Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|Ogniki|



Chwile, kiedy nie mógł zmrużyć oka, zaczęły mu już się mieszać, a on sam, nie wiedział już co się działo wokół niego, nie to, żeby kiedykolwiek będąc w tym miejscu wiedział. Był już zmęczony tym wszystkim i gdyby tylko mógł, od razu wziąłby Marinette za jej drobną dłoń, uciekając z nią w kierunku stolicy.

To było piękne wyobrażenie, którego Adrien trzymał się niczym ostatniej deski ratunku, aby tylko nie zwariować. Od kiedy znajdował się tam, często odbiegał myślami bardzo daleko, myśląc nad tym, co będą robić kiedy to wszystko się już skończy. Tak naprawdę, tylko one trzymały go, kiedy był już na skraju szaleństwa, stojąc nad wielką przepaścią, zaledwie półkroku od wpadnięcia w nią i pogrzebaniu ich wszystkich w czarnej otchłani.

Spojrzał przed siebie, widząc granatowowłosą z zawieszoną nisko głową. Nienawidził widzieć jej w takim stanie, nieważne w jakiej postaci, czy to odważnej Biedronki, czy też niezdarnej Dupain- Cheng- widok jej skulonej postawy zawsze wywoływał dreszcze i serię malutkich ukłuć szybko wbijających się w jego serce z częstotliwością latającego kolibra. Zawsze nie wiedział jak zareagować na taki widok, jak dobrać słowa i odpowiednio je złożyć w całość. Dlatego siadał obok i bez słowa obwijał ją swoimi ramionami, dając się wypłakać albo zwierzyć z tego wszystkiego co aktualnie zatruwało jej umysł, a czasami po prostu dodać otuchy w gorszych chwilach, kiedy wszystko przytłaczało ją aż za bardzo. Tak było i tym razem: ruszył przed siebie, mimo, że sam, w środku, nie czuł się najlepiej, postanowił zgromadzić resztki swojej wewnętrznej siły i oddać je ciemnowłosej, aby tylko zobaczyć jakąkolwiek poprawę z jej strony.

Oplótł jej delikatne ciało, sadowiąc się koło niej, a ona czując jego obecność uśmiechnęła się smutno, opierając głowę na jego barku. W innej sytuacji zapewne zapytałby co się stało, a ona, prawdopodobnie zaczęłaby opowiadać mu wszystko ze szczegółami, tak jak za każdym razem, ale teraz nie było to potrzebne. Adrien dobrze wiedział, dlaczego niebieskooka jest taka przybita, ponieważ sam tak się czuł: zapomniany.

Kto by się nie czuł?

— Będzie dobrze, Moja Pani — wyszeptał łamliwym głosem.

Nie będzie- doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jednak chciał podnieść ją na duchu, odciążyć ją, chociażby na chwilę od natrętnych myśli, które wypalały ją od środka, pożerając każdy skrawek jej umysłu, przy okazji go zatruwając. Był jej słońcem i nawet w takich chwilach, choć sam nie był już tak silny jak kiedyś, musiał dla niej świecić, choćby nie wiem co.

— Chciałabym w to wierzyć... — odpowiedziała cicho, miętoląc w dłoniach skrawek marynarki.

— Hej, ale popatrz na to z drugiej strony: nic się nie dzieje bez przyczyny, może za tym wszystkim kryje się coś większego?

To był szybki strzał, który miał na celu tylko odciągnąć ich myśli od tych wszystkich, niezbyt przyjemnych historii, które zdążyły nagromadzić się w ich głowach i, cóż, udał się. Nawet bardziej niż przypuszczał Agreste, gdyż teraz rozmawiali na temat tego, jaką mogą pełnić w tym wszystkim rolę, dlaczego akurat oni, czy gdzie się wybiorą kiedy już z tego wyjdą. Zaproponował dom swojej babci, ponieważ o niej pomyślał w pierwszej kolejności, na dziewczyna uśmiechnęła się radośnie, chyba pierwszy raz od dłuższego czasu.

Często opowiadał przyjaciołom o swojej babci, głównie przez to, że kobieta codziennie uczestniczyła w jakiś nietypowych sytuacjach, zawsze wychodząc z nich w akompaniamencie swojego, głośnego śmiechu. Nie było dnia w całym roku, aby siwowłosa nie zaszczyciła chłopaka swoimi opowieściami o przygodach jakich doświadczyła. W takich chwilach, słuchając emocjonujących historii, gdzie główne skrzypce grała matka jego ojca, blondyn zaczynał się zastanawiać czy nie zrobić testów genetycznych, wykluczających jakiekolwiek pokrewieństwo między staruszką a kosmitami. Jednak wizja zobaczenia stuprocentowej zgodności, albo odkrycia w DNA jasnowłosej jakiejś nieznanej substancji niepochodzącej z Ziemi szybko stawiała go na nogi. Adrien wolał spać spokojnie, nawet jeżeli miał żyć przez to w kłamstwie, to nie chciał wiedzieć, że tak naprawdę jest imigrantem z innej planety, o ile nie galaktyki, natomiast wujek Harry wcale nie pojechał na studia do Belgii, a buszować kosmos, poszukując nowych ras, które z chęcią by zwerbował na swój statek.

Tęsknił za nią, chyba najbardziej ze wszystkich osób, które były mu bliskie i których teraz mu brakowało. Prawie zapominał już jak wyglądała, brzmiał jej głos, smakowała słynna szarlotka- ulubiony specjał chłopaka z długiej listy dań, które przygotowywała Elizabeth. Tak bardzo chciał usłyszeć teraz jej śmiech, który często wydobywał go z silnych objęć smutku, przytulić się do niej, ukryć w szczelnym uścisku, przed wszystkimi przeciwnościami losu, oddać troski, kłębiące się w nim, powierzając skrawek swojej duszy.

Miał cichą nadzieję, że nie przegapił jeszcze jej urodzin i jak co roku, wraz z ojcem, wujkiem i kuzynem przygotują specjalnie na tę okazję statek, którym będą spokojnie sunąć po Sekwanie tak długo, jak tylko jubilatka będzie sobie życzyć. Bardzo lubił tą tradycję, za widok Paryża, na tle zachodzącego słońca, za możliwość spotkania się z najbliższymi, których nie miał okazji widzieć na co dzień, na przykład z ciocią Heyzel, co prawda przyszywaną, bo wcześniej wymieniona była tylko przyjaciółką jego babci, aczkolwiek bywała u niej tak często, że sam z siebie zaczął nazywać ją swoją ciotką, co zresztą bardzo ucieszyło obie kobiety. Nawyk zabierania Guretti nad Sekwanę zapoczątkował nie kto inny jak dziadek Adriena- którego niestety nie było mu dane poznać- na wiele lat przed tym jak jasnowłosy w ogóle przyszedł na świat.

— Chciałabym ją poznać — odrzekła po chwili — bo same opowieści już mi nie wystarczają.

Zaśmiał się pod nosem, obejmując ją mocniej ramieniem.

— I poznasz — zapewnił. — Moja babcia uwielbia nawiązywać kontakty z innymi ludźmi.

Czasami chłopak odnosił wrażenie, jakby rodzicielka jego ojca nie tylko znała się z każdym mieszkańcem Paryża, ale i Ziemi, a kiedy mówił jej o tym, ona odpowiadała, że wszystko zawdzięcza sanatoriom i kołom dla seniorów, w których się udziela. Gdyby znalazł coś podobnego, od razu by się zapisał, bo tak samo jak ona, kochał zaznajamiać się z nowymi osobami, aczkolwiek wizja go obleganego przez starsze panie, grającego w bingo, golfa albo ścigającego się na wózku elektrycznym z mocną prędkością pięciu kilometrów na godzinę- przyprawiała go o ciarki, taktownie odpychając młodzieńca od tego pomysłu.

— Mówiłeś — dodała od siebie, prostując się. — Tyle razy o niej wspominałeś, że mam wrażenie, jakbym już teraz była w stanie napisać jej biografię.

— Wiesz tylko tyle, ile sam Ci powiedziałem — skomentował, patrząc w jej tęczówki — czyli bardzo mało, patrząc na to, że mówimy o Elizabeth Agreste.

Jakby spojrzeć prawdzie w oczy, chłopak niewiele wiedział o swojej babci. Nigdy nie interesował się jej przeszłością, tym kim i jaka była, ponieważ zwyczajnie tego nie potrzebował do szczęścia, a to, co wiedział całkowicie mu wystarczało. Zresztą, sama od czasu do czasu opowiadała o swoim dzieciństwie, studiach, albo innych, ważnych dla niej momentach, zarówno tych szczęśliwych, o których mówiła znacznie częściej, jak i tych mniej radosnych, często roniąc przy nich łzy. Mimo to, nastolatek nadal nie zdawał sobie sprawy o wielu rzeczach, na przykład, że siwowłosa również posiadała miraculum. Może to i lepiej dla nich.

Niektóre rany, goją się zdecydowanie zbyt wolno i Elize doskonale o tym wiedziała.

Dziewczyna zaśmiała się, wyswobadzając z jego objęć. Patrzyła na niego w ciszy, z ledwo widocznymi iskierkami w oczach, w których teraz przeważał lęk na wpół z bezsilnością. Jeżeli oczy są oknami na duszę, to w środku Marinette musiał szaleć straszliwy huragan. Ona jednak, mimo wszystko, starała się tego po sobie nie pokazywać, tuszując całość za swoją mimiką, którą od czasu kiedy została główną super bohaterką Paryża miała świetnie wyćwiczoną. Czuła, że długo nie wytrzyma: ciągła niepewność, brak rodziców i reszty przyjaciół przy swoim boku, nieobecność Tikki- wszystko kumulowało się w jej środku, czekając tylko na odpowiedni moment, aby dać o sobie znać i w końcu wydostać się na zewnątrz. Teraz nadszedł ten moment, a niebieskooka kompletnie nie wiedziała jak sobie z tym poradzić.

Nigdy, przenigdy nie była w takiej rozsypce, jak wtedy. Zawsze dawała sobie jakoś radę, tym razem jednak czuła, że to ją przerasta, obejmuje nad nią kontrolę, o ile wcześniej już jej nie miał, miesza myśli, sprowadzając wszystkie do jednego, wspólnego punktu, niezbyt kolorowego.

Obejrzała się wokoło, jakby chcąc zobaczyć coś innego oprócz tego samego, niezmiennego od samego początku koloru, a natrafiając na niewielką, daleko umieszczoną, czarną kropkę, od razu podniosła się do pozycji stojącej, starając się lepiej przyjrzeć. Nie przyniosło to zamierzonego przez nią efektu, wręcz przeciwnie- wydawało się, jakby ciapka zaczęła się oddalać. Nie czekając, aż całkowicie zniknie z jej pola widzenia, szybko porwała rękę chłopaka, biegnąc w kierunku niewyraźnego punkciku.

— Dokąd mnie ciągniesz? — zapytał w biegu, wyraźnie zdziwiony nagłą decyzją dziewczyny.

— Chcę sprawdzić, czy mój wzrok robi sobie ze mnie jaja, czy to tylko ja — odpowiedziała szybko, skupiona na swoim celu — a co?

— Tak tylko pytam — odparł. — Przestań mi wykręcać rękę.

Puściła ją szybko. O wiele za szybko niż chłopak się tego spodziewał i zanim zdołał jakkolwiek zareagować poza krótkim krzykiem, który został prędko przerwany przez zderzenie jego ciała z podłożem. Granatowowłosej chwilę zajęło, nim zdała sobie sprawę, z tego co się stało, a gdy już była w pełni świadoma swoich czynów zaczęła zalewać młodzieńca salwą przeprosin, na co ten począł zapewniać ją, że nic się nie stało i wszystko jest z nim w porządku.

Ruszyli ponownie, tym razem idąc trochę wolniej i trzymając ręce przy sobie.

Punkcik nadal zdawał się nie dawać za wygraną, jakby za wszelką cenę chcąc przed nimi uciec, oni natomiast uparcie za nim podążali, nie zwalniając tempa, a czasami nawet przyspieszając. Odrobina adrenaliny prawie, że natychmiastowo poprawiła im humory, wszczepiając do serca szczyptę nikłej nadziei na ratunek z tego okropnego miejsca, które zapewne będzie im się śnić jeszcze na długo kiedy je opuszczą, o ile kiedykolwiek im się to uda. Teraz jednak nie myśleli o porażce, a o wygranej, twardo stawiając kolejne kroki.

W końcu punkcik zatrzymał się w miejscu, trochę jakby chcąc odpocząć, albo poczekać aż dotrą do niego. Z każdym kolejnym metrem jego bliżej nieokreślony kształt zaczął się powoli przybliżać, pozwalając na nazwanie formy, która na pewno nie była kropką, tylko bardziej...prostokątem? Marinette nie zwróciła na to większej uwagi, pędząc dalej przed siebie z sercem na piersi, które z nerwów waliło jak opętane, a gdyby miało większe pole do popisu w kwestii ruchu, zapewne zagrało by piątą symfonie Beetovena na żebrach, jak na najlepszym pianinie wszech czasów. Przymknęła oczy, co było całkiem nieodpowiedzialne w tej chwili, nadal sunąc przed siebie z zawrotną prędkością, otworzyła je dopiero słysząc swoje imię z ust chłopaka. A przed nią w pełnej okazałości stało...

...kolejne lustro, blado mieniące się na wszystkie kierunki.

Gdyby nagle zamieniło się w człowieka, zapewne uśmiechałoby się złowieszczo, albo nawet śmiało głośno. Spojrzała na przedmiot, podchodząc krok bliżej w oniemieniu. Kiedy wcześniejsze tafle były nieco większe od nich, to chyba parę razy przewyższało jej wzrost, nie mówiąc już o jego szerokości, która również była pokaźna. Nie wiele myśląc wyciągnęła rękę w kierunku szkła, zdając sobie sprawę, że za chwilę zatopi ją w jakimś innym miejscu. Po paru wcześniejszych incydentach, wiedziała doskonale, iż te lustra wcale nie są wykonane w głównej mierze z piasku, a czegoś innego, co pozwalało na przedostawanie się z jednego miejsca, w drugie. Tak jak podejrzewała, jej ręka została w połowie pochłonięta przez...bliżej nieokreśloną ciecz, łamiącą wszystkie prawa fizyki z którymi zapoznała się Marinette. Nie dało się opisać substancji, która wypełniała tą zdobioną ramę jakimikolwiek słowami.

— Niech to! — krzyknęła, odsuwając dłoń i zaczynając dmuchać w opuszki swoich szczupłych palców.

Zielonooki prędko znalazł się przy niej, patrząc na jej rękę badawczo. Nie zauważył nic poza lekkimi zaczerwieniami, dlatego też przeniósł wzrok na jej twarz.

— Dotknęłam czegoś gorącego — wytłumaczyła pokrótce. — Zabrałam ją tak szybko jak tylko mogłam.

— Nic z tego nie rozumiem...

— Ja tak samo — przyznała, spuszczając swobodnie kończynę wzdłuż ciała. — Musimy wejść, czy nam się to podoba, czy nie.

Zgodził się z nią skinięciem głowy, a moment później już czuł jej uścisk na swoim nadgarstku. Z każdą sekundą powstawało coraz więcej pytań, które nawarstwiały się coraz bardziej w jego głowie, ona zaś wydawała się jakby miała za chwilę wybuchnąć od natłoku myśli. Kiedy przekroczą tą, tak pięknie zdobioną ramę, możliwe, że zdoła odpowiedzieć na choćby połowę z nich, jednak może powstać także tuzin innych, na nowo narastających w jego umyśle. Cheng postawiła niepewnie pierwszy krok, znikając w połowie w tajemniczej czerni wypełniającej lustro. Nie cofnęła się, a wręcz przeciwnie- szła dalej, znikając mu całkowicie z oczu. Uczynił to samo, od razu rozglądając się wokoło.

Byli na placu przed Wierzą Eiffla, tym samym, na którego schodach Dupain- Cheng zaprojektowała melonik i później płoszyła gołębie, aby pozyskać ich pióra- na które Adrien i tak jest uczulony- potrzebne do dokończenia nakrycia głowy.

Teraz natomiast nie wyglądał tak spokojnie, gdyż zarówno on, jak i sama Żelazna Dama, na tle ciemnego nieba, stali w płomieniach, które trawiły po trochu każdy, nawet najmniejszy kawałek tej części stolicy. Ludzie uciekali w popłochu, potykając się jedni o drugich, taranując się, albo nawet spychając w celu oczyszczenia sobie drogi. Wszędzie było słychać krzyki, płacz dzieci i skwierk płomieni pochłaniających budowle, dudnienie stóp o metalowe, bądź kamienne płytki, trzask metalowej konstrukcji, od tylu lat będącej wizytówką Francji. Widok Paryża w tym stanie, nie tylko wwiercał dziurę w środku, strasząc sam w sobie, ale również pobudzał wszystkie negatywne uczucia, siejąc zamieszanie wewnątrz.

— Musimy stąd uciec, inaczej nas staranują — odezwał się pierwszy, patrząc się smutno na metalową budowlę.

Kiwnęła szybko głową, szukając wzrokiem niezbyt zapełnionej ścieżki. Pociągnęła za białą koszulę chłopaka, kiedy w końcu ją znalazła, po czym obaj udali się w tamtym kierunku. Szli żwawo, prawie biegnąc, wzdłuż alejek, mijając uciekających ludzi, lub reporterów mówiących na bieżąco o aktualnej sytuacji. Nim się obejrzeli byli już z dala od całego tego zamieszania, bezpieczni i odrobinkę spokojniejsi. Nie musieli już się nigdzie spieszyć, mimo to, zwinnie przebierali nogami, jakby ciągle chcieli uciec od tamtego zgiełku, czując zgrzyt ogników za swoimi plecami.

W całym mieście czuć było dym, uwalniający się spod płomiennych łez ognia, który nie tylko pożerał stelaż znaku rozpoznawczego miasta miłości, plac ale również wnętrze katedry. Widząc to, Adrien natychmiastowo pożałował tej godziny, spędzonej na dotarcie tutaj. Podszedł w amoku bliżej, zachowując jednak bezpieczną odległość, aby przypadkiem nie oberwać jakąś belką w głowę i patrzył, nie dowierzając w to, jak los w jednym dniu postanowił uprzykrzyć życie Francji i jej mieszkańcom, wywołując tyle smutku w ich sercach.

Przez szyby Notre-Dame buchał żar płomieni, które wydobywały się wszystkimi drogami na zewnątrz, zlewając barwy je zdobiące ze sobą w jedną całość, a one powoli spływały po szkle, jakby chcąc się pożegnać. Pożoga osiągnęła niebywałe rozmiary, jakby ktoś cały czas zamiast ją gasić to dolewał benzyny zamiast wody, co potęgowało ilość ognistych języków kipiących ze wszystkich stron. Ludzie wariowali, biegając we wszystkie strony, inni pogrążali się w płaczu, kolejni nucili coś cicho pod nosem, dodając sobie i reszcie otuchy. Niektórzy modlili się.

On spoglądał tylko przed siebie smutnymi oczami, patrząc na upadek czegoś, co nigdy nie miało upaść i tętnić życiem na wieki, czegoś do czego zawsze chciał wracać, czego widok wprawiał go w zachwyt za każdym razem, kiedy tylko przechodził obok. Nie miał pojęcia co robić, tyle wspomnień, które nabył wśród tamtych ścian, teraz umarło, ponieważ nigdy nie będzie w stanie sobie o nich przypomnieć. Niektóre już tak mają, są oparte na konkretnym miejscu, a gdy nie zobaczymy go na własne oczy, one nigdy nie wrócą, zostaną zapomniane jak samo jak te malowidła na oknach.

Katedrę głównie kojarzył ze swoją mamą i Elize, ponieważ obie uwielbiały to miejsce na tyle, aby przynajmniej raz w roku musieć go odwiedzić. Dzięki nim, jako mały bąbel był w stanie opowiedzieć praktycznie całą jego historię, nawet gdyby ktoś zapytałby go o to w środku nocy, wyrywając z pięknego snu o czterech kaczkach płynących rzeczką. Teraz, widząc go w takim stanie, dochodził do wniosku, że nie doceniał jego piękna, a myśl, że już prawdopodobnie nie będzie miał okazji- kłuła go w środku.

Iglica upadła, niosąc za sobą huk i kolejną serię głośnego szlochu.

W tamtej chwili nie tylko ona jedna upadła, ale Adrien Agreste również. 


xxx

2612 słów bez notatki;

Jutro chyba jeszcze wleci druga część tego, gdyż to co widzicie to dopiero połowa rozdziału, który oficjalnie chciałam opublikować, ale doszłam do wniosku, że większość i tak by nie przeczytała czegoś na około 5 tyś słów, więc musiałam to podzielić.

Tak btw nikt mi nie odpowiedział na wiadomość o krzyżówce, więc dodam, jakby ktoś chciał się pobawić w detektywa xD

Yfitops Artsul Kkelez

14 32 47 74 108 112 154 172 273 405 ł 441 484 499 529 

jakby ktoś zgadł, to mógłby sobie wymyśleć nagrodę, bo ja nie umiem wymyślać fajnych nagród

:2

good luck misiaki!

dodzieńdobry <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro