11 - znalezienie szczęścia nie jest łatwe
Amity
Czułam nieprzyjemny posmak krwi, po tym jak chłopak pchnął mnie prosto na ziemię. Nieszczęśnie upadłam tak, że z mojego nosa zaczęła lecieć krew.
Czy moi rodzice muszą mi uprzykrzać życie, nawet gdy nie robią tego celowo?
Popatrzyłam w stronę Luz, która patrzyła na wszystko w szoku.
- Wystarczy ci już!? – powiedziałam, podnosząc się.
- Dopóki nie załatwisz tego z rodzicami to uwierz mi, że-
W momencie chłopak runął na ziemię, po tym jak Luz wymierzyła mu cios prosto w twarz. Spojrzałam na nią osłupiała, tym co się tu właśnie stało.
Ona również popatrzyła na mnie niepewnie, aż w końcu wybudziła sie z transu.
- Idziemy stad! - mówiąc to, chwyciła mnie za ramię i poprowadziła w tylko sobie znanym kierunku.
Przez cały czas próbowałam zatamować jakoś krwawienie z nosa, jednak moje wysiłki i tak były na nic. Ten chłopak naprawdę potrafił dołożyć.
Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że kierujemy się do domu Luz.
Kasztanowłosa prowadziła mnie aż pod drzwi, a gdy byłyśmy już na miejscu to od razu kazała mi usiąść w salonie i czekać.
Po chwili wróciła z apteczką i szklanką wody.
- Wytłumacz mi – zaczęła, gdy wyjmowała rzeczy z apteczki - kto to był i dlaczego tak cię potraktował?
- Eh...jeden z ludzi, którzy mają problem do moich rodziców. Czasami się zdarzy, że znajdzie się ktoś, komu nie podoba się ich koncepcja i dają mi takie przedstawienie. Idzie się przyzwy-ałć! – pisnęłam, gdy Luz dotknęła mojego nosa.
- Przepraszam! Musiałaś naprawdę nieźle oberwać...- dziewczyna zabrała się na wycieranie krwi, która była wokół mojego nosa - Amity, sądzę, że powinnaś o tym komuś powiedzieć...
- Niby komu?! Moi rodzice nigdy nie potraktują tego poważnie!
- Dlaczego?! Przecież są twoimi rodzicami! Może i uważasz ich czasem za okrutnych, ale jestem pewna, że-
- Nie znasz ich! Nie wiesz jacy są! To właśnie przez nich moja przyjaźń z Willow się rozpadła! Nie obchodzą ich moje uczucia, myślisz że oni kiedykolwiek spytali się mnie, no nie wiem...chociażby o to jak mi minął dzień w szkole?! Jak moi przyjaciele? Co tam u mnie?
Luz patrzyła na mnie przez chwilę w szoku. Nie dziwię się jej, ale musiałam to z siebie wyrzucić. W szczególności po tym, jak moi rodzice mnie dzisiaj wkurzyli.
Chodzi mi otóż o to, że kazali mi zaprosić Luz na kolację do nas. Nie chciałam tego robić, z naciskiem po tym, z chwilą kiedy naprawdę zaczęłam ją lubić. I nie wtedy, gdy nie jestem pewna co do moich uczuć do niej...
Moja matka nie chciałaby abym się z nią przyjaźniła. Ta kolacja ma być tylko formalnością, aby miała pretekst do zakazania mi przyjaźni z Luz.
- Amity ja...nie wiedziałam, że twoi rodzice są...aż tacy...- dziewczyna chwyciła mnie za ramię i spojrzała ciepło.
- Skąd mogłaś wiedzieć? Ty również przeszłaś zapewnie wiele, ale...eh...ty przynajmniej teraz jesteś szczęśliwa...
Ja takiego szczęścia po prostu nie znajdę...- powiedziałam, ze smutkiem patrząc w podłogę.
- Może jednak znajdziesz? Wiesz...możesz tu przychodzić, kiedy zechcesz i może wtedy uda ci się znaleźć szczęście tak jak mnie? Już od dawna chciałam cię zapytać o założeniu kółka Azury więc...
- Jesteś czasem niemożliwa...- uśmiechnęłam się do niej - byłoby mi bardzo miło, jednak...to nie rozwiązuje wszystkich moich problemów...
- Hm?
- Moja mama chce, abyś przyszła do nas na kolację i-
- ALE EKSTRA! - Luz podskoczyła - a u was też serwują takie małe jedzenie w drobnych porcjach?! Jak w tych wszystkich restauracjach!?
- Luz!
- A...no tak heh...mów dalej...
- Zazwyczaj, kiedy przyprowadzałam kogoś na taką kolację, moi rodzice zaczynają, że tak to ujmę "oceniać" tę osobę, a zazwyczaj, gdy już było po wszystkim, po prostu kazali mi z nią zerwać kontakt...
Dla nich te spotkania były tylko pretekstem do takich rzeczy...
- Ciężka sprawa...nie da się jakoś wymigać od tej kolacji?
- Moi rodzice męczą mnie o to już od kilku dni, w końcu pewnie i tak postawią na swoim.
Luz przez chwilę milczała, najwidoczniej nad czymś myśląc. Szkoda tylko, że na te sytuacje nie da się już nic wymyśleć.
Moi rodzice dopną swego, a ja i tak po raz kolejny nic na to nie poradzę.
Siedząc tak już załamana tym wszystkim i rozmyślając co będzie dalej, poczułam jak coś ociera się o moją rękę. Był to King. Chyba starał się mnie pocieszyć.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i wzięłam go na ręce, aby go przytulić.
Może to miejsce rzeczywiście ma coś, co daje jakąś radość?
- JUŻ WIEM! - Luz podskoczyła na kanapie, powodując u mnie lekki zawał.
- Co wymyśliłaś?
- Nauczysz mnie jak mam się zachowywać przy twoich rodzicach! Nauczysz mnie, co mam przy nich mówić, aby nie wypaść głupio i ogarniemy wszystko tak, aby pozwoli ci się ze mną przyjaźnić! - wszystko mówiła tak szybko, że ledwo zdążyłam ogarnąć, co zamierzamy zrobić.
- To....może się chyba....udać...- popatrzyłam na nią z nadzieją w oczach.
- Widzisz! Damy radę! - dziewczyna przytuliła mnie do siebie mocno, poczułam jak delikatnie się rumienię - kiedy jest ta kolacja?
- Eeeeeee...- przez chwilę się zawiesiłam - a no tak! Em...musiałabym to jeszcze z nimi ustalić.
- W takim razie, gdy tylko już się dowiesz, to zaczynamy nasze przygotowania!
Chwilę jeszcze posiedziałam u Luz, zanim wróciłam do domu. Około czternastej niestety musiałam się zbierać. Wybrałam, jak zwykle, drogę przez park. Postanowiłam iść tak w miarę z tłumem, aby znowu ten koleś na mnie nie naskoczył.
Na całe szczęście do domu dotarłam w jednym kawałku. Już miałam kierować się do swojego pokoju, gdy nagle koło mnie stanęła moja mama. Co ona tu robi?! Przecież powinna być teraz w pracy!
- Co ci się stało w nos? - zapytała z poważną miną przejeżdżając po zaschniętej krwi pod moim nosem.
- Leciała mi krew, to wszystko - odpowiedziałam bez jakichkolwiek emocji. Nie chciałam, żeby dowiedziała się, co naprawdę się wydarzyło.
- Yhm...dobrze. Nie przyszłam tu rozmawiać o tym, przyszłam tu w celu zaproszenia twojej koleżanki Luz na kolację, która będzie za kilka dni.
Dokładnie to w tę niedzielę.
Czyli mam tylko kilka dni, aby nauczyć Luz, jak ma się zachowywać przy moich rodzicach?! Przecież to się równa praktycznie z cudem!
Przez chwilę milczałam, aż w końcu doszłam do siebie, ponownie patrząc w oczy mojej rodzicielki.
- Przekaże jej tę wiadomość.
- Dobrze - kobieta spojrzała na mnie z aprobatą - a teraz, pozostaje kwestia twoich włosów - mówiąc to przejechała ręką po moich włosach - tracą już powoli swój kolor, najwyższy czas odnowić farbę.
- Naprawdę muszę je farbować? Lubię mój naturalny kolor...- westchnęłam ze smutkiem, patrząc na moje odbicie w lustrze, które stało naprzeciw mnie.
- Musisz, jeśli chcesz być idealna. Pasuje ci ten kolor. Jutro kupię farbę i przefarbujemy je na nowo.
Wzrok skierowałam na podłogę. Nienawidzę farbować moich włosów!
Gdy tylko skończyłam dwanaście lat, moja mama przefarbowała mi włosy, mówiąc, że to dla mojego dobra. Naprawdę od tamtej pory ją znienawidziłam. Ten kolor mi do niczego nie pasował, a poza tym wyglądałam w nim beznadziejnie!
Westchnęłam cicho i pokiwałam tylko głową, kierując się już do swojego pokoju.
Przynajmniej tam będę miała ciszę i spokój. Usiadłam przy biurku, wpatrując się w lusterko, które na nim stało.
Wokół nosa miałam pełno zaschniętej krwi.
Gdy go dotknęłam, poczułam natychmiastowy ból. Cholera! Że też musiałam tak oberwać!
Zaczęłam czyścić krew, jednak nie było to łatwe, biorąc pod uwagę każdą falę bólu, która nadchodziła z dotknięciem nosa. W końcu, gdy już skończyłam, położyłam się na łóżku, biorąc telefon do ręki. Otworzyłam galerię i zacząłem przeglądać moje stare zdjęcia. Byłam na nich głównie ja z bliźniakami za czasów, kiedy moje włosy miały jeszcze naturalny kolor. Tęskniłam za nimi i z wielkim bólem oglądałam zdjęcia, na których uśmiech mi nie schodził z twarzy.
Zauważyłam, że przed przefarbowaniem włosów byłam jakaś...szczęśliwsza.
Może to po części odebrało mi radość?
Może najwyższy czas tę radość sobie przywrócić? I chyba wiem jak zacząć.
Następnego ranka bardzo szybko wyszłam z domu. Nie skierowałam się jednak do szkoły. Poszłam do drogerii kupić farbę do włosów.
Dopiero po tych szybkich zakupach ruszyłam do szkoły. Byłam akurat na czas, bo dotarłam pod sale gdy nauczyciel wpuszczał ludzi do klasy. Ze zdziwieniem popatrzał na mnie, gdy zauważył, że wchodzę jako ostatnia. Zignorowałam to i zajęłam miejsce w ławce obok Luz.
- Jakim cudem się spóźniłaś? - zapytała dziewczyna gdy usiadłam koło niej.
- Musiałam coś załatwić, możesz mi dzisiaj w czymś pomóc?
- No pewnie! A w czym?
- Tego dowiesz się po lekcjach. Możesz też wziąć Willow i ewentualnie Gusa.
- To aż tak potrzebujesz pomocy?
- Wszystkiego się dowiesz z czasem - uśmiechnęłam się cwanie i zaczęłam przepisywać to, co jest na tablicy.
Na przerwach Luz i ja podeszłyśmy do Willow i Gusa, mówiąc, że dzisiaj spotykamy się u brązowowłosej w sprawie mojego jednego planu. Obydwoje chętnie się zgodzili, oferując swoją pomoc.
Lekcje mijały nam dość spokojnie, więc gdy tylko się skończyły, pędem pobiegliśmy w czwórkę prosto do domu Luz. Tam zaczęliśmy wszystko przygotowywać do naszego małego zabiegu.
Luz zaczęła szykować ręcznik oraz krzesło dla mnie, a Gus i Willow starali się ogarnąć instrukcję.
Gdy wszystko było już przygotowane, usiadłam przed lustrem na krześle, wpatrując się w moje odbicie.
- Jesteś tego pewna? - zapytała Luz, trzymając opakowanie z farbą.
- Niczego w życiu nie byłam bardziej pewna niż tego! - odpowiedziałam w nutą pewności w głosie.
- Szczerze, to dobrze że zmieniasz ten kolor. Zielony średnio ci pasował - stwierdził Gus.
- To od zawsze był pomysł mojej mamy.
- A co ona powie teraz na to, że farbujesz włosy na swój naturalny kolor?
- To już jej zmartwienie, szczególnie że tę farbę będzie bardzo ciężko zmyć.
Luz zabrała się za farbowanie moich włosów. Postanowiłam jej zaufać w tej sprawie. Willow i Gus od czasu do czasu jej jakoś pomagali, również farbując moje włosy.
Gdy wszystko było już prawie gotowe, wysuszyłam moje odnowione włosy, a te które opadały mi na twarz związałam w kucyk.
- I jak? - zapytałam stając przed lustrem.
- Jest...CUDNIE! - Luz mnie mocno do siebie przytuliła.
Poczułam jak się czerwienię, gdy była tak blisko mnie. Na szczęście, wszyscy byli zbyt pochłonięci przytulaniem mnie, aby zauważyć mój czerwony kolor twarzy.
Rzeczywiście, wyglądałam "cudnie". W końcu mogłam czuć się sobą. W brązowych włosach naprawdę czułam się O WIELE lepiej.
Po około dwóch godzinach siedzenia u Luz, postanowiłam wrócić do domu. Umówiliśmy się, że jutro Willow i Gus pomogą mi przygotować Luz do kolacji z moimi rodzicami.
Do domu wracałam w bardzo dobrym nastroju. Z wielkim uśmiechem na ustach weszłam do środka. Akurat gdy wchodziłam mama wołała już wszystkich na kolację.
Przekraczając próg do jadalni, usłyszałam za sobą tłuczenie się szkła. Odwracając się zobaczyłam moją mamę, która patrzyła na mnie w szoku. U jej stóp leżał rozbity talerz. To chyba nie oznacza niczego dobrego....
- Coś ty zrobiła z włosami?! - krzyknęła to tak głośno, że do jadalni zeszli Edric i Emira, którzy patrzyli na całą tę sytuację z zaciekawieniem.
- Przefarbowałam. Na taki kolor na jaki ja chcę! - strzeliłam w nią piorunami z oczu.
Kobieta zbliżyła się do mnie o krok, patrząc cały czas wściekle.
Gdy była już i krok ode mnie przejechała ręką po moich brązowych włosach, po czym odepchnęła.
- Jutro zmienimy ten okropny kolor na zielony - powiedziała twardo patrząc na mnie bez uczuć - jestem tobą naprawdę rozczarowana, Amity.
- A ja jestem rozczarowana, że mam taką okropną matkę jak ty - powiedziałam jej to prosto w twarz, nie spuszczając z niej wzroku - nienawidzę cię - po tych słowach pobiegłam prosto do swojego pokoju.
Łzy leciały z moich oczu kaskadami.
Czego ja się spodziewałam?! Że ona to zaakceptuje? Że mnie zaakceptuje? Że popatrzy choć raz z podziwem na jedną moja decyzję?
Nigdy nie znajdę szczęścia! Nigdy, nigdzie i u nikogo!
Skuliłam się na łóżku pod kocem, przepłakując resztę nocy.
Co ja poradzę na to że nikt mnie nie kocha...?
***
HAAAA TEGO SIĘ NIE SPODZIEWALIŚCIE!
Tak, zapomniałam wstawić dzisiaj rozdział ALE magicznym sposobem sobie o nim przypomniałam 😂😂😂
Tak więc, mam nadzieję że wam się miło czytało.
A teraz żegnam i pozdrawiam ❤️😁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro