11
Jo nie krzyczała. Zadzwoniła do Deana, ale nie krzyczała, co go zaskoczyło. Był pewien, że będzie na niego zła, a tymczasem wydawała się być zaskakująco spokojna. Powiedziała Deanowi, że zmieni grafik tak, aby w przeciągu jego nieobecności nagrać wszystkie sceny bez jego udziału, a on nadrobi swoje sceny zostając w Anglii dwa tygodnie dłużej, natomiast sceny nagrywane w Los Angeles zostaną nieco opóźnione, co było tylko problemem finansowym, bo przy aktualnym harmonogramie mieli kilka miesięcy zapasu. Jo dużo wypytywała o stan Castiela, ale Dean powtarzał jej cały czas to samo – że nie wie jeszcze zbyt dużo, że czekają na operację i wtedy będą wiedzieli co dalej.
Dwa tygodnie poprzedzające orchidektomię minęły bardzo szybko. Dean przez te kilkanaście dni robił co mógł, aby wspomagać męża. Znalazł jakieś zdrowe przepisy w internecie, wedle których zaczął gotować obiady i kolacje, które, o dziwo, smakowały całkiem nieźle. Codziennie odwoził Castiela na zajęcia i odbierał go z uczelni. Pilnował, aby chodził spać o wczesnej porze, zawsze kładąc się spać razem z nim.
Chodzili razem na godzinne, czasem dwugodzinne spacery z Miracle, aby Castiel miał jakiś ruch, a jednocześnie za bardzo się nie obciążał.
Kochali się często jak na ich związek, ale chyba obaj tego potrzebowali. Jeszcze nigdy nie potrzebowali bliskości tego drugiego tak bardzo jak wtedy. Bali się o przyszłość, a prawda była taka, że Dean nie wyobrażał sobie przyszłości bez Castiela, a Castiel był przerażony wizją przyszłości, w której zostawia go samego.
Do Houston polecieli samolotem, bo nie bardzo mieli inną możliwość. Co prawda początkowo Dean chciał jechać samochodem, ale Castiel uświadomił go, że Houston jest w Teksasie, a to na drugim końcu kraju i dojazd samochodem tylko niepotrzebnie by ich wycieńczył długością podróży, która wedle map internetowych trwałaby ponad dwadzieścia godzin.
Byli na miejscu dwa dni przed operacją, aby Castiel odpoczął po locie i żeby Teksas nie kojarzył im się tylko z operacją. Nie zwiedzali dużo, ale wybierali się na krótkie spacery, na których parę osób widocznie na nich patrzyło, jakby ich rozpoznali, ale prawdopodobnie dezorientacja o treści "co oni robiliby w Teksasie" sprawiała, że Dean i Castiel mieli spokój. Spędzili te dwie noce w hotelu, mając nadzieję, że zostawianie Miracle pod opieką Charlie, która akurat miała wolne, nie skończy się katastrofą.
Nie powiedzieli Charlie o chorobie Castiela. Nie powiedzieli też rodzicom Deana, ani nikomu innemu – Castiel upierał się, że nie chce mówić nikomu o nowotworze, dopóki nie pokona choroby, bo nie chce, aby ludzie traktowali go przez to inaczej. I tak był zły na Deana, że ten wygadał się Jo, chociaż potrafił zrozumieć, czemu jego mąż to zrobił. Nie wybaczyłby mu jednak, gdyby powiedział Charlie, Meg, Gabrielowi, Samowi, swoim rodzicom czy komukolwiek innemu – z Jo i tak prędko się nie zobaczy. Jeśli nie będzie potrzebował chemioterapii to zobaczy się z nią już jako zdrowy. Nic tak bardzo nie irytowało Castiela jak te spojrzenia, w których ludzie pokazywali współczucie. On nie chciał tego współczucia, nie chciał czuć się jak ofiara. Chciał, aby traktowali go normalnie.
Castiel powiedział o chorobie trzem osobom – Deanowi, co było oczywiste, swojemu ojcu i wujkowi Gregory'emu, aby ostrzec ich, że może też powinni pomyśleć nad badaniem się. Oprócz Deana nie miał z nikim trwałego kontaktu. Z ojcem nie był pewien czy zobaczy się jeszcze kiedykolwiek. Wujek Gregory był z nim w stałym kontakcie, ale głównie telefonicznym – jeśli się zobaczą to najprędzej w Święta.
Do szpitala zgłosili się rano i obaj czuli się średnio – Castiel nie mógł jeść, ani pić kilka godzin przed zabiegiem, co oznaczało brak śniadania, a Dean uznał, że solidarnie też z tego śniadania zrezygnuje. W rejestracji przekazali wszystkie badania, które w międzyczasie wykonał lub zlecił doktor James. Poznali lekarza odpowiedzialnego za Castiela w tym szpitalu –był przyjacielem doktora Jamesa i nazywał się Donatello Redfield. Deanowi ciężko było mu ufać, skoro miał widocznie zaokrąglony brzuch i był jednym z tych starszych lekarzy, ale postarał się zrobić to dla Castiela – nie chciał robić awantury tuż przed operacją i go tym stresować.
Dean mógł zostać przy mężu dopóki ten nie zasnął od środków nasennych. Trzymał jego dłoń cały czas. Rozmawiali cicho, próbując żartować. Obaj bali się, że coś może pójść nie tak, ale żaden tego nie powiedział. Mimo to Castiel wiedział, że Dean się bał – ustalili, że jeśli Castiel stanie się bezpłodny, potraktują to jako znak, aby zdecydować się na adopcję, ale Dean uparł się na oddanie nasienia męża do banku spermy. Castiel wiedział, że robi to dlatego, że w razie jego śmierci, Deanowi łatwiej będzie sobie z tym poradzić, gdy będzie mógł mieć po nim dziecko, które będzie miało w sobie jego cząstkę – znał Deana na tyle dobrze, aby mieć co do tego pewność.
Dean był kłębkiem nerwów, gdy został sam podczas operacji Castiela, dlatego włożył do uszu słuchawki, aby się uspokoić. Ludzie mogli mówić różne rzeczy, ale ciężka muzyka rockowa go uspokajała – w jakiś sposób łagodziła jego nerwy, pomagała kompletnie odciąć się od tego, co działo się w jego głowie.
Operacja trwała nieco ponad pół godziny i Dean co prawda wiedział, że to stosunkowo krótka operacja, ale i tak był pewien, że to wszystko będzie mu się dłużyło, a wcale tak nie było – chyba dzięki muzyce. Personel medyczny pozwolił mu wejść do Castiela chwilę zanim ten zaczął się wybudzać, aby pacjent nie obudził się samotnie.
Dean ujął delikatnie dłoń męża i czekał, aż się obudzi. Informacja od lekarza, że operacja poszła zgodnie z planem go uspokoiła, ale wiedział, że pełną ulgę poczuje dopiero, gdy Castiel się obudzi. Siedział obok niego z pochyloną głową, trzymał jego dłoń i modlił się, aby kolejne informacje nie były złe. Przed Castielem jeszcze jedna operacja – wyniki histopatologii powinni dostać przed wyjściem ze szpitala po drugiej operacji. Modlił się, aby wraz z opuszczeniem tego szpitala mógł być spokojny o zdrowie swojego męża.
Castiel był przymulony, ale uśmiechnął się na widok czuwającego przy nim Deana i delikatnie ścisnął jego dłoń, sprawiając tym samym, że mąż na niego spojrzał. Uśmiech Deana był wszystkim, czego Castiel teraz potrzebował. Kochał tego człowieka. Człowieka, który jeszcze cztery lata temu był tylko obiektem westchnień w telewizji, a dziś był tym, który byłby w stanie zrobić dla niego wszystko – Castiel doskonale wiedział, ile znaczy dla Deana i to sprawiało, że niezależnie od tego, co przyniosą dalsze wyniki, będzie walczył – miał dla kogo.
— Hej — powiedział łagodnie Dean.
— Hej — powiedział słabo Castiel.
— Jak się czujesz? — spytał zatroskany.
Castiel uwielbiał słyszeć tę troskę w jego głosie – gdy słyszał ten ton głosu Deana, była to jedna z najlepszych rzeczy na świecie. Czuł wtedy jak ważny dla niego jest, czuł jak bardzo Deanowi zależy, czuł jak bardzo jego mąż go kocha. I nic więcej do szczęścia nie potrzebował.
Od czasu uświadomienia sobie swojej orientacji Castiel pragnął tylko tego, aby ktoś szczerze go pokochał. Może dlatego tak długo wytrzymywał z Balthazarem? Może chciał wierzyć, że chłopak faktycznie go kochał, mimo że czuł, że jest inaczej? Jego pragnienie ziściło się dopiero dzięki Deanowi. Deanowi, który przez kilka pierwszych miesięcy znajomości wciąż był dla Castiela swego rodzaju zagadką. Deanowi, w którego miłość Castielowi początkowo niezwykle ciężko było uwierzyć. Deanowi, który kochał go bardziej niż rodzice. Deanowi, dla którego był dziś całym światem.
— Sennie — odparł słabo. — Ale jesteś tu, to jest ważne.
Dean zarumienił się lekko i spojrzał czule na swojego męża. Brakowało mu słów, aby opisać to jak bardzo go kocha. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby faktycznie stracił Castiela. Wierzył, że ta operacja była kluczowa, że sprawiła, że nie zostanie młodym wdowcem. Nie wyobrażał sobie żyć bez Castiela u jego boku.
— Zawsze będę, gdy będziesz mnie potrzebował — zadeklarował Dean, gładząc dłoń męża swoim kciukiem. — Od tego jestem, prawda?
Castiel uśmiechnął się szerzej i przymknął oczy, a wraz z tym uśmiech zniknął z jego twarzy. Czuł się dziwnie. Może to było głupie, ale bał się, że Dean przestanie uważać go za atrakcyjnego po tej operacji. Wiedział, że Dean nie jest z nim ze względu na seks, ale i tak się o to obawiał.
— Nawet mimo choroby? — spytał Castiel, nie wiedząc czemu tak właściwie o to pyta.
— Tym bardziej, Cas — zadeklarował. — Dzięki chorobie mogę się tobą bardziej zaopiekować bez twojego marudzenia o samodzielności.
Castiel znowu się uśmiechnął. Dean był wspaniałym mężem. Naprawdę wspaniałym.
— Lubisz się mną zajmować?
— Tak. Lubię i chcę o ciebie dbać. Od tego jestem, skarbie.
Castiel splótł mocniej ich palce. Cieszył się, że Dean jest tu z nim. Początkowo sceptycznie podchodził do faktu, że Dean woli zostać z nim w kraju, zamiast wracać na plan, ale teraz był mu za to wdzięczny.
Doktor Redfield wypisał Castiela ze szpitala dwa dni po operacji. Po kolejnych pięciu dniach zgłosili się na zdjęcie szwów. Ostatecznie zapadła decyzja o nie przekładaniu limfadenektomii zaotrzewnowej. Brak opóźnień uspokajał Deana, bo nie chciał denerwować Jo kolejnym przekładaniem swojego powrotu na plan.
Castiel stresował się kolejną operacją, ale obecność Deana pomagała mu się uspokajać. Świadomość, że mąż jest tuż obok sprawiała, że Castiel czuł się po prostu pewniej.
Dziewięć dni po zdjęciu szwów zgłosili się do szpitala po raz trzeci, aby Castiel przeszedł drugi zabieg i wtedy zaczął się problem – ktoś rozpoznał Deana, bez zawahania stwierdzając, że to na pewno on jest tu ze swoim mężem i zrobił im zdjęcie, wrzucając do sieci.
Dean nie był tego świadomy dopóki w czasie operacji męża nie podeszła do niego jedna z pielęgniarek, aby przekazać mu, że pod szpitalem zebrała się grupa dzieciaków i paparazzi, przez co musiała interweniować ochrona szpitala.
— Po co mi to pani mówi? — spytał Dean, nie bardzo rozumiejąc.
— Na wypadek, gdyby chciał pan opuścić szpital.
Dean skinął głową, rozumiejąc ostrzeżenie. Nagle dotarło do niego jak bardzo wdzięczny jest za tą informację. Teraz nie myślał o wychodzeniu, bo był skupiony na myśleniu o Castielu i o tym, aby wszystko było w porządku, ale gdyby chciał wrócić do hotelu, wiązałoby się to z problemem.
— Dziękuję — odpowiedział, wiedząc już, że czeka go noc na szpitalnym korytarzu, albo na krześle przy łóżku Castiela.
Na wszelki wypadek wyłączył telefon, bo skoro po sieci krążyła informacja o tym, że są tu z Castielem, to mógł spodziewać się telefonu od wielu osób, bo to była kwestia czasu nim informacja dotrze chociażby do jego rodziców, a on naprawdę nie miał ochoty i siły, by z kimkolwiek o tym rozmawiać.
Nie włączał telefonu do końca pobytu Castiela w szpitalu, przez kolejne dni skupiając się na tym, aby być przy Castielu. Doktor Redfield zapewniał, że obyło się bez komplikacji, ale olbrzymia blizna na brzuchu męża i tak niepokoiła Deana i wiedział, że już zawsze będzie im o tym przypominała, bo wątpił, aby całkowicie zniknęła.
— Nie jest tak źle — zapewniał Castiela, gdy ten marudził na bliznę. Nie kłamał – mogło być gorzej, ale też nie był do końca szczery, bo całkowicie rozumiał marudzenie męża.
Dean starał się jak najwięcej żartować, aby pocieszyć Castiela. Najwięcej żartował ostatniego dnia, aby poprawić mu humor przed wyjściem ze szpitala, do którego mieli nadzieję już nigdy więcej nie wrócić. Wieczorem mieli pociąg do Los Angeles, bo Dean uznał, że nie będzie ryzykował lotem, co zresztą zasugerował też lekarz. W domu mieli być pojutrze rano. Dwa dni później Dean wracał do Londynu. Wizja rozstania w ciągu kilku dni była chyba głównym powodem do wzajemnej poprawy humoru.
Obaj stracili jednak chęci do jakiegokolwiek żartowania, gdy zobaczyli poważną minę doktora Redfielda, który wyglądał jakby miał im powiedzieć o śmierci kogoś ważnego. Dean pobladł, bo wiedział, że to nie może oznaczać niczego dobrego. Castiel miał wrażenie, że zapomniał jak się oddycha.
— Niestety mam złe wieści — poinformował doktor. — Otrzymałem wyniki obu histopatologii. — Dean schował twarz w dłoniach, bo już wiedział, co to oznacza. Bóg ich nienawidził. Wszechświat ich nienawidził... — Chciałbym powiedzieć to łagodniej, ale wątpię, aby to cokolwiek zmieniło — mówił ze współczuciem w głosie. — Badanie guza potwierdziło złośliwą odmianę nowotworu, badanie węzłów chłonnym potwierdziło przerzuty. Przesłałem wyniki doktorowi Jamesowi, z nim muszą panowie rozmawiać o tym, co dalej. Przykro mi.
— Jakie są szanse? — spytał słabo Dean i to było chyba jedyne, co potrafił z siebie w tym momencie wydusić. Nie był nawet w stanie się ruszyć.
Redfield pokręcił głową i spojrzał na nich współczująco.
— Ciężko powiedzieć — wyznał. — Szybka diagnoza na pewno je zwiększyła, ale teraz ciężko mówić o czymkolwiek pewnym. Czas wszystko pokaże.
Dean spojrzał na Castiela. Był przerażony. Obaj byli. Gdy po raz pierwszy usłyszeli diagnozę nowotworu u Castiela, zapewniano ich, że szanse są duże – że to ponad dziewięćdziesiąt procent. Nagle te dziewięćdziesiąt procent wydawało się być kompletnie niczym.
Żaden z nich niczego nie mówił przez kolejne kilka godzin. Nie wiedzieli nawet, co mówić. Nie byli pewni czy w ogóle są w stanie cokolwiek powiedzieć skoro obaj mieli gule w gardle.
Doktor zostawił im wypis, który Dean z ogromną obawą odebrał.
Ze szpitala wyszli dopiero, gdy podjechała ich taksówka i kompletnie ignorowali paparazzi i ludzi, którzy się tam zgromadzili. Gdy jeden z fotografów podszedł według Deana za blisko, aktor odepchnął go i pokazał środkowy palec do obiektywu, po czym wsiadł do taksówki.
Zabrali swoje rzeczy z hotelu, wymeldowali się i ruszyli na dworzec. W pociągu też długo milczeli. Dean obejmował Castiela, który wtulił się w męża, jakby to było jego jedynym ratunkiem i obaj płakali. Płakali ze strachu przed tym co przyniesie przyszłość. To nie było sprawiedliwe. Dean naprawdę chciał wierzyć, że Castiel był czymś dobrym w jego życiu. Nadal wierzył, że był czymś dobrym, ale uderzyło w niego to, jak szybko los to dobro chciał mu odebrać.
Dopiero po niemal czterech godzinach od usłyszenia złych wieści, Dean był w stanie odezwać się do męża.
— Zadzwonię do Jo. Przełożymy prace nad filmem...
— Dean, nie — przerwał mu Castiel. Jego głos był słaby. Zresztą nie tylko głos – cały był słaby i kruchy. — Dokończ ten film. Proszę.
Castiel nie chciał mówić tego głośno, ale czuł, że jeśli Dean przełoży prace nad filmem, nie dożyje premiery. A jeśli miał odejść młodo, chciał zobaczyć męża w roli jego życia, nim zostawi go tu samego.
— Chcę być z tobą, Cas. Nie wiemy ile ci zostało...
— Na pewno więcej niż trzy miesiące, które zostały do końca zdjęć. Mam po co walczyć, nic mi nie będzie. To mogą być moje ostatnie Święta, nie chcę spędzić ich ze świadomością, że coś ci odbieram...
— Cas, przestań — poprosił, łamiącym się głosem.
Chyba ciągle nie docierało do niego to, że za kilka miesięcy Castiela może już nie być – że już więcej go nie obejmie, nie przytuli, nie pocałuje, nie zobaczy uśmiechu na jego twarzy. Przerażała go taka wizja przyszłości.
— Słyszałeś co powiedział lekarz, Dean. Myślisz, że czemu nie powiedział nam jakie mam szanse? Bo umieram.
Dean przejechał dłonią po twarzy przecierając kolejne łzy, spływające mu po twarzy. Gdy Castiel wypowiedział to ostatnie słowo, wszystko uderzyło w niego jeszcze bardziej.
— Powiemy moim rodzicom?
— Nie — powiedział stanowczo. — Jeśli zostało mi niewiele, chcę, żeby był to normalny czas, z normalnym traktowaniem. Nie zniosę tego współczucia.
Nie chciał się na to zgadzać, ale jeśli taka była wola Castiela, był w stanie na to przystać. Był w stanie zgodzić się na to tylko dlatego, że po śmierci Castiela, na którą teraz się nastawiali, nie zniósłby świadomości, że nie spełnił jednej z jego ostatnich próśb.
A/N
Przepraszam za 2 dni przerwy (tak, wiem, większość autorów na tym portalu cieszyłoby się z dodawania rozdziałów co 3 dni xD), ale miałam totalną niechęć do pisania przedwczoraj, a wczoraj nie miałam siły na to, aby do tego usiąść. Mam nadzieję, że do końca już bez przerw.
P.S. Piosenka w mediach bardzo klimatyczna, więc polecam z całego serca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro