14.
Uporczywe pikanie stopniowo wybudzało mnie ze snu. Zamrugałam powiekami i otworzyłam oczy. Uderzyła we mnie biel pomieszczenia więc odruchowo przyłożyłam dłoń do oczu. Zorientowałam się że jestem w szpitalu, więc spróbowałam się podnieść. Szarpnęłam ręką i usiadłam prosto, ale bandaże zasłaniały mi częściowo pole widzenia. Chyba uszkodziłam jakiś wenflon wpięty do mojej dłoni, bo urządzenie obok mnie wydało z siebie ostrzegawczy pisk. Jęknęłam pocierając czoło dłonią, a po chwili do mojego pokoju wpadła niska lekarka o długich, rudych włosach.
–Dobrze, że się obudziłaś, ale po cholerę wyrwałaś wenflon? Thot kategorycznie zabronił cię zabijać lub uszkadzać–mruknęła kobieta podpinając z powrotem urządzenie, a ja spojrzałam na nią zszokowana. Lekarka uniosła palec do ust i mrugnęła szybko, a do pomieszczenia weszła Zoe razem z Josephem. Pani doktor uśmiechnęła się na pożegnanie i spuściła głowę mijając agentów przy drzwiach.
–Ale nas wystraszyłaś, suko. Szczerze mówiąc, wyglądasz okropnie–stwierdziła di Angelo zajmując krzesło obok mojego łóżka. Posłałam jej sarkastyczny uśmiech wciąż oszołomiona obecnością gangsterki w szpitalu. Szef szturchnął rozbawioną blondynkę w ramię i wypytał o moje samopoczucie.
–Będziesz musiała złożyć zeznania. Wolisz raport pisemny, czy rozmowę ze mną, a potem ktoś spisze dyktafon?–zapytał Thomson, a ja westchnęłam bawiąc się fragmentem szpitalnej pidżamy.
–Wolę się wygadać. Nie widzi mi się opisywanie tego za pomocą klawiszy–stwierdziłam uśmiechając się kpiąco, a Joe położył mi pocieszająco dłoń na ramieniu–Możemy ogarnąć to po wyjściu ze szpitala? Czuje się strasznie, a chce wrócić do domu–wyjaśniłam usprawiedliwiając to, że muszę spreparować przebieg porwania, tak aby nie wydać tego, że zostałam kretem. Joe pokiwał głową i chciał coś powiedzieć, ale dostał wezwanie od Wray'a, więc musiał wyjść. Zoe posłała mi zadziorny uśmiech i położyła nogi na moim łóżku.
–Wiesz, że masz przeciętą na pół twarz? Po tym zostanie blizna i to masakryczna. Trudno będzie ją przykryć–oznajmiła kobieta, a ja pokiwałam głową. Zdawałam sobie sprawę z tego, co mi zrobił Chonsu, ale jakoś szczególnie nie przejmowałam się tym. Mój ojciec od małego wpajał mi do głowy, że blizny to powód do dumy i najpiękniejsze trofeum. Sam miał blizny po zimnej wojnie, ale nie próbował ich zakrywać.
–Blizny to trofea, które należy nosić z dumą. Pokazują, że choć było trudno, to przetrwaliśmy i daliśmy radę, więc nie należy zakrywać swoich sukcesów. Nawet nie będę próbowała jej zakryć–oznajmiłam kładąc dłoń na opatrunku znajdującym się na mojej twarzy. Zoe podniosła się z fotela i poprawiła spluwę w kaburze.
–Ciekawe podejście. Zawołałam doktor Caterinę, aby mogła z tobą porozmawiać na temat twoich obrażeń i opatrunków–oznajmiła blondynka i wyszła z pomieszczenia, a ja przymknęłam oczy starając się skupić. Rudowłosa kobieta ponownie weszła do pomieszczenia uśmiechając się szeroko i stanę opierając się o moje łóżko z zapisanymi kartami w rękach.
–Cześć Aidy. Chonsu nie pokiereszował cię tak bardzo, a kwas nie był aż taki żrący jak zazwyczaj, więc uważam, że Thot cię lubi. Jutro dostaniesz wypis, a w czwartek masz być gotowa na gości. Thot uwielbia cappuccino, a Chonsu wypije najmocniejszą kawę jaką masz–zaczęła kobieta, a ja mierzyłam ją nienawistnym pojrzeniem.–Opatrunek na brzuchu zmieniaj cztery razy dziennie i noś przynajmniej przez tydzień. Ten na twarzy ci jutro zdejmę i będziesz smarować tą maścią dwa razy dziennie–Caterina przeszła na typowo medyczne porady informując, że wszystko jest zapisane w karcie, a ja zastanawiałam się ile jeszcze zwyczajnych obywateli jest członkami gangu. Logiczne było to, że mają szpiegów wśród mundurowych i federalnych, ale ciekawiła mnie ilość zamaskowanych wrogów między mijanymi na ulicy ludźmi.
–A i jeszcze jedno. Nie noś opatrunków w czwartek i ubierz się na czarno. Goście będą o dziewiętnastej–brązowooka mrugnęła porozumiewawczo i zaśmiała się cicho wychodząc z mojej sali szpitalnej.
–Kurwa mać–zaklęłam i opadłam bezwładnie na łóżko wzdychając. Rozważyłam wszystkie możliwe opcje i tylko jedna kończyła się dobrze–musiałam pójść na układ z Lupi. Każda próba zawiadomienia o niebezpieczeństwie kogokolwiek najprawdopodobniej skończyła by się źle, a nie mogłam narazić na niebezpieczeństwo Ashtona. Mimo, że brat nienawidził mnie z całego serca, miałam lekki sentyment do łączących nas więzów krwi. Tylko on mi pozostał na świecie z całej rodzinki, więc nie zamierzałam zezwolić na jego śmierć z mojej winy. Musiałam zrobić to każe mi Lupi, nie było innej opcji.
***
–Dzięki Angie–rzuciłam do blondynki, która przyniosła mi torbę z ubraniami. Kobieta posłała mi kpiący uśmiech i rzuciła torbę na moje łóżko. Weszłam do łazienki szpitalnej i odpięłam zamek torby. Wyjęłam ręcznik, żel pod prysznic oraz inne przybory toaletowe. Wzięłam prysznic i wysuszyłam włosy za pomocą suszarki, którą Zoe również wsadziła do torby. Założyłam czarną koszulkę z długimi rękawami, a na nią koszulkę zespołu Nirvana. Na nogi wsunęłam czarne dżinsy z przetarciami i zapięłam je w pasie grubym paskiem. Pomalowałam rzęsy, a usta przejechałam balsamem i ułożyłam jako tako włosy. Zasznurowałam buty, a na plecy zarzuciłam czarną kurtkę FBI.
–Odwieźć cię do domu?–zaproponowała di Angelo kręcąc kluczykami na palcu, a ja pokiwałam głową. Catarina z uśmiech podała mi wypis, na którego odwrocie było napisane "Cappuccino, mocna. 19". Posłałam jej ironiczny uśmiech, a rudowłosa kobieta śmiejąc się cicho odeszła w kierunku swojego gabinetu.
Weszłam do sali zebrań i zajęłam miejsce przy pustym stole. Oparłam nogi o krawędź stołu i jeszcze raz przećwiczyłam w głowie plan wydarzeń. Spojrzałam na zegarek i przymknęłam oczy przygotowując się psychicznie na spotkanie za równe jedenaście godzin i piętnaście minut. Nikt z Lupi nie skontaktował się ze mną od trzech dni, ale nie wiem skąd, wiedziałam, że słowa Cateriny są wiarygodne.
–Wieczna spóźnialska przed czasem? Jestem zszokowany. A tak serio. Jak się czujesz Mormont?–zapytał Blake, który wszedł do sali i zajął miejsce obok mnie. Uśmiechnęłam się patrząc w przestrzeń i obróciłam malutki breloczek rewolweru na bransolecie.
–Znośnie, Johanson–odparłam i posłałam brunetowi udawany uśmiech, który niebieskooki odebrał jako szczery gest.
–Dany! Miałaś na mnie kurwa zaczekać przed wejściem i miałyśmy iść na kawę, suko jedna!–do sali wpadła Zoe już od progu krzycząc w moja stronę. Zakryłam lewe ucho, które było zwrócone w kierunku drzwi i prychnęłam pokazując kobiecie środkowy palec.
–Spierdalaj, blondie–rzuciłam uśmiechając się kpiąco, a di Angelo usiadła na krześle obok mnie i oparła nogi o stół. Zoe nawinęła kosmyk włosów na palec i uśmiechnęła się do mnie flirciarsko.
–Przyznaj, że chciałabyś mieć takie włosy Mormont–stwierdziła blondynka uśmiechając się wyzywająco, a ja prychnęłam i obrzuciłam ja krytycznym spojrzeniem.
–Jebło cię coś w łeb di Angelo? Myślisz, że chciałabym aby nie odróżniano mnie od starej szczotki?–zapytałam retorycznie, a Zoe sprzedała mi prawy sierpowy w lewe ramie–Co ja ci mówiłam o agresji, kiedy nie masz argumentów?–rzuciłam oddając cios blondynce.
–Chyba jasno kurwa mówiłem, że macie się nie bić! Do jasnej cholery, Mormont! Trzy dni temu zostałaś skatowana, a teraz napierdalasz się z di Angelo dla zabawy ?!–krzyknął Joseph wchodząc do sali, a ja złamałam pięść wymierzoną przez Zoe i posłałam szefowi uśmiech.
–Ale to ona zaczęła!–krzyknęłam równo z Zoe i obie zaczęłyśmy się śmiać wskazując się palcami. Thomson przyłożył zrezygnowany dłoń do czoła i przejechał nią w dół przez całą twarz.
–Gorzej niż dzieci, ale do rzeczy kurwa. Mormont po przekazaniu zmiany idziemy spisać raport z twojego porwania, a Johanson rozdzieli zadania w terenowej B78. Informatycy śledzą samochody, a analitycy ogarniają następny ruch Lupi i szukają dogodnego dnia do obławy. Jakieś informacje, które są pilne?–zapytał Thomson rozpoczynając zebranie, ale nikt z A78 się nie odezwał–Rozejść się. Mormont! Idziemy do mojego gabinetu–polecił Thomson, a ja unosząc dłonie w obronnym geście ruszyłam za szefem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro