5. Widzialne niewidzialne, niewidzialne widzialne
Oliver nie pamiętał, by kiedykolwiek w życiu czuł się tak przygnębiony. I to z powodu zaledwie kilku zdań wypowiedzianych przez jedną dziewczynę. Nie potrafił wziąć się w garść. Słowa rzucone z taką pogardą przez Leanne wciąż odbijały się echem w jego głowie, powodując mdlące uczucie zniechęcenia. Kopnął ze złością jakąś wystającą kępkę traw, zmierzając w stronę chatki Hagrida.
Wybrał opiekę nad magicznymi stworzeniami jako przedmiot w siódmej klasie ze względu na fakt, iż gajowy nie był wymagający w stosunku do uczniów, i co najważniejsze, nie zadawał prac domowych. Oliver swoją przyszłość wiązał z Quidditchem, więc niepotrzebne mu było wielogodzinne, codzienne ślęczenie nad stosami ksiąg. Co prawda był bardzo uzdolnionym uczniem i wielu nauczycieli załamywało ręce nad marnowaniem tak błyskotliwego umysłu, lecz Oliver był przekonany, że Quidditch to jego przeznaczenie. Przynajmniej do czasu ostatniej kłótni z prefekt naczelną Leanne Doherty.
Ta mała wampirzyca zasiała w nim ziarno zwątpienia w swój talent, umiejętności i przyszłość. Może faktycznie to był błąd? Może Quidditch miał ostatecznie okazać się drogą prowadzącą na bezdroża pomyłek, porażek i życiowych problemów? Może tak naprawdę tylko wmówił sobie, że jest wyjątkowo uzdolniony w tej dziedzinie?
Westchnął z rezygnacją i zatrzymał się obok grupki gryfonów i puchonów. Ze zdziwieniem zauważył, że wśród nich znajdowała się także Leanne. Ona? Na opiece nad magicznymi stworzeniami? No tak, coś mu się obiło o uszy, że planuje zostać uzdrowicielem, a ten przedmiot mógł wchodzić w zakres obowiązkowych Owutemów do zaliczenia. Jej długie proste włosy powiewały na wietrze i miał ochotę chwycić je w dłoń, zanurzyć w nich palce, sprawdzić, czy są tak gładkie i miękkie, na jakie wyglądają... Otrząsnął się natychmiast z natrętnych, przeszkadzających myśli. Musi dać sobie z nią spokój. To nie jest dziewczyna dla niego. Zresztą już zdążył się przekonać, że nie miałby żadnych szans u Królowej Lodu.
Przywitał się z Percym, który chyba wybrał wszystkie możliwe przedmioty z listy, po czym stanął w milczeniu, czekając wraz z resztą na Hagrida. Zerknął z ukosa na Leanne. O dziwo wyglądała na nieco zmieszaną. Czyżby to z jego powodu? Oliver miał cichą nadzieję, że dziewczyna żałuje swoich gorzkich słów wypowiedzianych zaledwie kilka dni temu. Szybko jednak pozbył się złudzeń, kiedy zlustrowała go nieprzyjemnym spojrzeniem, ze zwykłym pogardliwym grymasem na twarzy. Pokręcił głową z irytacją, przewrócił oczami i ponownie dał upust kotłującym się w nim negatywnym emocjom, maltretując butem kępkę trawy porastającą ścieżkę obok chatki.
— Cholibka, Oliver, a co ci ta trawa zrobiła, że tak się nad nią znęcasz, he? — Zza ogrodzenia dobiegł ich głos gajowego, który po chwili wyłonił się z półtuszą jakiegoś martwego zwierzęcia zarzuconą na ramię.
— Chodźcie no, powim wam co nieco o dzisiejszej lekcji. Udamy się zara do Zakazanego Lasu. Niech skonam, kopary wam opadną... Poznacie dzisiaj jedne z najintieligientniejszych magicznych stworzeń — powiedział Hagrid, z uradowaną miną godną Świętego Mikołaja rozdającego dzieciom prezenty.
Garstka siódmoklasistów ruszyła bez entuzjazmu za gajowym. Musieli co jakiś czas truchtać, żeby dorównać krokom stawianym przez Hagrida, ponieważ były co najmniej trzykrotnie dłuższe od normalnych. Za nimi biegł brytan Kieł, z zadowoleniem merdając ogonem i przeganiając umykające sprzed pochodu wiewiórki i leśne ptactwo.
Drzewa na skraju lasu obsypane były gdzieniegdzie złotym listowiem, zwiastującym rychłe nadejście jesieni. W powietrzu unosił się zapach wilgotnego, nagrzanego słońcem runa, suchych traw i świerkowych igieł.
Zewsząd dobiegały odgłosy skrzydlatych mieszkańców lasu, a szumiące korony drzew szeptały w uniesieniu jakieś pradawne melodie.
Szli wydeptaną ścieżką, co jakiś czas odgarniając na boki gałęzie i łodygi wysokich zarośli i krzewów. Oliver w ostatniej chwili całą dłonią chwycił ogromną pokrzywę ognistą, odgiętą niczym katapultę przez przedzierającego się poprzez chaszcze Hagrida. Groźne wypustki rośliny zmierzały z zawrotną prędkością w kierunku twarzy Leanne.
— Doherty, uważaj! — wydusił Oliver, z refleksem godnym obrońcy chwyciwszy brunatną, piekielnie parzącą łodygę. Kurczowo trzymał tę bestię czekając, aż dziewczyna przejdzie bez szwanku. Poczuł bolesne pieczenie, a na skórze jego dłoni zaczęły pojawiać się drobne, czerwone krostki. Niech to! Syknął z bólu i zaklął pod nosem, po czym pospiesznie ruszył za oddalającą się gryfonką. Dogonił ją kilkanaście metrów dalej, gdzie ścieżka kończyła się na skraju niewielkiej polany otoczonej zwalistymi drzewami i rozłożystymi choinami, z których zwisały monstrualne szyszki. Czy w tym lesie wszystko musi być tak ogromne? Cholerna pokrzywa... Oliver spojrzał ze złością na swoją spuchniętą rękę. Krostki zdążyły zamienić się już w pulsujące bąble. Będzie musiał z tym pójść do pani Pomfrey, inaczej nici z wieczornego treningu. Westchnął zrezygnowany. Wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu, tak jakby dotychczas mało miał problemów.
Tymczasem niczego nieświadomy Hagrid zrzucił ociekające krwią krowie mięso na środek polany i przywołał uczniów ręką tak, aby stanęli nieopodal. Oliver przesunął wzrokiem po zaroślach i aż drgnął, kiedy jeden z krzaków zatrząsł się i odchylił, tak jakby jakieś zwierzę przecisnęło się obok niego. Nie dostrzegł jednak niczego, chociaż wytężał wzrok, a wzrok miał znakomity, w końcu był graczem Quidditcha. Kątem oka zauważył, że Leanne nagle postąpiła kilka kroków do przodu, oglądając się za siebie.
— No proszę, już są dwa! — zawołał rozpromieniony Hagrid.
— Jak to dwa? Przecież tu niczego nie ma! — pisnęła blondwłosa puchonka.
— No właśnie. Kto mi powie, o jakich zwierzakach będzie dzisiaj mowa? — zapytał gajowy, a jego błyszczące jak dwa żuki oczy śmiały się łobuzersko z gąszczu brody i splątanych włosów. Oczy wszystkich zgromadzonych skupiły się na kawałkach mięsa, odrywających się od spoczywającej na środku polany półtuszy i znikających w powietrzu.
Percy Weasley uniósł niezwłocznie rękę i poprawił okulary, przywołując na twarz świętoszkowatą minę przyszłego asystenta, jeśli nie samego Ministra Magii. Hagrid skinął głową zachęcająco.
— Podejrzewam, że mamy do czynienia z wysoce niebezpiecznymi i rzadkimi stworzeniami, których nazwa wywodzi się z języka łacińskiego i brzmi: testrale — powiedział Percy pompatycznym tonem. — Charakterystyczną cechą tychże stworzeń jest fakt, iż są one widzialne jedynie dla osób, które były świadkiem czyjejś śmierci. Z tego też względu uważane są za nieszczęśliwe omeny, zwiastuny przykrych wydarzeń i wypadków. Osobiście uważam jednak, że pogłoski o ich rzekomym wpływie na...
— Zgadza się! Dziesięć punktów dla Gryffindoru! — przerwał mu Hagrid, widocznie chcący jak najszybciej przekonać się, ilu uczniów spośród garstki stojącej na polanie widzi te magiczne stworzenia. — No więc, kto je widzi? — zapytał, patrząc z zaciekawieniem na grupkę uczniów.
Nikt nie podniósł ręki, chociaż Oliver miał nieodparte wrażenie, że Leanne jakby się zmieszała, wbijając wzrok w glebę. Na jej policzki wypełzły niewielkie rumieńce. Czyżby nie przyznała się, chociaż tak naprawdę widziała testrale?
— No tak... W waszym wieku to rzadkość je widzieć, ale możecie je dotknąć, są obłaskawione, nie trzeba się lękać — oznajmił niezrażonym głosem Hagrid, po czym przywołał uczniów do siebie, pokazując im, gdzie położyć ręce, aby pogładzić testrale po grzbietach.
Oliver bacznie obserwował zachowanie Leanne i jej speszone spojrzenie oraz wymuszone zachowanie tylko utwierdziły go w przekonaniu, że dla dziewczyny tajemnicze, niewidzialne zwierzęta są jak najbardziej widzialne. Nawet jeśli jego wnioski były trochę na wyrost, to przeczucie podpowiadało mu, iż ma rację. Chłopak spochmurniał i przyjrzał się uważnie gryfonce. Zastanawiał się, czyją śmierć widziała. Uczucia rozgoryczenia z powodu jej wcześniejszego zachowania i złości za poparzoną rękę trochę zelżały. Ale tylko trochę. Ręce piekły go niemiłosiernie, a ta niewdzięcznica nawet słowem nie podziękowała!
— Chodź, Oli, tutaj ma grzbiet, widzisz? Znaczy się, dotknij tutaj — zawołał go Hagrid.
Oliver wyciągnął przed siebie lewą rękę, która była mniej poparzona, prawą zaś kurczowo trzymając przy boku.
— Cholibka, a tobie co się stało? Dotknąłeś tego paskudztwa po drodze? A niech mnie! Ostatnio żem wykarczował wszystkie pokrzywy, ale widocznie jedna się musiała ostać. Trzeba z tym prędko do skrzydła szpitalnego. Inaczej wda się zakażenie — westchnął, oglądając czerwoną i spuchniętą rękę Wooda. Palce były już tak grube, że wyglądały jak ugotowane na parze serdelki.
Leanne obdarzyła Olivera zmartwionym spojrzeniem i chłopak miał wrażenie, że chciała coś powiedzieć, jednak ostatecznie objęła się tylko ramionami, zaciskając usta i spuszczając wzrok na swoje stopy.
Ze względu na poparzenie dłoni Wooda, Hagrid zarządził wcześniejszy koniec lekcji. Wkrótce przedzierali się zatem z powrotem przez las do zamku. Oliver czuł, jakby prawa ręka miała mu za chwilę odpaść, a druga jakby przed chwilą wsadził ją do kubła z wrzątkiem. Obie pulsowały tępym bólem i były przeraźliwie gorące. Z ulgą wyszedł spomiędzy drzew na błonia i ruszył pospiesznie w stronę zamku, zostawiając za sobą resztę kolegów. Dopadł drzwi wejściowych i z irytacją pomieszaną z rozpaczą stwierdził, że nie był w stanie otworzyć ogromnych drzwi wejściowych. Spróbował chwycić ogromną klamkę łokciami, jednak na niewiele się to zdało.
— Wood, poczekaj... Otworzę ci!
Oliver zaklął pod nosem, słysząc głos ciemnowłosej prefekt. Czy ona zawsze musi być świadkiem jego kompromitacji? Nie protestował jednak, kiedy po chwili otworzyła mu drzwi. Nie raczył jej mimo wszystko podziękować. To przecież jej wina, że nie był w stanie wykonać tak prostej czynności. Ruszył z wściekłością w stronę skrzydła szpitalnego. Nie mógł zobaczyć wyrazu smutku i przejęcia, malującego się na twarzy dziewczyny.
Czasem materialne rzeczy trudniej dostrzec, a niewidzialne są nad wyraz widoczne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro