Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 Ballada o Lordzie Wełniuszu

Luz

Kilka dni później sobota ok godziny 10:00.

Kilka minut temu wyszłam ze szpitala, w którym byłam ściągnąć te irytujące szwy, które były efektem mojej zagranicznej przygody.

Nie będę oszukiwać, ale czuję się bez nich znacznie lepiej, a lekarz powiedział, że rana zasklepiła się prawidłowo i ogólnie jestem zdrowa, więc nie potrzebuje tych tabletek, jakie jadłam od jakiegoś czasu. Same dobre wieści.

Ogólnie lekarz zalecił mi jeszcze odpoczynek, aby się nie forsować i tym podobne rzeczy. Wiecie jak, omal się nie umrze, to czasem tak bywa. Oczywiście zostanie mi po tym blizna, ale przynajmniej mam ciekawą historię do opowiedzenia.

Głównie tym jak omal nie zginęłam oraz że uratował mnie dobry samarytanin, przecież to brzmi jak scenariusz filmowy, ale przytrafiło mi się naprawdę, co sprawia, że czuję się wyjątkowa, ale ciągle czegoś mi brakuje...

- Nie było tak źle co młoda?- Spytała Eda, która czekała na mnie na zewnątrz.

- Trochę tak, ale warto trochę pocierpieć, aby czuć się znów dobrze.

- Dostałaś jakieś zalecenia?- spytała, podejrzliwie mrużąc oczy, wiedziała, że jakieś musiałam dostać, bo ciotka Eda zawsze zdawała się wiedzieć wszystko, ale rzadko to okazywała. No, chyba że trzeba było się przechwalać.

- Nic nie umknie twojej uwadze ciociu.- Zaśmiałam się.- Lekarz powiedział, abym się nie forsowała i nieco odpoczęła.

- Odpoczęła, powiadasz?

Widziałam po oczach Edy, że w jej głowie narodził się jakiś misterny plan, którego treści bałam się usłyszeć, ale miałam wrażenie, że i tak go usłyszę.

- Pamiętasz, że babcia Gwen ma niewielkie gospodarstwo?

- Mhm- potrząsnęłam twierdząco głową, orientując się do czego Eda zmierza.

- Babcia 3 dni temu wyjechała do Lilith i nie będzie jej jeszcze jakiś czas.

- I mam sama jechać na farmę?- Uniosłam brwi ze zdziwienia.- Jakbyś zapomniała to mam odpoczywać i się nie forsować.

- Pamiętam i nie powiedziałam, że masz jechać sama. Pojedzie z tobą Amity.

- Amity?

Eda zaskakiwała mnie w każdym kolejnym zdaniu, co mogło świadczyć, że taki miała plan od samego początku, a teraz nadarzyły się właściwe okoliczności, ale co on miał na celu?

- Tak. Rozmawiałam z jej rodzicami i uznali, że przyda się jej taki wypad na łono natury.

- Wszystko fajnie, ale dalej jest kwestia tego, kto będzie się zajmował gospodarstwem, bo chyba nie Amity?

- Ech...- Westchnęła ciężko.- Gdybyś mi ciągle nie przerywała, to powiedziałabym ci, że pod nieobecność babci oko na gospodarstwo ma syn sąsiada, a z tego, co wiem to chłopak Emiri i podobno go zna. Jak on miał na imię...?

- Ian.- Odpowiedziałam.

- Wiedziałam, że coś na I.- Uśmiechnęła się, próbując ukryć fakt, że nie wiedziała nawet tego.

- To kiedy jedziemy?

- Dzisiaj. Jak tylko wrócimy do domu, spakujesz co potrzeba, a potem zgarniemy Amity i pojedziemy. Może tak być?

- Jak dla mnie spoko.- Pokiwałam głową z aprobatą. Z jakiegoś dziwnego cieszyła mnie wiadomość, że to właśnie Amity będzie mi towarzyszyć, co będzie dobrą okazją, aby się z nią bardziej zaprzyjaźnić.

Amity

Dzisiaj mama spytała mnie, czy nie wybiorę się z Luz na kilka dni na wieś. Odpowiedziałam, że czemu nie, ale prawda jest taka, że za nią poszłabym wszędzie! Do piekła i z powrotem, jeśli byłoby trzeba.

Byłam spakowana i czekałam na telefon od Luz, ale w międzyczasie postanowiłam sprawdzić, co mogłabym zrobić, aby tym razem nie skończyło się tak jak rok temu, że musiała ode mnie odpocząć i od naszego związku.

Więc zrobiłam to, co robią wszyscy mądrzy ludzie, czyli postanowiłam sprawdzić w internecie i znalazłam dość interesujący filmik.

- Jeśli miałbym wybrać jeden punkt, który jest najważniejszy to, byłaby to przyjaźń...- Rozległ się głos autora filmiku.

- Przyjaźń? Spoko. Da się zrobić. Co dalej?

- Bardzo ważnym elementem jest docenienie wkładu pracy drugiej osoby w relację... a najlepszą jego formą jest dziękowanie.

- Ja zawsze doceniam innych. I dziękować też potrafię.- Powiedziałam do siebie.

- Rozwiązywanie problemów [...]

- Ymh. Czyli muszę umieć się dogadać i rozmawiać o problemach, a nie je ignorować. Zapamiętam.

- Pokazywanie drugiej osobie, że zależy ci na niej tak jak przy pierwszym spotkaniu [...]

- Dbanie o siebie dla niej. Hmm. Jakoś sobie z tym poradzę.

- Romantyczność.

- Rozumiem...chodzi o małe gesty, spędzenie czasu we dwoje i te sprawy. Warto zapamiętać.- Zanotowałam w głowie kolejną ważną rzecz, która mogła mi pomóc w naprawie naszego związku czy też jego odtworzeniu. Zależy jak na to spojrzeć.

Dalsza część materiału była mniej kolorowa, niż mi się zdawało, ale mimo wszystko chcę spróbować czy nasz związek ma jeszcze prawo bytu, czy nasze relacje pozostaną już tylko przyjacielskie.

Zaakceptuje każdą decyzję, byleby tylko była blisko mnie. Nie chcę zostać sama, a tego boję się najbardziej. Jak chyba każdy.

- Jednak powinnam chyba zaufać swojemu instynktowi i liczyć, że jakoś to będzie.- Zadowolona z wniosków, jakie wyciągnęłam z filmu, odetchnęłam z ulgą.

Wtedy zabrzęczał mój telefon.

- To od Luz.- Powiedziałam do siebie, patrząc na ekran.- Będzie za kilka minut, więc mogę już wychodzić.

Zabrałam spakowane rzeczy i pożegnałam się z rodzicami. Bliźniaków nie było. Nikt nie wie, gdzie poszli, ale może to i lepiej przynajmniej nie będą robić scen. Uśmiechnęłam się do siebie i wyszłam.

Czekałam na podjeździe i chwilę później usłyszałam odgłos nadjeżdżającego samochodu należącego do Edy, a potem zobaczyłam jak, powoli staje tuż obok mnie.

- Cześć!- Powiedziała Luz, machając do mnie przez otwarte okno.

- Hej!- odpowiedziałam z entuzjazmem. Mają twarz na widok jej roześmianej buzi, przyozdobił szczery uśmiech.

Otwarłam drzwi i zajęłam miejsce z tyłu, a plecak położyłam na kolanach.

Wtedy Luz wysiadła z auta i usiadła obok mnie.

- Żeby ci nie było samej nudno.- Powiedziała i znów się uśmiechnęłam.

- Z tobą nigdy nie jest nudno.- Z mojej twarzy nie schodził uśmiech, ale czy można się temu dziwić? Dobrze czułam się w jej towarzystwie. No i miałam bardzo dobre przeczucia co do tej wycieczki.

Luz

Amity zdawała się być bardzo uradowana wspólnym wyjazdem i ja w sumie też. Nie wiem dlaczego, ale wydaje się że ja też się cieszę, że jest tutaj. Brakowało mi obecności przyjaciół, ale coś w środku mówiło mi, że Amity być może jest kimś więcej, ale nie miałam odwagi o to spytać, bo nie pamiętałam jak wyglądała nasza relacja sprzed wypadku, więc wolałam się z tym nieco wstrzymać.

Nagle zauważyłam zwiniętą gazetę z zagiętą stroną. Zaznaczała ona horoskop. Nie wiedziałam, że Eda wierzy w takie rzeczy. Zaczęłam czytać na głos i o ile dobrze pamiętałam Eda jest Panną

- Panna: Nieżyczliwi osoby będą znów ryć pod tobą dołki. Znasz ich dobrze to przedstawiciele większości seksualnych, masoni, Marsjanie oraz szury. W zaufaniu napiszę, że ta w okularach to Kikimora. Popatrz tylko na jej twarz. Nienawidzi nas wszystkich...ze wzajemnością. Sądzę, że trzeba ukrócić te jej niecne praktyki. Kup na wszelki wypadek niezarejestrowaną broń palną albo kilka granatów. Warto również dla pewności puścić z dymem jej plugawą siedzibę. Pośpiesz się przed zbliżającą się podwyżką benzyny. Pod koniec roku, jeśli będziesz postępować rozważnie i śmiało pozbędziesz się kapusiów, oszczerców oraz wszelkiego rodzaju ścierwa ze swojego otoczenia i to może nawet na ćwierć wieku.- Roześmiałam się.- Kto to pisał?!

- Aaa...- powiedziała uśmiechnięta Eda.- Horoskopy wróżbity Jakuba zawsze poprawiały mi humor.

- Wróżbity Jakuba?- powtórzyłam ze zdziwieniem.

- A no- potwierdziła.- Są śmieszne, a po drugie wróżbita Jakub jest dość ciekawą postacią i... specyficzną. Poznaliśmy go z Raine, jak siedzieliśmy w areszcie. Przymknęli go za przemyt, ale udało się nam uciec, a kilka dni później ten areszt spłonął, ale ja wiem, że on miał z tym coś wspólnego. Pamiętam, że był jeszcze egzorcystą amatorem, ale głównie lubi wymyślać horoskopy. Im głupsze i niedorzeczne tym ludzie chętnie w nie wierzą.

- Fajnych masz znajomych ciociu.- Roześmiałam się ponownie, bo wiedziałam, że ciocia Eda zawsze otaczała się różnymi dziwnymi osobistościami, co czyniło jej życie bardzo ciekawym.- Ok teraz przeczytam swój: Wodnik: Nerwy będą ci trochę dokuczać, ale zamiast łykać tabletki to, zamiast tego zlikwiduj przyczynę swojego niepokoju. Czujesz się niedowartościowany? Pomyśl, ile zgromadziłeś wokół siebie krytykantów. Pracodawcy nie dostrzegają twojego geniuszu? Chyba pora, aby przerzedzić ich szeregi. Czy może być piękniejszy widok niż zakład pracy zmieniający się w niezidentyfikowany obiekt latający?

- Mogę zobaczyć swój?- odezwała się Amity.

- Pewnie proszę.

Amity palcem zaczęła szukać swojego znaku zodiaku.

-Skorpion: Przed tobą perspektywa dalekich podróży. Może koleją transsyberyjską do Władywostoku? Może tratwą przez Atlantyk? A może wypad z dziewczyną na prowincję? Po drodze uważaj na piratów, ludzi w dresach, Indian oraz na przedstawicieli innych nacji żyjących z obrabiania podróżnych. Na złodziei najlepiej działa granat umieszczony w walizce lub plecaku. Urywa łapy razem z głową. Nie spotkają cię obecnie żadne przykrości. W końcu nie po to tak się starałeś, aby ktoś wszystko popsuł prawda?

Eda roześmiała się głośno.

- Stary dobry Jakub. Może i te horoskopy brzmią bzdurnie, ale jest w nich odrobina prawdy.- Pokręciła głową, a na jej twarzy widać było sentyment.

Dalszą część drogi przebyliśmy we względnym milczeniu, bo słuchałyśmy wspólnie audiobooka o Azurze przez, co sama podróż upłynęła nam bardzo szybko, a fakt, że zbliżamy się na miejsce, co obwieszczał zmieniający się z każdym pokonanym kilometrem krajobraz.

Od ruchliwego i zatłoczonego miasta zmienił się na nieco spokojniejszy i bardziej zielony krajobraz typowy dla wsi.

Droga do gospodarstwa babci Gwen była bardzo urokliwa o tej porze roku.

Kołyszące się pod wpływem lekkiego wiatru pola kukurydzy oraz pszenicy które mijaliśmy oznaczał, że niedługo będziemy na miejscu.

Po kilku minutach samochód się zatrzymał i nasza trójka wysiadła. Byliśmy na miejscu

Nie wiem jak długo jechałyśmy, bo dzięki Amity cała trasa minęła dość szybko, ale po opuszczeniu auta z wielką ulgą mogłam rozprostować kości co było przyjemnie i ożywcze.

Sam dom babci Gwen wyglądał jak większość wiejskich domów w okolicy, pokryty był grubą czerwoną dachówką oraz otoczony symbolicznym drewnianym płotem, wzdłuż którego rosły najróżniejsze kwiaty.

Kawałek od domu rósł dąb, w którym znajdowała się dziupla zamieszkana przez sowę. Bardzo specyficzną sowę, którą ciocia Lilith znalazła 3 lata temu i nazwała go Hooty głównie dlatego, że ciszę wiejskiej sielanki, przerywał właśnie odgłos jego pohukiwania, co nadawało jego temu miejscu dodatkowego klimatu.

Zza domu nagle wyszedł mężczyzna ubrany w czarne ogrodniczki oraz czarno czerwoną koszulę w kratę.

- Witam. Wy musicie być rodziną pani Gwendolyn?- zapytał, mierząc nas wzrokiem.

- Wyrosłeś.- Powiedziała z uśmiechem Eda w kierunku nieznajomego.

- Cóż mogę powiedzieć- odwzajemnił uśmiech.- Po 14 latach w mieście wróciłem na stare śmieci. Chociaż i tak czasem wpadam do miasta.- Dodał.

- Luz, Amity to jest Alex Pearce. Ty Luz możesz go nie pamiętać, ale ja pamiętam go i to dobrze. Kiedy był jeszcze o taki mały.- Eda otwartą dłonią wskazała w kierunku Alexa.

- Zgadza się.- Alex pokiwał głową.- Stare czasy, chociaż ja ich nie pamięta, ale te późniejsze już tak.- Dodał.

Alex sprawiał wrażenie zadowolonego z naszej wizyty, co sprawiało, że poczułam się lepiej. Nie chciałam być bowiem dla nikogo ciężarem czy przykrym obowiązkiem.

- Zaopiekujesz się tą dwójką?- Eda wskazała na mnie i Amity.

- Pewnie. Za dnia będę się tutaj kręcił, ale wieczorami muszę wracać na gospodarstwo rodziców. Wiecie mam tylko dwie ręce.- Zażartował.

- Spokojnie. Obie są na tyle duże, że przetrwają noc bez opieki.- Eda roześmiała się złośliwie, trącając mnie łokciem w ramię.

- Tak. Poradzimy sobie.- Odpowiedziałam.

- Więc miłej zabawy! Wrócę po was w poniedziałek po południu.- Oświadczyła i bez czekania na naszą odpowiedź zamknęła drzwi i odjechała, zostawiając po sobie tumany kurzu.

- Dom jest otwarty, więc rozgości się, a ja zrobię szybki obchód dookoła gospodarstwa.

Za nim Alex poszedł, zdążyłam się mu lepiej przyjrzeć.

Miał czarne krótkie włosy, a boki miał niemal całkowicie wygolone. Ze wspomnień z dawnych czasów udało mi się przypomnieć jego i jeśli dobrze liczyłam miał obecnie 33 lata, chociaż wyglądał na 25. Może to dlatego, że nie miał zarostu, który dodaje lub odejmuje lata.

- Chodź. Zaprowadzę cię do pokoju.- Powiedziałam, zwracając się do Amity, która bez sprzeciwu zabrała swój plecak i ruszyła za mną.

Sam dom w środku też niczym specjalnie się nie wyróżniał. Przynajmniej do czasu aż nie zabrałam jej na górę.

- Wolisz pokój jedno osobowy czy dwuosobowy?- spytałam, stając przed jednymi z drzwi.

- Eeee...-wydukała Amity.- Chyba dwu.- Dodała niepewnie.

- Masz szczęście, bo innego akurat niema.- Oznajmiłam, otwierając skrzypiące drzwi.

Pokój wyglądał normalnie. Po obu jego stronach znajdowało się jednoosobowe łóżko oraz niewielkie komody, na których znajdowały się niewielkie lampki nocne. Na ścianach było kilka starych plakatów głównie z Azurą.

- To twój pokój?- spytała.

- Tak. Tutaj mieszkałam, jak odwiedzałam babcię.

- A po co ci dwa łóżka?

- To na wypadek, gdyby ktoś chciał wpaść na nocowanko.- Odparłam.

- I...wpadał ktoś?

- Aż do dzisiaj nie. Przynajmniej nie tutaj.- Doprecyzowałam i rzuciłam plecak ze swoimi rzeczami na łóżko po lewej, a Amity zrobiła to samo tyle, że na łóżku po prawej.

- Hej! Możecie tu zejść!- z dołu rozległ się głos należący do Alexa.

Oczywiście szybko zeszłyśmy na dół, aby sprawdzić, co takiego się stało.

Alex stał w progu wejścia do domu i trzymał telefon w dłoni.

- Mam problem.- Zaczął nerwowo.- Zniknął Lord Wełniusz...

- Zaraz...jaki lord?- spytała zaskoczona Amity.

- Lord Wełniusz. Baran.- Wyjaśnił Alex.- Jest bardzo szczególny dla mojej rodziny.

- Dlaczego?- dopytywała Amity, dla której reakcja Alexa była dość niezwykła.

- Lord Wełniusz od dawna przynosił szczęście mojej rodzinie, doradzał jej i sprawiał, że fortuna się do nas uśmiechała.

- Słuchaliście rad barana?- Amity powoli przestawała brać jego słowa na poważnie, ale ja wiedziałam, że nie żartuje.

- Bardzo specjalnego barana.- Podkreślił.- Proszę, poszukajcie go. Zrobiłbym to sam, ale nie mogę zostawić gospodarstwa bez opieki. Odwdzięczę się, obiecuję!

- Jak wygląda Lord Wełniusz?- spytałam.

Alex postukał coś na swoim telefonie i pokazał nam jego zdjęcie.

- Jest dość ciepło więc możliwe, że jest gdzieś w pobliżu stawu, który znajduje się niedaleko stąd i tam właśnie szuka ochłody.

- No dobra...- westchnęła Amity.- Poszukamy twojego cennego barana.- Po głosie Amity słyszałam brak entuzjazmu, ale to mogła być fajna przygoda.

Kiedy wyszłyśmy z domu Alex, rzucił jeszcze w naszą stronę ostatnie zdanie:

- Jak go spotkacie, powiedzcie mu, żeby wracał do domu!

Odchodząc kawałek dalej, Amity spojrzała na mnie i powiedziała:

- On nie jest do końca normalny...

- A kto z nas jest normalny?- Zaśmiałam się.- Ludzie tutaj są inni i mają swoje zwyczaje, które mogą ci się wydawać dziwne, ale przyzwyczaisz się.- Poklepałam ją przyjaźnie po ramieniu i ruszyłam w kierunku stawu, o którym wspomniał Alex.

Pamiętałam to miejsce, bo lubiłam nad niego chodzić, kiedy tu przyjeżdżałam, ale ostatni raz byłam tu z 4 lat temu, więc trochę mogło się zmienić.

Po kilku minutach spaceru polną drogą dotarłyśmy do stawu.

Był on dość duży. Znajdował się przy nim niewielki drewniany pomost, z którego lubiłam moczyć nogi w gorące dni takie jak ten dzisiaj.

Sam staw z kolei w 1/3 zarósł trzcinami, a po tafli wody pływały kaczki, a fakt, że był otoczony drzewami sprawiało, że pobyt tutaj nie był aż tak dokuczliwy jak na otwartej przestrzeni.

To, co jednak przykuło moją uwagę, był leżący pod drzewem dzikiej jabłoni, rosnącej niedaleko stawu baran.

- To musi być Lord Wełniusz.- Wskazałam palcem na śpiącego barana.

- Widocznie lubi miejscowe dzikie jabłka.- Wydedukowała Amity.- Budzimy go?

- Lepiej poczekajmy, aż sam się obudzi. Mogłoby się mu nie spodobać, że go tak bezceremonialnie budzimy, a uwierz mi, barany bywają bardzo agresywne.

- To, co w takim razie robimy?

Podeszłam ostrożnie do jabłoni, przy której leżał Lord Wełniusz i ostrożnie, podniosłam dwa jabłka, a następnie udałam się na pomost i usiadłam na jego końcu, zdejmując buty, zamaczając nogi w chłodnej wodzie, dając jednocześnie znak dłonią Amity, aby usiadła obok mnie i tak też zrobiła.

Wręczyłam jej drugie jabłko, a ona zrobiła to samo co ja i też zanurzyła swoje nogi we wodzie.

Nie dziwiłam się, że Lord Wełniusz spał właśnie tutaj. Szelest trzcin, przyjemny chłód oraz lekki wietrzyk sprawiały, że rozleniwiłam się tak, że nie chciało mi się ruszać.

Delikatne poruszanie naszych nóg we wodzie, wywołało przyjemne uczucie błogości i sprawiło, że wszystkie problemy zeszły na plan dalszy. Po twarzy Amity widziałam, że czuła to samo.

Po kilku minutach błogiej ciszy, która udzieliła się zarówno mnie i Amity, poczułam, że coś mnie trąca w ramie, obróciłam głowę Amity zresztą też i jednocześnie pisnęłyśmy ze strachu.

Obok nas stał Lord Wełniusz, który miał rządzę mordu w oczach, bo groźnie potrząsał głową i prychał

- Zaatakuje nas?- Spytała Amity, łapiąc się mocno mojej ręki.

- Ni... Nie wiem.- Wydusiłam i spróbowałam z nim porozmawiać, jakkolwiek głupi nie był to pomysł to, liczyłam, że baran jest faktycznie taki wyjątkowy, jak mówił Alex i zrozumie moje słowa.- Lord Wełniusz jak mniemam? Pewien młodzieniec imieniem Alex bardzo się o pana martwi i prosi, aby pan wrócił jak najszybciej do domu, będziemy również wdzięczne jeśli nas pan nie zaatakuje.

Strach nie pozwolił ani mnie ani Amity zaśmiać z tych słów, ale Lord Wełniusz spojrzał tylko na naszą dwójkę, prychnął i leniwym krokiem ruszył w kierunku gospodarstwa rodziny Alexa, a my odetchnęliśmy z ulgą i postanowiłyśmy jeszcze chwilę tutaj posiedzieć, bo w końcu bez strachu mogłyśmy rozmawiać normalnie, nie bojąc się gniewu straszliwego Lorda Wełniusza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro