Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pokłosie kariery

       

       Światła miasta wyglądały pięknie, jak zwykle zresztą. Mrugały na rozmaite kolory, zupełnie jakby zastępowały gwiazdy na niebie. Od najbliższych neonów dzieliło mnie może kilkanaście metrów. Lampy uliczne zapewniały blask światła co ciemniejszym uliczkom, a reflektory samochodów rozświetlały drogi w oddali. Czarujący widok przywodzący na myśl wiecznie żywe i aktywne mrowisko. Patrząc na to, nie potrafiłem zrozumieć, dokąd śpieszą poruszający się po tej esplanadzie świateł ludzie, zwłaszcza w chwili, w której stałem w kompletnym bezruchu nad nimi. Czy czułem się przez to lepszy? Ani trochę, tliło się we mnie to samo zagubienie i niemoc, jak kiedy stawałem pośród nich. Pojmowałem to, co inni do mnie mówili, czego chcieli i oczekiwali, ale na tym moje zdolności się kończyły. Im dłużej żyłem, tym miałem wrażenie, że coraz bardziej przestawałem nadążać za stylem życia i sposobem myślenia otaczających mnie osób. Wszystko komplikowało się, gdy ja pozostawałem taki prosty jaki byłem w dzieciństwie. Żałowałem, że nie mogłem przeżywać tych beztroskich chwil bez końca.

Tego wieczora wiał chłodny wiatr, zupełnie niepasujący do letniej spiekoty, która dręczyła wszystkich w ciągu dnia. Dłonie jednak pociły mi się jak nigdy wcześniej. Włosy przyklejały mi się do karku i czoła. Być może powinienem ubrać się ładniej na dzisiejszą okazję, ale nie zamierzałem się już przebierać. Gdybym poszedł to zrobić, mógłbym stracić całą odwagę. Nie chciałem znów zacząć się wahać. To w końcu była jedyną decyzja, którą w ostatnim czasie podjąłem samodzielnie. Czułbym się beznadziejnie, gdyby żarząca się we mnie desperacja zwyczajnie zgasła. Wtedy chyba zostałaby ze mnie tylko pusta skorupa i nic więcej. Na co dzień nie miałem zresztą wrażenia bycia czymś więcej.

Zamknąłem oczy, żeby móc w pełni delektować się miejskim powietrzem wciąganym do płuc. Na tej wysokości smogu nie dało się w nim wyczuć tak łatwo, chyba że sprzyjała temu akurat pora dnia lub pora roku. Teraz powietrze jednak było dość rześkie. Dawno nie czułem, aby zwykły oddech koił mnie i sprawiał zwyczajną przyjemność. Takie były moje ostatnie minuty. Nie miałem pewności, że od tego momentu każda z chwil mojego życia nie mogłaby tak wyglądać, ale straciłem nadzieję, aby mogło tak być dawno temu. Stwierdziłem jednak, że to będą miłe ostatnie chwile.

Nie odważyłem się otworzyć oczu, poczułem jednak pęd powietrza. Pomyślałem, że to naprawdę było już wszystko z mojej strony, zanim w jednej sekundzie poczułem ból tak silny, jakby moje ciało rozpadało się na drobne kawałki. Być może wcale nie było to tak dalekie od prawdy. Na to właśnie liczyłem, bo nie zamierzałem się podnieść z jezdni, na którą upadłem. Nie życzyłem sobie także, aby ktoś mnie z niej podnosił. Po chwili jednak stało mi się to zupełnie obojętne, a nawet jeśli uniosłem powieki, ciemność była jedynym, co miałem przed sobą.

______________________________________________

Mój dzień zaczynał się od okrągłej tabletki. W zasadzie cała moja egzystencja była od niej uzależniona. Bez niej chemizm mojego mózgu próbował mnie zabić i podsuwał różne ciekawe sposoby, na skończenie ze sobą. Milutko, prawda? Dzięki niej jakoś dawałem radę przeżyć dzień, a następnie zasypiać bez myśli, że wolałbym nie otwierać oczu następnego poranka. Czułem się przez konieczność brania leków strasznie słaby, chociaż w zasadzie gdybym nie musiał ich brać pewnie niewiele by to zmieniło w mojej samoocenie. Jednak myśl, że żyłem głównie dzięki produkowanym w ostatnich latach na masową skalę antydepresantom, nie napawała mnie optymizmem. Pomimo długiej psychoterapii nic nie wzbudzało we mnie pozytywnych uczuć. Chyba byłem na dobre popsuty, tylko nikt nie odważył mi się jeszcze tego powiedzieć.

Popijałem tabletkę szklanką wody, żeby usiąść do śniadania. Śniadanie także było jakieś niepoważne. Danie wyciągnięte z kartonu zawierającego jeszcze cztery mu podobne z posiłkami na resztę dnia. Dieta pudełkowa miała mi pomóc trzymać linię, w końcu w mojej pracy była szalenie ważna. Jedzenie schowane w styropianie czy plastiku za to jakoś podkopywało jeszcze bardziej moje kiepskie samopoczucie. Odzierało ze wszelkiej świętości i przygotowanie posiłku i jego jedzenie. Po prostu zawsze zastawałem je w kuchni, nic nie musiałem robić. Zupełnie nie rozbudzało to we mnie chęci jedzenia, nawet jeśli ciało przyjmowało wszystkie składniki pokarmowe podawane o określonych porach jak w zegarku. Nie byłem pewien, czy miałem w ogóle ochotę jeść, ale tak trzeba było. Nie pamiętałem nawet, kiedy ostatni raz byłem głodny. Mechanicznie jadłem, nawet nie zwracając wagi, co wkładam do ust. Przestałem o tym myśleć już dawno temu. Patrzyłem się tylko tępo w jakiś punkt na ścianie, starając się nie myśleć o nadchodzącym dniu, ani o kęsach pokarmu topiących się w sokach żołądkowych. Mogłem też zamknąć oczy, ale bałem się, że wtedy poczułbym wyraźniej smak jedzenia, a w najgorszym wypadku bym jeszcze od tego zwymiotował. Dawno mi się to nie zdarzyło, a jednak za wszelką cenę nie chciałem dawać nikomu powodów, żeby skierować mnie znów na oddział zamknięty, gdzie jedzenie było domyślnie okropne i tylko po zmieleniu go na papkę, dało się je przełknąć.

Przez uchylone okno wlatywało do mieszkania suche, miejskie powietrze. Pewnie moja menegerka je otworzyła, kiedy przynosiła jedzenie. Była jedyną osobą poza mną, która posiadała klucze do drzwi wejściowych. W zasadzie nie potrzebowałem ich, bo praktycznie nie opuszczałem tego miejsca bez niej, więc równie dobrze mogłaby mnie wypuszczać z tej dziwnej celi rano i przyprowadzać do niej znowu popołudniu po zabraniu mojego kompletu zbędnych, brzęczących kawałków metalu.

Rzuciłem okiem na zegar, żeby zobaczyć, ile miałem czasu do wyjścia. Najczęściej zaczynałem pracę o dziewiątej, a przynajmniej o tej godzinie przychodziła menagerka, żeby przedstawić mi harmonogram dnia, gdzie tego dnia będziemy szli, jak miałem się tam zachowywać, z kim się spotkać, itp. Szczerze, nieszczególnie zawracałem sobie tym wszystkim głowę i ona doskonale o tym wiedziała. Gdyby podałaby mi grafik z wyprzedzeniem prawdopodobnie bym o nim zapomniał na następny dzień, więc każda poranna musztra zaczynała się od przedstawienia przewidywanego planu dnia. Odkąd przyjęto mnie na oddział w szpitalu, ktoś inny zajmował się organizowaniem mojego życia, a po jego opuszczeniu to w zasadzie się nie zmieniło. Cóż, nie mogłem powiedzieć, żeby mi to jakoś szczególnie przeszkadzało. Zwalniało mnie w pewnym sensie z części odpowiedzialności za siebie, którą i tak ograniczano do niezbędnego minimum. Nie stawiałem się temu, że traktowano mnie w pewnym sensie jak dziecko, które jest zbyt nieodpowiedzialne i nieuważne, aby samo się sobą zająć. Przez większość dnia byłem zbyt otumaniony po porannej dawce medykamentów i węglowodanów, żeby pomyśleć o samodzielnym wyjściu z domu. Niektórzy powiedzieliby, że byłem przykładem żałosnego dorosłego mężczyzny, nawet nie zamierzałem temu zaprzeczać. Nie umiałem powiedzieć, czy się starałem poprawić w tym wszystkim czy nie. Chyba nie. Po prostu robiłem to, co mi kazano, bo doszedłem do wniosku, że w mojej sytuacji tak chyba będzie najprościej. Jeśli dawałem sobą kierować, ludzie nie oczekiwali po mnie zbyt wiele, więc to w sumie trochę tak, jakby zostawiali mnie w spokoju. Każdy miał swoją taktykę przetrwania w naszym wspólnym chorym świecie z prywatnie chorym umysłem.

Moja agencja zrobiła ze mnie ikonę. Stworzyła postać, która wyszła z zaburzeń odżywiania i odniosła wielki sukces w swojej wymarzonej branży. Szkoda, że jedynie część o sukcesie okazywała się prawdziwa, ale tylko nieliczni o tym wiedzieli. W zasadzie to nawet już nie pamiętałem, czy taki kiedyś miałem cel w życiu, czy jakoś obsadzono mnie w tej roli z powodu ładnej twarzy, wysokiego wzrostu i szczupłego, żeby nie powiedzieć chudego, ciała. Przecież cały czas ktoś próbował wpasować mnie w jakiś określony szablon, może ta praca byłą jego częścią? Zupełnie jakby częścią jakiejś niepisanej umowy było to, że musiałem pracować, bo tego wymagało się od dorosłych ludzi, oraz to, że musiałem jeść stosowną ilość jedzenia dziennie i nie zwracać jej przy pierwszej nadarzającej się okazji, gdyż inaczej znów mógłbym trafić na oddział. O ile moje życie zawodowe raczej nie wzbudzały wątpliwości, tak menagerka nieustannie kontrolowała moją wagę. Gdyby była za niska i wyglądałbym zbyt mizernie, rzuciłoby to złe światło na całą agencję, chociaż oczywiście żaden z jej pracowników nigdy mnie nie głodził. Byłem zdecydowany robić to charytatywnie, ale wiedziałem, że zwolniliby mnie, gdyby moje anorektyczce skłonności za bardzo się rozbuchały. W gruncie rzeczy obu stronom zależało jedynie na utrzymywaniu pozorów, reszta w zasadzie nie miała znaczenia. Jak już wspominałem, rola w moim własnym życiu sprowadzała się jedynie do udzielania wyglądu jakieś wymyślonej, zdrowej i pewnej siebie osobie. Nawet nie miałem okazji, żeby sam stworzyć tę maskę, została mi ona wręczona razem z kontraktem.

Odszedłem od stołu, nie kwapiąc się tym, żeby wyrzucić plastikowe pudełku ubrudzone resztkami sosu, dżemu czy innej lepkiej cieczy. Od razu po jedzeniu odczuwałem potrzebę umycia zębów, żeby pozbyć się wszelkiego smaku jedzenia z okolic języka. Potem jeszcze czekał na mnie prysznic i cała poranna pielęgnacja twarzy. Ciało sprzedałem. W końcu nie miałem światu do zaoferowania nic dobrego poza swoim wyglądem. Chyba lubiłem dbać o swoją skórę. Nie umiałem powiedzieć, że następujące po sobie czynności z tym związane sprawiają mi przyjemność, bo nic tego nie potrafiło. Niemniej jednak były one mało skomplikowane i niezmienne, czego mogłem chcieć więcej, żeby poczuć się spokojne?

Leków na uspokojenie już nie przyjmowałem. Antydepresanty dostatecznie wysysały ze mnie całą energię, nie starczało jej na panikę. Przynajmniej przez większość dnia trzymały z daleka ode mnie zabójcze myśli, w głowie zostawiając co najwyżej dojmującą pustkę. O czym miałem myśleć, kiedy nie o rzeczach nieprzyjemnych? Ich przeciwieństw nie potrafiłem dostrzec. Być może po prostu nie istniały albo zwyczajnie uciekały ode mnie. Mój życiorys sugerował, że jakoś imało się mnie nieszczęście.

Ojciec zostawił mnie i moją matkę, kiedy jeszcze byłem mały. Chyba za bardzo mu ciążyłem. Kiedy zacząłem sprawiać coraz większe problemy wraz z wiekiem, moja rodzicielka także zaczynała mieć mnie dość. Niejednokrotnie dawała mi to odczuć. Cóż, przynajmniej nie musiała martwić się o jedzenie dla mnie, skoro go nie przyjmowałem. Chyba w pewnym momencie celowo wpędziła mnie w poczucie winy i głębszą chorobę. Raz, gdy przyłapała mnie na wymiotowaniu po tym jak czymś się kompulsywnie objadłem, rzuciła znad telefonu, że nie powinienem marnować jedzenia. Miała racje, nie należało marnować jedzenia. Nie utrzymywaliśmy kontaktu, odkąd trafiłem na leczenie. Wydawało mi się, że do dzisiaj się mnie wstydziła. Nie miałem jej tego za złe, chyba sam bym się siebie wstydził, gdyby nie maska, którą mogłem przywdziewać przed innymi.

Menagerka mieszkała piętro wyżej i często wpadała, żeby zobaczyć co u mnie, co pozwalało mi wnosić, że nasza relacja nie była czysto biznesowa. Przynajmniej chciałem myśleć, że nie przychodzi wieczorami sprawdzać, czy nie powiesiłem się na klamce na którymś z moich krawatów. Piliśmy razem herbatę albo jedliśmy podwieczorki z pudełek – zawsze tłumaczyła się, że nie miała czasu na gotowanie. Była dla mnie miła i często obdarzała mnie ciepłym uśmiechem, trochę jakbym był członkiem jej rodziny. Nie mogłem jednak zajrzeć do jej głowy, by upewnić się, że jej przyjazny stosunek względem mnie był szczery a nie jedynie wystudiowany. W końcu wielokrotnie opiekowała się osobami takimi jak ja, które zaczynały karierę w modelingu, a później z niego znikały – nie dało się gościć w tej branży na długo. Była wyniszczająca, cały czas wszyscy próbowali wspiąć się na piedestał, a tych, którym się to udało, czekał jedynie bolesny upadek. Mówiłem o tym, jakby mnie to nie dotyczyło, ale w zasadzie chcąc nie chcąc brałem udział w tym wyścigu. Im większe wzbudzałem zainteresowanie swoją urodą, tym częściej występowałem na pokazach i sesjach zdjęciowym, a dzięki temu właśnie mogłem przywitać się ze swoją przełożoną w moim własnym mieszkaniu po kąpieli w gorącej wodzie i nitkowaniu zębów. Nie wiem, gdzie bym się znalazł, gdyby nie ta praca. Być może skończyłbym w jakimś rowie, skoro w rodzinnym domu nie widziano mnie mile. Wpadłem tam tylko po wypisie, żeby zabrać parę rzeczy. W zasadzie potrzebowałem ze swojego starego pokoju wziąć jedynie umowę o pracę, którą wręczono mi wcześniej. Reszta wydawała się zbędna.

Od początku grałem według scenariusza ułożonego przez prezesa mojej agencji. Ktoś mu mnie polecił, ale nie pamiętam już nawet kto. Znajoma znajomego mojej szkolnej psycholog? Coś takiego. Zaoferowano mi pracę, jeśli poddałbym się terapii i pozwolił, aby przedstawiano mnie jako modela, który wyszedł z zaburzeń odżywiania, by oddać realizowaniu swoich marzeń. Nie miałem nic przeciwko temu, jak już wspomniałem, jedyne co miałem do zaoferowania, to urodę. Miałem szczęście, że i głodówka nie zabrała jej razem z moim dobrym zdrowiem. Inaczej byłbym skończony, czyż nie?

Wizyta na oddziale zamkniętym była jakimś punktem zwrotnym w moim życiu. W zasadzie niewiele wspomnień miałem sprzed niej, wszystkie jakoś rozpierzchły się w zakamarkach umysłu. Niedługo zacznę myśleć, że to ona była moim początkiem. Musiałem się starać robić wszystko, żeby nie była też moim końcem. Prezes chyba obdarłby mnie wtedy z wypielęgnowanej skóry, gdybym znów się psychicznie stoczył. Czy była to wystarczająca motywacja, by tego do tego nie dopuścić? Nie do końca, nic nie było dostateczną motywacją, żeby powstrzymać niechybne, tak przynajmniej mi się wydawało. Można było to przynajmniej odwlekać, ile się dało, ale jakie to było wymagające.

Przed wyjściem nałożyłem na siebie krem z mocnym filtrem przeciwsłonecznym i okulary. Najpierw jechaliśmy na umówioną wcześniej sesję zdjęciową najnowszej kolekcji projektanta, który miał w naszej agencji rangę najważniejszego zleceniodawcy. Miałem wrażenie, że temu mężczyźnie coś we mnie wybitnie nie odpowiada, bo zawsze krzywił się na mój widok. Innych modelek i modeli nie traktował wcale lepiej z tego, co wiedziałem, więc może nie powinienem brać do siebie jego antypatii. Menagerka, która zawsze mi towarzyszyła w ciągu dnia pracy, najwyraźniej także zauważyła jego niechęć, dlatego starała się nie odstępować mnie na krok. Starała się mnie wspierać i chronić, jeśli tylko było to możliwe. Czasami wspominała, że „ładnym ludziom dzieją się złe rzeczy". Dużo nieprzyjemnych skojarzeń nasuwało mi to stwierdzenie na myśl, ale niezależnie od wyglądu, statusu społecznego, płci czy innych podobnych kategorii, ludziom działy się złe rzeczy. Taka po prostu była natura świata. Jeśli ktoś czuwał nad losem człowieka, to najwyraźniej miał czarny humor, tak to właśnie odbierałem.

Czy gdyby stało mi się coś przykrego, powiedziałbym, że los tak chciał i nie miał temu nikomu za złe? Spodziewałem się, że tak by nie było. Nawet jeśli czasem myślałem o sobie jako o kimś gorszym od innych, niepotrafiącym zrozumieć siebie i otaczających go ludzi, a także sprowadzającym swoją egzystencję właściwie jedynie do przetrwania w skomplikowanym świecie, nie uważałem, żebym zasługiwał na jakąś krzywdę. Długo zajęło mi nim zakorzeniłem w sobie tę myśl, ale uznawałem ją za szczerą. Nikt nie zasługiwał na to, aby spotykały go złe rzeczy.

Ciało uwieczniane na setkach zdjęć, nieważne czy w ubraniu czy bez niego, wyglądało tak atrakcyjnie, że aż przestawałem mieć wrażenie, iż mój spaczony umysł w nim tkwił. Nie wiem, czy była to kwestia zdolności fotografów, wysokiej jakości aparatów, profesjonalnego oświetlenia czy końcowego retuszu, ale czułem, że moja jaźń do niego nie pasowała. Blask fleszy nie raził moich oczu, a wrzask fanek mnie nie ogłuszał. Jedynie uśmiechałem się na okazywanie uwielbienia kreacji agencji. Doskonale wiedziałem, że mój umysł liczył się w tym wszystkim najmniej, że to nie on wzbudzał zainteresowanie. Historia, która miała za mną stać, miała swój happy end daleki od prawdy. Moje prawdziwe ja w ciągu dnia kuliło się gdzieś w zakamarkach świadomości, żeby nie przeszkadzało w odgrywaniu roli. Nie udzielałem wywiadów, żeby nie żadne nieścisłości nie wkradły się w wymyślony życiorys. Osoby, którą byłem naprawdę – samotnej i zniszczonej - nikt nie miał już poznać. To zupełnie, jakby pogrzebano mnie żywcem. Chociaż nie podpisywałem żadnego cyrografu, to zgodziłem się na to, więc pretensje mogłem mieć jedynie do siebie. Nadal byłem zbyt słaby, by poradzić sobie bez swojej maski. Nie wiedziałem, czy kiedyś odważę się jeszcze pokazać innym swoją prawdziwą twarz. Czy byłaby równie piękna bez przyklejonego uśmiechu i wyrażająca zagubienie, które rozrywało mnie od środka? Nie wiedziałem, bałem się nawet przyjrzeć się sobie w lustrze, kiedy nachodziły mnie podobne przemyślenia. To dziwne, że nawet ja sam nie chciałem już dostrzegać siebie. Zresztą pokazywanie się innym w takim stanie, jakim teraz się znajdowałem, także wydawało się niestosowne. Żeby przetrwać, należało trzymać problemy głęboko w sobie, żeby nikt ich nie dostrzegł. Nie widziałem w swoich słabościach niczego pięknego, wręcz przeciwnie, miałem je za skazę. A przecież gdyby zniknęły, nic by ze mnie nie zostało. Mojej osoby nie tworzyły wspomnienia, zainteresowania czy cele, w zasadzie ostatnio miałem wrażenie, że składam się wyłącznie z problemów, wijących się wokół siebie niczym nicienie. Powinienem zmusić się, aby to zmienić, ale w jaki sposób mógłbym to uczynić? I czy miało to jakikolwiek sens? Czy miałbym istnieć pod starą maską w nowej formie sam dla siebie? Nie wiem, czy bym tak potrafił.

Miałem wrażenie, że wpadałem w niekończącą się spiralę osamotnienia. Nie pokazywałem nikomu tego, jaki jestem naprawdę, bo gdybym to zrobił, zniszczyłbym wizję tego, jaki powinienem być. Ludzie chcieli widzieć we mnie przystojnego celebrytę, czerpiącego z życia tyle, ile się dało. Niestety, nie umiałem nawet delektować się smakiem czekoladek, które niekiedy dostawałem od fanek. Nie umiałem docenić spojrzeń rzucanych w moją stronę spod długich rzęs ani komplementów prawionych miękkim szeptem. Zresztą i tak skierowane były one do kogoś wymyślonego, a jednocześnie sprawiającego wrażenie bardziej prawdziwego niż ja.

Gdyby prezes stwierdził, że zabawnym byłoby uczynienie ze mnie skandalisty z niewinną twarzą, chyba bym siebie dosłownie znienawidził. Nie mógłbym wtedy pozbyć się żadnym sposobem wrażenia bycia kompletnym oszustem. Nie dość, że musiałbym grać przed wszystkimi nieznajomymi, to jeszcze przed osobą, z którą łączyłoby mnie coś więcej. Choćby przez krótką chwilę. Poczułbym się wtedy odarty ze wszelkiej szczerości. Nie zgodziłbym się na to za żadne pieniądze. Nigdy dotąd z nikim nie byłem na tyle blisko, żeby mieć podobne rozterki, a jednak nie chciałbym obawiać się własnej nieszczerości. Nie należało mieszać życia prywatnego z zawodowym, każdy doskonale o tym wiedział. Ja jednak miałem tylko jedno z nich i tylko ono kształtowało moją rzeczywistość. Nawet nie mogłem powiedzieć, że oddałem się pracy. Ja się jej zwyczajnie sprzedałem.

Za poczucie bezpieczeństwa i stabilność udawałem kogoś, komu nie dorastałem do pięt. Wyobrażałem sobie, że ludzie skłonni byli robić coś bardziej upokarzającego i nie powinienem użalać się nad sobą. W ogóle nic dobrego z rozmyślania nad swoim życiem nie wynikało. Gdyby prowadziło to do zmian...

Wieczorem miał być pokaz. Nie musiałem się do niego przygotowywać. Cały czas poruszałem się wystudiowanymi ruchami, że niektórzy nawet byliby skłonni uwierzyć, że czułem się z nimi naprawdę w pełni swobodnie – wysoko uniesiony podbródek, rozluźnione ramiona, proste plecy, wypięta pierś. Nie sądziłem, abym był próżny, a jednak robiłem wszystko, by wyeksponować moją urodę. Straciłbym pracę wraz z jej przeminięciem, a któż mógł przewidzieć, kiedy ono nastąpi? Być może wyjdę z mody w następnym sezonie niczym ubrania, które miałem dzisiaj na sobie zaprezentować.

Nałożono mi makijaż. Nic ekstrawaganckiego tym razem. Moja twarz nie powinna odciągać uwagi od tego, co miałem na sobie. Zamknąłem oczy, kiedy kosmetyczka nakładała puder na moją skórę. Puchaty pędzel pokryty jasnym proszkiem gładził ją niemal pieszczotliwie. Słyszałem dookoła szmery wyrażające ekscytację. Organizacja na pokazach mody ostatnio doprowadziła do tego, że nie pozostało wiele miejsca na improwizację. Niemniej jednak niektórzy po raz pierwszy pojawili się za kulisami takiego wydarzenia. Głównie młode nabytki tego brutalnego świata wyrażały swoje podekscytowanie, próbując jednak zachować przy tym profesjonalne opanowanie, którego dopiero musiały się nauczyć. Powstrzymałem ciężkie westchnienie, nie chcąc myśleć o tym, że modeling może manipulować nimi tak samo jak mną, odbierając im chęć do dalszego rozwoju czy nawet egzystowania. Jednak pewnie większość z nich miała za sobą normalną rodzinę, bliskich przyjaciół i miłe wspomnienia, ja tymczasem za swoim miłym uśmiechem kryłem jedynie pustkę.

Po pokazie był jeszcze bankiet dla wybranych gości. Modele i modelki także zostali zaproszeni, chociaż zważywszy na to, że część z nich nadal miała na sobie kreacje założone na pokazie, ciężko było stwierdzić, czy mieli status pełnoprawnych gości czy też elementu wystroju. Obracałem w palcach kieliszek z szampanem – jedynie to zdradzało nerwowość, która we mnie narastała. Uczestnictwo w takich wydarzeniach było elementem mojej pracy, ale nie lubiłem ich, ani nawet do nich nie przywykłem. Przez cały wieczór myślałem jedynie o tym, kiedy będę mógł się stąd wymknąć pod pretekstem późnej pory, wypicia zbyt dużej ilości alkoholu czy za sprawą innej bzdurnej wymówki.

Menagerka zostawiła mnie na chwilę samego, chcąc porozmawiać z narybkiem agencji. Nie miałem jej tego za złe, zresztą była o wiele bardziej towarzyska niż ja i biznesowy flirt pewnie nawet sprawiał jej przyjemność. Trzymałem się w pewnym oddaleniu od reszty osób wypełniających sporą salę bankietową. Większość z nich zebrała się przy szwedzkim stole, który miałem na cenzurowanym. Mogłem jedynie zadowolić się kilkoma kieliszkami szampana lub skusić się ewentualnie na słodki poncz, ale nie piłem go tak długo, że pewnie wydałby mi się zwyczajnie mdły.

Poczułem jednak jego zapach, nawet jeśli nie miałem się go napić. Z początku myślałem, że to woń owocowych perfum wcisnął się w moje nozdrza, jednak okazało się, że ktoś zbliżył się do mnie ze szklanką barwnego napoju. Po raz pierwszy od dawna zapach jedzenia nie przyprawił mnie o mdłości, a wydał się nawet przyjemny.

Przywitała się ze mną młoda dziewczyna, którą widziałem podczas pokazu. Jej jasne włosy układały się w urocze, okalające twarz loki. Obdarzyła mnie nieśmiałym uśmiechem, dalekim od tych wystudiowanych grymasów znanych wszystkim osobom w tym hermetycznym środowisku. Przedstawiła się i powiedziała, że ciężko pracowała, aby przyjęto ją do tej samej agencji co mnie. Chociaż ton jej głosu był spokojny, zdawała się mieć jeszcze dużo energii w zanadrzu. Wyglądała na przejętą, ale wyraz jej twarzy zdradzał, że bawiła się dobrze. Spotkanie kogoś szczerze, choć może nieświadomie, wyrażającego to, co działo się w jego wnętrzu, potraktowałem odświeżająco. Nie umiałem już zachowywać się podobnie.

Zamknąłem oczy i uniosłem kąciki ust do góry. Zawsze robiłem to, żeby dać sobie sekundę na poprawienie swojej maski. Nie mogłem się jej już pozbyć, musiałbym zedrzeć ją z siebie razem z twarzą. Dziewczyna speszyła się lekko, chociaż nie umiałem powiedzieć, czy było to podyktowane moim zachowaniem czy jej śmiałością. Zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, dodała jeszcze kilka słów od siebie, których się nie spodziewałem.

- Cieszę się, że udało ci się wyjść z choroby i osiągnąć sukces. Byłeś dla mnie inspiracją, dziękuję.

Nie umiałem znaleźć odpowiednich słów odpowiedzi. Nie byłem przygotowany na to, że ktoś może kiedyś poruszyć ten temat. Dotychczas nikt tego nie robił, a przecież moja kariera trwała dobre kilka lat. Miesiące udawania, że wszystko było w porządku, zdawały się nie mieć ani początku ani końca po tak długim czasie. Chociaż dopiero poznałem tę dziewczynę, wszystko wskazywało na to, że ona znała mnie już od jakiegoś czasu – a przynajmniej obraz mnie, który miała dostrzegać. Pierwszy raz od dawna poczułem na własnej skórze, jakbym oszukał kogoś, kto na to nie zasłużył. Ona była... była inna. Przynajmniej taka mi się wydawała.

Podziękowałem jej po prostu i wyraziłem nadzieję, że jej kariera rozkwitnie jak jej uroda. Nie chciałem jednak, żeby jej szczerość przy tym sczezła, a radość z życia zapodziała się gdzieś pośród wizytówek, zachowanych okładek magazynów o modzie i kopi wywiadów. Gdyby moje oczy wyrażały coś innego niż pustkę, zapewne próbowałyby przekazać, że należy uciekać, póki jeszcze miało się szansę. Im dłużej się w tym trwało, tym mniej perspektywy miało się po zrezygnowaniu – dobrowolnym lub wymuszonym. Świat mody żywił się czyimś ciałem niczym sępy, a kiedy wszystko zostało już obgryzione do kości, pozostawiały bez namysłu szkielet, szukając kolejnej ofiary, czy jak to się u nas mówiło „wschodzącej gwiazdy". Kiedyś także nosiłem to miano, ale byłem wtedy tak młody i niedoświadczony, że traktowałem to jako coś wyróżniającego. Tymczasem był to tytuł przechodni, znajdującego nową osobę godną jego noszenia wraz ze śmiercią kariery poprzednika. Nieco to okrutne, ale w zasadzie czy cały świat nie opierał się na tej samej zasadzie?

Rozmawialiśmy trochę podczas reszty przyjęcia, co najwyraźniej sprawiło jej przyjemność. Nie były to rozmowy o niczym szczególnym, na szczęście nie o naszej pracy, co bardzo mnie cieszyło. Z drugiej jednak strony po raz pierwszy od dawna ktoś rozmawiał ze mną o nieznośnie upalnych dniach, o ulubionych zespołach muzycznych i miejscach do odwiedzenia w czasie wakacji. Poczułem się potraktowany normalnie – jak człowiek. Nie obdarzała mnie czcią, jak niektóre z fanek, ani nie traktowała mnie, jakbym był pachołkiem niczym niektórzy ze zleceniodawców. Nikt nie zbliżył się do mnie w trakt krótkim czasie, traktując jako kolegę z pracy. Nie mogłem odwdzięczyć się jej niczym więcej niż niezobowiązującą rozmową – zbliżenie się zbyt blisko do mnie i moich problemów pochłonęłoby jej energię niczym czarna dziura zżerająca światło. Nie dopuszczałem nikogo zbyt blisko siebie, bojąc się bycia uznanym za kłamcę, bo mój wizerunek radzącej sobie z życiem osoby szybko by upadł, z drugiej pociągnąłbym na dno każdego, kto zechciałby przeżywać razem ze mną moją codzienną katorgę.

Nie czerpałem przyjemności ani z wysublimowanych, ani z prostych rzeczy. Nie można było ze mną iść na lody, bo mi nie smakowały, do parku, by przyciągałbym zbyt dużo uwagi, do domu, bo tabloidy nie przestałyby o tym pisać. Byłem beznadziejnym kandydatem na przyjaciela, a co dopiero na kochanka. Dotychczas wmawiałem sobie, że to było w porządku, nie potrzebowałem nikogo, by funkcjonować, nawet jeśli tłumiłem w sobie uczucie samotności. Teraz musiałem zacisnąć zęby, żeby egoistycznie nie przytulić pierwszej osoby, która okazała mi odrobinę ciepła w zupełnie niezobowiązującym wydaniu. Czułem się z tym okropnie, a jednak nie straciłem pogodnego wyrazu twarzy, jak na dobrego aktora przystało.

Miałem właśnie opuszczać bankiet, menagerka już zamówiła nam taksówkę do domu. Żegnałem się z moją towarzyszką, akurat gdy reporter celował w nas swoim obiektywem. Z reguły nic dobrego z podobnej konfiguracji nie wychodziło, a kiedy dostrzegłem, że dziewczyna wspina się na palce, wiedziałem już do czego to zmierzało. Wstrzymałem oddech. Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia – zarówno odepchnięcie jej jak i przyjęcie pocałunku będzie jutro opisane w każdej gazecie i w sieci. Portale plotkarskie będą się tym karmić, dopóki nie trafi się jakiś nowszy skandalik.

To było ledwie cmoknięcie, a jednak czułem na swoich ustach ślad czerwonej szminki. Uśmiechnęła się zalotnie, machając mi na pożegnanie. Odruchowo uniosłem palce, żeby dotknąć swoich warg, osłupiały. Nie był to mój pierwszy pocałunek, ale tak jak każdy z poprzednich nie miał nic wspólnego z miłością. Menagerka nie będzie zadowolona z tego, że dałem się tak podejść. Fanki zawsze się wkurzały, kiedy pojawiała się przy mnie jakakolwiek kobieta i było to potencjalnie problematyczne.

I tak wróciłem do mieszkania z myślą o tym, że w sumie chyba mnie wykorzystano. Zarówno modelka jak i reporter prawdopodobnie wybiją się na moim wizerunku, a ich kariera nabierze rozpędu. Być może byli w zmowie, tego już się nie miałem dowiedzieć. Miałem jednak nikłą nadzieję, że mimo wszystko nie dałem się zupełnie nabrać na jej słodkie słowa i były one szczere. Nie chciałem w każdym przejawie sympatii doszukiwać się drugiego dna i niecnych zamiarów – czy życie mogło przestać wpędzać mnie w paranoję?

Przełknąłem ślinę, bojąc się, do czego innego ludzie zdolni byli się posunąć, aby wycisnąć ze mnie wszystko, co się dało. Prezes agencji, projektanci mody, inni modele. Ile czasu minie, zanim ktoś zapragnie dla korzyści wślizgnąć mi się do łóżka lub zrobić coś podobnie nieodpowiedniego.

Pożegnałem się w windzie z menagerką i życzyłem jej dobrej nocy bez większego przekonania. Popadałem w tak podły nastrój, iż wydawało mi się, że ona także pasożytowała na mnie, odrywając jak najwięcej kuponów. Potem miała mnie wyrzucić i znaleźć sobie nowego podopiecznego o ładnej twarzyczce i anielskim uśmiechu.

Może wszystko byłoby inaczej, gdybym był normalny. Gdyby ojciec mnie nie zostawił, gdyby matka o mnie dbała, gdybym nie zachorował, gdyby moje zdrowie psychiczne się nie stoczyło, gdyby nie wręczono mi umowy o pracę w agencji zatrudniającej modelów. Gdyby, gdyby, gdyby. Tego też nie miałem się dowiedzieć. Nie znałem już innego życia poza takim, w którym ktoś dyktował rytm moim dniom i mówił, co miałem robić. Nie podejmowałem nawet decyzji dotyczących tego, co będę jadł. Dietetyk to robił. Nie mogłem nawet zadecydować o tym, że nie będę jadł. Do dziś była to jedyna rzecz, nad którą miałem kontrolę.

Do czego miało zmierzać to wszystko? Mój żywot nie układał się w żadną historię. Był tylko zlepkiem podobnych do siebie dni, wyprutych z emocji i przeżyć. Sądziłem, że dopóki ktoś inny widział w nim sens, mogłem egzystować dalej, choć go nie dostrzegałem, jednak teraz...? Dla innych byłem tylko narzędziem do zarabiania. Sam siebie nie umiałem traktować z większą godnością.

Nic mi nie zostało. Zabrano mi własną osobowość, szczerość, możliwość stanowienia o sobie. W zapomnienie poszły też nadzieję o przyjaciołach i rodzinie. Nie wiedziałem, czy zrzucić to na pozbawione sensu oddanie się karierze czy na wyniszczającą emocjonalnie chorobę. Problem mógł też leżeć we mnie. Może zwyczajnie nigdy nie miałem być szczęśliwy i kochany? Ktoś mógł z góry zaplanować moje życie jako modela-wydmuszki. Zawsze ktoś inny decydował o tym, co się ze mną działo, więc czemu i to nie miało zostać ustalone bez mojej wiedzy?

Nie pchałem się na ten świat. Sprowadzono mnie na niego siłą. Od tamtego czasu starałem się tylko przeżyć, nawet jeśli wiązało się to z oddaniem kontroli nad swoim losem komuś innemu. Miałem jednak szansę podjąć dzisiaj ostatnią samodzielną decyzję, której nikt nie będzie w stanie podważyć, cofnąć ani odwołać.

Otworzyłem drzwi na balkon.

Można było zmusić mnie do przyjmowania pokarmu, podobnie jak do odgrywania roli kogoś pięknego, zdrowego i silnego. Nikt jednak nie zmuszał mnie dotychczas do życia i już nikomu się to nie uda. Nawet mnie samemu.

Ostatni raz pragnąłem poczuć, że odzyskałem kontrolę.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro