Tom IV, Rozdział 13. Strata.
꧁꧂
Dom Lucy Heartfilii
Lucy stała przed dużym lustrem z podwiniętą bluzką i pustym wzrokiem spoglądała na swoje mizerne odbicie. Ignorując rwący ból, obróciła się bokiem, tak, że miała widok na swoje odsłonięte plecy. Z obydwóch stron jej ciało szpeciły paskudne blizny po postrzale, które aż do śmierci będą jej przypominały o stracie, jakiej doświadczyła. Tkwiła tak przez dłuższy czas, po czym zrobiła sobie nowy opatrunek. Opuściła poły ubrań do dołu, zarzuciła na ramiona ciepłe ponczo i mozolnie udała się na ganek.
Mając na uwadze, że musi ograniczać ruch fizyczny do minimum, ostrożnie usiadła w swoim ulubionym bujanym krześle i dokładnie zakryła nogi kocem. Teraz bursztynowe tęczówki wpatrzone były na otulone pomarańczowymi chmurami niebo. Przyjemny wiatr muskał jej twarz, a ona zamknęła się we własnym umyśle. To była taka jej mała ucieczka... Odskocznia od przytłaczającej rzeczywistości. Przyłapała się, że ostatnio robiła tak coraz częściej. Zrobiła się ckliwsza.
Od jej wybudzenia minął zaledwie miesiąc. Przez cały czas siedziała w domu i próbowała dojść do siebie, choć nie było to wcale łatwe. Cierpiała nie tyle, ile pod względem fizycznym, ale bardziej psychicznym. Strata nienarodzonego dziecka odcisnęła wystarczające piętno na jej udręczonej duszy, lecz już nie płakała ani nie lamentowała. Ku własnemu przerażeniu doszła do wniosku, że człowiek w jakiś sposób dostosowuje się do otoczenia. Przyzwyczaja się do bólu i gdy przychodzi mu mierzyć się z kolejną tragedią, znosi ją jakby z pokorą.
Co jakiś czas łapała się na tym, że odruchowo kładła dłonie na brzuchu, ale wtedy dochodziło do niej, że już nic tam nie ma i nigdy nie będzie. Miażdżąca diagnoza, jaką postawił Mystogan była dla niej niczym wyrok. Nigdy nie założy rodziny, bo nieważne jak mocno będzie tego pragnęła, fizycznie nie będzie w stanie począć nowego życia. Nie będzie dziecięcego uśmiechu. Nie będzie małych rączek. Nie będzie oczek, które patrzyłyby na nią z największą miłością i ufnością. Nigdy nie doświadczy upragnionego macierzyństwa, a co za tym idzie, nigdy nie spełni swojego marzenia.
Z bezsilności zacisnęła palce na kocu i przymknęła ciężkie powieki. Czuła, że z natłoku tych wszystkich negatywnych myśli zaraz oszaleje. Oparła głowę na wiklinowym oparciu i próbowała wsłuchać się w śpiew szykujących się do snu ptaków. Nie wiedziała jednak, że tego wieczoru czeka ją kolejna niespodzianka, na którą z pewnością nie była przygotowana.
꧁꧂
Dragneel mknął samochodem przez skrzyżowania Los Angeles i nawet nie specjalnie zwracał uwagę na to, że łamie przepisy. Nabuzowany, co chwilę mielił pod nosem jakieś przekleństwa, a z rozgniewanych oczu wydzierały się niewidoczne błyskawice. Zaciskał odrobinę obite palce na kierownicy tak żarliwie, że odpłynęła mu z nich cała krew. W głowie wciąż szalały mu dzisiejsze słowa Mesta, którego po tygodniach tropienia w końcu dorwał. Po tym, co od niego usłyszał, nie mógł się na niczym skupić... Nie mógł zebrać myśli. Był mocno zdezorientowany i właściwie już sam nie wiedział, co jest prawdą, a co nie. Wiedział natomiast, że jedyną osobą zdolną odpowiedzieć na jego pytania jest Lucy, do której właśnie zmierzał...
Ustalił, że Gryder ukrywał się w mieście San Diego na południu Kalifornii. Znał adres, gdzie aktualnie przebywał, dlatego od razu tam pojechał. Śmieć zapewne planował uciec do Meksyku, lecz jakie było jego zdziwienie, gdy w drzwiach wynajmowanego domu zastał ociekającego furią Dragneela, który nie dał mu ani sekundy na pojęcie sytuacji, w jakiej się znalazł. Wprawdzie Mest nie grzeszył siłą i potrafił dobrze walczyć, jednak w obliczu rozwścieczonego Salamandra mógł jedynie próbować się bronić. Natsu bardzo szybko powalił zaskoczonego przeciwnika na łopatki, samemu nie doznając przy tym szkody.
...
W salonie, w którym się znajdywali, panował niesamowity zaduch. Na nieco zniszczonej przez czas kanapie leżała naszykowana torba podróżna i najpewniej sfałszowane dokumenty tożsamości oraz karty kredytowe. Wokół żarówki latało parę namolnie bzyczących much, a w pomieszczeniu dało się słyszeć dwa przyspieszone oddechy.
Przygnieciony i ledwo żywy Gryder leżał plecami na podłodze i ciężko charcząc, próbował nabrać tlenu do płuc. Za to stojący nad nim Natsu mocno wgniatał podeszwę buta w jego klatkę piersiową i wręcz z uwielbieniem wpatrywał się w jego zakrwawione oblicze. Nie czuł współczucia, gdy rozgniatał pięścią jego nos oraz łuk brwiowy. Nie miał dla niego żadnej litości i wręcz z psychodeliczną radością wsłuchiwał się w jego krzyk, gdy łamał mu obydwie nogi. Nie cackał się z nim, ale Mest był dość wytrzymały, dlatego miał okazję go trochę storturować. Wyszła z niego ta głęboko zakorzeniona sadystyczna natura, którą okazywał swoim wrogom.
Mając w głowie to, co zrobił Lucy, że nic nie robił sobie z tego, że był odpowiedzialny za zabicie swojego nienarodzonego dziecka, chciał widzieć, jak powoli uchodzi z niego życie.
Chciał, by konał na jego oczach.
By zdechł męczeńską śmiercią.
— Długo jeszcze będziesz się tak nade mną pastwił? — wysyczał przez zaciśnięte zęby. Nie mógł uciekać, był uziemiony i całkowicie zdany na swojego oprawcę. Wiedział, co go czeka. — No dalej, zajeb mnie ty pieprzony frajerze! Wiem, że tylko po to tu przyszedłeś.
— Zbyt długo na to czekałem, by pozwolić ci szybko umrzeć. — Dragneel prychnął niewzruszony, po czym stopniowo nasilił nacisk na jego klatkę piersiową. Chwilę potem całe pomieszczenie przeszył głuchy trzask kolejnego łamanego żebra. Gryder zaskomlał z bólu, na co kąciki ust Natsu drgnęły ku górze. — Będę delektował się twoją powolną śmiercią tak długo, jak starczy ci sił — odpowiedział pewny siebie. Myślał, że już całkowicie go złamał, lecz jakie było jego zdziwienie, gdy Mest przymknął powieki i mimo sytuacji, w jakiej się znalazł, zaczął śmiać się gardłowo.
— Jednak ta sama krew robi swoje. Ty i on jesteście siebie warci. — Raptem stalowe tęczówki zderzyły się z tymi zielonymi, niewyrażającymi nic prócz okrutnej obojętności i bezwzględności. — Niczym się nie różnisz od swojego zafajdanego braciszka...
Na jego słowa źrenice Natsu zwęziły się do minimum, a głos uwiązł mu w gardle. Zeref? Tutaj? W Los Angeles? Ale... Jak to? Nie mógł uwierzyć, że być może miał go pod samym nosem i o tym nie wiedział! Zawarczał wściekle, po czym uniósł kolano wysoko do góry i z całej siły zmiażdżył staw łokciowy Grydera, na którym przez cały czas stał drugą nogą. Nim katowany brunet jakkolwiek zdążył zareagować, został złapany za kołnierz koszuli i brutalnie przyciągnięty do kucającego nad nim Salamandra.
— Więc przez cały czas pracowałeś dla niego?! To on stał za zamachem w dniu chrztu?! — Czuł, jak ciśnienie rozsadza mu czaszkę, a buzująca adrenalina krąży w jego ciele. — Gdzie on teraz jest do cholery?! — sarknął prosto w twarz Mesta.
— Nikt tego nie wie. Kontaktował się ze mną jedynie telefonicznie, ale nigdy mi nie powiedział, gdzie dokładnie przesiaduje — wycharczał, łapiąc zdrową ręką za nadgarstek Dragneela. Z desperacją próbował poluźnić jego stalowy uścisk, ale to było na nic. — Zeref pojawia się równie szybko, co znika. Jako jego młodszy brat powinieneś wiedzieć o tym najlepiej. Ja jedynie miałem za zadanie zakręcić się wokół Lu i uzyskać teczkę z istotnymi dla niego dokumentami. Nic, kurwa, więcej od niej nie chciałem...
— Nic więcej... Czyżby? — pochwycił z kpiną. — Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś, skurwielu?! Posłałeś za nią swojego pomagiera, który ją postrzelił. Lucy omal przez ciebie nie zginęła!
— To znaczy, że jednak przeżyła, huh? A jednak mogłem sam iść dokończyć robotę. Przynajmniej byłbym pewien, że ta suka zdechnie — Gryder zaśmiał się z przekąsem, lecz wtedy poczuł zimny metal dociskany do swojego gardła i już wcale nie było mu tak wesoło.
Słysząc obelgę pod adresem Lucy, Natsu o mało nie pokusił się o odcięcie mu głowy.
— Jak mogłeś zrobić to przyszłej matce swojego dziecka?! — wyrzucił rozwścieczony, ledwie nad sobą panując.
Mocno zaciskał zbielałe palce na rączce noża. Był tak wkurwiony, że nie wiele dzieliło go od zabicia go tu i teraz, jednak musiał zaczekać. Musiał usłyszeć jego odpowiedź.
M u s i a ł.
— O czym ty pierdolisz? Jakie dziecko? — Gryder ściągnął brwi, a na jego twarzy przewijała się nuta zmieszania i zdenerwowania. — Ja z Lucy nic nie robiłem! Nigdy mnie do siebie nie dopuściła. Nawet po tym, co jej zrobiłeś, ona zawsze oddana była jednemu mężczyźnie... — wyznał cierpko, zacięcie patrząc mu prosto w oczy. — Nie widziała świata poza tobą, więc nie wciskaj mi tu jakiegoś lewego bachora!
Natsu wyglądał, jakby w tym momencie spadł na niego meteoryt. Zastygł w bezruchu i po prostu tempo się w niego wpatrywał, bo przez jego myśl przebiegło jedno zdarzenie; Babylon. Jego mózg pracował na najszybszych obrotach i bardzo szybko połączył ze sobą fakty. Na wieść, że Lucy była w ciąży Mest był prawdziwie zaskoczony. Jeśli go teraz nie okłamał (a był pewien, że tego nie zrobił) i pomiędzy nim a Lucy faktycznie NIGDY do niczego nie doszło, to by znaczyło, że dziecko, które wtedy straciła, było tak naprawdę...
— Ona i tak zginie, Dragneel — wysyczał jego nazwisko z drwiną, czym nagle sprowadził go na ziemię. — Już nie jest chroniona niewidzialnym płaszczykiem, a z tego, co mi wiadomo, jest w waszych szeregach ktoś, kto aby się jej pozbyć jest w stanie zrobić wszystko. Gdyby w dniu tego cholernego chrztu pojechała ze swoją przyjaciółeczką, tak jak przypuszczaliśmy, to już dawno ktoś pozbyłby się problemu. Ta osoba ma zbyt wiele do stracenia, a twoja słodka Lu jest zbyt dużą przeszkodą.
Natsu napiął wszystkie mięśnie do granic możliwości, a żyły na jego skroniach się uwidoczniły. Nigdy na to nie pozwoli.
— NAZWISKO, GNOJU! — zażądał, szarpiąc nim do siebie.
— Co, strach cię obleciał? Zależy ci na niej, prawda? Przejrzałem cię już od samego początku. — Najwyraźniej dumny z siebie Mest oblizał spierzchnięte wargi i uśmiechnął się cwanie. — Kto by pomyślał, że taki zły do szpiku kości facet okrzyknięty mianem pretendenta na najlepszego gangstera naszych czasów zostanie pokonany przez jedną kobietę. Nie przypomina ci to pewnej rodzinnej tragedii? Być może nieświadomie, ale latasz za nią, jak ten zafajdany pies, któremu podrzynałem gardło...
— Więc teraz sam zdechniesz jak pies — rzucił bezbarwnym tonem, wiedząc, że i tak niczego z niego nie wydusi. Mest był konający i bezużyteczny. Nie widział sensu ciągnąć tej farsy, bo jego głowę zaprzątało coś zupełnie innego. Musiał jak najszybciej spotkać się z Lucy i poważnie z nią porozmawiać.
— Nawet jeśli mnie teraz zabijesz, wiedz, że jeszcze się spotkamy, Salamandrze. Przyjdzie nam razem płacić za nasze grzechy. W dniu sądu nawet tobie nie uda się z tego wyjść cało...
Obaj mężczyźni wymienili się ciętymi spojrzeniami, a na ich ustach błądziły takie same aroganckie, wręcz szalone uśmiechy.
— Czekaj na mnie w piekle, Doranbolt — wycedził przez zęby. — I prześlij Lucyferowi pozdrowienia.
Po tych słowach nie musiał się już wstrzymywać. Jednym sprawnym ruchem nadgarstka zrobił głębokie cięcie na szyi Grydera, który topiąc się we własnej krwi, opadł bezwiednie na podłogę. Stojąc nad nim, jeszcze przez chwilę Dragneel spoglądał na jego zastygłe w przerażeniu oczy.
Już nie były stalowe, a po prostu puste.
...
Rozwścieczony mężczyzna ledwo zdołał zgasić silnik samochodu, kiedy z niego wyskoczył. Stojąc przed domem Lucy w środku nocy, dostrzegł palące się światło dobiegające z kuchni. Po paru szybkich krokach był już przed drzwiami, do których tak zacięcie się dobijał. W końcu usłyszał upragniony szczęk zamka. Drewniane skrzydło ustąpiło, ukazując zmęczone oblicze Heartfilii. Stała w puchowym szlafroku i pocierała zaspane oczy, pod którymi malowały się drobne cienie. Widząc go na swoim ganku, ciężko dyszącego i wyraźnie zdenerwowanego, zrobiła zdziwioną minę.
— Co ty tutaj robisz o tej porze? — spytała spokojnie, lecz to nie powstrzymało go przed napastliwym wtargnięciem do środka. — Natsu...?
— Musimy pogadać — warknął gardłowo, mijając zaszokowaną Lucy, która przez jego gwałtowność aż odsunęła się w stronę ściany.
Zdumiona dziewczyna zacisnęła usta i uprzednio rzucając okiem na spowitą ciemnością okolicę, zamknęła za nim drzwi. Dragneel stał odwrócony do niej tyłem, lecz nawet poprzez panujący w domu półmrok dobrze widziała zarys jego barków, które szybkim tempem unosiły się i opadały. Poczuła się naprawdę nieswojo, bo emanująca od niego aura wcale nie była przyjemna. Wiedziała, że jego nagła wizyta nie jest przypadkowa.
— Właśnie wstawiłam wodę na herbatę, może się napijesz? — zagadnęła, chcąc nieco rozładować napiętą atmosferę. Nie bacząc na milczącego Natsu, udała się do kuchni i zatrzymała się przy blacie. Sądziła, że pójdzie w ślad za nią, ale gdy tylko obróciła głowę, on wciąż stał na przedpokoju. Zmrużyła oczy, bo to wszystko zaczynało być naprawdę dziwne. — Dlaczego dalej tam stoisz? Wejdź dalej — zachęcała, wskazując podbródkiem na wolne krzesło. Sięgnęła do półki po puszkę z melisą, którą przez bezsenność oraz nerwy zmuszona była zaparzać sobie co noc. Lekarz kategorycznie zabronił jej się denerwować, lecz nie spodziewała się pytania, jakie za moment miało paść z ust Dragneela.
— Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć...?
Lucy usłyszała jego niski, aczkolwiek dosadny głos i już zrozumiała cel jego odwiedzin. On o wszystkim wiedział. Czując, że robi jej się słabo, zacisnęła dłonie na szklance. Próbując uspokoić kołaczące serce, wstrzymała oddech i na miękkich kolanach odwróciła się w jego stronę. W tym samym momencie mężczyzna drgnął, po czym mozolnym krokiem przekroczył próg kuchni. Dopiero wtedy mogła dostrzec, jak na skrytej pod rozpiętą kurtką koszuli, rozciągają się czerwone ślady krwi.
— O mój boże, Natsu, co się stało?! — zawołała, przytykając dłonie do rozchylonych ust. Podeszła do niego na odległość niespełna metra i wnikliwie otaksowała jego klatkę piersiową. Szukała na niej ran, lecz na szczęście takowych nie miał. To nie była jego krew.
— Zabiłem go — powiedział głosem wyprutym z wszelkich uczuć. Zaśmiał się cicho i jednocześnie źle; brzmiał jak sam szatan. — Zabiłem...
Przerażona Heartfilia z trudem przełknęła ślinę. Cofnęła się o dwa kroki, bo Natsu nie tyle, co brzmiał, a wyglądał, jakby postradał zmysły. Niepewnie i z niedowierzaniem pokręciła głową na boki, czując, że lada moment, a straci grunt pod stopami.
— Kogo...? — spytała szeptem, zdobywając się na odwagę, choć sama nie wiedziała, czy chciała uzyskać odpowiedź. — Kogo zabiłeś?
Raptem Dragneel spiął wszystkie mięśnie. W ułamku sekundy znalazł się przed nią i niespodziewanie chwycił ją za ramiona. Zrobił to na tyle mocno, że z jej gardła wydostał się stłumiony jęk. Nachylił się nad nią, a wtedy uniosła przestraszone tęczówki i zamarła. Po raz pierwszy w życiu zderzyła się jego pustym do cna spojrzeniem. Pustym, lecz z wyrytym w nim cierpieniem.
— Mordercę twojego... — zawahał się, by dokończyć nieco łamiącym się głosem: — A raczej naszego dziecka.
Jego cierpkie słowa odbiły się od kuchennych ścian, ale nie potrafiły zniknąć z jej umysłu. Przed rozszerzonymi do granic możliwości oczami przeleciały te wszystkie dramatyczne przeżycia oraz trauma, z którą tak usilnie walczyła i o której tak bardzo chciała zapomnieć; symboliczny sen z dziecięcym kocykiem, wybudzenie w szpitalu, a także fakt, że w wyniku uszkodzonego narządu kobiecego najprawdopodobniej nigdy nie będzie mogła urodzić dziecka.
Lucy sądziła, że zdołała się po tym podnieść. Że ten obronny mur, który przez ostatnie tygodnie wokół siebie budowała, jest nie do ruszenia. Że pogodziła się ze stratą, bo życie toczy się dalej i nawet ona nie ucieknie przed jego brutalnością. Nikogo nie oszczędzi, a ona nie jest wyjątkiem. Pustka i to cholerne poczucie winy towarzyszyły jej niemal każdego dnia. Przytłaczały ją, wyniszczały wewnętrznie, a teraz?
Teraz gdy za sprawą słów Dragneela wróciła do tych koszmarnych scen, poczuła, że jej złudnie wyleczona psychika zaczyna z wolna kruszeć. Nie mogąc opanować emocji, spuściła drżący wzrok na podłogę. Mimo że on zapewne oczekiwał od niej wyjaśnień... Nie chciała... Nie mogła spojrzeć mu w oczy. I choć wiedziała, że powinna powiedzieć mu prawdę, to z jej zaciśniętych ust nie wydostało się nic. Po prostu stała przed nim i milczała.
Widząc jej postawę, Natsu zacisnął pięści tak mocno, że zbielały mu knykcie. Jej reakcja była wystarczającym dowodem na potwierdzenie jego słów.
— Miałaś mi zamiar w ogóle powiedzieć?! — niespodziewanie uniósł głos, a wraz z nim gdzieś w tle nasilał się jazgot gwizdka. — Co ty sobie w ogóle myślałaś, by zatajać przede mną coś tak ważnego? Lucy, do kurwy nędzy, ja miałem prawo wiedzieć!
— Ja... — Nie mogąc znieść jego pretensjonalnego spojrzenia, dziewczyna odwróciła się i chwyciła za gorącą rączkę od czajnika. — Chciałam ci powiedzieć. Próbowałam...
— No kiedy? — wtrącił, prychając. — Jakoś sobie nie przypominam!
— Bo się bałam! — wyrzuciła łamliwym głosem, jednocześnie z hukiem odstawiając metalowy przedmiot na bok. — Bałam się twojej reakcji...
Patrząc na jej rozdygotane plecy, Dragneel natychmiast umilkł. Poruszył niemo wargami, ale przez zaciśnięte z nerwów gardło nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Raptem Lucy powoli obróciła się ku niemu. Na widok ściekających po jej bladych policzkach łez, Natsu poczuł się po prostu żałośnie. To był kolejny raz, kiedy doprowadzał ją do płaczu.
— Po tym, jak mierzyłeś do dziecka Philla, jak zawsze wyrażałeś negatywne opinie na temat macierzyństwa... Co według ciebie mogłam sobie pomyśleć? Już wielokrotnie udowadniałeś swoją nieobliczalną naturę — wyznała i z bezsilności skryła twarz w trzęsących się dłoniach. — Bałam się, że zmusiłbyś mnie do usunięcia ciąży...
Wraz z narastającą wściekłością, w jego sercu przelewał się też żal, a w głowie kotliło tysiąc myśli na sekundę. Sam już głupiał. Nigdy nie myślał o zakładaniu rodziny. Nie chciał mieć dzieci, a teraz gdy dowiedział się, że zostałby ojcem, to już nim nie jest...
Był sfrustrowany, bo czuł, że utracił coś bardzo cennego. Że wraz z jej poronieniem, obydwoje na zawsze stracili cząstkę siebie. Dragneel mógł usilnie kreować się na faceta bez uczuć, jednak rzeczywistość była zupełnie inna, a słowa Lucy żywo go dotknęły i nie zamierzał tego ukrywać. Smutnym wzrokiem omiótł jej drobną sylwetkę, bo dopiero teraz doszło do niego, ile ona musiała wycierpieć.
Podczas gdy on zatracony w zemście ganiał gdzieś za Mestem, ona była z tym wszystkim sama...
Ta myśl była dla niego jak najboleśniejsza tortura. Zawiódł nie tylko jako przyszły rodzic, a mężczyzna. To przez niego to wszystko się wydarzyło. On był jedynym, którego można za to winić. Gdyby w Babylonie nie dał się ponieść zazdrości, to do ich kłótni w ogóle by nie doszło. Zniszczył ich relacje, zmusił ją do stosunku, a tym samym splamił swój honor. Przez jego obrzydliwe zachowanie Lucy mu o niczym nie powiedziała i w sumie nie miał prawa się jej dziwić. Musiał powiedzieć sobie wprost; był jej oprawcą i teraz przyszło mu się z tym zmierzyć.
Uzmysławiając sobie, kim jest... Jakim podłym człowiekiem się stał, szybkim krokiem zmniejszył dzielący ich dystans, po czym nagle chwycił jej kruche ciało i zamknął w swoich silnych, wręcz stalowych objęciach.
— Naprawdę masz mnie aż za takiego potwora? Sądzisz, że byłbym w stanie nakazać ci, żebyś zabiła nasze dziecko...? — szepcząc, wręcz z błagalną pokorą przyciskał policzek do jej pachnących włosów. — Nie myśl sobie, że mnie to nie boli...
Jego druzgocące słowa sprawiły, że Heartfilia już nie szlochała, a wybuchła rzewnym płaczem. Oplotła ręce wokół jego pasa i raz po raz moczyła jego zakrwawioną koszulę, jednak to nie miało żadnego znaczenia. Czas i otoczenie przestały dla nich istnieć. Stali tak wtuleni w siebie w ciepłej kuchni, a Natsu za żadne skarby świata nie chciał jej wypuszczać z ramion. I choć czuł rosnącą gulę w gardle, starał się hardo trzymać.
— Przepraszam cię za wszystko, Luce... — powiedział nagle, czym wprawił dziewczynę w osłupienie. Była w takim szoku, że aż na chwilę się uspokoiła. Przecież takie słowa nigdy wcześniej nie opuściły jego krtani. Zdobywając się na odwagę, delikatnie naparła dłońmi na jego klatkę piersiową i spojrzała mu prosto w zaszklone oczy. Wtedy po raz pierwszy w życiu ujrzała jego prawdziwie skruszone oblicze. Trwało to zaledwie parę chwil, ponieważ Dragneel ponownie ją do siebie przycisnął. Zrobił to tak, jakby nie chciał, żeby widziała go w takim stanie. — Przepraszam, że do tego dopuściłem. Nigdy sobie tego nie wybaczę...
Skonfundowana Lucy mogłaby przysiąc, że dostrzegła toczącą się po jego policzku łzę.
Żałował swoich czynów.
Zrozumiał swój błąd.
I ona to wiedziała.
꧁꧂
Jak coś, to od teraz rozdziały będą pojawiały się nieregularnie :p
Także, proszę o tym pamiętać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro