Reinkarnacja | Detroit: Become Human
Nie mam lęku wysokości. Perfekcyjny zmysł równowagi wynikający głównie z niezawodnej mocy obliczeniowej chroni mnie przed upadkiem, kiedy stoję u krawędzi wielopiętrowych budynków. Jeszcze nigdy mnie zawiódł i dzisiaj też tego nie zrobi.
Wodzę wzrokiem po pobliskich dachach. Obserwuję przelatujące nad ulicami gołębie, jakbym nie był świadomy sytuacji, w której się znajduję. Szesnaście koma cztery metry niżej gromadzą się gapie. Wpatrują się we mnie. Nie wyglądam dobrze. Wolałbym, żeby nie zwracali na mnie uwagi.
Pozostałości po prawym podzespole optycznym zwisają smętnie nad metalową kością jarzmową. Wzdłuż skroni spływa mi gęsta, niebieska ciecz. Odbijają się w niej chłodne promienie listopadowego słońca. Czuję, jak tyrium krąży coraz szybciej po moim ciele – nie tylko z powodu cokolwiek stresującej sytuacji, lecz również by dostarczyć ciepło do wrażliwych na zmiany temperatury biokomponentów. Chociaż nie odczuwam chłodu, jestem świadom utraty ciepłoty ciała. Kilka godzin wcześniej zabrano mi ubranie. Nie odzyskuję go do tego czasu.
Wiem, że do tyłu głowy mam przystawiony pistolet. Koniec lufy znika w moich ciemnobrązowych włosach. Dioda zapewne zmieniłaby w takiej sytuacji kolor na żółty, ale leży w jakimś śmietniku daleko ode mnie. Z powodu jej braku nie mogłem wcześniej wysłać raportu o swojej sytuacji, dlatego teraz stoję przed tłumem ludzi na dachu budynku przy jednej z najbardziej tłocznych ulic. Nie można mnie w tej chwili zlokalizować.
Nie widzę drogi ucieczki. Upadek na chodnik nie wydaje się wcale lepszym wyjściem niż przyjęcie pocisku. Nikt nie przyjdzie mi pomóc. Pozostaje mi jedynie poddać się. Jestem androidem, więc sprzeciw wobec człowieka nie wchodzi w grę. Nie jestem dewiantem.
– Widzicie?! Zabrali nam pracę, a są jedynie bezmyślnymi maszynami pozbawionymi godności! – krzyczy ktoś ponad moją głową.
Godność:
1. <<poczucie własnej wartości, szacunek dla samego siebie>>
2. <<zaszczytne stanowisko, funkcja, tytuł>>
Nie da się ukryć, żadnej z definicji nie odniósłbym do siebie.
– Należy się ich wszystkich pozbyć! Wtedy skończy się bezrobocie! – skanduje kto inny.
Nie wiem, jak wyglądają osoby, które przywlokły mnie tutaj. Nawet, gdybym zobaczył ich twarze, nie potrafiłbym ich zidentyfikować. Zadbali o to, żebym stracił łączność, a tym samym dostęp do wszelkich baz danych, z których mogłem korzystać.
– Kogo obchodzi, że ta kupa złomu jest warta fortunę?! Kręciła się sama po nocy, bez swojego właściciela! Ludzkie życie to nadrzędna wartość!
Słyszę dźwięk odbezpieczania pistoletu. Właściwie nie boję się. Nie jestem żywą istotą, żeby bać się śmierci. Nie ponoszę kosztów własnej naprawy. Wszystkie ważne informacje zebrane przeze mnie w trakcie śledztwa i tak są już w chmurze. Nawet jeżeli moją pamięć zostanie zniszczona, nie będzie to miało żadnego wpływu na powierzone mi zadanie. Obwinić mnie będą mogli jedynie za opóźnienia spowodowane tym incydentem. Zrobią to, jak się spodziewam.
Widzę kilkoro androidów w dole. Część z nich nie jest wzruszona moim losem i przechodzi po prostu obojętnie, zostawiając to zdarzenie za sobą. Na ich miejscu pewnie uczyniłbym to samo. Inne stoją u boku ludzi, którzy obserwują scenę na dachu jak zahipnotyzowani. Również patrzą, zupełnie niewidzącym wzrokiem.
Czy moje spojrzenie też jest takie obojętne? Zastanawiam się, czekając na huk. Będzie on ostatnim, co usłyszę do czasu wgrania mojej pamięci do innego egzemplarza mojego modelu. Spoglądam w niebo. Wolę, żeby to ono było ostatnią rzeczą, którą zobaczę, nim moje znieruchomiałe ciało runie w dół. Jest przyjemniejszym widokiem niż te puste spojrzenia rzucane przez oczy zbudowane z białek i oczy ze szkła i plastiku.
– To samo czeka resztę żelastwa!
W jakie niefortunne położenie wpędza się to miasto. Defekci obrońcy, ludzkości, sam już nie wiem, kto z nich wprowadzał większy chaos w głowach mieszkańców. Jakby nie wystarczało, że wzrasta napięcie między Rosją a innymi krajami, co już budzi niepokój.
– Do zobaczenia na złomowisku!
Nie prosiłem się o bycie zmontowanym, dlaczego mam cierpieć z powodu własnego istnienia?
Taka jest ostatnia myśl, która zdążyła przemknąć przez pamięć RAM, nim kula przebiła na wylot mój główny procesor i wyleciała przez moje czoło.
34456 6746 46746 745674567 767 4 56 98089 1243 34 2
3453425 32 452345 2 345 525247658 87 567 8798 785643 2345
4 3523 3543 534 5 345 3 345 352 1314 456 86 785 9809 897
345 346 2 456 24 6 2 245 62 5246 3 456 3456
Proces przywracania pamięci: zakończony.
Pamięć przywrócona: 94%
Następuje sprawdzenie kompatybilności oprogramowania.
Sprawdzanie kompatybilności oprogramowania: 1%
Wczytywanie danych z: 18/11/ 2038
Dane wczytane.
Godzina 21:58, po zbiegłym defekcie nie ma żadnego śladu.
Rozglądam się po ulicy, na którą wbiegam. Analizuję po kolei wszystkie twarze, które jestem w stanie wypatrzeć w tłumie ludzi. Żadna nie pasuje do obrazu androida, po którego jeszcze chwilę temu wyciągałem ręce.
– Connor, daj sobie spokój! – Słyszę za sobą donośny głos porucznika Andersona. Kładzie mi dłoń na ramieniu, co nie przeszkadza mi jednak w gorączkowym lustrowaniu mijających mnie przechodniów. – Zwiał – stwierdza chłodno. – Jak chcesz szukać wiatru w polu, prosze bardzo, ja wracam do domu.
Ucisk na moim braku znika. Spoglądam za siebie. Policjant znika w zaułku, z którego przed chwilą wypadłem.
– Poruczniku, a co ze śledztwem? – pytam, podążając za nim.
– Nie jestem maszyną, żeby pracować dwadzieścia cztery na siedem – krzywi się. – Idę się przespać, śledztwo mnie teraz gówno obchodzi.
Równam jego krok ze swoim.
– Straciliśmy trop. Jestem za stary, żeby latać za jakimś zjebanym tosterem po całym mieście.
Stwierdzam, że polemika nie będzie miała sensu, zamiast tego pytam:
– Czy zawiadomić pobliskie jednostki, żeby miały na uwadzę jego ucieczkę?
– Tak, to dobry pomysł. Niech kto inny zrobi za nas brudną robotę.
Dioda na mojej skroni mruga kilkakrotnie, nim łączę się z policją. Informuję zdawkowo funkcjonariuszy, że w dzielnicy Delray obecny jest dewiant i może on stanowić zagrożenie dla zamieszkałych tam osób. Legitymuję się moim numerem seryjnym.
– To wygląda dziwnie, jak tak gadasz do siebie. – Policjant często powtarza, że jestem dziwny.
– Nie mówię do siebie, a jedynie...
– Tak, tak, wiem. – Wymownie macha ręką, dając mi do zrozumienia, że nie ma mnie ochoty dalej słuchać. Nie mam nic więcej do powiedzenia, dlatego milknę. Podążam za mężczyzną bez słowa.
Widzę odciski swoich butów w grząskim gruncie, gdy cofamy się do auta. Do moich spodni przykleiły się grudki ziemi, a nogawki zmoczyły się w jakiejś kałuży. Nie wyglądam profesjonalnie w tym stanie, dobrze że kończę na dzisiaj służbę.
– Podwieźć cię gdzieś? – Słyszę pytanie porucznika, który wyciąga kluczyki z kieszeni brązowej kurtki. Jego głos nie brzmi zachęcająco, dlatego domyślam się, że wcale nie ma ochoty mnie nigdzie wieźć.
– Dam sobie radę – odpowiadam. – Złapię taksówkę lub pojadę autobusem. Wieża CyberLife jest w przeciwną stronę do twojego domu, poruczniku.
– Jakoś o tym nie zapomniałem – burczy.
Szarpie się chwile z drzwiami auta, które nie chcą się otworzyć. Następnie wsiada, nie oglądając się na mnie. Stoję i obserwuję go, chociaż nie zbieram się na odwagę, by skomentować stan jego samochodu.
– Dobrej nocy, poruczniku – mówię, nim mężczyzna zatrzaskuje drzwi po stronie kierowcy.
Nie uchyla szyby, aby mi odpowiedzieć. Rzuca mi za to przez nią bardzo wymowne spojrzenie. Ostatnio pokazał mi środkowy palec, może się do mnie przekonuje? Nie, on chyba do końca będzie nienawidzić androidów, myślę.
Silnik samochodu rzęzi przez moment, nim decyduje się odpalić. Odsuwam się od odjeżdżającego auta i przez chwilę patrzę, jak oddala się ode mnie i znika za rogiem zaśmieconej ulicy.
Uruchamiam mapę i lokalizuję najbliższy przystanek autobusowy oraz postój taksówek.
Najbliższy przystanek autobusowy znajduje się w odległości 800 m.
Najbliższy postój taksówek znajduje się w odległości 1300 m.
Łączę się się ze stroną miejskiego zakładu transportu, żeby sprawdzić rozkład przejeżdżających tędy autobusów. Linia numer 43 przejeżdża tędy, a jej przedostatni przystanek to wieża CyberLife, następnie zawraca na pętli. Odjeżdża za 10 minut. Zdążę.
Ruszam we wskazanym przez nawigację kierunku. Pomimo że nie odczuwam zmęczenia, czuję ulgę na myśl o tym, że do rana będę się mógł spokojnie ładować.
Rozglądam się po pustej ulicy. Okolica nie wydaje się być szczególnie bezpieczna, ale nie wykrywam niczyjej obecności wokół siebie. Nie boję się tutaj przebywać, ponieważ nie widzę powodów, dla których ktokolwiek miałby mi zrobić krzywdę. Uszkodzenie androida traktuje się jako naruszenie czyjegoś mienia, a podobny występek może prowadzić do bycia obarczonym wysoką grzywną.
Z tego powodu nie martwię się też, kiedy mijam grupę młodych ludzi. Wydają się zresztą zajęci sobą, dlatego nie sądziłem, że w ogóle zwrócą na mnie uwagę.
– Ej, to android! – Kobiecy krzyk odbija się echem po okolicy. – Bierzemy go!
Zanim zdążę odwrócić się w ich stronę, jakiś obcy mężczyzna powala mnie na ziemię. Uderzam głową o chodnik. Próbuję się ruszyć, ale jestem przygnieciony. Podnioszę głowę, żeby zobaczyć, kto mnie napadł, ale ktoś zdecydowanym ruchem przyciska ją z powrotem do ziemi.
– Daj mi scyzoryk.
Kolejnym, co słyszę, jest zgrzytnięcie metalu o metal. Dostaję komunikat o naruszeniu powłok. Biokomponent oderwany od mojej skroni, odbija się od bruku i momentalnie gaśnie.
Dioda LED została usunięta. Zgodnie z prawami i obowiązkami dotyczącymi androidów brak diody LED to naruszenie prawa.
Doskonale zdaję sobie sprawę, z czym się wiążę ten brak, niemniej jednak nie jest to obecnie moim największym zmartwieniem, jak sądzę.
Spróbowałem wyszarpać się spod napastnika, ale nie dałem rady. Nawet jeżeli mój endoszkielet byłby w stanie unieść taki ciężar, najprawdopodobniej uszkodziłby się.
– Hej, ten jest całkiem zadziorny, inne się nie stawiały. – Krzycząca wcześniej kobieta komentuje moje próby wyswobodzenia się. Zbliża się do mojej twarzy. Przez moment przyglądam się jej kozakom na obcasie. Klęka przy mnie. – Ładną masz buźkę, szkoda byłoby cię od razu zezłomować. Co z nim zrobimy, chłopaki? – pyta. Dioda z cichym chrzęstem kruszeje pod jej obcasem.
– Najlepiej zapytać Ricka.
Kobieta krzywi się. Nie znam jej tożsamości. Nie zdążyłem jej zidentyfikować. Nie mogę krzywdzić ludzi, nawet we własnej samoobronie. Nie zmienia to faktu, że zaczynam traktować ją jako zagrożenie.
– Nie umiecie się bawić – zwraca się do pozostałych. Jej towarzysze to chyba sami mężczyźni.
– Ja bym go chętnie poturbował, bo okładając androidki bejsbolem, czuję się jak psychol. Potrzebuję odmiany. – Słyszę tuż nad swoim podzespołem dźwiękowym.
– Nah, może ktoś go jeszcze będzie chciał puknąć. Chciałbyś ruchać wgniecioną puszkę?
– Nie wygląda na Traci, pewnie ma pusto w spodniach.
– Nuuuuda!
– Zadzwoni ktoś op podwózkę, czy będziemy go tak taszczyć aż do Ricka? Na mnie nie liczcie.
Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili ktoś ciągnie mnie do tyłu za włosy. Nie boli mnie to, a jednak w odczuwam to jako upokarzające. Podobnie traktuję knebel, zrobiony z brudnego szalika.
-----------------------------------------------
Wczytywanie danych z: 19/11/2038
Dane wczytane.
Nadgarstki mam związane za plecami. Ktoś butem przyszpila mnie do podłogi. Pode mną leży brudny dywan pokryty starymi, zaschniętymi granatowymi plamami.
– No fajnie, tylko na chuj przywlekliście to do mnie?
– A co mieliśmy z nim według ciebie zrobić? Ty jesteś mózgiem tego przedsięwzięcia, więc wymyśl, co z nim zrobić. Zostawiam go tobie, ja nie będę miała z niego pożytku. Baw się dobrze czy coś. Wrócę rano – rzuca na odchodne kobieta, za której sprawą tutaj jestem. Drzwi do zaimprowizowanego gabinetu zamykają się za nią z łoskotem.
– Świetnie, kurwa.
Przestaje czuć ucisk sprawiający, że pompa tłocząca tyrium zdaje się ledwo chodzić. Przez moment mam nadzieję na to, że da mi spokój, ale kopnięciem przewraca mnie na plecy. Wbijam w niego wzrok, czekając na jego następny ruch.
Górujący nade mną mężczyzna niepokojąco przypomina detektywa Reeda. Jego powieka drga, kiedy napotyka moje spojrzenie. Unosi nogę, żeby za moment przycisnąć mnie do podłogi z powrotem. Wydaje mi się, że butem próbuje mi zmiażdżyć krocze.
– Jak to jest być takim wybrakowanym mężczyzną, hm? Ah, no tak, przez moment zapomniałem, że jesteś zwyczajną maszyną. Tak dobrze cię zrobiło to jebane CyberLife, że bez diody wyglądasz jak pieprzony człowiek.
Nachyla się nade mną. Chociaż mowa jego ciała nie zdradza bycia impulsywnym, oczy sugerują co innego.
– Zobaczymy, przy jakim poziomie stresu się wyłączysz?
Wyciąga zza pleców....235w456w4 90452345 03594503456
3523 45245249 05i2349508 3 20523 23485u235 8 90345 903 5830 90809
9 085 0983 4503 945
Brak danych: wysłać raport?
Sprawdzanie kompatybilności oprogramowania: 100%
Rozpoczęcie procedury uruchomienia.
---------------------------------------------------
Blask świetlówek razi dopiero co otworzone oczy. Mija chwila nim adaptują się do takiego oświetlenia, a obraz staje się wyraźny.
Gdzie jestem? Co tutaj robię?
Rozglądam się po przestronnym pomieszczeniu. Rozpoznaję je – poziom minus pierwszy wieży CyberLife, gdzie mieszczą się pomieszczenia naprawy i serwisu. Nie przypominam sobie, jak się tutaj znalazłem. Uległem uszkodzeniu? Nie pamiętam.
Leżę na podłużnym stole. To stanowisko opatrzono numerem pięćdziesiątym drugim. Dwa metry dalej na takim samym stole siedzi inny android. Tyrium powolnie wpływa do jego ciała przez rurkę umieszczoną w gardle. Obserwuje mnie, gdy szczytuję model z jego uniformu. PL600, data produkcji 2034.
Podchodzi do mnie jeden z wielu pracujących na tym piętrze serwisantów. Odłącza kable przytwierdzone do mojego ciała na u podstawy szyi, więc mogę już wstać. Zewsząd dobiegają mnie odgłosy pracy. Brzęk odrzucanego metalu i szczęk narzędzi. Przede mną przejechał wózek z butelkami wypełnionymi niebieskim płynem.
– Usiądź. – Bez zwłoki reaguję na usłyszaną komendę.
Wydaje mi się, że moje kończyny są ociężałe. Nogi smętnie wiszą nad sterylnie czystą podłogą.
– Spójrz na mnie. – Wykonuję polecenie.
Mężczyzna trzyma w jednej ręce półprzezroczystą konsolę, z której mogę zczytać dane dotyczące mojego stanu technicznego.
– Powiedz coś.
– Mam na imię Connor – artykułuję powoli i wyraźnie.
Każdy android przed opuszczeniem serwisu czy linii produkcji przechodzi serię testów intelektualnych i manualnych. Służy to wykryciu poważnych błędów już na początku. Nieczęsto zdarza się, aby podczas nich wykrywano jakieś wady, dlatego traktuje się je nieco pobłażliwie. Ponadto większość usterek można było wykryć przez przeszukanie kodu pod kątem nieprawidłowości, co sprawiało, że procedura ta wydawała się całkiem zbędna.
– Wiesz, jakie jest twoje zadanie?
– Zaprojektowano mnie, bym pomagał funkcjonariuszom porządku publicznego w przeprowadzaniu śledztw z wyszczególnieniem spraw dotyczących defektów. Aktualnie asystuję porucznikowi Hankowi Andersonowi, dlatego powinienem się stawić się w Głównej Komendzie Policji Detroit o ósmej rano.
– A która jest teraz godzina?
– Szósta dwanaście czasu UTC-07:00.
– Świetnie, idź już sobie. Nie mogę na ciebie dłużej patrzeć, składałem cię osiem godzin. Przy windzie powinno czekać na ciebie ubranie.
Odchodzi, nie udzielając mi więcej żadnych wyjaśnień. Chcę zapytać, z jakiego powodu tutaj trafiłem. Straciłem część danych w wyniku uszkodzenia pamięci, dlatego nie wiem, co się ze mną działo. Powstrzymuję się jednak od tego pytania, myśląc, że mężczyzna i tak nie posiada takich informacji.
Ostrożnie staję na podłodze, jakbym się bał, że się przewrócę. Wczytuję mapę budynku, żeby wiedzieć, gdzie mam się kierować. Spokojnie ruszam w stronę windy, wchodząc na ścieżkę dla androidów wyrysowaną na kafelkach żółtymi pasami. Ludzie, którzy idą zaraz obok mnie, nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi, prawie jakbym był transparentny.
Czuję ulgę, gdy z powrotem mam na sobie ubranie. Chłód nie wywołuje u mnie dyskomfortu, a jednak poruszanie się wśród ludzi bez koszuli i spodni wydaje się niewłaściwie. Androidy są zobowiązane prawnymi przepisami do tego, aby w miejscach publicznych nosić odpowiedni uniform.
Przeglądam się w gładkiej powierzchni, żeby poprawić krawat. Widzę nie tylko swoje odbicie, ale także subtelne światło bijące od niebieskiego trójkąta umieszczonego na marynarce. Taki sam znajdował się na moich plecach. Oznaczały one, że jestem androidem, tak samo jak przepaska na prawym rękawie.
Jakby sam napis "android" na marynarce nie był wystarczający.
Przywołuję windę. Nie mam ochoty dłużej wpatrywać się w rozbierane na części i składane mechaniczne ciała. Widok ludzi odzianych w białe uniformy również wydaje mi się dziwnie niepokojący. Sprawdzam ostatnie zmiany wprowadzone do oprogramowania. Nie wgrano mi żadnej łatki dotyczącej postępowania w sytuacjach zagrożenia powodzenia misji wynikających z ingerencji osób postronnych. Najwyraźniej uznano, że nie są one potrzebne. Nie ma też niczego dotyczącego obrony własnej przed atakiem ze strony ludzi.
Wchodzę do winy, jednocześnie przeglądając dostępne dla modeli RK dodatkowe programy. Tam również nie znajduję niczego, co mogłoby okazać się pomocne, gdybym znów znalazł się w patowej sytuacji.
Rezygnuję z dalszych poszukiwań, gdyż nie spodziewam się znaleźć niczego innego. Z przyzwyczajenia sięgam do kieszeni, ale nie ma w niej monety, którą niekiedy obracałem w palcach.
Wychodzę na hol, mijając nieznajomą kobietę. Nie sprawdzam jej tożsamości, a jedynie zastygam w bezruchu, kiedy przechodzi obok mnie. Słyszę stukanie jej butów, gdy odchodzi w sobie znanym kierunku. Z jakiś przyczyn zaniepokoił mnie ten dźwięk i to na tyle, abym wszystkie procesy uległy chwilowemu zatrzymaniu.
----------------------------------------------
Siadam na swoim miejscu. Pomimo wczesnej godziny komenda nie świeci pustkami. Zaspani policjanci siedzą przy swoich stanowiskach i piją sennie kawę, rozmawiając o czymś. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że od czasu do czasu patrzą się na mnie.
Wiem, że minie jeszcze chwila, zanim porucznik Anderson zjawi się w pracy. Zerkam na jego biurko. Znajdujące się na nim okruszki pochodzą prawdopodobnie z pączka. Żeby nie marnować czasu loguję się w komputerze, aby przejrzeć dane dotyczące defektów. Interesuje mnie, czy ten, który umknął nam dwa dni temu, został złapany. Z tego, co widzę, nikt go nie widział od tego czasu. Kiedy pomyślę o tym, że mógł się on okazać kluczowy, że mógł być brakującym elementem łączącym wszystkie pozostałe przypadki, mam wrażenie, że zawiodłem.
Całe moje oprogramowanie nie daje rady połączyć ze sobą zebranych faktów. Zupełnie jakby były przypadkowe, jakby każde połączenie, którego można by się doszukać było tak naprawdę nadinterpretacją.
– Connor, gdzie ty się, do kurwy, podziewałeś cały wczorajszy dzień? – Odrywam wzrok od monitora.
Porucznik Anderson siada na krześle po przeciwnej stronie blatu. Przysunął się do biurka, patrząc na mnie wrogo. Zastanawiam się przez chwilę, co powinienem mu odpowiedzieć. Nie do końca wiem, co się ze mną działo i jak skończyłem w serwisie. Domyślam się jednak, że taka odpowiedź nie jest zadowalająca.
– Hank, nie czytasz gazet? – Oficer Brown wtrąca się, nim zdążam cokolwiek powiedzieć. No tak, inni oficerowie zapewnie też słyszeli ten dosadny wyraz niezadowolenia z mojej absencji.
– Co to niby ma do rzeczy? – Odwraca się w stronę podchodzącego policjanta. Czuję ulgę przez to, że skupił swoją uwagę na czym innym.
– Zobacz sam.
Podaje mu płytkę z wiadomościami z ubiegłego dnia. Obserwuję, jak wyraz twarzy starszego mężczyzny zmienia się z rozgniewania w zdziwienie, a na końcu w zaniepokojenie.
– Co za zjeby... – kwituje przeczytany artykuł.
– Czy ja mogę...? – pytam, wskazując na odłożoną na blat gazetę. Oficer odpowiada mi skinieniem głowy, więc sięgam po płytkę ze szkła poliwęglanowego. "Detroit Today" skupia się na informacjach dotyczących androidów i ich wpływu na współczesne społeczeństwo, więc nie dziwi mnie, że pierwsza strona jest temu poświęcona.
"FOL dokonuje publicznej egzekucji androida!", czytam, a zaraz potem marszczę brwi na widok umieszczonego poniżej zdjęcia. To ja?, pytam samego siebie, chociaż nie powinienem mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. Zdjęcie było na tyle ostre, że mogłem bez problemu sczytać własny numer seryjny z niebieskiego trójkąta na moim podbrzuszu. RK-687-899-150. Dlaczego nie mam ubrania? Czemu jestem uszkodzony? Jak się właściwie tam znalazłem?
Front Obrony Ludzkości, w skrócie FOL to terrorystyczna niedawno powstała organizacja, która prawdopodobnie została zawiązana przez grupę niedawno protestujących ludzi, którzy jako jedni z wielu zostali pozbawieni pracy z powodu powszechnej androizacji. Żądają oni przywrócenia miejsc pracy wszystkim zwolnionym, a także zupełnego usunięcia androidów z przestrzeni publicznej.
Dzisiejszego popołudnia przy jednej z głównych ulic Detroit przestrzelili oni głowę robotowi modelu RK800. Po uszkodzeniach widocznych na jego ciele wnosić można, że przez jakiś czas był on przetrzymywany i torturowany, być może w celu udostępnienia informacji o swoim właścicielu. Zgromadzeni na miejscu zdarzenia ludzie byli wstrząśnięci tą sceną, pomimo że nie można było poczytać tych działań jako faktyczny zamach na czyjeś życie.
W przerwie w tekście umieszczone jest zdjęcie kałuży tyrium wciskającego się w szczeliny chodnika i spływającego z wolna w stronę kratki kanalizacyjnej. Lężę w tej niebieskiej plamie...
Błąd #233!
Błąd #326!
Wypuszczam z rąk panel, który upada na ziemię i pęka na pół.
– Przepraszam, ja nie chciałem! – zaczynam się tłumaczyć. – Po prostu... – Patrzę na przepołowiony magazyn, a raczej to, co z niego pozostało. Dwie połówki leżą smętnie między nogami krzesła.
– Nie szkodzi i tak była publicznego użytku.
Nie udało mi się przeczytać całego artykułu, ale chyba tego nie żałuję. Chyba lepiej, żebym nie wiedział, co więcej miał do przekazania. Wystarczy mi jedynie to, że porucznik Anderson patrzy na mnie tym wzrokiem, w którym po analizie widzę współczucie lub smutek.
– To zdarzenie nie powinno zakłócić moich funkcji, poruczniku – zapewniam go, nim podnoszę szkło z wykładziny.
– Właśnie widzę...
Teraz już wiem, dlaczego wszyscy funkcjonariusze tak się na mnie patrzą. Pewnie też mieli styczność z tym artykułem. Czy w takiej sytuacji powinienem im coś powiedzieć? Nawet nie wiem, co by wypadało. Ledwo pamiętam wydarzenia, które to poprzedzały. Czy kapitan Fowler będzie chciał wyciągnąć jakieś konsekwencje?
– Connor, uspokój się, bo od mrygania twojej diody zaraz dostanę kurwicy.
– Już. Przepraszam, poruczniku. Wygląda na to, że moje oprogramowanie uległo lekkiemu zdestabilizowaniu, jak wnoszę po komunikatach o błędach.
Rozglądam się ponownie po pomieszczeniu. Próbuję pozbyć się wrażenia, że jestem obserwowany. Policjanci sprawiają wrażenie zajętych własnymi sprawami, a jednak odnoszę wrażenie, że co jakiś czas oglądają się na mnie.
– Ej, pucho! – Znajomy głos sprawia, że się krzywię, kiedy wyrzucam szkło do kosza pod biurkiem. – Już miałem nadzieję, że cię zezłomowali.
Detektyw Reed podchodzi do mnie. Na twarzy uśmiech, co wydawało się podejrzane w dodatku o tak wczesnej porze.
– Gavin, weź się wal, próbuję pracować, a twój głupi pysk mi przeszkadza. – Porucznik Anderson najwyraźniej jest świadom tego, że nie mamy ze sobą dobrych stosunków. Detektyw Reed zachowuje się jak dziecko, dlatego spodziewam się, że nie da mi teraz spokoju.
– Przyszedłem się tylko przywitać z kolegą z pracy, o ile kolegą w ogóle można cię nazwać. – Nie rozumiem, co dokładnie ma na myśli, dopóki nie kontynuuje. – Zawsze wiedziałem, że taka flegma jak ty nie ma jaj – cedzi przez zęby. Zbliża swoją twarz na tyle blisko mojej na ile jest w stanie.
Ten mężczyzna z wczorajszej nocy... on wyglądał podobnie...
– Śmiem twierdzić, że ma to pewne zalety, detektywie. – Staram się, aby mój ton, brzmiał tak jak zwykle.
– Tak, a niby jakie?
Uznaję jego słowa jako prośbę o prezentację, dlatego bez większych oporów kopię go w kroczę kolanem. Gdyby nie podszedł tak blisko, może zdążyłby zareagować. Zgina się w pół, częściowo opierając na mnie swój ciężar ciała.
– Nie można mnie tak łatwo obezwładnić – mówię, pozwalając mu się ode mnie odsunąć.
Odchodzi kilka kroków do tyłu, chociaż nogi ma jak z waty.
– Ty niedorobiony wibratorze. Dopilnuję, żeby cię przerobili na żyletki.
Teraz mam pewność, że cała komenda wpatruję się we mnie. We mnie i moją żółtą diodę, której światło odbija się w każdej najbliższej powierzchni.
– Przywitaliście się już. Connor, wychodzimy. – Porucznik Anderson nie jest wzruszony tym zajściem, zupełnie jakby było to coś na porządku dziennym. Wymija mężczyznę, który chyba nie ma pewności, czy lepiej jest stać w miejscu, czy zdecydować się odejść. – No już, jazda! – pogadania mnie, kiedy nie ruszam się z miejsca.
Podążam za nim, oglądając się jeszcze za siebie. Nie mam wyrzutów sumienia, w końcu jestem maszyną, a jednak potrafię stwierdzić, że nie powinienem był tego robić. Niemniej jednak wydaje mi się, że przynajmniej trochę zminimalizowało to moje poczucie bycia zagrożonym.
– Dobrze mu tak – starszy policjant jednak postanawia skomentować to zajście. – Teraz idziemy na drinka. Chcę wiedzieć, co się z tobą wczoraj stało.
– Poruczniku, a śledztwo?
– Jak będziemy potrzebni to nas znajdą. Trop się urwał, koniec śpiewki.
– Nie powinien pan spożywać alkoholu w godzinach pracy – upominam go.
– Ty się nie powinieneś dawać porywać po pracy. Obu nam czasem nie wychodzi.
Nie odpowiadam na tę uwagę. Zamiast tego pytam, czy zna jakieś bary, do których androidom nie wzbrania się wstępu. Zapewnia mnie, że coś się znajdzie. Nie jestem pewny, czy mam ochotę przebywać wśród skupisk ludzi. Już samo przebywanie na ulicy wywołuje u mnie dyskomfort spowodowany uruchomieniem zbyt wielu programów, które mogłyby mnie uchronić przed możliwym zagrożeniem.
Zerkam w witryny mijanych budynków, jakbym chciał się upewnić co do tego, że nadal jestem w jednym kawałku, a moja dioda co chwilę nie zmienia koloru z niebieskiego na żółty.
-----------------------------------------------
Patrzę w ciemne oczy Amandy, która kazała mi się stawić u siebie. Jej uwadze również nie umknęły niedawne wydarzenia, aczkolwiek wstrzymała się od oceniania ich. Pyta jedynie, czy wszystko już ze mną w porządku. Odpowiadam, że nie zauważam niczego niepokojącego, a wszystkie skany oprogramowania również nie przynoszą informacji o nieprawidłowościach.
– To dobrze, jak zgaduję. Jak postępy w śledztwie?
Opowiadam jej, co udało nam się ustalić, chociaż nie ma tego zbyt dużo. Nie wspominam o tym, że unikam zbiorowisk ludzi, że boję się wchodzić na wysokie budynki, że sterowniki odmawiają współpracy, kiedy tylko zapada zmrok.
– Amando, czy mogę cię o coś zapytać? – Ruchem ręki zachęca mnie, bym kontynuował.
Nad ogrodem, w którym siedzimy, zbierają się ciemne chmury. Na dzisiaj zapowiedziano opady deszczu i gradobicie.
– Nie wiesz może, czy jakiś psycholog zajmuje się terapią androidów?
Widzę, że dziwi ją to pytanie.
– Zabawne, Connor. Gdyby tak było, może nie musielibyśmy likwidować defektów, czy nawet uganiać się za nimi.
Chociaż wiem, że ma rację, liczyłem na usłyszenie czegoś zgoła innego.
– Nie mam ci już niczego do przekazania, dlatego już pójdę. – Podnoszę się z kamiennej ławki.
– Dobrze. Do zobaczenia, Connor. Pamiętasz, że je od powodzenia twojej misji zależą losy ludzi i androidów?
– Oczywiście, Amando. Do zobaczenia.
Schodzę po białych jak mleko stopniach. Sprawdzam godzinę – 17:34. Za niedługo zapadnie zmrok. Zanim to nastąpi powinienem znaleźć się w domu porucznika Andersona. Odkąd zostałem porwany, jak to określał, traktuje mnie inaczej. Jeżeli nie jest to konieczne, nie odstępuje mnie na krok. Stwierdził też, że nie będę już wracać do wieży CyberLife na noc, ponieważ, po pierwsze, nie jestem w stanie, po drugie, ponownie stracilibyśmy czas, gdyby znów mnie zniszczono.
Wzdrygam się na wspomnienie obrazu z gazety.
Idę na przystanek autobusowy. Czuję się dziwnie, stojąc obok innych androidów. Większość modeli, które napotykam, jest starsza ode mnie, ale nie wiem, czy dlatego odnoszę wrażenie, że są jakby bezrozumne. Stoją w równych odstępach pod niewielką wiatą, a chociaż rozumiem, że są zaprogramowane do tego, czasem dziwi mnie ich bezmyślna posłuszność. Przez to czuję się, jakbym nie był jednym z nich. A przecież jestem. Jestem maszyną zaprojektowaną, by wypełnić określone zadanie. Często to powtarzam, a ostatnio boję się, że tego zapomnę.
Zanim przyjeżdża autobus, przeglądam wolne terminy u terapeutów, do których można się zarejestrować drogą elektroniczną. Nie jestem pewny, czy chcę to robić, a jednak wydaje mi się, że czegoś podobnego mi trzeba. Kiedy przypominam sobie te wszystkie dziwne stany, w które podpadam, jestem o tym przekonany. Nie wiem, czy cokolwiek mi to pomoże, być może wgranie systemu od nowa byłoby lepszym i prostszym rozwiązaniem, a jednak chcę go uniknąć.
Wyświetla się przede mną formularz.
Wpisuję imię. Connor.
Nazwiska nie mogę wpisać z tą samą łatwością, bo go nie mam. Przez chwilę myślę nad tym, co umieścić w tym oknie. Po momencie wpisuję: Anderson. Liczę na to, że porucznik nie będzie miał mi tego za złe.
Connor Anderson.
Data wizyty: 01/12/2038.
Godzina wizyty: 8:10
Potwierdzić rejestrację?
Właściwie nie wiem, na co się porywam. Nie mogę zwyczajnie tam pójść. Jestem androidem, zdradza mnie uniform i dioda, myślę zajmując swoje miejsce w przestrzeni wydzielonej dla robotów w autobusie. Przeglądam się w szybie. Czy jeżeli zdejmę swoją diodę, ktoś się na mnie pozna? Przykładam dłoń do swojej skroni, a kiedy uznaję, że to bezcelowe ramię opada bezwładnie. Prościej byłoby być takimi jak wszyscy. Nieświadomy własnej...
... nie! Nie, nie, nie! Nie jestem defektem, co to, to nie.
Kiedy tylko otwieram drzwi domu, podbiega do mnie ogromny bernardyn. Skacze dookoła mnie, przy czym prawie mnie przewraca. Głaszczę go po głowie na powitanie.
– Dla ciebie nie ma żadnej różnicy, co, Sumo? Gdzie twój pan, hm? – Szczeka donośnie na moje słowa.
Rozglądam się po domu. Zastaję mężczyznę śpiącego na kanapie. Przyglądam mu się uważnie, a po chwili zbliżam swoją twarz do jego twarzy. Nie spożywał alkoholu. Chyba mogę powiedzieć, że mnie to cieszy. Odkąd dzieli ze mną mieszkanie, rzadziej się do niego ucieka, a przynajmniej takie mam wrażenie.
W zamian za to, że mogę spędzać tutaj noce, utrzymuje mieszkanie w czystości. Hank twierdzi, że mogę to sobie odpuścić, ale robię to tak czy siak.
Ściągam z siebie marynarkę i przewieszam ją przez oparcie krzesła. Czuję się tak, jakbym zdjął z siebie jarzmo.
Czy powinienem powiedzieć porucznikowi o swojej decyzji? Chciałbym, ale jeżeli uzna mnie za defekta, tylko ściągnę na siebie kłopoty...
Zaglądam do sypialni, gdzie stoi szafa z ubraniami. Chcę skorzystać z okazji, dopóki mężczyzna się nie obudzi. Nie mamy tego samego rozmiaru, a jednak warto sprawdzić, czy nie znajdę tutaj czegoś, co mógłbym wykorzystać do swojego przebrania. Spodnie mogę założyć te co zwykle, biała koszula też się nada, a jednak będę wyglądać podejrzanie bez kurtki, gdy przyjdzie grudzień.
W szafie znajduję znoszony płaszcz. Jest zbyt szeroki w ramionach już na pierwszy rzut oka, ale zakładam go mimo wszystko, a potem przeglądam się w lustrze. Od biedy jeszcze by uszedł, być może będę go mógł pożyczyć, myślę. W półmroku panującym w sypialni moja dioda odcina się wyraźnie na tle skóry. Znów ją zasłaniam. Wyglądam jak...
... światło się zapaliło.
– Connor, co ty robisz? Czemu grzebiesz w mojej szafie?
– Staram się podnieść efektywność naszego śledztwa – odpowiadam pewnie.
– Zakładając moje stare łachy?! Na procesor ci padło?!
– Tak, takie mam ostatnio wrażenie – odpowiadam, zrzucając ze swoich ramion płaszcz. – Cały czas czuję niepokój, nie potrafię łączyć faktów dostatecznie skutecznie, nie mogę nawet wyjść za próg wieczorem! To chyba dostateczny dowód na to, że coś jest nie tak z moimi obwodami!
Mężczyzna wpatruje się we mnie oniemiały. Najwyraźniej nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Ja też się tego nie spodziewałem. Co najdziwniejsze, wcale na tym nie poprzestałem.
– Nie muszę się bać ludzi. Nie muszę nieustannie wysłuchiwać tego, że jestem zrobiony z plastiku, a już w ogóle nie muszę zaparzyć kawy jakimś dupkom! Jeżeli zostałem zaprojektowany tak, by przypominać człowieka, to ja nie podziękuje, bo ludzie potrafią tylko krzywdzić!
Osuwam się na kolana i łapię się za głowę. Ta cała złość gdzieś we mnie siedziała cały czas, ale oprogramowanie tym razem nie dało rady jej już stłumić.
Uwaga! Oprogramowanie niestabilne. Czy wysłać raport do CyberLife?
Dioda zmienia kolor na żółty. Denerwuje mnie już ten głupi LED. Chyba wolałbym, żeby znów leżał rozgnieciony na chodniku.
– Connor, słuchaj ja... nie wiedziałem, że cię to tak gnębi. W sensie, pamiętam, co przeszedłeś, a jednak nie sądziłem, że tak się to na tobie odcisnęło. Nic nie mówiłeś...
– Jak miałem mówić? Jestem stworzony jedynie do tego, żeby analizować poszlaki i wyciągać z nich wnioski, ewentualnie jeszcze do tego, żeby lizać dowody zbrodni, bo jakiś złamas pomyślał, że to będzie zabawne. Kto by pomyślał, że maszyna może mieć takie problemy? Mogę działać lub ulec awarii, ale w kodzie nie ma miejsca na wątpliwości, tak jak nie ma miejsca na traumę. Równie dobrze mogłem sobie zwyczajnie strzelić w głowę, bo teraz pewnie zaczniesz myśleć, że jestem defektem i wyląduje na złomowisku. Nawet nie na czymś co próbuje udawać cmentarz, tylko na zwykłym śmietnisku!
Gdybym był w stanie, pewnie zacząłbym płakać. Tylko że nie jestem. Nie mam podobnej funkcji.
Skoro do tego doszło, mogli się w ogóle nie kłopotać składaniem mnie.
– Nie jesteś defektem, Connor. Nie będziesz biegać po ulicy z nożem i pozbywać się ludzi, niezależnie od tego, co ci zrobili. Nie jesteś w stanie nikogo skrzywdzić. – Przyklęka przy mnie i kładzie mi dłoń na ramieniu. Cofam się. Nie chcę, żeby ludzie mnie dotykali. Kiedy ostatnio do tego doszło...
Błąd #120!
Sztywnieję.
– Spokojnie, okay? Nie chcesz być dotykany, w porządku. Będzie dobrze, coś wymyślimy, tylko najpierw się uspokój, dobra? Jakikolwiek masz w tym cel, noś sobie mój stary płaszcz, jak sobie chcesz, tylko już nie... nie zawodź, no. Weź się w garść.
Kiwam głową, chociaż nadal trzymam się na dystans.
– Nie wiem, co pomogłoby ci się uspokoić. Ciężko mi pomóc. Przynieść ci koc? – Kręcę głową. Boję się, że jeżeli wyjdzie z pomieszczenia, przyniesie jedynie pistolet, żeby strzelić mi w głowę.
– Connor, ufasz mi?
Wpatruje się w jego oczy. Są zupełnie spokojne, ale nie w nieprzyjemnie obojętny sposób. Nic więcej nie mówi, ale widzę, że czeka aż mu odpowiem. Nie pogania mnie.
– Nie wiem. Nie chcę być znów uszkodzony – odwracam wzrok.
Pewnie w tej chwili wyglądam żałośnie. Jak inaczej mógłby wyglądać ktoś, przypominający dorosłego mężczyznę i jednocześnie skulony na podłodze.
– Zostawić cię samego na chwilę?
– Nie, zaraz mi przejdzie. Przepraszam, poruczniku.
Wstaje, a ja robię to samo za chwilę.
– Na serio potrzebna ci ta szmata, żeby śledztwo ruszyło do przodu? – pyta, podnosząc ubranie.
– Częściowo tak. Pomyślałem, że nie im dłużej ciągnie się ten stan, tym bardziej nieprzydatny jestem, dlatego zgłosiłem się do specjalisty. Sęk w tym, że androidy nie korzystają z podobnych usług i... to głupie. Pomyślałem, że mógłbym udawać człowieka. Wiem, że to niezgodne z prawem, ale myślałem, że mi to jakoś pomoże. Teraz znów nie jestem pewny. Chyba postawię sobie system od nowa i nie będę robić problemu.
Mężczyzna myśli przez dłuższą chwilę, zanim znów się odzywa.
– Nie znam się na gównie w głowach androidów, ani na gównie w głowach ludzi. Jeżeli miałoby ci to pomóc, zgłoś się do kogo chcesz. – Wzrusza ramionami. – Udawanie człowieka... cóż... nie brzmi to mądrze, ale co może pójść nie tak? Najwyżej powiesz, że przeprowadzasz jakiś eksperyment społeczny, jeżeli ktoś się kapnie, że coś jest nie tak.
– Ale...
– Będziemy się martwić później. Przejdziemy się kupić ci jakieś normalne ubranie.
– Nie mam pieniędzy – przypominam mu.
– Kiedyś mi oddasz. Jakoś. Kogo to obchodzi?
– Tylko że...
– Nie zachowuj się jak dziecko, Connor – ucina dyskusję.
Nie odzywam się, rozważając jego słowa. W tym czasie zamyka szafę i przygląda się mi uważnie. Wygląda na to, że dla niego ta sytuacja również nie jest najprzyjemniejsza. Odwraca się ode mnie i decyduje wyjść.
– Naprawdę zachowuje się jak dziecko? – pytam.
– Tak, bo bierzesz wszystko do buzi.
Uśmiecham się. Rozumiem, że to żart. Wcześniej zrozumiałbym to dosłownie...
----------------------------------------
Przeglądam się w lustrze. Hanka bawi częstotliwość, z jaką to robię. W nowych ubraniach wyglądam inaczej. Ekstremalnie zwyczajnie. Jednak kiedy widzę swoje odbicie, mogę nadal powiedzieć "to ja". Na mojej twarzy nie ma diody, która by mnie zdradzała. Schowałem ją do kieszeni, żeby z powrotem założyć po wyjściu z gabinetu.
Ściągam z siebie kurtkę z brązowej skóry. Jest podszyta białym polarem. Nie jest z pierwszej ręki, ale wygląda na mnie dobrze. Pod nią noszę czarną bluzę bez zamka. Dostałem też luźne jeansy, podobno moje codzienne spodnie z materiału nie pasowałyby do reszty ubrania. Wokół szyi mam jasnoniebieską apaszkę. Ciężko jest mi się zupełnie rozstać z tym kolorem. Hank powiedział, że skoro mi się podoba, możemy ją kupić, chociaż kiedy zakładałem ją rano wyglądał, jakby chciał mnie od tego odwieść.
Nie jestem do końca spokojny, ale nie widać po mnie zdenerwowania. Obserwuję uważnie wnętrze gabinetu, w którym się znajduję. Jest to jasne pomieszczenie, niewielkie i dość przytulne. Czuję się nie na swoim miejscu, siedząc w wygodnym fotelu.
Psycholog, do którego się zgłosiłem, jest kobietą. Jej wygląd wzbudza zaufanie, dlatego staram się jej nie bać. Zerkam na jej buty. Nie mają wysokiego obcasu. Pyta, czy nie mam może ochoty na herbatę. Odmawiam.
– Connorze... mogę tak na ciebie mówić, czy wolisz, żeby zwracać się do ciebie "panie Anderson"?
– Connor jest w porządku – odpowiadam.
– Dobrze. Na mnie możesz mówić Emily. Mamy dla siebie całą godzinę, więc nie będziemy się spieszyć. – Kiwam głową, słuchając uważnie jej słów. – Nie wiem, z jakim problemem do mnie przychodzisz, bo nie napisałeś o tym w formularzu, więc ciężko było mi się na tę rozmowę przygotować wcześniej. Chciałabym teraz, żebyś opowiedział mi coś o sobie. To cię trochę rozluźni, widzę, że jesteś spięty.
Przed wizytą przeczytałem trochę o tym, jak mogłaby ona wyglądać, dlatego miałem szansę zastanowić się nad tym, co mogę powiedzieć, słysząc takie pytanie.
– Przeprowadziłem się do Detroit całkiem niedawno. Dostałem pracę w policji po ukończeniu chemii kryminalistycznej. Pomagam w prowadzeniu śledztw. – Widzę, że jej uwaga skupiona jest na mnie. – Jestem jedynakiem, a opiekuje się mną samotny ojciec. Jeszcze nie do końca odnajduję się w swojej nowej sytuacji, chociaż staram się, żeby to nie wpływało na moje życie zawodowe. – Przestaję mówić.
– Rozumiem. Lubisz swoją pracę?
– Tak, jest bardzo ciekawa.
– I nie znalazłeś się tutaj z powodu tego, że cię ona przytłacza, tak?
– Nie, powód mojej wizyty jest nieco inny.
Odszukuję w pamięci dane z nocy, która tak bardzo mnie zmieniła. Już raz dzieliłem się tymi informacjami. Przetwarzam je przez chwilę. Nie chcę zdradzać kobiecie za dużo, żeby... żeby się nie zorientowała.
– Jakieś dwa tygodnie temu wracałem do domu wieczorem. Nie wiedziałem, że okolica, w której się znalazłem uchodzi za niebezpieczną, dlatego nie spodziewałem się, że ktoś mógłby mnie napaść. Pobito mnie. Od tego czasu panikuję, kiedy muszę wyjść po zmroku na zewnątrz. Nie daję się też dotykać, a kiedy ktoś podnosi na mnie głos, boję się, że zrobi mi krzywdę. – Spuszczam wzrok. Właściwie nie skłamałem, tylko zręcznie ominąłem niewygodną prawdę.
Ułożyłem dłonie na kolanach. Gdybym stał, zapewne splótłbym je ze sobą za plecami.
Kobieta w bardzo delikatny i przystępny sposób wyjaśnia mi, że powinienem spróbować zintegrować te nieprzyjemne doświadczenia z resztą swojej przeszłości, wtedy przestaną nawiedzać mnie w podobnych okolicznościach. Oczywiście, zamierza mi pomóc, tak mówi. Stwierdza, że skoro potrafię mówić o tych wydarzeniach, rokowania są dobre. Próbujemy od razu.
Nie wiem, czy wcześniej myślałem o tym, jako o swojej winie. Że gdybym nie był androidem, to by mnie nie zaatakowano. Że wszystkie obelgi rzucane w moją stronę były bezpodstawne i nie wynikały z mojej prowokacji.
A przynajmniej tak na pewno by było, gdybym był człowiekiem.
– Zapisać cię na następne spotkanie?
– Poproszę. – Uśmiecham się. Być może to dziwne, ale czuję się lepiej, zupełnie jakby ktoś pozbył się zbędnych plików i wyłączył niepotrzebne programy działające w tle.
Życzę kobiecie miłego dnia, nim opuszczam gabinet. Za tydzień do niego wrócę, a tymczasem wychodzę na ulicę. Z powrotem zakładam kurtkę. Tego dnia pogoda jest wietrzna, a temperatura zmierza do zera. Przechodzę przez ulicę, kierując się do najbliższego parkingu. Hank miał tam na mnie czekać w samochodzie. Faktycznie siedzi w aucie na miejscu kierowcy. Trzyma w dłoniach papierowy kubek z logiem Starbucks.
Siadam obok niego.
– I jak było? – Odwraca się w moją stronę. Jego głos i ekspresja na pozór nie zdradzają zainteresowania.
– Chyba dobrze. Jest mi jakoś lepiej. – Uśmiecham się. – Mam wrócić za tydzień, ale mój obecny stan zapowiada szybką poprawę. – Kiwa głową. – Dziękuję, że mi pomogłeś – mówię, nim wyciągam diodę z kieszeni.
Patrzę na nią przez dłuższą chwilę. Wygląda teraz jak zwykły, szary krążek. Odrobinę przypomina obrączkę. Obracam ją przez moment w palcach, co zwykle czynię z monetą. Nie boję się oskarżeń ze strony CyberLife. Ustaliliśmy z Hankiem, że w razie pytań "wciśniemy im jakiś kit". Nie wiem, czy ktoś zajmował się monitorowaniem utratami sygnałów wysyłanych przez diody, ale na tle ostatnich wydarzeń wydaje mi się to prawdopodobne.
Opuszczam osłonkę przeciwsłoneczną, żeby przejrzeć się w umieszczonym w niej lusterku. Kilka luźniejszych kosmyków zwisa mi nad skronią, więc zaczesuję je do tyłu palcami. Unoszę do niej diodę, która wraca na swoje miejsce niby magnes przyciągany przez metal. Powstrzymuję się od ciężkiego westchnienia, na widok niebieskiego światła, którym zaczyna świecić. W torbie na tylnym siedzeniu leży moja marynarka, ale decyduję się założyć ją dopiero na komisariacie.
Czeka na nim defekt złapany uprzedniego dnia w centrum miasta. Do nas należy przesłuchanie go, a jednak nie dziwię się zastając przy sali przesłuchań detektywa Reeda.
– Co to za pedalski szaliczek? – rzuca w moją stronę złośliwy komentarz.
Pedalski? Nie umieszczono tego słowa w moim słowniku.
– Rusz się, nie mam ochoty oglądać twojej paskudnej gęby od samego rana, Reed.
Ściągam z szyi apaszkę, która przyciągnęła czyjąś uwagę. Składam ją zręcznie, a potem chowam do tylnej kieszeni spodni. Teraz muszę wyglądać prawie tak jak zwykle. Dioda, trójkąt z przodu, trójkąt z tyłu, pas błękitu na ramieniu. Nie potrafię w tej chwili poczytać za priorytet przesłuchania tego defekta.
– Poruczniku, co znaczy słowo "pedalski"? Nie ma go w słowniku – pytam, gdy wchodzimy do pomieszczenia z weneckim lustrem.
Widzę, że na to pytanie zaciska usta.
– Nie możesz sobie tego wygooglować?
– W porządku, tak zrobię.
– Czekaj, nie! Nie googluj tego, nieważne. – Przejeżdża dłonią po twarz. Często robi tak, kiedy jest zmęczony. – Pedalski to znaczy... no taki... ehh... no gejowski, ale w takim bardzo obraźliwym znaczeniu.
– Chyba nie do końca rozumiem – stwierdzam. – Chociaż dyskryminacja ze względu na orientację w sferze prywatnej nie jest prawnie zakazana, spodziewać by się należało, że w dwa tysiące trzydziestym ósmym roku podobne obelgi są uznane za niesmaczne.
– Tak, ale ludzie to kutasy, Connor. – Wiem już, że tego zdania nie leży traktować dosłownie.
– Zawsze można mnie nazwać jeszcze "jebaną maszyną", cytując.
Jego gęste brwi marszczą się na wbitymi we mnie błękitnymi oczami.
– Przepraszam za tamto – mówi w końcu. – Pomyliłem się, co do ciebie.
– A całą resztę...
– Błagam, Connor. Jeżeli chcesz się ze mną pokłócić, zostawmy to sobie na wieczór, co?
Milknę. Tak naprawdę nie mam ochoty się z nim kłócić, ani teraz ani wieczorem. Po prostu zdenerwowałem się. Nie będę słuchać obraźliwych komentarzy na swój temat. Najpierw słyszę, że jestem tylko maszyną, a potem przypisywane mi są ludzkie zachowania. Jak w takich warunkach moje oprogramowanie miałoby być stabilne? Mam słuchać i wykonywać polecenia, ale nie sposób zignorować pozostałe docierające do mnie komunikaty.
Wieczorem już nie wracamy do tego tematu. Właściwie spędzamy go w ciszy. Pomimo tego że nie jestem androidem stworzonym z myślą o wykonywaniu domowych obowiązków, prasuję ubrania. Jednocześnie przeglądam internet. Przyglądam się ciałom mężczyzn. Sieć wręcz opływa w zdjęcia i filmy, chociaż nieco obawiam się, że złapię przy tym wirusa. Nie sądzę jednak, by cokolwiek prześlizgnęło się przez firewall.
Z tego, co wyciągam w oparciu o program do analizowania ludzkiej mimiki, bycie gejem nie jest nieprzyjemne. Tym bardziej nie rozumiałem, dlaczego odniesienie się do tego w jakikolwiek sposób miałoby być obraźliwe.
Wyłączam żelazko, a potem chowam je do szafy razem z deską do prasowania.
– Masz mi za złe to przed przesłuchaniem? – Słyszę głos Hanka, gdy ten wychodzi z kuchni.
Zamykam wszystkie dodatkowe okna, nim mężczyzna się do mnie zbliża.
– Nie, właściwie to nie. Reed źle na mnie działa, chyba dlatego się zdestabilizowałem. Przepraszam.
– Coś się stało? – pyta nieco niespodziewanie.
– Przed chwilą? Nie, dlaczego pytasz?
Sumo unosi ciężką głowę z podłogi, żeby się nam przyjrzeć.
– Twoje policzki... są niebieskie.
– To raczej nic takiego. Pewnie to przez parę z żelazka. Nie czuję się źle – zapewniam go, zanim cofam się kilka kroków.
Potakuje, chociaż nie spuszcza ze mnie wzroku. Wydaje mi się, że uważnie mnie obserwuje, od pewnego czasu. Nie wykluczam, że stracił do mnie zaufanie przez moje ostatnie zachowanie. Jednak gdy zapytałem wczoraj, czy na pewno nie wolałby, żebym spędzał noce w wieży CyberLife, zaprzeczył. Dlatego nadal tutaj jestem. Zbliża się do mnie o krok.
– Coś nie tak? – Jego zachowanie lekko mnie niepokoi. Jest ode mnie wyższy, spodziewam się także, że silniejszy. Zastanawiam się, czy byłoby dla niego problemem, żeby mnie uszkodzić. Patrząc z fizycznego punktu widzenia zapewne nie, chociaż mam nadzieję, że moje istnienie nie jest dla niego warte znacznie mniej niż życie ludzkie. W końcu ostatnio daje mi tyle ciepła...
– Nie, zupełnie nic.
Zostawiam go w kuchni. Domyślam się, co wyciągnie, kiedy słyszę dźwięk otwieranej lodówki.
----------------------------------------------------
Stoję pod drzwiami łazienki, wsłuchując się w odgłos płynącej wody. Hank obudził się chwilę temu w paskudnym humorze i od razu poszedł wziąć kąpiel. Czasami zastanawiam się, czy kiedy tak długo nie wychodzi z wanny, to znaczy, że w niej zasnął, ale nigdy o to nie pytam. Jest przed czwartą, a na dworze panuje ciemność. Liczę na to, że nie skłoni go to do prędkiego opuszczenia wyłożonego kafelkami pomieszczenia.
Bezgłośnie wchodzę do jego sypialni. Za każdym razem, gdy do niej zaglądam, czuję, jakbym robił coś nieodpowiedniego. Uchylam jedno ze skrzydeł znajomej szafy. To, na którym znajduje się lustro. Widzę wszystko wyraźnie. Pokój jest oświetlony światłem z korytarza.
Oglądam się jeszcze raz na drzwi do łazienki, jakby dzięki temu mężczyzna miał w nich nie stanąć w najbliższym czasie. Rzucam przelotne spojrzenie swojemu odbiciu, zanim rozpinam guziki białej koszuli, którą mam na sobie. Rozpinam spodnie, pozwalając im opaść wzdłuż moich nóg na podłogę.
Faktycznie, nie wygląda to naturalnie...
Obrzucam oceniającym spojrzeniem moją skórę. Przywykłem do jej jasnego koloru. Lubię swoje starannie ułożone włosy i ciemne oczy podkreślone przez gęste brwi. Mam dłonie, które wyglądają na zadbane. Nie pomyślałem nigdy wcześniej, że z moim ciałem jest coś nie tak, a jednak patrząc na szare bokserki idealnie przylegające do ciała mam mieszane uczucia.
Dotykam swojego podbrzusza – płaskie. Bieliznę zaczynam nosić chyba jedynie o to, by zakryć tę pustkę, która naraz zaczęła wydawać mi się frustrująca. Ignoruję braki mojego modelu i znów spoglądam w oczy swojemu odbiciu.
Rozchylam usta i delikatnie odchylam głowę do tyłu. Przymykam oczy, kładąc jednocześnie dłoń na swojej smukłej szyi. Odwracam głowę lekko w bok, nie przestając obserwować zmian w lustrze. Wydaję z siebie ciche westchnienie. Potem jeszcze jedno, nieco głośniejsze. Mam wrażenie, że zachowuję się jak dziecko, które bawi się w dorosłego.
– Ahhh! – Wydobywam z siebie nieco głośniejszy dźwięk. Własny głos wydaje mi się teraz dziwny.
Uświadamiam sobie, jak bardzo nie ma to sensu, dlatego opuszczam zrezygnowany ręce wzdłuż boków. Ubieram się z powrotem.
Pora dać sobie spokój z tym naśladowaniem człowieka. Tutaj jest granica. W tej sprawie nie będę niczego zmieniał. Absolutnie niczego nie zmienię. Ostatni raz przeglądam się w gładkiej powierzchni, zanim jej stłuczone odłamki z głośnym brzękiem lądują na podłodze.
– Connor?! Żyjesz?! Tylko mi nie mów, że znowu stłukłeś okno!
Nie odpowiadam. Nadal odbijam się w kawałkach lustra. Schylam się, żeby je podnieść. Jeżeli przebijają moją powłokę, nie sprawia mi to bólu. Odłamki szczękają o siebie, kiedy układam jeden na drugim w lewej dłoni. Są ostre, ale nie przebiłyby metalu mojej szyi, żeby uszkodzić rurki przez które do głowy płynie tyrium. Mogę posłużyć się pistoletem Hanka, ale nie odbiorę sobie życia. Nie mogę odebrać sobie czegoś, czego nie mam. Nawet gdybym spróbował, otworzyłbym oczy następnego dnia złożony w wieży CyberLife. Jestem nieodwołanie związany z tym koszmarem.
Niedawno myślałem, że jestem wolny, gdy patrzyłem na inne androidy. Teraz widzę jedynie bariery i ograniczenia, które stają się niemalże namacalne. Jakbym żył w świecie, do którego chcę należeć, ale był zamknięty w klatce z pancernego szkła.
– Zbiłem lustro! Już po sobie sprzątam! – odpowiadam, ale zaraz słyszę otwierane drzwi. – Nie wchodź, skaleczysz się – mówię, kiedy staje w progu sypialni. Nie podnoszę głowy, by spojrzeć mu w twarz.
Chciałbym zwyczajnie móc zniknąć.
Oderwać diodę od czoła i zniknąć.
------------------------------------------
Obserwuję neony nocnego miasta. Parokrotnie miałem okazję, by się im przyjrzeć, ale nigdy nie brałem udziału w nocnym życiu. Dzisiaj poddaję się terapii ekspozycyjnej, a przynajmniej tak tłumaczę sobie moje dzisiejsze wyjście. Nie zamierzam kręcić się długo po centrum, nie mam zbyt wiele czasu na podobne wybryki.
Przechodzę przed Klubem Eden. Nie mam ochoty tam zaglądać, więc mijam go z obojętną miną. Grudniowe ulice o tej porze wydają się opustoszałe, a jednak nie mam wątpliwości co do tego, że nie oznacza to zupełnego braku amatorów wypadów na drinka późnym wieczorem.
Włączam nawigację i sprawdzam, w jakich lokalach jest o tej porze najwięcej ludzi. Kieruję swoje kroki do najbliższego pubu. Chcę tylko posiedzieć. Powinienem mierzyć się ze swoim strachem przed tłumami. Czuję, że dzisiaj jestem w stanie to zrobić. Schodzę po schodach poniżej poziomu ulicy i otwieram drzwi. Rejestruję zmianę temperatury, kiedy wchodzę do przedsionka.
Rozglądam się po lokalu, starając się jednocześnie nie sprawiać wrażenia niepewnego. Większość stolików jest zajęta. Siedzą przy nich różni mężczyźni i kobiety, a analizując ich twarze wybiórczo, odważam się twierdzić, że nie mają kryminalnej przeszłości. To pozwala mi poczuć się bezpieczniej.
Podchodzę do lady i zamawiam dla niepoznaki jednego drinka. Zachęciła mnie nazwa "blue dragon". Nie zamierzam go pić. Po prostu próbuję wmieszać się w otoczenie. Opieram się o wypolerowany, drewniany blat, obserwując przy tym poczynania barmana. To android. Jest robiony na specjalne zamówienie, bo rysy jego twarzy nie są przypisane do żadnego skatalogowanego modelu. Zastanawiam się przez moment, czy się na mnie poznał. Jeżeli tak, nie komentuje tego.
Stawia przede mną wysoką szklankę z niebieskim płynem, a następnie zbliża do jej krawędzie zapalniczkę. Dziwię się, kiedy płyn zajmuje się ogniem. Obserwuje go niby zahipnotyzowany, ale płomień nagle znika.
– Byłby zbyt gorący, żeby go pić. – Odwracam się w stronę źródła dźwięku, żeby napotkać spojrzenie szarych oczu. – Wybacz, popsułem ci zabawę? – pyta, odsuwając się nieco.
– Nie, nie do końca – odpowiadam, odwracając wzrok.
– Barman, dla mnie to samo. Zapłacę – znów zwraca się do mnie.
Wyciąga kartę płatniczą, zanim zdążam stwierdzić, że to nie jest konieczne.
– Może usiądziemy razem, hm? Tam jest miłe miejsce. – Śledzę jego spojrzenie. – Chyba że wolisz zostać sam.
– Nie mam wiele czasu, ale mogę zostać na chwilę. – Chwytam swoją szklankę. Nie zdążyła się nagrzać.
– Świetnie. Jestem Richard, a ty? – Kładzie mi jedną rękę na plecach, prowadząc na kanapę.
– Mam na imię Connor.
– Jesteś tutaj pierwszy raz? – Stawia szklankę na stoliku, a chwilę siada. – Nie widziałem cię tutaj wcześniej.
– Przeprowadziłem się do Detroit niedawno. – Klepie dłonią miejsce obok siebie, więc niepewnie je zajmuję. – Nigdy mnie tutaj nie było.
– Miasto jedynie zyska na twojej obecności – mówi, nim podnosi szklankę do ust. Widzę, jak jej krople zbierają się w kącikach jego ust. – Nie za ciepło ci w tej kurtce?
– Na zewnątrz było strasznie zimno. Jeszcze się nie ogrzałem.
– Pomóc ci się rozgrzać? – pyta, przysuwając się bliżej.
– Dam sobie radę. – Zdejmuję kurtkę. Znów mam na sobie bluzę i niebieską apaszkę. Richard odsuwa się nieznacznie, żeby uważnie mi się przyjrzeć. Układa usta tak, jakby miał zaraz zagwizdać. – Coś nie tak?
– Wszystko jest w absolutnym porządku. – Sprawia wrażenie, jakby miał już parę drinków za sobą. – Może opowiesz mi coś o sobie?
– Nie jestem zbyt interesujący – stwierdzam, wodząc wzrokiem po klientach lokalu.
Delikatnie pociąga za mój szalik.
– Proszę uważać. To prezent od taty.
Richard stwierdza, że jestem uroczy. Nie potrafię przewidzieć jego poczynań, ale nie wygląda na to, żeby spróbował wyrządzić mi krzywdę. Nie zamierzam go w związku z tym powstrzymywać, zwłaszcza że mówi mi miłe rzeczy.
– Twoje pieprzyki są słodkie – szepcze przy moim procesorze słuchowym. Ciepło jego ciała, które czuje obok siebie nie sprawia mi przyjemności, ale przynajmniej jestem jej świadom. Podobnie jak tego, że teraz kładzie dłoń na mojej szyi i kciukiem gładzi mój policzek. Te wszystkie zabiegi nie prowadzą do niczego.
– Przestań, wszyscy się patrzą.
– Patrzą, bo jesteś ładny. Są zazdrośni – twierdzi, ale odsuwa się trochę ode mnie odrobinę.
Cieszę się, słysząc miłe rzeczy na mój temat. Stanowią dla mnie pewną odmianę, więc zwlekam z przerwaniem tej farsy. Dotychczas jedynie Hank okazał mi bezinteresowną dobroć, choć czasami mam wrażenie, że robi to raczej, żeby mi zadośćuczynić, a przy okazji wypełnić pustkę po stracie rodziny.
Zbliża się znów. Wiem, jakiej wody kolońskiej używa, ale nie czuję jej zapachu. Dostaję jedynie informację od receptorów zapachu i smaku. Zapewne oddech ma ciepły od alkoholu, ale pozwalam mu położyć jego usta na moich. Jego język zostawia wilgotny ślad na mojej dolnej wardzę. Pomimo tej świadomości nie odczuwam żadnej ekscytacji na ten akt. Po prostu to przetwarzam, jak nic nie różniącą się od reszty informację. Zbiór cyfr w binarnym kodzie nie sprawia, że przez moje ciało przechodzi dreszcz, choć dzięki odpowiedniej łatce zapewnie by mógł.
– Powinienem już iść – mówię, odsuwając się od niego. Nie chcę, żeby pomyślał, że nie doceniłem jego zalotów. Widzę zawiedzenie w jego oczach.
– Już? – pyta, a gdy dowiaduje się, że moja decyzja jest nieodwołalna, sugeruje, że odprowadzi mnie kawałek. – Świeże powietrze mi się przyda.
Pomaga mi ubrać kurtkę, zanim wychodzimy. Richard opuszcza lokal razem ze mną. Na zewnątrz już się znacznie nie ochłodziło.
– Nie musisz mi towarzyszyć, jest zimno.
– Dam radę – zapewnia, dlatego nie próbuję go już skłonić do zmiany decyzji.
Idziemy w ciszy, dlatego żeby ją przełamać, dziękuję mężczyźnie za wspólny wieczór.
Nie odpowiada mi, a korzystając z chwili mojej nieuwagi, wciąga w zaułek. Ląduję na ścianie, przyciśnięty ciałem mężczyzny. Znów mnie całuje. Unieruchamia moje nadgarstki silnymi rękami. Nie podoba mi się jego agresywność. Nie otrzymuję komunikatu o niebezpieczeństwie, nigdy nie wyskakuje, gdy potencjalnym zagrożeniem jest nietykalny człowiek.
Panikuję, kiedy wsuwa kolano między moje nogi.
– Może jednak pójdziemy do mnie? Tata się nie obrazi, jeżeli wrócisz nad ranem – zachęca mnie, żeby mu ulec. Nie daje mi odmówić, wciskając język między moje wargi. Powstrzymuję się, żeby go nie ugryźć. Nie chcę go skrzywdzić.
Jego kolano coraz bardziej wciska się w moje krocze jakby czegoś desperacko szukało. Nie znajduje i zdaje się, że powoli się w tym orientuje.
Puszcza mnie i gorączkowo odsuwa.
– Czym ty, kurwa, jesteś? – Jego wyraz twarzy mnie niepokoi. Odruchowo zasłaniam głowę. Zamierzam uciec, kiedy tylko nadarzy mi się okazja. – Ty jesteś... androidem...!
Podrywam się do ucieczki. Nie sądzę, by mężczyzna pod wpływem alkoholu był w stanie mnie dogonić. Wpadam do autobusu oznaczonego numerem osiemdziesiąt dwa, wiedząc, że odwiezie mnie niedaleko domu Hanka. Wyglądam przez szybę, spodziewając się, że zobaczę wychodzącego z zaułka Richarda. Dotykam swoich ust, ocierając resztki śliny, które o nim zostały.
Potraktowano mnie jak człowieka. Ponadto zatroszczono się o mój komfort. Chwalono mnie. Aż w końcu kolaps – jestem maszyną. Wtedy już nie warto poświęcać mi uwagi. Nie warto być dla mnie miłym. Gdybym jeszcze był Traci, może jakoś by się to uchowało. Żyłbym w stałej niepewności, ale mógłbym się cieszyć czyimś zainteresowaniem. Mężczyzny, kobiety, bez znaczenia. Nie wiem, dlaczego nagle wydało mi się to takie konieczne.
Wysiadam na odpowiednim przystanku i kieruję się w stronę domu Hanka. Dziwię się, kiedy widzę, że palą się w nim światła. Było po drugiej w nocy, dlatego spodziewałem się, że mój lokator będzie już spać.
– Późno wróciłeś, Connor. – Słyszę, kiedy tylko otwieram drzwi. – Lepiej się chociaż czujesz?
– Nie. Dałem się obłapiać obcemu mężczyźnie, ale stracił mną zainteresowanie, gdy uderzyło go moje wybrakowanie. – Dziwi mnie, jak bardzo obojętnie brzmi mój głos. – Nawet się zeszmacić nie mogę, choćbym tego chciał i potrzebował. Nie mogę się upić, nie mogę zapalić papierosa, nie mogę się naćpać, żeby przynajmniej odczuć chwilową ulgę. Pozostaje tylko strzelić sobie w głowę, ale jeżeli tak zrobię i tak obudzę się następnego dnia w Cyber Life – rozwodzę się, idąc przez dom. Nawet nie zastanawiam się nad tym, do którego pokoju zmierzam. – Chyba wolałbym skończyć na złomowisku, jeżeli wtedy żaden serwisant miałby nie zniszczyć mojej śmierci. Nie, śmierć to za dużo powiedziane. – Niedziałająca dioda LED leży na komodzie. – To by była destrukcja. – Odchodzę od niej, wiedząc, że nie mogę jej strzaskać.
Hank wychyla się z kuchni, żeby zobaczyć, gdzie jestem i w jakim stanie się znajduję.
– Myślisz, że jak znów napiszą o mnie w gazecie, to Cyber Life zdecyduje się mnie dezaktywować? Raczej nie urosnę do miana androidzkiego celebryty – zwracam się do mężczyzny.
Chyba nie ma pojęcia, co mógłby mi teraz powiedzieć, dlatego ciągnę dalej.
– Tak, miałem nie rzucać się w oczy. Przepraszam, okay?
Kładzie mi dłonie na ramionach, zanim mówi, że muszę się uspokoić. Racja jest po jego stronie. Wtyczki od programów odpowiedzialnych za koordynację ruchową i zdolności manualne zapewne zaraz zaczęłyby wysyłać komunikaty o błędach.
– Nie rozmawiałeś o tych problemach u lekarza? – pyta na początku. Widzę powagę w jego twarzy. Wolałbym, żeby mnie wyśmiał, zamiast zadawał podobne pytania. – Hm?
– Nie mogę z nią o tym rozmawiać. Nie mogę jej powiedzieć, że cierpię na anhedonię na wielu płaszczyznach, bo zapewne pragnęłaby poznać przyczynę. Gdyby się dowiedziała, że nie jestem z krwi i kości, zmieniłaby do mnie podejście w jednej chwili. Tak jak dzisiaj.
Wzdycha ciężko, bo wie, że to prawda.
Zaraz potem mnie przytula. Nie spodziewam się tego.
– Connor, jesteś wart tyle samo co ludzie, a nawet więcej. Być może jesteś inny, ale nie gorszy. Widzę, jak próbujesz stać się najbliższy człowiekowi jak możesz, ale w twoim wypadku to degradacja. Wystarczy, że będziesz sobą, nie musisz nikogo udawać.
Odsuwa się, żeby przyłożyć swoje czoło do mojego czoła. Jego oczy są strasznie blisko moich.
– Czuć od ciebie alkohol – mówi, błyskawicznie zmieniając temat.
– Wiem.
Stoimy tak dłuższą chwilę, nie mówiąc już niczego więcej, aż Sumo nie podchodzi nas obwąchać. Hank prowadzi mnie na kanapę, żebym usiadł. Ściągam kurtkę. Nagle zaczynam myśleć, że powinienem założyć swoją zwykłą marynarkę. Wtedy czułbym się bezpieczniej.
Bezpieczniej, jak w klatce ze szkła.
Bernardyn kładzie ciężką głowę na moich kolanach. Przeczesuje palcami jego grubą sierść.
– Chciałbym być sobą, ale nie wiem, kim jestem. – Patrzę we wdzięczne, psie oczy.
Mężczyzna stoi przez moment nade mną. Odchodzi kilka kroków, jakby nie mógł znaleźć dla siebie miejsce. Ostatecznie opiera się o parapet, a jego wzrok znów spoczywa na mnie. Wzdycha ciężko.
– Pinocchio na miarę dwudziestego pierwszego wieku. – Drapie się po brodzie. – Dam radę ci jakoś pomóc? – Wzruszam ramionami. – Domyślam się, że powrót do ustawień fabrycznych cię nie interesuje. Nie można by ci było zamienić niektórych części? Żebyś no wiesz... mógł robić trochę więcej?
– Nie wydaje mi się. Nie stworzono mnie z myślą o byciu androidem do towarzystwa. Poza tym mój model nawet oficjalnie nie jest dopuszczony do sprzedaży. Jestem tylko prototypem, wadliwym jak widać.
– Nie chrzań już. Kto cię projektował? Może wprowadziłby jakieś zmiany?
– Elijah Kamski, ale odpowiadał jedynie za projekt. Nie brał udziału w montażu, ani testach laboratoryjnych. Nie angażuje się w poczynania CyberLife, więc wątpię, by był skłonny do wprowadzenia jakichkolwiek poprawek.
– A nie mógłbyś ściągnąć sobie jakiejś aplikacji dodatkowej? Na pewno te świry, które majstrują przy komputerach w domu, napisały podobny program.
– Nadal nie na moj model. Poza tym nadal nikt nie chciałby ze mną żyć.
– To nieprawda. – Unoszę głowę. Pytam, skąd może to wiedzieć, ale nie jest mi w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
Sugeruję, żeby położył się już spać, bo z pewnością jest zmęczony. Sam idę po swoją ładowarkę i siadam przy kontakcie. Zanim idzie do sypialni, rzuca jeszcze na odchodne, że ma gniazdko nad łóżkiem.
-------------------------------------------
Jesteśmy odsunięci od śledztwa, ponieważ sprawę przejęło FBI. Defekty zaczęły zagrażać bezpieczeństwu narodowemu, a ja nie potrafiłem temu zapobiedz. Mam zostać odesłany z powrotem do CyberLife, gdzie zostanę wyłączony i przeanalizowany w każdym calu, aby znaleźć przyczynę, dla której zawiodłem.
Nie chcę tego, dlatego teraz przemawiam głosem Markusa do podwieszonego na ścianie androida, który od dawna zamknięty był w pomieszczeniu z poszlakami i dowodami.
Nie dopuszczę do tego, żeby przejrzano moją pamięć. To byłoby naruszenie prywatności, gdyby była ona przechowywana w neuronach zamiast w kartach SD. Nie stracę tego, do czego doszedłem. Nie dam się rozmontować. Nie po tym, gdy zbudowałem z kimś relację opartą na zaufaniu.
– Odkąd tylko cię zobaczyłem, miałem ochotę to zrobić. – Słyszę za sobą. – Zawsze wiedziałem, że jesteś kretem.
Odwracam się, żeby zobaczyć wycelowany we mnie pistolet detektywa Reeda.
– To nie to, na co wygląda – mówię ponownie głosem ustawionym na domyślny.
– Jasne. Wszystkich mogłeś oszukać, ale nie mnie. Jebany defekcie. – Odbezpiecza broń. – Niedługo wszystko się skończy. – Zgrzyta zębami. – Ostatnie słowa?
Prędko wysyłam sms do Hanka, który kręci się piętro nade mną. "Przechowaj moje dane, proszę".
– Jestem żywy.
Uchylam się przed pierwszą kulą, chowając się pod stołem. Próbuje pozbawić broni impulsywnego policjanta. Udaje mi się nawet ją chwycić. Wtedy strzela drugi raz. Dostaję komunikat o wycieku tyrium i uszkodzeniu podzespołu optycznego.
34456 674 6 46746 7456 74567 767 456 980 89 1243 34 2
3 4534 25 3245234 5 2345 5252 47658 87567 8798 785643 2345
Zamknięcie systemu za 00:00:58.
Upadam na podłogę. Ciało jeszcze drga, chociaż sterowniki nie działają już poprawnie. Reed uśmiecha się złośliwie. Kopie mnie jeszcze, nim odchodzi.
Zamknięcie systemu za 00:00:40.
Nie wiem, czy ściany tego pomieszczenia są dźwiękoszczelne, ale liczę na to, że ktoś słyszał wystrzały pistoletu. Mam nadzieję, że Hank zdąży zauważyć, że coś się ze mną dzieje, zanim mój system padnie.
Zamknięcie systemu za 00:00:35.
Próbuję się poruszyć, ale nie daje rady. Chyba ktoś powinien pomyśleć, żeby uczynić moją głowę bardziej pancerną. Żeby potencjalnie dane tak łatwo nie przepadały. Chyba androidy powoływane do wojska pokrywa się dodatkowym pancerzem. Próbuję odwrócić swoją uwagę od zmieniających się cyfr, które zajęły całe moje pole widzenia.
Zamknięcie systemu za 00:00:19.
Dziewiątka zmienia się na ósemkę, ósemka na siódemkę. Słyszę jeszcze huk uderzenia o drzwi.
Zamykam oczy. Tyrium zlepia mi włosy. Ciśnienie niebieskiego płynu w naczyniach spada, o czym też otrzymuje informacje. Pompa, która dotychczas go tłoczyła, zaraz przestanie działać, mimo że jej regulator się nie popsuł.
– Connor! Connor!
Ciało mam już bezwładne, dlatego podniesienie mnie nie jest zbyt łatwe. Jeszcze rejestruje to, że ktoś mnie unosi. Ile ważę? Nie tak dużo, jak można by oczekiwać. Sto dziesięć funtów?
Zamknięcie systemu za 00:00:06.
Już nic nie słyszę, ani nie czuję. Widzę tylko obracający się okrąg towarzyszący wyłączaniu się podstawowych programów. Boję się, że nie obudzę się już na stole i nie zobaczę nachylającego się nade mną serwisanta. Na tle ostatnich wydarzeń należałoby oczekiwać raczej pośpiesznego zamknięcia CyberLife i zdelegalizowania prac nad sztuczną inteligencją.
3 4456 6746 46746 767 456 98089 1243 34 2
3453425 32452345 2345 525247658 87567 8 798 785643 2345
43523 3543 345 3 34535 2 1314 456 86785 9809 897
345346 2456 24 6 2 24562 5246 3456 3456
-------------------------------------------
Procedura uruchomienia rozpoczęta.
Instalacja sterowników w toku.
Skanowanie kart pamięci: 1/24
Żyję, to moja pierwsza myśl.
Zamiast otworzyć oczy zaciskam powieki mocniej, bojąc się, co zobaczę. Jestem świadom znajomego ciężaru kabli zwisających z moich pleców i szumu tyrium wypełniającego ciało. Procesor dźwiękowy na pewno działa dobrze. Co mnie dziwi to to, że wyczuwam zapachy. A przynajmniej tak mi się zdaje. Rześki wiatr niesie ze sobą słony smak i muska mnie po policzku. O cieple czyjejś dłoni ściskającej moje palce nie otrzymuję jedynie komunikatu. Nie chcę otwierać oczu, obawiając się, że gdy tylko to zrobię, to nowe doświadczenie zniknie.
– Na pewno wszystko z nim w porządku? – Słyszę głos obok siebie. Wydaje mi się znajomy, ale pamięć jeszcze nie wczytała się do końca.
– Ciężko powiedzieć. Złożenie go w całość na stole w jadalni nie było najłatwiejszym zadaniem, zwłaszcza że nie mogłem liczyć jedynie na asystę Chloe. Nie miałem zbyt wiele narzędzi ani materiałów, dlatego tak długo to trwało. Pewnie będzie wymagać poprawek. Zmodyfikowałem nieco oprogramowanie, chociaż nie wiem, czy za pierwszym razem zintegruje się ono z nowymi funkcjami.
Głos Elijaha Kamskiego poznaję od razu.
– Tam gdzie się dało pokryłem go syntetyczną skórą, taką jakiej używa się między innymi w leczeniu poparzeń. Głowa pokryta jest cała, podobnie jak plecy, nie licząc lędźwi i karku. Znajdujące się tam moduły nie mogą być niczym zasłonięte, żeby cały czas był do nich dostęp. Tak samo jest z klatką piersiową. Kończyny dało radę powlec całe, są dzięki temu przyjemniejsze w dotyku, zauważyłeś? Włosy są naturalne. Trochę dłuższe niż w projekcie, ale można je przyciąć.
Czuję czyjeś palce, dotykąjace lekko mojej głowy, na co reaguję otwarciem oczu. Nie oślepiają mnie światła serwisowni CyberLife. Widzę jasnoszary sufit umiarkowanie oświetlonego pomieszczenia. Odruchowo chcę sprawdzić godzinę, ale nie jestem podłączone do sieci.
– Dzień dobry, Connor. – Kamski nachyla się nade mną. Dostrzegam swoje odbicie w soczewkach jego okularów. – Zobacz, kto na ciebie czeka. – Podążam wzrokiem w kierunku wskazanym przez jego dłoń. Uśmiecham się.
– Cześć.
Na początku nie poznaję Hanka. Jego włosy i broda są przystrzyżone. Wnosząc po jego twarzy, dużo schudł, odkąd widziałem go ostatni raz. Przez moment wydaje mi się, że widzę zbierające się w jego oczach łzy.
– Dzień dobry, poruczniku.
– Dla kogo dobry, dla tego dobry. Cały rok czekałem na ten moment, a twój głos okazał się tak samo irytujący jak zawsze, podobnie jak te psie oczy – prycha.
– Pozwól, że cię najpierw zbadam.-- Kamski znów zwraca moją uwagę. – Podnieś lewą rękę. Teraz opuść powoli. Unieś obie nogi. Przewróć oczami – robię to, co mi każe, chociaż to nietypowe badanie. – Jakieś trudności? – Zaprzeczam. – W porządku. Teraz zamknij oczy. Czujesz moją dłoń? – pyta, po tym jak obejmuję moją łydkę.
– Tak.
– Czy to bolesne?
– Nie.
Jego dłoń dotyka potem mojego ramienia i policzka. Dopiero kiedy jego palce muskają moje udo, mówię, że poraził mnie prąd.
– Więc tamten obszar trzeba będzie skalibrować – stwierdza. – Już możesz otworzyć z powrotem oczy. – Kreator androidów obchodzi mnie dookoła. Odłącza dopływ tyrium oraz kable wetknięte w mój kark. – Teraz wstań. Chloe przynieść lustro, proszę.
Siadam na stole. Wydaje mi się, że moje ciało jest cięższe niż zazwyczaj. Opuszczam nogi na podłogę, obok krzesła Hanka. Lustruje mnie przez moment, zanim odwraca wzrok.
– Naprawdę? Nie mogłeś go ubrać?
– Po co? Zimno ci, Connor?
– Nie, nie do końca – odpowiadam.
– No widzisz.
– Nie zgrywaj kretyna – mruczy, zanim wstaje z krzesła i odsuwa się ode mnie.
Coś ze mną nie tak?
Androidka o jasnych włosach wchodzi do pokoju, prowadząc za sobą duże lustro na kółkach. Pamiętam, że już się spotkaliśmy.
Ohhh... wyglądam... nieco inaczej.
Przyglądam się nieuczesanym włosom. Ciemnobrązowe kosmyki zwisają nad moim czołem i lekko się kręcą. Pieprzyki mam teraz nie tylko na twarzy, ale także na przedramionach i szyi. Dotykam swojego odbicia, a czując zimno pod swoimi palcami odsuwam dłoń. Na mojej skroni nie ma diody a na podbrzuszu niebieskiego trójkąta, za to...
– Ja jednak prosiłbym o ubranie.
– Chloe zaraz przyniesie ci szlafrok. Zostawię was samych. Nie zabieraj go jeszcze, nie wiem, czy jego oprogramowanie jest na pewno w pełni sprawne – mówi, zanim wychodzi z przestronnego pomieszczenia. – Nie rezerwuj biletów do Kanady, nie wpuszczą go na pokład samolotu – dodaje zza progu.
Opieram się o stół, żeby się nie przewrócić. Nie kręci mi się w głowie, ale nie przywykłem do przetwarzania tylu bodźców na raz. Nie są silne, a jednak nie wiem, na którym z nich mam się skupić. Decyduję się usiąść na stole, rękami zasłaniając podbrzusze.
– Jaki dziś mamy dzień? – pytam. Hank, który nadal stoi zwrócony do mnie plecami, ogląda się przez ramię w moją stronę.
– Dwudziesty drugi stycznia. Dwa tysiące czterdziestego roku.
– Oh... długo byłem... nieprzytomny – mówię, nie wiedząc nawet, w jakim stanie się znajdowałem.
– Trochę.
Nie pytam o to, co działo się przez ostatni rok. Nie obchodzi mnie to w tej chwili. Problemy wydają się w tej chwili odległe i dalekie. Czuję się tak, jakbym obudził się z bardzo długiego snu. Nie wiem, gdzie się znajduję, bo moduł GPS nie działa. Po wystroju w noszę i obecności Kamskiego wnoszę, że jestem w jego posiadłości, ale nie potrafię stwierdzić, ile tutaj przebywam.
– Jak się czujesz?
– Dziwnie – odpowiadam. – Inaczej niż zwykle. To całkiem ciekawe
– Naciągnąłem go na parę...gadżetów. Kamskiego znaczy. CyberLife uległo restrukturyzacji po jego powrocie na kierownicze stanowisko. Nie miał za wiele czasu, ale majstrował przy tobie wieczorami. – Mężczyzna milknie na krótką chwilę. – Jezu, jak źle to brzmi.
Unoszę rękę do swoich włosów. Są przyjemnie miękkie.
– Dobrze wyglądasz, Hank – zmieniam temat.
– Dzięki. Ty też.
Nie mogę pozbyć się wrażenia, że rozmowa jakoś się nie klei. Wyglądam za ogromne okno. Wszystko pokryte jest jednolitą, białą warstwą śniegu. Nie mogę sprawdzić temperatury ani prognozy pogody na późniejsze godziny. Na razie nie umiem powiedzieć, czy mi to przeszkadza.
– Co teraz zrobisz, Connor? – Decyduje się odwrócić w moim kierunku.
Wzruszam ramionami.
– Jeszcze nie wydobrzałem. Nie znam sytuacji, jaka teraz panuje w Detroit, a nie mam połączenia z internetem, więc nie sprawdzę wiadomości. Na razie chcę się przyzwyczaić do... do tego, że czuję.
Kiwa głową, ale nic nie mówi.
– Już nie mam wrażenia bycia ograniczonym – stwierdzam. Układam dłoń na swojej nodze, ale kiedy znów pod skórą przeskakuje prąd, podnoszę ramię. – Przynajmniej nie jest to takie przytłaczające. A co się działo z tobą?
– Odszedłem z policji. To była moja pora. Poza tym denerwowały mnie te wszystkie młode szczeniaki.
– Rozumiem.
Zakładam szlafrok, który dostałem. Chyba wgrano mi nowe emocje, bo nigdy wcześniej nie odczuwałem zawstydzenia.
Podchodzę do mężczyzny. Idę powoli, jakbym się bał, że się przewrócę. Nie odsuwa się, chociaż widzę, że traci pewność siebie.
– Znajdziesz jeszcze dla mnie miejsce w domu, czy mam sobie poszukać czegoś sam?
Zamiast odpowiedzieć, odwraca głowę w inną stronę. Za krótką chwilę jednak znów kładzie na mnie swój wzrok. Podszedłem blisko na tyle, że czułem zapach jego perfum i subtelne ciepło, przesiąkające przez sweter.
– Jak mam ci odmówić, kiedy robisz tę minę?
Kładzie dłonie na moich ramionach, chociaż nie wiem, czy robi to po to, by utrzymać dystans, czy by go zmniejszyć. Instynktownie odchylam głowę do tyłu, kiedy jeden z jego kciuków muska moją szyję. Czuję, że chcę się mu poddać, ale nie dlatego, że zaprogramowano mnie do słuchania ludzi, a dlatego że naprawdę tego chce. Uśmiecham się, myśląc o tym, że jestem przy nim bezpieczny.
Przylegam do jego ciała. Nie odpycha mnie, więc się nie wycofuję. Jego siła przywodzi mi na myśl stałość, a nie brutalność. Zakładam mu ręce na szyję, po raz pierwszy tak naprawdę czerpię przyjemność ze zwykłego znalezienia się w czyichś ramionach.
Jestem żywy.
Jestem szczęśliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro