Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 I tak to się żyje na tej wsi...

Luz

Kiedy wróciłyśmy do domu z naszej małej wycieczki nad jezioro zauważyłam, że przed drzwiami czekał już na nas Alex, a tuż obok niego stał... Lord Wełniusz, którego się tutaj nie spodziewałam.

- Lord Wełniusz wrócił i opowiedział mi, że przekazaliście mu moją prośbę i dlatego wrócił tak szybko.- Powiedział Alex i pogłaskał barana po głowie.- Dlatego chcemy wam podziękować i zostawiliśmy na stole w kuchni mały prezent, wiecie taki mały wyraz wdzięczności- wskazał dłonią na drzwi znajdujące się za jego plecami.

- Och...nie trzeba było.- Powiedziałam.

- Może i tak, ale w mojej rodzinie mówi się, że dobre uczynki trzeba odpowiednio nagradzać.- Alex podszedł powoli w naszą stronę, a Lord Wełniusz szedł tuż obok niego.- Obecny tu Lord Wełniusz jest bardzo zadowolony z waszej kultury i szacunku, jaki mu okazaliście, więc prócz prezentu dopilnuje, aby w najbliższym czasie pech omijał was szerokim łukiem.

Uśmiechnęłam się szeroko. Amity również. Sam Lord Wełniusz spojrzał nam prosto w oczy, ale tym razem jego spojrzenie było bardziej przyjazne.

- Zajrzę tu wieczorem, a na razie życzę wam miłego dnia.- Ukłonił się i wraz ze swoim baranim towarzyszem udał się w kierunku swojego gospodarstwa.

- Naprawdę wierzysz, że ten baran przynosi szczęście?- Zapytała Amity, odprowadzając Alexa i Lorda Wełniusza wzrokiem.

- Ludzie wierzą w różne rzeczy, więc dlaczego nie wierzyć w barana, który przynosi szczęście.- Odparłam, krzyżując dłonie na piersi.- A po drugie tym razem wyglądał nawet uroczo. Pewnie dlatego, że nie chciał nas zabić.- Roześmiałam się.

- Może zobaczymy jaki prezent dla nas zostawili?

Pokiwałam głową, bo mnie też zżerała mnie ciekawość, co też za niespodzianka na nas czeka.

Kiedy otworzyłam drzwi do domu uderzył mnie znajomy zapach, od razu domyśliłam się, co było tym prezentem.

- Szarlotka!- krzyknęłam i pobiegłam szybko do kuchni, a Amity była tuż za mną.

Na miejscu okazało się, że faktycznie była to szarlotka, a zapach w kuchni był jeszcze bardziej intensywny niż przy wejściu do domu, co znaczyło, że została zrobiona niedawno. Pociągnęłam raz jeszcze nosem ten piękny zapach i to wystarczyło, aby narobić sobie smaku na kawałek ciasta.

- Lekko ciepława szarlotka to jest to.- Uśmiechnęłam się do Amity.- Usiądź, a ja przyniosę talerzyki.

Po bardzo szybkim tournee po szafkach znalazłam talerzyki i nóż nadający się do krojenia.

Położyłam talerzyk przed Amity a drugi tuż obok i podzieliłam szarlotkę na 8 równych części.

- Smacznego.- Powiedziałam i wzięłam pierwszy kawałek i zrobiłam gryza. Szarlotka była pyszna, bo zrobiona z tutejszych jabłek, które były najlepsze w chyba całym kraju, albo przynajmniej w tej części.

Patrzyłam, jak Amity bierze również swój pierwszy kęs i jak bez słowa zachwyca się tym smakiem, uśmiechając się przy tym szeroko, a ja odpowiedziałam jej swoim uśmiechem.

To zabawne, że tak prosta rzecz, jak jedzenie szarlotki może dać tyle radości, ale to chyba zależy od towarzystwa. Prawda?

W czasie jedzenia nie rozmawiałyśmy zbyt wielu, a jedyny temat, jaki poruszaliśmy, dotyczył właśnie szarlotki, jej kruchości, intensywnego smaku.

Jednak wszystko, co dobre szybko się kończy, szarlotka tak dobra, jak ta już szczególnie.

Kiedy po wspomnianej szarlotce zostały tylko nieliczne okruszki i pełny brzuch, posprzątałyśmy razem, co było kwestią krótkiej chwili.

Wtedy rozległ się dźwięk telefonu, ale nie mojego, lecz Amity.

Okazało się, że tym razem dzwoniła jej mama, a że nie chciałam być wścibska, no przynajmniej nie tak jak zwykle wyszłam na zewnątrz i usiadłam na jednym ze schodków prowadzących do domu.

Patrzyłam z optymizmem w horyzont, a lekki wiatr wywoływał przyjemny dla ucha szelest pobliskich drzew i roślin, które rosły w pobliżu.

- To był dobry pomysł, aby tu przyjechać.- Powiedziałam sama do siebie.

Ale potem zamilkłam. Raz, że ktoś mógłby mnie podsłuchać, chociaż nie wiedziałam kto, a jeśli już ktoś taki mógł się trafić, to mógłby uznać moje gadanie do siebie za oznakę choroby psychicznej. Na te rozmyślania roześmiałam się zaskoczona swoim niemądrym tokiem rozumowania.

Byliśmy na wsi. Tutaj gadanie do siebie i zwierząt było normą, ogólnie wszyscy są tutaj bardziej życzliwi.

Pobyt tutaj przywołał wspomnienia pierwszej wizyty w domu Amity, co samo w sobie było dość dziwne, ale jednocześnie to wspomnienie było dla mnie w jakimś sensie ważne. To było, wtedy kiedy miały wykonać wspólny rysunek na zaliczenie. Przypomniałam sobie zachowanie bliźniaków oraz fakt, że, mimo że byli starsi od Amity, to ona musiała ich pilnować.

- Ech...-westchnęłam.

Zawsze, kiedy ma się czas i o niczym konkretnym się nie myśli człowiek wspomina z nostalgią miniony czas i tak było w moim wypadku i ktoś powie, że 7 lat to nie tak dużo, ale to kwestia punktu widzenia, bo wszyscy na swój sposób dorośliśmy. No może poza bliźniakami, bo oni dorastają zupełnie innym tempem niż reszta.

Spojrzałam na niebo, po którym leniwie sunęły pojedyncze chmury i jakby znienacka uderzyło mnie kolejne wspomnienie, zamknęłam oczy i spróbowałam je odtworzyć.

- Zastanawiam się, czy...eh...Amity, czy my się przyjaźnimy?- Amity spojrzała na mnie zdziwiona- rozumiem, że to pewnie i tak nic dla ciebie nie znaczy, ale...

- Potrzebuję czasu Luz.- przerwała mi.

Dalszy ciąg pamiętałam, bo dotyczył jej przyjaźni z Willow.

Dlaczego jednak pomyślałam o tym właśnie wspomnieniu? Miałam wrażenie, że odtwarzamy w nieco zmieniony sposób te wydarzenia, ale to ja jestem dzisiaj na jej miejscu.

* Potrzebuje czasu Amity.* To zdanie rozbrzmiało echem w mojej głowie. Przypomniałam sobie, że powiedziałam je Amity, kiedy rok temu wyjeżdżałam, ale nie pamiętałam kontekstu, w jakim je wypowiedziałam, ale może sobie przypomnę...

Wtedy usłyszałam odgłos otwierających się drzwi i kroki.

Amity usiadła obok mnie.

- Mama pytała, jak mi się tutaj podoba.- Oznajmiła.

Uprzedzając tym samym moje pytanie o powód telefonu jej mamy. Dobrze, że to powiedziała, bo musiałabym spytać i wyjść na wścibską. Jak zawsze.

- Powiedziałam, że jest miło i spokojnie. Dobre miejsce, aby odpocząć od zgiełku miasta, chociaż co prawda my mieszkamy na obrzeżach, ale mimo wszystko...

- A naprawdę ci się tu podoba?

- Tak...chociaż jest...

- Spokojnie? Nudno?

- To pierwsze i drugie trochę też.

Zaśmiałam się.

- To dlatego, że przyjechałyśmy tutaj odpocząć. Na wsi bardzo rzadko jest czas na nudę- oznajmiłam.- Co prawda babcia Gwen nie ma zwierząt, bo skupia się na warzywach, owocach i ziołach, ale na przykład Alex... Widziałaś, jaki jest zabiegany. Zresztą jego rodzice mają znacznie większą farmę niż my i prowadzą agroturystykę no i odwiedzają ich takie mieszczuchy jak my i płacą za to aby pomóc im w pracy na roli.

Amity zachichotała.

- Mówię poważnie.- Swoje słowa podkreśliłam poważną nawet jak na mnie miną.

- To dość dziwne...- stwierdziła.

- Ludzie mają dziwne kaprysy.

- No...-pokiwała głową i razem ze mną podziwiała krajobraz, jaki miałyśmy przed oczami.

Jakiś czas później

Amity

Słońce powoli zachodziło za horyzontem, siedziałam na parapecie w naszym pokoju i obserwowałam, jak Luz rozmawia z Alexem i odbiera od niego torbę z zakupami i po wymianie pożegnań każde z nich idzie w swoją stronę.

Będąc w pobliżu domu, pomachała do mnie torbą, jaką dostała od Alexa i wolną ręką wskazała na pobliski dąb, który było całkiem nieźle widać z okna pokoju.

Z dziupli nieśmiało wychylił swoją sowią głowę Hooty, który nieśpiesznie się z nie wygramolił i usiadł na gałęzi, strosząc piórka oraz pohukując. To oznaczało, że niedługo zapadnie zmrok.

Do pokoju weszła Luz i z uśmiechem na ustach potrząsała torbą i wysypała jej zawartość na ziemię.

Zawartość składała się głównie ze soków oraz przekąsek.

- Szykuj się, bo czeka nas praca!- oświadczyła Luz, której twarz zdobił podejrzany uśmieszek.

- Jaka praca?- poskrobałam się po głowie.- Ja tu widzę tylko napoje i przekąski.

- O tym właśnie mówię. Pijąc i jedząc to, co przyniosłam, podnosimy PKB kraju i tworzymy miejsca pracy dla miejscowych, ponieważ wszystko, co tutaj mam jest w 100% stąd!- Luz dumnie wypięła pierś.- Walka o dobrobyt dla innych to ciężka harówka, więc dlaczego nie moglibyśmy się przy tym dobrze bawić.- Luz wyciągnęła z kieszeni telefon.

- A, chyba że tak...- Uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że to oznaczało, że coś razem obejrzymy.

Po jakimś czasie okazało się, że nie obejrzeliśmy żadnego serialu czy filmiku, ale obejrzeliśmy kilka zabawnych filmików na youtube, a Luz przeczytała mi kilka fragmentów opowiadań na wattapadzie, które były całkiem dobre.

Muszę przyznać, że kilka z nich było naprawdę dobrych i przywołały do mnie wspomnienia, kiedy aktywnie udzielałam się w fandomie The Owl House. Kto jak kto, ale ja zawsze na swój sposób utożsamiałam się ze swoją kreskówkową odpowiedniczką, a Luz ze swoją, chociaż teraz nieco dorosła jak ja, ale niektórych nawyków nie dało się wykorzenić. Ale autorzy tych opowiadań byli bardzo kreatywni i w pamięci zapadły mi dwa tytuły PLAY IT COOL, AMITY! i Two worlds apart.

To pierwsze miało wszystko, zwroty akcji i Boshe jedzącą klamkę, co było moim zdaniem najzabawniejszą rzeczą jaką czytałam od dawna, a to drugie opowiadanie dopiero było w trakcie pisania i przypomniało mi nasze początki.

Za oknem zapadła już całkowita ciemność, więc otworzyłam okno i wyjrzałam zobaczyć czy widać jakieś gwiazdy.

Niebo było nieskazitelnie czyste, a księżyc był niemal w pełni.

Luz zaintrygowana tym, że stoję przy oknie, zgasiła światło i dołączyła do mnie.

- Nie wiedziałam, że lubisz gwiazdy.- Odezwała się, przerywając ciszę.

- Też o tym nie wiedziałam.- Pokiwałam głową.- Wiesz... w mieście ciężko o niebo tak czyste i nieskażone przez smog czy blask miasta.

- To prawda.

Zaczęłam uważnie szukać gwiazdozbiorów na niebie i szybko znalazłam duży wóz, a potem mały i kolejne, i kolejne gwiazdozbiory. Nawet nauczyłam Luz, jak ustalić gdzie jest północ na podstawie gwiazd, co było dość pożyteczną wiedzą, bo nigdy nie wiadomo kiedy skończyłoby się na jakimś pustkowiu bez mapy.

Po ponad godzinie spoglądania na gwiazdy postanowiłyśmy, że pójdziemy spać, a niedawne przekąski dodatkowo sprawiały, że byłyśmy senne. Za oknem było słychać głośne pohukiwanie Hootiego i odgłos skrzydeł oraz cykanie świerszczy.

Po przygotowaniu się do snu i zajęciu swoich łóżek powiedziałam:

- Dobranoc.

- Dobranoc.- Odpowiedziała.

Moje oczy zrobiły się bardzo ciężkie i nie wiedziałam, kiedy zasnęłam.

Poranne promienie słońca oświetliły nasz pokój, zerknęłam na łóżko Luz, która jeszcze spała.

Uśmiechnęłam się do siebie, bo ten widok był rozczulający, spojrzałam na telefon, na którego ekranie zauważyłam, że dochodziła 10 rano. W sumie nie dziwiłam się, bo kto późno kładzie się spać, ten późno wstaje.

Nagle usłyszałam hałasy dobiegające z dołu i przestraszyłam się nie na żarty, że ktoś się włamał.

- Zbudź się Luz!- potrząsnęłam nią kilka razy.

- Co?!- Wydukała, będąc ciągle zaspana.

- Ktoś jest na dole.- Powiedziałam pół szeptem.

Oczy Luz otwarły się szeroko i w okamgnieniu wstała z łóżka i z prędkością światła ubrała się, a ja zrobiłam to samo.

Powoli schodziłyśmy na dół i pierwszą rzeczą, jaka nas uderzyła, był zapach tostów, jajek oraz świeżo parzonej kawy, pomiędzy szafkami przechadzał się Alex, z którego ucha wystawała słuchawka od telefonu, a z drugiej dobywała się muzyka.

- Co ty tutaj robisz?- zapytała zdziwiona Luz.

- Twoja ciotka Eda uprzedziła, że możecie mieć problem ze wczesnym wstawaniem, więc postanowiłem oszczędzić wam czasu i przygotować wam śniadanie.

Luz zrobiło się głupio.

- Faktycznie ciocia Eda mówiła, że masz swoje klucze.- Luz odetchnęła z ulgą.

- Dziwne, że dopiero teraz zeszłyście, bo tłukę się tutaj już z dobrą godzinę i jeśli jesteście gotowe to, zapraszam do stołu.- Roześmiał się życzliwie.

To była subtelna aluzja do naszego wyglądu, bo obie miałyśmy rozczochrane włosy i byle jak ubrane koszulki, a Luz ubrała swoją tył na przód, więc wróciłyśmy na górę się ogarnąć.

Kiedy dołączyłyśmy ponownie do Alexa, on już siedział przy stole, ale widać było, że przez ten czas umył naczynia, w których przygotowywał śniadanie.

* Bardzo miło z jego strony.* Pomyślałam, bo byłam głodna, ale nie miałam jakoś sił i ochoty bawić się w robienie śniadania.

Obie usiadłyśmy przy stole i zabrałyśmy się za jedzenie, kiedy Luz zauważyła, że Alex nie je.

- A ty nie będziesz jadł?

- Ja już jadłem, za nim tu przyszedłem.- Odparł i rozsiadł się na krześle.- Zresztą niedługo będzie obiad więc głupio by było teraz się opychać.

- Rozumiem.- Skwitowała Luz i jadła dalej.

Kiedy skończyłyśmy, pomogłyśmy Alexowi posprzątać i wtedy odezwał się telefon, ale nie mój ani nie Luz.

- To do mnie.- Powiedział i przyłożył telefon do ucha.- Mhm...nie widziałem go...sprawdzę...mhm...powiem mu...poszukam go tam. Na razie.- Tymi słowami zakończył rozmowę i schował telefon do kieszeni.

- Co się stało?- spytałam, widząc, że Alex miał nietęgą minę.- Lord Wełniusz znowu uciekł.

- Żeby tylko to...- westchnął.- Odwiedził nas dziadek i wyszedł rano i jeszcze nie wrócił.- Alex zmarszczył brwi, westchnął ciężko i podrapał się po głowie.

- Myślisz, że coś mu się stało?- zapytała Luz, która wyglądała na przejętą słowami Alexa, ale czy można się jej dziwić? Zawsze była pierwsza, aby pomagać.

- Co? Nie...-zaśmiał się głośno.- Jeśli komuś miało coś się stać to na pewno nie jemu, bo jest...specyficzny.- Wyjaśnił.

- Chcesz, abyśmy ci pomogły go poszukać?- tym razem to ja wyszłam z inicjatywą, aby nie wyjść przed Luz na obojętną.

- Jeśli chcecie, ale ostrzegam. Dziadek Jakub nie jest typowym dziadkiem.- Na twarzy Alexa pojawił się uśmiech, co było dość dziwne i niepokojące, ale słyszałam już to imię jednak czy to była ta sama osoba, która pisała te horoskopy? Nie chciałam o to pytać Alexa. Jeszcze nie teraz.

- Przygoda!- krzyknęła z entuzjazmem Luz i jako pierwsza stanęła przy otwartych drzwiach, dając nam znak, abyśmy się pośpieszyli.

- Pierwszym naszym przystankiem będzie pobliski bar, ponieważ dziadek bardzo lubi się "aklimatyzować" z miejscowymi.

Ja i Luz nic nie powiedziałyśmy i ruszyliśmy za Alexem, ale ja zastanawiał się, dlaczego w tak dziwny sposób powiedział aklimatyzować? Liczyłam, że dowiem się niedługo, chociaż miałam pewne podejrzenia o, co mogło chodzić.

Bar znajdował się jakieś 20 minut piechotą od domu babci Luz i była to dobra okazja, aby podziwiać piękny wiejski krajobraz i, mimo że szliśmy wzdłuż asfaltowej drogi, to i tak nic a nic nie ujmowała ona uroku krajobrazowi, który ją otaczał.

- Jesteśmy- oznajmił Alex, stając przed drzwiami.

Sam bar był dość zwykły. Nic nadzwyczajnego, ale kiedy weszliśmy do środka, okazało się, że widok nie był taki zwyczajny.

Przywitał nas widok pobojowiska jak na jakimś placu boju. Kilka osób leżało skulonych na ziemi, a ci, którzy stali mieli więcej lub niej obrażeń typowych dla barowych bójek.

Mężczyźni siedzący w kącie po prawej stronie na nasz widok wtulili głowy w ramiona, a dzięki swoim nieco dłuższym uszom usłyszałam, że robią rachunek sumienia, a kiedy jeden z nich przyjrzał się nam bliżej i po chwili odetchnął z ulgą.

- To nie on.

Pozostali również wydali z siebie westchnienie ulgi.

Po ominięciu pół przytomnych bywalców baru nasza trójka stanęła obok barmana, który pomagał jednemu z klientów wstać.

- Niech zgadnę...dziadek Jakub?- zapytał, ale po tonie słyszałam, że jest to pytanie retoryczne.

- Jak zawsze kiedy nas odwiedza...-westchnął barman.- Dobrze, że wpadł tak wcześnie, bo ludzi mało to i strat mniej.- Sam barman wydawał się bardzo spokojny, co mogło świadczyć, że faktycznie nie jest to pierwszy raz, kiedy jest świadkiem takiej sytuacji.

- Wiesz, gdzie poszedł?- dopytywał.

- Mówił, że idzie popływać.- Odparł barman i posadził rannego mężczyznę na krześle.

- To zrobił jeden starszy pan?- zapytałam oszołomiona ogromem zniszczeń i rannych.

- Nie wszystko. On tylko zaczął, a reszta potoczyła się sama. Wiecie efekt kuli śniegowej.- Zażartował.- Ci, co ich teraz zbieram z podłogi to jego dzieło...przyjezdni, którzy nie wiedzieli, że kiedy pan Jakub tu przychodzi to, trzeba go przepuścić no i się zaczęło, a reszta to skorzystała z okazji, aby wyrównać rachunki między sobą.- Wskazał na klientów, którzy zaszyli się w każdym z rogów baru, którzy mieli mniejsze lub większe obrażenia, ale nie na tyle duże, aby przeszkadzało im to pobycie tutaj.

- Bardzo dziękuję.- Powiedział Alex i spojrzał na nas, ruchem głowę dając znak, abyśmy wyszli.

Na zewnątrz dopiero dotarło do nas, że wieś wcale nie jest tak spokojna i wesoła jak myślałyśmy, ale już zrozumiałam, co Alex miał na myśli, mówiąc, że jego dziadek nie jest takim typowym dziadkiem.

- Skoro poszedł popływać to, jest tylko jedno miejsce, w którym można go teraz znaleźć.- Odezwał się Alex i zrobił kilka kroków do przodu.- Tam, gdzie znalazłyście Lorda Wełniusza.

Bez wdawania się w dyskusje ruszyliśmy całą trójką do stawu, w którym wczoraj spędziłyśmy miło czas.

Na miejscu okazało się, że Alex miał rację i jego dziadek faktycznie był pływał w stawie.

Dziadek Alexa urządził się idealnie. Na wodzie wśród trzcin kołysała się dętka od traktora, a wokół niej przywiązane było 7 butelek miejscowego cydru, które chłodziły się zanurzone w wodzie.

Sam dziadek drzemał z nogami zanurzonymi w wodzie i słomianym kapeluszu narzuconym na twarz. Miał na sobie krótkie spodenki sięgające mu do kolan i koszulkę bez rękawów.

- Pobudka dziadku!- zawołał Alex.

Jego dziadek podniósł leniwie kapelusz i spojrzał na wnuczka, lekko mrużąc oczy.

- To ty wnusiu?- Spytał, ziewając.

- To ja.- Przytaknął.- Mama dzwoniła, że wyszedłeś i nic jej nie powiedziałeś, a za chwilę jest obiad, więc miło by było, gdybyś wrócił ze mną do domu.

Dziadek Jakub westchnął ciężko i przyciągnął oponę wraz ze sobą na pokładzie do kładki, przy której ją zacumował.

Alex zabrał oponę, a nam przypadło w zaszczycie niesienie butelek z cydrem, o którym kiedyś Luz wspominała, że jest bardzo dobry, ale sama nigdy nie miałam jeszcze okazji spróbować.

Podczas drogi do domu okazało się, że pan Jakub jest bardzo żwawy jak na swój wiek i sporo w życiu przeżył, co raczej nie powinno dziwić. Zwłaszcza że miałam przed oczami pobojowisko, jakie urządził w barze.

Okazało się też, że faktycznie to on jest autorem horoskopu, który czytaliśmy w drodze tutaj.

Kiedy spytałam go jak on to, wymyślił, odparł, że wszystko jest kwestią "weny" i spojrzał na to, co niosę w rękach. Nie musiał nic tłumaczyć, bo załapałam aluzję.

Faktycznie był bardzo wyjątkową osobą. Sam Alex był wdzięczny i zaprosił nas na obiad, więc nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy skorzystać z zaproszenia i to był najbardziej niezwykły obiad, na jakim byłam w życiu, a pan Jakub był postacią, jakiej chyba do końca życia nie zapomnę, a po minie Luz wnioskuje, że ona ma podobne odczucia jak ja.

Cieszę się, że mogłam przeżyć tak niezwykły dzień z kimś, kto jest dla mnie tak bardzo ważny. Nawet jeśli ta osoba jeszcze o tym nie wie, ale było mi lżej na sercu, widząc jej zadowoloną i uśmiechniętą od ucha do ucha buzię. Była taka jak za najlepszych czasów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro