Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Soumission | Vanitas no Carte


Nie umiałem nazwać tej sytuacji inaczej niż niestosowną. Doprawdy, czułem się zażenowany samym sobą.

Siedziałem na łóżku i między palcami miąłem bawełnianą chusteczkę. Nie musiałem na nią patrzeć, żeby do ust napływała mi ślina. Nawet jej dobrze nie rozłożyłem, a i tak byłem boleśnie świadom niewielkich plam krwi, które zakwitły na niej kilka godzin wcześniej. W zasadzie kompletnie już zaschły, ale nadal bił od nich wręcz odurzający zapach.

Powiodłem językiem wzdłuż górnych zębów. Zdawało mi się, że moje kły stały się wrażliwsze na dotyk z powodu odczuwalnego głodu. Dobrze wiedziałem, że powinienem wyrzucić skrawek materiału do śmietnika, a jednak wcisnąłem go w wewnętrzną kieszeń marynarki, kiedy tylko zwęszyłem okazję.

Byłem beznadziejny.

Vanitas rano zdarł sobie skórę z przedramienia przy schodzeniu z dachu. Zadrapał się o wystający kawałek rynny czy jakiś gwóźdź. Nadal miałem przed oczami jego niepewne spojrzenie, które rzucił w moją stronę, kucając na szerokim parapecie. Spodziewałem się, że moje tęczówki zaszły wtedy czerwienią, dlatego odwróciłem wzrok. Nie wstając nawet z fotela, bez słowa podałem mu chusteczkę. Miała nawet monogram w kształcie litery N w jednym z rogów.

– Powinieneś to opatrzyć, żeby nie wdało się zakażenie – stwierdziłem. Utkwiłem wzrok w książce, chociaż to drobne skaleczenie sprawiło, że zapomniałem, o czym w zasadzie czytałem przez ostatnie kilka kwadransów. Próbowałem przełknąć gulę, która pojawiła się w moim gardle, ale to zdawało się tylko jeszcze bardziej zacisnąć.

Nawet, kiedy mężczyzna wyszedł do łazienki, zapach unosił się w pomieszczeniu jeszcze przez dłuższy moment, zanim wiatr porwał go przez otwarte okno. Wyobrażałem sobie, jak krew Vanitasa spływa po umywalce do odpływu, a jej krople zostawiają na porcelanie czerwone smugi. Marnotrawstwo.

Nieopatrznie zostawił tę chustkę przy ręcznikach. Pewnie sam zapomniał jej wyrzucić. Wyszedł w pośpiechu, kiedy tylko opuścił łazienkę. Za każdym kolejnym razem, gdy jego posoka opuszczała swoje naczynia, pociągała mnie coraz silniej. Z początku sądziłem, że zwyczajnie chciałem poznać wspomnienia i historie, które skrywał przed wszystkimi ten tajemniczy młodzieniec. Teraz jednak wiedziałem, że czułem głównie głód. To tak, jakby ktoś postawił przed tobą gorącą tartę jabłkową z gałką lodów i zabronił jej tknąć. Z każdą chwilą potrzeba spróbowania narastała we mnie.

Jakie to żałosne.

Tak właśnie pomyślałem, przytykając język do plamy na chusteczce. Zapach nadal był silny, chociaż smak nie tak wyraźny jak mógłby. Skrzeplina nie dostarczała tak wielu doznań, ale to musiało mi wystarczyć. Już samo to, że usiłowałem zlizać jakieś resztki spomiędzy włókien wydało mi się naruszeniem prywatności Vanitasa. Nie mogłem się jednak powstrzymać. Już wcześniej dobitnie uświadomił mi, że nie życzy sobie, żebym mieszkał się w jego wspomnienia. Może gdybym nie miał tej zdolności pozwoliłby mi ewentualnie... chociaż raczej nie.

Zresztą ledwo co byłem w stanie dostrzec – jedynie mieszankę bliżej nieokreślonych uczuć. Ślad był już zbyt stary, żeby można je odróżnić. Mimo tego ściskałem go między wargami beznadziejnie mocno. Kły przeciskały się przez chustkę jak przez papier. Zdawały się mrowić.

Przymknąłem oczy. Oparłem się o ścianę plecami. Oddychałem jednocześnie szybko i ciężko. Za swoim kołnierzem poczułem perełkę potu. Niczyja krew nie działała na mnie tak silnie. W ustach miałem pełno śliny, która próbowała wypłukać jej jak najwięcej spomiędzy bawełnianych włókien. Łapczywie ją przełykałem.

Gdyby nie obezwładniające mnie poczucie zatracenia, pewnie czułbym się jak jakiś dewiant.

Być może Vanitas podjął dobrą decyzję kategorycznie odmawiając mi wbicia kłów, w którąś z delikatniejszych części jego ciała. Tam, gdzie żyły przebiegają tuż pod bladą skórą, znacząc ją błękitnymi wzorami. Chyba odszedłbym od zmysłów, gdybym mógł spić życiodajną posokę chociażby z jego nadgarstka.

W jednej chwili jednak ciepło, które wpełzło mi na policzki, ustąpiło miejsca nagłemu chłodowi. Nie tylko dlatego, że musnął je przeciąg, ale dlatego że w drzwiach stanął mężczyzna, o którym bezwstydnie fantazjowałem. Serce na początku mi zamarło, a zaraz potem zaczęło walić tak szybko, jakby chciało uciec i nie być świadkiem tej sceny.

Wyjąłem z ust chusteczkę i wcisnąłem ją do kieszeni kamizelki tak szybko, jak tylko potrafiłem. Nadpisałem nawet specjalnie formułę świata, a jednak karcący wzrok Vanitasa mówił mi, że wszystko to było zbędne.

Przełknąłem resztki śliny, które nagle nie chciały przejść mi przez gardło.

Wpatrywałem się w niego, czekając na reakcję. Nie mogłem odwrócić wzroku, nawet jeżeli wiedziałem, że oczy lśniące nieludzkim blaskiem zdradzają moje poczynania. Ku mojemu zdziwieniu nie wpadł w gniew. Przynajmniej nie od razu dał to po sobie poznać.

Usiadł nonszalancko na łóżku, jakby zupełnie nie zrobiło na nim wrażenia to, co zastał w naszym pokoju.

– Cóż, spodziewałem się, że będziesz miał silniejszą wolę – mruknął tylko, poprawiając włosy.

Przez chwilę nie wiedziałem, o co takiego mu chodzi. Zmarszczyłem brwi rozumiejąc, że celowo zostawił tę chusteczkę na pokuszenie, jakby chciał mnie poddać testowi.

– Nie ufasz mi? – wycedziłem. Miałem wrażenie, że przez moje wydłużone w tamtej chwili kły nie zabrzmiało to zbyt wyraźnie.

– Jak sam widzisz, miałem ku temu podstawy.

Czułem się źle, bo dałem się podejść w taki beznadziejny sposób. Dodatkowo Vanitas zabawił się moim kosztem. Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że przekroczyłem granicę, którą mi wyraźnie postawił. Obaj zachowaliśmy się jak dzieciaki. Jednak w tej chwili to ja byłem spragniony, a on uśmiechał się wrednie z drugiego końca pokoju.

– No i co teraz, Noe? – przeciągnął moje imię leniwie.

Nie odpowiedziałem. Skąd miałem wiedzieć? Nie byłem w stanie nawet uporządkować myśli. Chociaż na chwile mnie zmroziło, nie zdołało to ugasić mojego pragnienia, ani też tego, co ono zrobiło z moim ciałem. Bałem się nawet poruszyć na łóżku, bojąc się, że ciało zareagowałoby samo i rzuciłbym się na mężczyznę, który mnie zwodził.

– Żałośnie wyglądasz.

Prychnąłem, odwracając twarz w stronę okna. Moje oczy odbijały się wyraźnie w szybie. Instynkty powinny ułatwiać życie, nie zaś czynić je trudniejszym. A przynajmniej chciałbym, żeby były nieco bardziej jak intuicja.

– Miejmy to już za sobą. – Słyszałem jego głos boleśnie wyraźnie. Zew krwi wyostrzał zmysły, czasami tak bardzo, że nie dało się tego znieść. Nie dało się zrobić wtedy nic poza czekaniem, aż przejdzie. Z reguły nie było to trudne. Jednak w tej chwili? Z paru metrów wyraźnie słyszałem bicie serca Vanitasa, drganie jego skóry w miejscach, w których dało się wyczuć puls. – Chodź tu. – Skinął na mnie jak na psa.

Odwróciłem się, żeby zgromić go spojrzeniem, ale był niewzruszony. Jak zwykle zresztą. Mógłby się naigrywać dosłownie z każdego niebezpieczeństwa. Nie żebym jakieś dla niego stanowił, nie zamierzałem mu zagrażać.

– Chcesz tej krwi czy nie?

– Wypchaj się – burknąłem.

Musiałem wyjść z tego pomieszczenia. Oddalić się od tego mężczyzny będącego w ostatnim czasie źródłem wszelkich moich problemów. Potrzebowałem ochłonąć i poukładać myśli. Nie chciałem mieć z nim do czynienia w tym momencie.

Z drugiej strony chciałem zostać, nawet bardzo, co przerastało mnie w każdym calu. Wolałem ratować się ucieczką. Nic dobrego nie wyniknie z tego, że będziemy przebywać dalej w jednym pomieszczeniu. Jeszcze faktycznie puściłyby mi nerwy. Nie umiałem powiedzieć, czy gorszym byłoby faktycznie go ugryźć, czy powiedzieć, co myślę o jego szczeniackim zachowaniu.

Czułem się naprawdę paskudnie z całą zaistniałą sytuacją, szczególnie że nie pozostawałem w niej bez winy. Gdyby mnie nie poniosło, uniknąłbym tych nieprzyjemnych uczuć, które zaczęły się we mnie kłębić. Wstydziłem się za swoje zachowanie, jednocześnie będąc strasznie zły na Vanitasa i jego wystawienie mojej samokontroli na próbę. Z drugiej strony głód nie mijał. Miałem wrażenie, że silne emocje tylko go podsyciły.

– Siadaj – zwrócił się do mnie jak do zwierzęcia, kiedy wstałem i skierowałem się w stronę drzwi. Położyłem dłoń na klamce, nie myśląc nawet o tym, czy przypadkiem nie będę potrzebować płaszcza. – Noe, siadaj.

Nie potrafiłem zignorować tej komendy, jednak to nie ona zatrzymała mnie w miejscu, a zapach świeżej krwi. Rozniósł się szybko w niewielkim pokoju. Spojrzałem ponad swoim ramieniem, żeby zgromić towarzysza spojrzeniem.

– Jesteś sadystą – wycedziłem, wpatrując się jednak w zastany widok jak zahipnotyzowany.

Vanitas podwinął niedbale rękaw koszuli, a z jego lewego przedramienia leniwie sączyły się czerwone krople. Spływały wzdłuż bladej skóry zachęcająco. Kilka z nich zdążyło już skapnąć na białą pościel. Musiał zadrapać się celowo swoją rękawiczką z pazurami, tak przynajmniej to dla mnie wyglądało. Wydawał się też nieznośnie zadowolony z siebie. Czy może też ze słów, które do niego wypowiedziałem.

– Preferowałbym określenie „treser". No chodź, bo się zmarnuje. Miejmy to już za sobą. Ty zaspokoisz głód i ciekawość, a ja nie będę musiał się martwić, że zagryziesz mnie, gdy będę spać.

– Naprawdę sądzisz, że byłbym zdolny do czegoś takiego?

– Gdybyś widział w tej chwili swój wyraz twarzy, zrozumiałbyś moje obawy – zakończył swą wypowiedź uśmiechem.

Miałem ochotę wyjść. Naprawdę. Moja dłoń cały czas zaciskała się na mosiężnej klamce. Prawie zniekształciła się pod moimi palcami.

– No już, jak będziesz się tak ociągać zostanie dla ciebie tylko strup. – Uniósł rękę do twarzy. Zlizał z nadgarstka lepką ciecz.

Zupełnie jakby na chwilę czas zwolnił. Widziałem, jak język wysunął się spomiędzy bladych warg, zgarnął szkarłatne krople i zniknął w ciepłym wnętrzu ust. Trwało to tyle co wzięcie wdechu, a jednak bardzo silnie na mnie zadziałało.

Dopadłem do niego w mgnieniu oka. Jako człowiek nie zdążył nawet dobrze zorientować się w sytuacji, gdy przewróciłem go na pościel i unieruchomiłem dłonie. Wepchnąłem język między jego wargi, czując jeszcze w ich wnętrzu krew, której nie zdążył połknąć. Nie dosięgnąłem jednak nawet strzępek ukrytych w niej uczuć. Moje w tym czasie musiały być za silne. Nie muszę chyba dodawać, że całkowicie mnie opanowały.

– Oszalałeś?! Złaź ze mnie! – jego krzyk brzmiał słabo, bo kiedy nasze wargi się rozdzieliły, brakowało mu tchu. Zdusiłem jego nadchodzące protesty kolejnym pocałunkiem.

Żywot wampira ciężko nazwać było skromnym. Natura wplotła w nas hedonizm, którego nie dało się zwyczajnie wyzbyć. Podążanie za własnymi pragnieniami i kierowanie się egoistycznymi pobudkami bardziej pasowało do kogoś, kto mógłby żywić się wyłącznie krwią innych. Wyrafinowana forma niekoniecznego pasożytnictwa.

Jednakże jak pociągającego w tej chwili.

Przeciągałem akt łączący z jednej strony czułość a z drugiej natarczywość tak długo, jak się dało. Ciało drugiego mężczyzny, które miałem pod sobą, rozluźniło się w końcu. Cóż, obcowanie z wampirami na tyle blisko dla wielu było otumaniające. Nie dla każdego tak silnie. Wszystko zależało od... osobniczego dopasowania.

Vanitas raczej od zawsze trzymał mnie na dystans. Być może bał się uzależnienia od kogoś, kto towarzyszy mu na co dzień. Starałem się to zrozumieć. Jednakowoż teraz sam skomplikował naszą relację i ponosił konsekwencje swojego braku rozwagi czy zbytniej pewności siebie.

Zresztą musiałem przyznać, że miło było go zobaczyć bez szyderczego uśmiechu wykrzywiającego jego przystojną twarz.

Spoglądał ze mnie spod półprzymkniętych powiek. Wzrok miał nieco zamglony. Z rozchylonych ust uciekało powietrze ogrzane ciepłotą ciała. Tylko chwilę dał mi się nacieszyć tym widokiem, zaraz przywdział z powrotem maskę kogoś zupełnie obojętnego. Jego czarne włosy rozsypały się wokół jego głowy niczym aureola. Odcinały się wyraźnie od tle białej pościeli.

– Nie masz nagle nic przeciwko temu, żebym poznał twoje wspomnienia? – zapytałem. Krew nadal ciekła z niewielkiego rozcięcia, a chociaż byłem tego niemalże boleśnie świadom, starałem się nawet na nią nie spoglądać. – Znudził ci się płaszcz tajemnicy, którym zawsze się okrywałeś?

Zacisnął zęby. Dostrzegałem, jak tętnica na jego szyi drga w rytm uderzeń serca. Wgryzienie się w nią byłoby czystą igraszką dla mnie, a jego mogłoby kosztować życie. Normalnie nie miałem takich myśli, a jednak naszły mnie tym razem. Czy to z powodu tego, że mnie zirytował? Czy może pociągał mnie tak bardzo, że aż pragnąłem doprowadzić go na sam skraj, by móc ściągnąć z powrotem? Nie umiałem powiedzieć.

– Czekam na odpowiedź, Vanitasie. – Zaskakująco szybko zamieniliśmy się rolami.

Puściłem jego skaleczoną rękę, żeby móc złapać go za podbródek i skierować na siebie jego wzrok. Jego spojrzenie było butne jak zawsze, nawet kiedy znajdował się w dość niecodziennym położeniu.

– Rozmawialiśmy już o tym, nie pamiętasz? Nie zamierzam się powtarzać – brzmiał nadzwyczaj obojętnie. – To była próba, której nie zaliczyłeś. A teraz zejdź ze mnie.

Poczułem się skonsternowany. Praktycznie wcale nie znałem tego mężczyzny, chociaż spędziliśmy ze sobą niemało czasu. Nie umiałem powiedzieć, które z jego słów były kłamstwem, a które prawdą. Kiedy grał, a kiedy zachowywał się poważnie.

– A pomyślałeś chociaż przez chwile, że wciąganie mnie w swoje dziwaczne, eksperymenty społeczne nie jest w dobrym tonie?

– Pomyślałem, że chcesz się napić mojej krwi i przecież się nie pomyliłem.

Puściłem jego podbródek. Nieuważnie rozsmarowałem na nim krew mężczyzny. Nachyliłem się nad nim, by go zlizać, jednak jego słowa mnie zatrzymały.

– Chociaż z tego, co widzę, nie tylko tego byś chciał – dodał.

Dłoń zadrgała mi zupełnie tak, jakby chciał wymierzyć mu policzek. Powstrzymałem się jednak. Z drugiej strony zaczynałem mieć dość jego pogrywania ze mną. Myślałem, czy nie powinienem tego zakończyć. To byłoby rozsądne. Jednak czując drobniejsze ciało Vanitasa pode mną, jego przyspieszony puls i krew opuszczającą żyły, nie mogłem się zwyczajnie odwołać do rozsądku. Nie kiedy go pocałowałem, nie kiedy trzymałem go przyciśniętego do materaca.

Obaj mieliśmy sekrety, przykre wspomnienia, z którymi musieliśmy żyć i inne skazy. Wszystko to jednak trzymaliśmy głęboko pod skórą, chowając przed innymi. Udawaliśmy, że wszystko było w porządku, nawet jeżeli do tego stanu wiele brakowało. Czy to właśnie dlatego teraz byliśmy fizycznie tak blisko siebie, chociaż emocjonalnie w zasadzie pozostawaliśmy sobie obcy? To przecież różnice miały się przyciągać, nie podobieństwa. Czy byliśmy bardziej różni czy podobni do siebie?

Uniosłem jego przedramię do swoich ust. Pozwolił mi na to. Nie oponował również, kiedy przytknąłem wargi do jego skaleczenia. Nigdy wcześniej nie byłem tak blisko niego. Jego krew potrafiła mnie odurzyć z odległości metrów. A może to on sam tak na mnie działał?

Jako wampir nie mogłem pozostać nieczuły na jego krew – była jedyna w swoim rodzaju. Jej woń mnie otumaniała, jednak mieszała się również z jego własnym zapachem. Nie widziałem, żeby Vanitas używał jakiś perfum, ale jakimś cudem jego ubrania najczęściej pachniały wanilią. Czymś słodkim, co bardzo lubiłem, a jednak nie umiałem powiedzieć, co to było.

Nie uważałem tracenia panowania nad sobą za coś w dobrym tonie, z tego też powodu za wszelką cenę starałem się zachować tak, jak wampir-dżentelmen powinien. Nie mogłem jednak nic poradzić na to, że w kontakcie z tak bardzo upragnioną posoką, kły wydłużyły się do granic możliwości. Ocierały się o rozgrzaną skórę, nie raniąc jej jednak, gdy język z namaszczeniem i niespiesznie zlizywał każdą krople sączącą się z głębi skóry.

– Widzisz coś, Noe? – pytanie zdawało się dobiegać mnie z bardzo daleka, a przecież twarz Vanitasa znajdowała się nieopodal mojej. Miałem zamknięte oczy, nie chcąc straszyć go swoimi nabiegłymi czerwienią tęczówkami. Pokręciłem przecząco głową. Zranienie zasklepiło się pod moim językiem. Uchylając powieki, zobaczyłem jedynie różowy ślad, który niedługo i tak miał zblednąć.

Nie miałem rękawiczek na dłoniach. Opuszkiem kciuka pogładziłem bliznę z czułością. Blada skóra Vanitasa w tak bliskim zestawieniu z moją śniadą karnacją przypominała papier.

– Może jesteś zazdrosny o Jeanne? Jej pozwoliłem na dużo więcej – zapytałem.

Rozchyliłem kołnierz okalający szyję, żeby za chwilę wtulić twarz między nią a ramię mężczyzny. Pachniał słodko, zupełnie jak cukiernia, chociaż on nie lubił przecież słodyczy. Słyszałem jeszcze wyraźniej jego zmienne tętno. Przyspieszało przy każdym moim ruchu, żeby móc znów uspokoić się na moment.

– Podoba ci się myśl, że kto inny wbijał we mnie kły? Jesteś dobrym chłopcem, który lubi się dzielić, więc w zasadzie nie zdziwiłoby mnie to zbytnio. – Zacmokał. – Tak, Jeanne była przytłaczająco wręcz zmysłowa, a co z tobą? Zachowujesz się, jakbyś nie wiedział dokładnie, czego tak naprawdę chcesz.

Wsunąłem dłonie pod jego plecy, żeby móc przycisnąć go bardziej do swojego torsu. Nasze nogi splatały się. Byliśmy tak blisko krawędzi łóżka, że przy każdym szarpnięciu moglibyśmy z niego spaść. Przyłożyłem kły do odsłoniętego barku Vanitasa. Ledwo zagłębiłem je w skórę, kiedy poczułem, jak jego ciało tężeje. Mięśnie się napięły, gotowe do obrony, chociaż jeszcze chwilę sekundę temu poruszać jego kończynami jak u marionetki. Wycofałem się.

Musiałem się opanować. To był ostatni moment.

Puściłem go i odsunąłem się. Opadłem na materac obok niego, starając się uspokoić przyspieszony oddech. Przez cały ten czas zachowywał się jak dziecko, nie powinienem w ogóle dawać się wciągnąć w tę jego bezsensowną grę. Zasłoniłem oczy grzbietem dłoni, zanim je zamknąłem. Próbowałem wyciszyć swój głód, ukryć go pod warstwami cywilizowanego wampira. Zupełnie jakby nie składały się na mnie żadne pierwotne elementy. Zęby nadal jednak wychylały się z pomiędzy moich warg. Nie miałem też pewności, że moje oczy zmieniły z powrotem kolor na fiołkowy.

Nie, kiedy leżał tuż obok mnie.

Vanitas poruszył się. Spodziewałem się po nim, że wyjdzie i nie wróci przez całą noc. Kilkakrotnie tak robił, kiedy psułem mu nastrój. Ostatnie promienie słońca przeciskały się między dachami budynków. W pokoju robiło się powoli coraz ciemniej, ale jeszcze nie dość, by zapalić świece.

Usiadł na mnie okrakiem. Zaskoczył mnie, przez co niemalże go z siebie zrzuciłem. Prędzej spodziewałbym się, że dźgnie mnie którymś z noży noszonych przy pasku. I że to ja byłem niby niebezpieczny? On z kolei był nieprzewidywalny. Zaczynałem myśleć, że to dużo gorsze.

– Któremu instynktowi wolisz się dzisiaj poddać, Noe?

Ściągnął rękawiczki, odrzucając je niedbale gdzieś na podłogę. Jeden rękaw dalej miał podwinięty, mankiet drugiego był z kolei rozpięty niedbale. Niespiesznie sięgnął lewą ręką gdzieś za siebie. Myślałem, że faktycznie zamierzał wyciągnąć któreś z narzędzi, które zawsze nosił przy sobie, poukrywane w różnych zakamarkach ubrania. Jego dłoń spoczęła jednak w zupełnie innym miejscu, co zresztą dokładnie poczułem.

Jego palce ułożyły się z początku delikatnie na mojej erekcji, której dotychczas ledwo byłem świadom. Za moment jednak naparły bardziej stanowczo, drażniąc mnie nieznośnie przez spodnie.

– W co ty... – zacisnąłem zęby na dolej wardze, żeby zdusić westchnienie. Krople własnej krwi pojawiły się na moich kłach. – W co ty pogrywasz?

Chyba faktycznie miałem odejść od zmysłów tego wieczoru z powodu bliskości Vanitasa. Jego ciało przyjemnie ciążyło na moim torsie, na którym opierała się jedna z jego dłoni. Druga zostawiła na chwilę mojego członka w spokoju, spoczywając na udzie. Nie wiedziałem, na co mogłem sobie teraz pozwolić. Miałem się opanować, ale w chwili, gdy jedno pragnienie przeplatało się z drugim, nie byłem w stanie odwołać się do logiki. Żądza była jedynym, co wypełniało moje myśli. Sądząc po wyrazie twarzy górującego nade mną mężczyzny, musiała się też odbijać w moich oczach.

– Jesteś równie prosty jak każdy mężczyzna, Noe. Albo jak każdy wampir.

– Ty jesteś z kolei nadmiernie komplikujesz własną osobowość. – Ułożyłem dłonie na jego biodrach. Bez problemu do nich sięgałem. Pozwoliłem sobie też odpiąć jego pasek ze wszystkimi sprawdzonymi przyborami. Nie zaoponował, kiedy jego niezbędnik ześlizgnął się z łóżka na podłogę, robiąc przy tym trochę hałasu. Nawet nie spojrzał w jego stronę, wbijając wzrok w moje dłonie.

– Skoro mówisz, że jestem jak każdy, robiłeś to już kiedyś? – Uniosłem wzrok do jego twarzy, próbując wyczytać coś z uczuć, które czasami wyzierały spod jego maski.

– Tak, wampiry już piły moją krew. – Uśmiechnął się z wyższością. Doskonale wiedział, że nie o to pytałem.

Potrzebowałem czasu na zastanowienie. Musiałem ochłonąć. Wiedziałem jednak, że żadne z tego nie będzie mi dane. Mogłem w to brnąć albo zrezygnować. Problemem było to, że oba wybory wydawały się mieć okropne konsekwencje. Bałem się, że to kolejna pułapka, a mnie nie widziało się wchodzić znów w zastawione na mnie sidła.

Na policzki Vanitasa wpełzł delikatny róż, ale gdyby nie dobry wzrok drapieżnika mógłbym go nie dostrzec. Wodząc dłonią wzdłuż jego boku, ośmieliłem się także lekko musnąć kciukiem wzdłuż zapięcia spodni. Jego podniecenie nie było tak widoczne jak moje, ale nie dało się go przegapić. Być może jednak Vanitas nie pozostawał obojętny na moją wampirzą osobę, chociaż nie zdradzał tego w tak oczywisty sposób, jak to robił w wypadku Jeanne.

– Na co czekasz? – mruknął.

– Na twój ruch. – Ręce położyłem znów wzdłuż ciała. Chciałem zobaczyć, jak on sobie wyobraża rozwój tej sytuacji, w której nas postawił. Może nie widział w niej tych samych problemów, które widziałem ja. To była tylko żądza i nic więcej. W końcu sam zawsze powtarzał, że poza wspólnym celem nie łączyło nas nic.

Czas spędzony razem, nic dla niego nie znaczył. To, że dzieliliśmy pokój, było niczym, podobnie jak wszystkie tarapaty, w które do tej pory się wpakowaliśmy. Widziałem go w różnych odsłonach – śpiącego, owładniętego własnymi ideami, zafascynowanego. On pewnie nie patrzył na mnie w ten sposób. Swoimi słowami dawał mi do zrozumienia, że dla niego byłem jedynie narzędziem, a słowa rzadko temu przeczyły. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogłoby być inaczej. To chroniło mnie przed rozczarowaniem, przed zranieniem. Prawdziwego imienia Vanitasa nie dało się wypaczyć, jakkolwiek ono brzmiało. Nasza relacja nie skończyłaby się tak, jak moja i Louisa. Niezaprzeczalnie jednak miała się kiedyś skończyć.

Nie potrzebował mnie. Ja jego też. Zmienianie tego byłoby nierozsądne.

Pamiętałem o tym, a jednak wpatrywałem się jak zahipnotyzowany, jak górujący nade mną mężczyzna rozpina guziki swojej kamizelki. Zsunęła się z jego ramion, a zaraz za nią podążyła także koszula. Wydawało mi się to niemalże niemożliwe, ale skóra na jego torsie wydawała się jeszcze bledsza niż na jego twarzy. Róż jego sutków na tle tej bieli wydawał się prawie obsceniczny. Musiałem przypomnieć sobie, że Vanitas nie jest tak delikatny, na jakiego wygląda. Wręcz przeciwnie, jego smukła postawa ciała była myląca.

– Podoba ci się to, co widzisz? – zapytał. Emanował pewnością siebie. Jego wypięta do przodu pierś i uniesiony lekko podbródek nie pozostawiała złudzeń. Spoglądał na mnie z wyższością zmieszaną z rozbawieniem. Nie dziwiłem mu się, przez ten krótki spektakl, który mi zafundował, wpatrywałem się w niego z rozchylonymi ustami. Zamknąłem je przed chwilą, aby przełknąć ślinę.

– Być może. – Nie chciałem dać mu satysfakcji z jednoznacznej odpowiedzi. Prychnął na moje słowa. Zupełnie jakby brał za pewnik to, że jestem nim oczarowany. Pierwszy raz mogłem podziwiać go w negliżu. Nie pokazywał mi się w tym stanie nigdy wcześniej.

Jego skóra nie różowiła się pod moim dotykiem, ale wyraźnie czułem biegnącą pod nią krew. Płynęła znacznie spokojniej niż wcześniej, kiedy moje kły znajdowały się niebezpiecznie blisko jego dużych tętnic. Mógłbym zażartować, żeby założył mi kaganiec dla własnego komfortu, ale gotów był jeszcze faktycznie skądś go wyciągnąć.

Ułożył dłoń wzdłuż mojej szczęki. Kciuk wsunął mi do ust, naciskając lekko na dolne zęby. Dolne kły nie były u wampirów tak okazałe i ostre jak górne, więc nie musiał obawiać się, że jego posoka znów rozbudzi mój głód.

– Jak w końcu jest u ciebie z samokontrolą? Nie mogę ci pozwolić na to, żebyś mnie ugryzł, rozumiesz?

Pokiwałem głową, chociaż jednocześnie owinąłem język wokół jego palca. Kiedy cofał rękę, chwyciłem go za nadgarstek i pociągnąłem tak, że wylądował plecami na materacu. Znów miałem go pod sobą. Moje ramiona spoczywały zaraz obok jego wąskich barków.

– Musisz mi zaufać, chociaż trochę. Nie odczujesz przyjemności, jeżeli będziesz taki spięty. – Uspokoiłem go, chociaż mój nagły ruch sprawił, że jego źrenice ponownie się rozszerzyły. Nachyliłem się nieco, by pocałować go lekko. Znów był bierny i raczej milczący. Minę miał, jakby strącono go z piedestału. Mimo tego pozwoliłem sobie kontynuować.

Odszukałem na ślepo guziki jego spodni, kiedy obsypywałem pocałunkami jego szyję i obojczyk. Jego oddech przyspieszył za sprawą tych delikatnych pieszczot. Powstrzymał mnie jednak, kiedy pierwszy z guzików ustąpił.

– Też musisz się rozebrać – stwierdził. – Tak będzie sprawiedliwie.

Wyprostowałem się, żeby spełnić jego życzenie. Nie mogłem powiedzieć, żeby patrzył na mnie z zachwytem. Raczej oceniał mnie tak, jakby próbował oszacować wagę worka zboża. Cóż, najwyraźniej nie mnie jednemu brakowało zmysłowości.

– Zadowolony? –zapytałem, patrząc mu głęboko w oczy. – A może Jeanne podniecała cię bardziej?

– W końcu jest kobietą, to chyba logiczne, że... ummmh! – Nie pozwoliłem mu dokończyć. Szarpnąłem za jego spodnie. Guziki ustąpiły, choć nie byłem pewien czy któregoś nie wyrwałem.

– Wydaje mi się, że nie możesz już być bardziej pobudzony. Mylę się? A może chcesz, żeby twoje granice też wystawić na próbę? – Wilgotna plama na jego bieliźnie zdradzała dość dużo. Poza tym do jego słodkiego zapachu dołączyła słona nuta, nie dająca się pomylić z niczym innym.

Obcas jego buta wbił się w moje ramię, kiedy odsunął mnie od siebie.

– Nie jesteś wcale lepszy ode mnie. – Drugą nogę oparł delikatniej na moim kroczu. Stłumiłem jęk, próbując nie myśleć o tym, że spodnie będą potrzebowały dyskretnego prania w najbliższym czasie. Odcisk buta zapewne pozostawił wyraźny ślad na białym materiale.

Odpiąłem sztylpy i niemalże z namaszczeniem ściągnąłem jego buty. Kostki miał równie zgrabne co nadgarstki. Widziałem, że nie miał co zrobić z dłońmi, wnosząc po tym, że zaciskał je na pościeli. Podziwiałem go przez chwilę. Ciało, które zwykle chował pod wieloma warstwami materiału, uznałem za wyjątkowo piękne. Być może właśnie dlatego, że tak skrzętnie ukrywał je przed moim wzrokiem. Może nie powinno mnie to dziwić, skoro teraz mogłem rozrysować całą mapę jego naczyń krwionośnych, skoro przysłaniała mi je już jedynie skóra.

Ludzkie ciało nie różniło się wiele z wyglądu od ciała wampirów, a jednak czułem ograniczenia Vanitasa pod swoimi dłońmi. Wiedziałem, że mógłbym bez problemu zrobić mu krzywdę, kiedy trzymałem go w ramionach. Złamać kark, zmiażdżyć tchawicę, wykrwawić. Nie miałem takich ciągot, ale on na pewno zakładał inaczej. Pomimo tego jego ciało było ciepłe i chętne. Napierał swoim torsem na mój. Wodziłem dłońmi wzdłuż jego pleców. Wyginały się wdzięcznie za każdym razem, kiedy wypychałem biodra do góry.

Pozycja sprzyjała temu, by się nie spieszyć. Nasze ruchy można by nazwać kołysaniem. Byłem dzisiaj bardziej porywczy niż zazwyczaj, ale obiecałem się kontrolować. Nie uważałem się nigdy wcześniej za brutalnego, jednak Vanitas zdawał się budzić we mnie pewną władczość. Być może to przez jego trudny charakter. Wydawał się jednak strasznie odległy w momencie, kiedy wsłuchiwałem się w jego westchnienia. Syciły bardziej niż krew, jednak rozbudzały też większy głód.

Vanitas ciasno oplatał moją szyję ramionami. Paznokciami poznaczył moje łopatki. Twarz miał schowaną w zagłębieniu mojej szyi, więc nie mogłem śledzić wyrazu jego twarzy. Czułem jednak na swojej skórze rozgrzany oddech. Z kolei jego coraz mniej opanowane jęki i westchnienia wypełniały niewielką mansardę.

– Spodziewałem się, że będziesz czuły – wyszeptał mi do ucha.

Wydawało mi się, że kształt jego ciała idealnie pasuje do mojego, kiedy trzymałem dłonie na jego biodrach. W świetle księżyca perlił się pot, a ruchy stawały się z chwili na chwilę coraz bardziej chaotyczne i mniej skoordynowane.

– Skąd takie przypuszczenie? Dominique dała ci to do zrozumienia? – Prawdopodobnie nie powinienem wywoływać jej imienia w takiej chwili, ale to nie ja byłem przez cały wieczór uszczypliwy.

– Za bardzo ci na mnie zależy, żeby mnie skrzywdzić – mruknął. – Nie zaryzykowałbyś mojego odejścia.

Nie ośmieliłem się zanegować tego odważnego stwierdzenia. Przyjemność zbyt przysłaniała mi umysł, żebym mógł odpowiedzieć na to sensownie. To mogło poczekać, chociaż wątpiłem, by Vanitas życzył sobie kontynuować ten temat potem. Pozwoliłem temu stwierdzeniu rozpłynąć się między westchnieniami i jękami. Zresztą za chwilę nie byłem w stanie niczego powiedzieć. Mężczyzna widząc, że kły znów zaczynają wysuwać się z pomiędzy moich warg, złapał mnie za szczękę i odsunął moją twarz od siebie. Starałem się nie wbić kłów w jego dłoń, chociaż sam naciskał na nie tak mocno, że wbijały się same. Ciężko było się opanować, kiedy głód, pożądanie i żądzę krwi zaspokoić by można było w podczas jednego aktu.

Ciało Vanitasa mimo wszystko było nietknięte. Nie zadałem mu żadnych ran. Nie zadrapałem. Kusiło mnie, żeby zaznaczyć moją obecność chociażby malinką, ale nie ośmieliłem się na to. Co tu dopiero mówić o zostawieniu piętna własności. Zresztą kto inny już go naznaczył.

Nie umiałem powiedzieć, czy zalewająca mnie fala ciepła brała się z mojego własnego rozpalenia, odczuwanego gniewu czy też z powodu lepkiej cieczy, której objętość łyżki wylądowała na moim brzuchu.

Mężczyzna opadł na mnie, zupełnie jakby stracił wszystkie siły. Przestał też trzymać moją szczękę.

– Muszę się wykąpać, cały się kleję – sapnął. Jego ciało nadal wydawało się drżeć, jakby cały czas targał nim finalny spazm. Pomimo swojej deklaracji, nie ruszył się ani trochę.

Odruchowo ułożyłem dłoń na jego głowie, gdy już uspokoiłem oddech.

– Starczy tych czułostek – odtrącił ją, po czym zsunął się z łóżka

Wyciągnął z mojej kamizelki chusteczkę, od której wszystko się zaczęło, i starł z mojego brzucha plamę, którą po sobie zostawił.

– Jesteś perfidny – stwierdziłem.

– Owszem, ale chyba nie zauważyłeś tego dopiero teraz, prawda? Będziesz musiał sprawić sobie nową, chyba że wolisz pochwalić się plamami Amelii, wtedy możesz podrzucić ją do prania.

W pokoju unosił się słodko-słony zapach, chociaż powoli opadał. Poprawiłem spodnie, zanim podszedłem do okna, by je uchylić. Chłodne powietrze przyprawiło mnie o dreszcze, kiedy weszło w kontakt z rozgrzanym ciałem. Nie było to jednak zupełnie nieprzyjemnie.

Vanitas podszedł do mnie i przyłożył dłoń do moich pleców. Pod jego stopami podłoga nigdy nie skrzypiała. Miał w sobie więcej z wampira, niż chciałby przyznać. Czy może mniej z człowieka niż by sobie życzył. Może przez jego niejasny status ontologiczny był on taki pociągający, a jego krew tak kusząca.

– Te ślady powinny szybko z ciebie zniknąć – Ocenił dzieło, które pozostawił na moich plecach.

– Pewnie tak będzie, doktorze – prychnąłem, spoglądając na niego znad ramienia.

Księżyc tej nocy był w pełni. Jego pełny kształt i niesłychana jasność zdawała się rzucać nieme oskarżenie w moją stronę. Powinienem był bardziej nad sobą panować – to przyszło mi na myśl, kiedy ochłonąłem. W Altus podobne rzeczy się zdarzały, ale pod czerwonym nieboskłonem nie wydawało się to niczym niewłaściwym. W spowitym białym blaskiem Paryżu sprawy miały się inaczej.

Bałem się, że teraz Vanitas odejdzie, zupełnie jakby znalazł do tego pretekst. Nie potrzebował go, by odejść. To ja potrzebowałem jakiegoś, by przy nim zostać. W końcu to ja przez cały czas próbowałem nadążyć za nim. Nawet po tym, co stało się dzisiaj, nie zacząłem go rozumieć ani trochę lepiej. Wręcz przeciwnie, czułem się tylko bardziej skołowany.

Pozostało mi tylko obserwować go i czekać. Nie zamierzałem pytać go, czy dla niego to w cokolwiek znaczyło. Nie obwiniałbym go, gdyby tak nie było. Ludzie i wampiry w gruncie rzeczy są tacy sami – egoistyczni, myślący jedynie o zaspokojeniu własnych potrzeb.

Pomimo tego, że kły wróciły do zwykłych rozmiarów, a oddech i tętno uspokoiły się, pozostał we mnie niedosyt. Widząc jednak uśmieszek na twarzy znikającego za drzwiami łazienki Vanitasa, wiedziałem, że taki był jego plan. Gdybym poznał wszystko, co miał da zaoferowania, przestałby być tak interesujący. Być może to był jego pokręcony sposób na zatrzymanie mnie przy sobie. A może tylko kolejne doświadczenie.

Nie sposób odgadnąć.

Nie musiał zostawiać na mnie piętna własności, żebym za nim podążął. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro