2.
Weszłam do sali konferencyjnej i zajęłam swoje poprzednie miejsce. Poprawiłam swoje krótkie brązowe włosy i usiadłam wygodniej na krześle. Thomson posłał mi urażone spojrzenie, widząc jak położyłam nogi na oparciu krzesła obok. Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się kpiąco machając do niego palcami. Agent ciężko westchnęła i przeklął pod nosem, ale nie skomentował głośno mojego zachowania, bo do sali wszedł dyrektor Wray, wymijając wystraszonych agencików. Gwałtownie zdjęłam nogi z oparcia i usiadłam normalnie, a Wray uśmiechnął się pod nosem, zajmują miejsce udostępnione przez Thomsona.
– Dzień dobry panie dyrektorze – odezwał się dupek z tłustą dupą, który zwyzywał mnie na początku spotkania. Wray nie uraczył go nawet spojrzeniem, a Su wymieniła ze mną rozbawione spojrzenie.
– Cześć Chris – zwróciłam się do dyrektora luźnym tonem, a mężczyzna przewrócił oczami, śmiejąc się cicho. Agenciki spojrzeli na mnie niepewnie, a ser Dupek Tłusta Dupa rzucił mi znaczące spojrzenie.
– Nie sypiam z nim, tylko się znamy i kazał mi mówić do siebie w ten sposób – rzuciłam mierząc ich zazdrosne, urzędowe mordy kpiącym spojrzeniem.
– Każda dziwka, rozkładająca nogi przed każdym, tak mówi – stwierdził dupek nad dupkami, a ja westchnęłam ciężko, rzucając mu delikatnie poirytowane spojrzenie.
– Mógłbyś przestać mieć ból dupy o wszystko pieprzony seksisto od siedmiu boleści. To że zachowujesz się jak jakaś panienka nie upoważnia cię do obrażania silnych kobiet, szowinisto – zakpiłam, rzucając chujowi znaczące spojrzenie.
– Mormont! To że jest tu dyrektor nie upoważnia cię do wyzywania prawdziwych agentów, jakim jest agent Dumberly! – krzyknął Thomson dając wyraźny nacisk na przymiotnik "prawdziwych", a ja przewróciłam z niedowierzaniem oczami.
– Nie wiem, o co ci chodzi agencie Thomson, ale z mojej perspektywy to właśnie agent Dumbelry zasługuje na upomnienie. Agentka Mormont tylko odpowiedziała na zaczepkę – zauważył spokojnie dyrektor, a Thomson poczerwieniał ze złości, ale spojrzał na Dumbelry'ego.
– Przygotuj materiały z archiwum dotyczące działalność Lupi do końca dwudziestego wieku. Monroe ci w tym pomoże – polecił sucho, a wraz z ser Dupkiem wstał jeszcze jeden mężczyzna i obaj czerwieni na twarzy opuścili salę.
– Ma ktoś jakieś pomysły? – zapytał Thomson mierząc mnie wkurwionym spojrzeniem, a ja uśmiechnęłam się i oparłam stopy na krześle po drugiej stronie stołu.
– Proponuje na najbliższym wyścigach podrzucić nadajniki do samochodów członków Lupi – podsunęłam, a Thomson zdziwiony zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
– To dobry pomysł, aby wiedzieć gdzie najczęściej się spotykają, którędy jeżdżą i gdzie mają magazyny lub kryjówki, aby przygotować obławę – dodałam ,widząc niezrozumienie na twarzach współpracowników, a Wray się uśmiechnął.
– Świetny pomysł, agentko Mormont – zauważył dyrektor Christopher, a ja skinęłam głową, dziękując za pochwałę. Sama zaśmiałam się ze swojego zachowania w myślach, ale podczas spotkań z Wray'em musiałam udawać przykładną agentkę, a nie zimną sukę jaką naprawdę jestem.
– Agentko di Angelo. Dowiedz się gdzie i kiedy odbywają się najbliższe wyścigi. Agencie Thomson i agentko Mormont jesteście odpowiedzialni za zorganizowanie akcji, a teraz pozostaje najważniejsza kwestia, kto tam się uda – dyrektor bezproblemowo rozdzielił zadania, a zadając ostatnie pytanie zmierzył wzrokiem wszystkich w tym pomieszczeniu. Stosując obiektywną oceną, stwierdziłam, że z tych "agentów" w pomieszczeniu maksymalnie dwóch jest zdatnych na akcję, ale są za starzy na tego typu operację.
– Sugeruje, że to powinna być młoda osoba znająca się na motoryzacji – zaczęłam, a Wray kiwnął głową, pokazując, abym kontynuowała.
– Musi mieć dobry sprzęt i znać się na prowadzeniu szybkich pojazdów , aby się bez problemu wtopić w tłum. Nie zaszkodziłoby też gdyby wystartował w jakimś wyścigu, a do tego trzeba umiejętności – wyjaśniłam, a Thomson rzucił mi kpiące spojrzenie.
– I skąd ja ci wezmę takiego człowieka, co? Pstrykniesz palcami i zjawi się pieprzony Toretto? – zironizował mężczyzna, a ja zacisnęłam szczękę. Nikt, powtarzam nikt nie będzie obrażał Doma i jego rodziny.
– A może agentka Mormont poprowadzi tę akcję? – zaproponował dyrektor, zbijając mnie częściowo z tropu, a Thomson wybałuszył oczy ze zdumienia.
Cisza, jaka zapadła w sali pod słowach dyrektora, dawała jasno do zrozumienia jaką opinię mają o mnie moi współpracownicy. Thomson poczerwieniał, ale jego wzrok wyrażał wyłącznie bezsilność. Agenci znajdujący się w sali wymienili kpiące spojrzenia, ale żaden się nie odezwał pamiętając co spotkało Dumberly'ego.
– Panie dyrektorze, nie chciałbym podważać pańskiego autorytetu... – zaczął Thomson, ale uciszyło go ostre spojrzenie Wray'a.
– Agentko Mormont. Zostajesz oddelegowana do działań przeciwko grupie przestępczej Lupi, jako główna dowodząca akcjami w terenie na drugiej zmianie. Agentko di Angelo zostajesz głównym analitykiem na tej samej zmianie. Agencie Thomson jesteś szefem całego oddziału B78 oraz nadzorujesz wszystkie oddziały grupy 78 i liczę, że nie sprawisz żadnego problemu. Jeszcze dzisiaj agent Payne skompletuje resztę członków oddziałów grupy 78, a jutro chcę, aby wszyscy członkowie grupy 78 byli zapoznani z teczkami, które dzisiaj dostaniecie od agenta Payne'a przy opuszczaniu budynku. To chyba wszystko na dziś. Rozejść się do pracy lub do domów w zależności od zmiany, a jutro widzę wszystkich członków drugiej zmiany o ósmej w biurze którego numer dostaniecie na maila. Zmiana pierwsza o północy, a trzecia o szesnastej. Do widzenia – Wray jak gdyby nigdy nic opuścił salę wygłaszając swój długi i skomplikowany monolog. Uśmiechnęłam się przetwarzając informacje, a Suzanne powtórzyła mój gest. Wszyscy zaczęli się podnosić z miejsc, a Thomson nagle walnął ręką o stół.
– Nie wierze w to co słyszę. Mam zająć się grupą przestępczą i do pomocy dostaje dwie gówniary świeżo po akademii – jęknął mężczyzn, a ja posłałam mu imitacje słodkiego uśmiechu.
– Jeżeli będziemy pracować razem przez najbliższy czas to chyba wypada zakopać topór wojenny, prawda? Albo chociaż powstrzymać się od szowinistycznych i nietolerancyjnych komentarzy. Jestem Suzanne – stwierdziła blondynka wyciągając dłoń w kierunku szefa naszej grupy.
– A ja Aidana – dodałam wyciągając rękę, a Thomson niepewnie spojrzał na nasze wyciągnięte dłonie bijąc się z myślami, ale po chwili wahania je uścisnął.
– Joseph, ale możecie mówić Joe – westchnął, a ja wraz z di Angelo skinęłam głowami. Wzięłam do ręki dokumenty na temat Lupi i wyszłam z sali zaraz za agencikami.
– Wracasz do domu, czy zostajesz? – zapytała blondynka, zrównując się ze mną krokiem, a ja ziewnęłam cicho.
– Zmianę powinnam zacząć o szesnastej, więc raczej zostanę tu tą godzinę, a potem wrócę do domu i przyjadę o ósmej – wyjaśniłam patrząc na zegarek w telefonie, Zoe kiwnęła głową.
– Ja mam łatwiej, bo właśnie skończyłam zmianę, więc idę robić spanko– zaśmiała się kobieta, a ja do niej dołączyłam. Nagle ktoś biegnący korytarzem, zderzył się ze mną sprawiając, że zachwiałam się, łapiąc równowagę.
– Odpierdala tym ludziom czy co?! To nie jest jakaś autostrada, tylko pierdolone FBI! Obyś miał dobre wytłumaczenie – warknęłam mierząc wzrokiem blondyna mniej-więcej w moim wieku.
– Agentka Mormont? – wydyszał mężczyzna, nie zwracaj uwagi na moje krzyki, a ja westchnęłam potwierdzając jego słowa.
– Dyrektor Wray kazał pani przekazać, że ma pani iść do domu i się wyspać – oznajmił praktykant, a ja spojrzałam na niego zdumiona. Odkąd poznałam dyrektora Wray'a uznałam go za impulsywnego i szalonego agenta nie do końca przestrzegającego regulaminów, ale jednego z lepszych w swoim fachu. Nie powinien zwalniać agenta do domu bez konkretnych powodów, ale kto go tam wie. Szef całego pierdolonego FBI najwyraźniej nie musi przestrzegać zasad.
– Staremu odpierdala – zaśmiała się di Angelo, poprawiając włosy, a praktykant rzucił jej zdezorientowane spojrzenie.
– Pozdrów go ode mnie i idź powstrzymywać zło tego świata. No właśnie! Automat do kawy nie działa! – zawołałam, oddalając się wraz z blondynką, a blondyn stał jak wmurowany na środku korytarza. Kiedy drzwi windy się zatrzasnęły parsknęłam śmiechem, mierząc wzrokiem kobietę śmiejącą się obok mnie.
– Śmiej się, śmiej, bo za niedługo ten blondynek będzie mówił "starej odpierdala". Ile masz lat? Trzydzieści jeden? – zapytałam celowo zawyżając ocenę, aby dodatkowo zirytować agentkę. Mój starszy brat Ashton dawno zauważył już, że moim sposobem na poznanie osoby jest wbijanie jej regularnych szpileczek. Dla mnie człowiek staje się wartościowy w momencie w którym nie odpowie histerią, płaczem lub ucieczką na drobne podważenie jego samooceny.
–Ty dziecko nie zapędzaj, bo nie wyglądam aż tak staro, żeby aż o sześć lat się pomylić – odgryzła się Suzanne, co uznałam za duży plus w charakterze kobiety.
– Oj już tak nie szczekaj – wywróciłam oczami, a blondynka przewróciła oczami.
– Zdajesz sobie sprawę, że też jesteś grzecznym pieskiem przynoszący kość? – zapytała z kpiną i delikatną nutką zaciekawienia w oczach. Westchnęłam i odpięłam odznakę z paska wpatrując w logo FBI. Postukałam w metal paznokciem i przesunęłam opuszkiem palca po wyrytych literach.
– Niby tak, ale to całe szczekanie, przynoszenie kości i grzeczne słuchanie pana mnie wkurwia. Chciałabym się stąd wyrwać, ale nie umiem nic innego robić oprócz strzelania i napierdalania się, a tu mogę to robić legalnie – parsknęłam nie rozumiejąc dlaczego podaje takie informacje praktycznie obcej kobiecie, ale di Angelo pokiwała głowa i jako pierwsza wyszła z windy.
– Dany skarbie! O i Suzie! Mam dla was prezenty – zawołał Michael Payne, który czekał obok głównego wejścia opierając się o filar. W jednej ręce trzymał dwie teczki o niebieskim kolorze, a w drugiej ręce trzymał mój kask motocyklowy.
– Po pierwsze Payne, nie mów do mnie Dany. Po drugie jakim kurwa prawem wtargnąłeś do mojego biura i podjebałeś mój kask?! – krzyknęłam, mierząc zirytowanym wzrokiem wyższego o parę centymetrów szatyna. Payne uniósł jeden kącik ust w kpiącym uśmiechu i podrzucił moją własność do góry. Zapowietrzyłam się widząc jak moje cudeńko leci w górę, aby potem Michael złapał go zręcznie udając, że wymyka się mu z rąk.
– Payne do kurwy... Nie ręczę za siebie. Jeśli w trybie natychmiastowym nie oddasz mi tego pieprzonego kasku, to całe FBI z Wray'em na czele nie uchroni się przed moim gniewem –wysyczałam mierząc go morderczym spojrzeniem.
– Spokojnie Dana, bo mi zaraz oczy wydłubiesz i plotki o twoim krwiożerczym alter ego zaleją nasza piękną stolicę ze wszystkich stron. Łap Angie, trzymaj Matko Smoków. Ja spadam skompletować Legion Samobójców! Ciao! – zawołał Michael wciskając mi teczkę razem z kaskiem i salutując zniknął za drzwiami swojego gabinetu mieszczącego się na parterze. Payne był agentem, który całe swoje życie przesiedział za biurkiem przy komputerze. Kompletował oddziały szturmowe, przydzielał sprawy lub właśnie kompletował grupy do konkretnych działań przeciwko grupom przestępczym, ale sam nie był na żadnej akcji. Od roku irytował mnie, mówiąc do mnie Dany, chodź to zdrobnienie figurowało na czarnej liście zdrobnień mojego imienia i coraz częściej nawiązywał do Gry o tron w rozmowach ze mną, choć moim zdaniem daleko mi do Daenerys Targaryen, ale Payne miał własny światopogląd.
– Zajebie go – powiedziałam równo z Suzanne, a następnie wyszłam z budynku. Blondynka zaparkowała swój samochód obok mojego Kawasaki, więc po szybkim pożegnaniu wsiadłam na swojego ścigacza i pojechałam na misję pt. "Wyspać się"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro