Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9.

Zgniotłam po cichu kartkę w nierówną kulkę i wycelowałam. Papier śmignął obok głowy Johansona, który był zajęty wypełnianiem raportów, przez co zaklęłam pod nosem. Uformowałam kolejny pocisk z papieru do ksero i rzuciłam w współpracownika. Ten niewyżyty farciarz, akurat schylił się po długopis i kolejny pocisk pofrunął nad jego głową.

– Do trzech razy sztuka. Dajesz Aidy – mruknęłam sama do siebie i rzuciłam trzecią kulkę w kierunku Blake'a. Papier uderzył o głowę mężczyzny i wylądował na biurku agenta. Schowałam głowę za ekranem komputera i zajęłam się czytaniem kartoteki Cassandry Jackson, gdy ktoś popukał mnie w głowę. Uniosłam wzrok powstrzymując śmiech, a czerwony ze złości Johanson cisnął mi w twarz papierową kulką.

– Pojebało? – zapytałam, kiedy pocisk odbił się do mojego policzka i spadł na podłogę, a Blake obrzucił mnie wkurwionym spojrzeniem. Brunet założył ręce na piersi, a ja spojrzałam na niego z doskonale udawanym zdziwieniem.

– Masz dziewięć, czy dwadzieścia dziewięć lat, mięśniaku? Po chuja rzuciłeś we mnie tym śmieciem? – zapytałam wskazując na papier leżący na podłodze. Niebieskooki roześmiał się z niedowierzaniem i oparł się o moje biurko równając się ze mną spojrzeniem.

– Słuchaj mnie uważnie, dziwko... – zaczął Blake, a ja uniosłam palec, przez co brunet zamilkł.

– Słuchaj mnie uważnie, agencie Johanson. Nikt, powtarzam, nikt, nie będzie mnie obrażał, bo jego kumpel siedzący za mną napierdala w niego papierowymi kulkami z dość marnym skutkiem – powiedziałam wskazując kciukiem na siedzącego za mną Hedge'a. – Johanson wracaj do swoich obowiązków, za nim mnie wkurwisz i wylądujesz w drogówce! – warknęłam zachowując powagę, a Blake uniósł wzrok patrząc na biurko Paula Hedge'a. Parę minut temu położyłam za jego laptopem papierowe kulki, tak aby brunet ich nie zauważył przy okazji wrabiając go w moją "zbrodnię".

– Idę skonsultować się z agentką di Angelo, więc mógłbyś przestać dyszeć mi w twarz i wrócić do obserwowania Lupi? – zapytałam ironicznie podnosząc się z miejsca. Dzięki swojemu wzrostowi najczęściej byłam niższa od agentów o parę, paręnaście centymetrów, ale kurwa nie. Musiał się znaleźć golem o wzroście dwóch metrów, któremu sięgałam do ramion ku mojemu wkurwieniu przez te jebane trzydzieści centymetrów różnicy wzrostu. Wyminęłam go wychodząc na korytarz, gdzie roześmiałam się głośno i ruszyłam w dobrym humorze do biura analityków. Podchodząc od odpowiedniej części korytarz usłyszałam jakieś krzyki, które nabrały sensu w momencie gdy przekroczyłam próg biura.

– Kurwa mać Halfborn! To nie jest automat do kawy! To jest e-x-p-r-e-s-s! Tu się kubeczki same nie podstawiają i trzeba je postawić pod tym otworem! – krzyknęła zirytowana Zoe na niskiego, tłustego faceta o rzadkich brązowych włosach i wodnistych niebieskich oczach. Mój dobry humor, stał się jeszcze lepszy i parsknęłam śmiechem widząc olbrzymią plamę kawy na podłodze wylewająca się z expressu. Blondynka słysząc mój śmiech obróciła się w kierunku drzwi i cisnęła we mnie przemoczonym przez kawę trampkiem. Uchyliłam się przed lecącym obuwiem i praktykant niosący sterty dokumentów oberwał nim w środek czoła.

– Wypierdalaj! Dany dasz radę skombinować mi noże, do zabicia tego debila? Jeżeli Thomson dowie się co on odwali wpisze morderstwo w afekcie i dostanę tylko pouczenie. Pomożesz mi go zajebać? – Zoe posłała mi proszące spojrzenie, a następnie zmierzyła Halfborna nienawistnym spojrzeniem. Jefferson odsunął się przerażony psychicznym uśmiechem kobiety i spanikowany odbiegł do swojego biurka po drugiej stronie pomieszczenia. Blondynka poprawiła włosy i poleciła praktykantowi, aby zawołał sprzątaczkę, a zaatakowany wcześniej butem chłopak wyszedł w pośpiechu z biura. Uśmiechnęłam się i usiadłam na brzegu biurka di Angelo, a główny analityk i psycholog w jednym usiadła na obrotowym krześle.

– Co chciałaś, Dany? – zapytała di Angelo wyciągając z szafy przy biurku czarne buty sportowe. Położyłam jej na biurku raporty i wskazałam na raporty z przesłuchań Mary Drobkins.

– Zgadnij co je łączy? – zapytałam uważnie mierząc wzrokiem mimikę twarzy agentki. Zoe na spokojnie przejrzałam po raz enty zapiski i po chwili z cichym westchnieniem je odłożyła.

– Oprócz obrażania wszystkich naokoło, Drobkins często używa zwrotu "jak już stąd wyjdę" choć grozi jej dożywocie – stwierdziła kobieta, a ja pstryknęłam palcami i wskazałam ją palcem wskazującym uśmiechając się zwycięsko.

– Bingo! Czyli możemy się spodziewać, że je odbiją za nie... – moją wypowiedź przerwał huk, który wstrząsnął całym budynkiem. Segregatory pospadały z regału, a ja poderwałam się do góry razem z Zoe.

– Co to kurwa było?! – zawołałam wybiegając z biura, a Thomson wzruszył ramionami biegnąc w kierunku miejsca wybuchu. Zbiegliśmy na parter i zastaliśmy olbrzymią dziurę w ścianie. Usłyszałam serię wystrzałów, więc odruchowo schowałam się za filarem w holu razem z Zoe. Joe schował się za filarem niedaleko, a między nami latały pociski, które trafiały w ścianę na półpiętrze i schody.

– Nie podniecaj się tak Chonsu! Musimy zgarnąć Nan i Dianę, a potem spierdolić, więc ogarnij dupę! – krzyknął jakiś mężczyzna, a strzały ustały. Usłyszałam kroki i otwarcie windy, a po chwili wszystkie dźwięki w korytarzu ucichły.

– Na trzy wyjdziemy – szepnęłam do Zoe, ale kobieta złapała mnie za nadgarstek i wskazała na szklaną gablotę. W szkle odbijała się sylwetka postaci z karabinem w dłoniach.

– Nawet nie próbujcie wychodzić – warknął kobiecy głos z hiszpańskim akcentem, a postać zarzuciła włosami poprawiając karabin na ramieniu, co było widać w zniekształconym odbiciu. Usłyszałam nadjeżdżająca windę i po chwili dzwonek zasygnalizował zatrzymanie dźwigu.

– Powiedzcie, że macie dla nas normalne ubrania w wozie. O cześć Skadi! Mani cię wypuścił z pieczary? – usłyszałam głos Mary, a Hiszpanka pilnująca wejścia zaśmiała się głośno.

– Tarti przygotowała wasze ciuchy i nawiasem mówiąc obie wyglądacie strasznie. Idziemy ekipa! – usłyszałam kolejny męski głos i odgłos nogi uderzającej w czyjeś ciało.

– Kurwa Nan! Masz pytę w tych kopytkach! Czy możemy już iść? – jęknął głos, a Mary się zaśmiała. Rozległy się pospieszne kroki i trzask drzwi, więc razem z Zoe wyskoczyłam zza filara.

– Kurwa! – zaklęłam widząc jak dwa terenowe fordy odjeżdżają z parkingu, na pace jednego z nich stoi Drobkins machając w naszym kierunku z szerokim uśmiechem.

Wysiadłam z samochodu nasuwając na oczy okulary przeciwsłoneczne. Wsadziłam dłonie do kieszeni i ruszyłam chodnikiem w kierunku białego biurowca, który pełnił rolę biura FBI. Odkąd równo tydzień temu Lupi odbiło swoich ludzi z naszego więzienia trwały prace naprawcze rozjebanego w drobne holu. Zoe chodziła cały czas wkurwiona, bo jakiś nieudolny robotnik nie upilnował ruchomego rusztowania i metalowa konstrukcja odjechała w kierunku zaparkowanych samochodów. Pech chciał, że biała farba oraz zaprawa murarska znajdująca się na rusztowaniu wylała się akurat na czarne Audi di Angelo, a drzwi od strony kierowcy zostały wgniecione przez rozpędzone cholerstwo. Blondynka opierdoliła robotników i zażyczyła sobie odszkodowania, bo poprzedni samochód nadawał się tylko do kasacji, bo został zalany przez rozbite okno dachowe. Przezornie parkowałam samochód dwie minuty spacerkiem od biura, a Zoe jeździła metrem.

Nikt nie zginął w całej akcji przeprowadzonej perfekcyjnie przez gangsterów, choć ogłuszeni strażnicy zostali zamknięci w szafie na miotły w kantorku sprzątaczek. Przestępcy nieszczególnie kryli swoje twarze, choć paru gości miało maski bohaterów Marvela. Lupi miało najwidoczniej wyjebane, że cała ich akcja została zarejestrowana przez kamery monitoringu. Jason Jones nawet prześmiewczo pomachał do jednej z kamer i posłał całusa w powietrzu. Ustaliliśmy, że wśród grupy wypadowej były dwie kobiety, trzech mężczyzn i cztery zamaskowane postacie. Przyjechali dwoma terenowymi samochodami i w każdym znajdował się jeden kierowca, który nie wyłączał silnika czekając na towarzyszy. Doświadczeni rajdowcy za kierownicą z łatwością zgubili pościg i kamery monitoringu wjeżdżając w las.

– Dzień dobry agentko Mormont – powiedział cicho jakiś robotnik przesuwając rusztowanie, bym mogła wejść do biurowca. Skinęłam głową i weszłam do środka zakładając okulary na czoło. Uśmiechnęłam się kpiąco do Morozow i nachyliłam się nad ladą w jej kierunku.

– Johanson zrobił ci malinkę obok lewego ucha – szepnęłam cicho, a dziewczyna oblała się czerwonym rumieńcem rozpuszczając czarne włosy. Uśmiechnęłam się patrząc w przestrzeń i ruszyłam po schodach na swoje piętro.

– I o to ona, Daenerys Targaryen Pierwsza Tego Imienia, Zrodzona w Burzy, Niespalona, Wyzwolicielka z okowów oraz Matka Smoków! – zawołał Payne uśmiechając się szeroko, a ja zgromiłam go wzrokiem, siadając obok Zoe. Blondynka była zajęta czesaniem swoich włosów z pomocą szczotki i przeklinaniem za każdym razem, gdy przyrząd napotykał kołtun. Zaśmiałam się z komizmu tej sytuacji i wzięłam leżące przed Zoe dokumenty na temat morderstwach Lupi.

– Masz tą koszulkę już drugi raz w tym tygodniu!! Jak ty tak możesz ?– parsknęła ironicznie di Angelo patrząc na mnie w lusterku, a ja uśmiechnęłam się, czytając zeznania świadków.

– Nie uwierzysz. Mam w łazience taki białe pudło, do którego wlewam taki pachnący płyn i wkładam ubrania, a potem naciskam taki pomarańczowy guzik. Po godzinie wyciągam mokre ubrania i rozwieszam na takiej metalowej konstrukcji. Na koniec najtrudniejsze, więc się skup. Ściągam te ciuchy, kiedy wyschną i prasuje takim gorącym metalem, a potem składam i układam do szafy. I są gotowe do ponownego założenia. Magia – powiedziałam robiąc rękami gest, jakbym czarowała różdżką. Zoe zerknęła na mnie poważnie, ja odwzajemniłam spojrzenie, a po chwili głośno się roześmiałyśmy.

– One są pojebane – skomentował teatralnym szeptem Michael wskazując nas kciukiem, a Blake potwierdził słowa Payne'a. Przewróciłam oczami i zamknęłam nudne akta jakiegoś podrzędnego sprzątnięcia dilera. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i do środka wszedł Thomson z uniesionym kącikiem ust, co uznałam za wyraz niepojętej radości u Joe'ego.

– Namierzyliśmy kolejne wyścigi. Za dwa dni. Zoe przećwicz plan z Johansonem i Aidy , Payne skompletuj sprzęt. Agent Beckendorf przejmujesz rozdzielanie zadań w swoim pododdziale. Reszta to co zwykle – oznajmił mężczyzna, nawet nie siadając, a ja podskoczyłam  podekscytowana i poderwałam do góry Zoe oraz Blake'a łapiąc ich za ręce .

– My możemy już iść! – zawołałam ciągnąc współpracowników w kierunku drzwi. Zoe zaśmiała się, a Johanson otrząsnął się i gwałtownie zatrzymał.

– Niech ktoś ją porządnie wypieprzy, bo zaraz nie wytrzymam! Ona chodzi napalona na wszystko związane z akcją, bronią lub seksem chyba od dwóch miesięcy. A ty się Ethan sprężaj, bo przegrasz zakład z Callumem! – zawołała Zoe śmiejąc się głośno, a ja przewracając oczami wyprowadziłam ją z sali. Po wyjściu przestałam się powstrzymywać i sprzedałam jej cios pod żebra wkładając w go tylko część mocy. Zoe jęknęła, łapiąc się pod bok i spojrzała na mnie wrogo zaciskając drugą pięść. Wymierzyła mi cios w w lewy bark, którego nie blokowałam i pięść kobiety uderzyła w wyznaczony cel. Syknęłam cicho, rozmasowując bark i wyciągnęłam rękę do di Angelo.

– Thomson mówił, że nie możemy się bić, bo się kiedyś pozabijamy i będzie problem. Rozejm? – zironizowałam, a Zoe parsknęła śmiechem ściskając moją dłoń. Weszłyśmy do biura Zoe, w którym po środku pomieszczenia znajdował się olbrzymi stół z mapą i notatkami. Blondynka wskazała mi krzesło i włączyła express do kawy. Wyciągnęła teczkę z notatkami i rozłożyła je na stole.

– Dobra, a teraz się skup, bo nie będę się powtarzać – powiedziała di Angelo, a ja pokiwałam głową, kiedy kobieta zaczęła objaśniać nam cały plan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro