Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom IV, Rozdział 7. Niema konfrontacja.

Wybaczcie, że z takim małym poślizgiem. Chciałam dodać rozdział wczoraj, no ale w lolu zaczął się nowy sezon, a ranga sama się nie wbije... Także ten, łapcie rozdział :D

꧁꧂

Dwa miesiące później, dom Mesta Grydera

Lucy siedziała na kanapie w salonie i ze znudzeniem oglądała telewizor. Od paru dni źle się czuła, dlatego bezzwłocznie zadzwoniła do Makarova. Poinformowała go, że przyjdzie do pracy trochę później, ale on stanowczo jej tego zabronił. Poprosił, żeby została w domu i najpierw zadbała o swoje zdrowie, a w papierkową robotę wkręci Laxusa albo Erzę. Nie oponowała. Podziękowała mu za wyrozumiałość i tego dnia skupiła się na sobie. Pewnie przeziębiła się przez te wieczorne spacery z Plue.

Raptem usłyszała burczenie w żołądku. No tak, nic dziś nie jadła.

Owinęła się w ciepły koc, wstała i z wolna poczłapała do lodówki. Otwierając białe skrzydło, dostrzegła na półce swój ulubiony jogurt oraz przyczepioną do niego karteczkę od Mesta. Uśmiechnęła się pod nosem, bo skubany wiedział już, co sprawia jej podniebieniu przyjemność. Dzierżąc w dłoni swoją słodką zdobycz oraz łyżeczkę wróciła na kanapę.

Przez ostatnie wydarzenia i zawirowania w jej życiu czuła się po prostu osłabiona. Nerwy idące w parze ze stresem są dla ludzkiego zdrowia najgorszymi wrogami.

Usłyszała bawiące się na zewnątrz dzieciaki. Wzdychając, tęsknym wzrokiem powiodła w stronę okna. Nie ma się co dziwić, był już kwiecień, a wiosna raz po raz ubarwiała szary krajobraz. Lucy kochała tę porę roku, bo wszystko to co uśpione, ponownie budziło się do życia. To taka optymistyczna pora roku, że nie sposób się nie cieszyć.

Pochłaniając kolejny kęs, poczuła metaliczny posmak na języku, który twardo sprowadził ją na ziemię. Z odruchu spojrzała w dół, a wtedy dostrzegła czerwone plamki krwi, które skapując z jej nosa, brudziły idealną konsystencję przekąski.

- Cholera - syknęła zniesmaczona. - Znowu?

Od razu poszła do łazienki, dokładnie umyła twarz zimną wodą. Gdy krew przestała lecieć, wetknęła w nozdrza małe ruloniki z chusteczki. Przechodząc z salonu do kuchni, wzięła swój niedokończony jogurt i z przykrością wyrzuciła go do kosza. Oparła się o blat i próbowała sensownie to wytłumaczyć. Martwiła się trochę, bo to zdarzyło się już nie pierwszy raz.

Błądząc zadumanym wzrokiem po ścianie, zerknęła na tykający zegar i oprzytomniała. Na jej usta od razu wpełzł czuły uśmiech.

Mest dbał o nią każdego dnia i troszczył się, a za chwilę wraca z pracy i z pewnością będzie głodny jak wilk. Wiedząc, jakim jest beztalenciem, postanowiła wspiąć się na swoje marne wyżyny kulinarne i przygotować mu coś do jedzenia. Wprawdzie Gryder prosił ją, żeby się dziś nie forsowała, ale chciała zrobić mu przyjemność.

Tym bardziej że musi go dzisiaj powiadomić o nadchodzącym spotkaniu w ''pracy'', ponieważ Makarov wyprawiał przyjęcie na cześć nowego członka rodziny, pierworodnego syna Levy i Gajeela - Louisa Redfoxa.

Nie mogła go ze sobą zabrać, ponieważ to było zamknięte grono, a wszelkie osoby z zewnątrz miały kategoryczny zakaz wstępu. Z wiedzą, jaką posiadała Lucy, musiała uważać na słowa, a także za wszelką cenę dochować tajemnicy. Nawet przed Mestem.

Swoją drogą brunet ostatnio coraz częściej wypytywał ją o pracę, siedzibę główną i współpracowników. Niekiedy sprawiało to, że Lucy czuła się jak pod okiem czujnego rodzica, ale rozumiała, że on najzwyczajniej w świecie martwił się o nią. Był za bardzo przewrażliwiony na punkcie jej bezpieczeństwa i wolał wszystko wiedzieć.

Lucy była tak pochłonięta smażeniem warzyw, że nawet nie zarejestrowała dźwięku zamykanych drzwi wejściowych. Szperając w aromatycznych przyprawach, wnet poczuła, jak silne, odrobinę chłodne dłonie obejmują ją od tyłu i powoli lądują na jej owitych w fartuszek biodrach. Twardy męski tors ściśle otulił jej drobne plecy, a w nozdrza Heartfilii uderzyła znana mieszanka piżmowych perfum. Już wiedziała, że Mest wrócił z pracy.

- Witaj owocowa panno. - Mrucząc, niemal z nabożną czcią ucałował jej odsłonięty kark i zaciągał się kwiatową wonią jej włosów. Kochał dawać jej takie pieszczoty, bo sam czerpał z tego przyjemność. - Wypoczęłaś dzisiaj? I co tak niesamowicie pięknie pachnie? - zapytał, z ciekawością wychylając się zza jej smukłego ramienia.

- Nie wytrącaj mnie ze stanu najwyższego skupienia, bo spalę nasz dzisiejszy obiad - ostrzegła, asekuracyjnie unosząc patelnie do góry.

Poczuła drgania jego klatki piersiowej; zaśmiał się. Wzięła do ręki drewnianą łyżkę i przemieszała przyrumienione warzywa.

- Hm... W sumie z twoimi sławnymi umiejętnościami kulinarnymi to całkiem moż... - zaczął, udając zamyślonego, ale poczuł lekkiego kuksańca w żebra - dobra, dobra! Ja nic nie mówiłem. Zjem wszystko, co mi dasz, jestem głodny jak wilk.

Lucy zachichotała pod nosem i odwróciła do niego głowę, a korzystający z okazji mężczyzna cmoknął ją w czoło. Powinna się do tego przyzwyczaić, a jednak poczuła dziwny prąd na ciele. Szybko odgoniła od siebie tę myśl i nie pozwoliła, by Mest to dostrzegł.

- Pięknie wyglądasz skarbie - rzucił radosny, taksując jej szczupłą sylwetkę, jednocześnie bawiąc się blond kosmykiem przy jej obojczyku. - Nawet mam wrażenie, że promieniejesz z każdym kolejnym dniem.

Przewróciła oczami i zarumieniła się uroczo. Lustrując piękną twarz Heartfilii, Gryder zwrócił uwagę na jej lewą dziurkę od nosa, w której dostrzegł zaschniętą krew. Jego rozluźniony wyraz twarzy uległ drastycznej zmianie. Z troską nachylił się nad Lucy i obydwiema rękoma objął jej gładkie policzki, zmuszając, by na niego popatrzyła.

- Znów leciała ci krew z nosa - stwierdził z powagą, a przyłapana dziewczyna się zapowietrzyła.

- To przez osłabienie organizmu - westchnęła zrezygnowana. W duszy żałowała, że nie sprawdziła się w lustrze trzy albo cztery razy, zanim wrócił, bo teraz znów będzie musiała go uspokoić. - Nie martw się, tak się czasami dzieje. Wszystko jest w porządku, a ja czuję, że mi przechodzi.

Mimo że to powiedziała, odczuwała dziwny niepokój.

- To jest normalne, jeśli dzieje się raz na parę lat - powiedział, z uwagą gładząc ją po ciepłej skórze - a nie cztery razy w ciągu jednego miesiąca.

- Nic mi nie dolega. - Niewinnie uśmiechnięta, odwróciła się do niego plecami i sięgnęła do szafki po dwa talerze. - Przebierz się w coś wygodniejszego, a ja w tym czasie nakryje do stołu.

Wyminęła sfrustrowanego Mesta i poszła do jadalni. Obserwujący ją, mężczyzna skrzyżował ręce na klatce piersiowej i popatrzył na nią z wyrzutem. Nienawidził, gdy tak go zbywała, a on nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić.

- Powinnaś zrobić sobie badania.

Lucy rozłożyła naczynia oraz sztućce na stole i w geście skapitulowania, obróciła się do niego. Była niezadowolona z tego, że tak na nią naciskał.

- Obiecuję, że jeśli sytuacja się powtórzy, to zgłoszę się do szpitala i dam się przebadać wzdłuż i wszerz, dobrze?

Wyłapując jej podenerwowany ton, Mest dwoma szybkimi krokami zmniejszył dzielącą ich odległość. Pozwolił sobie opleść dłonie wokół jej talii i stanowczym ruchem przyciągnąć do siebie. Było to trochę nazbyt agresywne i zaborcze. Popatrzył jej głęboko w oczy spod kaskady rzęs i przekrzywił głowę lekko na bok. Ta specyficzna aura, która od niego biła, była tak bardzo znajoma...

Wyobraźnia dziewczyny podpowiedziała, że podobny gest wykonywał Dragneel, kiedy z nią przebywał, droczył się lub bezczelnie się w nią wpatrywał... Z tym że teraz robiły to stalowe tęczówki, a nie zielone niczym gęsty las... Stop! - skarciła się.

W takich chwilach Heartfilia zastanawiała się skąd u Mesta tyle siły. Był naukowcem, jednakże postura jego ciała jednoznacznie wskazywała, że musiał trenować. Choć tak naprawdę nigdy nie widziała, by ćwiczył lub szedł na siłownię.

- Och Lu, zrozum, że ja się po prostu martwię o ciebie - szepnął jej uwodzicielsko do ucha, odgarniając z dziewczęcego czoła zbłąkane pasma blond grzywki. Jego oddech drażnił jej delikatną skórę na szyi, powodując gęsią skórkę. - Nie chcę, żeby mojej gwiazdce działo się coś złego. Nie mam już nikogo na tym świecie, a ty jesteś dla mnie najważniejsza. Stałaś się powietrzem, bez którego nie potrafię żyć... Uzależniłaś mnie od siebie.

Zawstydzona Lucy poczuła, jak na jej policzki wkradają się purpurowe rumieńce. Wiedza, że jest się dla kogoś najważniejszą osobą, jest niezwykle cudownym uczuciem. Takim budującym i dodającym sił. Cieszyła się, że w końcu znalazła mężczyznę, który ją rozumie i z którym łączy ją ta sama pasja, ale gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że nadal nie wyzbyła się namiastki uczuć wobec Dragneela... Skołowana, zagryzła dolną, lekko spierzchniętą wargę, bo zdała sobie sprawę, że Mest przez cały czas cierpliwie się jej przygląda i czeka na reakcję.

Miał takie zimne hipnotyzujące oczy, że pod ich wpływem miękły jej kolana. Och, jakże on potrafi na nią działać...

- Dobrze - wyszeptała spokojniej, w końcu zdobywając się na uniesienie podbródka. Na chwilę otarła się czubkiem nosa o jego, powodując złudzenie dziwnego chemicznego napięcia między nimi. - Pójdę, ale dopiero po spotkaniu w pracy, dobrze?

Gryder westchnął pod nosem, aczkolwiek przytaknął. Nie miał innego wyboru.

- Niech już ci będzie, ale... Moment - zreflektował się - jakim spotkaniu? - zapytał, próbując przypomnieć sobie o takiej rozmowie, lecz miał irytującą lukę w pamięci. - Chyba nic mi o nim nie wiadomo?

- Bo ten temat będzie przedmiotem naszej dzisiejszej rozmowy podczas obiadu - odpowiedziała, słodko się przy tym uśmiechając. Korzystając z jego zwątpienia, sprytnie wyswobodziła się z męskiego objęcia i czmychnęła do kuchni, a pozostawiony Mest podrapał się po karku, po czym usłyszał: - Leć umyć ręce, bo nakładam!

꧁꧂

- Nadal uważam to za dziwne zasady, że nikt oprócz pracowników nie może wejść do budynku.

Dotychczas wpatrująca się w kwietniowy krajobraz, Lucy mozolnie przerzuciła wzrok na kierującego Mesta. Doskonale radziła sobie z prowadzeniem swojego samochodu, ale on uparł się jak nigdy, że ją odwiezie. Nie oponowała, bo od rana bolał ją brzuch i nie miała siły na przekomarzanki.

- Niestety takie mamy zasady - odpowiedziała, przez moment wyobrażając go sobie pośród najniebezpieczniejszych i najbardziej wpływowych ludzi w tym mieście. Kompletnie tam nie pasował, zresztą jak na ironię, ona też jakoś nie szczególnie. - Wiem, że chciałbyś iść ze mną, ale spokojnie. Nie będę do późna, a do domu wrócę taksówką.

Mężczyzna mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Skupił się na drodze. Prowadził samochód bardzo pewnie i płynnie. Lucy uwielbiała, kiedy to on był za kółkiem, bo czuła się bezpiecznie. Minęli ostatnie skrzyżowanie, a wtedy przymrużyła powieki i wytężyła wzrok. Aż serce podeszło jej pod samo gardło, kiedy w oddali ujrzała Natsu oraz Graya, którzy paląc papierosy, nonszalancko opierali się o ścianę monumentalnego budynku. Z odruchu zacisnęła dłonie na pasku od torebki, co nie umknęło bacznej uwadze Mesta. Znał jej przyzwyczajenia i wiedział, że robiła tak w chwili zdenerwowania. Zatrzymał się tuż przed wejściem do siedziby i energicznie zaciągnął hamulec ręczny. Nie gasił silnika.

- Czym się tak stresujesz? - zapytał, kątem oka dostrzegając patrzących w ich stronę kolegów. - Masz tam z kimś na pieńku?

- Nie, po prostu dzisiejszej nocy źle spałam i boli mnie szyja - odparła, siląc się na niewinny uśmiech.

Kąciki jego ust drgnęły do góry. Chciał wyglądać na takiego, co jej uwierzył.

- No już. Leć, bo się spóźnisz.

Lucy odpięła pas, po czym wysiadła z samochodu, lecz na dworze dało się słyszeć dwa odgłosy zamykanych drzwi. Nim zdążyła się obrócić, rozentuzjazmowany brunet objął ją w pasie, przyciągnął do siebie i nie przejmując się publiką dwóch osobników tej samej płci, zachłannie wpił się w jej umalowane błyszczykiem usta. Były słodkie, kuszące i równie mocno uzależniające.

Zdezorientowana dziewczyna, nieśmiało oddała pocałunek, choć wyglądała na speszoną tą sytuacją. Mest wiedział, że blondynka nie przepadała za publicznym okazywaniem sobie czułości, jednak męska duma nie pozwalała mu odejść bez słowa. Nie przy nim. Chciał ją naznaczyć. Pokazać, do kogo ona teraz należy.

Heartfilia nie miała pojęcia, że podczas namiętnej pieszczoty, Mest bezczelnie popatrzył na Dragneela, którego twarz nie wyrażała żadnych emocji, choć mógł przysiąc, że w jego oczach tliły się najprawdziwsze iskry. Do idealnego efektu brakowało tylko oblać go benzyną i rzucić zapaloną zapałką.

- Proszę... Nie tutaj... - zawstydzona Heartfilia ułożyła dłonie na jego szerokim torsie, odsuwając go nieznacznie. Miała rozkosznie przyspieszony oddech, co niezmiernie go cieszyło.

Było jej zwyczajnie głupio. Nie wiedziała, jak powinna się teraz zachować. Ukradkiem spojrzała na Graya i Natsu. O ile ten pierwszy przyglądał im się w skupieniu, ten drugi, bardziej zuchwały, wydychał dym papierosowy z wysoko uniesioną głową.

Wciąż będąc w objęciach bruneta, Lucy nieświadomie zaczęła ich do siebie porównywać. Byli tego samego wzrostu, choć Natsu wydawał się wyższy o dwa, może nawet trzy centymetry. Z pozoru mieli identyczny odcień włosów, jednakże w porównaniu z melancholijnie hebanowym kolorem Dragneela, te Grydera posiadały kruczoczarny blask. Podczas gdy jeden był w połowie Włochem i cechował się charakterystycznie opaloną cerą, drugi niczym rodowity Europejczyk był blady jak najczystszy śnieg. Co by jednak nie było, obydwaj mieli nad wyraz dobrze rozwinięte sylwetki, lecz Natsu mógł pochwalić się wyraźniej nakreślonymi barkami.

I teraz Lucy właśnie na nim skupiła całą swoją uwagę.

Rysy jego twarzy były bardziej wyostrzone, a żuchwa niczym u najbardziej rozchwytywanego modela, idealnie zarysowana. Wyrachowane, dziko zielone tęczówki miały moc docierania do najgłębszych zakamarków duszy. I gdy tak stojąc na chodniku, z pozoru niezainteresowany, świdrował ich; trochę zagadkowo, trochę bezczelnie, trochę wścibsko, znienacka napiął mięśnie całego ciała.

Jak czający się drapieżnik, gotowy do ataku.

W tym samym momencie poczuła, że przylegający do niej Mest zrobił dokładnie to samo. Nie poznawała go, bo przecież on zazwyczaj miał bardzo łagodne usposobienie, a teraz przypominał równie podstępnego łowcę, co sławny Salamander. Kojarzył jej się z jadowitym Bazyliszkiem.

Obydwoje się nie znali, ale Heartfilia mogłaby przysiąc, że pod byle pretekstem, bez wahania skoczyliby sobie do gardeł i to powodowało, że zaczynała się ich bać. Wymieniali się przesyconymi nienawiścią spojrzeniami, a ona widząc to rosnące napięcie, zapragnęła zniknąć już za drzwiami siedziby. Chciała zakończyć tę na swój sposób chorą, aczkolwiek niemą konfrontację. Raptem ku wybawieniu, Mest uczynił to za nią.

Z błyskiem w oku zderzył się z właścicielem równie nieustępliwych zielonych tęczówek. Zachęcony, nachylił się nad uchem Lucy i zamierzenie brzmiał tak, by wszyscy go usłyszeli.

- Baw się dobrze Lu - mówił niskim, wręcz gardłowym głosem. - I uważaj na siebie, bo nigdy nie wiadomo, na kogo tam trafisz, moja owocowa panno.

W pierwszej chwili nie zrozumiała jego słów, lecz kiedy Gryder nagle się od niej odsunął, wrócił do samochodu i odjechał, a w jej twarz uderzyło świeże powietrze, oprzytomniała. Kompletnie zmieszana, zacisnęła usta w wąską linię i pędem ruszyła w stronę budynku. Starając się nie unosić wzroku z podłogi, minęła w progu wciąż palących mężczyzn, rzucając krótkie ''cześć'', a potem zniknęła w długim, ciemnym korytarzu, gdzie na końcu znajdywały się witrażowe drzwi.

Dragneel przekierował cięte spojrzenie na migające przed nim samochody, ale po kilku chwilach, oprócz opadającej grzywki na oczy, widok przysłonił mu jego jak dotąd zdębiały przyjaciel.

- Co to, kurwa mać, było?! I dlaczego, kiedy mówił, że nie wiadomo na kogo Lu tutaj trafi, patrzył akurat na ciebie? - wybuchnął Gray, dla którego ta sytuacja wyglądała na co najmniej porąbaną. - W ogóle ty widziałeś jego zachowanie? Stary... Myślałem, że ten typ rzuci ci się do gardła.

Natsu jedynie wzruszył beznamiętnie ramionami i pozbył się niedopałka na chodnik. Nie miał zamiaru odpowiadać. Lepiej, żeby Fullbuster nie wiedział o zdarzeniu w Babylonie. Nie miał teraz czasu ani ochoty na kłótnie.

- Ten cały Mest do niej nie pasuje - ciągnął dalej, niezniechęcony jego brakiem reakcji. Oparł palce na brodzie i usilnie przywoływał w pamięci jego oblicze. - Jest w nim coś dziwnego... Mam nadzieję, że to tylko takie wrażenie.

Choć Natsu wymownie milczał, uważał tak samo. To nie było spojrzenie zwyczajnego naukowca i przez cały czas nie potrafił pozbyć się cholernego odczucia, że kiedyś w dalekiej przeszłości miał już z nim styczność. Chociaż gdyby tak było, z pewnością pamiętałby to.

Prawda?

꧁꧂

Dwie godziny później

Wewnątrz było dość głośno i tłoczno. Korzystając ze spotkania, wszyscy zajęci byli rozmowami, wymianą zdań na temat ostatnich mafijnych interesów, lub piciem alkoholu. Makarov był dumny z jego rozrastającej się rodziny i nawet wygłosił krótką mowę, po której wszyscy, z wyjątkiem Dragneela, bili brawo.

Dziecko było w ciągłym centrum zainteresowania, ale to zdawało się nie przeszkadzać rozbrykanemu Louisowi, który teraz bawiony był przez swoją umiłowaną ciocię. Lucy trzymała go na rękach i przechadzała się po pomieszczeniu, pokazując mu różne obiekty lub to, co w danej chwili go interesowało.

Choć mały miał zaledwie dwa miesiące, był niesamowicie spokojnym i cichym dzieckiem. Lubił być w ciągłym ruchu; najlepiej czuł się w ramionach, noszony przez cały boży dzień. Praktycznie wcale nie płakał, za to uwielbiał dużo jeść oraz spać. Levy wszystkim powtarzała, jakim jest aniołkiem, a jego dumny tata opowiadał o szczęściu, które go spotkało.

Heartfilia przystanęła w miejscu, bo dostrzegła, jak z kącika ust gaworzącego malca ulatuje stróżka śliny. Rozczulona tym widokiem, uśmiechnęła się, ucałowała go w główkę i delikatnie wytarła.

- Och, dlaczego ty musisz być taki słodziutki... - wyszeptała, jednocześnie kołysząc się z nim w rytm wolnej muzyki.

- Teraz jest słodziutki, bo nie potrafi chodzić, ale poczekaj, aż podrośnie. Wtedy pokaże ci, co potrafi.

Podniosła wzrok i ujrzała rozbawioną Canę w towarzystwie Juvii.

- Myślisz, że taki kochany bąbelek będzie sprawiał problemy? To przecież niemożliwe, żeby dał w kość cioci, która jako pierwsza powitała go na świecie, prawda? - Schowała nos w zagłębiu drobniutkiego ramionka i lekko w nie dmuchnęła, na co malec zareagował piskliwym śmiechem. - Widzicie? Rozumiemy się bez słów.

Kobiety jeszcze przez jakiś czas z nią rozmawiały, przy okazji zaczepiając młodego, a potem oddaliły się na dużą sofę, gdzie w towarzystwie Miry i Erzy siedziała Levy. Była zdegustowana faktem, że przez to, iż karmi piersią, nie może napić się alkoholu, ale tu nie o to chodziło. Mimo że Louis nie sprawiał jej większych problemów, była po prostu zmęczona. Spotkanie z przyjaciółmi stanowiło swoistego rodzaju odskocznie od macierzyńskiej rzeczywistości. Przynosiło jej namiastkę normalności i odprężenia.

Lucy doskonale ją rozumiała, sama też by pewnie wariowała, siedząc ciągle w domu. Tego wieczoru chciała ją nieco odciążyć, dlatego z miłą chęcią zajmowała się Louisem, a on nie miał nic przeciwko. Był bardzo ciekawski, a ona spełniała każdą jego zachciankę. Zresztą, jak można czegokolwiek odmawiać takiemu małemu brzdącowi? No nie można!

Raptem zaczął wymachiwać rączkami w stronę baru. Lucy przez cały wieczór omijała szerokim łukiem fotel, gdzie w towarzystwie pijącego Fullbustera, przesiadywał Dragneel, ale jak na złość dziecko ciągnęło właśnie tam...

Odwróciła się w drugą stronę, co poskutkowało jękami niezadowolenia i zanoszeniem na płacz. Zrozpaczona Heartfilia zacisnęła zęby i trzy sekundy potem kierowała się w tamtym kierunku. W duchu modliła się, żeby to Gray okazał się jego obiektem zainteresowań i na szczęście tak właśnie się stało.

- Może też niedługo sprawisz sobie takiego? - wypalił, z uwagą lustrując małą pyzatą buzię. - Do twarzy ci z tym szkrabem.

Przewróciła oczami i westchnęła.

- Dziecko to nie zabawka Gray - upomniała go, starając się nie spoglądać na siedzącego obok Natsu.

- Przecież wiesz, że żartowałem - odparł, zabawnie cofając głowę. - Ja tam bym chciał kiedyś mieć córkę albo najlepiej syna, chociaż? - zamyślił się. - Wszystko jedno, ważne, tylko żeby było zdrowe.

- No to na co czekasz? Do dzieła! - Znacząco drgnęła brwiami i wskazała ruchem podbródka na trajkoczące przyjaciółki. - Juvia przez pół wieczora na ciebie spogląda, a ty już nie udawaj, że tego nie widzisz.

Długo na reakcję Graya nie musiała czekać, bo już po sekundzie zaczął oblewać się rumieńcem. W sumie w takim wydaniu był nawet słodki.

- Pff przestań - żachnął się, mimowolnie kątem oka zerkając na odrobinę wstawioną Lockser. - Wiesz, że jesteśmy przyjaciółmi, a ja nie chce po raz kolejny zjebać relacji między nami... Dopiero od niedawna zaczynamy - zakreślił cudzysłów - ''na nowo'' się dogadywać.

- Nie mam pojęcia, dlaczego nie chcesz przyznawać się do uczuć, ale wiedz, że to nie jest dobre rozwiązanie. - Lucy poczuła się dziwnie, mówiąc o tym, kiedy Dragneel znajdywał się na wyciągnięcie ręki. Jedynym plusem jest to, że był odwrócony tyłem, więc nie widziała jego twarzy. Postanowiła się tym nie zadręczać, a traktować go jak powietrze. - Jeśli dalej będziecie się tak na siebie czaić, jak dotychczas to zejdziecie się dopiero pod koniec życia. Nie warto marnować czasu, tym bardziej że ona czeka na twój ruch. - Popatrzyła mu prosto w niepewne oczy i posłała pełen ciepła uśmiech. - Więcej odwagi Gray. Idź do niej i zaufaj mi, a jeśli nie mi, to chociaż sobie. Dasz radę!

Fullbuster gorączkowo rozejrzał się na boki, jak gdyby chciał sprawdzić, czy nikt niepożądany nie podsłuchiwał ich jakże bardzo poufnej rozmowy. W końcu zrezygnowany nabrał powietrza do płuc i sztywno uniósł się z fotela. Lucy zachęcająco mrugnęła do niego okiem, a on nerwowo oblizał spierzchnięte usta. Z tego stresu zaschło mu w gardle, a dłonie oblał zimny pot, bo miała rację. Jeśli w końcu się nie zbierze i szczerze nie porozmawia z Juvią, nic się nie zmieni. To z jego winy ich relacje się popsuły, dlatego teraz on musi wziąć sprawy na swoje barki.

Mocno zacisnął pięści.

Kochał ją. Cholernie ją kochał, ale przysłowiowo trząsł portkami, żeby jej to wyznać. Był tchórzem i niekiedy z tego powodu brzydził się samego siebie, ale... Koniec z uciekaniem. Nie chciał dłużej uchodzić za nieudacznika. Teraz pójdzie tam i powie jej o wszystkich uczuciach, jakie w sobie skrywał przez te lata. O obawach oraz prawdziwym powodzie, dlaczego niegdyś ją od siebie odepchnął. Musiał postawić wszystko na jedną kartę - czy zostanie odrzucony, czy nie, był przygotowany na wszystko. Przysunął się do Lucy, położył chłodną dłoń na jej ramieniu i uśmiechnął się wdzięcznie.

- Dzięki Lu, chyba potrzebowałem się przełamać - wybąkał pewniejszy siebie, kierując się w stronę zarówno byłej, jak i teraźniejszej miłości.

Dumna Heartfilia odprowadzała go wzrokiem aż po samą linię mety. Widziała, jak jej przyjaciel niezręcznie drapie się po głowie. Rozmawiał z zaskoczoną Lockser, a po chwili złapał ją za rękę i razem udali się w kierunku schodów. Pewnie poszli na taras, bo tam jest ustronnie, pomyślała ucieszona.

Wszystko układało się idealnie, a wręcz śpiewająco! Dopóki... O zgrozo, nie usłyszała oschłego tonu Dragneela, który niczym pędząca motorówka, sprowadził ją na ziemię.

- Tyle razy mu mówiłem, żeby z nią porozmawiał, to debil nie chciał mnie słuchać. - Zamieszał gestem dłoni resztką ostałego drinka na dnie, dopił ją, po czym ostatecznie odstawił pustą szklankę na stolik obok. - A przy okazji jak długo pozwolisz młodemu ciągnąć mnie za włosy? Wiem, że są zajebiste, ale to nic przyjemnego.

Lucy poczuła, jak z jej twarzy odpływa wszelka krew. Nawet nie zorientowała się, kiedy rozochocony maluch chwycił za czarne kosmyki i w najlepsze się nimi bawił. Zgrabnie odsunęła się od zarozumiałego mężczyzny. Chciała odejść jak najdalej stąd, ale wtedy Louis zaczął zanosić się na płacz. Matko jedyna! Przecież ona zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok! Dlaczego wszystkie dzieci tak do niego lgną?! Według niej Dragneel nie wyglądał na przystępnego, a przez bijącą od niego niechęć raczej powinno się go bać, niż do niego ciągnąć. Naprawdę nie rozumiała tej zależności.

Natsu nie był zrażony brakiem reakcji z jej strony. Znudzony, usiadł w szerszym rozkroku, opierając kostkę na kolanie, a brodę na wewnętrznej stronie dłoni. To była jego typowa lekceważąca pozycja. Przechylił lekko swoje ciało w ich kierunku, tak, że teraz znajdywał się na wyciągnięcie ręki.

- Widać gołym okiem, że to ziarno Redfoxa - mruknął niby bez entuzjazmu, wpatrując się w dziecięcą pyzatą buzię z odległości paru centymetrów. Raptem niemowlę ot tak uśmiechnęło się szeroko, ukazując bezzębne dziąsła, natomiast milcząca Lucy zacisnęła szczękę. Natsu przekrzywił głowę na bok i lepiej mu się przyjrzał. Przez jego lico przetoczył się cień zainteresowania. - Chociaż z genami swojej wrednej matki powinien raczej płakać na mój widok, niż się cieszyć.

Dziewczyna po raz kolejny wywróciła oczami. Jak z początku postanowiła zignorować gadkę Natsu, tak teraz nie mogła się powstrzymać.

- Jest jeszcze za mały, żeby odróżnić dobro od zła - fuknęła, ostro ściągając brwi. - Ale to kwestia czasu - dodała z wyższością, usilnie skupiając się na wszystkim innym, byle nie na nim.

Dragneel popatrzył na nią wymownie z dołu - nienawidził tego, lecz dziwnym trafem nie wstał. Choć gdyby tylko zechciał, mógłby bez problemu nad nią górować. W zamian za to doskonale zrozumiał jej aluzję.

Niespodziewanie, tak, jakby skusiła ją jakaś niewidzialna siła, Lucy po raz pierwszy spuściła wzrok.

Ich spojrzenia skrzyżowały się - zawierały w sobie całą gammę nieodgadniętych emocji. Czas wokół nich zwolnił, a atmosfera z sekundy na sekundę robiła się napięta. Przez pryzmat tłamszonej świadomości ranili się wzajemnie. W ich oczach przelewał się gorzki cień... Tylko czego? Żalu? Smutku? Bólu? Pretensji? Nienawiści? Gniewu? Wyrzutu? A może czaiła się tam głęboko zakorzeniona... Tęsknota? To była niema potyczka, która w zasadzie nie miała określonego celu, aczkolwiek obydwoje, świadomie bądź nie, wpadli w swoje pułapki.

I zapewne tkwiliby tak przed dłuższy czas, błądząc pomiędzy swoim światem a tym realnym, gdyby nie dźwięk wznoszonego toastu w oddali. Brzdęk stukających się ze sobą szklanek oraz głośne śmiechy przeszył ściany siedziby, a to przypomniało im, że wewnętrzne spory powinni zostawić za drzwiami tego budynku.

Natsu znów przybliżył się do Louisa, a wtedy ten zaczął się śmiać i wyciągać ku niemu rączki.

- Wolisz iść do mnie, hm? W sumie, czemu mnie to zdziwiło? - Uniósł cwanie brwi. - Widzisz, nawet on wyczuwa twój antytalent do macierzyństwa - syknął, zwracając się do poczerwieniałej ze złości Lucy.

Wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć, ale nie chciała wszczynać publicznej kłótni. Zrezygnowana odwróciła głowę i wzrokiem odszukała Levy. Posłała jej wymowne spojrzenie, ale ona jakby przeczuwając, o co chodzi, uśmiechnięta skinęła głową twierdząco. Lucy zdębiała i to nie na żarty. Czy jaśnie pani McGarden przypadkiem nie uderzyła się dziś w czoło? Przecież oni się wprost nie cierpią, a teraz ot tak pozwala, żeby jej pierworodny syn lądował u niego na kolanach? Absurd!

- Niech już będzie. Tylko bądź ostrożny i podtrzymuj mu główkę - poinstruowała, przez zaciśnięte gardło,  układając malca w jego ramionach.

Uważała, byle tylko nie dotknąć Dragneela, a on zapewne to dostrzegając, posłał jej zwycięski uśmieszek. Delikatnie poprawił sobie gaworzącego chłopca, a nawet pozwolił mu na zabawę końcówkami jego lśniących włosów. Najwyraźniej upodobał je sobie, bo wpatrywał się w nie jak w ósmy cud świata. No cóż, przykładał do nich wyjątkową wagę, więc skromnie musiał przyznać, że to logiczne iż były w centrum zainteresowania.

- Które dziecko chciałoby być trzymane przez taką pokraczną wiedźmę - zwrócił się do niego, ignorując stojącą obok Lucy, której zapulsowała prawa powieka. - W moich ramionach jest o wiele bezpieczniej, bo twoja żałosna ciotka to zdolna łamaga, która potrafi przewrócić się o własne nogi.

Nachylając się nad malcem, raptem przerzucił na nią pełen zadziorności wzrok. Z satysfakcją dostrzegł jej mocno zaciskające się pięści, opuszczone wzdłuż ciała.

- Ty... - Heartfilia zasyczała, z trudem powstrzymując się od wybuchu, bo przez cały czas bezczelnie jej ubliżał i wyraźnie dobrze się bawił!

Już otwierała usta, żeby mu słownie dowalić, ale przerwał jej inny głos.

- Jaki piękny i ckliwy obrazek ja tutaj odkryłam! - rzuciła melodyjnie Cana, która wyrosła obok nich jak z podziemi. Żywotnie zaklaskała w dłonie, a wtedy uwaga wszystkich członków mafii skupiła się na nich. - Kochani, spójrzcie tylko, jak razem cudownie wyglądają, czyż nie mam racji?

Przez całe pomieszczenie przeszła salwa donośnego uniesienia i śmiechów.

- Córka Gildartsa zawsze ma rację!

- Ej, nawet do twarzy ci z dzieckiem Salamandrze! Weź zrób se takie! - zawołał ktoś w tłumie, lecz szybko został uciszony gromiącym wzrokiem Dragneela, od którego nie jednemu stanął włos na dupie.

Nagle zrobiło się dziwnie ciszej... Ktoś niezręcznie zakasłał.

- Nie wiem, czy życia mi starczy, żeby ujrzeć choć jedną jego pociechę... - westchnął smutny Makarov, którego pocieszająco po ramieniu poklepała Erza.

Wtem do Natsu i Lucy podeszli rozbawieni rodzice Louisa.

- Wiecie... Bo mamy pewną sprawę do was - zaczął Gajeel, drapiąc się po brodzie. Wystarczyło jedno spojrzenie na uradowanego bobasa, by utwierdzić się w przekonaniu, że wraz z Levy dokonali odpowiedniego wyboru. - Byliście przy porodzie naszego syna i tak się zastanawialiśmy...

- Och, ty już lepiej nic nie gadaj, jąkało! - zganiła go Levy, w formie naganny klepiąc lekko w tors. Zawsze musi brać sprawy w swoje ręce, pomyślała. Migiem ujęła dłonie zdziwionej przyjaciółki w swoje. - Lucy, Natsu - spojrzała na nich po kolei - chcielibyśmy poprosić was, żebyście zostali rodzicami chrzestnymi naszego syna!

C.D.N

꧁꧂

I jak? Podobało się? Radzę przed kolejnym rozdziałem uzbroić się w... A z resztą, co tam będę gadać. Sami zobaczycie :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro