Tom V, Rozdział 4. Zaproszenie.
꧁꧂
Nowy Jork, 7 Listopada, Brooklyn
Nowy Jork był zdecydowanie olbrzymim miastem. Metropolią, porównywalną do idealnie zaprogramowanego mrowiska, w którym aż roiło się od wszelkiej maści ludzi. Jedni poszukiwali tutaj wrażeń i miłości, drudzy władzy oraz dostatku, a jeszcze inni marzyli o karierze i sławie. Jedno było pewne — każda dusza pragnęła czegoś zupełnie odmiennego i to w pewnym sensie wyróżniało to miasto na tle innych. Posiadało swój urok.
Ktoś powiedziałby z przekorą, że w tej wielokulturowej stolicy świata każdy znajdzie dla siebie miejsce. Że to właśnie tutaj będzie w stanie osiągnąć szczęście. Że ten słynny ''american dream'', za którym tak usilnie gnali, będzie na wyciągnięcie dłoni. Niestety, często zbyt wyniosłe pragnienia pociągały ludzi na samo dno, a ich cukierkowe mrzonki sprowadzały się od brutalnej rzeczywistości. A ta już od jakiegoś czasu ostrzyła sobie szpony na to miejsce.
Tak rozpoczął się jego powolny i nieunikniony upadek.
Postępujący krach na giełdzie, cięcia budżetowe, utrata miejsc pracy, a w efekcie pogłębiający się kryzys i stopniowe bankructwo. W tym samym okresie liczba gwałtów i włamań potroiła się, a liczba kradzieży samochodów wzrosła niemal dwukrotnie. Taki był teraz Nowy Jork: niebezpieczny i nieprzyjazny dla ludzi z zewnątrz. Był przeciwieństwem dobrobytu i stał się przekleństwem dla wszystkich, którym przyszło tam żyć.
Właśnie tutaj przed dalszą podróżą, zatrzymali się Natsu oraz Lucy.
Był początek chłodnego listopadowego wieczoru, a oni zajmowali mieszkanie w kamienicy na trzecim piętrze. Owe lokum zostało zapisane jej w testamencie przez Makarova i teraz stało się ich jedynym schronieniem. Słynna dzielnica Brooklynu była dość ruchliwa, ale jak twierdził sam Dragneel, w obecnej sytuacji działało to na ich korzyść. Z jednej strony pozwalało lepiej się ukrywać, zlać z otoczeniem. Z drugiej — w salonie znajdywały się duże okiennice z widokiem na ulicę, wprost idealne do obserwowania okolicy.
Pokój oświetlony był przez lekko pordzewiałą lampkę, stojącą na starym dębowym biurku. W tym samym czasie Natsu siedział na kanapie i w ciszy palił papierosa. Bez większej ekspresji na twarzy zawiesił wzrok na wieczorowym widoku za szybą. Wprawdzie o tej porze roku opady deszczu były rzadkością, jednak na przekór wszystkiemu, niebo raz po raz wylewało swoje łzy. Z jakiegoś powodu nie mógł pojąć tego fenomenu, ale też długo się nad tym nie zastanawiał.
Rozmyślał o tym, jak ci szarzy ludzie nie mieli pojęcia o tym, co działo się za ich plecami. Do jakich dramatów dochodziło tuż pod ich nosami, jak wielu ich bliźnich umierało. Że ich znajomi, sąsiedzi, krewni... Wszyscy byli rozstawionymi pionkami na szachownicy, maluczkimi śrubkami w tym całym zafajdanym systemie potocznie zwanym ''życiem".
Nim spostrzegł, gęsty dym papierosowy zapanował w całym pokoju. Uwagę Dragneela zwróciła zbliżającą się, zniekształcona sylwetka, która odbiła się w okiennicy. Lucy właśnie wyszła spod prysznica i powoli, lecz bez słowa przysiadła obok niego. Tuż na skraju kanapy.
Nie odwrócił się do niej, jedynie kątem oka rzucił na jej wątłą posturę. Z blond włosów wciąż kapała woda, a jej ciało otulone było jedynie przez granatowy szlafrok. Nie krępowała się w jego towarzystwie, ten etap był już przeszłością. Nie raz zastawał ją tak ubraną i wstyd już dawno między nimi nie gościł. Raptem przez jego umysł przemknęło wspomnienie. Tamta sytuacja, której dopuścił się w Babylonie.
Znów poczuł obrzydzenie do samego siebie. Zmarszczył brwi i zacisnął dłoń w pięść, bo wiedział, że tylko prawdziwa bestia byłaby do tego zdolna, a on poniekąd potrafił się w nią zmieniać. Z zadumy wyrwał go dławiący kaszel dziewczyny. Wiedział, że nie powinien przy niej tyle kopcić, ale w ostatnim czasie nie potrafił sobie odmówić.
— Nie powinieneś tyle palić. Jeszcze nie wydobrzałeś do końca — powiedziała odrobinę zachrypniętym głosem. W jej bursztynowych oczach malowała się troska i wiele innych ciepłych uczuć. — Nie chcę stracić i ciebie — dodała z powagą, próbując złapać kontakt z jego zielonymi tęczówkami.
Miała nieodparte wrażenie, że Dragneel tego unikał.
— Przeze mnie stałaś się biernym palaczem — mruknął trochę szorstko, choć nie było to celowe.
Zdusił niedopałek na niemal wypełnionej po brzegi popielnicy. Dla niego szlugi były najlepszym sposobem na ucieczkę od męczącej codzienności. I poniekąd uzależnieniem. Osowiale popatrzył na tykający zegar.
— Gray i Juvia powinni w tej chwili dopływać do Europy — stwierdził, śledząc jednostajne ruchy wskazówek.
— Masz rację. — Były tak hipnotyzujące, że i ona się na nich zawiesiła.
Dla bezpieczeństwa postanowili rozdzielić się na dwie grupy, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Oczywiście Gray nie chciał się na to zgodzić, jednak argumenty, jakie przedstawił mu Natsu, wystarczyły, by w końcu go przekonać. Czas rozłąki był dla nich trudny, ale niestety potrzebny. Przyjaciele złożyli sobie męską obietnicę, o której ani Juvia, ani Lucy nie miały pojęcia. Dragneel zamierzał jej dotrzymać, choćby miał za to zapłacić własnym życiem.
— Niebawem i my opuścimy Amerykę — rzekł stanowczo, po czym wstał i powoli podszedł do okna.
W razie potrzeby w dłoni trzymał naładowany pistolet. Jego srebrzysta lufa mieniła się dzikim blaskiem i to spowodowało cień obawy na twarzy dziewczyny. Mimo iż wiele razy została przez niego uratowana, Heartfilia go nie lubiła. Miała świadomość, że wcześniej mnóstwo żyć zostało przez niego zabranych. Świadczyły o tym liczne otarcia i rysy, które powstawały na przestrzeni wielu lat. Chciała odrzucić te myśli jak najdalej od siebie.
— Jak sądzisz, co nas będzie czekać w Europie? Czy ja będę w stanie odnaleźć się we Włoszech? — zapytała niepewnie, zaciskając drobne palce na brzegach szlafroka. — To dla mnie obcy kraj, odmienna kultura i tradycje. To będzie dla mnie całkiem nowa rzeczywistość.
Natsu wiedział, że czekają ich duże zmiany, ale niestety były one konieczne. Czuł, że atmosfera znów robi się przytłaczająca i to mu się nie podobało. Nie chciał widzieć Lucy smutnej.
— Już zapomniałaś, kto we Włoszech wypił najwięcej alkoholu i tańczył do utraty tchu? — Usłyszała prychnięcie, a potem jego rozbawiony ton. — Nawet bariera językowa nie stanowiła dla ciebie większej przeszkody — wyznał, przypominając sobie, jak jakiś koleś ośmielił się zaprosić ją do tańca. Aż zrzedła mu mina, bo... och, jakże on żałował, że wtedy nie zareagował. Teraz z miłą chęcią pokazałby mu, gdzie jego miejsce. — Poza tym w wielu miejscach dogadasz się po angielsku. Nie masz się czym martwić na zapas. Wszystko będzie dobrze.
— Masz rację. — Uśmiechnęła się półgębkiem pod nosem. — Chciałabym móc spotkać się z twoją babcią. Jest taką przemiłą i ciepłą osobą.
— To prawda, ale... — Chciał jeszcze coś dodać, ale rozentuzjazmowana Heartfilia była szybsza.
— Właśnie! Teraz mi się przypomniało, że następnym razem miałam pomóc sadzić jej truskawki. Nalegała, że w jej wieku przydałaby się pomoc. Jeszcze nigdy tego nie robiłam, ale z przyjemnością się nauczę — zachichotała podekscytowana, jak gdyby w jednym momencie wszystkie problemy odeszły w niepamięć.
— Z pewnością sobie poradzisz, a moja babcia będzie wniebowzięta. Zawsze narzekała na mój brak zainteresowania ogrodnictwem. Truskawki to jej ulubione owoce.
Wciąż stojąc przy oknie, mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Właśnie takich momentów im teraz brakowało. Luźnych rozmów o przyziemnych sprawach. Ku jego zadowoleniu, Lucy nie potrzebowała wiele, aby jej buzia na nowo była rozpromieniona. Po raz ostatni otaksował wzrokiem okolicę, upewniając się, że nikt podejrzany nie kręcił się przy kamienicy. Nie wyczuwał żadnego zagrożenia.
— Jutro pójdę kupić bilety na prom — rzekł i zamaszystym ruchem zasunął ciężkie zasłony. — Powinniśmy zacząć się pakować.
— Już jutro? Przecież jeszcze nie wydobrzałeś. — Spostrzegła jego spinające się mięśnie barków pod jasną koszulką. Zmarszczyła ostro brwi, bo w miejscu bandaża, widniał lekki bordowy prześwit. Znów krwawił i jej o tym nie powiedział, pomyślała zawiedziona. — Może powinniśmy poczekać jeszcze trochę? Póki nie kręcimy się po okolicy, nic nam tutaj nie grozi.
Brednie, pomyślał z przekąsem. Nierealne, by Zeref nie wysłał za nimi pościgu. Prawda była taka, że to tylko kwestia czasu, kiedy ich znajdą. Lucy nie wiedziała, w jak złej sytuacji się znajdywali, ale też nie chciał jej o tym mówić, bo po co dokładać jej zmartwień? Nie znała Zerefa i nie miała pojęcia, do czego mógł być zdolny. Jak daleko sięgały jego macki i co robił tym, którzy z nim zadzierali. Jedynie na Sycylii będą mogli czuć się bezpieczni.
— To niemożliwe — mruknął pod naporem jej intensywnego spojrzenia. Usiadł na kanapie i położył pistolet na stoliku. — Nie chcę dłużej czekać. Poza tym czuję się świetnie, a rany goją się na mnie jak na psie.
— Och, doprawdy? — furknęła, po czym trąciła go lekko palcem w klatkę piersiową. Rzecz jasna daleko od rany.
— Agr! — syknął, mimowolnie obnażając swoje białe zęby. Musiał przyznać, że skóra wokół bolała go jak jasny gwint. — Oszalałaś? — popatrzył na nią z wyrzutem.
Zagryzł wnętrza policzków, bo zauważył ten jej zwycięski uśmieszek. W złości zmielił pod nosem jakieś włoskie przekleństwa. Nie miał jednak pojęcia, że Heartfilia większość zrozumiała. Od jakiegoś czasu w tajemnicy uczyła się języka włoskiego. Nie zamierzała być dla nikogo obciążeniem i cały czas polegać na Natsu. Chciała się usamodzielnić.
— Dość wygłupów, czas na zmianę opatrunku. — Nie bacząc na jego kwaśną minę, dziewczyna przytargała swoją torbę, w której zawsze nosiła apteczkę. W międzyczasie dokładnie odkaziła sobie dłonie. — No nie patrz tak na mnie, wiem, że cię boli — bąknęła wymownie, namaczając gazę wodą utlenioną. — Obiecuję, że zrobię to najdelikatniej, jak potrafię. Tak jak zawsze.
— Chryste, dałabyś mi już święty spokój kobieto. Nie musisz robić tego tak często — burknął.
Mimo niechęci oparł się wygodniej o kanapę. Lucy oczyszczała mu ranę niemal codziennie. Nie odpuszczała, przez co niekiedy dochodziło między nimi do sprzeczek. Nie lubił, gdy tak się działo.
— Zresztą aż tak mnie nie boli... — dodał ciszej i chwycił za brzegi koszuli.
— Straszna z ciebie maruda — skwitowała i przewróciła oczami. Chciał zgrywać przed nią twardziela, ale nie z nią te numery. — Rozbieraj się — nakazała.
Mężczyzna zdjął koszulę, a wtedy Lucy poczuła mocny zapach wody kolońskiej, który załaskotał ją w nozdrza; jej żołądek zrobił fikołka. Jakże ona uwielbiała ten zapach. Jego zapach. Samo przebywanie z Dragneelem dodawało jej siły, bo wiedziała, że razem będą w stanie przejść przez wszystko. Potrzebowała myśleć pozytywnie. Już niebawem dostaną się do Włoch, a wtedy wszystko się ułoży. Była tego więcej niż pewna. Przecież nie może być wiecznie źle, prawda?
Gdy miała już wszystko przygotowane, zwróciła się do pół nagiego mężczyzny. O dziwo siedział grzecznie i wcale nie protestował. Zastanawiała się, jak pomimo tak długiej fizycznej stagnacji jego mięśnie były dalej dobrze rozbudowane i nie osadził się na nich ani gram tłuszczu. Nie, to nie był czas na podziwianie jego ciała. Weź się w garść, zganiła samą siebie. Potrząsnęła głową na boki, podczas gdy zaciekawiony jej zachowaniem mężczyzna próbował rozszyfrować jej myśli.
— Może trochę zapiec — ostrzegła, obawiając się zakażenia.
Delikatnie odlepiła pobrudzony krwią bandaż i dokładnie przyjrzała się zszytej ranie, a wtedy jej brwi zawędrowały ku górze. Nie potrafiła ukryć zdziwienia. Miał rację z tym gojeniem jak na psie. Rana sukcesywnie się zasklepiała, co przynosiło jej wielką ulgę.
— Zatkało, hm? — usłyszała jego cwaniacki śmiech, lecz ona jedynie posłała mu przelotne spojrzenie. — Mówiłem, że byle co nie pośle mnie do piachu.
— Oh, nie mów tak. — To nie był odpowiedni czas na żarty. Dobrze wiedział, że podchodziła do swoich pacjentów poważnie. On nie był wyjątkiem. — Boli cię, gdy ruszasz barkami? Czujesz kłucia w klatce piersiowej? Nie rwie cię miejsce szwu?
— Nie, nie i nie — odparł po kolei, zgodnie z prawdą. No dobra, z naginaną prawdą, bo czasami czuł dyskomfort. Nie było to na tyle poważne, by się na to skarżyć. — Długo to będzie trwać?
— Długo będziesz mielił tym jęzorem? Nie ponaglaj mnie — odpowiedziała pytaniem na pytanie. — Gorzej niż z dzieckiem — westchnęła zrezygnowana.
Widząc ją w najwyższym skupieniu, rozbawiony mężczyzna mimowolnie się wyłączył. Przypomniało mu się, kiedy pierwszy raz go opatrywała. To było już ładnych parę lat temu, choć pamiętał to tak, jak gdyby wydarzyło się jeszcze wczoraj. To były ich początki.
Tak naprawdę w głębi duszy był jej wdzięczny za opiekę. Wiedział, że bez niej by z tego nie wyszedł. Gray opowiedział mu, co się działo na plaży, a potem w szpitalu, jak nad nim ślęczała. Nie ważne, czy dzień, czy noc. Ile wylała łez oraz gorliwych próśb, by otworzył oczy, by szybko wrócił do zdrowia. Heartfilia bez wątpienia była niesamowitą, a przede wszystkim dzielną kobietą. Kobietą, na której koncentrował całą swoją uwagę i która kradła jego uznanie krok po kroku. Topiła ostatnią część tego latami skutego lodem serca.
Ukradkiem zerknął na stół, gdzie leżały wszystkie potrzebne rzeczy, których teraz używała. Zawsze podziwiał ją za nienaganną organizację miejsca pracy. Zauważał każdy szczegół. Z jakim skupieniem nasączała wacik, z jaką delikatnością się z nim obchodziła. Gdy przykładała go do jego skóry, robiła to bardzo precyzyjnie, a przy tym praktycznie bezboleśnie. Normalnie szczypałoby to jak diabli, ale jej ręce sprawiały, że dotyk był jak muśnięcie motylich skrzydeł.
Miała smukłe palce, zadbane paznokcie, aczkolwiek nadgarstki charakteryzowały się wyraźnie zaznaczonymi kośćmi. Jej ramiona też niepokojąco się zmniejszyły. Osobiście dbał, by odpowiednio się odżywiała, a mimo to chudła mu w oczach. Stres wdawał jej się we znaki o wiele gorzej niż jemu.
Wodził po jej obliczu niczym stęskniony dzieciak, by finalnie zatrzymać się na jej porcelanowej twarzy. Wilgotne włosy lekko przylepiały się do jej zaróżowionych policzków. Wachlarz długich rzęs uniemożliwiał dostęp do jej bursztynowych oczu. Och, jakże on miał teraz ochotę w nie zajrzeć.
W pokoju raz po raz dochodziły do nich odgłosy deszczu dobiegające z dworu. Stukanie kropel o szybę było tak miłe i kojące, że nawet nie spostrzegł, że właśnie te oczy, za którymi tak tęsknił, patrzyły prosto na niego. A on nie miał pojęcia od jak dawna. W świetle pożółkłej lampki miał wrażenie, jakby w tych tęczówkach toczyła się walka. Walka pomiędzy brunatno pomarańczowymi płomieniami. Złapał się na myśli, że było to fascynujące zjawisko.
Zakłopotany tą sytuacją Dragneel nie był pewien, jak powinien zareagować. Patrzyli tak na siebie, aż ona nie przerwała ciszy.
— Niestety, ale zostanie ci po tym blizna... — położyła dłoń na jego, lecz on ani drgnął. — Kolejna — dodała przygaszona, zawiedziona tym, że na jego ciele pojawił się kolejny znak. Pamiątka, przypominająca o jego kolejnej walce.
Przez głowę Natsu przeleciały wszystkie wspomnienia od momentu, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Widział wielu swoich przyjaciół, jak po kolei odchodzili. Niektórzy szybko a inni w strachu, bólu i niesamowicie dłużącym się cierpieniu. Nagle mignął mu przed oczami widok zakrwawionego niemowlęcia, które Levy tak szczelnie do siebie tuliła. Do dziś pamiętał smród palącego się oleju samochodowego i skóry, zmieszanej z wonią jeszcze świeżej krwi.
W pewnym momencie przytłoczyło go cholerne poczucie winy. Wyrwał swoją rękę i oparł na niej czoło. Chciał wyrzucić to z pamięci, ale wiedział, że ten widok zostanie z nim już do końca życia. Odcisnęło to na nim pewnego rodzaju piętno, bo takie doświadczenia skrzywiają ludziom psychikę. Nie ważne, jakim skurwielem by nie był, też miał swoją ludzką stronę. A ta raz po raz wdawała mu się we znaki.
Świadomość, że jego rodzony brat był za to odpowiedzialny... Po prostu był na siebie wściekły. Za bierność i że pozwolił się zranić w tak błahy sposób. Powinien to przewidzieć, obronić nie tylko siebie, ale i całe Fairy Tail. Wszyscy bez wyjątku powinni wyjść z tego bez szwanku.
Od początku intuicja krzyczała gdzieś w jego podświadomości. Dobrze wiedział, kto za tym wszystkim stał, a on co zrobił? Nic, bo nie był w stanie schwytać jednej pieprzonej osoby. Bo zawsze była krok przed nim. A to wzbudzało w nim gniew na samego siebie. Za swoją nieudolność. Jak jedna osoba mogła nieść za sobą tyle cierpienia? Nie mógł tego pojąć, chociaż o ironio, czy w ich przypadku nie było to rodzinne? Pod tym względem Natsu wiele się nie różnił od Zerefa. On też potrafił być okrutny... Mieć ukrytego w sobie demona.
— Powinienem był zrobić więcej. Cokolwiek, żeby do tego nie dopuścić — zaczął urwanym oddechem, a na jego czole osadziła się kropla potu. — Jeśli Zeref czegoś ode mnie chciał, powinien zacząć ode mnie. Skurwiel, który wysługiwał się swoimi podwładnymi, a sam chowa się jak szczur! — uniósł głos. — Chcę mi się rzygać, kiedy przypomina mi się ta jego pełna wyrachowania gęba.
Heartfilia rozchyliła lekko wargi, bo to był pierwszy raz, gdy usłyszała imię jego starszego brata bezpośrednio z jego ust. Był to temat tabu, którego nigdy dotąd nie naruszali. Widząc, jak rozemocjonowany mężczyzna walczył z samym sobą, Lucy ułożyła swoją dłoń na jego udzie. Gdyby tylko mogła mu jakoś pomóc... Tak bardzo chciała być dla niego wsparciem, móc wyrwać z korzeniami te ciążące mu myśli. Wejść do jego umysłu i pozbyć się ich raz na zawsze. Problem w tym, że to było niemożliwe, a on nie często się przed nią otwierał. Zawsze wolał milczeć i walczyć w pojedynkę. Bolał ją ten widok.
— Skąd w ogóle ta myśl? — zapytała ostrożnie. — Że to właśnie on za tym stoi? Zeref... — urwała, by przełknąć ślinę — zniknął lata temu i od tamtej pory nikt go nie widział. Nawet twoja babcia tak powiedziała.
Wtem jej uszy przeszył jego śmiech. Trochę ironiczny, może odrobinę szaleńczy. Był na tyle niepokojący, że poczuła pewnego rodzaju dyskomfort. Nie lubiła, gdy ot tak zmieniał swoje zachowanie. Pomimo to, nie cofnęła swojej dłoni.
— Ja nie muszę w tej kwestii myśleć. Ja to po prostu wiem, Lucy — zaakcentował dobitnie. — Widziałem go, jak byliśmy we Włoszech — wyrzucił w końcu, na co Heatrfilia naprawdę się wystraszyła. Widział, jak zacisnęła usta w wąską linię i wstrzymała powietrze.
Tak, nie przewidziało mu się, że to jakieś dzikie zwierzę. Od tamtej chwili wiedział na sto procent, że to właśnie Zeref grał tutaj główne skrzypce. Sofia potrafiła dobrze kłamać, ale nie przed nim. On od razu ją rozszyfrował. Gdy była na cmentarzu, musiała się z nim zobaczyć. Zdradzały to jej pełne zmieszania i przerażenia oczy. Kto jak kto, ich babka mogła stać na czele Sycylijskiej Mafii, jednak stojąc w obliczu starszego Dragneela, jej pewność siebie znikała jak mydlana bańka. Jego pojawienie się nie było przypadkowe.
Natsu nie mógł tego zrozumieć, ale czuł, że coś przed nim ukrywano, i to już od bardzo dawna. Problem w tym, że jeszcze nie umiał tego sensownie połączyć. Nikt z rodziny Dragneel nie chciał poruszać tego tematu, a z rodziną swojej matki nigdy nie utrzymywał kontaktu i nie zamierzał.
— Kiedyś pytałam z ciekawości o Zerefa członów Fairy Tail, ale wszyscy unikali tego tematu. Bali się. Jedynie Gray miał odwagę przyznać, że był tchórzem — wyznała gorzko, na co Dragneel wyraźnie spiął mięśnie. — Wiem, co zaszło między wami w przeszłości. Że to, co zrobił, zasługuje na największe potępienie — dodała, widząc, jak zaciskał szczękę. — Natsu, spójrz na mnie — poprosiła, lecz jego wzrok dalej uparcie utkwiony był w podłodze.
Jeszcze będąc w Los Angeles, czasami miała przeczucie, jakby ktoś za nią podążał, lecz nie wyjawiła tego na głos. Oparła się jednym kolanem przy jego udzie i złapała go za nadgarstki, torując sobie dostęp do jego twarzy. Nie oponował, kiedy powoli ułożyła dłonie na jego policzkach i zmusiła, by na nią popatrzył. Wiedziała, że jej nie odepchnie, bo tylko jej na to pozwalał. W tym momencie był jak lalka, którą mogła sterować.
— Posłuchaj mnie — poprosiła, zatapiając się w przygaszonej zieleni jego tęczówek. — To nigdy nie była twoja wina i nikt nigdy cię o nic nie obwiniał, a tym bardziej ja. Na świecie dzieją się rzeczy, których nawet ty nie możesz przewidzieć, ale to całkiem normalne. Tak samo jak ja, jesteś zwykłym człowiekiem, choć dla mnie zawsze będziesz wyjątkowy. Nigdy nie poznałam silniejszego i odważniejszego człowieka — wyznała, nie odrywając od niego oczu. — Zależy mi na tobie najbardziej na świecie.
Na to wyznanie Natsu poczuł, jak zasycha mu w gardle. Jednocześnie jego serce zaczęło szybciej pompować krew. Absolutnie nie spodziewał się takich słów.
— Lucy...
— Czekaj, nie przerywaj mi — wtrąciła hardo, a on natychmiast umilkł. — To, co chcę powiedzieć... Chcę żebyś wiedział, że co by się nie działo, jak źle by nie było, ja zawsze będę po twojej stronie. Razem damy sobie radę i przezwyciężymy to wszystko. Masz we mnie oparcie do samego końca, jakikolwiek by on nie był — mówiąc półgłosem, spoglądała wprost w oliwkowe oczy. Te, dla których była w stanie wskoczyć w ogień i dla których była w stanie poświęcić absolutnie wszystko. — Tylko śmierć będzie w stanie mnie od ciebie oddzielić.
— Dosyć. Nawet nie waż mi się tak mówić — przerwał jej ostro. Nie dopuszczał do siebie takiej myśli, tym bardziej nie chciał tego słyszeć. — Nie będzie już niczyjej śmierci, żadnego złego zakończenia. Jutro się stąd wynosimy. We Włoszech będziemy bezpieczni, a Zeref będzie miał tam związane ręce. Na wyspie nie ma żadnych zwolenników. Nikogo, kto zechciałby z nim współpracować. Wszystkie znaczące instytucje są obsadzone naszymi ludźmi, policjanci, prokuratorzy, nawet politycy najwyższego szczebla — wymienił. — Będziemy tam nietykalni. To tylko kwestia paru dni, kiedy ten koszmar dobiegnie końca — dodał, po czym chwycił ją za chłodne dłonie i mocniej przycisnął do swoich policzków. Zupełnie jakby tęsknił za jej dotykiem. — Wyjdziemy z tego, obiecuję.
Heartfilia cieszyła się, że Natsu otwierał się przed nią, bo to oznaczało, że jej ufał. Teraz patrzyła na niego z miłością, bo ona nie zmalała nawet o minimetr. Od kiedy pojawili się w Nowym Jorku, nie pozwalał wychodzić jej z mieszkania, nawet wysunąć stopy za próg drzwi. Nie chciał jej narażać na niebezpieczeństwo i zawsze przynosił jej do mieszkania wszystko to, czego potrzebowała. Ich relacje były nierzadko skomplikowane, jednak nie miała powodu się przy nim czegokolwiek obawiać. Stawiał jej bezpieczeństwo ponad własne.
Nie miała tylko pojęcia, że w jego sercu od dawna rodziło się uczucie.
— Wiem. Ufam ci, jak nikomu innemu i wierzę w twoje słowa — powiedziała miękkim głosem, ciesząc się, że na nowo dostrzegła w nim tę iskrę, która zawsze mu towarzyszyła.
Po raz kolejny popatrzyła w te jego hipnotyzujące zielone oczy, które od pewnego czasu nieco złagodniały. Widziała w nich coraz więcej ciepła, jakby ta lodowa zmarzlina, która go okrywała, zaczęła topnieć. Nie chciała być nietaktowna, ale nie mogła się już powstrzymać. Uśmiechnęła się do niego czule, po czym zanim Dragneel mógł zareagować, złożyła pożegnalny pocałunek na jego czole.
— Jestem już zmęczona, pójdę się położyć — pisnęła zawstydzona, chcąc jak najszybciej zniknąć za drzwiami swojego pokoju. — Dobranoc Natsu.
Jego imię wypowiadane z jej ust brzmiało tak przyjemnie, że przeszły go miłe dreszcze. Zarumieniona aż po uszy dziewczyna chciała odejść, a on poczuł impuls, który nakazał mu ją zatrzymać.
— Czekaj.
Nie wiele myśląc, ułożył obie dłonie na jej talii i jednym ruchem przyciągnął ją do siebie. Zrobił to trochę za mocno, bo zdezorientowana dziewczyna ledwo zdołała utrzymać pion. Mając ją w objęciach, chciał jej za wszystko podziękować. Problem w tym, że nie potrafił powiedzieć tego na głos.
— Cieszę się, że... tu jesteś.
Z początku zaszokowana Lucy zastygła w bezruchu, ale gdy zrozumiała co się stało, objęła jego szyję i zatopiła w niej czubek nosa. Trwali tak przez dłuższy moment, wzajemnie chłonąc swoją obecność i szalone bicia serc.
— Wybacz, może nie powinienem... — mruknął niepewnym głosem, choć dalej trzymał ją w objęciach. — Nie wiem, co powinienem teraz zrobić — wyznał gorzko.
Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć...
— W porządku, rozumiem — odpowiedziała, delikatnie sunąc dłonią po jego klatce piersiowej. Lubiła badać jego twarde, napięte mięśnie. — Wiesz, że uwielbiam twój zapach? — wypaliła nagle, co zbyło go z pantałyku.
— To tylko woda kolońska — odparł z nieco zakłopotanym uśmieszkiem.
Ona nie mogła go ujrzeć, bo Dragneel chował twarz przy jej uchu. Nie wiedział, że jego gorący oddech muskał jej delikatną małżowinę, doprowadzając ją do szaleństwa. Heartfilia mogłaby tak trwać już na zawsze, lecz poczuła, jak mężczyzna wzdycha, a potem się odsunął.
— Tylko? Pamiętam, jak kiedyś obnosiłeś się z jej ceną — parsknęła, skupiając uwagę na czarnych włosach.
Co ciekawe były lekko potargane, ale to dodawało mu uroku. Stanęła na palcach i odsunęła za ucho jedno niesforne pasmo, które opadało mu na brew.
— Stare dzieje — westchnął rozczulony tym gestem. — Jest już późno — odchrząknął, skupiając uwagę na zegarze. — Powinnaś już dawno spać.
Dziewczyna nie odpowiedziała, a jedynie przytaknęła głową. Posyłając mu ostatni uśmiech, odeszła, a on poczuł nieprzyjemną pustkę. Odprowadził ją bacznym wzrokiem, aż nie zniknęła w ciemnym korytarzu. Założył na siebie koszulę, po czym splótł ze sobą palce i wypuścił nagromadzone powietrze przez usta.
Posiedział jeszcze trochę w salonie, ale nie mógł zebrać myśli. Zirytowany, miał ochotę zapalić kolejnego papierosa, ale się powstrzymał. Zagryzł dolną wargę, bo od jakiegoś czasu czuł, że miał poważny problem. Odczuwał pewnego rodzaju ból, ostre kłucie w klatce piersiowej, ale nie było to przez ranę postrzałową, o nie!
To był zupełnie inny rodzaj bólu, wobec którego stawał się bezsilny. Walczył z nim od dawna, ale ten za każdym razem wracał silniejszy niż poprzednio. Dotychczas myślał, że jest na niego odporny, jednak był w błędzie. A działo się tak tylko wtedy, gdy widział Lucy. Gdy czuł woń jej kwiatowych perfum, gdy się do niego uśmiechała, opieszale dotykała jego skóry, gdy słyszał jej przyjemny głos. A przede wszystkim wtedy, gdy spoglądała na niego tymi swoimi niespotykanymi oczami. Jakiś wewnętrzny głos uparcie podpowiadał mu, aby pójść za nią. Porozmawiać, zapytać, po prostu być w jej otoczeniu...TERAZ.
— Chyba naprawdę postradałem zmysły — parsknął zrezygnowany. Kosztowało go to wiele wysiłku i czasu, lecz w końcu zdecydował. — Wóz albo przewóz.
Poderwał się z kanapy i poszedł do jej pokoju. Drzwi były niedomknięte, ale mimo to cicho w nie zapukał. Nie uzyskał odpowiedzi, więc pozwolił sobie wejść do środka.
— Luce? — zapytał, spoglądając na łóżko.
Ku jego zdziwieniu dziewczyna spała na plecach przy małej lampce ustawionej na szafce nocnej. Natsu pamiętał, że bała się ciemności, bo przecież we Włoszech też prosiła o pozostawienie jej światła. Dragneel pokiwał głową z dezaprobaty, trochę z podziwu, że w ogóle była w stanie tak szybko zasnąć.
Usiadł na skraju łóżka i popatrzył na twarz Heartfilii. Miała jeszcze lekko wilgotne włosy po kąpieli. W jego oczach wyglądała tak niewinnie, że nie zamierzał jej budzić. Chciał, żeby już zawsze mogła spać spokojnie i żeby nikt jej nie zagrażał.
Raptem dziewczyna zmarszczyła nos, a potem zaczęła coś mamrotać przez sen. Natsu chciał odruchowo odsunąć przeszkadzające kosmyki z jej czoła, ale ona po omacku chwyciła go za dłoń, a wtedy grymas ustąpił uldze.
Zdziwiony, palcem drugiej ręki tąpnął ją w policzek, lecz dziewczyna nawet nie drgnęła; spała jak zabita. W sumie już kiedyś zauważył, że jak spała, to nawet wybuchająca bomba nie byłaby w stanie jej obudzić. Wolną ręką szczelniej nakrył ją kocem. Nie mógł się już dłużej powstrzymywać, więc delikatnie się do niej przysunął. Nachylił, po czym przymykając swoje powieki, oparł swoje czoło o jej.
Jakby go zobaczył ktoś z przeszłości, nie wierzyłby własnym oczom. Zresztą on sam też nigdy by w to nie uwierzył. Jednak teraz było inaczej. Zmieniał się i to wszystko dzięki niej. Czuł w sobie niemoc i frustrację, bo nie potrafił okazać jej uczuć. Było to dla niego nowe doznanie, uczył się tego każdego dnia i przekonywał, że ono wcale nie było czymś złym.
Można powiedzieć, że był urzeczony jej miłością, ale zmagał się również z jej zrozumieniem.
Mężczyzna westchnął pod nosem, bo Lucy wciąż kurczowo ściskała go za palce, jakby nie chciała, by kiedykolwiek ją zostawił. Z początku trochę niepewnie, położył się obok Heartfilii. Wciąż ujmując jej dłoń, złożył na niej subtelny pocałunek i szepnął miękkim głosem:
— Jesteś niemożliwa, wiesz?
W tym momencie dziewczyna uśmiechnęła się przez sen, a on na ten gest poczuł szalejące w jego wnętrzu motyle. Znał te przyjemne łaskotki, aczkolwiek nie sądził, że kiedykolwiek poczuje je z taką intensywnością. Wiedział, że Lucy była mu oddana. Kochała go, a on chciał pozostać tak już na zawsze. Właśnie z nią. Pragnął tej kobiety tak szaleńczo, że był w stanie zrobić dla niej absolutnie wszystko. Pewniejszym ruchem przysunął jej rozgrzane ciało do siebie, a ona intuicyjnie wtuliła się w niego.
— Odpocznijmy tak jeszcze przez chwilę — mruknął, zatapiając czubek nosa w jej włosach.
Mając ją w swoich objęciach, po raz pierwszy od dawna poczuł, że wypełnia go wewnętrzny spokój i szczęście. Był już zmęczony, a pod jego oczami zaczęły malować się cienie. Wdychając jej słodki zapach, pozwolił się oddać krainie snów.
꧁꧂
Następnego dnia Dragneel obudził się jako pierwszy. Wskazówki zegara wskazywały krótko po szóstej, kiedy jego oczom ukazała się wciąż smacznie śpiąca Lucy. Podobała mu się perspektywa takich poranków, jednak ta beztroska musiała jeszcze trochę zaczekać. Mężczyzna nie zamierzał jej budzić, więc po cichu uwolnił się z jej objęć. Nawet nie drgnęła, gdy ponownie okrył ją kocem. Zatrzymał się przy niej na chwilę, po czym musnął opuszkami zdrowo zaróżowiony policzek dziewczyny.
— Pośpij sobie jeszcze — szepnął urzeczony, kciukiem kreśląc na nim jakiś nieokreślony wzór. — Niedługo wrócę.
Nie zwlekając, wykonał wszystkie poranne czynności i wypił mocną czarną kawę. Zarzucił na siebie długi płaszcz, po czym wyszedł z mieszkania i tak jak zawsze, zakluczył je dwukrotnie.
Idąc przez zatłoczoną ulicę Brooklynu, stale przeczesywał wzrokiem okolicę. Nie mógł spuścić gardy ani na sekundę. Ktoś mógłby go śledzić, dlatego dla bezpieczeństwa robił zakupy parę przecznic dalej. Sprawnie zakupił bilety na wieczorny prom i poszedł do banku. Wypłacił pokaźną sumę pieniędzy, o czym świadczyła wielka czarna walizka, którą jak gdyby nigdy nic niósł w lewej dłoni. W palcach drugiej trzymał papierosa, którego dym okalał jego spragnione nikotyny płuca.
Nie chciał marnować czasu, bo im szybciej znajdą się na statku, tym lepiej. Właśnie mijał ostatnie skrzyżowanie prowadzące do mieszkania, gdy jego uwagę przyciągnęła pewna sklepowa witryna. Zmrużył powieki i zadarł wysoko podbródek. Był to sklep z biżuterią o wdzięcznej nazwie: Ekskluzywne diamenty u Stacy Meyer.
Normalnie nigdy nie zainteresowałby się takimi rzeczami, bo uznawał to za głupotę i stratę pieniędzy. Jednakże na bogato ozdobionej wystawie znajdywał się pierścionek, obok którego jakoś nie potrafił przejść obojętnie. Miał w sobie coś wyjątkowego, a szczególnie szmaragdowe oczko, które mieniło się enigmatycznie w świetle słońca. Nie znał się na damskich bibelotach, więc nie potrafił określić swojego gustu. Wiedział jednak, że z pewnością pasowałby Lucy.
Po wstępnych oględzinach stwierdził, że nie miał na to czasu i udał się w drogę powrotną. Nie zrobił pięciu kroków, gdy zawahał się i przystanął w miejscu. Zacisnął palce na walizce, a potem gwałtownie obrócił się na pięcie. Wbiegł po trzech schodkach, a dzwoniący dzwoneczek nad jego głową obwieścił przybycie pierwszego w tym dniu klienta.
— Ten pierścionek z zielonym oczkiem... — zaczął, wskazując na wystawę.
— Och! Witam szanownego klienta! — Nagle jego uszy przeszył radosny pisk sprzedawczyni. Był tak wysoki, że aż przymrużył powieki. — Widzę, że ma pan iście wprawne oko. Jestem tutaj właśnie dla takich zagubionych męskich duszyczek jak Pan! Potrzeba pierścionka zaręczynowego, obrączki? A może szuka Pan wyjątkowego prezentu dla swojej drugiej połówki? Nie ma się czego wstydzić, bo Stacy Meyer zawsze doradzi!
On... zagubiony? Czy ta kobieta chciała mu coś zasugerować? Dragneel widział zza szyby, że przez cały czas wnikliwie go obserwowała, a teraz miała odwagę spoglądać na niego z tym niepohamowanym uśmieszkiem? Czyżby nabijała się z tego, że zawrócił? Nie ważne, interesowała go tylko mała rzecz z wystawy.
— Proszę mi go pokazać — powiedział opanowanym głosem.
— Oh! To pierścionek zaręczynowy z naszej najnowszej kolekcji i jest niepowtarzalny. — Ekspedientka zdjęła cenny przedmiot z wystawy i ostrożnie ułożyła na specjalnej tacy. — Mamy tutaj certyfikowany zielony diament, który w naturze jest rzadkością. Został wydobyty w Australii, toteż jest piekielnie drogi.
Zaintrygowany mężczyzna wziął go między palce i zbadał każdy detal. Z bliska wydawał się jeszcze ładniejszy i okazalszy. Oczko nie było duże, wręcz wyglądało bardzo delikatnie. Nie miało dla niego znaczenia, czy był zaręczynowy. Po prostu spodobał mu się akurat ten. Miał w sobie coś specjalnego, co zwróciło jego uwagę.
— Każda dama chciałaby go nosić na palcu, ale niestety cena, jaką trzeba za niego zapłacić, przyprawia o zawrót głowy — dodała, kiedy Dragneel dostrzegł błysk w jej oku. — Ile wiosen są już Państwo razem? — zapytała zaciekawiona.
Denerwowała go ta kobieta. Wiedział, że tak wyglądała rola sprzedawcy, ale na litość boską. Była głośniejsza niż trzy trzpiotki razem wzięte. Nie powinna mu się tak narzucać i wypytywać o prywatne sprawy. Postanowił zignorować jej pytanie. To on był tutaj klientem i to on dyktował zasady.
— Wezmę go.
— Huh? — zamrugała parokrotnie rzęsami. — Ale jak to, nie zapyta Pan o cenę?
— Nie muszę.
— Ale...
Pewny siebie mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Rzucił na ladę walizkę, a kobieta sprawiała wrażenie, jakby zachłysnęła się powietrzem.
— Czy tyle wystarczy? — zapytał rzeczowo, ukazując ułożone w równych rzędach banknoty.
— T-tak — jęknęła, przełykając ślinę. Nie była przygotowana na widok tak dużej gotówki. — Proszę chwilkę zaczekać. Zaraz przyniosę dokumenty i poszukam odpowiedniego pudełeczka!
Dragneel zapłacił całą sumę, po czym wysłuchując gorączkowych podziękowań, wyszedł ze sklepu. W jego mniemaniu ten pierścionek wcale nie był taki drogi. W każdym razie jego finanse nieszczególnie ucierpiały na tej transakcji. Popatrzył krzywo na małe etui, które teraz trzymał w ręce. Co on miał teraz zrobić? Dawno nie kupił czegoś pod wpływem kaprysu.
Raptem poczuł mroźny wiatr na swoich policzkach. Popatrzył w szare niebo, które zapowiadało opady pierwszego w tym roku śniegu. Musiał się spieszyć i wracać do domu, bo ktoś tam na niego czekał. Pomyślawszy o Heartfilii, nie potrafił powstrzymać wkradającego się na jego usta uśmiechu.
— Huh... może, gdy to wszystko się skończy — rzucił lekko, po czym schował pakunek do kieszeni płaszcza.
Droga powrotna zajęła mu niespełna pięć minut. Wsadził klucz do zamka i przekręcił, lecz nie usłyszał charakterystycznego szczęku. Przez ułamek sekundy zamarł w bezruchu, bo wiedział, co brak tego dźwięku oznaczał. Nie potrafił wyzbyć się narastającej myśli, że spełnił się jego najczarniejszy scenariusz.
Zaalarmowany natychmiast sięgnął po pistolet zza płaszcza. Wolną dłonią pchnął drzwi, a one ustąpiły z lekkim skrzypnięciem. Na pierwszy rzut oka mieszkanie wyglądało na nienaruszone. Płaszcz Heartfilii był na swoim miejscu, tak samo jej buty. Wiedział, że to tylko pozory i że ktoś mógł zastawić na niego pułapkę.
— Lucy? — zapytał, rozglądając się na boki.
Odpowiedziała głucha cisza, a on zaczął śmielej przeszukiwać pomieszczenia. Z początku robił to bardzo rozważnie, lecz w miarę czasu opanowanie zmieniło się w nerwowy pośpiech. Nie chciał do siebie dopuścić myśli, że faktycznie jej tutaj nie było, choć instynkt mówił mu co innego.
— Lucy! — zawołał głośniej pełen obaw o najgorsze, gdy wpadł do jej pokoju.
Poczuł narastającą gulę w gardle, zastając pustkę i pogniecione prześcieradło, w połowie leżące na podłodze. Wziął je do ręki, lecz było zimne, a on już wiedział, co tutaj zaszło. Heartfilia musiała być jeszcze w łóżku, kiedy po nią przyszli, bo ślady sugerowały, że została z niego wyszarpana siłą. W tym momencie przez jego głowę przebiegało milion myśli na sekundę. Czy to Zeref pojawił się tutaj osobiście? Czy zrobili jej krzywdę? Gdzie mogli ją zabrać i jak bardzo musiała być przerażona?
A jego nie było tutaj, by mógł ją ochronić.
Kiedy zrozumiał, że naprawdę był sam, poczuł, jak ogarnia go uczucie strachu. Był wściekły na siebie tak bardzo, że kiedy zacisnął pięści, boleśnie powbijał sobie paznokcie w skórę. Dopiero metaliczny zapach krwi sprowadził go na ziemię.
Wbiegł do kuchni i dopiero wtedy jego wyostrzony wzrok spoczął na stole. Leżało tam coś, czego wcześniej na nim nie było. Mała karteczka, a na niej ułożona spinka w kształcie ważki z pękniętym skrzydłem. Dragneel odczytał krótki, aczkolwiek zwięzły tekst. Była to wiadomość od jego brata. Czekał na niego.
Wszystkie emocje, jakie dotychczas w nim szalały, zniknęły jak pstryknięcie palcami. Teraz uniósł zimny niczym stal wzrok, a z jego twarzy nie można było wyczytać już żadnych emocji. Wszak wchodząc w grę Zerefa, musiał być równie przebiegły co przysłowiowy lis.
C.D.N
꧁꧂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro