Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

Położyłam się do łóżka i na chwilę przymknęłam oczy, a mój telefon nagle zaczął dzwonić. Jęknęłam wtulając się w poduszkę i niechętnie odebrałam połączenie.

– Agent specjalny Mormont – mruknęłam zaspanym głosem do telefonu i oparłam głowę na łokciu.

– Mormont masz dwadzieścia minut aby dotrzeć do bazy – oznajmił przez telefon mój szef, a ja ziewnęłam zirytowana.

– Szefie, ale ja dopiero wróciłam ze zmiany...

– Mam to w dupie. Masz dziewiętnaście minut – warknął Thomson i rozłączył się, a ja miałam ochotę przyjebać sobie głową o ścianę. Tak to jest w pracy w FBI. Chuj obchodzi czy wróciłeś przed chwilą z nocnej zmiany, czy dopiero zaczynasz, masz kurwa być i koniec.

Od zawsze kochałam adrenalinę, więc chciałam pracować w FBI gdzie jej było pod dostatkiem. W teorii. W wieku dziewiętnastu lat zostałam przyjęta do Akademii Quantico i ku zdumieniu wszystkich po roku nauki bez problemu zdałam egzaminy kończące naukę. Stał za tym mój ojciec który od szóstego roku życia uczył mnie o broni, sztukach walki, analizy zachowania przeciwnika i przepisów. Jako były wojskowy za priorytet uznał przygotowanie mnie na konfrontację ze "złem tego świata", więc jako ośmioletnia dziewczynka zostałam zapisana na karate, boks i judo. Matka nie zwracała uwagi na to, że zamiast chodzić na zakupy całe dnie spędzałam z ojcem na strzelnicy, albo na ringu. Kiedy rodzice zginęli w wypadku, miałam piętnaście lat, więc zostałam pod opieką dwudziestoletniego brata w naszym domu. Mój brat dużo imprezował, więc chcąc nie chcąc zostałam wkręcona w świat imprez w dość młodym wieku.

Dyrektor FBI bez mrugnięcia okiem dał mi odznakę widząc moje wyniki i zażyczył sobie abym pracowała w głównej siedzibie agencji w Waszyngtonie. Od roku tam pracowałam i jak na razie poza wypełnianiem papierów byłam dopiero na trzech poważniejszych akcjach.

Przeczesałam włosy rękę i nasunęłam okulary przeciwsłoneczne. Byłam tak zmęczona po nocnej zmianie, że nawet się nie przebierałam, więc wygładziłam tylko czarną koszulę i równie czarne jeansy. Do siedziby miałam niecałe dziesięć minut przepisowym tempem, ale ja dojeżdżałam tam swoim ścigaczem w trzy. Włączyłam express i wypiłam mocną kawę na rozbudzenie, bo zapowiadała się nieprzespana doba. Przypięłam odznakę do paska, a kaburę z bronią przypięłam do uda. Upewniłam się, że zamknęłam drzwi na klucz i weszłam do windy. Zjechałam na parkingu podziemnego i skierowałam się do swojego miejsca parkingowego. Uśmiechnęłam się na widok Kawasaki ZX12R Ninja w czarnym kolorze, którego dostałam na czternaste urodziny od ojca, wielbiciela motoryzacji. Założyłam kask ściągając okulary i odpaliłam silnik. Otworzyłam bramę kluczykiem i wyjechałam z podziemnego parkingu wieżowca

Zaparkowałam motor na miejscu parkingowym i ściągnęłam kask poprawiając włosy. Ruszyłam do budynku i zeskanowałam kartę na wejściu. Odłożyłam kask do swojego biura i skierowałam się do gabinetu szefa wydziału do zwalczania przestępczości zorganizowanej.

– Mormont. Wreszcie raczyłaś się pojawić – warknął Thomson, gdy tylko przekroczyłam próg sali konferencyjnej do której skierował mnie jakiś praktykant. Siedział u szczytu stołu, a poza nim w pomieszczeniu znajdowali się wymuskani lalusie w przepisowych garniturkach z kawusią w dłoni. Przewróciłam oczami i usiadłam obok jedynej kobiety w tym pojebanym gronie.

– Tak więc jak mówiłem, za nim agentka Mormont nam przerwała swoim spóźnieniem... – stary dziad posłał mi wyniosłe spojrzenie, a ja ponownie przewróciłam oczami zirytowana.

– Dałeś mi dwadzieścia minut, Thomson, a ja przyjechałam w szesnaście z drugiego końca miasta mając za sobą nockę, więc się nie rzucaj – warknęłam odchylając się na krześle, a ten dupek poczerwieniał ze złości.

– Nikogo to nie obchodzi, gówniaro. Przyszliśmy tu pracować, a nie użerać się z panienkami które przez łóżko wyrobiły sobie posadę i nie wiedzą gdzie ich miejsce – stwierdził szyderczo mężczyzna około czterdziestu lat, siedzący naprzeciwko mnie, a ja w myślach dodałam go na moją czarną listę.

– To, że ledwo zdałeś testy teoretyczne po paru latach nauki i przetoczyłeś się spasionym dupskiem przez testy sprawnościowe nie upoważnia cię do obrażania osób, które mają wyższe umiejętności. Dla twoje jebanej świadomości nie rozłożyłam nóg przed nikim, aby dostać odznakę, tylko cytując dyrektora Wrey'a "jeszcze nigdy nie spotkałem tak młodej osoby z takimi zadatkami i umiejętnościami do pracy w FBI". Teraz więc wracaj do swoich pączków i kawusi, bo powinniśmy zająć się powodem, dla którego się tu zebraliśmy – powiedziałam mierząc agencika morderczym spojrzeniem, a ten poruszył się nerwowo. Na jego okrągłej mordzie wykwitło zawstydzenie pomieszane z wkurwieniem, a blondynka siedząca obok mnie parsknęła śmiechem.

– Słuchaj szmato...

– Panowie! Przynajmniej udawajcie, że nie jesteście pieprzonym szowinistami i nietolerancyjnymi dupkami. Jeżeli agent Mormont znajduje się w tym pomieszczeniu z odznaką i bronią, dowodzi to temu, że ma ona umiejętności których potrzebujemy. Także schowajcie swoje gówno warte "ale" do tłustej dupy i skupcie się na prawdziwym problemie jakim jest grupa przestępcza Lupi – westchnęła kobieta obok mnie, posyłając współpracownikom znudzone spojrzenie i kiwnęła na praktykanta aby rozdał akta sprawy.

– Nie potrzebuje pomocy – szepnęłam do niej, otwierając dość grubą teczkę z dokumentami, a brązowooka uśmiechnęła się delikatnie.

–Też tak uważam, ale mam dosyć ich nieudolnego pierdolenia. Suzanne jestem – podała mi szybko rękę, nie odrywając wzroku od – pożal się Boże – szefa.

– Aidana – odpowiedziałam ściskając wyciągniętą dłoń i spojrzałam na pierwsza stronę akt.

"Grupa przestępcza "Lupi" została założona w 1947, choć niektórzy uważają, że nieoficjalnie rozpoczęła swoją działalność podczas Drugiej Wojny Światowej. Założył ją amerykański przestępca Anthony Hopper (19161982)"

Przesunęłam wzrokiem niezainteresowana genezą grupy szukając przydatnych informacji.

"Każdy członek grupy ma wytatuowany sierp księżyca i napis w języku łacińskim "lupos" oznaczający "wilk". Tatuaż znajduje się w połowie wysokości pleców na środku kręgosłupa i uniemożliwia tym samym szybkie wykrycie."

"Fajny ten tatuaż"- stwierdziłam w myślach, a Su obok mnie uśmiechnęła się kpiąco, nie odrywając wzroku znad kartek.

Dwie godziny żmudnego planowania czegokolwiek przeciwko Lupi, minęły bardzo powoli, a Thomson szybko stracił cierpliwość. Kazał nam wypierdalać i pożegnać się z urlopem przez najbliższy rok jeżeli czegoś nie wymyślimy. Uśmiechnięta wstałam z krzesła, ale mój dobry humor tak szybko jak przyszedł, tak szybko mnie opuścił. Brak snu od ponad dwudziestu godzin dał się we znaki, a ja ruszyłam jak żywy trup w kierunku mojego zbawienia – automatu z kawą.

– Kurwa mać! Nosz do jasnej cholery! Jeb się złośliwa maszyno! – krzyknęłam, kopiąc maszynę, która grzecznym, mechanicznym głosem poinformowała o awarii.

– Masz Mormont, bo inaczej rozpierdolisz tą psiarnię w przeciągu paru sekund – stwierdziła Suzanne, która wyszła zza korytarza trzymając dwa kubki kawy w rękach. Przyjęłam od blondynki istny dar bogów i upiłam łyk niebiańskiego nektaru wybawienia.

– Masz u mnie dług... – zawiesiłam się patrząc na jej nie do końca otwartą odznakę przy pasku –...di Angelo. Jesteś Włoszką?

– Ojciec był Włochem, a matka Amerykanką, ale dobrze trafiłaś – uśmiechnęła się kobieta popijając kawę. Uśmiechnęłam się opierając o zepsuty automat i przybiłam mentalną piątkę ze swoją podświadomością.

– Masz jakiś pomysł Aidana? W sprawie Lupi – dodała agentka widząc moje pytając spojrzenie, a ja parsknęłam cicho śmiechem.

– Żadnego.

– Nie boisz się braku urlopu? – zdziwiła się blondynka, a ja dopiero teraz zwróciłam uwagę na to jak mocno kręcone są jej włosy. I wyglądają tak miękko i puszyście...

– Jakiej odżywki używasz, bo moja znajoma miała taki sam typ włosów jak ty, ale jej raczej przypominały szopę – zapytałam, a di Angelo parsknęła głośnym śmiechem niemal wylewając na siebie kawę.

– Zajebistej, ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Więc? – cholernie dociekliwa i uparta, nie dająca się zbić z pantałyku kobieta. Od razu zyskała moją sympatię.

– Biorąc na poważnie jego groźby, to nie powinna mieć urlopu przez kolejne sześć lat, a już raz miałam wolne – odpowiedziałam, dopijając kawę, a Suzanne uczyniła to samo i machnęła ręką na jakiegoś praktykanta, aby pozbył się zbędnych naczyń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro