Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Złudność istnienia | Yuri!!! on Ice

Notka od autora, bo może:
Poziom mojego zmęczenia życiem osiągnął apogeum.

Zakończenia są dwa, bo jakoś tak wyszło. Polonista Alderna rekomenduje.

Pozdrawiam Viciećan. Tak, ja wiem.

Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy YoI!

---------------------------------------------------------

Z czego zrobione są dziewczynki?

Z cukru, słodkości i różnych śliczności,

Z tego właśnie zrobione są dziewczynki.

----------------------------------------------------------

Nikt nie dziwił się, kiedy chodziłem po domu zgrabnym pas marché, sprawiając wrażenie istotki delikatnej jak piórko. Nikt nie zwracał uwagi na to, że miałem więcej baletek niż zwykłych butów. To, że robiłem dwa piruety w drodze z salonu do kuchni, również zaczęło być czymś całkowicie normalnym.

Nie spodziewano się u mnie zadatków na balerinę, dlatego z początku sam nie dowierzałem, jak lekko przychodziła mi nauka nowych, tanecznych kroków. Kroków zupełnie innych niż takich, których stawianie wydawało się naturalne. Kroków drobnych i niespiesznych, pełnych gracji i niewinnej elegancji. Chwalono mnie za niebanalne acz subtelne ruchy rąk. Gibkość wykorzystywałem w sposób bardziej sprecyzowany i ukierunkowany, niż reszta dzieci w moim wieku. Nawet na zajęciach widać było różnicę w zachowaniu innych dziewczynek a moim. One traktowały taniec jak zabawę, a dla mnie był sposobem na wyrażanie siebie, sprawdzenie swoich umiejętności, chociaż wtedy jeszcze tego nie rozumiałem. Instruktorka, najbardziej wyszukane słowo, jakie znałem w wieku siedmiu lat, uważała mnie za swoją ulubienicę.

– Viktorko, zrób jeszcze jeden piruecik. – Słyszałem takie rzeczy od czasu do czasu, kiedy któryś z przyjaciół rodziny odwiedzał nas w domu. Tym razem prosił mnie o to starszy pan, który zarządzał pewnym bankiem, tak przynajmniej zawsze mówiła mi mama.

– W passe czy fouette? – pytałem wtedy, chociaż ludziom zwykle nie robiło to większej różnicy.

– Może być ten pierwszy – stwierdził, śmiejąc się. Nie wiedziałem, czy śmiał się z powagi, z którą zadawałem takie pytania, czy też z siedmioletniego dziecka, które traktowało poważnie to, co robiło. Jego śmiech nie obruszył mnie jednak szczególnie i po prostu zrobiłem swoje, bo wiedziałem, że mamie się to zawsze podobało. Najpierw zrobiłem szybki wypad, potem nogę ustawiłem prostopadle do podłogi, wciągnąłem brzuch, opuściłem barki, ugiąłem kolana. Obróciłem się w bok, uniosłem nogę do passe. Wykonałem dwa obroty, pozycję wyjściową z otwartymi ramionami, zanim biała, letnia sukienka opadła mi z powrotem na kolana.

Mężczyzna zaklaskał, mama również się ucieszyła. Uśmiechnąłem się na widok jej zadowolenia. Piruety były proste, tłumaczyłem jej nieraz, że tutaj nie było niczego do podziwiania. Nazywała mnie wtedy swoją małą, porcelanową laleczką, którą podziwiać należy i kończyła temat.

W nagrodę dostałem ciastko. Lubiłem ciastka tak jak wszyscy. Poszedłem do swojego pokoju, zabierając ze sobą pluszowego królika, którego nosiłem ze sobą dosłownie wszędzie. Trzymałem go za miękkie łapki, wykonałem jeden tour lent między łazienką a sypialnią rodziców, a potem jeszcze następny przed własnym pokojem. Jasne, rozpuszczone włosy ciągnęły się za mną jak poranna mgiełka.

Nie myślałem o ograniczeniach, jakie narzucało mi moje ciało, bo żadnego z nich jeszcze nie czułem. Nie widziałem nic niewłaściwego w tym, że byłem dziewczynką. Nie miałem potrzeby, żeby się nad tym zastanawiać. Nie wiedziałem, czy zachowywałem się inaczej niż pozostałe małe panienki i nie musiałem tego dociekać. Mama rozpieszczała mnie i często nazywała księżniczką. Twierdziła, że wyrosnę na piękną kobietę, więc tej wizji się długo trzymałem.

Włączyłem płytę z utworami z "Dziadka do orzechów". Nie puściłem jej zbyt głośno, żeby nie przeszkadzać dorosłym. Zabrałem się za wyciąganie z szafki sukienek, które mogłem ubrać na wieczorne przyjęcie urodzinowe jednej z ciotek. Miałem ich od groma – granatowe, bordowe, błękitne, białe, srebrne. Szerokie u dołu i bardziej zwężone. Na ramiączkach i z długim rękawem. Błyszczące, obsypane cekinami i te bardziej stonowane ubierane na święta. Przymierzałem każdą po kolei, strojąc miny przed lustrem. Lubiłem to robić, bo miałem świadomość, że w każdej wyglądam dobrze – zgrabnie i powabnie na tyle, na ile siedmiolatce wypadało.

-------------------------------------------------

– Jak ty wyrosłaś! A jak wypiękniałaś! – Usłyszałem jak co roku podczas Bożego Narodzenia. Tym razem rodzinna Wigilia odbywała się u nas w domu, mimo że mi to zupełnie nie odpowiadało. Nie lubiłem, kiedy przestrzeń w salonie, w której zwykle ćwiczyłem wypełniała się ludźmi. To, że należeli oni do rodziny, nie liczyło się, w tamtych chwilach zwyczajnie mi przeszkadzali.

Od połowy grudnia sala baletowa, w której czas spędzałem po szkole do późnego wieczora, była zamknięta, więc ćwiczyłem u siebie, bo innego miejsca nie miałem. Dzień bez ćwiczeń, był dla mnie dniem straconym, nie obchodziły mnie świąteczne tradycje.

– Ale masz zgrabne nogi! Mogłaś założyć tę fikuśną kiecę z szerokim rondem, jakkolwiek ona się nazywa, bo w tej widać tylko łydki. – Skrzywiłem się na tę uwagę i wywróciłem oczami.

Wydawało mi się, że wszystkie spokrewnione ze mną osoby dostrzegały tylko moją fizyczność – smukłą figurę, wytrenowane kończyny, płaski brzuch, wąską talię – jakbym poza tym nie reprezentował swoją osobą nic innego.

– Ile lat skończyłaś niedawno? – zagadnął mnie brodaty wujek, odpędzając ciotki.

– Czternaście – odpowiedziałem. Towarzystwo ludzi zdążyło mnie już nużyć, a jeszcze nawet nie zasiedliśmy do kolacji. Wiedziałem, jaki ten wieczór będzie strasznie męczący. Wszyscy będą przepraszać, że nie było ich na moim ostatnim występie, a ja naprawdę przestałem dbać o to, czy na nie przychodzą czy też nie, dawno temu.

– To już poważny wiek – stwierdził. – Kupiłem ci ekstra prezent na święta, ale nie mów mojej żonie, bo strasznie się zdenerwuję. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo. – Do jakiej szkoły średniej planujesz pójść? – zapytał, chyba jedynie dlatego, że nie mógł znaleźć innego tematu do rozmowy ze mną. W dłoni trzymał kieliszek szampana.

– Sportowej – mówiłem poważnie, bo właśnie do takiej zamierzałem iść, jednak...

– Sportowej? Nie mów, że całe życie zamierzasz biegać w rajstopach po scenie przed tłumem zboczeńców. Viktoria, to nie jest kariera na miarę twoich możliwości. – Ułożył mi dłoń na ramieniu, ale szybko ją strzepnąłem. – Mówiłem ci zawsze, żebyś przyszłość wiązała z francuskim językiem, bo jesteś w nim świetna. – Wujek ten wykładał filologię francuską na Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym. – Twoja wymowa jest taka cudowna, że mógłbym jej słuchać godzinami... – zaczął. Wiedziałem, że już wypił za dużo i teraz będzie plótł kompletne bzdury, więc od niego odszedłem.

Ostatnio rodzina zmieniła nastawienie w stosunku do mojej pasji. Kiedyś uważali ją za godną podziwu, uroczą, a teraz uważali to za coś, z czego powinienem wyrosnąć, takie przynajmniej odnosiłem wrażenie.

Szukałem dla siebie miejsca w domu wypełnionym ludźmi. Nie mogłem zaszyć się w pokoju, mama byłaby z tego powodu niezadowolona, dlatego zamknąłem się w łazience na chwilę.

Szybko przejrzałem się w lustrze. Wydało mi się, że stałem się kimś zupełnie innym, niż być zamierzałem. Myśli takie zaczęły mnie nachodzić, kiedy przebywałem w obecności swojego odbicia.

Wyrosłem. Kiedyś ledwo co sięgałem umywalki, co dopiero mówić o sięganiu do powieszonego wysoko zwierciadła. Nadal nosiłem sukienki, choć nie takie barwne jak niegdyś. Dzisiejszego wieczoru miałem na sobie szarą bez dekoltu z wysokim kołnierzykiem. Włosy ułożyła mi przed godziną żona jednego z wujków. Płowe kosmki spływały na lewe ramię pokaźną falą. Wszyscy nadal mówili, że wyglądałem pięknie, dojrzale, jak na swój wiek, a mnie to nie odpowiadało. Nie potrafiłem powiedzieć, dlaczego czułem się wtedy źle. Myślałem, że to normalne, bo wydawało mi się, że wszystkie dziewczyny po prostu dopadają kompleksy nieważne jak bezpodstawne.

--------------------------------------------------

W szkole właściwie trzymałem się na uboczu. Żaden uczeń się mną szczególnie nie interesował, a i ja nie starałem się zainteresować kimkolwiek. Niby miałem koleżanki, ale tak naprawdę nie umiałem z nimi wejść w żadną głębszą relację. Nie rozumieliśmy się, nie dogadywaliśmy do końca. Z chłopakami też nie znajdowałem wspólnego języka, więc czasy szkoły minęły mi raczej w osamotnieniu.

– Niby z ciebie taka primabalerina, a kobiecości w tobie żadnej – prychnął mi w twarz któregoś dnia siedzący ławkę przede mną Michaił, klasowy idiota.

Trwała lekcja matematyki, ale nauczycielka musiała gdzieś wyjść, dlatego też zostawiła nas na chwilę samopas. Przeważnie nie kończyło się to niczym złym, aczkolwiek ciężko było przewidzieć, co przyjdzie do głowy nastolatkom.

– Zamknij się, kretynie. – Nie reagowałem na podobne zaczepki, które słyszałem od czasu do czasu, to siedząca obok mnie Natasza próbowała go uciszyć. Chłopak najwyraźniej nic sobie nie zrobił z jej uwagi.

– No ale weź patrz na to! Widzisz te muły? Dziewczyny takich nie mają. – Wychylił się na krześle w moją stronę. Nie zdążyłem się odsunąć, więc złapał mnie za rękę i pociągnął przez ławkę. Uderzyłem w jej krawędź żebrami, przez co przeszył mnie tępy ból.

Był czerwiec, robiło się coraz cieplej, więc zacząłem nosić koszulki z krótkim rękawem, które faktycznie odsłaniały dość wyćwiczone mięśnie ramion. Zawsze uważałem je za powód do dumy, coś co mogłem eksponować, czym mogłem się chwalić. Nie spodziewałem się, że ktoś będzie prawił mi zgryźliwe komentarze na ich temat.

– Jesteś zły, bo przegrałeś z Viktorią w siłowaniu się na rękę! Dorośnij wreszcie! – Dziewczyna krzyknęła na tyle głośno, że cała klasa zwróciła spojrzenia w naszą stronę.

– Ha?! – Chłopak wyraźnie się oburzył i szukał najwyraźniej ciętej riposty. Udało mi się wyszarpnąć rękę z jego obrzydliwego uścisku. Na przegubie został mi czerwony ślad. – Obie jesteście walnięte! – wydarł się. – Lesby z was, czy jak?! Leczcie się!

Trzewia splotły mi się w ciasny węzeł. Przywykłem już do tego, że ludzie się na mnie patrzyli, niekiedy występowałem przed sporymi tłumami, ale te spojrzenia wyjątkowo mi się nie podobały. Natasza nie wiedziała, co powiedzieć, ja nie wiedziałem, czy powinienem w jakikolwiek sposób się bronić, skoro nigdy tego nie robiłem. Zadziałałem instynktownie. Kiedy dostrzegłem, że Michaił otwiera usta, przechyliłem się przez ławkę i walnąłem go w skroń z całej siły. Z początku chciałem w szczękę, ale stwierdziłem, że bym sobie narobił większych problemów, jeżeli przypadkiem wybiłbym mu zęby.

Nigdy wcześniej nikogo nie uderzyłem. Nie zamierzałem robić tego nigdy więcej. Nikt nie ośmielił się mnie już zaczepiać po tym wydarzeniu, więc właściwie nie musiałem się do tego uciekać.

Chłopak poleciał na krześle do tyłu i walnął plecami o ławkę. Przez chwilę był oszołomiony. Wstał, z łoskotem odsuwając od siebie krzesło. Chciałem uciekać, ale złapał mnie za włosy, które niefortunnie zaplotłem rano w łatwy do złapania warkocz..

– Puszczaj! – krzyknąłem. Zaczęliśmy się szarpać. Oddzielała nas ławka, o którą się oboje obijaliśmy.

– Stary, ogarnij się. Lasek się nie tłuczę, nawet jak są walnięte. – Ktoś próbował doprowadzić Michaiła do porządku, ale mnie nikt nie pomógł.

– Facetka wraca!

Puścił mnie. Uderzyłem czołem głową o ścianę, po czym osunąłem się po niej. Widziałem, że w pięści została mu garść wyrwanych mi włosów, które za chwilę strzepnąć miał z niej z obrzydzeniem. Usiadł na swoim miejscu, jak gdyby nigdy nic, ale mnie ciężko było się znów podnieść. Mogłem się zmusić, żeby to zrobić, może wtedy sprawa nie trafiłaby do dyrektora. Siniak, który wykwitł mi na samym środku czoła, prawdopodobnie zostałby zignorowany, gdybym siedział w ławce jak gdyby nigdy nic.

Mama była oburzona, gdy o tym usłyszała. Nie tyle poruszyły ją wypowiedzi Michaiła na mój temat, zresztą nie tylko on uważał mnie za coś nienaturalnego, co znosić musi z równą niechęcią co lekcje fizyki, ale moje zachowanie. Moja samoobrona poniekąd.

– Damy się tak nie zachowują – skarciła mnie w drodze do domu. Nie odzywała się, odkąd wyszliśmy ze szkoły. Nie zostałem tego dnia na wszystkich lekcjach.

– Damy podobno mają kogoś, kto staje w ich obronie – prychnąłem, zanim przypomniałem sobie, że powinienem trzymać język za zębami.

– To nie jest moja wina, że nie podobasz się chłopcom i cię nie lubią, wyobraź sobie – powiedziała zaraz po tym, jak odwróciła się do mnie gwałtownie.

Wydało mi się oczywistym, że to była moja wina. Bo czyja inna miałaby być, gdy coś szło nie tak jak powinno?

-------------------------------------------

Przestałem nosić sukienki i spódnice, ale nie widziałem w tym nic dziwnego. Wszystkie dziewczyny przestały się tak ubierać na co dzień, więc ja też nie czułem potrzeby, żeby to robić. Przez większą część roku chowałem mięśnie pod luźnymi jeansami i szerokimi bluzami. Ciężko było do tego przywyknąć, kiedy trykot i inne podobne mocno opinające ciało ubrania, stawały się dla człowieka właściwie drugą skórą. Wiedziałem jednak, że muszę to robić, bo w innym wypadku będę się przejmował, że znów ktoś zacznie mnie zaczepiać z powodu zbyt rozwiniętej muskulatury. Osobiście nie widziałem w niej nic nadzwyczajnego, zapracowałem sobie na nią. Inne dziewczyny dążyły do jak największej smukłości, a mnie odpowiadały moje szerokie barki i silne mięśnie brzucha. Realizowałem dzięki nim moją pasję, nie rozumiałem, jak można postrzegać je jako coś nieodpowiedniego.

Nie uczęszczałem na każdą lekcję wychowania fizycznego, bo na części z nich pojawiać się nie musiałem. Dziewczyny nie lubiły, kiedy z nimi ćwiczyłem. Nie przepadały za graniem ze mną w drużynie, chociaż nigdy nie zrobiłem żadnej z nich krzywdy podczas rozgrywki. Gorzej robiło się, kiedy trenowaliśmy gimnastykę. Dla mnie zaliczenie jej nie stanowiło najmniejszego wyzwania – przewrót w przód, przewrót w tył, odwyk, wymyk, leżenie przerzutne na równoważni, przerzut boczny – takie rzeczy robiłem praktycznie każdego dnia. W tamtych chwilach sprawności fizycznej mi zazdroszczono, ale kiedy lekcja się kończyła, słyszałem dotyczące jej przytyki częściej niż zwykle. Miałem nadzieję, że jeżeli pójdę do szkoły sportowej wtopię się w tłum, przestanę być kimś rzucającym się w oczy. Tej nadziei trzymałem się, idąc do studia tańca każdego wtorkowego, czwartkowego i piątkowego wieczora.

Na wejściu mijałem wiszące na ścianie fotografie z zawodów. Widniałem na większości z nich, ale wpatrywanie się w nie nie sprawiało mi ani odrobiny przyjemności czy satysfakcji. Przebrałem się w szatni pospiesznie. Zawsze przechodziłem przed rozpoczęciem właściwych zajęć i rozciągałem się w sali pełnej luster, zanim przyszła reszta grupy.

Przejrzałem się w gładkiej tafli. Wydawało mi się, że swoim wyglądem sprawiałem dziwnie, groteskowe wręcz, jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że wyglądałem tak samo jak zwykle. Body, rajstopy, luźne tutu do ćwiczeń i pointy. Kiedyś czułem się w tym najlepiej. Kiedy miałem ja na sobie, wydawało mi się, że byłem wolny, a teraz czułem wiążące mnie okowy niezrozumiałego ograniczenia.

Usiadłem na podłodze, nie odrywając wzroku od swojego odbicia. Wiedziałem, że było moje, a jednocześnie sprawiało wrażenie całkiem obcego. Jakby osoba po drugiej stronie zwierciadła jedynie naśladowała moje ruchy, jakby nie była mną, a jedynie mnie udawała.

Podciągnąłem kolana pod szpiczastą brodę. Odrzuciłem na plecy włosy związane w warkocz. Kosmyki grzywki, których nigdy nie umiałem porządnie zaczesać, zwisały smętnie nad niebieskimi oczami. Ciało, niegdyś niezaprzeczalnie należące do mnie, stawało się jakby czyjąś współwłasnością. Nie reprezentowało teraźniejszego mnie, reprezentowało kogoś innego. Kogoś, kto przestawał istnieć, osuwał się w niepamięć, ale uparcie nie chciał odejść, desperacko trzymając się rzeczywistego świata.

------------------------------------------------

Właściwie w jeden dzień zamieniłem baletki na figurówki. To był impuls, nic więcej. Nie mogłem powiedzieć, że pragnąłem odmiany. Po prostu nie potrafiłem się już odnaleźć w balecie. Stał się mi obcy. Przestałem rozumieć język, którym się posługiwał. Dotkliwie to odczułem, jak wielką stratą. Przestawałem poznawać samego siebie, rzucając pasję pielęgnowaną latami.

Lód był dla mnie czymś nowym, a jednocześnie przyjaźnie znajomym i zachęcającym. Sankt Petersburg właśnie zaczął się nim pokrywać. Szron błyszczał na oknach, gołoledź pokrywała chodniki, z dachów i rynien zwisały okazałe sople.

Wokół lodowiska nie wisiały lustra. Nie byłem skazany na swoje odbicie, dopóki potrafiłem wyczuć swoje ruchy. Na lodowisku nie nosiło się rajstop, zamiast nich ciepłe dresy i duże bluzy. Polubiłem własne płynne ruchy nóg oraz płozy zostawiające za mną wąski ślad. Prawa do przodu, lewa do przodu, beczka, obrót w tył, kolana delikatnie ugięte. Wydało mi się to podobne do tańca, jedyne co musiałem zrobić, to nabrać w tym większej biegłości i pewności siebie. Żałowałem, że nie miałem na tamtą chwilę więcej miejsca dla siebie. Odwiedziłem lodowisku otwarte dla wszystkich, dlatego musiałem uważać, by przypadkiem na kogoś nie wpaść.

Rozpędy, gwałtowne hamowania, które wznosiły w powietrze drobinki skruszonego lodu, zauroczyły mnie niemalże od razu. Jakbym znalazł coś, czego od dawna mi brakowało. Miałem już wyćwiczoną lekkość, siłę w nogach pozwalającą panować nad ciałem. Poczułem się zbyt pewnie, więc próbując wykonać efektowny obrót wywaliłem się na lodzie.

Syknąłem. Zdarłem sobie policzek. Ciepło przesączającej się na zmarznięty policzek krwi. Poczułem się znów żywy. Nie zraziłem się tym upadkiem, potem miałem doświadczyć ich jeszcze więcej i jeszcze więcej. Trafiłem po raz kolejny pod oko instruktorki, która na początku nauczyła mnie przede wszystkim bezpiecznie upadać. Widziała moje narwanie. Podejrzewałem, że wiedziała z czego ono wynikało lepiej, niż ja sam zdawałem sobie z tego sprawę.

Przestałem istnieć jako Viktoria, a zacząłem być kombinacją toeloopów, salchowów, ritterbergów, flipów, lutzów oraz axli. Euler, skoki szpagatowe, mazurek, skoki baletowe. Z krawędzi, z ząbków, na krawędź, na ząbki. Uczyłem się ruchów klasycznych oraz freestyle'u. Poświęcono mi mnóstwo uwagi, o wiele więcej niż gdy przebywałem poza lodem. Nie czułem się już na siłę dziewczęcy, właściwie przestałem czuć cokolwiek innego poza chłodem ciągnącym od lodowiska, po którym się poruszałem.

Skoki podwójne, potrójne przeplatane sekwencją wyszukanych kroków. Poczwórne, za które obrywałem za każdym razem, bo podobno nie powinienem ich wykonywać w tym wieku. Przeciążenia, które wytrzymywało ciało przy każdym obrocie, poruszały zastygłą krew. W otępiały umysł znów tchnięto życie, chociaż nie wiedziałem, czy powinienem był być za to wdzięczny.

Niekiedy uciekałem się do wagarowania, żeby mieć lodowisko dla siebie chociażby na chwilę dłużej. Spleciony ciasno przy głowie warkocz unosił się i opadał w rytm podrygów mojego ciała. W uszach słyszałem, niekoniecznie pasujące do moich wysublimowanych, a jednak energicznych i żywych ruchów, brzmienie muzyki elektro czy też techno. Właściwie nie zamierzałem jeździć na żadne zawody, dlatego nie widziałem sensu, żeby tworzyć choreografie do utworów bardziej pasujących do, z reguły równie subtelnego co balet, łyżwiarstwa figurowego. Zresztą po dziesięciu latach trenowania wydawało mi się, że nie zdzierżyłbym choćby nuty z klasycznego Jeziora Łabędziego. Ironią wydawało się, że przyjdzie mi zdobyć swoje pierwsze złoto właśnie w oparciu o znajomość baletu.

---------------------------------------------

Gdzieś zniknęły wszystkie moje ulubione koszulki. Nie było ich w szafie ani w koszu na pranie. Nie wiedziałem dokładnie, gdzie znaleźć się mogły wszystkie moje t-shirty. Liczyłem na to, że prędko je znajdę, bo jeżeli nie, to praktycznie zostałbym bez ubrań. Nie chodziłem już w rzeczach podkreślających zgrabną figurę, raczej starałem się ją ukryć. Mamie tłumaczyłem się tym, że męskie koszulki na mnie lepiej pasują, a damskie w moich rozmiarach są zbyt krótkie. Czasami tę wymówkę przyjmowała, czasami robiła mi o nią wyrzuty. Starałem się tym jednak nie przejmować i nadal robiłem swoje. Nie chodziliśmy od dawna na wspólne zakupy, więc miałem wolną rękę co do wyboru ubrań dla siebie.

Zdawało mi się, że wyglądam coraz i coraz mniej dziewczęco, nie tylko ja to zresztą dostrzegałem. Zamieniłem wąskie spodnie na bojówki, w których wyglądałem według mnie lepiej. Nie podkreślały aż tak wyraźnie moich bioder. Nadal miałem dziewczęcą twarz i delikatną cerę, które trzymały się mnie przez jeszcze długi, długi czas. Włosy stanowiły dla mnie specyficzny łącznik, między dawnym mną a obecnym mną. Nie chciałem ich ścinać, zawsze bardzo o nie dbałem, dlatego robiło mi się przykro na myśl o ich utracie. Poza tym miałem wrażenie, że pozbywając się ich, straciłbym część siebie, której nie powinienem się wyrzekać.

Znalazłem moje ubrania w sypialni mamy pod łóżkiem. Nie lubiłem, kiedy szperała w moich rzeczach i próbowała gdzieś je schować. Właściwie nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Wiedziałem, że gdybym zaczął się uskarżać, skończyłoby się to nie najlepiej. Musiałem zaakceptować obecny stan rzeczy, innego wyboru nie miałem.

Odsunąłem się od rodziny, która nagle zaczęła traktować mnie ozięblej niż wcześniej. Jakbym był jakiś rupieciem, którego nie mogli się pozbyć, bo to pamiątką po zmarłych krewnych, więc należało przynajmniej udawać, że się o niego dbało. Czułem się tym trochę dotknięty, ale nie zamierzałem zabiegać o atencję krewnych ani też wkupywać się w ich łaski.

Znów zacząłem mieć problemy ze znalezieniem dla siebie miejsca. Gdy przebywałem samemu w domu, doskwierała mi samotność. Kiedy siedziałem na lekcjach, przeszkadzała mi obecność ludzi, którzy nie byli w stanie mnie zrozumieć albo po prostu nie chcieli mnie zrozumieć. Ukojenie znajdowałem na lodowisku, tak jak kiedyś w sali baletowej. Wszyscy powtarzali mi, że inwestowanie swojego czasu w sport nie przyniesie mi żadnych korzyści, ale ja ten temat miałem zgoła odmienne zdanie.

Wraz z wejściem na lód ogarniał mnie cudowny stan. Spływało na mnie coś na kształt błogostanu. Cały świat poza śliską powierzchnią pod płozami przestawał się liczyć, dopóki na ziemię nie sprowadzał mnie głos trenerki.

– Viktora! Skaczesz to źle. Nie możesz mylić lutza i flipa!

Kiwałem głową za każdym razem, kiedy mi to wypominała. Tak naprawdę większość skoków wykonywałem instynktownie, nie zastanawiając się nad dokładnymi zasadami. W żadnym innym wypadku nie wypominała mi potknięć, a miała opinię dość czepialskiej. Nie wiedziałem, czy pobłażała mi bardziej niż innym swoim podopiecznym czy też nie byłem na tyle dobry, że nie popełniałem większych błędów. Nie chwaliła mnie często, ale dawała mi znać w inny sposób, że doceniała moją ciężką pracę. Wiedziała, że miałem za sobą krocie godzin spędzonych na ćwiczeniu gibkości ciała, zwinności, wytrzymałości stawów i mięśni. Uczyła mnie niekiedy ruchów, których sama nie miała siły wykonywać. Brakowało jej już młodzieńczego wigoru, często żartowała natomiast, że ja miałem go aż nadmiar.

– Zacznij od początku. Wykorzystaj swoją grację! Jakbyś się siliła na robienie tego możliwie jak najbardziej topornie.

Stosowałem się do najmniejszej wskazówki, którą mnie raczyła. Zrobiłem wymuskany i pełen wdzięku piruet siadany, że chociaż nie mogłem dostrzec jej twarzy dokładnie, wiedziałem, że jest pod wrażeniem.

– Dobrze, teraz dużo lepiej. Na jutrzejszy trening ubierz się jakoś inaczej – poleciła mi.

– Inaczej to znaczy jak?

– Hmmm... potrzebuję widzieć lepiej ruch twoich mięśni. Nigdy nie widzę dobrze twojej postawy, bo przeszkadzają mi twoje obszerne bluzy, więc załóż coś bardziej... dopasowanego, tak tego słowa mi brakowało.

Nie umiałem odpowiedzieć na to inaczej, niż skinieniem głowy, chociaż ani trochę nie miałem ochoty ubierać się bardziej "po staremu".

-------------------------------------------------------

Przeglądałem się w lustrze bardzo długo, zanim zdecydowałem się wybrać ubrania na jutrzejszy trening. Nie odpowiadało mi dosłownie nic, co mogłem założyć. Szafę nadal wypełniały w większej części damskie rzeczy, ale zważywszy na to, że ostatnio noszenie ich sprawiało mi jedynie dyskomfort, leżały nieużywane. Z części z nich już wyrosłem. Powinienem je schować do pudeł albo komuś oddać, kiedy będę miał wolną chwilę, tak pomyślałem. Nadal były to porządne ubrania, szkoda by je zmarnotrawić.

Brakowało mi koszulek dostatecznie dopasowanych jak na wymagania trenerki, a jednocześnie wystarczająco luźnych, żeby zapewniały mi przynajmniej minimalny komfort. Długo wgapiałem się w swoje odbicie, zanim dotarło do mnie, co dokładnie było nie tak...

Skrzywiłem się na myśl o mojej sylwetce, a konkretnie wtedy, kiedy uświadomiłem sobie, jak niewiele jestem w stanie z nią zrobić pomimo lat ćwiczeń. Ciało buntowało się przeciwko mnie, nie pierwszy i nie ostatni raz. Potrzebowałem jakiegokolwiek sposobu, żeby je ugłaskać. Nie próbowałem już hamować umysłu, który zaczynał żywić do ciała coraz większą niechęć, niemalże obrzydzenie. Zdawało mi się, że nie powinno tak być, że nawet jak na kompleksy to już przesada, ale nie wiedziałem, co mogłem z tym wtedy zrobić. Nie miałem nikogo, z kim mógłbym o tym porozmawiać, kto mógłby mi coś doradzić, więc trzymałem w sobie wszelkie pytania pozostawione bez odpowiedzi. Negatywne emocje gromadziły się w coraz większej ilości.

Próbowałem jakoś przyzwyczaić się od nowa do widoku symetrycznych wypukłości na wysokości klatki piersiowej. Normalnie nie zwracałem na nie większej uwagi. Nie myślałem o nich, gdy schowane były pod wieloma warstwami ubrań, ale teraz ich istnienie zdawało się takie oczywiste, że wydawało mi się, że nie będę w stanie wyjść z domu, jeżeli czegoś z tym nie zrobię.

Nie kombinowałem zbyt długo. Staniki sportowe nie dawały rady ich ukryć w całości. Właściwie nic nie przynosiło zadowalającego efektu, chociaż do zamaskowania nie było zbyt dużo. Nie w pełni rozumiałem, po co to robiłem. Możliwe nawet, że nie chciałem rozumieć, bo bez tego było się łatwiej z tym faktem pogodzić. Tak mogło mi się zdawać.

Ostatecznie wyszedłem z domu z dość płaską klatką piersiową, by czuć się z nią niemalże szczęśliwy. Szybko jednak musiałem pozbyć się swojego nowego elementu bielizny, mówiąc eufemistycznie. Podczas rozgrzewki zrobiło mi się strasznie słabo. Prawie zemdlałem, jak się okazało zbyt mocno ograniczyłem sobie możliwość oddychania.

– Nie wejdziesz na lód, póki ci się nie polepszy. – Usłyszałem. – Odżywiasz się dobrze? Może jesteś przeziębiona? – Zawsze mnie zadziwiało z jaką łatwością przychodziło moim mentorom przechodzenie od ostrego tonu do prawienia mi reprymend do głosu łagodnego i wyrażającego troskę.

– Jest dobrze. Chyba po prostu zmiana pogody mi nie sprzyja – odpowiedziałem. Udało mi się nawet uśmiechnąć, żeby dodać słowom wiarygodności. – Zaraz mi przejdzie.

– Dobrze. Odsapnij trochę. Jeżeli ci się nie poprawi, wrócisz do domu, zgoda? – Skinąłem głową.

Siedziałem na trybunach dłuższą chwilę. Patrzyłem jak ćwiczą inni, potem zamykałem oczy, jakbym miał zaraz zasnąć, a potem znów patrzyłem na łyżwiarzy. Skupiałem się wyłącznie na oddechu, który zdawał mi się uciekać.

Musiałem zrobić coś źle, pomyślałem. Czułem, jak włosy ślizgały mi się po karku. Schowałem je w kaptur bluzy. Właściwie półleżąc, odpoczywałem na trybunach. Postanowiłem sobie, że znajdę sposób, że zrobić to jak najlepiej, bo jakiś istnieć musiał. Im prędzej go znajdę, tym lepiej będę się czuł z samym sobą, takie przeczucie mi przyświecało. Chciałem poskromić swoje ciało bez względu na koszta, które musiałbym ponieść. Chociaż nie chciałem rezygnować ze sportu na rzecz tego. Musiałem wymyślić sposób, który pozwoliłby mi normalnie oddychać i poruszać się sprawnie, bo inaczej mogłem sobie odpuścić z miejsca jakikolwiek trening, na którym nie byłbym ubrany w zbyt duże rzeczy.

Wyćwiczenie mięśni piersiowych trochę mi dało, przynajmniej tak właśnie chciałem myśleć. Im mniej cech kobiecych, bez względu na charakter oraz wygląd, przejawiałem, tym czułem się pewniej z samym sobą. Nie uważałem żadnej z nich za słabość, ale wydawało mi się, że one do mnie nie pasują. Nawet tak uparcie przypisywana mojej osobie gracja zaczęła mi zwyczajnie wadzić. Smukłość ciała, którą mógłbym się szczycić, przeszkadzała. Gładkie rysy twarz, długie rzęsy i przejrzyste oczy przestały mi się podobać. Chciałem się pozbyć wrodzonej delikatności, zamiłowania do harmonii, bo myślałem, że to zakrzywia mi obraz samego siebie. Nie wiedziałem, czy były częścią mnie, czy osoby, którą być przestawałem, którą być już nie chciałem.

---------------------------------------------------------

Byłem przeciwny braniu udziału w jakichkolwiek kompetycjach. Trenerka jednak naciskała na mnie coraz bardziej. Chyba czekała, aż ostatecznie skończą mi się wymówki, którymi raczyłem ją od dłuższego czasu. Naprawdę miałem wrażenie, że nie nadawałem się do brania udziału w zawodach. Nie wynikało to z braku umiejętności ani niedostatecznego doświadczenia, po prostu...

... nie chciałem już prezentować się ludziom jako Viktoria. Na lodowisku nią nie byłem, dlatego tak pokochałem tę chłodną akceptację mojej osoby, jakim mnie darzyło. Nie pytało mnie o imię, nie odznaczało mnie na liście obecności, nie wymagało składania podpisów. Stanowiło dla mnie inne, jakby bardziej naturalne, środowisko. Czułem się na nim bezpieczniej niż w szkole, nawet lepiej niż we własnym domu.

Jakiekolwiek zawody odebrałyby mi ten cudowny, zatopiony w lodzie obraz. Znów byłbym Viktorią. Wiedziałem, że mógłbym wygrać, ale nie sprawiłoby mi to przyjemności. Przeciwnie wręcz, czułbym, że poniosłem sromotną porażkę. Powiedziałem to trenerce, gdy skończyły mi się jakiekolwiek inne wymówki. W końcu nie mogłem wiecznie wykręcać się rzekomą niepewnością, wmawiać kobiecie, że się zastanowię, może zdecyduję się w przyszłym roku. Byłem zmęczony ukrywaniem swoich prawdziwych powodów, ukrywaniem prawdziwego, niezrozumiałego siebie. Postrzeganie mnie przez pryzmat mojej skorupki mnie znużyło.

Nawet nie wiedziałem, jak powinienem ubrać to wyznanie w słowa. Nigdy nie zakładałem, że kiedyś o tym komuś powiem. Sam dokładnie tego nie rozumiałem, więc dlaczego miałbym oczekiwać, że ktoś inny będzie w stanie? Zwierzanie się z takiego "niuansu" wydawało mi się zrzuceniem problemu na kogo innego, czego nie uważałem za właściwie.

– Tak mi przykro... – powiedziała najpierw. Wyglądała przez chwilę na zszokowaną, ale za moment zrobiła zasępioną minę. – Nie pomyślałabym...

Jej głos nie brzmiał pretensjonalnie. Chyba nie wiedziała, co powinna mi na to odpowiedzieć. Udawałem niewzruszonego. Włosy zasłoniły mi część twarzy od strony kobiety, kiedy schylałem się, żeby rozwiązać sznurowadła łyżew.

– Może pójdziesz z tym do lekarza? – wykrztusiła w końcu. – Może by ci pomógł.

Zastygłem w bezruchu, bo nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Najchętniej po prostu bym wyparował, choć przy otaczającej mnie niewysokiej temperaturze to raczej nie było możliwe.

– Mnie bycie dziewczyną wcale nie odpowiada. Wydaje mi się, że teraz jest lepiej i wcale nie chcę wracać do poprzedniego stanu – stwierdziłem. Łyżwa wypadła mi spomiędzy drżących palców i uderzyła płozą o gumową podłogę.

– Nie mówię o tym. Chodziło mi raczej o... no... o tę twoją drugą stronę.

Nie rozumiałem, co właściwie miała na myśli. Nie sądziłem, że w ogóle dałoby się mnie jakkolwiek naprawić, unormalnić. Kimkolwiek nie byłem, czułem się po prostu źle. Nie sądziłem, że można mi pomóc, dlatego podchodziłem sceptycznie do poszukiwań specjalisty. Złożyłem to na barki trenerki, bo właściwie ona chciała mnie wysłać na jakieś zawody i musiała sądzić, że wizyta u lekarza jej w tym pomoże. Nie wydawała się właściwie niezadowolona z powodu, że musiała się tym zająć. Pomyślałem, że powinienem się tym sam zająć, ale właściwie nie zależało mi na tym, bo nie wierzyłem, że mi to coś da. Mamie o tym nie wspomniałem. Wiedziałem, że nie byłaby zadowolona, gdyby o tym usłyszała. Wstrzymywałem się więc długo, zanim jej o tym wspomniałem, a nawet kiedy to zrobiłem, zachowała się zupełnie, jakby to dotyczyło kogoś innego, nie jej i nie jej dziecka.

----------------------------------------------------

Niedługo potem wziąłem udział w zawodach. Byłem strasznie przejęty. Nie tylko tym, że były to moje pierwsze łyżwiarskie zawody, ale także tym, że mogłem wystartować w męskiej kategorii. Nawet musiałem, bo z hormonalnego punktu widzenia przestałem się mieścić w damskich ramach. Trochę mnie to ekscytowało, trochę przerażało. Nie zacząłem się nagle uważać za chłopaka, wiedziałem jedynie, że na pewno nie przynależę do płci żeńskiej. Tyle musiało mi póki co wystarczyć.

Zdawałem sobie sprawę, że rywale dziwnie się na mnie patrzyli. Właściwie nie dziwiłem im się. Włosy nadal miałem bardzo długie, rysy delikatne, a ciało smukłe. Słusznie wydawałem się podejrzany. Gdyby nie kamizelka i męska koszula z wiązanym krawatem, które przy okazji dodawały mi pewności siebie, chciałbym uciekać z ich zgromadzenia. Nie bałem się ich samych, ale bałem się jak mogliby zareagować, jeżeli domyśleliby się, o co ze mną chodziło.

Starałem się bardziej męsko chodzić. Próbowałem bardziej męsko mówić, co było trudne, ponieważ głos nie zmienił mi się niemalże wcale jak narazie. Ciężko przychodziły mi chłopięce zachowania, które chciałem praktykować. Wydawały mi się mimo wszystko jakieś nienaturalne i nieodpowiednie. Nie musiałem być macho, nigdy nawet by mi to nie przeszło przez głowę, ale na razie wydawałem się sobie nieznośnie zniewieściały.

Tiotka. – Usłyszałem na następnych zawodach. Określenie to, jak można by się spodziewać, nie przypadło mi do gustu i chciałem się go pozbyć jak najszybciej.

Viktor, którym byłem w czasie zawodów i na lodowisku, był strasznie kruchą kreacją. Zdawało mi się, że każdy błąd, każda porażka mogłaby go z łatwością zniszczyć. Powinien stać się silniejszy, zanim zacznie w większym zakresie funkcjonować wśród ludzi, zanim zacznie się udzielać w sporcie.

Zdziwiłem się, kiedy za jakiś czas zaproponowano mi zmianę klubu. Uparcie trzymałem się znanego sobie otoczenia, znanego sobie trenera, któremu nie muszę się tłumaczyć ze swojej pokraczności.

Po raz kolejny trenerka mnie przegadała. Ostatecznie mieliśmy się spotkać z moim potencjalnym nowym opiekunem, to byłby właściwie pierwszy raz, kiedy mój rozwój nadzorowałby mężczyzna. Słyszałem, że znał się na tym, co robił, ale należał do specjalistów ostrych i surowych. Wydawało mi się, że do mojej dziwaczności potrzebna była cierpliwość z dużą dawką dystansu. Trenerka mówiła, że zrobi ze mnie czempiona, a ja w to jakoś nie potrafiłem uwierzyć. Poza tym za dużo zmian na raz raczej nie wpłynęłoby na mnie za dobrze...

Ostatecznie i tak trafiłem pod jego skrzydło. Na początku było ciężko, ale nawet mnie to cieszyło. Wytykał mi najmniejsze błędy, począwszy od zbyt mało wyprostowanych pleców po brak panowania nad nogą oderwaną od lodu. Z początku nie mogliśmy się dogadać. Nie nawykłem do aż tak ułożonego i przemyślanego treningu.

– Siłownia ci się przyda. Basen jestem skłonny odpuścić, bo pewnie tam chodzić nie chcesz.... – Podrapał się długopisem w kępkę włosów pod łysiną, co mnie rozśmieszyło, nie wiedzieć czemu. – Vitya, słuchasz mnie w ogóle? – Łypnął na mnie podejrzliwie. Pokiwałem energicznie głową, gasząc uśmiech natychmiastowo.

Yakov, bo tak nazywał się ów trener, miał ze mną masę problemów. Sprzeczaliśmy się praktycznie o wszystko, co dotyczyło moich publicznych wystąpień. Muzyka, kostium, aranżacja, choreografia – każdy z nas miał swoją własną, zupełnie odmienną wizję.

– Nie chcę tego, no! –- Starałem się nie zachowywać jak rozkapryszona pannica, ale doprowadził mnie do takiego stanu, że nie mogłem już inaczej. – Balet jest babski, rozmawialiśmy o tym!

Mężczyzna okazał się bardziej cierpliwy, niż przypuszczałem, że będzie. Przy okazji był bardziej uparty niż ja i zawsze w końcu to mnie przychodziło odpuścić.

– Naprawdę nie chcę sprawiać dziewczęcego wrażenia na lodzie...

– Nie sprawiasz – ucina mój wywód. – Przecież to uzgodniliśmy, że nie sprawiasz takiego wrażenia. Korzystaj z tego, co masz. Znasz się na balecie, zapewni ci złoto. Nikt ci nie krzyknie w twarz, że jesteś kobietą, bo pojechałeś do Jeziora Łabędziego. Za bardzo się tym przejmujesz. Widać to mniej, niż sobie założyłeś.

Nie oczekiwałem wsparcia tak dużego, jakie otrzymałem. Nie spodziewałem się również, że pozwoli mi ono odnosić sukcesy, zanim stanę się wystarczająco silny, by nie potrzebować zapewnienia w najdrobniejszych kwestiach.

----------------------------------------------

Matka nie była ani trochę zadowolona, kiedy przyniosłem do domu swój pierwszy złoty medal zdobyty na Grand Prix seniorów. Miałem się udać następnie do Kanady, żeby walczyć o miejsce w finałach, ale reakcja rodzicielki zgasiła rozniecony we mnie entuzjazm. Powiedziała mi otwarcie, że się rozczarowała. Że powinienem z tego wyrosnąć, że powinno mi przejść, że to, co robiłem, było chore. Miałem natychmiast przestać, bo taka obłuda przynieść może jedynie wstyd a nie satysfakcję. Oczywiście miała na myśli to, że startowałem w męskiej kategorii i pokazano to nawet w telewizji.

Wszyscy widzieli mnie jako Viktora, a o Viktorii zapomniano. Nikt się o nią nie dopominał, poza moją rodziną, bo jedynie dla nich nadal istniała, a Viktor był wymysłem jakiejś walniętej nastolatki, którą trzeba ustawić do pionu. Gdyby nie terapia i badania wielu lekarzy, byłbym jeszcze gotów uwierzyć w ich teorię. Mama właściwie się na nią zgodziła, więc nie powinna była zacząć mi wmawiać, że moje poczucie płci to tylko mrzonki. Trzymałem się kwitnącej, łyżwiarskiej kariery, bo właśnie w niej znajdowałem spełnienie. Utwierdzałem się w przekonaniu, że istniałem, czytając na tablicach, w statystykach, w listach zawodników "Nikiforov Viktor". W dokumentach miałem jeszcze te dwie nadplanowe literki, ale pozbycie się ich było jedynie czystą formalnością.

Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że w domu nie jestem już mile widziany, dlatego unikałem mamy jak tylko mogłem. Nie pokazywałem się jej, bo nie chciałem dawać jej powodów do gniewania się na mnie. Moje ciało zaczęło się zmieniać. Zawsze byłem umięśniony, ale teraz nabierałem typowo męskiej muskulatury. Urosłem trochę, ramiona zrobiły mi się szersze. Okres odszedł w zapomnienie po jednym nieprzyjemnym incydencie podczas treningu. Liczyłem na to, że Yakov szybko zapomni o moim dosłownym daniu plamy. Nie musiałem się pchać na stół operacyjny, żeby poczuć się ze sobą wreszcie jako tako dobrze. Trafiały się gorsze dni, ale nadal napotykałem w lustrze to, co chciałem w nim dostrzec. Nie bałem się już mówić, głos mi się pogłębił. Chciałem myśleć, że teraz już będzie lepiej, ale wcale nie miałem z górki. Zatopiłem się w ćwiczeniach, żeby nie myśleć o rodzinie, która mnie nie akceptowała. Próbowałem uświadomić sobie, że nie dałem im powodów, by byli rozczarowani, ale nie umiałem.

Przygotowałem się na to, że gdy osiągnę pełnoletność wyprowadzę się z domu. Spodziewałem się, że stracę wtedy najmniejszy kontakt z rodziną. Starałem się nie postrzegać tego jako czegoś jednoznacznie pozytywnego czy negatywnego. Dobrze było mieć oparcie w krewnych, a rodzina to jednak rodzina. Wiedziałem, że swojej prędko nie założę, o ile kiedykolwiek. Ludzie, którzy wiedzieli, na czym polega moja przypadłość, nie czuli się w moim towarzystwie szczególnie dobrze. Takie przynajmniej odnosiłem wrażenie. Yakov tego nie okazywał, ale nasze stosunki należały jednak do odrobinę innego rodzaju relacji. Były dziwaczne, pokręcone, trenersko-opiekuńcze, zwyczajnie skomplikowane. W każdym razie nie wyobrażałem sobie, żeby mnie ktoś kiedyś zechciał takiego niekompletnego, nieustannie zawieszonego gdzieś między byciem kobietą a byciem mężczyzną.

-----------------------------------------

– Właściwie to dobrze, że ściąłeś włosy. Wyglądasz korzystniej. – Na bardziej wylewny komplement ze strony trenera liczyć nie mogłem, ale nie potrzebowałem, by mi je prawiono. Przynajmniej już nie potrzebowałem i jeszcze nie potrzebowałem. Mimo wszystko pozostawałem przygotowany na to, że czasem mój stan psychiczny zmieniał się jak barwy w kalejdoskopie.

Miałem za sobą już sukcesów, kilkakrotnie razy robiono mi zdjęcia na podium. Zyskałem całkiem spore grono fanów. Stałem się wschodzącą gwiazdą łyżwiarstwa i perełką Yakov, tak przynajmniej zaczęły określać mnie media. Przywykłem już do zainteresowania swoją osobą, udzieliłem nawet paru wywiadów. Wiedziałem, że jeżeli ludzie zapragną wiedzieć zbyt dużo na mój temat, wypłynąć mogą pewne niewygodne fakty, dlatego starałem się ich trzymać na dystans i nie dawać wejść na głowę.

Cieszyłem się swoim sukcesem. Podobało mi się bycie podziwianym. Zdobyłem szacunek, który pozwolił mi "wyjść na zero". Udowodniłem swoją wartość, którą, jak miałem wrażenie, odbierało mi zaburzone poczucie płci. Życie od zawodów do zawodów przez kilka lat wyznaczało rytm mojemu istnieniu. Przyjmowanie hormonów, układanie programów, trzymanie diety, nieustanne ćwiczenia, wyprowadzanie psa, którego sobie sprawiłem, by choć trochę wypełnić pustkę po ostatecznej stracie bliskości krewnych. Dni specjalnie się od siebie nie różniły. Dużo podróżowałem, bo zawody odbywały się w przeróżnych miejscach, co stanowiło dla mnie miłą odskocznie.

Po jakimś czasie zaczęło mi brakować chęci do tego wszystkiego. Trener zajął się innymi zawodnikami, co oczywiście doskonale rozumiałem. Oni go potrzebowali, a ja teoretycznie już nie, przynajmniej nie tak bardzo. W pewnym punkcie doszedłem do wniosku, że nie jestem już w stanie niczym zaskoczyć jury. Nie mogłem jeździć szybciej, nie dało się robić efektowniejszych piruetów, wykonywać bardziej imponujących skoków. Straciłem zapał, nie umiałem znaleźć nowego natchnienia. Programy ułożone na następny sezon podobały mi się, ale mnie nie satysfakcjonowały. Zdobywanie oklasków i medali przestało cieszyć. Nie chciałem rzucać łyżew, nie chciałem rozstawać się z czymś, co mnie właściwie stworzyło.

Poznawanie granic własnego ciała przestało pchać mnie do przodu. Nie przypominało ono już praktycznie pod żadnym względem ciała kobiecego, stało się wyłącznie moje i takie mi się podobało. Przestałem starać się być męskim za wszelką cenę i zacząłem traktować swoją płciowość bardziej swobodnie. Nie obawiałem się już rzeczy tak absurdalnych jak założenie jednoczęściowego kostiumu czy różowej marynarki, czemu bym oponował parę lat temu.

Mogłem powiedzieć, że cieleśnie się ustatkowałem, ale brakowało mi czegoś pewnego w życiu. Brakowało mi kogoś. Starałem się oswoić z myślą, że samotnie przyjdzie mi żyć do końca. Tak będzie bezpieczniej, w taki sposób uniknę jakiegoś przypadkowego skandalu – tłumaczyłem sobie. Nie było mi wcale lekko pogodzić się z myślą, że nikt prawdziwego mnie nie pokocha. Mnie przyjmującego zastrzyki co dziesięć dni, mnie z bliznami po bolesnej histerektomii, mnie z przeszłością pełną nieporozumień. Ponownie stałem się dwoma różnymi osobami – Viktorem z lodowiska i Viktorem, który skazany jest wyłącznie na swoje towarzystwo.

----------- zakończenie nr 2 -------------------------------

Długo utwierdzałem się w przekonaniu, że mój los się już nie odmieni w żaden sposób. Cieszyłem się tym, co miałem na tyle, na ile byłem w stanie. Nie narzekałem się na jakąś niedolę, bo nie wydawało mi się, żebym się w takiej znalazł. Nie miałem właściwie komu zwierzać się z takich problemów. Nie chciałem sprawiać problemów swoim skarżeniem się komuś, kto nie czułby się zobowiązany wysłuchiwać o nich. Zawsze zachowywałem dla siebie swoje zmartwienia i samotnie radziłem sobie z kłopotami. Sądziłem, że skoro tak udawało mi się z nimi poradzić, nie musiałem niczego pod tym względem zmieniać. Zdawało mi się, że nie potrzebowałem nikogo na tyle bliskiego emocjonalnie. Nie wiedziałem nawet, czy umiałbym kogoś takiego znaleźć. W gruncie rzeczy nigdy wcześniej nie miałem przyjaciela bądź kogoś, z kim byłbym w porównywalnie zażyłej relacji.

Do czasu pewnego bankietu, które zwykle miały miejsce po finałach Grand Prix dla zawodników, ich bliskich oraz trenerów i innych powiązanych osobistości, właściwie odganianie pewnego emocjonalnego niespełnienia wychodziło mi w miarę dobrze. Jednak przyglądając się wszystkim zebranym w wystawnej sali ludziom, zrobiło mi się trochę przykro. Nie było osoby, która na przyjęciu zjawiła by się bez towarzysza, nie licząc mnie. Zwykle nie bawiłem się szczególnie dobrze na tego typu wydarzeniach, ale jeszcze nigdy nie chciałem opuścić przyjęcia w połowie, żeby wrócić do domu albo do pokoju hotelowego, w którym się zatrzymywałem na czas zawodów.

Wiedziałem, że spowijające mnie osamotnienie, wynikało w dużej mierze z mojego charakteru i moich poczynań. Schowałem się w skorupkę, w której czułem się bezpiecznie. Nie mogłem jej tak po prostu potłuc, wydawało mi się, że coś tak radykalnego nie skończyłoby się niczym dobrym. Nie pamiętałem już, czy właściwie kiedykolwiek byłem dla ludzi niczym otwarta księga, dlatego nie sądziłem, że dałbym radę po prostu otworzyć się na wszystkich, którzy mnie otaczają. Potrzebowałem kogoś, kogo uznałbym za wartego tego poświęcenia, a dotychczas wydawało mi się, że takiej osoby nie spotkałem. Na myśl o tym, że mogłem nie zwrócić uwagi na ciągnącą mnie do jakiejś osoby siłę, zrobiło mi się głupio. Wiedziałem, że zignorowałbym coś podobnego, aby tylko poczuć się bezpieczny.

Bałem się odrzucenia nie mniej niż wszyscy. Zraziłem się do budowania relacji z ludźmi głównie przez rodzinę, która mnie nie zaakceptowała. Potrzebowałem zrozumienia. Starałem się myśleć, że stałem się osobą mniej skomplikowaną, o bardziej klarownym charakterze. Poznałem siebie i wydawałem się sobie całkiem prosty w działaniu, chociaż nie mogłem wykluczyć, że niektórym potrzebna byłaby instrukcja obsługi.

Uczyłem się otwartości na ludzi powoli, swoim tempem, kiedy zdecydowałem, że pora coś wreszcie z tym zrobić. Niektórym wydać by się mogło, że dojście do takich wniosków zajęło mi szmat czasu, że aż można by się z tego było śmiać. Zdawało mi się jednak, że wcześniej nie mogłem się za to zabrać. Wtedy nie wiedziałbym zupełnie, jako kto chciałbym się się angażować w relacje z ludźmi. Nie chciałem być Viktorem takim, jakim byłem dla reporterów, tylko bardziej szczerym – z samym sobą i z osobą, z którą utrzymywałem kontakt.

Chłód lodowiska pomagał mi ostudzić emocje, tłumił je. Ciepło drugiego człowieka kontrastowało z nim. Wzbudzało doznania, które wcześniej gdzieś mi umykały lub którym nie poświęcałem wystarczająco dużo uwagi. Kontrastowało to ze sobą dość znacznie, ale nie czułem, jakbym miotał się pomiędzy dwoma odmiennymi stanami emocjonalnymi. Dopełniały się one w sposób, dzięki któremu zaznałem spełnienia.

Nadal było mi bliżej do zimnej tafli zamarzniętej wody niż do ognia, przy którym można się ogrzać, ale topniałem powoli.

------------- zakończenie nr 1 ---------------------

Nic nie wskazywało na to, żeby coś miało ulec niespodziewanej zmianie, do jednego z bankietów po finałach. Nie szalałem za takimi szopkami, ale trener kazał mi na nim zostać – złotemu medaliście w końcu wypadało się prezentować dobrze. Przez większą część wieczoru raczyłem się szampanem i pilnowałem blond podlotka, który się panoszył po wygraniu Grand Prix juniorów.

Chris, znajomy z lodowiska, próbował mnie pocieszyć pokazywaniem zdjęć swoich i swojego narzeczonego z wakacji, co odniosło efekt dość marny. Czekałem, aż coś ciekawego się zdarzy. Czasami ktoś do oporu topił smutki w alkoholu, a potem musiał szukać sobie miejsca, żeby spokojnie puścić pawia. Tutaj chyba alkohol nie był na tyle mocny, przynajmniej mnie się taki nie wydawał. Zdziwiłem się więc, kiedy Jurij zaczął się sprzeczać, dość głośno zresztą, z łyżwiarzem z Japonii. Wcześniej odniosłem wrażenie, że mnie nie polubił, no ale nie mogłem mieć mu tego za złe, jak zgadywałem.

Jeszcze nigdy na żadnym bankiecie nie widziałem pojedynku tanecznego. Nie spotkałem się też z oblewaniem się świeżo otwartym szampanem. Część towarzystwa zdążyła się już rozejść, część opuszczała salę teraz, najwyraźniej nie upatrując w tym rozrywki dla siebie. Również miałem się zbierać, skoro już miałem pretekst do wyjścia, jednak ktoś uczepił się mojego ciała. Nie przywykłem do bycia dotykanym, więc pierwszym, co uczyniłem, była nieudana próba wyrwania się.

Be my coach, Viktor! – Usłyszałem słowa, wypowiedziane angielskim z niewłaściwym akcentem.

Przyczepił się do mnie wspomniany Japończyk, nawalony swoją drogą jak szpadel. Ciężko było go wtedy potraktować poważnie, więc tego nie uczyniłem. Rozbawił mnie odrobinę, rozczulił nawet, ale nie umiałem wziąć prośby kogoś w takim stanie na serio. Nawet jeżeli alkohol wyłączał hamulce i częściowo odkrywał ludzkie pragnienia, sprawiał też, że mówili totalne głupoty.

Wróciłem do domu po tym incydencie, który nie powinien dla mnie wiele znaczyć. Nie mogłem jednak przestać o tym myśleć. Uświadamiałem sobie każdego dnia, że to tylko desperacka potrzeba poczucia, że komuś na mnie zależy, pchała mnie w stronę Yuuriego. Postanowiłem sobie, że jeżeli da mi jakiś znak, że byłem dla niego kimś ważnym, to zjawię się u jego drzwi następnego dnia, chociaż dzieliło nas pół świata. Nie spodziewałem się, że go dostanę, dlatego takie postanowienie wydawało mi się całkiem bezpieczne. Prawdopodobieństwo, że mój w miarę stabilny i uporządkowany świat nagle wywróci się do góry nogami w wyniku pojawienia się w nim bliskiej osoby, wydawało mu się niewielkie.

Kilka miesięcy później do internetu trafił filmik, na którym wykonał mój program z Mistrzostw Świata odbywających się w Tokio przed paroma dniami. Nie wiedziałem nawet, kiedy spakowałem walizki i wziąłem taksówkę na lotnisko. Wszystko było trochę jak zaczarowane. Nawet Yakov nie dał rady sprowadzić mnie na ziemię, gdy powiedziałem mu, że wyjeżdżam.

Wiedziałem, że to głupie i niedojrzałe. Wydawałem się sobie za stary na miłosne uniesienia, ale żadnego wcześniej nie przeżyłem. Pobłażyłem sobie, uznałem, że mi się takie doświadczenie również należy. Chciał, żebym był jego trenerem, więc mogłem nim zostać, chociażby kosztem własnej kariery. Zachowałem się impulsywnie i to, jak się spodziewałem, odbije się na mnie prędzej czy później.

Właściwie miałem być jedynie trenerem, nie robiłem sobie nadziei na nic więcej, bo niby na jakiej podstawie? Nie mogłem jednak wziąć się w garść, kiedy pojawiłem się w małym nadmorskim miasteczku. Chciałem stać się stałym mieszkańcem domu, w którym się zatrzymałem. Wszyscy mnie tam znali, a nikt nie traktował mnie jako kogoś, przy kim powinni być skrępowani. Poza głównym zainteresowanym, przy którym dostawałem jakiejś emocjonalnej głupawki. Nie mogłem powstrzymać się, przed pogłębianiem jego zawstydzenia, którego nie umiał ukryć, gdy przebywałem obok niego.

Nie spodziewałem się, prawdę mówiąc, że przywykniemy do siebie tak szybko. Łatwo przyszło nam spleść własne żywota. Jedliśmy razem śniadanie, resztę posiłków najczęściej też. Wspólnie wyprowadzaliśmy mojego psa. Często towarzyszyłem mu przy biegach, nadzorowałem jego powrót do formy. Wiele rzeczy związanych z trenowaniem znałem od podszewki, niektórych musiałem się nauczyć. Zawsze to jakieś nowe zajęcie.

-----------------------------------------

Rodzina Katsukich, wraz ze znajomymi, przyjęła mnie bardzo ciepło, jak swojego, nawet jeżeli bariera językowa utrudniała nam kontakty. Śledzili właściwie moją karierę od początku, bo ich syn był moim fanem od zawsze. Zdziwiłem się, kiedy przypadkowo wchodząc do jego pokoju, zastałem kolekcje swoich zdjęć powycinanych z gazet oraz zdjęć wyglądających na wydrukowane i zalaminowane. Na wielu z nich miałem jeszcze długie włosy i figurę baletnicy. Zostawiłem je w spokoju, chociaż przez chwilę miałem ochotę pozdzierać je ze ścian. Przeszłość nie zamierzała prędko przestać mnie prześladować.

Zdawało mi się, że byłem Yuuriemu winny wyjaśnienia. I to całkiem sporo, gdyby się nad tym zastanowić. Nie myślałem, że faktycznie się ze sobą zejdziemy, nawet jeżeli robiłem sobie na to chowane pod dywanem nadzieje. Nie wiedziałem nawet, czy był gejem. Nie pytałem, bo po co byłoby mi to wiedzieć? Nie mogłem sądzić, że gdy zdradzę mu prawdę o sobie, przejdzie to bez większego echa. Nie mogłem tego odwlekać w nieskończoność, bo to również nie skończyłoby się niczym dobrym.

– Jestem transseksualny.

Powiedziałem to właściwie nagle i bez większego planu, kiedy wracaliśmy wieczorem do domu. Szliśmy powoli ścieżką u krawędzi klifu. Nie przestawałem iść, ale dostrzegłem, że Yuuri zatrzymał się na moment. Nie odpowiedział nic, więc obróciłem głowę w jego stronę.

Nie rozumiałem, dlaczego wybrałem akurat tę chwilę. Może dlatego, że właściwie nikogo nie było naokoło. Być może uznałem panujące okoliczności za dobre do szybkiej ucieczki w razie czego. Chód wiejący od strony morza dodawał mi otuchy.

– W porządku – odpowiedział mi. Spojrzał mi w oczy, ale szybko odwróciłem wzrok.

Zrównał znów krok z moim. Był ode mnie sporo niższy. Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy czekałem, czy coś jeszcze powie. Nie spodziewałem się, by powiedział mi, że nie chce mnie już więcej znać, ale nie zdziwiłbym się, gdyby poczuł się zmieszany.

– Przepraszam, że mówię ci o tym dopiero teraz. Wcześniej jakoś nie było okazji – tłumaczyłem się, chociaż nie wymaga ode mnie najmniejszego wyjaśnienia.

– Rozumiem.

– Nie jesteś zły?

Pokręcił przecząco głową. Miałem zapytać go, czy na pewno dobrze się zrozumieliśmy. Czy on na pewno wiedział, co się wiązało z takim stwierdzeniem. Zanim zdążyłem to zrobić złapał mnie za rękę i splótł zręcznie nasze palce. Robił tak czasami, gdy nikogo nie było w pobliżu.

– To nie ma aż takiego znaczenia, Viktor. Teraz jesteś po prostu moim Viktorem.

Tyle wystarczyło, żeby mnie uspokoić. Wiedziałem, że Yuuri wszystko, co mówił, mówił mi szczerze. Napięcie jednak nie opuściło mnie od razu. Spodziewałem się pytań, w tym również pytań nieprzyjemnych, jakie czasami słyszały osoby mi podobne, ale nic takiego nie usłyszałem.

Ia tibia liubliu – przerwał ciszę po dłuższej chwili. Nawet szum fal nie ośmielał się nam przeszkadzać w tamtej chwili.

Uśmiechnąłem się na dźwięk ojczystego języka wymówionego tak kalecznie i z tak źle położonym akcentem. Odpowiadam mu tym samym, a moja poprawność wymowy chyba go zawstydziła, bo nie odzywał się już dopóki nie doszliśmy do domu.

-----------------------------------------------

One shot przeczytaj także pod linkiem

https://zdziennikaksiazkoholika.blogspot.com/2018/08/zunosc-istnienia-yuri-on-ice.html

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro