakao ze słomek.

- Ej George, jesteś pewny, że właśnie o tę chodziło?

Dragneel usłyszał rozmowę tych dwóch dekli. Szeptali tak cicho, że ciężko ich było zrozumieć, ale on miał dobrze wyczulony zmysł słuchu i nie miał z tym żadnego problemu.

- Kurwa mać, Jeff, ile razy mam ci powtarzać, że miała być blondynka?

Na te słowa, wiśniowo włosy zaczął powoli analizować. Przeglądał dzisiejszą gazetę i widział, że kolejna dziewucha została porwana. Wydawało mu się, że Laxus też coś o tym wspominał, ale Dragneel był tak najebany, że faktycznie mogło mu to wylecieć z głowy.

- No dobra, racja.

- Na dodatek widziałeś jej zderzaki ślepaku? Z takiej na pewno się ucieszą i więcej za nią szarpniemy.

- No wiesz widziałem ją od pasa w dół więc nie wiem jakie ma dokładnie kształty.

- To jest kurwa nie ważne debilu. Skoro cyce ma jak donice to dupę raczej też niczego sobie. Miała być blondynka z tej konkretnej kawiarni. Dostałeś przecież cynk.

- Dobra, kurwa mać, dotarło. Tylko dokąd ją weźmiemy?

- W północnym lesie Murphyego stoi jakaś stodoła albo barak. Nie wiem dokładnie, ale zbieraj się, bo czas nas goni. Nie mam zamiaru jej odpuścić. Zobaczysz zgarniemy za nią kupę szmalu, a szef będzie zadowolony.

Dragneel skrzywił się na tę rozmowę. Że niby ona ma duże zderzaki? Jest po prostu gruba i chuj. Aż się prosiło, żeby powiedzieć, że dupę ma szeroką jak szafę, ale musiał się powstrzymać. Uśmiechnął się przebiegle pod nosem. Okazało się, że trafił na całkiem niezły trop, który z pewnością warto będzie sprawdzić. Uwzięli sobie za cel te cycatą krowę? Nie ma problemu, dla niego to i nawet lepiej.

***

Lucy poszła na zaplecze i przebrała się w swoje ciuchy. Z racji, że na zewnątrz było okropnie gorąco założyła na siebie dopasowaną do figury sukienkę w groszki z kołnierzykiem, sięgającą za kolano i do tego czarne buty na kwadratowym obcasie. Myślała czy założyć na głowę swoją ukochaną opaskę z kokardką, ale ostatecznie zrezygnowała. Rozpuściła długie włosy dając im więcej swobody. Pożegnała się jeszcze raz ze swoją koleżanką, która z politowaniem wysłuchiwała lamentów pijanych mężczyzn siedzących przy ladzie.

Już zbliżała się do dużych metalowych drzwi, grzebiąc jedną ręką w torebce i szukając legitymacji z biletem autobusowym. Zawsze miała problem z tym, że opadał na samo dno, a ona jak ciemna masa zamiast włożyć je do oddzielnej kieszonki, wdupiała wszystko jak leci do dużej przegrody. Typowa baba.

Zrezygnowana pociągnęła drugą ręką za ciężkie drzwi i stanęła w zaciemnionej uliczce na tyłach kawiarni. Niemal od razu uderzyło ją świeże powietrze którego tak bardzo jej brakowało. Cały czas mdliło ją od słodkiego zapachu perfum, który unosił się w kawiarni.

- No przeklęta legitymacja.. - mamrotała pod nosem, gdy już musiała pomóc sobie drugą ręką. Uniosła do góry jedno kolano próbując podtrzymać ciężką torebkę. Miała w niej tyle pierdoł, że głowa mała. - O mam! - pisnęła radosna, ale zaraz potem poczuła za sobą czyjąś obecność. Niczego nie świadoma, nie zdążyła nawet zareagować gdy ktoś przyłożył jej do ust dłoń by nie mogła krzyknąć. Drugą ręką objął ją za ramiona mocno do siebie przycisnął.

Przerażona usłyszała tylko pisk samochodu, który podjechał pod ich nos w ciemną uliczkę.

- Szybciej do kurwy nędzy!

Usłyszała jakiś męski głos, a zaraz potem dźwięk otwieranych drzwi. Z samochodu wyskoczył kolejny, który pomógł wciągnąć ją do środka. Lucy próbowała się szamotać i wyrywać, ale bezskutecznie. Uścisk był wręcz żelazny. Nie mogła wydobyć z siebie słowa, a jedynie jakieś niezrozumiałe pomruki. Nim się zorientowała została wciągnięta do samochodu, a zaraz potem drzwi z hukiem się zatrzasnęły. Nałożyli jej jakiś materiał na głowę i zaczęli gardłowo się śmiać.

- Haha, kurwa mać! Mamy ją!

- No to teraz do szefunia.

***
Dragneel zerwał się chwilę po dwóch cieciach, którzy sączyli kakao w kawiarni. Podejrzewał, że to właśnie oni są odpowiedzialni za porwania kobiet. Gdyby tylko ich schwytał, całkiem nieźle mógłby zaimponować Ojcu. Skubani szybcy byli. Po wyjściu z kawiarni rozejrzał się na boki.

Usłyszał odgłos szamotaniny i nerwowy stukot damskich butów. Poszedł za ich dźwiękiem, wlatując w zaciemnioną uliczkę na tyłach budynku. Ostatnie co dostrzegł to zamykające się drzwi czarnego samochodu. Odjechali z głośnym piskiem opon, zostawiając po sobie ciemny ślad na ulicy. Dragneel dość pośpiesznie podszedł do miejsca skąd musieli ją zwinąć i wtedy nadepnął na coś. Zaciekawiony schylił się i podniósł ową rzecz. Szerzej uśmiechnął się pod nosem gdy dostrzegł, że to legitymacja z biletem autobusowym. Dostrzegł dość schludny i pochyły w prawo podpis. Było to tylko imię, ale zawsze coś.

- A więc masz na imię Lucy, co? Cóż za proste i brzydkie imię. Zupełnie jak jego właścicielka.

***

Nie wierząc w swoje pieprzone szczęście, Dragneel niemal od razu pobiegł do jednej z siedzib Fairy Tail. Wziął ze sobą więcej amunicji, a także mapę stanu. Nikomu nie musiał się tłumaczyć, bo wszyscy przecież go znali. Mało tego, ustępowali mu z drogi jak gdyby był tutaj szefem. Dokładnie zapamiętał nazwę wymienioną przez tamtych cweli.

- Murphy Forest.. - mruknął gdy odszukał nazwę na papierowej kartce. Stuknął w nią swoim palcem po czym szerzej się uśmiechnął. Wyjął z kieszeni czerwonego Marlboro i wziął z szafki kluczyki do mafijnego samochodu. Nie pozwoli by po raz kolejny coś stało się z jego bryką, a gdy ona była w pobliżu to było całkiem realne.

Mógłby ściągnąć ze sobą Graya, ale nie chciał tego robić. Chciał udowodnić wszystkim, że sam doskonale sobie poradzi. Skoro dla jego ojca samotne akcje były chlebem powszednim to przecież on też sobie poradzi. Tytuł najlepszego mafiozy należał będzie do niego i on wszystkim to pokaże. Nie zawaha się już nigdy więcej. Cynicznie uśmiechnięty, chaotycznie przeładował swojego Colta. W jego oczach krył się niebezpieczny błysk a spragnione wrażeń mięśnie, aż rwały się do akcji.

- Więc w końcu do czegoś się przydałaś, gruba krowo.

Pośpiesznie wyszedł z siedziby kierując się w stronę podziemnego parkingu. Gówno go obchodziła tamta blond pinda. Posłużyła za idealną przynętę. Dla niego liczyło się tylko zabłyśnięcie w oczach Ojca i dostarczenie sobie nowej adrenaliny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro