Tom IV, Rozdział 3. Przeciwność.
꧁꧂
Do uszu Lucy dobiegał lubiany dźwięk rozbijającego się o blachę deszczu. Bursztynowe oczęta z uporem śledziły mokrą ulicę i ostałe przy krawężniku kałuże, w których nieśmiało odbijały się światła latarni. Ciemne niebo znów wylewało z siebie potoki łez, a na chodnikach próżno było szukać żywej duszy. Dopiero donośniejszy męski głos i szybko sunące po przedniej szybie wycieraczki zdołały wyrwać ją z dziwnego stanu zamyślenia, w jakim przez krótki moment tkwiła.
— To jak, Lu, dasz się zaprosić?
Dziewczyna zamrugała parokrotnie, powoli odwracając głowę w stronę pytającego kierowcy, który z rozbawieniem mierzył ją tymi swoimi stalowymi tęczówkami.
— Huh... Ale na co? — spytała roztargniona, bo przez tę pogodę i chaos w głowie nie potrafiła zebrać myśli.
— Pytałem, czy masz jakieś większe plany — odrzekł Mest, kiedy głośno wciągnął i wypuścił nosem powietrze. Nie chcąc ryzykować ich bezpieczeństwem, ponownie skupił wzrok na trudno widocznej jezdni. W duszy zaklinał tę przeklętą pogodę, która powodowała u niego nasilające się ataki migreny. — Za dwa dni na pagórku w parku będzie można zaobserwować deszcz spadających meteorytów. Mam teleskop i pomyślałem, że taki seans może cię zainteresować. Możemy wspólnie je poobserwować, jeśli tylko zechcesz.
Spoglądając na jego życzliwy uśmiech oraz ledwie oświetlony profil twarzy, Lucy poczuła dziwny uścisk w żołądku. Złapała się na fakcie, że w jego towarzystwie działo się tak coraz częściej. Oczywiście, że chciałaby z nim iść, ale no właśnie... Na przeszkodzie stał Babylon i nagła informacja o pokazie, jaki Scherry dla nich zorganizowała. Niebawem wraca do Minesoty, a to miała być forma pożegnania z najbliższymi przyjaciółmi. Rzecz jasna Lucy do nich nie należała, ale mimo tego została zaproszona; podejrzewała, że dziewczyny z przebojową Juvią na czele maczały w tym palce.
— Wybacz Mest, ale już wcześniej umówiłam się z przyjaciółmi... Mówię to z ciężkim sercem, ale może następnym razem? — zapytała z nadzieją w głosie.
Zdziwiony, lecz wciąż uśmiechnięty Gryder łypnął na nią przelotnie.
— Żaden problem — przytaknął, zabawnie marszcząc nos i jednocześnie zmieniając na wyższy bieg w starej skrzyni — ale gdybyś tylko zmieniła zdanie to bez żadnych podtekstów, pamiętaj, że w nocy jestem cały do twojej dyspozycji. To znaczy ja i teleskop oczywiście! — sprostował pospiesznie, co dziewczyna skomentowała cichym chichotem.
Lucy automatycznie założyła nogę na nogę. Chyłkiem rozglądając się po znajomej okolicy, zrozumiała, że prawie dojeżdżali na miejsce. Zostały jej jeszcze góra dwie minutki, więc spokojnie mogła pobujać w obłokach — złapała się, że ostatnio robiła to coraz częściej. Chciała odwrócić głowę w stronę odrobinę zaparowanej szyby pasażera, ale odwiodło ją od tego nieprzewidziane pytanie Mesta, które twardo sprowadziło ją na ziemię.
— Czym ty się właściwie zajmujesz w tej pracy? Chyba nigdy mi o tym nie opowiadałaś.
Samochód zatrzymał się na przedostatnich światłach, a przez pasy dla pieszych przewinęły się trzy zamazane sylwetki z parasolami.
Pracuję dla największej oraz najbardziej niebezpiecznej mafii w Los Angeles i dzięki lewym papierom szkolę się na ich medyczkę.
— Jestem księgową.
Skłamała, ale przecież nie mogła wyjawić mu prawdy. Nie chciała, a raczej nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez jej długi jęzor Mestowi stała się krzywda. Jej powiązania z Kalifornijską mafią były ścisłą tajemnicą. Musiała uważać.
— Księgowanie to dość odpowiedzialny i trudny zawód — skwitował zamyślony, zerkając kontrolnie w boczne lusterko — trzeba znać przepisy oraz mieć matematykę w małym paluszku.
— Czasem tak długo ślęczę nad papierami, że nim się orientuję, zachodzi mnie późna noc, ale i tak lubię tę pracę. Może to zabrzmi dziwnie, ale odpręża mnie.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, lecz dziewczyna tego nie widziała. Na ostatnim skrzyżowaniu skręcił w odpowiednią ulicę i ostrożnie zaparkował przed dużym budynkiem. Energicznie zaciągnął ręczny i zwrócił się przodem do Lucy, która z grymasem na twarzy szukała czegoś w dużej torbie. Wnioskując po nie tęgiej minie, mężczyzna domyślił się, że jej zawartość przypomina istny rozgardiasz — czyli jak około dziewięćdziesiąt procent damskich torebek.
— Jesteśmy na miejscu gwiazdeczko.
— Gwiazdeczko? — W końcu zwycięsko dzierżąc w dłoniach klucze, Heartfilia poderwała zaskoczony wzrok. Mimochodem na jej policzki wkradł się uroczy rumieniec. — A skąd to określenie?
— Bo masz takie kolczyki, które swoją drogą ci pasują — powiedział, wskazując palcem na złotą biżuterię — no i interesujesz się astronomią. Chyba nie będziesz na mnie zła, że wymyślam ci różne ksywki?
— Oczywiście, że nie. Mów do mnie tak jak ci odpowiada. Owocowa panna i gwiazdeczka bardzo mi się podobają — przytaknęła ruchem głowy i chwyciła za samochodową klamkę. Na moment zastygła w bezruchu, bo uświadomiła sobie, że gdyby nie Mest, musiałaby tłuc się przesiąkniętym wilgocią autobusem. — Jeszcze raz dziękuję ci za podwiezienie!
— Cała przyjemność po mojej stronie gwiazdeczko — odparł, mrugając do niej okiem, na co zaaferowana dziewczyna posłała mu wdzięczny uśmiech ukazujący dołeczek z lewej strony. — No leć szybko, bo mi zmokniesz.
Lucy zamknęła drzwi i uprzednio rozglądając się po jezdni, przemknęła na drugą stronę. Zatrzymała się dopiero pod bezpiecznym zadaszeniem starego budynku. Przebiegając te parę metrów, poczuła na odsłoniętej skórze zimne krople deszczu, które spowodowały u niej mimowolny dreszcz. Wkładając spory klucz do zamka, pomyślała; może Natsu miał rację, mówiąc, że powinna kupić sobie jakiś samochód? W końcu byłaby niezależna, a od czego ma prawo jazdy? To chyba dobry pomysł.
Wówczas za plecami słyszała warkot chodzącego silnika. Mest miał w zwyczaju odjeżdżać dopiero wtedy, gdy znikała za drzwiami swojej ''pracy''. Tak też było tym razem. Pomachała mu ostatni raz, a gdy brunet odwzajemnił gest, weszła do wnętrza budynku.
Uśmiechnięta ruszyła w stronę witrażowych drzwi, jednak przez cały czas nie zdawała sobie sprawy z pary bacznie śledzących jej oczu.
꧁꧂
Następny dzień, Babylon
Mimo ogromnej niechęci Lucy w końcu zjawiła się w Babylonie. Zanim jednak weszła do środka, zamieniła parę słów z Elfmanem. Mimo że brat Miry i Lisanny wyglądał na nieprzyzwoicie groźnego, to tak naprawdę był całkiem miłym i opiekuńczym facetem. Nie ma co oceniać książki po okładce, a pozory potrafią zmylić człowieka, czego był idealnym przykładem.
Otworzył drzwi przez Heartfilią i z uśmiechem życzył udanego pokazu. Odwzajemniła gest i już po chwili rozglądała się po wnętrzu luksusowego klubu. W jej nozdrza uderzyła mieszanina papierosów i słodkich perfum. Fioletowe światła były przyciemnione, ale Lucy bez problemu dostrzegła rozstawione przed główną sceną fotele oraz stojących tam Graya i Natsu, którzy dyskutowali o czymś z podekscytowaną Mirą. O ile widok pierwszego przyjaciela wywołał u niej cień uśmiechu, tak ten drugi spowodował, że do jej głowy znów napływały natrętne myśli.
Odpuść.
Postanowiła nie użalać się nad sobą, bo to nie było zdrowe zachowanie. Musiała jak najszybciej ogarnąć się i wykaraskać z tej paranoi, w którą wpadła. Speszona potrząsnęła energicznie głową na boki i cichutko zajęła miejsce z lewej strony najbliżej ściany. Chciała pozostać jak najdalej na uboczu, bo szczerze mówiąc, ten cały występ kompletnie ją nie interesował. Przyszła tutaj tylko dlatego, że głupio było odmówić Grayowi. No i może była poniekąd ciekawa tych sławnych umiejętności tanecznych Scherry... Ale tylko troszeczkę.
Raptem gdzieś w tłumie kątem oka uchwyciła Lisannę, która wyraźnie niezadowolona usiadła na drugim końcu tego samego rzędu. Dumnie zadzierając podbródek, skrzyżowała ręce na piersiach, założyła nogę na nogę i hardo wpatrywała się w plecy Dragneela. Bijąca od niej furia była tak namacalna, że Lucy postanowiła więcej się na niej nie skupiać.
Minęło parę dłużących się minut w trakcie których wszystkie miejsca zostały zapełnione. Dopiero wtedy Natsu usiadł w pierwszym rzędzie, lecz nie zwrócił na nikogo uwagi. Zaraz potem dosiadła się do niego Juvia i Erza. Rozmawiali o czymś, żwawo przy tym gestykulując. Wszyscy zdawali się mieć dobre humory, na co Heartfilia poczuła lekki ucisk w żołądku. Czuła się taka odizolowana... Przezroczysta i jakby zupełnie zbędna.
Wszystkie światła zgasły, a zostało tylko jedno punktowe — skierowane na otuloną zwiewnymi czerwonymi zasłonami scenę z błyszczącą rurą na środku. Ktoś załączył muzykę, a wtedy w jej rytm powoli zza kurtyny zaczęła wyłaniać się Scherry. Ubrana w kusy, obcisły strój z wieloma koronkami, przypominała zadziorną kocicę, a czarna skórzana maska na oczach dodawała jej nuty zmysłowości i tajemniczości. Kasztanowe włosy miała luźno rozpuszczone, zaś na ustach malował się szelmowski uśmiech.
Lucy z zapartym tchem śledziła jej mimikę oraz każdy ruch i gest. Sam sposób, w jaki stawiała kroki, wywoływał u męskiej części publiczności gwizdy zadowolenia i chęć zobaczenia więcej, ale to był zaledwie przedsmak tego wieczoru. Z gracją podeszła do tytanowej rury — chwyciła za nią mocno, po czym za jej pomocą zaczęła wprawiać w ruch całe swoje ciało.
Chcąc nie chcąc Heartfilia musiała przyznać, że dziewczyna była w tym naprawdę dobra. Wyglądała czarująco, a wręcz zjawiskowo; dostrzegła jej ciężko pracujące mięśnie, wokół których nie było ani grama tłuszczu. Widać było, że taniec to jej życie, bo nawet te najbardziej skomplikowane i wymagające precyzji figury nie sprawiały jej problemu. W zamian tego na jej twarzy malowała się frajda; była w swoim żywiole, a oklaski publiczności dodawały jej energii.
Raptem dostrzegła, jak Scherry spogląda na siedzących ludzi przed sceną. Jej kuszący uśmieszek tylko się poszerzył, kiedy mrugnęła do kogoś zalotnie. Nie uszło to uwadze Lucy, która z niepokojem powiodła za nią wzrokiem i aż na moment wstrzymała powietrze. Jej oczom ukazał się Dragneel — mężczyzna, dla którego najpewniej zostało zorganizowane całe to przedstawienie.
Siedział w szerokim rozkroku z założoną nogą na nogę; tak, że prawa kostka oparta była na lewym kolanie. Z wyczuciem machał butem w rytm muzyki i w skupieniu wpatrywał się w erotyczny taniec Scherry. Jego łobuzerski uśmiech sugerował, że diabelnie go to pociągało. Ani na sekundę nie spuszczał z niej ostrego wzroku, a wręcz można by odnieść wrażenie, że ją pożerał.
Lucy błyskawicznie zrozumiała, że Blendy pod wieloma względami mu imponowała. Nosiła wyzywające ubrania, umiała się odezwać, cechowała ją odwaga oraz była zwyczajnie atrakcyjną kobietą — miała wszystko to, co Dragneel miłował.
Z trudem przełknęła ślinę. Niezamierzenie zaczęła się do niej porównywać, a wtedy doszło do niej, jak bardzo różniła się od Scherry. Ona nie potrafiła tańczyć, ba, miała dwie lewe nogi! Nie ma tak wyrzeźbionego brzucha, nie podąża za modą, a przede wszystkim brak jej pewności siebie. Jedyne co potrafi robić dobrze to wypełniać dokumenty, trenować biegi i asystować przy zabiegach w szpitalu.
W tym momencie Lucy zrozumiała, że Scherry to jej całkowita przeciwność.
Poruszony tłum zaczął gromko wiwatować i klaskać, jednak do Heartfilii to nie docierało. Słyszała wszystko jak przez grubą szybę, przez którą nie mogła się przebić. Teraz gdy tak cichutko siedziała na uboczu i obserwowała zafascynowanego Natsu, zapragnęła, by choć przez chwilę popatrzył w taki sam sposób na nią... Ale czy to w ogóle jest możliwe? W tej samej sekundzie przerzuciła wzrok na wesołą Mirę, która podobnie jak reszta nie mogła oderwać maślanego wzroku od sceny.
Pomysł sam jej się nasunął.
꧁꧂
Następny dzień, Babylon
— Co proszę?! Czy ja aby na pewno się nie przesłyszałam? — Teatralnie złapała się za skroń i odchyliła głowę na bok. — Boże kochany może ty masz gorączkę albo uderzyłaś się w głowę!
Krzyki białowłosej kobiety odbijały się echem w jeszcze pustym pomieszczeniu, lecz Lucy pozostawała niewzruszona. Wczoraj po powrocie do domu coś sobie postanowiła i nie zamierzała odpuścić. Nie, kiedy w grę wchodzi pokonanie własnych słabości.
— Nie. Chcę, żebyś pomogła mi pozbyć się zahamowań — oświadczyła zdeterminowana, obserwując, jak zaskoczona Mira gładzi swój puszysty i drogocenny szal z norek. Chyba każdy jej palec zdobił jakiś pierścionek, a ona sama uwielbiała przepych. W końcu miano Burdelmamy zobowiązywało ją do odpowiedniego stroju. — Chcę, żebyś pomogła mi stać się prawdziwą kobietą.
Szafirowe tęczówki hardo mierzyły się z bursztynowymi — mającymi w sobie tę iskrę, która tak wielu fascynowała. Mirajane uważała, że Lucy była prawdziwym ideałem, ba, uosobieniem kobiecości, a co za tym idzie, że nie potrzebuje tego nikomu udowadniać. Zawsze będzie niewinnym dziewczęciem o złotym sercu i nieskazitelnej reputacji. W jej oczach Heartfilia zwyczajnie nie pasowała do świata mafii i rozumiała Makarova, dlaczego tak zajadle chciał ją przed tym chronić.
— Lucy złotko... — zaczęła dobrotliwie, kręcąc głową na boki — przecież ty jesteś...
— Nie Miro, nie jestem — przerwała jej i zrobiła zdecydowany krok w przód. — Powiedz mi... Pokaż jak sprawić, żebym potrafiła zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Naucz mnie tańczyć na rurze.
Starsza Strauss mozolnie spojrzała na wiszący nad barem zegar. Miały jeszcze dwie godziny do otwarcia klubu. Ciężko wzdychając, ponownie skupiła wzrok na Lucy. Stała przed nią dumnie wyprostowana z mocno ściągniętymi brwiami; jej twarz wyrażała czystą powagę, a zarazem zaciekłość. Wiedziała, że nie ważne co jej teraz powie ona i tak będzie dążyła do celu, jaki sobie postawiła. Nie mając innego wyjścia, zgodziła się.
— Chodź ze mną.
Krótko potem zaprowadziła Lucy do swojego prywatnego pokoju i poleciła przebrać się w jeden ze strojów dziewcząt — łudząco podobny do tego, który miała na sobie Scherry. Naszykowała jej także buty na wysokim obcasie oraz koronkowe pończochy sięgające do połowy ud, które zwieńczone były podwiązkami.
Z początku Heartfilia sceptycznie spoglądała na swoje odbicie w lustrze, lecz tak szybko, jak sobie to uzmysłowiła, tak mocno pokręciła głową. Takie zajęcie wymagało odpowiedniego stroju, a skoro już coś sobie postanowiła, to nie zamierzała się wycofywać.
Stojąca za nią Mira w kółko tylko szczebiotała, że chciałaby mieć ją w swoich szeregach, ale dziewczyna nie zwracała na to większej uwagi. Obydwie doskonale wiedziały, że to nierealne. Zachwycając się jej urodą, starsza Strauss przywołała do siebie jedną z prostytutek i poprosiła, aby zanim otworzą klub, pokazała jej ruchy oraz kroki.
Mimo usilnych chęci i względnie dobrej sprawności fizycznej Lucy nie szło tak dobrze, jak z początku zakładała. Starała się, lecz poprzez zbyt odważny strój była zwyczajnie zawstydzona, przez co jej ruchy stały się sztywne i ograniczone. Nie panowała nad tym.
Stojąca przed sceną, bacznie obserwująca ją Mira zacmokała ustami i podrapała się po podbródku. Zastanawiała się jak skutecznie ją rozluźnić, a wtedy wpadła na pewien pomysł. Załączyła głośniejszą muzykę i postawiła przed nią kieliszek z najlepszą whiskey, jaką posiadała. Lucy popatrzyła na nią dziwnie, ale Mira mrugnęła do niej oczkiem i posłała zachęcający uśmieszek mówiący, że teraz będzie lepiej.
Tonący brzytwy się chwyta — przeszło przez myśl Lucy, kiedy odważnym chlustem wlała w siebie jego całą zawartość. Walcząc z palącym przełykiem i jednocześnie chwytając za zimną rurę, nawet nie spostrzegła, kiedy Strauss przyniosła pełną butelkę z trunkiem, którą niczym przebiegła lisica postawiła na scenie.
A czas pędził jak szalony...
Godzinę później Lucy miała za sobą tyle kieliszków, że już przestała je liczyć, a co za tym idzie, wyzbyła się jakiegokolwiek uczucia wstydu. Nie zwracała uwagi na to, że ubrana była jak prawdziwa prostytutka i że bezwstydnie obnaża własne ciało. Teraz roześmiana wraz z innymi dziewczynami robiła furorę na scenie, jednakże to ona stanowiła prawdziwe centrum. Reszta była jedynie tłem, na którym to właśnie Lucy najbardziej się odznaczała.
Nim się spostrzegła, zwróciła uwagę całej ekipy Babylonu. Nawet zazwyczaj powściągliwy Elfman nie potrafił odwrócić zaciekawionego wzroku od wyczynów urodziwej Heartfilii. To był pierwszy raz w życiu, kiedy widział ją taką... Swobodną. W tamtej chwili pomyślał, że ona naprawdę mogłaby być ikoną seksu, bo przecież niczego jej nie brakowało. A może nawet mogłaby konkurować z samą Marylin Monroe!
Wybiła godzina otwarcia, ale jej zdawało się to nie przeszkadzać. Za sprawą plotek o nowej dziewczynie klub w ekspresowym tempie zapełnił się klientami praktycznie po same brzegi — zrobiło się głośno i tłoczno.
Jej długie złociste włosy falowały pod wpływem coraz odważniejszych ruchów, które stały się niesamowicie płynne; pełne zmysłowości i ponętności — przesycone erotyką. Błyszczała w jasnofioletowym świetle reflektorów; wyglądała, jakby robiła to od lat i sprawiało jej to przyjemność, a wygłodniałe spojrzenia mężczyzn powodowały, że przełamywała kolejne bariery. I choć jej umysł przyćmiony był przez buzujący alkohol, czuła satysfakcję.
Podczas gdy odstawiona w kąt Lisanna wprost kipiała z zazdrości, zadowolona Mirajane liczyła zyski za barem. Jednak nie ma to, jak połączyć przyjemne z pożytecznym. Od zawsze wiedziała, że gdyby Lucy chciała, to byłaby kurą znoszącą złote jajka. Wrodzona żyłka do interesów oraz intuicja zrobiła swoje; nie pomyliła się, a klienci jak opętani w szale wciskali pieniądze w jej dłonie. Cena nie grała roli, byle tylko móc obejrzeć występ nieznajomej, aczkolwiek pięknej blondwłosej kobiety. Jak mogła z tego nie skorzystać? Biznes to biznes!
W chwili wytchnienia oparła się łokciami o barową ladę i z szerokim uśmiechem przypatrzyła się roztańczonej Lucy. Porównując ją do Scherry, stwierdziła, że radzi sobie równie dobrze co ona, a może i lepiej? Jest tak samo urodziwa i bez problemu ściągnęła do Babylonu tłumy wygłodniałych mężczyzn!
Nie wiele myśląc radosna niczym skowronek, chwyciła za telefon i wykręciła dobrze znany numer. W końcu on jest ekspertem w tej dziedzinie i być może będzie chciał przyjść, by popatrzeć na to niecodzienne widowisko. Minęły zaledwie dwa sygnały, a osoba po drugiej stronie podniosła słuchawkę. Mira jednak nie dała mu nawet dojść do głosu.
— Halo? Słuchaj, właśnie dzieje się coś, czego nie możesz przegapić! — zaczęła, ale musiała zmrużyć powieki oraz zatkać drugie ucho, bo podniecone gwizdy się nasiliły i przez moment zagłuszyły wszystko inne. — Nie ważne co teraz robisz, rzuć wszystko w cholerę i przyjeżdżaj do Babylonu! Gwarantuję, że nie pożałujesz, Natsu!
C.D.N
꧁꧂
Sorki, że rozdział dość krótki i słaby, ale chora byłam/ jestem i nie miałam siły ślęczeć przy poprawie, a nie chciałam, żeby było dużo błędów... ( Jeśli jakieś się trafiły to wybaczcie >.>)
No cóż, Święta już tuż tuż, ale dla mnie w tym roku jest to najgorszy dzień, bo nie mogę pojechać do rodziny przez covida ;x To będzie pierwszy raz od dwudziestu pięciu lat, kiedy będę bez rodziców i dość mocno to przeżywam, ale... Mam jeszcze was i świadomość, że chociaż mam dla kogo pisać.
Jeśli wykażecie chęć w komentarzach to następnym razem postaram się wrzucić ze 2 albo nawet 3 rozdziały na raz, więc wszystko w waszych łapkach ^^ Może chociaż wy mnie pocieszycie na końcówce tego beznadziejnego roku... *chlip*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro