Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom IV, Rozdział 6. Cud narodzin.

Na samym wstępie chcę życzyć wam Szczęśliwego Nowego Roku <3 I teraz nie zanudzając, pierwszy rozdział w 2021, Zapraszam ! ;D

꧁꧂

    — Nie wyobrażasz sobie Lu, jakie to było straszne! — żachnęła się oburzona, żwawo mieszając zimną już herbatę z melisy. — Nie dość, że z takim bębnem ciężko znaleźć sobie fajne ciuchy to jeszcze nie było koloru, który by mi odpowiadał! Oczywiście ta pudrowana ekspedientka twierdziła, że we wszystkim wyglądam ładnie, ale ja wiedziałam, że ona mnie okłamuje. Na pewno wszystkich okłamuje! No jak wytłumaczysz, że niebieska koszulka pasuje do moich zielonych oczu? — zapytała pretensjonalnie, popijając dwa łyki naparu, po czym nie oczekując na odpowiedź Lucy, teatralnie machnęła ręką w powietrzu i kontynuowała: — Kurwa, no nie wytłumaczysz. To nieporozumienie. Kompletne nieporozumienie! A kto ucierpiał na tym najbardziej? Oczywiście ja, bo musiałam iść specjalnie do sklepu obok, żeby w końcu znaleźć to, czego szukałam, ale i tak nie znalazłam! Przepłaciłam za to spuchniętymi nogami i zjebanym humorem.

   Levy wbiła rozjuszone spojrzenie w Lucy, a szeroko uśmiechnięta blondynka tylko grzecznie przytakiwała głową. Tak szczerze to nawet bałaby się jej przerwać. Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego Gajeel niestety ''nie dał rady'' przełożyć tego wyjazdu.

   Odkąd przekroczyła próg domu przyjaciółki, nic tylko wysłuchuje jej najróżniejszych historii i zmagań z tym jakże ''okrutnym'' światem. A to jakaś starsza pani pochwaliła jej ładny okrągły brzuszek, a ona odebrała to jako sugestię, że jest gruba, a to czarny kot krzywo na nią spojrzał i uznała to za zły omen. Można wymieniać i wymieniać, ale jedno jest pewne. To, co szalejące hormony potrafią zrobić z kobietą w ciąży, jest czymś przerażającym. A już, szczególnie kiedy tyczy się to tak ekscentrycznej osoby.

   Podczas gdy siedząca w puchatym szlafroku Levy dalej nawijała jak najęta, uśmiechnięta Lucy podparła głowę na dłoni. W ciszy wpatrywała się w swoją przyjaciółkę, na której policzkach malowały się mocne rumieńce, a w oczach tliły się małe ogniki. Tak szczerze mówiąc, wyglądała po prostu słodko i nawet pomimo zaawansowanej ciąży wciąż była drobniutka. Po chwili skupiła się na jej potarganych włosach, które jak zwykle były przetrzymywane przez oliwkową bandanę.

   Na widok tego koloru Lucy trochę się wyłączyła. Pochłonęła się w zadumie, bo on tak bardzo przypominał jej oczy Dragneela. Nie powiedziała przyjaciółce o tym, co stało się w Babylonie. W obecnej sytuacji nie mogłaby tego zrobić. Nie chciała jej stresować i dokładać zmartwień. Levy miała się teraz skupić przede wszystkim na sobie i dziecku, a nie na jej problemach sercowych. Patrząc na to, jak bardzo jest teraz szczęśliwa ona również taka była i szczerze? Nie potrzebowała niczego więcej.

   — O rety... Mam nadzieję, że już niedługo zobaczę moje maleństwo — westchnęła przeciągle i czule pogładziła się po wypukłym brzuchu, co sprowadziło Lucy na ziemię. — Nie, żebym narzekała, jednak ciąża jest dość specyficznym okresem. Najgorsza jest ta końcówka i czekanie.

   — Nie martw się Levy. — Widząc frustrację, a jednocześnie zmartwienie na jej twarzy, Lucy wstała i spokojnie kucnęła przed nią. Położyła dłonie na jej kolanach i popatrzyła w te przepięknie piwne ślepia. — To kwestia paru dni, kiedy będziesz tuliła go w ramionach. Zobaczysz. Będziesz naprawdę wspaniałą mamą. Nie, nie wspaniałą, a najlepszą!

   — Na samą myśl czuje się podekscytowana, ale też zwyczajnie się boję... — zaczęła nerwowo.

   Heartfilia posłała jej rozczulony uśmiech.

   — To normalne, ale wiedz, że przejdziemy przez to razem. Będę tam z tobą i będę cię mocno ściskała za rękę — zapewniła pogodnie, próbując dodać jej otuchy.

   — Ty mnie? Chyba ja ciebie! — zawołała o wiele pewniejsza siebie. Teraz przypominała tę ciętą i upartą kobietę, jaką zawsze była. — A nie będziesz się na mnie gniewała, kiedy przez przypadek zmiażdżę ci palce? Wiesz, ponoć różne rzeczy dzieją się na porodówkach.

   Słysząc to, Lucy parsknęła gromkim śmiechem. Wyobraziła sobie w tej sytuacji najpierw siebie, a potem Gajeela i musiała przyznać, że komicznie by to wyglądało, bo on przecież jest dwa razy od nich większy.

   — Nie. Moje palce to i tak niska cena za ten cud, który już niedługo będzie na tym świecie — odpowiedziała i przytknęła policzek oraz ucho do brzucha przyjaciółki. — A ciocia Lucy nie pozwoli, by kiedykolwiek spotkało go coś złego.

   Wzruszona McGarden spoglądała na tulącą się do niej Heartfilię i pogładziła ją po włosach. Co ona by bez niej zrobiła? Zawsze była, jest i będzie dla niej jasnym światełkiem w tunelu. Miała jednak nieodparte wrażenie, że Lucy czegoś jej nie powiedziała. Zauważyła to, odkąd po raz pierwszy stanęła w progu jej domu, ale uznała, że na razie nie będzie drążyła tematu. Porozmawiają na spokojnie, gdy już będzie po wszystkim.

   Uśmiechnięta Lucy przymknęła powieki i wytężyła zmysły. Dokładnie czuła ruchy dziecka. Najwidoczniej malec także nie mógł doczekać się ich spotkania.

   — Już niebawem — szepnęła cichutko.

꧁꧂

Parę dni później

   W całej Kalifornii ogłoszono drugi stopień zagrożenia meteorologicznego. Niespodziewany silny wiatr chciał pourywać ludziom głowy, a przez zbyt obfite opady niektóre dzielnice zostały zalane. Miejscami miasto było sparaliżowane, a odpowiednie służby pracowały dzień i noc, żeby usunąć skutki wichury. Poproszono wszystkich o pozostanie w domach i stosowanie się do komunikatów władz.

   Stojąca przy oknie Lucy z niepokojem obserwowała pozrywane linie energetyczne oraz pozwalane na jezdnie i chodniki drzewa. Chciała zawieźć Levy do szpitala, żeby w razie czego była już na miejscu, ale kiedy wcześniej próbowała dodzwonić się do Mystogana, odpowiedział jej głuchy telefon.

   Nie wiedziała co robić, a czuła się dziwnie podenerwowana. Zagryzła wargę i w duszy modliła się, żeby pogoda uległa poprawie. To był chyba najgorszy moment na takie ekscesy. Usłyszawszy brzęczący dźwięk odstawianych do zlewu szklanek, zerknęła na krzątającą się po kuchni przyjaciółkę, która od samego rana była jakaś marudna. Nie mogła skontaktować się z Gajeelem i martwiła się, czy wszystko z nim w porządku.

   Lucy westchnęła i usiadła przy stoliku. Wzięła do ręki cienkie pisemko, jednak słysząc westchnięcie, ze zdziwieniem popatrzyła na Levy, której twarz przywdział grymas niezadowolenia.

   — Matko, zaraz się posikam. To już szósty raz dzisiaj do cholery! Przydałby mi się drugi albo nawet trzeci pęcherz. Skoro natura jest taka niesamowita, to mogłaby o tym pomyśleć przy ewolucji. Dla ciężarnych powinny być jakieś większe udogodnienia — syknęła, pospiesznie znikając w długim korytarzu.

   Lucy tylko przewróciła oczami i podparła brodę na dłoni.

   — Takie już uroki ciąży — skwitowała uśmiechnięta. Ponownie wbiła wzrok w kolorowe czasopismo, które jak się okazało było o modzie. Jego tytuł mówił o cudownej rewolucji w branży. — Największym hitem cieszą się okulary o geometrycznych oprawkach, a także kapelusze z szerokim rondem — przeczytała na głos, po czym nieco się ożywiła. — Obszerne kapelusze? To znaczy, że uwielbiałam je nosić jeszcze zanim były popularne. Wybiegłam przed epokę!

   Przewróciła na następną stronę i znów ze znużeniem wpatrywała się w kolejne różnorakie kreacje. Minęły może trzy minuty, kiedy jej pozorny spokój przerwał donośny krzyk zmieszany z ostrym przekleństwem. Zaalarmowana Lucy wstała na równe nogi i czym prędzej pobiegła do łazienki, której drzwi były lekko uchylone.

   — Levy, co się dzieje?! — zawołała, widząc ją kurczowo podtrzymującą się umywalki. Drugą ręką trzymała się za brzuch, a pod jej stopami rozciągała się kałuża o jasnym zabarwieniu, która rosła z każdą sekundą. Zdębiała. — Tylko mi nie mów, że...

   Lucy nic więcej nie była w stanie z siebie wydusić. Poczuła jak jej ręce zalewa zimny pot, a z twarzy odpływa wszelka krew.

   — Młody wybrał jeden z najgorszych momentów, prawda? — McGarden wychrypiała przez zaciśnięte zęby i spojrzała na nią z grymasem bólu. — N-nie chcę cię straszyć, ale chyba się zaczęło...  

꧁꧂

    — Kurwa mać — zaklął siarczyście, równocześnie mrużąc powieki przez silny wiatr, jaki targał jego wówczas idealnie ułożonymi włosami. — Człowiek nawet w spokoju nie może zapalić.

   Jego organizm odczuwał silną potrzebę nikotyny, ale nawet nie próbował sięgać po papierosa. Jeszcze tylko brakowało, żeby jakaś spadająca z nieba gałąź wylądowała mu na głowie, pomyślał, uważnie rozglądając się po zdemolowanej okolicy. Przez tę przeklętą pogodę niektóre drogi były nieprzejezdne, dlatego zmuszony był zaparkować parę przecznic dalej.

   Jacyś uprzątający jezdnię strażacy przypomnieli mu, że wychodzenie z domu jest teraz nierozważne, ale miał gdzieś ich gadanie. Dobrze to wiedział i może zastosowałby się do rady, gdyby nie fakt, że aktualnie zmierzał pieszo w stronę domu Redfoxa.

   Przez tę niespodziewaną anomalię Gajeel utknął na jakimś zadupiu i nie mógł wrócić do domu, dlatego przedwczoraj dzwonił do niego z prośbą, żeby w razie czego pojechał do Levy i sprawdził, czy wszystko z nią w porządku.

   Szczerze mówiąc Dragneel miał gdzieś jej samopoczucie. Nawet fakt, że dziewczyna była w zaawansowanej ciąży nie sprawił, że patrzył na nią przychylniejszym wzrokiem. Nie pałali do siebie sympatią i też nigdy się z tym nie kryli, jednak Natsu nie robił tego dla niej, tylko dla swojego przyjaciela.

   W końcu stanął pod odpowiednim domem i ze zdziwieniem spostrzegł jakiś nieznajomy samochód zaparkowany pod wiatą. Czyżby miała gości? Zmarszczył brwi i nie zwlekając, nacisnął na dzwonek. W oczekiwaniu, aż ten mały krasnal łaskawie otworzy, skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wymownie popatrzył na okno.

   — Nikogo nie ma? — mruknął pod nosem.

   Gdy już miał podejść do szyby, żeby zajrzeć do środka, z wnętrza domu wydobył się stłumiony krzyk.

   Zaalarmowany Dragneel natychmiast pociągnął za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Nie mógł silić się na uprzejmości, dlatego napiął mięśnie i już przymierzał się do ich wyważenia, lecz one nagle same się otworzyły, ukazując po drugiej stronie sylwetkę, jakiej się nie spodziewał.

   Widząc Lucy, on również zastygł w bezruchu.

   — Natsu...? — wyszeptała, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami.

   Nie odpowiedział, a po prostu się w nią wpatrywał.

   — Co ty tutaj robisz? — zapytała już bardziej zdecydowanym tonem.

   Nie był przygotowany na spotkanie z nią twarzą w twarz, lecz przypominając sobie wcześniejszy hałas, szybko się opamiętał. Wtedy też zwrócił uwagę na jej zdenerwowanie oraz opartą na biodrze małą miskę, w której pływał okład z jakimiś śmierdzącymi ziołami. Już chciał odpowiedzieć, ale zza jej pleców dobiegły go krzyki, jakby co najmniej komuś łamano kończyny.

   Heartfilia wahała się, co powinna zrobić, ale ostatecznie po prostu odwróciła się do niego plecami, czym równocześnie wpuściła go do środka.

   — Tylko mi nie mów, że to jest to, o czym myślę — wypalił, natychmiast łącząc fakty.

   Weszli do pokoju, gdzie na kanapie leżał powód wcześniejszych wrzasków. Levy opierała się plecami o oparcie, miała szeroko rozkraczone i ugięte w kolanach nogi, które zakryte były kocem. Kurczowo zaciskała dłonie na jego materiale, głośno przy tym oddychając i jęcząc.

   — Lucy... Jak to boli...! Do chuja — wystękała z trudem, odginając głowę do tyłu. Raptem gwałtownie otworzyła oczy, bo kątem oka dostrzegła Dragneela, który patrzył na nią z bliżej nieodgadnionym wyrazem twarzy. — Serio? Jeszcze ciebie mi tu teraz... Ała!

   Nie dane jej było dokończyć, gdyż ostry skurcz skutecznie jej to uniemożliwił.

   — Natsu, idź do kuchni — poinstruowała rzeczowo Lucy, która w skupieniu zaczęła wykręcać białą szmatkę. — Zrobię jej tylko okład i zaraz przyjdę.

   — Co?! Przecież ja, kurwa, rodzę! Nigdzie nie idziesz! — oburzyła się McGarden, chwytając ją za nadgarstek, który nieświadomie ścisnęła tak mocno, że blondynka wstrzymała powietrze. — Chyba mnie teraz nie zostawicie w takiej sytuacji?!

   — A chcesz rozkraczać nogi w jego obecności? — spytała, unosząc brew, na co Levy się skrzywiła. — Głuptasie, przecież wiesz, że cię nie zostawię, ale jeśli mam ci pomóc to będę musiała się przygotować, dlatego spróbuj ze mną współpracować, a wszystko będzie dobrze — oznajmiła, posyłając jej uspokajający uśmiech.

   Levy nic nie odpowiedziała, tylko skinęła głową na znak, że rozumie. Puściła ją i pozwoliła się sobą zająć.

   W tym czasie Natsu poszedł do kuchni. Oparł się o blat i zmieszany tą niecodzienną sytuacją czekał na Lucy, która pojawiła się parę minut potem. Dziewczyna wyminęła go bez słowa i podeszła do zlewu. Odkręciła kurki, po czym chlusnęła sobie lodowatą wodą w twarz. Zrobiła to parokrotnie, po czym zacisnęła drżące dłonie na blacie i pochylając się w przód, wypuściła powietrze nosem. Z nadzieją popatrzyła na widok za oknem, ale tam nic się nie zmieniło.

   — Cholera — syknęła głośno.

   — I co teraz zamierzasz? — spytał, widząc, jak Lucy walczy sama ze sobą. — Karetka nie przyjedzie. Droga jest nieprzejezdna.

   Jej wcześniejsza maska pewności siebie i opanowania, strzeliły niczym nadmuchany balon. Odwróciła się w jego kierunku, a wtedy dostrzegł w jej oczach przerażenie. Natsu zmarszczył brwi, bo dawno nie widział w niej tyle wahania. Kto jak kto, ale ona zawsze miała głowę na karku i wiedziała, co należy zrobić, a teraz? Rozumiał, że Levy była jej bliska niemal jak rodzina i po prostu czuła się zagubiona, aczkolwiek to nie był odpowiedni czas na takie rozterki.

   — Próbowałam dzwonić się do Mystogana, ale telefon nie odpowiada. Linie energetyczne zostały uszkodzone — wyrzuciła roztrzęsionym głosem.

   Zaczęła chodzić w kółko po pomieszczeniu, a Dragneel zauważył, że stara się omijać go szerokim łukiem.

   — Hej, uspokój się.

   — Jak mam być spokojna?! Strażacy powiedzieli, że ekipa naprawi to do wieczora, ale to za długo... Poród już się rozpoczął, a dziecko nie może tyle czekać, bo to zbyt niebezpieczne! — zrozpaczonym gestem dłoni wskazała na wyjście z kuchni.

   Pomiędzy nimi zapadła cisza przerywana odgłosem świszczącego na zewnątrz wiatru i tykającego zegara.

   — Więc go odbierz — odparł w końcu, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. — Przecież masz praktyki w szpitalu i jesteś lekarzem. Kto może jej teraz pomóc jak nie ty?

   — Z lewymi papierami? — prychnęła, uśmiechając się nerwowo. — Ja nigdy nie odbierałam porodu! Nawet przy nim nie asystowałam. Moje jedyne doświadczenie opiera się o podręcznik medyczny, który czytałam, ale to nie jest takie proste. Teoria to nie to samo, co praktyka...

   — Słuchaj to ryzykowne, ale mogę zanieść Levy do mojego samochodu i wtedy zawieziemy ją do najbliższego szpitala — zaproponował, obserwując, jak Lucy zaciska palce na rogu bluzki. — Parę przecznic dalej ulice są przejezdne.

   — Na to jest już stanowczo za późno, zresztą sam widzisz, co się dzieje na dworze. To zbyt ryzykowne... Natsu, ja nie wiem, co powinnam zrobić... Po prostu boję się podjąć jakiegokolwiek działania... — Heartfilia pokręciła głową na boki i schowała zaczerwienioną twarz w dłoniach — to jest ogromna odpowiedzialność, a co jeśli zrobię coś nie tak? Co, jeśli przez przypadek doprowadzę do katastrofy?

   — Lucy... — zaczął łagodnie, lecz ona dalej mówiła z zawrotną prędkością.

   — Jesteśmy w domu, nie mam tutaj żadnego sprzętu i jeśli tylko wystąpią jakieś komplikacje, to nie będę w stanie nic zrobić.

   — Lucy... — Podjął drugą próbę, lecz ona dalej chowała twarz, którą raz po raz nerwowo pocierała.

   — Do tej pory starałam się ją uspokajać i po prostu przy niej być, ale... — jej głos zaczął się łamać. Tak bardzo się nakręcała, że nawet nie spostrzegła, jak Dragneel stanął tuż przed nią. — Levy jest dla mnie jak siostra. Jest dla mnie najbliższą osobą i jeśli coś odwinę to nigdy sobie nie wyba...

   — LUCY! — ryknął tak głośno, że zaskoczona dziewczyna podskoczyła w miejscu.

   Poderwała głowę i spojrzała prosto w iskrzące tęczówki Dragneela, które wyrażały irytację, ale i jednocześnie powagę. Pochylając się nad nią, złapał za jej ramiona i delikatnie nimi potrząsnął. Wyczuł, jak drgnęła, ale to był jedyny racjonalny sposób, żeby zwróciła na niego uwagę i przestała popadać w coraz większą panikę.

   — W szpitalu takie sytuacje mają miejsce codziennie, więc powinnaś umieć zachować zdrowy rozsądek. Rozumiem, że się obawiasz, ale teraz to właśnie na ciebie Levy liczy najbardziej na świecie. Dobrze wiesz, co masz robić, dlatego weź się w garść. Jesteś silna. Ja w ciebie wierzę... Dlatego ty też powinnaś.

   — Co? — wykrztusiła, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Ta bijąca od niego pewność siebie była czymś, czego w owej chwili mu zazdrościła, jednakże dotyk, którym teraz ją obdarowywał, sprawiał, jakby paliła ją skóra. — Czekaj...

   — Wiem. — Natsu na krótką chwilę spuścił wzrok na podłogę. — Wiem, że przez to, co wydarzyło się między nami, wiele rzeczy uległo zmianie, ale teraz zapomnijmy o sporze i spróbujmy współpracować. Pomogę ci, tylko powiedz co mam robić.

   Oniemiała Lucy stała w bezruchu i z szeroko otwartymi oczami błądziła po jego newralgicznej twarzy. Pomijając fakt, że Natsu trzymał ją za ramiona i był zdecydowanie za blisko, to miał cholerną rację. Wystraszyła się i zwątpiła w siebie, a on hardo sprowadził ją na ziemię oraz uzmysłowił tak bardzo ważną rzecz. Jeśli chciała być lekarzem i pomagać ludziom to powinna mieć głowę na karku, a nie uciekać z podkulonym ogonem jak tchórz.

   Istotą strachu była wiedza, że teraz ktoś z jej rodziny był w potrzebie, a ona nie chciała przez swój brak doświadczenia wystawić Levy na niebezpieczeństwo. Obawa przed popełnieniem błędu była ogromna, ale z drugiej strony pomoc osobom w potrzebie była jej obowiązkiem, jak i priorytetem. Chciała iść w ślady swojej mamy, a ona z pewnością stawiłaby temu czoła i nigdy się nie poddała.

   Widząc, jak twarz dziewczyny nabiera zdrowego koloru, Natsu puścił jej ramiona i odsunął się do tyłu.

   Dodając sobie siły, Lucy mocno poklepała się po policzkach, a w jej bursztynowych oczach na nowo zaiskrzył się błysk. Zagryzła dolną wargę, po czym sięgnęła po leżącą na krześle torebkę, z której wyjęła swoje przenośne narzędzia medyczne.

   Śledząc poczynania dziewczyny, kąciki ust Dragneela drgnęły do góry — wiedział, że wróciła jej pewność siebie, którą zawsze się odznaczała. Postanowiła zacięcie walczyć, a to była postawa, jaka zawsze mu się w niej podobała.

   Lucy związała włosy w wysoki kok i z determinacją zwróciła się do czekającego na polecenia mężczyzny. Miał rację. Może są pokłóceni, ale to, co zaszło między nimi, teraz nie miało znaczenia. Musieli połączyć siły, a problemy osobiste odsunąć na bok. Choć w dalszym ciągu czuła się niezręcznie i źle w jego obecności, była mu naprawdę wdzięczna, że pomógł jej się pozbierać.

   — Przygotuj mi miskę z ciepłą wodą i przynieś z łazienki czyste ręczniki — zarządziła i wzięła się za odkażanie narzędzi. Natsu skinął głową i już miał wychodzić po potrzebne rzeczy, ale zatrzymał go jej głos. — Mam nadzieję, że jesteś wyspany, bo czeka nas długa i ciężka noc.

   Mężczyzna posłał jej lekceważący uśmieszek, lecz ona go nie widziała.

   — Ja zawsze jestem wyspany.

꧁꧂

   Za oknem było już całkowicie ciemno, a akcja porodowa trwała już ponad pięć godzin. Zaniepokojona Lucy już któryś raz z rzędu spojrzała na swój naręczny zegarek, a potem na wykrzywioną w grymasie Levy. Jej potargane włosy lepiły się do spoconego czoła, które Dragneel co jakiś czas przecierał wilgotną szmatką.

   Swoją drogą Lucy wydawało się, że jego wcześniejsze opanowanie i pewność siebie uleciały wraz z nasilającymi się krzykami rodzącej. Jego twarz jakby straciła kolorów i usilnie starał się nie wychylać głowy zza jej ramion.

   Heartfilia usłyszała niewyraźny szept Levy, ale w pierwszej chwili nie zwróciła na niego większej uwagi, bo siedząc między jej nogami, skupiona była na swoim zadaniu. Nagły wrzask spowodował jednak, że prawie podskoczyła w miejscu.

   — I ty słyniesz z tego, że masz słuch absolutny?! — oburzona McGarden z trudem podparła się na łokciach i próbowała zabić wzrokiem wszystko, co się rusza, a tak się składa, że w jej zasięgu najbliżej był Natsu. — Wody! Mówię, daj mi, kurwa, WODY!

   Lucy nabrała powietrza przed obawą na jego reakcję, ale mężczyzna jedynie zmarszczył brwi i przewrócił oczami. Posłusznie sięgnął po naszykowaną na stoliku szklankę i podsunął jej pod brodę.

   Czas mijał, a Levy męczyła się przez kolejne godziny, przy okazji wyzywając wszystkich chodzących po świecie facetów. Ogromny ból nasilał się z każdą kolejną minutą, a skurcze były coraz częstsze. Lucy otarła wierzchem rękawa opadającą na oczy grzywkę i popatrzyła na zmęczoną przyjaciółkę z ust której nieustannie leciał potok słów. Nikt nie próbował jej uciszać, bo jeśli miało jej pomóc to niech tak będzie.

   — Spokojnie Levy, bardzo dobrze ci idzie. Pamiętaj o oddechu i przyj — poinstruowała skoncentrowana, kiedy raptem dostrzegła powoli wyłaniającą się główkę dziecka. — Och, szybko Natsu, podaj mi czysty ręcznik!

   Starał się nie patrzeć w stronę, gdzie klęczała Lucy, ale jak musiał podać jej ręcznik, o który poprosiła i dostrzegł jej zakrwawione po nadgarstki dłonie to mimo że w życiu widział tony krwi, nie wywoływała w nim takiego szoku, jak teraz. Napiął wszystkie mięśnie, lecz niespodziewanie został złapany za kołnierz koszuli i brutalnie pociągnięty do dołu. Zdezorientowany, ledwo zdołał utrzymać równowagę, kiedy Levy przystawiła go sobie do twarzy.

   — Wy faceci wszyscy jesteście siebie warci... — stęknęła, mocno zaciskając powieki. — Najlepiej zrobić dziecko, a potem mieć na wszystko wyjebane!

   — No Levy, jeszcze raz, przyj z całej siły. Jesteś dzielna! — ożywiła się Lucy, która z trwogą spojrzała na zakleszczonego w jej uścisku Dragneela. — To już końcówka!

   Natsu nie wiedział, co powinien zrobić, ani nie potrafił określić, co właściwie czuł. Denerwował się? Niecierpliwił? Ekscytował? Instynktownie podał Levy dłoń, którą ona od razu złapała. Syknął, bo jego ścięgna zostały niemal zmiażdżone, ale nie protestował. Jak na taką drobną kobietę i długi poród musiał przyznać, że siły jej nie brakowało.

   Zacisnął zęby i wręcz z obawą spojrzał w kierunku Lucy, która pospiesznie sięgała po czysty materiał. Chciał, żeby to wszystko dobiegło końca, bo dość miał ekscesów jak na jedną noc. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś odważył się go tak tyle razy obrazić, a on musiał to wszystko zignorować.

   To były ułamki sekund, kiedy ostatni raz tej nocy pokój przeszył głośny krzyk McGarden i jednocześnie krzepiące słowa Heartfilii. Chwilę potem do uszu wszystkich dobiegła najpiękniejsza melodia, jaką może usłyszeć świeżo upieczona matka — głośny płacz jej dziecka.

   Widząc zdrowego chłopca, Lucy poczuła, jak kamień spada jej z serca. Uśmiechnięta, owinęła noworodka w biały materiał, po czym od razu położyła go u Levy na piersiach. Kobieta przytuliła go do siebie, a z jej oczu poleciał potok łez. Były one mieszanką wszystkiego, od zmęczenia, wysiłku, aż po bezgraniczną euforię i wzruszenie. Wreszcie po dziewięciu miesiącach oczekiwania miała go w swoich ramionach. Już nawet nie pamiętała o bólu.

   — Witaj mój mały skarbie... — wyszeptała, z dumą przyglądając się jego zamkniętym oczkom. Najpierw pogłaskała go po małej główce, a potem czule pocałowała. — Popatrz Lucy... To syn Gajeela. Ma po nim burzę czarnych włosków.

   — Myślę, że będzie z was bardzo dumny — odpowiedziała przejęta. — Dałaś mu najpiękniejszy dar na świecie.

   — Dziękuje ci Lucy — wyszeptała. — Tak bardzo ci dziękuję, że pomogłaś mojemu synowi przyjść na świat.

   Rozczulona Heartfilia nadal klęczała na podłodze. Nie potrafiła wstać na równe nogi. Wpatrywała się w przyjaciółkę i noworodka niczym zaczarowana. Wierzchem rękawa ocierała samoistnie toczące się łzy. Była szczęśliwa i dziękowała Bogu, że wszystko poszło po jej myśli. Wspólnymi siłami udało im się bezpiecznie sprowadzić na świat nowe życie.

   Po chwili Levy zwróciła się do dotychczas milczącego Dragneela, który automatycznie odsunął się na bezpieczną odległość. Nie była zdziwiona jego zapobiegawczą reakcją. Wiedziała, że nieźle dała mu w kość, ale jemu również była wdzięczna, dlatego pierwszy raz w życiu posłała mu szczery i pełen ciepła uśmiech.

   — Tobie też dziękuje Natsu. W sumie byłeś ostatnim facetem, jakiego wyobrażałam sobie przy swoim porodzie, ale mogę powiedzieć, że byłeś równie dzielny. Myślałam, że przewrócisz się jak kłoda, tak jak większość, ale okazałeś się twardą sztuką — zażartowała, na co Natsu w akcie dezaprobaty pokiwał głową na boki.

   — Nie jestem mięczakiem, ale muszę przyznać, że to chyba była najdłuższa i najtrudniejsza noc w całym moim życiu. Nigdy nie przeżyłem czegoś tak... Pokręconego, a zarazem dziwnie szokującego — powiedział i z niekrytą ciężkością opadł na krzesło obok. Schował twarz w dłoniach, by następnie zaśmiać się na głos. Świadomość, że zwykle był przy odbieraniu żyć, podczas gdy teraz był świadkiem narodzin... To było paradoksalnym przeżyciem. Paradoksalnym, lecz w jakimś stopniu ekscytującym i niesamowitym. — Chyba przez długi czas nie wyrzucę tego z głowy.

   — Nie przesadzaj. Wcale nie było tak źle — rzuciła rozbawiona McGarden.

   W tej samej chwili w progu jej domu zjawił się zziajany Mystogan.

   — O! Jak sądzę, poród przebiegł pomyślnie — powiedział uśmiechnięty, wchodząc głębiej do salonu. — Widzę szczęśliwą mamę, malca w jednym kawałku, zapłakaną Lucy i... — Dopiero teraz Siegrain zwrócił uwagę, że w pokoju jest jeszcze jeden osobnik płci męskiej. Spojrzał na niego z niemałym zdziwieniem, którego nawet nie krył. Natsu miał na sobie pomiętą koszulę, potargane włosy i ogólnie wyglądał, jakby przeszło po nim tornado. To rzadkość spotkać go w takim odmiennym stanie. Mimowolnie zaśmiał się głośniej. — I wykończonego do reszty Salamandra? — dokończył.

   — Zamknij się Siegrain.

   — Jak możesz być taki nerwowy w tak podniosłej chwili? — odparł z głupkowatym uśmieszkiem. — Asystowałeś przy porodzie, trochę więcej radości i optymizmu!

   Mężczyzna postawił dużą torbę lekarską przy łóżku i omiótł wzrokiem szczęśliwą Levy, która tuliła do siebie małe zawiniątko. Chłopiec był wyjątkowo grzeczny i niewiele płakał, a jedynie postękiwał czasem pod nosem, zabawnie go marszcząc.

   — Kurwa, dłużej się nie dało jechać? — warknął Dragneel, ignorując jego poprzedni przytyk. — Miałeś lecieć tu na rzęsach.

   — Niestety drogi były nieprzejezdne, ale miasto powoli zaczyna wracać do normalnego funkcjonowania. We troje świetnie sobie poradziliście. Wiedziałem, że Lucy to anioł w ciele człowieka, ale ciebie najmniej bym się tu spodziewał.

   — Uwierz, że ja też — syknął, odwracając wzrok, choć tak naprawdę cieszył się, że wszystko zakończyło się pomyślnie. — Najważniejsze, że już po wszystkim.

   Po wstępnym wywiadzie Mystogan zabrał Levy oraz dziecko do szpitala. Musiał zrobić im komplet niezbędnych badań. Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, Lucy spojrzała na zblazowanego Natsu, który rzucił tylko, że musi się napić czegoś mocniejszego, po czym po prostu zniknął w kuchni.

   Obydwoje byli jeszcze w szoku.

   Dziewczyna westchnęła i w końcu zebrała się z podłogi. Na miękkich nogach poczłapała do łazienki. Przez ogarniające ją zmęczenie, zostawiła uchylone drzwi, ale nie zwróciła na to uwagi. Odkręciła kurek z ciepłą wodą i dokładnie umyła dłonie, chcąc pozbyć się z nich ostałej krwi.

   Wciąż nie potrafiła uwierzyć w to, co się stało. Odebrała poród, który zakończył się sukcesem. Była tak roztargniona i skołowana, że nie umiała opanować buzujących emocji. Co chwilę głupkowato się do siebie uśmiechała i z ciężkością nabierała powietrza.

   — Weź się w garść, przecież dałaś sobie radę. Już wszystko jest w porządku — pocieszała się na głos, wpatrując się w dłonie, które z jakiegoś powodu drżały. — Levy i Louis pojechali do szpitala i są w dobrych rękach.

   Pochyliła się nad umywalką, a potem spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Z przekąsem stwierdziła, że wyglądała po prostu tragicznie. Miała podkrążone, oczy, potargane włosy, niezdrowo bladą twarz, a na policzku rozmazaną bruzdę krwi. Cmoknęła ustami, po czym odkręciła wodę i parę razy chlusnęła sobie w twarz, przy okazji zmywając czerwony ślad.

   Z nadmiaru adrenaliny szumiało jej w uszach. Musiała się uspokoić i opanować. Zamknęła oczy, spuściła głowę w dół i pozwoliła, by lodowate krople wody swobodnie spływały po jej brodzie oraz nosie. Przyniosły jej nieznaczne ukojenie.

   Była tak bardzo zajęta sobą, że nie zauważyła stojącego w futrynie Natsu, który od jakiegoś czasu uważnie się jej przyglądał. Dziewczyna miała płytki oddech, a jej plecy nierównomiernie unosiły się i opadały. Z odruchu wszedł do łazienki, stanął za nią i położył dłoń na dziewczęcym barku. Poczuł, jak zadrżała; bała się go.

   Lucy momentalnie ocknęła się i poderwała wyostrzony wzrok. Natychmiast ujrzała w tafli lustra odbicie Natsu, a gdy napotkała charakterystycznie, zielone ślepia, zwróciła się do niego i szybkim gestem strąciła z siebie jego dłoń. Zrobiła to z niekrytym obrzydzeniem.

   — Nie zachodź mnie tak od tyłu — warknęła bojowniczo. — I nigdy więcej mnie nie dotykaj.

   Dragneel nie był zaskoczony ani jej reakcją, ani słowami. Po tym, co jej zrobił, miała pełne prawo, żeby go nienawidzić. Jedyną osobę, którą może za to winić, jest on sam.

   Jeśli ma być bezpieczna... Niech więc tak będzie.

   — Tobie chyba też przyda się coś mocniejszego — odpowiedział bez wyrazu, ignorując jej wrogie nastawienie. Powoli skierował kroki ku drzwiom, po czym rzucił przez ramię: — Przyjdź do kuchni. Głupio się czuję, pijąc w samotności.

   Lucy stała ogłupiała i wpatrywała się w drzwi, gdzie jeszcze przed chwilą był Natsu. Pomimo że wyszedł z łazienki parę chwil temu, w powietrzu unosił się zapach jego wody kolońskiej, od której kręciło jej się w głowie. On jak gdyby nigdy nic ot tak sobie do niej podszedł, a ona go nawet nie wyczuła. W dodatku jego dotyk... Sprawiał, że tamta pamiętna noc w Babylonie znów do niej wracała, ale nie tylko to...

   Tak naprawdę przerażała ją myśl, że ona wciąż coś do niego czuła. Nie ważne jak bardzo sobie wmawiała, że tak nie jest... Nie da się oszukać samej siebie.

   Łapiąc się na przyspieszonym oddechu oraz walącym sercu, wplotła dłoń we włosy i pociągnęła lekko za ich nasadę. Sądziła, że jest silna... Że uporała się z tym wszystkim, a co najważniejsze, że wyrzuciła go ze swojego umysłu i życia.

   Znów spojrzała na swoje wyblakłe odbicie w lustrze. Dostrzegając w nim obraz żałosnej kobiety z przygaszonymi tęczówkami, zacisnęła dłonie w pięści. Kim ona się stała? Nie może wiecznie uciekać, a już szczególnie nie może pokazać Dragneelowi, że ją złamał. Musiała być silna i udowodnić mu, że w żaden sposób na nią nie działa. Przecież od zawsze biła od niej determinacja oraz wola walki, która nie jednego fascynowała.

   Gdzie więc podziała się tamta Lucy?

   — Stoi tutaj — mruknęła beznamiętnie.

   Problem w tym, że trochę się pogubiła.

   Nie mogła tu siedzieć w nieskończoność, a czas nieubłaganie mknął do przodu. Wytarła twarz ręcznikiem, w trakcie czego zbierała siły na ponowną konfrontację z Dragneelem. Przekraczając kuchenny próg, uderzył ją zapach dymu papierosowego, ale teraz o dziwo nie zwróciła na niego uwagi.

   Dasz radę — dodawała sobie otuchy.

   Zajęła krzesło naprzeciw mężczyzny. Korzystając z okazji, że nawet na nią nie spojrzał, bacznie go otaksowała. Siedział w szerokim rozkroku, jedną ręką bawił się srebrną zapalniczką, a drugą trzymał papierosa przy wargach. Oczy skierowane miał popielnicę, na której zalegało już parę petów. Wydawał się jakiś nieobecny — zamkniętym w swoim świecie.

   Raptem zadymione pomieszczenie przeszył głuchy odgłos szurania po stole. Natsu jednym ruchem nadgarstka podsunął jej pod nos szklankę z alkoholem.

   Lucy nie miała pojęcia, o czym mógł myśleć. Niekiedy stanowił dla niej największą zagadkę świata. Korzystając z jego niemego zaproszenia, złapała za nią i upiła pierwszy łyk. Doszła do wniosku, że chyba też potrzebuje się znieczulić, bo na trzeźwo nie da rady tego wszystkiego udźwignąć.

   Siedzieli w ciszy, wsłuchując się we własne oddechy. Atmosfera wokół nich była napięta — obydwoje to wyczuwali, lecz żadne nic nie powiedziało.

   Heartfilia dopiero po paru chwilach zauważyła, że Natsu zmienił się przez ten miesiąc. Zawsze był schludny i zadbany, choć teraz jego poczochrane czarne włosy nieco urosły, a kości policzkowe uwydatniły. Wyraziste oczy nabrały ciętości, głębi i wyrachowania. O ile to możliwe, zmężniał — nabrał jeszcze większej powagi, niż wcześniej.

   Może to tylko złudzenie spowodowane jego parodniowym zarostem? A może to przez to, że nieustannie poddawał się morderczym treningom i ciągle gdzieś znikał, biorąc same najgorsze zlecenia?

   Tak, Lucy wiedziała. Gray jej powiedział zarówno o tym, jak i o fakcie, że znów zaczął kręcić się w ''podziemiach''.

   — Znów to robisz Lucy — stwierdził szorstko, nagle stukając zapalniczką o ciemne drewno i odkładając ją na bok. — Przyglądasz mi się.

   Dopiero metalowy brzdęk oraz para groźnie utkwionych w niej oliwkowych tęczówek wybudziły ją z transu.

   Przyłapał ją.

   Lucy wiedziała, że jeśli zaprzeczy, to tylko się pogrąży, bo przed jego sokolim wzrokiem nie była w stanie niczego ukryć. Nie ważne jakby się opierała, on zawsze przejrzy ją na wskroś. Spięła się. Nie odpowiedziała mu.

   Dragneel wypuścił nagromadzony dym z ust i na powrót ulokował oczy w swojej pustej już szklance, którą zaczął wypełniać przezroczystą cieczą.

   — Jeśli tak ma wyglądać cud narodzin, to ja to pierdolę — wyznał odrobinę zachrypniętym głos. — To nie na moją głowę ani nerwy.

   — Myślałeś, że skąd się biorą dzieci? — spytała retorycznie, siląc się na w miarę stabilny ton. Nie wiedziała, że będzie w stanie z nim rozmawiać. — Że bocian je podrzuca pod drzwi?

   Natsu zaśmiał się drwiąco, a ją przeszły ciarki.

   — Wiesz, co zyskałem tej nocy? — syknął, powoli zadzierając podbródek i oblizując spierzchnięte usta. Do złudzenia przypominał jej dzikie zwierzę, które dzięki swojej nieujarzmionej naturze jest nieprzewidywalne, a ona zamknięta z nim w jednej klatce cierpliwie czekała i patrzyła mu prosto w oczy. — Świadomość, że nigdy nie będę miał dzieci — zaakcentował dobitnie.

   Jego ostre jak brzytwa słowa przeszyły powietrze, a także jej skołowaną głowę na wskroś. Dlaczego Lucy czuła, że mają one drugie dno, a jej ciało ogarnia wzrastający niepokój? Jej wnętrzności się zacisnęły, a krtań spętała ciężka gula.

   On znów w coś grał.

   — Mówisz, że coś zyskałeś... — zaczęła, z trudem przełykając ślinę — a jest coś, co straciłeś tej nocy?

   Natsu wyglądał, jakby właśnie czekał na to pytanie, bo przez jego usta przetoczył się nikły uśmiech. Trwało to jednak sekundę i dziewczyna nie wiedziała, czy się czasem nie przewidziała.

   — Och, owszem jest, ale to nie było dzisiaj — odpowiedział głosem bez emocji, odpalając kolejnego papierosa. Sam nie wiedział, dlaczego jej to mówi, jednak po co się nad tym zastanawiać? Było mu to obojętne. — I nie była to rzecz — szepnął z goryczą, przerzucając zimne spojrzenie wprost na Heartfilię — a raczej pewna osoba.

   W spokoju zaobserwował, jak jej źrenice gwałtownie się zmniejszają, a jej drobne dłonie mocno zaciskają się na szklance. Zrobiła to tak mocno, że zbielały jej palce. Była roztrzęsiona, choć z całej siły starała się mu tego nie pokazywać.

   Zbił ją z pantałyku, lecz ona nie była głupia i z pewnością zrozumiała jego aluzję. W tym momencie Natsu czytał z niej jak z otwartej księgi.

   Właśnie tak Lucy. Pamiętnej nocy w Babylonie straciłem nie tylko moją najlepszą przyjaciółkę, a jedną z dwóch najbliższych mi kobiet.

   Na własne życzenie...

   ... Straciłem Ciebie.

C.D.N

꧁꧂

Ogólnie sorki, że rozdział taki nudny i nijaki, ale obiecuję z ręką na sercu, że niedługo przechodzimy do akcji C:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro