Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|Szczęście|


-Jesteś już gotowa?- westchnął, wołając po raz tysięczny swoją wnuczkę.- W szpitalu mieliśmy już być trzydzieści minut temu.

-Jeszcze tylko włosy zwiąże!- krzyknęła przez drzwi swojego pokoju.

-Mówisz to już od godziny- sapnął, opierając się o framugę.

-Już! Jestem!- powiedziała, uśmiechając się w stronę swojego dziadka.- Możemy iść.

-Nareszcie!- uradował się staruszek, otwierając energicznie drzwi.

-Co sądzisz o moim sweterku?

-Jest ładny, ale długo zajmuje Ci ubranie go, więc jest niepraktyczny.

-Eh, nieważne. Gdzie jest ten szpital?

-Gdzieś na pewno- odezwał się Vulpi, wylatując zza głowy swojej właścicielki.

-Dlaczego moje kwami jest takim idiotą?- westchnęła, uderzając się w czoło otwartą dłonią.

-Jaka właścicielka, takie kwami. A nie, ty jesteś jeszcze gorsza- uśmiechnął się wrednie, podlatując w stronę Mistrza.

-Spokój!- powiedział stanowczo staruszek.- Nie chce mi się słuchać waszych sprzeczek. Za piętnaście minut powinniśmy być na miejscu.

-Jaka jest ta cała...Elize?- spytała Valeria, przerywając dosyć niezręczną ciszę, jaka między nimi zapadła.

-Jest naprawdę miła i jak na swój wiek ma świetne poczucie humoru.- odpowiedział Fu, spoglądając z uśmiechem na swoją wnuczkę.

-Uff, kamień z serca- odetchnęła z ulgą, wypuszczając przy tym prawie całe powietrze z płuc.- To w sumie może potwierdzać moją teorię, że Dylan tak naprawdę jest adoptowaną małpą.

-Jedyną małpą jesteś ty- wtrąciło stworzonko, nadal wrednie się uśmiechając w stronę dziewczyny.

***

-W końcu jesteście!- krzyknęła uradowana staruszka na widok Mistrza i jego wnuczki.- Miło was widzieć, ty musisz być tą słynną Valerią- zaśmiała się, spoglądając na dziewczynę.

-Tak, to ja. Miło mi- powiedziała nieśmiało, naciągając nieco rękaw swojego swetra.

-Mów mi Elize złotko- oznajmiła, patrząc na szatynkę jak na ósmy cud świata. -Chcecie się gdzieś przejść? Niedaleko jest taki ładny park, a ciągłe siedzenie w szpitalu doprowadza mnie do białej gorączki.- zażartowała, szybko zmieniając temat.

-Chętnie. Świeże powietrze dobrze nam zrobi- odpowiedział staruszek, wtrącając się do rozmowy.

-Koło parku jest też kawiarnia- dodał blondyn, podchodząc bliżej kobiety.

-A właśnie, przyszedłeś w dobrej porze- odparła staruszka, wlepiając swój wzrok w chłopaka.- Poznajcie mojego wnuczka, Dylana.

-Miło mi Cię poznać, Dylanie- powiedział siwowłosy, wyciągając swoją, nieco pomarszczoną dłoń.

-Mi również, Panie Fu- uśmiechnął się, ściskając rękę Mistrza.- Moja babcia zdążyła mi już wiele o Panu powiedzieć.

-Naprawdę? To bardzo miło z twojej strony, Elize.

-Oj tam, drobiazg- wtrąciła kobieta, śmiejąc się pod nosem.- Z tego, co mi wiadomo, to znacie się ze szkoły, mam rację?

-Tak, znamy się- odparł szybko niebieskooki, wpatrując się w Valerię, która stała naprzeciwko.

-Niestety- dodała szeptem, usiłując zabić chłopaka wzrokiem, a gdyby to było faktycznie możliwe, ten już by leżał plackiem na korytarzu.

Chłopak odpowiedział tylko krótkim prychnięciem, patrząc uporczywie w oczy dziewczyny.

Ich relacja była prawie tak samo zwariowana, jak oni. Ci dwaj nie byli przyjaciółmi- mimo że wiedzieli o sobie praktycznie wszystko- nie byli też zwykłymi znajomymi, którzy mówią sobie sporadycznie „cześć" na chodniku. Ta znajomość była jedną, wielką mieszanką wybuchową, głównie dzięki Valerii, która codziennie staczała minimum cztery wojny światowe, i strzelała przynajmniej pięćdziesiąt fochów- o których zresztą później zapominała.

Za to Dylan był jej całkowitym przeciwieństwem- zawsze elegancko ubrany, odpowiedzialny, stanowczy i sumienny. Do tego zawsze spokojny i opanowany.

-To co, idziemy?- powiedziała ochoczo Elize, podchodząc bliżej staruszka.- Ten park jest naprawdę ładny, a o tej porze nie powinno być w nim wielu ludzi.

-Będziemy mijać po drodze jakąś budkę z kebabem?- spytała Valeria, kiedy już wyszli ze szpitala, i skierowali się w stronę parku.

-Raczej nie, za trzy minuty będziemy na miejscu, a ta część miasta raczej nie słynie ze swoich budek z kebabami- zaśmiała się staruszka, a Fu z nią.

-Chyba wytrzymasz jeden dzień bez okupowania ani jednej budki?- zażartował siwowłosy, głośno się śmiejąc.

-Nie, nie wytrzymam. Jak jestem zdenerwowana, to jem kebaba, a dzisiejszy dzień będzie właśnie jednym z tych dni- odpowiedziała, patrząc wymownie na Dylana, jakby cała jej wypowiedź była właśnie kierowana w jego stronę.

-Jesteś niemożliwa- westchnął ciężko blondyn, kręcąc przy tym głową.

-O i już jesteśmy!- uradowała się Elize, klaszcząc w dłonie.- Robi wrażenie, co? Nigdy nie byłam w tym parku przed wypadkiem Adriena, ale teraz, żeby nie siedzieć ciągle w tym szpitalu zaczęłam chodzić tutaj- powiedziała, spoglądając na różnokolorowe rabaty, i mniejsze krzewy.- Nie jest to największy park, ale ma swój urok, czyż nie Fu?

-Dokładnie tak- przytaknął mężczyzna, skanując wzrokiem każdy, nawet najmniejszy kwiat.- Nie sądziłem, że w sobotę może być tu tak mało ludzi.

-Prawda? To bardzo przykre, że coraz więcej ludzi zamyka się w swoich pokojach, nawet nie zdając sobie sprawy, jaki piękny świat ich otacza- odparła smutno, idąc przed siebie małą alejką.- Teraz ludzie nie widzą nic innego poza pracą, swoimi obowiązkami, i odpoczynkiem na kanapie.

-Otóż to, ale wiesz Elize, świat cały czas się zmienia. Za parę lat na ulicach możemy zobaczyć latające auta i ludzi ubranych w złoto- zaśmiał się, spoglądając na roześmianą twarz jego towarzyszki.

-Masz zbyt bujną wyobraźnię, Fu.

-"Wspólny spacer" co?- prychnęła szatynka, patrząc na oddalające się sylwetki staruszków.

-Ładnie razem wyglądają- uśmiechnął się pod nosem niebieskooki, siadając na zielonej, lekko już zardzewiałej ławce.

-Czy ja wiem? Normalnie wyglądają- powiedziała znudzonym tonem, opierając się bokiem o oparcie ławki.

Blondyn nic nie odpowiedział na początku, wiedząc, że jakakolwiek sprzeczka z tą dziewczyną nie ma najmniejszego sensu- a może jedynie spowodować wybuch kolejnej bomby atomowej.

-Tak czy siak, mam nadzieję, że będą razem szczęśliwi.

-Coś ty powiedział?!- wykrzyczała, patrząc na niego jak na wariata.

-To, co słyszałaś. Twój dziadek ma prawo do bycia szczęśliwym, a ty nie możesz mu zabronić spotykać się z moją babcią. On nie jest przedszkolakiem, a ty nie jesteś jego opiekunką.

W pierwszym momencie Valeria miała ochotę uderzyć go w twarz, potargać jego idealnie wyprasowaną koszulę, i powiedzieć mu, że jest idiotą, który nic nie wie o życiu.

Później zdała sobie sprawę, że ten PożalSięBoże blondyn w tym żałosnym krawacie, ma jednak rację, a ona nie może stanąć na drodze swojemu dziadkowi, który tak ochoczo skakał po drodze, która prowadziła go do szczęścia. Jego szczęścia.

-Powiem to niechętnie, ale...-zrobiła pauzę, patrząc na swojego dziadka- masz cholerną rację, Dylan.

xxx
TADAAA!
Mówiłam już jak bardzo kocham Valerię? ❤
Ogólnie to na początku rozdział miał być dłuższy, a rozmowy między Valerią a Dylanem miało wcale nie być...
Ale uznałam, że zrobię takie coś xd
Rozdział tak wieje nudą, że bardziej się nie da
Mam nadzieję, że kolejny wyjdzie lepiej 👌
No, to chyba tyle
Ja uciekam do krainy kołderek w My Little Pony użalać się nad swoim marnym losem :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro