ABE [III]
Kiedy wrócił do domu, Betty już na niego czekała — siedziała na ławce pod budynkiem, nie wiadomo nawet jak długo. Miała na sobie naprawdę ładny, biało-seledynowy komplet, a na nosie modne, ciemne okulary, trochę jakby bardzo chciała pozostać niezauważona. Na widok Abe'a poderwała się jednak z miejsca, by zacząć do niego machać. Zdecydowanie mało dyskretnie.
— Betty! Co ty tu robisz, jest chyba jeszcze wcześnie? — zmartwił się szczerze. Grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczy do mieszkania odkrył, że ta jest jeszcze w środku mokra.
— Nie mogłam się doczekać, pomyślałam po prostu, że od razu do ciebie przyjdę, zaczekam chwilkę i ci powiem...
— Dobrze cię widzieć, to na pewno! Pozwolisz tylko, że się przebiorę, chciałem koniecznie przejść się na plażę, zrobić krótki spacer. Wiesz, brakowało mi morza.
Betty przekrzywiła śliczną główkę i spojrzała na niego rozbawiona.
— Tobie brakowało morza? — upewniła się, nim Abe zrozumiał, jak kretyńsko faktycznie to zabrzmiało. — Głuptasie! Jesteśmy ciągle w Hampton, na wybrzeżu, nigdy nie będzie ci tu dość morza!
Zaśmiał się, kiwając głową. Mógł przynajmniej odwrócić wzrok, by otworzyć drzwi do budynku. Minę musiał mieć teraz wybitnie niemądrą, Billy śmiałby się z niego do rozpuku.
— Masz rację, masz absolutną rację. Wiesz jednak, jak trudno tak szybko zerwać z przyzwyczajeniem! W nocy ledwo mogłem usnąć, bo moje łóżko nie kiwało się na boki.
Wykonał drobną pantomimę chybotania okrętowej koi. Betty zakryła usta dłonią, ale jej śmiech i tak odbił się echem po klatce schodowej. Prędko wróciła do wcześniejszego stanu ekscytacji.
— Och, ale nie powiedziałam ci w końcu! — zganiła samą siebie, wbiegając u jego boku po schodach. — Nie mogłam czekać, kochany, to taka ważna wiadomość. Wejdziemy do mieszkania? No dobrze, mogę powiedzieć ci i tam, byle zaraz!
I gdy już faktycznie znaleźli się w środku, gdy drzwi ledwo się zamknęły, Betty skupiła na sobie całą uwagę Abe'a, spojrzała mu prosto w oczy i unosząc uroczo dłonie wykrzyknęła:
— Tatko zgodził się, bym zaprosiła cię na kolację!
W pierwszej chwili go to zaskoczyło. No bo... jak właściwie powinien zareagować? Tak szczerze nieco się zaniepokoił, bo co to oznaczało? Dobrze rozumiał? Chodziło o kolację w domu Dixonów, taką o jakiej Betty wspominała już wcześniej? Kolację zapoznawczą? Cóż, brzmiało to gorzej, niż najbardziej stresujący egzamin, ale przecież musiał uśmiechnąć się, bo z drugiej strony to fantastyczna okazja, by poznać teściów, pogłębić rodzinne więzi...
Betty chyba źle odczytała jego niepewną minę, bo zaraz dotknęła jego piersi i potrząsnęła szybko głową.
— Ależ o nic się nie martw! To doskonała wieść! Tatko był co prawda bardzo oporny, ale przecież nie mógłby zbyt długo mi odmawiać, prawda? A więc go przekonałam. Już ja się wszystkim zajmę, przyrządzimy kolację, ty się ładnie ubierzesz, porozmawiacie, zrobisz na pewno świetne wrażenie! Będzie cudownie, Abe, tatko od razu zgodzi się na ślub, skoro tylko cię pozna!
Abe musiał odetchnąć, jej jaśniejąca optymizmem twarzyczka dawała mu na szczęście pewne ukojenie. Uśmiechnął się łagodnie.
— Dziękuję, mała — szepnął całkiem szczerze. Znając opowieści o jej ojcu wyobrażał sobie, jak ciężkie musiało to być dla niej zadanie... A jednocześnie już widział, że on sam stanie przed równie ciężkim, jeśli nie dwa razy takim!
Przygryzł wargę i ruszył pewnie w stronę pokoju, aby się przebrać. Betty od razu podreptała krok w krok za nim.
— Tylko wiesz, kochanie — zwrócił się do niej przez ramię, gdy stawał już przed szafą. — Czy aby na pewno musimy w to angażować twojego ojca?
— Och... No wiesz, Abe, to jednak ojciec. Ty nie masz rodziców, sam rozumiesz, byłby naszym jedynym wsparciem...
— Tak, ale pomyśl tylko o naszych zaręczynach. Były takie spontaniczne, tak ci się podobały! Nie powinniśmy może skupić się na czymś podobnym w kwestii ślubu? Załatwimy wszystko nie niepokojąc nikogo, kupimy mały domek pod Hampton, tak jak rozmawialiśmy... Wybacz.
Betty pisnęła i odwróciła się szybko, gdy ściągał koszulę przez głowę, by wymienić ją na coś, co nie pachniało morzem. Abe zerknął w jej stronę. Nawet gdy patrzył na tył jej głowy mógł sobie wyobrazić, jak niepewnie spuszcza wzrok.
— Ale... — odezwała się po dłuższej chwili. — Ale, Abe? Kto wtedy za to wszystko zapłaci?
Zatrzymał się na chwilę z zapinaniem guzików. Miała rację. Rodzinne fundusze na pewno były dla niej zupełnie niedostępne, dopóki była tylko córką, a jeśli stanie się również żoną bez aprobaty ojca, to być może w ogóle będą zmuszeni pożegnać się z oglądaniem pieniędzy Dixonów. Abe ubrał się do końca, podszedł do narzeczonej i łagodnie ją obrócił. Gdy już na niego spojrzała, uśmiechnął się i delikatnym głaskaniem po policzku rozwiał cały niepokój przyczajony nagle w tych pięknych, dużych oczach.
— Masz rację, ptaszyno — zgodził się ciepło. — Całkowitą rację. W takim razie lepiej będzie, jeśli poinstruujesz mnie zawczasu, jak powinienem się ubrać na tę waszą dostojną kolację, a póki co... Co powiesz na naleśniki w pobliskim barze mlecznym?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro