Nowy lew nazywany wężem
Kate wbiegła do dormitorium dziewczyn i rzuciła się na łóżko z czterema kolumienkami i baldachimem, przy którym już stał jej kufer.
- O, hej, Kate. Pamiętasz, jestem Hermiona. Rozmawiałyśmy na uczcie - powiedziała czarownica z burzą gęstych, brązowych włosów.
- Tak, jasne, pamiętam. Lavender, tak? - spytała, patrząc tym razem w stronę dziewczyny, siedzącej na drugim łóżku.
- Tak, Lavender Brown. A to jest Parvati Patil - wskazała ręką na swoją przyjaciółkę.
- Widziałam cię na Pokątnej, Kate - uśmiechnęła się Parvati.
- Tak, byłam tam z rodzicami, zresztą wszyscy czarodzieje tam chodzą - odparła Chamberlain swobodnie.
- Czytałam o twoim ojcu w książkach o quidditchu - odezwała się Hermiona mądrym głosem - I podobno był jednym z lepszych zawodników. To prawda?
- Tak mi się wydaje - Kate wyglądała na zmieszaną - To tata nauczył mnie latać. Zresztą mama też była w drużynie, kiedy chodziła do Hogwartu. Obojgu bardzo zależało na tym, żebym dostała się do drużyny.
- Chyba nie na pierwszym roku? - zdziwiła się Parvati.
- No może nie na pierwszym, ale mój tata został graczem już w wieku dwunastu lat. Dużo ode mnie wymaga - spuściła głowę.
Po chwili zabrała potrzebne rzeczy i ruszyła w stronę łazienki. Uwielbiała kąpiele, a w domu potrafiła siedzieć w wannie godzinami. Po kilkunastu minutach jednak opuściła pomieszczenie i śpiąca włożyła rzeczy do kufra, w którym panował chaos i nieład.
- Dobranoc - powiedziała do dziewczyn, owijając się kołdrą.
Zasypiając myślała jeszcze o tym wszystkim co się dzisiaj wydarzyło i z tymi myślami zasnęła.
Rano obudził ją świergot ptaków, śpiewających za oknem. Uchyliła lekko powieki i przez chwilę zastanawiała się gdzie jest, bo okrągła sypialnia w czerwonawych odcieniach zupełnie nie przypominała jej dawnego pokoju.
- Wreszcie - stwierdziła Hermiona, ścieląc łóżko.
- Już ubrana? O której wstałaś? - spytała Kate zachrypniętym głosem.
- Napewno wcześniej od ciebie - Hermiona otworzyła swój kufer i zaczęła przeglądać książki do wszystkich przedmiotów.
- Już się pakujesz, Hermiona? Nawet nie wiesz jakie mamy dziś lekcje - Patil badawczo spojrzała na szatynkę.
- Szykuję je wcześniej - odparła dziewczyna, jakby to było oczywiste.
Tymczasem Chamberlain wstała z łóżka i ziewając, powlokła się do łazienki. Po kilku minutach wróciła i wyglądała znacznie lepiej. Jej włosy były związane w wysokiego kucyka, twarz była umyta, a dziewczyna w mundurku z naszytym godłem Gryffindoru dumnym krokiem wmaszerowała do dormitorium.
- I jak? - spytała, robiąc obrót w miejscu.
- Przygotuj się na spojrzenia wszystkich chłopców - Lavender uśmiechnęła się zadziornie i poruszyła brwiami.
Kate prychnęła i podeszła do szafki nocnej.
- Nie chcę nosić mundurków - jęknęła - Są niewygodne i nudne.
- Nie są takie złe - wtrąciła się Parvati i wcisnęła buty na nogi.
- Wolałabym już chodzić goła - złapała różdżkę i zbiegła do pokoju wspólnego, zostawiając współlokatorki na górze.
Pokój wspólny był pusty, bo wszyscy zeszli już do Wielkiej Sali. Po chwili do blondynki dołączyła Hermiona, Parvati i Lavender. Razem zeszły na śniadanie i usiadły przy stole obok innych Gryfonów.
- Witamy, panią Ślizgonkę - Kate od razu usłyszała głosy bliźniaków.
- Miałaś nam opowiedzieć o swoich żartach - uśmiechnął się George.
-A mogę najpierw coś zjeść. Umieram z głodu - złapała kilka kanapek i położyła je sobie na talerzu - Ale wy chyba już się najedliście - dodała, spoglądając na okruchy w pobliżu chłopców.
- My nie śpimy tak długo. Ciekawe ile śpią Ślizgoni? Wiesz może? - Fred dźgnął ją w bok.
- Jestem Gryfonką i nie wiem ile się śpi w Slytherinie - odparła, wpychając sobie kanapki do buzi.
Gdy zastanawiała się nad pytaniem bliźniaków, uświadomiła sobie jednak, że od wczoraj ani razu nie pomyślała o Draconie, który przecież przez te wszystkie lata był dla niej kimś w rodzaju przyjaciela. Dyskretnie spojrzała na stół Slytherinu i dostrzegła platynowe włosy Malfoya, tak podobne do jej włosów. Wydawałoby się, że doskonale odnajduje się w towarzystwie, zarówno swoich rówieśników, jak i starszych uczniów.
Jej rozmyślania przerwał odgłos kroków i już po chwili zobaczyła idącą w jej stronę profesor McGonagall.
- Panna Chamberlain. Tu jest twój plan lekcji. Za 10 minut zaczyna się transmutacja i radzę się nie spóźnić - oznajmiła nauczycielka.
- To pani uczy nas transmutacji?
- Tak, ja - rzuciła pośpiesznie i podeszła do Harry'ego i Rona.
Kilka minut lekcji uświadomiło Kate, że McGonagall jest wymagającą nauczycielką i nie wolno jej lekceważyć. Potrafiła być sympatyczna i całkiem zabawna, ale jeśli trzeba, potrafiła też zmusić do nauki i refleksji.
Choć z drugiej strony transmutacja nie była taka zła. Najgorsze były eliksiry. Dziewczyna uwielbiała specyficzny zapach unoszący się w powietrzu, półmrok lochów i delikatnie wrzące w kociołkach mikstury, lecz nie dało się ukryć faktu, że ich nauczyciel - Severus Snape - oczekiwał od nich dużo. Za dużo.
Czekając na kolejną lekcję jaką były zaklęcia z profesorem Flitwickiem Kate usiadła pod salą rozmawiając z Hermioną. Przed nią zostało jeszcze kilka lekcji, choć wszystkie zapowiadały się dosyć ciekawie.
Pod salę właśnie przyszedł Draco i uśmiechnął się perfidnie na widok blondynki.
- Kogo widzą moje oczy? - spytał rozmarzonym głosem, niemal poetyckim - Gryfonka Chamberlain. Wąż, który nieskutecznie próbuje ukryć się w tłumie lwów. Interesujący widok. A tak w ogóle pisałałaś już do rodziców? Ciekawe, czy będą zadowoleni...
Po tych słowach odszedł. Kate siedziała i nie wiedziała co powiedzieć. Te słowa tak bolały. Może dlatego, że czuła, że są prawdziwe.
Co ja sobie myślałam? Że po proatu mi odpuści?
Pod koniec dnia, gdy Kate wróciła do wieży Gryffindoru od razu klapnęła na dużej, czerwonej kanapie obok Freda i Georga.
- Jak wam minął pierwszy dzień? - zapytała i przymknęła oczy.
- Jak zwykle. A naszej Ślizgonce?
Zacisnęła mocno zęby, próbując nie wybuchnąć, ale i tak krzyknęła:
- Nie jestem Ślizgonką!
- No przestań, to tylko żarty - Fred poklepał ją po ramieniu, w celu udobruchania blondynki.
- A właściwie to nie martwisz się tym? - spytał George.
- Czym? - spojrzała na niego i przeczesała włosy ręką.
- No tym, że jesteś teraz z Gryffindoru. Nie mam na myśli, że to zły dom czy coś ale no wi...
- W sumie to mi się chyba nawet podoba. Utarłam nosa Draconowi i jego ojcu. A Gryffindor wcale nie jest taki zły jak myślałam - dodała nieśmiało.
Wszyscy troje uśmiechnęli się na te słowa.
- Kate, a ty właściwie umiesz latać na miotle? - George wyraźnie czekał, żeby zadać to pytanie.
- Jeszcze się pytasz?! Oczywiście, że umiem! Wiesz, czyją jestem córką!
Gdy Weasleyowie wspomnieli o quidditchu w szarych oczach dziewczyny od razu zagościły radosne iskierki.
- Pójdziemy na boisko? Sprawdzimy cię. Jako pałkarze. Zrobimy ci taki test czy nadajesz się do drużyny - Fredowi również bojowo zapłonęły oczy.
- Jest jeden problem, a ten problem nazywa się: NIE MAM MIOTŁY - Kate wyraźnie wypowiadała każde słowo, jakby tłumaczyła coś pięciolatkom.
- To wcale nie jest problem - bliźniacy uśmiechnęli się tajemniczo.
Już po chwili znaleźli się na boisku, a rudzielcy nieśli w rękach swoje miotły.
- Nie będzie tak łatwo, dziewczyno. Pochodzą chyba ze średniowiecza, więc trochę się potrudzisz.
- Już się cieszę - odparła Kate sarkastycznie.
- No to wsiadaj i do roboty!
Nigdy potem nie mogła zapomnieć tego lotu przy zachodzącym słońcu, na starej miotle Freda, który razem z bratem zwijał się ze śmiechu na ziemi.
- Śmiej się śmiej, idioto. Ta twoja miotła mnie nie słucha - warknęła, próbując skierować sprzęt w drugą stronę, ale z marnym skutkiem.
- A myślisz, że z czego się śmiejemy! - George ledwo wypowiedział te słowa, a potem znowu wybuchnął wariackim śmiechem.
Zirytowana Kate wykorzystała chwilę nieuwagi Weasleyów i wyciągnęła różdżkę z kieszeni bluzy.
- No to teraz się pobawimy - szepnęła do siebie i szybko rzuciła zaklęcie, które miało jej pomóc opanować sprzęt.
Jednak w tym samym momencie z szatni wyszedł Oliver Wood, a uwadze kapitana nie umknęło zaklęcie, rzucane przez dziewczynę. Spojrzał na bliźniaków i uśmiechnął się do siebie.
- Chamberlain, ciesz się, że to nie mecz - krzyknął - Wtedy zostałabyś ukarana.
Fred i George dopiero teraz zobaczyli piątoklasistę, ale ich śmiech nie ustał.
Zdezorientowana blondynka spojrzała na chłopaka i wrzasnęła:
- To wina tej dwójki. Kazali mi na tym latać - oskarżycielsko wskazała na Weasleyów.
Oliver wyciągnął różdżkę i szepnął antyzaklęcie, które poleciało w stronę Kate.
Wskoczył na swoją miotłę, odbił się od ziemi, a potem w locie złapał spadającą pierwszoklasistkę.
- Co ty robisz?! - oburzona odrzuciła głowę do tyłu, a jej platynowe włosy uderzyły go w twarz.
- Wyręczam cię. Widać, że nie radzisz sobie z miotłą.
- JA NIE RADZĘ SOBIE Z MIOTŁĄ?! Przejmuję prowadzenie! - złapała mocniej kij i uśmiechnęła się łobuzersko - Trzymaj się...
Chłopak ledwo zdążył złapać ją w pasie, gdy ostro ruszyli do przodu i zrobili ostry obrót w powietrzu.
- Taaa, na tym się przynajmniej da latać - stwierdziła i ponownie ruszyła, tym razem gwałtownie w dół.
Chciała zrobić korkociąg. Wood to czuł. Miotła zaczęła nabierać prędkości, a Kate szybko ją obróciła. Kręcili się, pikując w dół.
Nagle wybiła się do góry, lecąc wprost na słupki bramkowe.
- Co chcesz zrobić?! - zaniepokoił się brunet, choć nie musiał pytać, żeby znać odpowiedź.
Przyspieszyli.
- Uwaga na głowę! - ostrzegła, a sekundę później przelecieli przez pętlę, mijając metalowe elementy dosłownie o milimetry - Nadal uważasz, że nie radzę sobie z miotłą?
- JESTEŚ NIENORMALNA! - wybuchnął, ale już po chwili zaczął się śmiać.
- To nie była odpowiedź na moje pytanie, ale niech ci będzie.
Zleciała w dół i miękko wylądowała na trawie obok bliźniaków, którzy przyglądali się temu z otwartymi buziami.
- Zamknij paszczę, Weasley, bo ci mucha wpadnie - uśmiechnęła się i oddała miotłę Woodowi.
- Masz chyba geny po ojcu - stwierdził z podziwem kapitan.
- Uczę się latać od dziecka - odpowiedziała i ruszyła w stronę zamku.
Gdy weszli do Wielkiej Sali, kolacja już trwała. Bliźniacy zasypywali ją setkami pytań o quidditcha, a Wood zadawał ich jeszcze więcej. Kate musiał skrycie przyznać, że na początku czuła się tym zaszczycona. Dopiero później ich pytania zaczęły dręczyć ją niczym natarczywa, głodna sowa.
- Dacie mi w końcu spokój?! Nie mogę nawet zjeść kolacji. Jestem głodna przez tę twoją cholerną miotłę, Fred. Tyle się musiałam z nią użerać.
- Ciebie brzuch boli z głodu, a nas ze śmiechu. To jesteśmy kwita - odparł rudzielec wesoło, puszczając jej oczko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro