Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wieczna jesień | Kuroshitsuji

Odkąd pamiętałem, miałem problemy ze zrozumieniem ludzkiej natury. Nadal wydawało mi się to o tyle ironiczne, że sam byłem człowiekiem. Im dłużej żyłem, tym z większym politowaniem patrzyłem na rzesze gatunku, który uważał, że stał ponad wszystkimi innymi na tym niszczejącym świecie. Zrządzeniem losu dowiedziałem się, że w łańcuchu pokarmowym wcale nie znajdowaliśmy się na szczycie. Osobiście uważałem, że taka kolej rzeczy przynajmniej nadawała mojemu życiu pozorny sens. Inni żyli jedynie po to, by umrzeć, goniąc w tym czasie za uciechami lub spokojem. Ja umarłem po to, by żyć. Zabawne. Skazałem się lata temu na śmierć po to, aby móc egzystować trochę dłużej. Starałem się nadać dniom jakiś sens, próbując zrealizować postawione sobie cele. Im dłużej jednak trwało to wszystko, tym bardziej wydawało mi się, że zmierzałem donikąd. Wolałem myśleć o sobie jak o pokarmie niż kimś, kto nie przysłużył się nikomu, a jedyne co ze sobą przynosił to cierpienie. Dla mnie było lepiej skończyć w czyjejś paszczy, niż gryźć ziemie razem z robactwem.

Takie ekscentryczne myśli naszły mnie z samego rana. Między zasłonami prześlizgiwało się pierwsze światło kolejnego, zwyczajnego dnia. Leżałem w miękkiej pościeli, oddychając wolno. Nie przejmowałem się egzystencjalnymi niepokojami, które nawiedzały mnie od czasu do czasu. Przywykłem do tego, że nie byłem przeciętnym szlachcicem i nie prowadziłem żywota takiego jak oni. Przynajmniej nie do końca.

Wpatrywałem się przez jakiś czas w baldachim swojego łóżka, zanim zdecydowałem się przywołać do siebie swojego kamerdynera. Nie musiałem w tym celu używać jakichś dziwnych dzwonków czy krzyczeć. Wystarczyło szeptem wypowiedzieć jego imię, które rozpłynęło się w mroku sypialni. Być może wystarczyłoby, bym tylko pomyślał o jego nadejściu, a on nieuchronnie znalazłby się u drzwi, podobnie jak promienie słońca na parapecie. Nie przypominał ich jednak ani odrobinę. Wprost przeciwnie, gdzie tylko się pojawił, mrok zdawał się stawać niemalże namacalny.

Ciemność zgęstniała, kiedy zapukał do drzwi. Otworzyły się one bezgłośnie, wpuszczając do środka odzianą w nienaganną czerń postać. Ciężko było odróżnić, czy przekroczyła pokój, czy to tylko cień się przez niego prześlizgnął, dopóki zasłony nie zostały odsłonięte. Sebastian każdego poranka dawał mi się zobaczyć w blasku, który nie powinien do niego pasować.

– Dzień dobry, paniczu. Jest jeszcze wcześnie – zwrócił się do mnie. Jego głos wydawał mi się o wiele przyjemniejszy, niż gdy usłyszałem go pierwszy raz.

Nie umiałem wyjaśnić, czemu tak się działo, gdyż nie wydawał się on zmienić. Jego ton urzekał mnie każdym swoim brzmieniem. Nawet, gdy mężczyzna stał daleko, czułem jak jego głos mnie otaczał i otulał. Właściwie powinienem wyrazić się bardziej precyzyjnie – w końcu Sebastian był nie o tyle zwykłym mężczyzną, co demonem. Czasami łapałem się na ochocie zapomnienia o tym „szczególe". Szczególnie, gdy miałem wrażenie, że znajduje się tak blisko mnie w sposób fizyczny i psychiczny, że bliski byłem szaleństwa.

– Nic nie poradzę na to, że tak wcześnie się obudziłem. Nie widzę sensu w dalszym leżeniu, przynieś mi herbatę.

– Czy ma panicz jakieś specjalne życzenia co do niej? – spytał, a kąciki jego ust wygięły się w lekkim uśmiechu. Wydaje mi się, że robił to czysto odruchowo i brak było w tym geście prawdziwej sympatii, nawet jeśli przy tym w jego oczach błyszczały złote iskierki. Nie tylko jednak to rzucało mi się za każdym razem w oczy – z pomiędzy jego warg przy każdym ich ruchu wychylały się białe kły. Odszukiwanie ich wzrokiem stawało się niekiedy absorbującym zajęciem.

– Zdaję się na ciebie. Do tego możesz mi jeszcze przygotować jakieś lekkie śniadanie.

Demon skłonił się. Jego ciemne włosy zafalowały lekko pod wpływem jego ruchów. Ciemna grzywka okalająca jego twarz kojarzyła mi się z czarnymi piórami groźnego ptaka. Jego ludzka aparycja stanowiła jednak o wiele bardziej dopracowane przebranie niż kamuflaż jakiegokolwiek drapieżnika.

Nie moglem pozbyć się wrażenia, że to przy mnie stał się taki doskonały. W końcu kto zmusił go do opanowania wszystkich umiejętności służącego do perfekcji? Kto oczekiwał, że doskonale będzie odgrywał rolę człowieka? Ciężko było stwierdzić, że wtopił się w tłum, w zasadzie uwielbiał się popisywać, ale czy mogłem mieć mu to za złe, skoro sam przyczyniłem się do tego, że stał się taki czarujący i pociągający? Nie zaszczycałem go komplementami zbyt często, ale obaj doskonale wiedzieliśmy, że nie potrafiłem go nie doceniać. Towarzyszył mi przez tyle lat, że zdążyłem zaznajomić się z jego sposobem myślenia, tak doskonale wyrachowanym, a jednak zupełnie mniej zachłannym i chciwym niż ludzkie taktyki przetrwania. Tak, niezaprzeczalnie traktowałem go niemalże jak arcydzieło świata. Nigdy nie miałem się dowiedzieć, jak znalazł się na tym łez padole, ale z każdym postawionym przy mnie krokiem traktowałem go jako byt coraz bardziej bliski ideałowi.

Kiedy byłem młody nie chciałem się na niego zdawać w pełni. Wiedziałem, że ta przebiegła bestia zrobiłaby wszystko, ażeby uzależnić mnie od siebie. Koniec końców osiągnęła swój cel, choć w sposób, którego kompletnie bym się wtedy nie spodziewał. Zupełnie nie musiał odbierać mi wolności wyboru, stawiania na swoim czy podejmowania decyzji podyktowanych rozsądkiem lub emocjami. On zwyczajnie sprawił, że wygodniejszym było pozostawienie mu tego wszystkiego, zamiast zaprzątać sobie tym samemu głowę. Poza tym rzadko się mylił, w zasadzie wcale, a ludzie mieli tendencje do bezsensownego doceniania tego, że ktoś ich na tyle dobrze zna. Mnie także się to podobało – czułem się pod czyjąś opieką.

Sebastian wiedział, czym mnie zadowolić lepiej, niż ja zdawałem sobie z tego sprawę.

Przyjąłem od niego ciepły aromatyczny napar i zjadłem do tego owsiane ciasteczka z sezonowymi owocami. Nieubłaganie zbliżały się chłodniejsze dni, więc trzeba się było z ich smakiem powoli żegnać. Wzory na porcelanowej zastawie były niezmiennie piękne, choć ciężko zliczyć ile jej kompletów już się w tej rezydencji stłukło. Demon nieustannie dbał o to, by otaczały mnie piękne rzeczy. Czy bycie więźniem w wytwornej klatce jest lepsze niż w obskurnej celi? Dla zwierzęcia może nie, ale człowiek to głupie i puste stworzenie. Kunsztowne meble, dzieła sztuki, nawet tapety – w posiadłości należącej do mnie wszystko cechowało się krasą większą niż gdziekolwiek indziej. Jeśli dalej tak pójdzie nawet Pałac Buckingham nie będzie się mógł mierzyć z dworkiem położonym z dala od gwaru miasta, w sąsiedztwie starego lasu.

Z mojej perspektywy przypominał on jednak jedynie domek dla lalek, który w zasadzie nie był moją zabawką. Niekiedy sam czułem się jedynie jak jego element – porcelanowa figurka. Nie łudziłem się, że Sebastian traktował mnie jak coś więcej niż lalkę, aczkolwiek nawet z tej pozycji mogłem myśleć o sobie jako o kimś, o kogo dbał. Nawet jeśli było to podyktowane czysto praktycznymi względami.

Wcześniej myślałem, że mój wygląd odzwierciedlał moje własne gusta. Teraz jednak wiedziałem, że odzwierciedlał on preferencje Sebastiana, który nie tylko codziennie przygotował moje ubrania i pomagał wybierać te na nadchodzące sezony, ale także dbał o to, bym wyglądał nienagannie. Każdego ranka szczotkował moje włosy, które zresztą przycinał regularnie. Dbał o moje zęby, dlatego ich stan był wręcz idealny w porównaniu do uzębienia pozostałych arystokratów zżeranego przez cygara i brak higieny.

Demon spełniał też moje zachcianki, nieważne jak absurdalne by mu się one nie wydawały. Rzadko rozmawialiśmy o nim, a jednak zarzekał się, że nie miał uczuć, że ich nie pojmuje, z czym w zasadzie czuł się nie najgorzej, biorąc pod uwagę jak problematyczne emocje potrafią być. Ja też chciałbym być w stanie nie dawać się im ponosić, a jednak potrafiły mną zawładnąć niezależnie od tego, ile liczyłem sobie lat. Gniew, płacz, zazdrość. Raczej rzadko zdarzało się, abym czuł coś pozytywnego. Może tak jednak było lepiej, niż gdyby wypełniała mnie pustka i poczucie bezsensu. Czasem jednak obezwładniała mnie zwykła potrzeba bliskości. Nie chciałem poniżać się tak bardzo, aby o nią prosić, dlatego najczęściej zaciskałem zęby, żeby tego nie robić. Sebastian jednak po tylu latach czytał ze mnie jak z otwartej książki i doskonale wiedział, czego mi było trzeba. Nie potrafiłem zrozumieć, co stało za tym, że dbało mój komfort. W najlepszym wypadku było mu mnie żal.

Sebastian był egoistą, myślącym jedynie o sobie i działającym we własnym interesie. Byliśmy więc siebie warci. Zdawałem sobie sprawę z tego, że pożądał mnie w jakiś chory sposób. Nie w taki w jaki mężczyzna pożąda kobietę, czy nawet mężczyzna mężczyznę – bliżej temu było do dziecka wyczekującego ulubionego przysmaku. Nie umiałem powiedzieć, czy on mnie pociągał w jakimkolwiek sensie, ale nie miałem nic przeciwko temu, by mu się oddawać. Już dawno się mu sprzedałem, więc to nie miało znaczenia, co zapragnął ze mną zrobić przed odebraniem swojej zapłaty.

Wiedziałem, jak to jest doświadczyć dotyku, który jedyne co wywołuje, to odruch wymiotny. Jego taki nie był, chociaż równie łatwo doprowadzał mnie do obłędu. Nie byłem na tyle naiwny, żeby brać jego pieszczoty za przejaw sympatii. Nikt nigdy mnie nie kochał. Jeśli dano mi to odczuć, to tylko po to, żebym ze spokojem znosił cierpienie, które mnie spotykało. Tak długo jak sprawiał mi przyjemność, nie stawiałem się. Nie bałem się o to, że Sebastian mógłby mnie skrzywdzić, a nawet jeśli w końcu moje życie i śmierć należało wyłącznie do niego. Widziałem, co potrafi zrobić z ludzkim ciałem. Mógłby bez problemu udusić mnie dużymi dłońmi zaciśniętymi wokół szyi. Równie łatwo przyszłoby mu rozszarpać mi tchawicę czy wyrwać wnętrzności. Taki potwór jednak mnie chronił. Ironiczne, prawda? Nieraz widziałem, jak po jego rękach spływała krew wsiąkająca w ubrania. Jej metaliczny zapach jednak się go nie imał. Skrycie go uwielbiałem, ale nawet przed sobą nie umiałem tego przyznać. Zaciskałem dłonie na jego szerokich barkach, paznokcie wbijałem w mięśnie łopatek, czasem nawet ciągałem za kruczoczarne włosy. Nie wiedziałem, czy tak naprawdę chciałem tego czy nie, tak samo jak nigdy nie umiałem powiedzieć, czy jemu się to podobało. Nawet nie pamiętam, dlaczego doszło do tego nami po raz pierwszy. Być może byłem wtedy zdesperowany? W gorszych okresach wpadałem w zgubny nawyk uspokajania się alkoholem.

Nie rozumieliśmy się i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. Nie byliśmy w stanie zinterpretować swoich zachowań poprawnie, a rozmawianie o tym nie było czymś, na co mogłem się zdobyć. Sebastian również nie zdawał się mieć ochoty na nic podobnego, nawet jeśli mogłem mu rozkazać, a na mocy kontraktu nie mógłby mnie okłamać. Czasem ludzie zwyczajnie woleli nie poznawać bolesnej prawdy, nawet jeżeli na podstawie swoich domysłów nie potrafili stworzyć żadnej wygodniejszej alternatywy.

Jak już wspomniałem gatunek ludzki zachowywał się niezrozumiale. Miotaliśmy się nieustanie wśród problemów swojego życia i goniliśmy za nieosiągalnymi rzeczami, żeby w końcu dojść do smutnej konkluzji i się załamać. Widziałem tę rezygnacje w oczach ludzi mijanych na ulicach Londynu, odbijała się ona także i w moim spojrzeniu. Jeśli ktoś jej nie uwidaczniał, znaczyło to, że był dobrym aktorem lub zwyczajnym głupcem.

– Coś cię trapi, paniczu?

– Nieustannie – odrzekłem, patrząc za okno.

Liście opadały z drzew pod wpływem najlżejszego powiewu wiatru. Natura nie opierała się cyklowi życia i śmierci, w gruncie rzeczy to ona go stworzyła. Tylko człowiek się przeciw niemu buntował, licząc, że ten go nie dosięgnie. Miło byłoby o nim zapomnieć, ale ja nie byłem w stanie. Już za dziecka widziałem więcej śmierci, niż większość dorosłych ludzi. Śmierć roślin zdawała mi się o wiele bardziej godna. Kwiaty więdły bez jednego słowa po jednym sezonie. Ludzie krzyczeli, płakali, skomleli o litość, modlili się do Boga, których nie obchodzili. Czy ja uważałem się za lepszego od nich? Nie. Sprzedałem swoją duszę, by móc uciec od śmierci. Nawet jeśli wydawałem się sobie pogodzony z jej nadejściem, skąd mogłem mieć pewność, że nie zechcę odwlec jej jeszcze raz?

– Czy mogę jakoś pomóc?

Spojrzałem na niego. Jego szczupłe ciało rzucało niemalże idealnie czarny cień na perski dywan. Demon towarzyszył mi przez tyle lat, że nie wyobrażałem już sobie życia bez niego, nawet jeśli jego zniknięcie powinienem traktować jako wybawienie. Nie obchodziło mnie, kim był zanim się poznaliśmy, nie powinno mnie interesować także to co robił, kiedy spuszczałem go z oczu. Nie miałem nigdy poznać powodu, dla którego zadawał pytania, świadczące o tym, że mógłby się martwić moim samopoczuciem. Nasza relacja była jeszcze bardziej bezsensowna niż relacja między ludźmi.

– Możesz mi powiedzieć, co cię trapi, paniczu. O ile oczywiście chcesz.

Sebastian niekiedy zachowywał się, jakby należał do mojej rodziny – czasami surowo niby ciotka Frances, a czasami niepoważnie niczym mój zmarły ojciec. Dbał o mnie jak ojciec o mojego kilkanaście minut starszego brata, a łączył nas jedynie kontakt, nie więzy krwi. Nawet jeśli powinniśmy się zachowywać niczym łowca i jego ofiara, ja nie czułem się ja zwierze hodowane na rzeź. Może to był błąd z mojej strony. Jak mogłem jednak czuć się inaczej, kiedy mój przyszły oprawca odpędzał moje koszmary?

– Doskonale zdajesz sobie sprawę z moich zmartwień, Sebastianie. Wątpię, żebyś nie wiedział, czego dotyczą – mruknąłem. Właściwie jego pytanie wytrąciło mnie z równowagi. Nie powinien pytać o coś takiego, skoro niemalże czytał mi w myślach.

Jego wyraz twarzy zmienił się nieznacznie, ale pozostał łagodny. Zamknął oczy, a ja przez moment obawiałem się, że błysną w moją stronę demonicznym fioletem w ramach ostrzeżenia. Nic takiego jednak się nie stało, a długie rzęsy nadal okalały oczy w kolorze ciepłego brązu.

Sebastian niezaprzeczalnie był piękny. Nie o tyle przystojny, co piękny. Nic dziwnego, że swoją urodą i wzrostem przyciągał spojrzenia. Nie umiałem jednak powiedzieć, czy inni dostrzegali w tej powłoce istotę zupełnie innego pokroju, czy tylko dla mnie jego wyjątkowość manifestowała się w oszałamiającym wyglądzie. Miał predyspozycje, by uwieść każdego, niezależnie czy kobietę czy mężczyznę, bogacza czy biedaka. Za każdym razem jednak, kiedy o tym myślałem, wpadałem w podły nastrój. Chciałem mieć go wyłącznie dla siebie. Nawet jeśli sam skazałem się na jego wieczne towarzystwo, wcale nie odczuwałem ulgi, kiedy znajdował się gdzieś daleko. Ciężko mi było jednoznacznie stwierdzić, czy w takich momentach za nim tęskniłem, ale czułem się niespokojny, kiedy nie było go obok. Zupełnie jakby tylko on zapewniał mi spokój w świecie, który dla nas obu nie był zrozumiały.

– Jak myślisz, kiedy to wszystko się skończy? – zapytałem, nie licząc na satysfakcjonującą odpowiedź.

– Co panicz ma na myśli?

W zasadzie sam nie wiedziałem. Czasami miałem wszystkiego dość. Szczególnie tego, że moja egzystencja jest taka marna. Często męczyły mnie też beznadziejne uczucia, które tylko mąciły mi w głowie. Żałowałem z ich powodu tego, że nie byłem w stanie popaść w kompletnie otępienie.

– Zdaje mi się, że dokucza ci jesienne przesilenie, panie – stwierdził demon, kiedy przez dłuższą chwilę nie udzieliłem mu odpowiedzi. – Wiem, że dzień dopiero się zaczął, ale pozwolę sobie zaproponować chwilę odpoczynku.

Nie dało jednak się uchronić przed przyjściem zimy, następującej po jesieni. Czy zima nie była jeszcze gorsza? W zasadzie nie przypominałem sobie wiosennej czy letniej pogody. Zupełnie jakbym nigdy ich nie doświadczał. Ale przecież musiały wracać do mnie cyklicznie, co rok.

– Nie oszalałem jeszcze, prawda?

– Oczywiście, że nie, skąd to pytanie?

Nie zapadały mi w pamięć dobre wspomnienia, ale na pewno w moim życiu miały miejsce jakieś radosne chwile. Nie mogło być inaczej. Dlaczego zatem przypominały mi się jedynie krzywdy, a smutek nawiedzał przy każdej możliwej okazji.

– Jestem nieustannie przygnębiony, nie rozumiem dlaczego.

Sebastian westchnął. Podszedł bliżej mnie. Tym razem słyszałem jego kroki za sobą. Nie chciał mnie przestraszyć pojawieniem się obok niespodziewanie. Nie objął mnie, ale nachylił się lekko w moją stronę, co już większość uznałaby za niebywałe spoufalenie się.

– Nic dziwnego, że złe myśli prześladują cię niby fatum, skoro tyle okropnych rzeczy doświadczyłeś w życiu. Wybacz mi, ale nie potrafię już tego zmienić. Nawet gdybym mógł to uczynić, nie pozwoliłbyś mi na to, paniczu. Musisz mi wybaczyć, że nie potrafię cię uszczęśliwić, ale tak naprawdę ty chyba lubisz być nieszczęśliwy. Czy się mylę?

W zasadzie dawało mi to pretekst do bycia zgorzkniałym młodzieńcem. Mogłem pozwolić sobie dzięki temu na użalanie się nad sobą i żywienie antypatii do każdego. Demona jednak nie potrafiłem zwyczajnie nienawidzić. Bolało mnie jednak to, że to on znał mnie najlepiej. Gdyby nie łącząca nas umowa, pozostałby na mnie zupełnie obojętny. Byłbym dla niego nikim. Teraz zresztą też niewiele dla niego znaczyłem.

Być może to trawiło moje serce od środka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro