Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Animozje

Wood doprawdy nie pamiętał, żeby kiedykolwiek w szkole czuł się tak podle. Ba! On w całym swoim życiu nie doświadczył tak dewastujących myśli i uczuć. A wszystkiemu była winna ona. Lodowa Królewna o wampirzej duszy i sercu. W snach nawiedzały go jej żółte oczy, już nie złote niczym znicz, lecz jadowicie żółte. Mdliło go na samą myśl o dziewczynie, a kiedy tylko dostrzegł jej postać gdzieś w zasięgu wzroku, szybko oddalał się w inne miejsce, tak by nie musiał na nią patrzeć i jednocześnie by sam mógł uciec przed jej oceniającym, pogardliwym spojrzeniem.

Niestety jakkolwiek by się nie trudził, to i tak był skazany na częste towarzystwo Leanne Doherty. Była przecież prefektem, chodzili na wspólne zajęcia i oczywiście treningi, wszak do końca nieszczęsnego września zostało jeszcze kilka dni. Wood musiał więc znosić obecność dziewczyny w szatni, musiał ścierpieć jej widok na trybunach podczas treningów na boisku. Miał jej już powyżej uszu, a jego podłe samopoczucie odbijało się na całej drużynie, szczególnie w czasie, gdy sam nie mógł grać z powodu kontuzji dłoni. Przez resztę września wyciskał więc z kolegów siódme poty, dyrygując nimi z murawy boiska i nie dawał im przy tym żadnej taryfy ulgowej. Gdyby mógł, kazałby im truchtać na stadion dwa razy dziennie, rano przed zajęciami i wieczorem przed kolacją. Jednak zdecydowany sprzeciw bliźniaków Weasley nieco ostudził jego tyrańskie zapędy.

Kiedy już pani Pomfrey doprowadziła do porządku jego ręce i mógł w końcu wsiąść na ukochaną miotłę, nie schodził na ziemię dobrych kilka godzin, pomimo że tego dnia była Noc Duchów. Pozwolił drużynie iść na kolację, a sam zaciekle ćwiczył różne rodzaje obrony pętli i wszelkie inne pozycje mające na celu zmylenie przeciwnika. Dopiero gdy z powodu ciemności nie widział już nawet końca swojej miotły, zleciał na ziemię i z poczuciem sportowej satysfakcji pomaszerował w kierunku zamku.

Oliver ze względu na późną porę nie spodziewał się spotkać już nikogo na korytarzach, więc zdziwił się, widząc pospiesznie kroczącą Leanne oraz Percy'ego truchtającego tuż za nią.

— Percy! — zawołał kolegę, jednak ten nawet się nie zatrzymał. Czemu go to nie zdziwiło? 

Przeklinając w myślach wiecznie nadętego jak paw Weasleya pobiegł w ślad za gryfonami. Dokąd oni szli we dwójkę? Już zaczął podejrzewać ich o tajemny romans, ale z ulgą zauważył, że rozdzielili się na rozwidleniu korytarza. Leanne pobiegła w prawo, kierując się prawdopodobnie do gabinetu Mcgonagall, a Weasley w lewo, do dyrektora. Wybór był trudny, ale z dwojga złego już wolał rozmowę z dziewczyną. Przez wszystkie lata w Hogwarcie zdążył już się nauczyć, że Percy nie cierpi dzielić się swoimi obowiązkami, nie wtajemnicza w szczegóły nikogo, poza osobami upoważnionymi. Nic by z niego nie wyciągnął, a jeszcze dostałby po głowie za wałęsanie się po zamku w godzinach ciszy nocnej. Przyspieszył kroku, by dogonić dziewczynę. Pal licho postanowienia. Nie był dzieckiem, żeby obrażać się na śmierć za kilka przykrych słów.

— Leanne!

Gryfonka zatrzymała się raptownie na schodach, dysząc z wysiłku. Na jej twarz wypłynęły rumieńce, a Wood z satysfakcją pomyślał, że nie tylko szybki marsz ma z nimi coś wspólnego. Dziewczyna posłała mu zniecierpliwione spojrzenie.

— Czego chcesz, Wood? Spieszę się...

— Co się dzieje? Dokąd to o tak późnej porze? — zapytał wprost.

— To ty nic nie wiesz? Ktoś pociął portret Grubej Damy... — rzuciła przez ramię, kontynuując wspinaczkę po schodach.

— Że co? Niby kto? — Ruszył za nią autentycznie zaniepokojony wieściami, jakie usłyszał.

— A bo ja wiem? Dopiero zauważyliśmy. Większość Gryfonów utknęła w Pokoju Wspólnym. Część nadal jest na zewnątrz, pilnowana jedynie przez sir Nicolasa i nasze zaklęcia obronne — wydyszała, dopadając w końcu do drzwi gabinetu opiekunki Gryffindoru. Zapukała ustalone trzy razy, po czym nacisnęła klamkę.

— Profesor Mcgonagall... — zaczęła już od progu, ale nauczycielka weszła jej w słowo.

— Wiem już o wszystkim, panno Doherty... Przed chwilą usłyszałam Irytka, jak trąbił o tym naokoło. Portret Grubej Damy został pocięty — odparła czarownica, zarzucając na siebie kraciasty szlafrok. — Chodźcie, musimy jak najprędzej dotrzeć do wieży. Intruz wciąż może zagrażać uczniom! Dobrze, że wzięłaś ze sobą Olivera, Leanne... To bardzo rozsądne z twojej strony, że pomimo osobistych antypatii postąpiłaś słusznie. Lepiej teraz nie chodzić samotnie po zamku. Dziesięć punktów dla Gryffindoru — rzekła, a Oliver mógł przysiąc, że kącik ust lekko jej zadrgał, zdradzając zadowolenie.

— Ja... To znaczy... — dziewczyna zaczęła się jąkać i rzuciła nerwowe spojrzenie w kierunku Wooda. W końcu jednak wymamrotała jakieś podziękowania i wbiła wzrok w podłogę, unikając wzroku chłopaka.

— Pani profesor, podejrzewa pani, kto mógł to zrobić? — przerwał po chwili ciszę Wood, krocząc tuż za McGonagall bocznymi schodami, które znacząco skracały drogę do wieży Gryffindoru.

— Niestety, panie Wood, ale obawiam się, że może stać za tym sam Syriusz Black — oznajmiła ponuro. Na dźwięk tego nazwiska Oliverowi dreszcz przebiegł po plecach.

— Syriusz Black? Ale przecież dementorzy pilnują okolic zamku. Niby jakim cudem udałoby mu się dostać do środka?

— Panie Wood... Nikt tego nie wie, ale wszystko wskazuje na to, że ten niebezpieczny uciekinier z Azkabanu rzeczywiście znajduje się w murach Hogwartu. Będzie trzeba zorganizować nocne patrole... Przeszukać wieżę Gryffindoru... Błonia...

— Chętnie pomogę prefektom — odparł natychmiast Wood, na co Leanne prychnęła z irytacją.

— Panno Doherty... Pan Wood ma rację, wszystkie ręce na pokład. Myślałam, że dojrzała pani do tego, aby odsunąć na bok wzajemne animozje, czyżbym się pomyliła?

— Nie... Na pewno każda, nawet najmniejsza pomoc będzie wskazana — wycedziła Leanne przez zęby, widocznie nie mogąc się powstrzymać przed okazją do wbicia szpili Woodowi.

Najmniejsza pomoc? Oliver kolejny raz w towarzystwie Leanne poczuł się jak robal, ale nie była to żadna nowość. Nawet na nią nie spojrzał ani nie raczył skomentować jej słów. Chce wojny? Niech sobie wojuje, ale on nie będzie zniżał się do jej poziomu.

Pod wejściem do pokoju wspólnego gryfonów kotłowało się kilkudziesięciu uczniów, pomiędzy którymi Wood z ulgą dostrzegł Dumbledore'a. Musieli z Percym zjawić się tu chwilę przed nimi.

— Wszystkich uczniów proszę o spokój! Jak już raczył nas powiadomić Irytek, do zamku wtargnął zbiegły z Azkabanu więzień, Syriusz Black. Dlatego też konieczne jest gruntowne przeszukanie całego zamku. Wszystkich uczniów proszę o niezwłoczne zebranie się w Wielkiej Sali, gdzie zorganizujemy nocleg. Wkrótce przybędzie tam też reszta uczniów z innych domów. Porządku mają pilnować prefekci. Potrzebuję też jednej pary uczniów z siódmego roku. Im będzie nas więcej, tym większa szansa na odnalezienie intruza.

Percy jako prefekt naczelny natychmiast się zgłosił, jednak dyrektor rozkazał mu, aby pilnował uczniów w Wielkiej Sali. Wobec tego Wood podniósł rękę.

— Panie Wood, znakomicie... Towarzyszyć panu będzie... Może panna Doherty? Pan Weasley wraz z resztą prefektów poradzą sobie ze wszystkim bez was.

Leanne zarumieniła się, jednak pokiwała głową. Nie mogła przecież odmówić dyrektorowi. Wood dostrzegł jednak, że zacisnęła pięści. Chyba nie w smak jej było paradowanie z nim po zamku nocą.

Oliver był zaskoczony, że w przeciwieństwie do dziewczyny nie miał z tym żadnego problemu. Może złość na wampirzycę już mu przeszła? A może po prostu przestał się przejmować tym, co o nim myśli? Teraz ważniejsze od ich małej wojenki były polecenia dyrektora. Wysłuchał w skupieniu instrukcji, a następnie podążył za profesor Mcgonagall. Zatrzymali się w Sali Wejściowej, gdzie nauczycielka poinstruowała ich, jaką część zamku mają przeszukać.

— Idźcie schodami do wieży astronomicznej. Po drodze dołączy do was profesor Trelawney. No już, prędko... — pospieszyła ich, po czym sama podreptała dziarsko schodami w prawą stronę.

Wood wyciągnął różdżkę w pogotowiu, a Leanne zrobiła to samo.

Lumos — powiedzieli jednocześnie i ruszyli ramię w ramię w kierunku okrągłej klatki schodowej, czujnie obserwując każdy zakamarek. Przez długi czas nie odzywali się do siebie nawet słowem.

— No więc... Cieszysz się? — zagadnął Wood, przepuszczając dziewczynę we wnęce prowadzącej do niewielkiego pomieszczenia łączącego wieżę z resztą zamku.

— Cieszę? Z czego?

— Z końca szlabanu. Jutro październik. Pewnie nie mogłaś się już doczekać — rzucił z przekąsem.

— Jakbyś zgadł... Dawno na nic się tak nie cieszyłam, jak na koniec września.

— Naprawdę było tak strasznie? — nie dowierzał.

— A jest coś, czego z całego serca nienawidzisz? — zapytała kąśliwe.

— Hmmm... Sam nie wiem... Chyba eliksirów...

— To wyobraź sobie, jakbyś musiał chodzić na nie dodatkowe cztery razy w tygodniu.

Wizja tkwienia w lochach i ślęczenia nad kociołkami z parującymi, śmierdzącymi trupem eliksirami była przerażająca.

— Na pewno nie było aż tak źle... — żachnął się, szczerze dotknięty
tym, że ktoś mógłby porównać jego wspaniałe treningi do tych oślizgłych eliksirów.

— Owszem, było — uparcie obstawała przy swoim, a jej oczy zapłonęły gniewem. Przyspieszyła kroku i dumnie wyprostowana zaczęła wspinać się na górę.

— Ech... Doherty... — westchnął Wood.

Czemu ta dziewczyna na samą wzmiankę o jego ukochanym sporcie robiła się taka nerwowa? Niczym tykająca łajnobomba gotowa wybuchnąć w każdej chwili. Nie... Łajnobomba zdecydowanie do niej nie pasuje. Leanne zbyt pięknie pachnie... Morelami... Lodami waniliowymi... I czymś jeszcze... Chwileczkę, o czym on myśli? Miał szukać niebezpiecznego intruza w zamku, powinien zachować najwyższą czujność, a nie pozwalać myślom błądzić wokół takich nieistotnych spraw.

Leanne nie wyglądała na uspokojoną, wręcz przeciwnie, stawiała mocne kroki na każdym schodku, słyszalne zapewne w całej wieży. Nagle coś huknęło i trzasnęło, a Leanne pisnęła i zapadła się kilkanaście cali wgłąb, obiema stopami zanurzona w znikający stopień.

— Co za pech! Wszystko przez ciebie! — krzyknęła do zbliżającego się Wooda.

— Spokojnie, nie ruszaj się. Zaraz cię wyciągnę...

— Nie dotykaj mnie! — wrzasnęła, unosząc ręce w obronnym geście.

— A jak inaczej cię wyciągnę?

— Sama dam radę, odsuń się — warknęła hardo.

Wood zignorował jej bezsensowne protesty i nachylił się, chcąc wyciągnąć dziewczynę z pułapki. Próbował chwycić ją pod pachami, ale rozhisteryzowana i wściekła gryfonka wcale nie zamierzała współpracować.

— Leanne! — warknął Oliver, czując że dziewczyna zapada się coraz głębiej, aż po same uda. Jeszcze trochę, a nie będzie mógł jej wyciągnąć w pojedynkę. Im głębiej schody wciągnęły, tym trudniej było wydostać z nich nieszczęśnika. Pamiętał, jak na piątym roku Neville Longbottom tak się zaklinował, że konieczna była pomoc Hagrida.

— Przestań się wyrywać! — sapnął Wood i z całej siły pociągnął Leanne do góry. Zaparł się stopami o śliski schodek tak niefortunnie, że wpadły one tuż obok unieruchomionych nóg Leanne. Pięknie! Teraz oboje byli w potrzasku.

— Widzisz, coś narobiła? — syknął, czując bardzo wyraźnie pośladek Leanne na swoim udzie.

— Ja narobiłam? Chyba ty! Mówiłam, że sama sobie poradzę, patafianie! Po co się upierałeś? Teraz tkwimy tu jak dwa kołki! — wściekała się. Wood wcale by się nie zdziwił, gdyby z jej nozdrzy buchęły za chwilę pióropusze ognia i dymu.

— Było mi tylko pozwolić... Teraz nie ruszymy się stąd, dopóki ktoś nas nie znajdzie — wycedził, ostatkiem sił powstrzymując się od wybuchu. — Jest środek nocy. Trelawney nigdzie nie widać ani nie słychać... Prawdopodobnie przysnęła gdzieś z butelką sherry. Więc... — nabrał głęboko powietrza, próbując się uspokoić. — Więc spędzimy tu najbliższe kilka godzin, może nawet resztę nocy. Bądź tak łaskawa i przynajmniej nie pogarszaj sytuacji mazgajeniem się i obrzucaniem winy...

— Nie mam zamiaru się mazgaić — prychnęła, ale wbrew temu, co powiedziała, w jej oczach wezbrały łzy.

Wood był zbyt wściekły, żeby jej współczuć. Dyszał ciężko oparty o schodek, czując że stopy zaczynają mu drętwieć od niewygodnej pozycji. Spróbował się przesunąć i odwrócić, tak żeby móc oprzeć ręce o schodek i w ten sposób przyjąć bardziej dogodną pozycję. Co jak co, skoro miał spędzić tutaj jeszcze kilka godzin, warto by zapobiec zapaleniu mięśni barkowych i lędźwiowych, w końcu nie mógł pozwolić sobie na kolejną kontuzję przed zbliżającym się meczem. Poza tym tkwienie w tak ściśle przylegającej do ciała Leanne pozycji było ciężkim wyzwaniem.

— Czy ja mogę wiedzieć, co ty na Godryka wyprawiasz?

— Moszczę się — odparł, udając opanowanie.

— Mościsz się? Ja ci zaraz umoszczę pięść na twojej twarzy. Suń się z powrotem i ani waż się  znowu zbliżać... Podglądaczu! — rzuciła, odpychając go ręką.

— Mówiłem ci, to był przypadek. Nigdy bym nie wszedł do łazienki, gdybym wiedział, że ty tam jesteś. Czemu mi nie wierzysz? Poza tym chcę się odsunąć, jakbyś nie zauważyła.

— Akurat — prychnęła z miną wszechwiedzącej obrażonej księżniczki, wyczarowując sobie aksamitną poduszkę.

Wood rzucił jej zazdrosne spojrzenie i poszedł za jej przykładem, jednak jego poduszka nie była tak wymyślna i wygodna jak jej. Przeklęte zaklęcia, nigdy nie był w nich jakoś specjalnie dobry.

Obserwował, jak Leanne odsuwa poduszkę jak najdalej pod samą ścianę i opiera na niej głowę. Wzrok Wooda powędrował na jej  kusząco wygiętych plecach.

— Moglibyśmy wezwać pomoc... — westchnęła, powstrzymując się od płaczu. — Ale jak na złość Patronus to pierwsze zaklęcie, które mi nie wychodzi — powiedziała, ocierając oczy rękawem szaty. Wood zamrugał kilka razy żeby wyrwać się z transu i utkwił spojrzenie w twarzy Leanne, w duchu przysięgając sobie nie spuszczać więcej wzroku.

— Mnie też się nie udało ani razu wyczarować Patronusa... — wyznał Wood.

Chociaż bardzo mu zależało na opanowaniu tego zaklęcia, i chociaż z obrony przed czarną magią był najlepszy w klasie, lepszy nawet od Percy'ego, to z jego różdżki za każdym razem wydostawał się jedynie strzęp srebrnej mgiełki, nic więcej. Profesor Lupin pocieszał go, twierdząc że bliska obecność dementorów utrudnia nauczenie się tej sztuki, jednak Wood był rozgoryczony porażką. Podejrzewał, że za jego niepowodzeniem stali nie tylko dementorzy. Lupin wspominał, że czarodzieje mocno nieszczęśliwi, będący w depresji, przytłoczeni codziennym smutkiem również nie potrafią wyczarować Patronusa. Nawet niektórzy dorośli czarodzieje mają z tym nie lada problem, ponieważ zaklęcie to było, jak ujął profesor: "permanentnie związane ze stanem psychiki, ze zdrowiem umysłu i dobrostanem duszy, a czasem nawet serca".

Tak... Z jego sercem w ostatnim czasie nie było w porządku. Było mocno poturbowane i zranione słowami wypowiedzianymi przez osobę, która była teraz na wyciągnięcie jego ręki.

Ta myśl go niemal spopieliła. Leanne znajdowała się bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. Poczuł jak nieznajome ciepło rozlewa się od jego serca aż do podbrzusza. Przełknął ciężko ślinę i odwrócił wzrok od zapłakanej, a mimo to wciąż pięknej twarzy Leanne. Mniemał, że dziewczyna przestała mu się podobać po tych wszystkich kłótniach i niesnaskach, ale w tej chwili poczuł, że pociąga go jak nigdy wcześniej. Znowu na nią spojrzał i odetchnął przeciągle, tocząc walkę z myślami.

— Czemu się na mnie gapisz? — syknęła dziewczyna, przerywając jego wewnętrzny monolog.

— Bo...

— Bo co?

— Bo jesteś śliczna... — wypalił bez namysłu.

Sam nie wiedział, dlaczego wypowiedział na głos te trzy słowa. I nie uwierzyłby w to, gdyby nie zszokowany wyraz twarzy Leanne i jej nagle zaróżowione policzki.

— Nie żartuj sobie ze mnie... Nie pora na wygłupy.

— Nie żartowałem — zaperzył się.

— Akurat — prychnęła, potrząsając głową, żeby odgarnąć splątane włosy do tyłu.

— Nie wierzysz mi?

Rzuciła mu pełne politowania spojrzenie i grymas świadczący o tym, że nie potraktowała poważnie jego słów.

I nagle wezbrało w nim pragnienie, żeby jej udowodnić, że nie ma racji. Przysunął się bliżej i pochylił, tak że niemal stykali się nosami.

— Wood... Co ty robisz...

Nie dokończyła zdania, bo jej rozchylone ze zdziwienia wargi zostały zamknięte ustami Olivera.
Przez chwilę oboje znieruchomieli, tak jakby ktoś rzucił na nich zaklęcie Drętwoty. Wstrzymali oddech, nie poruszyli się choćby o cal przez długie sekundy, które wówczas wydawały im się wykraczać poza czasoprzestrzeń. Ich serca biły jak oszalałe.

Wood zdziwił się, że Leanne nie protestuje, nie wyrywa się... Zachęcony brakiem sprzeciwu pogłębił pocałunek, z satysfakcją spotykając się ze stłumionym westchnieniem Leanne. Krew w nim zawrzała, kiedy ich języki zetknęły się subtelnie, w rozkoszny sposób ocierając o siebie. Jego ręce prawie bezwiednie objęły dziewczynę w talii. Sunął rękami po jej plecach, napawając się słodkim smakiem malinowych ust, które tak chętnie oddawały pocałunki. Miał wrażenie, że za chwilę eksploduje. I wnet to się stało, ale bynajmniej nie w taki sposób, jakby sobie tego życzył.

Protego! — usłyszał tylko, i odrzuciło go do tyłu na przeciwległą ścianę. Niespodziewane zderzenie ogłuszyło go na moment. Zamrugał, próbując odgonić mroczki sprzed oczu, wciąż czując smak dojrzałych malin na swoich wargach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro