Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom V, Rozdział 2. Początek domina.

꧁꧂

Następnego dnia, mieszkanie Cany Alberony, godziny wieczorne

Na pierwszy rzut oka jej mieszkanie wyglądało tak, jak zawsze. Schludnie zaścielona kanapa, meble, na których próżno było szukać choćby drobinki kurzu. Tylko zabawki Milo leżały porozrzucane na dywanie w salonie. Niby nic niezwykłego, a jednak. Wśród nich leżało ciało młodej matki — Cany Alberony. Ślady krwi wlokły się za nią aż z kuchni — sugerowały, że była ciągnięta po podłodze.

Pochylająca się nad denatką Erza z trudem mogła na nią patrzeć. Pracowała w policji od wielu lat, lecz była pewna, że widok martwej Cany będzie ją prześladował do końca życia.

Przez wrzątek, którym została oblana, jej twarz była mocno zdeformowana, a pokrywające skórę ropne bąble zatarły jej pierwotnie delikatne rysy. Nagie ciało również zostało zbezczeszczone, posiadało liczne rany kłute oraz cięte. Niemal natychmiast nasunął się wniosek, że była torturowana. Z szacunku do przyjaciółki, Scarlet sięgnęła po koc, którym szczelnie ją zakryła.

— Chryste... cóż za okropna zbrodnia... — szepnął stojący za nią policjant, który z przerażeniem przykładał sobie chusteczkę do ust. — Ktoś, kto jej to zrobił, z pewnością pozbawiony jest człowieczeństwa...

Miał rację.

I choć Erza zgadzała się z nim w stu procentach, nie odpowiedziała. Zmarszczyła ostro brwi, bo właśnie w tym momencie jej uwagę zwróciły opuchnięte wargi Alberony. Były lekko rozchylone, a z ich wnętrza wystawał ukryty tam, nieśmiało połyskujący złoty medalion.

Założyła białą rękawiczkę i wysunęła ku niemu dłoń. Wtedy też zauważyła, że kobieta została pozbawiona zębów. Musiały zostać wyrwane jeszcze za jej życia — świadczyły o tym masywne skrzepy na dziąsłach. Przerażona rozmiarem zbrodni, zabrała niepostrzeżenie medalion, po czym wcisnęła go głęboko w kieszeń płaszcza.

— Zajmij się wszystkim — oznajmiła niemal bezbarwnym tonem, podnosząc się do pionu. Na zewnątrz sprawiała wrażenie opanowanej, lecz w jej umyśle wprost dudniło od nadmiaru emocji. — Ja muszę załatwić coś ważnego.

— Co? Czekaj, Erza! — uniósł się za nią. — Jeszcze nie zabezpieczyliśmy wszystkich dowodów, a wychodzenie samej wieczorem w takiej sytuacji jest skrajnie nieodpowiedzialne!

Mężczyzna wołał za nią, próbował zawrócić i przekonać, by poczekała na resztę służb, ale to niczego by nie zmieniło. Zdeterminowana Scarlet całkowicie go zignorowała i opuściła mieszkanie. Jej myśli zaprzątało coś zupełnie innego...

Znała tylko jedną osobę, którą cechował taki okrutny sposób działania, a to oznaczało, że w końcu postanowił pokazać swoje prawdziwe zamiary.

Z niepokojem popatrzyła na zegarek, a na jej czole osadziła się kropla potu. Nie miała zbyt wiele czasu. Musiała go odnaleźć i to jak najszybciej. W przeciwnym razie wszyscy członkowie Fairy Tail znajdywali się w ogromnym niebezpieczeństwie.

A zamach w dniu chrztu miał być początkiem przeklętego domina.

***

Wieść o morderstwie młodej matki, zajmowała nagłówki niemal każdej kalifornijskiej gazety.

Mieszkańcy Los Angeles byli wstrząśnięci, ale to tylko potwierdzało ich ostatnie obawy. Miasto aniołów przestało być bezpiecznym miejscem. Władze próbowały apelować o spokój, jednakże przestraszone kobiety coraz częściej unikały wychodzenia wieczorami. Szczególnie w samotności.

Wyniszczony przez chorobę Gildarts zaczął szukać mordercy na własną rękę. Chciał za wszelką cenę dorwać człowieka odpowiedzialnego za śmierć jego jedynej córki.

Po wielu dniach intensywnych poszukiwań dotarł do świadka, który twierdził, że widział podejrzanego mężczyznę kręcącego się pod jej blokiem. Opisał go jako wysokiego młodzieńca o długich czarnych włosach, związanych w wysoki kucyk.

Szybko ustalił, że był nim niejaki Mard Geer, który dziwnym trafem był powiązany z zabójstwem Juda Heartfilii, ale to było dla niego nieistotne. Nie konsultując tego z mafią, wyśledził i odnalazł domniemaną kryjówkę wroga.

Nie baczył na to, że jego ukochany wnuk zostanie bez żadnej rodziny, wszak jego dni i tak były policzone. Morfina dawno przestała łagodzić rozrywający jego ciało ból, a liczne przerzuty na inne organy przyczyniały się do tego, co nieuchronnie go czekało.

Niemal krztusząc się własną krwią, Gildarts nawet nie zwrócił uwagi na to, jak bardzo trzęsły mu się dłonie, gdy obklejał się materiałem wybuchowym.

To była typowo ciepła kalifornijska noc. Wskazówka zegarka zbliżała się do czwartej rano, kiedy raptem okolicę przeszył huk.

Clive wysadził się w powietrze wraz z całym budynkiem i znajdującymi się tam ludźmi. Miał pewność, że odpłacił się Mardowi i zabrał go ze sobą prosto do piekła, gdzie dane mu będzie ponownie się z nim policzyć. Tak zakończył się marny żywot człowieka, który nie miał nic do stracenia.

Po jego śmierci, opiekę nad Milo przejęła Mirajane. Kobieta sama zaoferowała pomoc. Dla dobra dziecka, na jakiś czas zrezygnowała z prowadzenia Babylonu, a pieczę nad nim przejął jej brat Elfman.

Już niebawem wszystko miało się zmienić.

***

Lucy ledwo wysiadła z przepełnionego ludźmi autobusu, kiedy chłodniejszy wiatr smagnął ją po policzkach. Dla bezpieczeństwa wolała nie poruszać się swoim samochodem.

Od jakiegoś czasu prześladowało ją głupie przeczucie, że być może ktoś przetnie jej hamulce lub —co gorsza — podłoży bombę. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna popadać w paranoję, lecz biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia... zwyczajnie zaczęła obawiać się, że ktoś mógłby czyhać również na jej życie.

W końcu podobnie jak jej matka należała do Fairy Tail i stanowiła łatwy cel.

Poprawiła dość ciężką torbę na ramieniu, po czym nabrała powietrza w płuca i odważnie ruszyła w stronę kamienicy Graya. Wychodzenie samej było niebezpieczne i ryzykowne, jednak nie potrafiła siedzieć bezczynnie w domu. Miała pewne obawy, które od paru dni nie dawały jej spokoju, dlatego też zdecydowała się odwiedzić przyjaciela i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Ledwo zaszła pod klatkę, gdy ktoś trzasnął drzwiami od samochodu, a potem usłyszała dość znajomo brzmiące kroki.

— Lucy? Co ty tutaj robisz? Miałaś nie wychodzić lub w razie czego dzwonić do mnie. Wiesz, która jest godzina?

Dziewczyna zacisnęła palce na pasku od torebki i powoli się obróciła. Ostatnim czego chciała, to zostać przyłapaną przez Dragneela z niemrawą miną. Zapewne teraz będzie musiała się srogo tłumaczyć, bo tak łatwo jej nie odpuści.

— Wiem, ale martwię się — wyznała szczerze, na co mężczyzna wydał się zdumiony. — Dzwoniłam do niego parokrotnie, ale nie odbierał telefonu — wtrąciła pospiesznie. — Juvia też nie umiała powiedzieć, co się dzieje, dlatego postanowiłam sama to sprawdzić.

Natsu zadarł podbródek i wlepił zaciekawiony wzrok w okno Fullbustera. Było całkowicie zasłonięte. Spał? Nie było go w domu? Prawdę mówiąc, był tutaj z tego samego powodu, co Heartfilia. On również nie mógł się z nim skontaktować. Od śmierci Cany i Gildartsa dosłownie zapadł się pod ziemię i nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie jest. Ostatni raz widział go chyba trzy dni po pogrzebie, a potem słuch o nim zaginął.

— Nie zmienia to faktu, że złamałaś zakaz — podsumował szorstko, spoglądając spod przymrużonych powiek na bladą twarz dziewczyny. — Znów bagatelizujesz moje słowa. Ile razy mam ci powtarzać, że jesteś nierozważna?

— Zakaz dotyczył siedziby głównej, a nie całkowitego wychodzenia z domu. Tak, tak, jestem nierozważna i do tego naiwna, znam to na pamięć — odgryzła się buntowniczym tonem i wywróciła oczami. Naburmuszyła przy tym policzki, bo to kolejny raz, kiedy poczuła się jak karcone dziecko. — Nieważne. Idziesz ze mną, czy wolisz tu stać jak kołek?

Lucy nie zamierzała odpuszczać i Natsu doskonale o tym wiedział. Mógłby się tu z nią przekomarzać aż do świtu, a ona i tak postawiłaby na swoim. Jeśli chodziło o dobro kogoś bliskiego, była uparta jak osioł, ale czy miał jej to za złe?

Nie, bo właśnie dlatego tak bardzo ją cenił zarówno jako człowieka, jak i przyjaciółkę. Patrząc w te jej zdeterminowane tęczówki, uległ, a wyraz jego twarzy nieco złagodniał. Przymknął na moment powieki, po czym westchnął z rezygnacją.

— Im szybciej to sprawdzimy, tym szybciej odstawię cię do domu — mruknął, ot tak wymijając skołowaną dziewczynę.

Heartfilia nastawiała się na trudną dyskusję, lecz jakimś cudem szybko jej odpuścił. Kiedyś z pewnością wybuchnąłby gniewem i zaczął ją wyzywać od góry do dołu. Dobrze, że te burzliwe czasy minęły, pomyślała. Uśmiechnąwszy się w duchu, ochoczo ruszyła za nim.

Kiedy zamierzali zapukać do drzwi, one raptem same otworzyły się z impetem. Zapewne uderzyłyby Lucy w twarz, ale dzięki refleksowi Dragneela, bez problemu zablokował je tuż przed jej nosem.

— Co ty wyprawiasz?! — zagrzmiał wściekle do wybiegającego z mieszkania Fullbustera.

— Znalazłem tego jebanego skurwysyna! — krzyknął na cały korytarz. Dopiero po chwili zreflektował się, że ma przed sobą dwójkę zdezorientowanych przyjaciół. Nie miał jednak czasu im tego tłumaczyć.

— Huh? O czym ty mówisz? — syknął Dragneel, patrząc, jak Gray ignoruje ich i szybciutko zamyka drzwi na klucz.

Lucy też zerkała na niego skonfundowana. Wyglądał jakby wypił co najmniej pięć mocnych kaw na raz i nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Takie zachowanie było do niego niepodobne.

— Namierzyłem mordercę Cany — wyjaśnił na jednym wydechu. — Wybaczcie, ale nie mam chwili do stracenia. Zamierzam od razu tam wyruszyć.

— Czekaj! — Natsu chciał go zatrzymać, lecz narwany Gray w ogóle go nie słuchał.

Wyminął go i zbiegł po schodach, a oni natychmiast poszli w ślad za nim.

— Nie możesz tam jechać. Nie sam! — nalegał Dragneel, a próbująca za nimi nadążyć Lucy przycisnęła dłoń do klatki piersiowej.

— Więc chodź ze mną — odparł pewny siebie, stając na parkingu i obracając się ku niemu. Widząc malujące się wahanie na twarzy Salamandra, ściągnął ostro brwi i zacisnął palce na drzwiach samochodu. — Słuchaj, nie zamierzam siedzieć na dupie, kiedy nasi bliscy po kolei umierają. Wiem, że szczególnie teraz powinienem być ostrożny, ale... Pragnę pomścić śmierć tych wszystkich osób, bo byli dla mnie ważni. Byli nie tylko członkami Fairy Tail, a naszymi przyjaciółmi!

— Zdaje się, że już to przerabialiśmy — Natsu upierał się przy swoim, choć jeszcze na spokojnie. — Od blisko dwóch tygodni nie dajesz znaku życia, a dodzwonienie się do ciebie graniczy z cudem. Pomyślałeś chociaż o Juvii? Zamartwia się o ciebie, a...

— Ty zapewne też masz dosyć bezczynności! — warknął Gray, nie dając mu dokończyć. — Jesteśmy gangsterami. Dziećmi mafii, w których płynie ta sama krew. My nigdy nie wybaczamy wrogom, a zadane nam i naszym bliskim krzywdy, oddajemy ze zdwojoną siłą. Obiecaliśmy sobie, że nie ważne co się stanie, będziemy trzymać się razem, bo jesteśmy braćmi. Chcesz się teraz tak po prostu poddać?

Bingo, trafił w czuły punkt Dragneela. Racjonalne myślenie było jednym, jednak morderstwa przyjaciół powoli przelewały czarę goryczy, która wzbierała w nim od masakry w dniu chrztu. Oczywiście, że on też pragnął ich pomścić, aczkolwiek było coś, a raczej pewna osoba, która skutecznie go przed tym hamowała.

Kątem oka zerknął na stojącą za nim Lucy. Dziewczyna przyglądała mu się wnikliwie, a on jakimś cudem nie potrafił wyczytać z niej niczego konkretnego. Jakby założyła idealną maskę, przez którą nawet on nie potrafił się przebić. Nie mógł pozwolić sobie na poszukiwania. Nie chciał dopuścić do podobnej sytuacji jak z Mestem. Nie chciał zostawiać jej tutaj samej, bo gdyby w tym czasie coś jej się stało... Nie.

Zacisnął mocno szczękę i nerwowym ruchem zaczesał grzywkę do tyłu.

Był rozdarty, a chaos w myślach przyprawiał go o migrenę. Sam już nie wiedział, co powinien robić, ponieważ z drugiej strony Gray miał rację.

Był synem Ignnela, przyszłym Sycylijskim Donem, i czy tego chciał, czy nie, był zobowiązany do pewnych spraw. Chronienie bliskich to jedno, ale odpłacanie wrogom było jego chlebem powszednim. Nie bez powodu ludzie drżeli na jego widok, a jeszcze inni bali się wymówić choćby jego nazwisko.

— Więc jaka jest twoja decyzja? — zapytał gotowy do działania Fullbuster, który wciąż czekał na jego ruch.

Natsu wciągnął głośno powietrze przez nos. Postanowił zdać się na swój instynkt, a on z jakiegoś powodu usilnie kazał mu jechać z nim. Miał przeczucie, że jeśli pojedzie sam, to stanie się coś złego.

— Zjeżdżaj na miejsce pasażera — syknął tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Z tak trzęsącymi się rękoma prędzej poślesz nas do diabła.

— Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć — Gray odpowiedział zawadiackim uśmieszkiem i jednym susem przesiadł się na fotel obok.

— Czekajcie na mnie! — zawołała Lucy, po czym wyrwała pędem do samochodu. Dotychczas tylko grzecznie przysłuchiwała się ich rozmowie, ale nie zamierzała siedzieć bezczynnie, o nie! Nigdy nie wiadomo, co tym dwóm wpadnie do głowy.

— Zwariowałaś? Ty nigdzie nie jedziesz — uciął krótko Dragneel, stając jej na drodze. — Wracaj prosto do domu i żebym cię przypadkiem gdzieś nie spotkał w okolicy.

Mówił śmiertelnie poważnie, jednakże zdeterminowana dziewczyna nie zamierzała łatwo ulegać. Podeszła do niego na bardzo małą odległość. Mogła sobie na to pozwolić; Dragneel wciąż stał nieruchomo. Już niemal stykali się ciałami, kiedy nagle uśmiechnęła się niewinnie, a to wystarczyło, by na sekundę stracił gardę. Wykorzystując ten moment, prześlizgnęła się obok niego niczym zwinna kotka, po czym wskoczyła na tylne siedzenie i zapięła pas.

— Ktoś musi was pilnować, a ja akurat mam czas — orzekła, dumnie unosząc podbródek. Zrobiła to w identyczny sposób, jak miewał robić to Natsu.

Nadepnęła mu na odcisk, co można było wyczytać z jego niebezpiecznie iskrzących się tęczówek.

— Dziecinada... Nie mam do was siły — prychnął w akcie kapitulacji.

Miał powoli dosyć tego bajzlu. Przecież nie będzie się tu z nią szarpał na środku parkingu. Już i tak zmarnowali dużo czasu. Może lepiej, że będzie miał ją na oku? Zamknie ją w samochodzie na klucz albo w bagażniku. Przynajmniej będzie miał pewność, gdzie jest.

Przyłożył dłoń do marynarki, na wszelki wypadek sprawdzając, czy jego spluwa była na miejscu. Wsiadł za kierownicę i rozpoczęli podróż pod wskazane przez Graya miejsce.

Daleko, poza granicami Los Angeles.

***

Droga była kręta i pełna wybojów. Ciągnęła się na wysokiej skarpie, wzdłuż wybrzeża. Po wzburzonej nieopodal wodzie mogli wywnioskować, że zapowiadało się na sztorm. Silny wiatr sprawiał, że co jakiś czas samochód kołysał się lekko na boki, dlatego Natsu musiał bardzo uważać. Wystarczył jeden gwałtowny ruch nadgarstkiem, a spadliby w przepaść.

— Świetna pogoda na śledztwo — ironizował, skupiając się na czarnych chmurach. — Zapomniałeś obejrzeć wiadomości?

— Zejdź ze mnie, tylko się przypierdalać potrafisz. Myślisz, że miałem do tego łeb? I tak dobrze, że zdobyłem ten zasrany adres!

— A skąd ty go w ogóle masz? — zainteresował się podejrzliwie.

— Dostałem cynk od zaufanej osoby — fuknął, ładując magazynki do pistoletów. Widząc nieprzekonany wzrok Dragneela, zaśmiał się krótko pod nosem. — Spokojnie to nie kret.

— Na sto procent? Dobrze wiesz, że teraz nikomu nie można ufać.

— Nie odpuszczę. Ciało Cany zostało potwornie zmasakrowane, a morderca był wyjątkowo brutalny. Spuszczanie krwi jeszcze za jej życia, czy powyrywane zęby... Ten chuj zwyczajnie ją torturował, a ja mam zamiar...

— Przymknij się! — przerwał mu Natsu i aż mocniej zacisnął palce na kierownicy. — Ani słowa więcej — warknął ostrzegawczo.

Ocucony Gray zrozumiał, że nie byli tutaj sami i poczuł się jak przegrany głupiec. Jak największy kretyn.

— Przepraszam Lu... — wyszeptał zbolałym głosem. — Nie powinienem tego mówić przy tobie.

W samochodzie zapadła grobowa cisza. Nie trwała ona długo, ponieważ z nieba lunął gęsty deszcz, a krople wody niepowstrzymanie rozbijały się o karoserię samochodu.

Dragneel milczał, bo cóż innego mógł w takiej sytuacji zrobić? Był wściekły na Fullbustera, ponieważ jak zwykle niepotrzebnie kłapał ozorem. Miał ochotę uderzyć pięścią w kierownicę, bo nie tak to wszystko do cholery miało wyglądać. Nie chciał, żeby Lucy kiedykolwiek się o tym dowiedziała.

Spojrzał na nią w przednim lusterku.

Wyznanie przyjaciela spowodowało u niej głęboki szok. Zaciskała swoje delikatne palce na pasku od torebki tak mocno, że aż drżały. Bursztynowe tęczówki smętnie skierowane były w dół, a ciało zastygło w bezruchu.

Natsu był tym tak pochłonięty, że nawet nie zauważył, kiedy za ich plecami pojawiła się czarna furgonetka. Zwrócił na nią uwagę dopiero wtedy, gdy oślepiły go jej pożółkłe światła. W jednym momencie jadące za nimi auto przyspieszyło.

Wyglądało to tak, jakby zamierzało ich wyprzedzić, dlatego Dragneel zjechał łagodnie bliżej wewnętrznej krawędzi drogi, jednak gdy było na ich wysokości, zza szyby wyłoniła się lufa pistoletu wycelowana prosto w Graya. Widząc to, serce Dragneela na chwilę stanęło.

— PADNIJ!

Wszystko potoczyło się bardzo chaotycznie. Działając instynktownie, zaalarmowany mężczyzna puścił kierownicę i czym prędzej złapał zdezorientowanego Fullbustera za głowę, jednocześnie ciągnąc go w dół. Niestety pomimo jego szybkiej reakcji, było za późno, by uniknąć kuli.

Wyjące powietrze przeszył świst, mający zwiastować zamierzoną śmierć.

— Uwaga! — krzyk Lucy zmieszał się z rumorem, jaki wywołał samochód z impetem odbijający się od skał i przebijający się teraz przez barierki chroniące drogę.

Wystarczyła chwila, by nieprowadzony pojazd wpadł w poślizg na mokrej nawierzchni i stoczył się z potężnym pluskiem do lodowatej toni oceanu. Poprzez parokrotne dachowanie, przednia szyba oraz ta od strony kierowcy były całkowicie zbite. Woda wdzierała się do środka w szaleńczym tempie, a oni zaczęli iść na dno.

Rozpoczęła się desperacka walka o życie.

Chcąc się ratować, Lucy odpięła pas. Lekko ogłuszona, próbowała otworzyć drzwi, lecz opór wody stał się dla niej nie do pokonania. Pod wpływem impulsu, zamachnęła się łokciem, po czym za trzecim razem udało się jej zbić szybę. Nie zwracała uwagi na liczne skaleczenia oraz odłamki, które przecięły jej skórę na skroni. Buzująca adrenalina sprawiała, że nie czuła bólu. Zanim zanurzyła się, wzięła głęboki wdech, a już po paru sekundach wypłynęła na powierzchnię.

— Natsu! — wołała, na przemian kaszląc. Obracała głową w poszukiwaniu przyjaciół, lecz ku jej rozpaczy nikt nie odpowiadał. — Gray! Słyszycie mnie?!

Wszędzie wokół panował przeraźliwy półmrok, a wzburzona woda, jak i wiatr wydawały gniewne ryki. Nagle spieniona fala rozbiła się o wystającą nieopodal skałę i uderzyła ją w twarz. Zakrztusiła się, ale to jej nie powstrzymywało przed dalszym nawoływaniem. Kiedy myślała już o najgorszym, gdzieś daleko za plecami usłyszała niewyraźny, aczkolwiek dosadny głos Fullbustera.

— Lu, płyń do brzegu!

Dzięki Bogu — Heartfilia odetchnęła z ulgą. Martwiła się o Dragneela, ale wierzyła, że jest on razem z Grayem. Przecież nie mogło być inaczej.

Zebrała w sobie wszelkie pozostałe siły i zaczęła płynąć ku lądowi. Było to trudne, zważywszy na szalejącą pogodę, ale nie mogła się teraz poddać. Wystarczyła chwila zawahania się, by zostać wciągniętą w wir rozgniewanego oceanu, a to było równoznaczne ze śmiercią.

W końcu poczuła upragniony grunt pod nogami, po czym dosłownie na czworakach wyczołgała się na piaszczystą plażę. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy torba zsunęła się jej z ramienia. Ciężko dysząc i łapczywie nabierając powietrza do płuc, nie miała czasu na żadne pytania, ponieważ zaraz po niej na brzeg wyszli Gray oraz Natsu.

I wszystko zakończyłoby się dobrze, gdyby nie fakt, że Fullbuster prowadził przyjaciela pod ramię, a jego głowa wisiała bezwiednie w dole.

— Mnie nic się nie stało, ale Natsu... osłonił mnie własnym ciałem...! — wycharczał na jednym wydechu, gdy obaj padli na kolana. Pochylił się nad nim, a Lucy właśnie w tym momencie poczuła się, jakby drwiący los śmiał jej się prosto w twarz. — Boże... on... on... nie daje oznak życia! P-pomocy! — panikował, desperacko szukając w niej ostatniej nadziei. — Lu, ratuj go, proszę!

Pobladła dziewczyna patrzyła, jak Gray ostrożnie kładzie go na plecach. Był nieprzytomny, a jego biała koszula była zakrwawiona w najgorszym możliwym miejscu — na piersi. Mimo bólu, jaki przeszywał jej ciało, czym prędzej się do niego zerwała. Sprawdziła jego oddech, a następnie puls. Był ledwo wyczuwalny... A to oznaczało, że jego serce powoli przestawało pracować.

Ale przecież to niemożliwe... — próbowała sobie tłumaczyć, jednak zamknięte powieki Dragneela boleśnie uświadamiały ją, że była w błędzie.

Czy właśnie tak miało się to wszystko zakończyć?

Mężczyzna, którego kochała ponad życie, miał je tutaj stracić...?

Raptem jej przemoczone ciało sparaliżował głęboko zakorzeniony strach. Czas zdawał się zwolnić bieg, a ona przypominała pustą skorupę. Tkwiła tak w bezruchu, tempo wpatrując się w jego konające oblicze. Bała się tak bardzo, że zapomniała jak się oddycha, ale przecież nie mogła siedzieć bezczynnie. Była lekarzem. Musiała trzymać nerwy na wodzy i działać, bo stawką było życie Dragneela.

Nie mogła go stracić!

Nie tutaj!

Nie w takich okolicznościach!

Jednym ruchem rozdarła jego mokrą koszulę, a wtedy jej oczom ukazała się paskudnie poszarpana rana postrzałowa. Trzęsącymi się dłońmi, zaczęła ją uciskać, lecz była tak rozległa, że ciepła krew Dragneela przeciekała jej przez palce. Obawiała się tego, co najgorsze. Jeśli kula przeszyła jego serce...

— Nie, nie, nie! — łkała bezradnie, gdy niepohamowane łzy zaczęły płynąc po jej policzkach. Rozbijały się na jego lekko rozchylonych wargach, lecz mężczyzna nie reagował. — Nie możesz nam tego zrobić! Natsu! — wołała, pospiesznie wykonując masaż serca. — Natsu! Otwórz oczy! Natsu... NATSU!

Podczas gdy Lucy walczyła o każdy jego oddech, trwający w szoku Gray krążył w kółko. Bezsilnie zaciskał palce na swoich włosach, aż w końcu z hukiem opadł na kolana.

— Kurwa mać, to moja wina! — obarczał się, jednocześnie uderzając pięściami o mokry piach.

Pierwszy raz widział Dragneela w tak poważnym stanie i naprawdę nie wiedział co robić. Byli daleko od miasta. Na kompletnym odludziu. Z błyskającego nieba spadała na nich ściana deszczu, było ciemno. Gdzie mieli szukać pomocy...!? Poczucie beznadziejności go przytłaczało.

Byli w potrzasku, a presja czasu działała tylko na ich niekorzyść.

— Gdybym tak bardzo się nie uparł jechać tam dzisiaj, to nie doszłoby do tej sytuacji! Jeśli przez moją bezmyślność on...

— Nie mamy teraz czasu na panikę! — Lucy weszła mu w zdanie, nie chcąc usłyszeć jego zakończenia. — Potrzebuję twojej pomocy — powiedziała drżącym głosem. Starała się to kontrolować, ale nie potrafiła. Nie, kiedy liczyła się każda sekunda. — Weź moją torbę i wyjmij z niej narzędzia. Przyświecisz mi latarką. Jest schowana w metalowym pudełku, więc nie powinna zamoknąć. Muszę natychmiast zatamować krwawienie!

Gray posłusznie skinął głową, a parę sekund później kucnął obok niej z potrzebnymi rzeczami.

Lucy porwała dół swojej sukienki, żeby mieć co przyłożyć do sączącej się rany. W tym samym czasie mówiła do Natsu i starała się go ocucić. Rozpaczliwie błagała, by się obudził. Pragnęła, by pokazał jej swoje zielone tęczówki albo nawet rzucił ku niej jakimś uszczypliwym przytykiem, lecz nieprzytomny mężczyzna pozostawał głuchy na jej prośby. Delikatnie odgarnęła jego mokre włosy z czoła, po czym przejechała dłonią po jego poharatanym policzku. Robił się chłodny, a to przewodziło na myśl najczarniejszy scenariusz...

Natsu umierał na jej oczach.

— Musisz sprowadzić pomoc! — rzekła stanowczo do przyglądającemu się jej ze zbolałą miną Grayowi. — W pobliżu na pewno ktoś mieszka. Natsu wymaga natychmiastowej operacji, a ja w obecnej sytuacji nie zdołam zrobić niczego więcej...

— Dasz radę sama tu z nim zostać? — zapytał, zawieszając wzrok na jej mocno skaleczonym łokciu. — Lu... T-ty też krwawisz!

— To bez znaczenia! — odparła bez wahania. — Będę tutaj tak długo, jak będzie trzeba. Idź już!

— Dobrze. — Mężczyzna nie zamierzał tracić czasu, który teraz był na wagę złota. — Wrócę jak najszybciej! — Dźwignął się na równe nogi, ale jakie było jego zaskoczenie, kiedy nagle z góry oślepiło ich nieznajome światło. — Cholera — zaklął, automatycznie przybierając pozycję bojową.

Nie wiedział, kogo mogli się spodziewać, a jedynymi osobami, jakie w tym momencie przychodziły mu do głowy, byli wrogowie, którzy mieli upewnić się, że ich wykończyli.

C.D.N

꧁꧂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro