Poczucie winy nigdy nie miało tak słodkiego smaku | Genshin Impact
Monsun nadszedł niespodziewanie. Niebo zmieniło kolor z czystego błękitu na ciemny granatowy w zatrważającym tempie. Zupełnie jakby Barbatos rozgniewał się na swój lud, gdyby nadal się nim opiekował. Pierwsze krople ciepłego deszczu nieśmiało opadły na moją skórę, kiedy przeprawiałem się przez przesmyk oddzielający Liyue od Mondstadtu. Z początku myślałem, że to tylko przelotna zmiana pogody, ale prędko okazało się, jak złudna była na to nadzieja.
Wracałem z poselstwa w Sumeru. Podróż zajęła mi tydzień. Nie mogłem narzekać, gdyż nie doświadczyłem większych niedogodności. Nie licząc oczywiście ulewy, która właśnie mnie złapała.
W okolicy nie było żadnego miejsca, które mogłoby zapewnić mi ochronę przed deszczem. Ciężkie krople przeciskały się nawet między liśćmi najgęstszych koron drzew. Próbowałem schować się pod jednym z nich, ale moje ubranie było już wtedy doszczętnie przemoczone.
Westchnąłem ciężko, odgarniając do tyłu włosy, które przyległy do mojego czoła. Padało tak rzęsiście, że ledwo widziałem na parę metrów do przodu, nawet osłaniając oko przed ulewą. W oddali słychać było grzmoty.
Zmusiłem się do wznowienia marszu. Dzień się kończył. Chciałem przed zmrokiem dotrzeć do miasta, ale w taką pogodę nie spodziewałem się sukcesu. Kończyny miałem już ociężałe, a nasiąknięte ubrania zdawały się ciągnąć mnie ku ziemi.
Kierowałem się ścieżką wzdłuż plaży. Musiałem uważać, żeby nie poślizgnąć się na błocie. Kilka barwnych motylu przemknęło mi obok kostek, szukając schronienia w sobie tylko znanym miejscu. Je najwyraźniej też zaskoczyła nagła zmiana pogody. Zwykle ich jasnoniebieskie skrzydełka iskrzyły się w ciepłych promieniach słońca.
Próbowałem pokrzepić się myślą, że Cryo w deszczu miało przewagę nie do przecenienia, ale nie spodziewałem się spotkać już żadnych nieprzyjaciół. Czułem jedynie znużenie. Przez jakiś czas buty zapadały mi się w grząskim piasku.
Najbliższym miejscem, w którym mogłem się zatrzymać, była Winnica. Tam się kierowałem, chociaż z początku planowałem ją ominąć. Miałem podstawy, by sądzić, że byłem tam mile widzianym gościem, choć może nie zdaniem gospodarza.
Winnicę wiele lat temu zbudowano na niewielkim pagórku blisko jeziora. Po jego łagodnych zboczach spływały krzewy winogron. O tej porze w słoneczne dni już z daleka dało się czuć zapach dojrzewających owoców. Deszcz jednak sprawiał, że dało się czuć jedynie wilgotną ziemię.
To miejsce nie było moim domem. Już nie.
Niemal z radością przywitałem brukowaną dróżkę prowadzącą do tylnych drzwi posiadłości. Chciałem cicho wślizgnąć się do wnętrza domu, nie zostawiając śladów błota na dywanie przy głównym wejściu. Nie myślałem o manierach i wszedłem bez pukania, uciekając niemalże przed grzmotem rozlegającym się gdzieś za moimi plecami.
Otuliło mnie ciepłe powietrze, zanim doszedł do mnie zduszony kobiety krzyk.
– Spokojnie, spokojnie, to tylko ja. – Uniosłem otwarte dłonie w obronnym geście.
– Panicz Kaeya?! Przestraszył mnie pan!
Natknąłem się w kuchni na Adelinde. Innych służek w pobliżu nie było. Drzwi nadal były otwarte i stałem w progu. Deszcz szturmem wdzierał się do środka i zachlapał podłogę.
– Mogę wejść? – zapytałem, chociaż i tak nie zamierzałem przyjąć odmowy. Woda z moich ubrań ciekła jak dziurawego wiadra i pod moimi stopami prędko zebrała się brudna kałuża. – Przepraszam za bałagan...
– Cały pan przemókł, wielkie nieba. Proszę usiąść, zaraz przyniosę coś na przebranie. – Kobieta opuściła żwawo pomieszczenie. Usiadłem blisko rozgrzanego pieca kuchennego, zdejmując przy okazji buty. Chlupała w nich woda. Schowałem je za zapieckiem, żeby wyschły.
– Proszę, ręczniki i szlafrok. Zagrzać wody do kąpieli? – Adelinde zawsze okazywała mi dużo życzliwości, chociaż niekiedy mnie to przytłaczało.
– Wystarczy, że chwilę posiedzę przy kominku. Chcę tylko przeczekać tę burzę – stwierdziłem, chociaż kiedy wyjrzałem za okno nie potrafiłem dostrzec jej końca.
Niepokój ścisnął mi żołądek. Wolałbym tutaj nie zostawać, gdybym tylko mógł. Z tym miejscem wiązało się zbyt dużo bolesnych wspomnień. Do pewnego dnia były one radosne, lecz jedno wydarzenie zmieniło wszystko. Wolałbym spędzić ten wieczór w ciasnych i do granic możliwości praktycznych pokojach w kwaterze rycerzy Favoniousa niż tutaj. Czułem jednak, jak resztki sił mnie opuszczają. Biodra i ramiona zaczęły boleć mnie po wielogodzinnym marszu.
– Diluc jest w domu? – zapytałem z udawanym uśmiechem, chociaż to z jego powodu unikałem tego miejsca jak ognia.
Jak ognia.
– Pan Diluc jeszcze nie wrócił, ale proszę się rozgościć. Przygotuję ciepłą herbatę, jeżeli panicz sobie tego życzy. Mogę też zaoferować ciepły posiłek, ale to mi chwilę zajmie.
– Zagrzej mi wina, proszę. – Zostawiłem pokojówkę, nie czekając na odpowiedź.
Jeden z ręczników zarzuciłem na włosy, kiedy drugi wciąż ściskałem w ręku. Poszedłem do łazienki na piętrze. Zostawiałem za sobą mokre ślady stóp i spadających z rękawów kropel wody. Wszędzie gdzie się nie pojawiłem, sprawiałem kłopoty.
Wrzuciłem do miednicy pelerynę, swój szeroki pas, potem kamizelkę wraz z koszulą. Dyskomfort znikł, kiedy materiał ciężki od wody przestał mi się przyklejać do torsu. Siłowałem się ze spodniami, które przyległy do skóry i jakby się skurczyły, ale i one w końcu wylądowały na mokrej stercie ubrań razem z rękawiczkami.
Wytarłem się dokładnie. Materiał ręcznika był przyjemnie miękki. Po Dilucu spodziewałbym się raczej surowego ascetyzmu zamiast przywiązania do luksusu, ale nie zamierzałem narzekać. Posiadłość i jej wyposażenie praktycznie się nie zmieniła od...
... od czasu wypadku.
Zresztą odkąd się to stało praktycznie tutaj nie bywałem. Przeniosłem się do miasta, żeby zejść Dilucowi z oczu. On sam zresztą wyjechał i nie pokazywał się w Mondstadtcie przez kilka lat.
Myślałem, że już go nigdy nie zobaczę.
Westchnąłem ciężko, przeczesując palcami wilgotne włosy. Miałem się tutaj zatrzymać jedynie na chwilę, nie miałem czasu, żeby rozpamiętywać przeszłość. Skrycie liczyłem na to, że gospodarza domu ulewa zatrzyma w mieście. Wolałbym, żeby mnie tutaj nie zastał, a jednak Adelinde na pewno nie wypuści mnie stąd przed kolacją. Musiałem przywdziać na twarz wyuczoną, lekceważącą obojętność, żeby wszystko poszło po mojej myśli.
_________________________________
Od kominka w salonie biło przyjemne ciepło. A może to od grzanego wina mięśnie się rozluźniły, a umysł lekko zaćmił. Siedziałem na wygodnym krześle, przy stole, do którego ledwo sięgałem jako dziecko. Wyciągałem nogi w kierunku płomieni. Po rozgrzanej skórze chwilowo nie przenikał nawet cień niepokoju.
Kiedyś ta posiadłość tętniła życiem, przynajmniej tak ją zapamiętałem. Często wyprawiano przyjęcia i zapraszano gości. Teraz w jej ścianach echem odbijał się głos każdego bywalca, dlatego instynktownie starałem się zachować ciszę. Mimo bycia praktycznie opustoszałą, nadal wyglądała dość przytulnie ze swymi ciepłymi kolorami, zadbanymi dywanami i oknami, które przy lepszej pogodzie wpuszczały do wewnątrz snopy światła. W tej chwili o szyby rozbijały się krople deszczu. Chmury ciągnęły się po horyzont, aż za lodowe szczyty Smoczego Grzbietu.
Podparłem głowę ręką, kiedy stłumione dźwięki deszczu zaczęły mnie nieco usypiać. Tuż obok mnie stał wazon z kwiatami lnu. Ich chłodny kolor kontrastował z ciepłymi barwami wszystkiego dookoła, więc odruchowo przyciągał wzrok.
Otuliłem się cieplej czarnym szlafrokiem, który wręczyła mi Adelinde, kiedy wzdłuż podłogi przemknęło zimne powietrze. Ono dotarło do mnie prędzej niż odgłos otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych.
Do tych wnętrz pasowałem równie mało co ustawione na stole kwiaty, musiałem przyciągać uwagę jeszcze bardziej.
– Co ty tu robisz? – Nawet jeżeli nie spodziewałem się ciepłego przywitania, i tak nigdy nie przestałem na nie liczyć. Jakie to żałosne.
– Wracam z wakacji. Cieszę się ostatnią atrakcją.
Posłałem przybyszowi niewinny uśmiech, gdy odwracałem się w jego kierunku. Myślałem, że będzie próbował mnie ignorować, jak zazwyczaj, ale zamiast tego podszedł bliżej. Niby z kominka buchnęło mi w twarz ciepłe powietrze, które go otaczało.
Przyjrzałem mu się szybko. Ani na jego płaszczu, ani na jego butach, nie było śladu wilgoci.
– Widzę, że twoja Wizja dobrze ci służy.
Kiedyś zdawało mi się, że dopełnialiśmy się z Diluciem, teraz raczej sprawialiśmy wrażenie zupełnych przeciwieństw. Tyle rzeczy się zmieniło, że teraz nawet nie potrafiliśmy rozmawiać ze sobą bez zaciskania zębów. Przez klatkę piersiową przeszedł mnie ostry ból, zupełnie jakbym sam siebie przekłuł lodowym szpikulcem. Czasami zastanawiałem się, czy on także czuł, jakby jego serce zmieniło się w rozżarzony węgiel. Nie zamierzałem go o to pytać. Nie byliśmy ze sobą szczerzy od lat.
Ostatni raz, kiedy się to zdarzyło...
... cóż, prawie mnie zabił.
Nigdy wcześniej, ani też nigdy potem, nie widziałem, by władał ogniem tak gorącym, że przybierał biały kolor. Spodziewałem się, że przepełniała go wtedy czysta furia. Nie powinno mnie to dziwić. Najpierw jego ojciec został zamordowany, a przyszywany brat okazał się podrzutkiem khaenri'ah. Nie miałem wyrządzić niczego dobrego ani dla rodziny, która mnie przyjęła, ani dla ziemi, po której teraz stąpałem. Nie liczyło się to, że nie zdążyłem zrobić nic złego. Nie pytał, po której stronie zamierzałem się opowiedzieć. Po prostu skierował w moim kierunku swój dwuręczny miecz.
Niewiele brakowało, a skróciłby mnie o głowę tamtego dnia. Czy nie tak byłoby najprościej dla nas obu? Nie wiedziałem, skąd wzięła się we mnie wtedy wola walki o własne życie. Może potrzebowałem jeszcze szansy na zadośćuczynienie własnego pochodzenia, a może bałem się opuścić jedyną bliską osobę, która została mi na świecie.
Zostałem jego obiektem nienawiści, żeby nie pogrążył się w bezczynnym żalu. Żałowałem tej decyzji do dzisiaj. W tamtej chwili wypełnił mnie smutek i żałość, które krystalizowały się w postaci lodu na koniuszkach palców.
Teraz wszystko trzymaliśmy przed sobą w sekrecie, zostawiając jedynie miejsce na domysły.
– Nie gap się tak, to niegrzeczne. I skoro już siedzisz na wprost wejścia, mógłbyś chociaż coś na siebie włożyć.
– Adelinde nie miała dla mnie żadnych ubrań na przebranie, dała mi tylko szlafrok. Jak się domyślam, twój szlafrok.
Ostentacyjnie się nim opatuliłem, chociaż nie było mi już zimno. Nie mogłem powstrzymać się od prowokowania go, w momencie kiedy dokładnie tego ode mnie oczekiwał.
– Chyba nie wyrzucisz mnie teraz na deszcz...?
Odszedł ode mnie. Myślałem, że zwyczajnie zostawi mnie bez odpowiedzi.
– Tylko nie opróżnij całej piwnicy, kiedy będę spać. – Najwyraźniej zwrócił uwagę na opróżniony kielich stojący na stole. Przynajmniej nie zapytał, ile już zdążyłem wypić. Chociaż biorąc pod uwagę to, jak często upijałem się w jego tawernie, na pewno potrafił to sam ocenić.
To oznaczało, że mogłem zostać, chociaż nie przeszłoby mu to przez gardło.
– Nie dotrzymasz mi towarzystwa? – Wychyliłem się z krzesła, by skierować wzrok w jego stronę, ale już znikał mi z oczu za ścianą.
Westchnąłem. Drewno w kominku trzaskało uspokajająco. Rozchodził się od niego zapach świerkowych igieł, być może Donna trochę ich dorzuciła. Utkwiłem spojrzenie w językach ognia muskających palono. Deszcz nadal bębnił o szyby, ale jego dźwięki zdawały się łagodnieć. Burza musiała się oddalić, bo nie było już słychać żadnego grzmotu.
Przeczesałem włosy palcami. Gorący alkohol zadziałał na mnie dziwnie silnie, chociaż może to za sprawą zmęczenia. W każdym razie zaczynała ogarniać mnie senność. Oparłem się wygodniej na krześle i zamknąłem lewe oko. Nie mogłem powiedzieć, żeby było to idealne miejsce do spania, ale nie chciałem iść do swojego pokoju na piętrze. Czy raczej do pokoju, który kiedyś zajmowałem.
Pewnie teraz stał pusty.
Zdawało mi się, ze oddech mi zwalniał, ale nie wprawiało mnie to w zaniepokojenie.
Powinienem zapytać Adelinde czy moje ubrania już wyschły, żebym mógł stąd odejść. Pożyczenie parasola nie wchodziło w grę, wiatr nadal był zbyt porwisty, żeby z niego skorzystać. Poza tym pewnie by mnie nie wypuściła, nawet gdybym się upierał.
Usłyszałem kroki dochodzące os strony kuchni, ale nie odwróciłem się w tym kierunku, dopóki nie doszedł do mnie zapach gorącego jedzenia. Co prawda wino złagodziło nieco głód, ale zapach pieczonego mięsa na ponów go wzbudził. Diluc postawił przede mną talerz z parującą zapiekanką z ziemniaków i pieczonego mięsa, pokrytą stopionym serem. Od razu do ust napłynęła mi ślina, chociaż nie dawałem tego po sobie poznać.
Zdziwiło mnie, że Diluc przyniósł porcję dla siebie i zajął miejsce naprzeciwko.
– Smacznego – mruknął tylko, a ja próbowałem zorientować się, czy jego ton nie pasował bardziej do życzenia mi udławienia się.
– Dziękuję. – Wziąłem do dłoni widelec, ale nie spieszyłem się z nabraniem pierwszego kęsa.
Obserwowałem mężczyznę przede mną. Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że był kimś zupełnie innym niż Diluc, z którym dzieliłem dzieciństwo. Siedział napięty jak struna, jedząc mechanicznie. Miał wyraz twarzy, jakby posiłek zupełnie go nie cieszył, mimo że wzrok miał w niego wbity cały czas i nie obdarzył mnie ani jednym spojrzeniem.
Jadłem niespiesznie, w niedbałej pozie, prawie brudząc przy tym stół, ale nie powiedział ani słowa, żeby przywołać mnie do porządku. Może sam był zbyt zmęczony albo przejrzał moje gierki. Zwyczajnie chciałem, żeby zwrócił na mnie uwagę.
– Odniosę talerze – zasugerowałem, kiedy obaj skończyliśmy. – Przy okazji przekażę Adelinde, że jej kuchnia jest jak zwykle wyborna. I może poczęstuję się jeszcze jedną butelką wina.
Dźwignąłem się na nogi i przeciągnąłem nieco, ale zanim zdążyłem ruszyć się z miejsca Diluc siłą posadził mnie z powrotem.
– Ja to zrobię. I nie pij już dzisiaj więcej. Nalegam.
Jego dłonie spoczęły na moich ramionach ledwo o sekundę dłużej, niż było to stosowne. Musiał wcześniej zdjąć rękawiczki, ale nie zwracałem na to większej uwagi. Skupiłem się przez krótką chwilę na jego palcach tak blisko mojej szyi, moich tętnic, oddzielone od skóry i mięśni warstwą materiału. Przełknąłem ślinę, kiedy zabrał brudne naczynia i odszedł.
Przetarłem twarz chłodną dłonią. Od razu od tego otrzeźwiałem, ale nie przywróciło mnie to zupełnie do porządku. Skóra mrowiła mnie w miejscach, których dotknął, zupełnie jakby ją sparzył. Nie czułem jego dotyku latami i nie spodziewałem się, żeby coś w tej kwestii miało się zmienić.
– Woda. – Postawił przy mnie szklany kieliszek. – Sugerowałbym ci pójście spać. Marnie wyglądasz. Ja w każdym razie idę do siebie. Adelinde z pewnością przygotowała dla ciebie twój pokój. – Nie potrafiłem powiedzieć, czy tylko do mnie zwracał się w taki komendacyjny sposób, ale kiedyś tak nie było.
Przed wypadkiem był taki czuły. Nie potrafiłem już w nim wzbudzać takich odruchów.
– Dzięki, wolę tu posiedzieć.
Złapałem za nóżkę kieliszka, a szron z moich palców od razu się po niej wspiął.
Nie chciałem już z nim dzisiaj rozmawiać. Ani na niego patrzeć. Ani być blisko. Schodziłem mu z oczu, żeby oszczędzić mu wspomnień, ale najwyraźniej jedynie uciekałem przed własnymi. Musiałem jakoś się uspokoić. Najchętniej faktycznie bym się upił, ale to rozwiązanie nie wchodziło w tym wypadku w grę. Dostatecznie dużo problemów nastręczałem mu w tawernie, pewnie wolałby nie oglądać mnie pijanego w swoim domu.
– Możesz spać spokojnie. Nie będę ruszać rodzinnych pamiątek – zapewniłem, unosząc do ust kieliszek.
Tak naprawdę zawsze powinien traktować mnie jako przybłędę, którą w istocie byłem. Nie jak brata. Jego ojciec powinien uczynić ze mnie pachołka, a nie towarzysza zabaw dziedzica. Może wtedy wszystko potoczyło by się inaczej. Może wtedy wszystko byłoby prostsze niż teraz. Teraz zresztą nie byliśmy braćmi. Nie mieliśmy ojca, który by nas łączył. Nie dzieliliśmy ze sobą nazwiska.
– Musisz taki być? Obracać wszystko w żart? – burknął. Najwyraźniej nadwyrężyłem jego cierpliwość.
– A ty musisz wszystko traktować tak poważnie? – wyrwało mi się, zanim zdążyłem się dobrze zastanowić nad wagą tych słów. – Nieważne. Poszukam swoich ubrań i pójdę już. – Nie powinienem się pojawiać w tym miejscu. Powinienem unikać jego gospodarza za wszelka cenę, a jednak podświadomie cały czas go szukałem. Cały czas mnie do niego ciągnęło.
– Nigdzie nie idziesz. Zmokniesz i zamarzniesz na kość. Myślisz, że nie widzę, że nie panujesz nad sobą?
Chłód rozchodził się ode mnie, ale ledwo to zauważałem. Dopiero, kiedy przypadkiem zgasł od tego ogień w kominku, dotarło do mnie, że miał zupełną rację. Nie cierpiałem, kiedy się to zdarzało.
– Uspokój się – szyby, po których przed chwilą spływały krople deszczu, pokryły się szronem, a lód spod moich stóp pełzał wzdłuż podłogowych desek.
– Próbuję!
Diluc pstryknął palcami i drewno w kominku ponownie zajęło się ogniem. Widziałem wiele razy, jak rozpalał ognisko czy jak zapalał świeczki, a jednak za każdym razem patrzyłem na to z zafascynowaniem. Potrafił posługiwać się swoją wizją o wiele bardziej precyzyjnie niż ja. Dłużej też ją posiadał i przez to rzadziej zdarzało mu się tracić nad nią panowanie.
Wziąłem głęboki wdech. Wydawało mi się, jakby w gardle krystalizował mi się lód. Chociaż nie było na to szans, coś mnie w nim ściskało i sprawiało ból. Przełknąłem ślinę, żeby pozbyć się tego uczucia, ale to nie pomogło. Wydawało mi się, jakbym miał się zaraz rozpłakać. W kącikach oczu zamarzła mi łza, a dłonie pokryły się grubą warstwą lodu. Próbowałem je schować pod poły szlafroka, żeby Diluc tego nie zauważył, ale nic z tego nie wyszło.
– Daj, nabawisz się odmrożeń.
Sięgnął po mój dłonie i splótł je ze swoimi własnymi. Były przyjemne ciepłe, jakby dopiero co wygrzał je przy piecu. Wzdłuż przedramion spływała mi chłodna woda, wciskając się pod rękawy pożyczonego szlafroka.
– Puszczaj, są obrzydliwie zimne. – Próbowałem wyrwać ręce z jego uścisku, ale trzymał je mocno. Jego ciepło zaczęło powoli przenikać w głąb mojego ciała, przez co zaczynało mi się robić niedobrze. Ze stresu. Nie powinniśmy się do siebie zbliżać na tyle.
– Jestem w stanie to znieść.
Jego skóra była dużo bledsza niż moja. Tak jak mówiłem, byliśmy swoimi przeciwieństwami. A mimo to jeden nie znikał, pod dotykiem drugiego. Chociaż dużo prościej byłoby mi w tej chwili zniknąć. Rozpłynąć się pod jego dotykiem jak marny płatek śniegu.
– Wiedziałem, że jesteś w złym stanie.
– Po prostu nie lubię przebywać w tym miejscu – stwierdziłem oczywistość.
– To był twój dom.
– No właśnie. Był – położyłem nacisk na to słowo. – Teraz to jest twój dom, a ja mieszkam w kwaterach Zakonu.
Rozluźnił swój uścisk, więc prędko cofnąłem się odruchowo. Wpadłem na krzesło i przewróciłem się wraz z meblem na podłogę. Upadłem jak kłoda, nie będąc w żaden sposób przygotowany na złagodzenie spotkania z podłogą. Szlafrok, który jak dotąd był niedbale zawiązany, rozchełstał się bardziej, przez co odkryły się moje ramiona i uda.
Zerknąłem szybko na Diluca, zanim zacząłem się zbierać z podłogi. Zakrył usta dłonią, więc ciężko było mi ocenić wyraz jego twarzy. Niemniej jednak jego oczy nabrały niebezpiecznie ożywionego wyrazu. Jakby nie wystarczyło, ze na co dzień były nieprzeniknione.
Powietrze wokół mnie zrobiło się gorące, jak na pustyni Sumeru, ale dużo bardziej wilgotne.
Stanąłem na nogi, poprawiając odzienie. Ręce mi się nie trzęsły. Przez lata ćwiczenia szermierki przynajmniej kończyny nie zdradzały mnie w stresujących momentach. W starciu moje rozumowanie było jednak jaśniejsze niż w tej chwili. W czasie bitwy zwyczajnie należało zneutralizować przeciwnika. Teraz nie umiałem powiedzieć, czy groziła mi utrata życia czy nie.
– Niezdara ze mnie. – Podświadomie zacząłem odsuwać się od mężczyzny przede mną.
Śledziłem jego ruchy od lat, pojedynkowałem się z nim. Wiele czasu spędziliśmy na wspólnym treningu. Podniosłem gardę, kiedy dostrzegłem, że wyciągał ramię w moim kierunku. Nie spotkałem jednak ciosu do zablokowania. Diluc złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę schodów.
Prawie potknąłem się na ich pierwszym stopniu.
Język uwiązł mi w gardle. Nie powinienem zresztą podnosić głosu. Wszyscy służący w posiadłości powinni już spać, ale byli dostatecznie dobrze wyszkoleni, żeby zareagować na każdy podejrzany dźwięk.
Dałem się wciągnąć na antresole, zanim udało mi się wydusić z siebie.
– Co ty wyprawiasz? Ktoś mógł nas zobaczyć! – Nie zdążyłem rozwinąć dobrze swojej myśli, przygwoździł mnie do ściany, a jego usta naparły na moje.
Nie tak to wyglądało za pierwszym razem. Wtedy był niepewny i bardzo delikatny. Tym razem jego wargi miały smak desperacji. Jego uczucia zdawały się być przepełnione goryczą, a mimo to jego język bez przeszkód wślizgnął się do wnętrza moich ust, kiedy wydałem z siebie zdziwione westchnienie. Na pewno czuł, że moje ciało było spięte, ale nieskłonne do ucieczki. Ułożył dłoń na moim policzku, gładząc jednocześnie skroń kciukiem. Przez moment cieszyłem się tą chwilą, nawet kiedy mój żołądek zaczął się zaciskać.
Próbowałem zebrać myśli, kiedy przerwał pocałunek, ale nie wiedziałem, co w takiej chwili powinienem powiedzieć. Wszystko, z czego tak naprawdę chciałem mu się zwierzyć, nie powinno być nigdy wypowiedziane. Nie mogłem tak zwyczajnie zdradzić mu, że przez te wszystkie lata jego nieobecności, cały czas myślałem o jego ciepłych dłoniach na mojej skórze, o jego miękkich wagach tuż przy moich, o jego przyspieszonym oddechu czy skupionym spojrzeniu.
Tak samo jak wtedy tak i teraz towarzyszyła mi mieszanina pożądania i przytłaczającego wstydu. Te kilka lat temu byliśmy przecież braćmi. Nasze ciała nie powinny nigdy znaleźć się tak blisko siebie, nawet jeżeli ojciec akurat nie patrzył. Teraz już nie byliśmy braćmi. Ja byłem ciemnoskórym cudzoziemcem, któremu puszczano płazem różne wybryki za oddaną służbę miastu, a Diluc był ziemskim posiadaczem, chroniącym Mondstadt na swoje własne sposoby. Powinniśmy trzymać się od siebie jak najdalej, bo niekiedy samo patrzenie na tego drugiego sprawiało ból.
A jednak byliśmy znów w tym samym miejscu. Jego czoło oparte o moje własne. Jego tors napierający na mój.
– Nie powinniśmy tego robić – stwierdziłem, ale nie brzmiało to przekonująco.
Byłem praktycznie roznegliżowany, kiedy Diluc miał na sobie pełne ubranie. Czułem, że odbierało mi to prawo do panowania nad rozwojem sytuacji. Nie chciałem się zresztą opierać jego decyzjom. Nie, jeżeli to miałoby oznaczać, że znów się ode mnie odsunie.
– Nie oponujesz. To będzie zatem nasza wspólna wina. – Pocałował mnie ponownie, wsuwając dłonie pod szlafrok, który jeszcze miałem na sobie. Chociaż przeczuwałem, że Diluc zechce odebrać swoją własność, nie byłem gotowy na to, żeby się przed nim obnażać.
Pogładził mnie po żebrach, po prawej stronie ciała, więc odruchowo skierowałem głowę w tamtą stronę. Korzystając z okazji, polizał moją odsłoniętą szyję. Jego język był gorący i wilgotny, ciężko było nie westchnąć na kontakt z nim.
– Musisz być cicho, żeby nikt nie usłyszał – mruknął mi do ucha. – Co by sobie pomyśleli, gdyby nas tak zastali?
– Może chociaż sprawiałbyś pozory bycia dyskretnym, zamiast rozbierać mnie na korytarzu? – Odsłonił mój tors, żeby móc się mu przyjrzeć. Tylko on potrafił patrzeć na czyjeś ciało tak, jak patrzy się na dojrzałe owoce.
Na oślep złapał za klamkę drzwi, które niegdyś prowadziły do pokoju jego ojca. Pewnie wprowadzenie się do niego było dla niego niełatwą decyzją. Niemniej jednak był to pokój z najlepszym widokiem na rozciągające się po okolicy pola uprawne i dodatkowym wyjściem na taras. Mimo zmiany lokatora, pomieszczenie wyglądało tak, jak je zapamiętałem. Chociaż to, że spowijała je ciemność, raczej nie pozwalało jednoznacznie tego ocenić.
Dałem się wciągnąć do środka, a drzwi zamknęły się za nami z cichym kliknięciem.
– Luc... – zdrobnienie jego imienia wyrwało mi się spomiędzy warg, zanim znów do mnie przywarł. Dawno się tak do niego nie zwracałem. W zasadzie praktycznie nie używałem jego imienia. Jakie to wszystko było dziwne.
Pociągnął za pasek szlafroka. Luźny węzeł nie stawiał oporu i materiał opadł bezwładnie na podłogę wokół moich stóp, rozlewając się niby czarna kałuża.
Nie czułem się dobrze z tym, że patrzył na moje nagie ciało, sam będąc ubranym, więc złapałem za jego krawat i ściągnąłem go zręcznie. Zdążyłem jeszcze rozpiąć szarpnięciem guzik jego kołnierza, zanim uwięził moje ręce nad moją głową.
– Coś ci nie odpowiada? – zapytał. Mimo mroku, który wokół nas panował, jego oczy zdawały się jaśnieć, zupełnie jak rozżarzone węgielki. Spróbowałem wyrwać swoje nadgarstki z jego uścisku, ale bezskutecznie. Był nieco silniejszy ode mnie i najwyraźniej nie wstydził się tego zamanifestować.
– Nie musisz być taki brutalny – szepnąłem, ale mój głos i tak był doskonale słyszalny. Ciszę zakłócały zaledwie odgłosy bezlitosnej pogody i dźwięk naszych przyspieszonych oddechów.
– Słyszałem, że tak lubisz. Twoim kolegom z zakonu rozwiązuje się język po kilku głębszych.
– Schlebia mi twoja zazdrość, ale polemizowałbym – zaprzeczyłem. Mieszanina wstydu i pragnienia nieznośnie we mnie wzbierała.
– Pozwól, że sam to ocenię. – Kilkucentymetrowy dystans, który dotychczas nas dzielił, zniknął zupełnie, gdy do mnie przyległ. Nie mógł nie poczuć mojego spragnionego uwagi przyrodzenia, kiedy swoim udem rozsunął mi nogi. – Nadal jesteś ze mną nieszczery. Żeby nie powiedzieć wprost, że kłamiesz.
Syknąłem, kiedy ugryzł mnie w szyję, jednocześnie mocno napierając na moje krocze swoim ciałem. Kołnierz na pewno nie da rady w całości zakryć śladu po jego zębach.
– Ciiii... nikt się nie może dowiedzieć – szepnął mi do ucha.
Najpierw byliśmy rodziną, potem wrogami, a teraz...?
Teraz jego język bez przeszkód sunął wzdłuż mojego obojczyka, a gorący oddech otulał skórę. Co jakiś czas chwytał za nią zębami, nie zwracając uwagi na to, czy zostaną po tym ślady czy też nie. Chociaż nadal był w ubraniu, miałem wrażenie, że przez warstwy materiału sączyło się rosnące ciepło jego ciała. Nie wykluczałem jednak tego, że to moje robiło się nieznośnie gorące. Aż zaczynałem czuć się niepewnie z myślą, że z mojego wnętrza może bić taki żar.
Musiałem jakoś odzyskać przynajmniej część kontroli nad sytuacją, nawet jeżeli nie miałbym przeciwko daniu sobą kierować. Miałem ku temu okazję, kiedy w końcu puścił moje nadgarstki, ale wpatrywałem się w niego jak zahipnotyzowany, kiedy nieśpiesznie opuścił się na kolana.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę patrzeć na niego z tej perspektywy, chociaż wyobrażałem to sobie w samotne noce.
– Co w ciebie wstąpiło, Diluc? – próbowałem odwrócić jego uwagę od własnego ciała. – Wydawało mi się, ze starasz się wszystkim dać do zrozumienia, że jesteś zupełnie oziębły. – Ciężko było mi złożyć zdanie, kiedy jego głowa znajdowała się tak blisko mojego krocza. – Co się stało z twoją zwyczajową, chłodną obojętnością?
– Zwyczajnie oszczędnie obdarzam swoją uwagą innych. – Ułożył dłoń blisko podstawy mojego penisa, kciukiem gładząc lekko jądra. – Powinno ci to schlebiać, jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy.
– Ależ schlebia, tylko nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem. – Próbowałem pozostać niewzruszony, gdy jego wargi musnęły moją męskość na próbę. Sapnąłem, kiedy dołączył do nich język.
Nie śpieszył się. Bawił się ze mną swoimi wolnymi ruchami, wystawiając mnie na próbę. Byłem boleśnie świadom wnętrza jego gorącego wnętrza jego ust, wilgotnego języka zataczającego delikatne kółka wokół żołędzi. Przyjemność zaczynała być obezwładniająca, ale jednocześnie zbyt subtelna, żeby przynieść spełnienie. Wyciągnąłem rękę, żeby złapać go za głowę, ale odepchnął ją zręcznie. Spojrzał na mnie spod długich rzęs, biorąc moją męskość głębiej, aż poczułem miejsce, w którym zaczynało się jego gardło. Odruchowo wbiłem się paznokciami w drewniane drzwi. Odprysło z nich przy tym trochę farby.
– Byłbyś tak miły i przestał się drażnić? – zapytałem. Czułem jego palce badające niespiesznie napięte mięśnie mojego podbrzusza.
Z obscenicznym mlaśnięciem wyjął z ust mojego penisa.
– To mój subtelny odwet. – Jego dłonie zsunęły się na moje pośladki. Złapał je stanowczo. Mogłem spodziewać się, że zostawi po sobie siniaki. – Choć może powinienem powiedzieć, że tak wyrażam swój podziw dla twoich prób uwiedzenia mnie.
– Nie jestem pewien, czy wiem, o czym mówisz. – Tkwiłem pomiędzy jego ciałem a drzwiami, z raczej niewielką możliwością wymanewrowania się z tego położenia. Powinienem spodziewać się po nim trzymania na krótkiej smyczy.
– Jesteś aż tak zdeprawowany, że robisz to zupełnie bezwiednie? – Wstał, żeby po chwili znów do mnie przylegnąć. Złapał mnie w pasie, by unieść nad ziemie, co było raczej nieoczekiwane. Zanim zdążył mi przyjść do głowy jakiś złośliwy komentarz, rzucił mnie na łóżko.
W powietrze uniósł się zapach świeżo wypranej pościeli. Przez całą podróż nie miałem okazji dotknąć tak miękkiej poszewki. Nie był to jednak odpowiedni moment, żeby cieszyć się jej delikatnością, przynajmniej nie świadomie.
Diluc usiadł okrakiem na moich udach, zanim kontynuował swoją myśl.
– Zacznijmy od tego, w jakich pozach rozsiadasz się przy kontuarze w moim lokalu. – Zaczął rozpinać swoją kamizelkę. – Sugestywne wyrazy twarzy, które przybierasz za każdym razem, kiedy na mnie patrzysz. – Wsunął palce pod kołnierz grafitowej koszuli, żeby go poluzować. – Z początku myślałem, że zerkasz tak na każdego, ale nie, na większość ludzi patrzysz ze znużeniem. – Guziki ustępowały, jeden po drugim, pod jego palcami, odsłaniając coraz więcej skóry. – Twoje desperackie próby zwrócenia na siebie mojej uwagi były... cóż, niekiedy nawet zabawne. – Zsunął z ramion ubrania. – Triumfująca mina, kiedy zauważałeś, że patrzę na to, co masz najlepszego do zaoferowania.
– Najwyraźniej nie były to tanie sztuczki, skoro nadwyrężyłem twoją samokontrolę.
Ledwo zastanawiałem się nad tym, co mówiłem. Wpatrywałem się w idealnie wytrenowane ciało tuż przede mną. Nie mogłem powstrzymać się przed dotknięciem go, gdy był tak bezsprzecznie odsłonięte. Tym razem mi na to pozwolił, nawet jeżeli palce odruchowo spoczęły na widocznej nawet w mroku rozległej bliźnie rozciągniętej wzdłuż boku. Od razu widać, że pozostała po przyżeganiu rozległej rany. Pewnie miał więcej takich pamiątek po swoich samotnych podróżach. Na jego muskularnych ramionach widoczne też były ślady po oparzeniach. Pamiętałem jeszcze jego skórę nieskalaną żadną skazą. Miał wtedy węższe ramiona i łagodny uśmiech, po którym zupełnie nie było śladu.
Chciałem wesprzeć się na łokciach, ale bez większego wysiłku przycisnął mnie z powrotem do łóżka.
– Mam rozumieć, że nie dasz mi się dzisiaj wykazać?
– Powinieneś się cieszyć, że w ogóle pozwalam ci mówić – stwierdził mrukliwie, wodząc kciukiem wzdłuż moich warg, jednocześnie trzymając mnie za brodę.
Kiedy się nachylił, by znów mnie pocałować, czułem jego erekcję przyciskającą się do mojego uda. Chciałem po nią sięgnąć, ale spodziewałem się, że znów unieruchomiłby mi ręce. Musiałem być cierpliwy, jeżeli chciałem dzisiaj coś ugrać.
Pogładził moją szczękę czule. Jednak kiedy jego palce wcisnęły się pod materiał opaski na oko, spanikowałem lekko.
– Wolałbym, żebyś jej nie ruszał. – Odwróciłem głowę w drugą stronę. – Myślisz, że noszę ją bez powodu?
Gdyby nie uzdrowiciele, pewnie straciłbym prawe oko po starciu z Diluciem. W tej chwili z rany przecinającej połowę mojej twarzy, została jedynie cienka, biała blizna ciągnąca się od łuku brwiowego do policzka. Nie była na tle szpetna, żebym nie mógł chodzić z odsłoniętą twarzą, ale wolałem, by ludzie o niej nie wiedzieli i tym samym nie pytali, skąd się wzięła. Nie chciałem musieć opowiadać o tym, że musiałem zmierzyć się z gniewem przyrodniego brata z powodu rzeczy, na które nie miałem wpływu. Moje pochodzenie i dziedzictwo można było ukrywać, ale nie zmienić.
Poza tym... nie chciałem, żeby musiał patrzeć na moją twarz i za każdym razem przypominać sobie ten dzień, tak jak ja musiałem, kiedy widziałem swoje odbicie.
Szarpnięciem ściągnął opaskę. Materiał zajął się ogniem i błyskawicznie spłonął między jego palcami. Z pewnością widział skazę na mojej ciemnej skórze w blasku, który na chwilę oświetlił pokój. Zmrużyłem oczy na widok ognia. Źrenica prawego oka nie reagowała na światło jak trzeba. Nie zwężała się pod jego wpływem przez co nie widziałem na nie zbyt dobrze. Dodatkowa pamiątka po naszej kłótni.
Kiedy po skrawku ubrania, który jeszcze na sobie miałem, pozostał jedynie popiół, a płomień zgasł, obaj zastygliśmy w bezruchu. Czułem jego wahanie. Musiałem coś powiedzieć, jeżeli nie chciałem, by teraz się wycofał. Nie zniósłbym tego. Po raz kolejny odsunąłby się ode mnie, kiedy w końcu miałem go z powrotem tak blisko.
– Nie ma dnia, żebym nie żałował swojego występku. – Delikatnie powiódł palcem w dół blizny. Jego zasępiona mina sprawiała mi ból.
– Przecież nadal jestem piękny. – Wtuliłem twarz w jego dłoń, jakby znak dawnych czasów nie miał dla mnie większego znaczenia. Jego skóra przybrała zapach drewna dogasającego w kominku.
Musiałem wyglądać niezwykle potulnie – roznegliżowany, z rozchylonymi ustami i przymkniętymi oczami, a na dodatek spragniony dotyku. Nie potrafiłem powiedzieć, czy na tak śniadą skórę jak moja, wkradał się rumieniec, ale czułem ciepło na policzkach.
– Nie możesz robić takiej żałosnej miny, bo mi opadnie.
Syknął tylko na ten komentarz.
Ułożyłem dłonie na jego udach, wyczuwając twarde mięśnie pod materiałem spodni.
– Skoro nie chcesz, żeby ktoś się dowiedział, musimy się spieszyć, zanim woja lojalna służba wstanie o poranku – cmoknąłem. – Czas ucieka.
Przez chwilę bałem się, że się rozmyśli. Że moja gadanina, nadająca mi pozory pewnego siebie, odepchnie go ode mnie.
– Tak, lepiej, żeby nikt nie zastał cię w mojej sypialni. Bez ubrań. – Nachylił się, gdy to mówił. – Ze śladami, które na tobie zostawię.
– Jutro powinienem zdać raport Jean, nie mogę się jej pokazać... – syknąłem, czując jak gryzie mnie w ramię, żeby chwilę później czule possać to samo miejsce.
– Na pewno wymyślisz historyjkę na usprawiedliwienie swojego haniebnego wyglądu. – Jego chrapliwy głos rozchodził się echem po moim ciele jakby było puste w środku. Może właśnie stąd brała się niepokojąca wręcz lekkość, która towarzyszyła mi, odkąd weszliśmy na piętro.
Z jednej strony chciałem nacieszyć się chwilą, z drugiej strony moje ciało zaczynało się niecierpliwić. Odruchowo chciałem unieść biodra do góry, ale ciężar Diluca oparty na moich nogach nie pozwalał mi się poruszyć.
– Jean ci ufa, na pewno ją zwiedziesz – szept rozszedł się nad moją skórą, zanim znów zacisnęły się na niej zęby. Im dłużej byłem otumaniony pożądaniem, tym ugryzienia stawały się przyjemniejsze.
– No tak, ty nie wierzysz w co drugie moje słowo – odparowałem.
Złapałem Diluca za ramiona, licząc na to, że uda mi się go z siebie zrzucić i jakoś zmienić układ sił. Był jednak przygotowany na tę ewentualność i tylko parsknął na moją nieudaną próbę. Kontynuował swoją myśl, jakby nigdy nic:
– Moglibyśmy to zmienić – zaczął. – Nie musiałbym mieć cię cały czas na oku, gdybyś... – widziałem, jak jego grdyka porusza się, kiedy przełykał ślinę. – ... gdybyś był mi oddany.
Przez chwilę nie rozumiałem, co miał na myśli. Jak bardzo przyglądał się temu, co robiłem przez te lata? Poczułem się osaczony i jakby ubezwłasnowolniony. Zupełnie jakby w każdej minionej chwili mógł wejść mi w drogę, niezależnie co robiłem. Nie odczuwałem jednak gniewu z tego powodu, przynajmniej nie jedynie. Domyślałem się, że to był jakiś jego pokręcony sposób na okazywanie zainteresowania.
– To zależy, co bym z tego miał. – Nie zamierzałem się z nim targować, byłem jedynie ciekaw, co miałby do zaoferowania.
Owinąłem jeden z jego czerwonych kosmyków wokół palca wskazującego, kiedy zamilkł, by się zastanowić.
– Mogę ci zapewnić, co tylko zechcesz. Już nigdy nie musiałbyś się narażać. Ani się bać. Gdyby upomniano się o ciebie z tytułu pochodzenia... – Dilucowi raczej nieczęsto brakło słów. – Ochroniłbym cię.
– Myślałem, że wolisz nie sprzeniewierzać się z potencjalnym zdrajcą.
Był jedyną osobą, która wiedziała o moim pochodzenia. Także jedyną, która odepchnęła mnie z jego powodu.
– Wiedziałbym, gdybyś sabotował Mondstadt.
– Czyżby? – Skinął głową, zupełnie jakby miał co do tego absolutną pewność. – Negocjacje zostawmy na potem... chociaż ciekawi mnie, jakie jeszcze masz argumenty. Jeżeli wiesz, co mam na myśli.
Zsunął się z łóżka w zasadzie bezgłośnie. Uniosłem się na łokciach, żeby móc widzieć wyraźnie, co zamierzał zrobić. Uniosłem brwi lekko zdziwiony, kiedy sprawnie uporał się z guzikami od spodni, by je opuścić razem z bielizną. Ciężko byłoby zignorować nabrzmiałą męskość, która wyzwoliła się z warstw materiałów. Czułem jak w ustach zbiera mi się ślina.
– O to ci chodziło?
– Być może.
Zgarnąłem włosy na bok, żeby zasłonić bliznę. Miało to szanse nawet wyglądać zalotnie. Usiadłem na łóżku, lecz, kiedy wyciągnąłem dłoń, by go dotknąć, odtrącił ją. Z tej odległości mogłem zobaczyć ciecz zbierającą się na jego zaróżowionej żołędzi. Możliwe, że nie byłby w stanie wytrzymać zbyt długo. Wystawiłem język, patrząc mu prosto w oczy. Wciągnął powietrze przez nos, a jego oczy zajaśniały przez chwilę ciepłym blaskiem. Ułożył mi kciuk na języku, resztą dłoni łapiąc za podbródek.
– Zrobimy to, tak jak ja chce. – Jego stanowcze spojrzenie zdawało się pytać, czy zrozumiałem.
Kazał mi się położyć na brzuchu. Nie czułem się najpewniej, kiedy nie widziałem, co robił, ale starałem się pozostać możliwie jak najbardziej zrelaksowany. Byłem tak zaaferowany sytuacją, że nawet nie zauważyłem, że burza się skończyła i przestało padać.
Poczułem, jak materac zapada się lekko pod ciężarem Diluca, zanim jego dłoń pogładziła mnie wzdłuż kręgosłupa.
– Możesz rozłożyć nogi trochę szerzej. – Złapał mnie za pośladek, ściskając go mocno. – Tak mi będzie wygodniej.
Słyszałem tylko jego glos. Nie zwiastował zagrożenia. Nie spodziewałem się z jego strony żadnej krzywdy. Przynajmniej nie teraz. Nie w tej chwili. Ale kiedy wzejdzie słońce... Kto wie, co wtedy?
Lepka, chłodnawa ciecz spłynęła na moje lędźwie. Miała silny, owocowy zapach, od którego zakręciło mi się w nosie. Diluc nabrał jej trochę na dłoń, wciskając długie, smukłe palce między moje nogi. Gęste krople spływały niespiesznie na narzutę.
– Zniszczymy pościel – starałem się przynajmniej odrobinę odwrócić jego uwagę od mojego ciała. Zaczynałem mieć wrażenie, że jego wzrok przypalał moja skórę jak rozżarzony pręt.
– Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie.
Zadrżałem. Nie o tyle od samych słów, co od tego, że drażnił się ze mną. Wodził palem blisko mojego wejścia, nawet naciskał na nie, ale kiedy tylko lekko się we mnie wsuwał, cofał dłoń. Próbowałem być cierpliwy. W zasadzie to po prostu nie chciałem skomleć. Co by sobie wtedy o mnie pomyślał? Nie chciałem nawet ruszać za bardzo biodrami, nawet jeżeli instynkty wręcz zmuszały wszystkie mięśnie do szukania tarcia z jakiejkolwiek strony.
– Na razie tylko się mną bawisz – mruknąłem, chowając twarz w zagłębienie swojego łokcia.
Szybko zareagował na mój komentarz, wciskając we mnie palce tak głęboko jak zdołał. Zanim zdążyłem zacisnąć zęby, spomiędzy moich warg wyrwał się gardłowy jęk. Wydał się beznadziejnie głośny w panującej dookoła ciszy.
– Ciii... – Dłoń Diluca błyskawicznie zakryła mi usta, zmuszając przy tym, bym się nieco wyprężył. – Nie możesz być taki głośny, bo jeszcze ktoś przyjdzie sprawdzić, co się dzieje.
Próbowałem skinąć głową, ale byłem zbyt spięty, kiedy czułem, jak jego palce próbują się umościć. Wypuściłem tylko powietrze przez nos. Mimo swojej gwałtowności nie sprawił mi zbyt dużego bólu. Nic, do czego nie byłbym przyzwyczajony.
– Jesteś nawet uroczy, kiedy się nie odzywasz – Kiedy poruszał palcami w tę i z powrotem, nie potrafiłem zupełnie stłumić swoich jęków.
Przez umysł zamglony przyjemnością przebiegła mi myśl, że nigdy jeszcze nie posunęliśmy się tak daleko. Co się stało nieśmiałymi młodzieńcami, którymi byliśmy kiedyś? Czy nie zostało po nich zupełnie nic? Nasza braterska więź została zerwana dawno temu, nie potrafiliśmy być też wrogami. Nie wiedziałem, kim mielibyśmy być dla siebie jutro. W tej chwili liczył się dla mnie jedynie ciężar pożądanego ciała, przyciskający mnie do materaca.
Mężczyzna za mną wcisnął we mnie kolejny palec, pieszcząc najczulsze miejsca. Jego rozgrzany oddech owiewał mój kark, a ciężkie przyrodzenie opierało się na moim pośladku. Chciałem mu dać jakoś znać, że dłużej tak nie wytrzymam, ale najwyraźniej sam zorientował się po moich desperacko tłumionych jękach i urywanych westchnieniach.
Musiał to już z kimś robić, inaczej nie byłby taki wprawny. Nie wiedziałem, czy być z tego powodu wdzięcznym czy zazdrosnym.
Nie byłem w stanie powstrzymać nadchodzącego orgazmu. Poplamiłem narzutę, zaciskając na niej jednocześnie palce. Chciałem krzyczeć, ale wiedziałem, że nie mogę sobie na to pozwolić. Spomiędzy zaciśniętych powiek wypłynęło mi parę łez.
Opadłem bezwładnie na łóżko, kiedy tylko Diluc mnie puścił. Nadal czułem przechodzące mnie spazmy, zupełnie jakby poraził mnie prąd. Poczułem jego usta przyłożone delikatnie do mojej skroni. W jednej chwili potrafił być niemal brutalny, a w drugiej niespodziewanie czuły.
– Jeszcze z tobą nie skończyłem – szepnął mi do ucha.
Obrócił mnie na plecy tak, jakbym nic nie ważył. Nie wróciła mi siła w kończynach. Miałem wrażenie, że są niczym od szmacianej laki. Ułożył się między moimi rozłożonymi nogami. Odruchowo zasłoniłem twarz przedramieniem. Miałem wrażenie, że wyglądałem żałośnie – włosy w nieładzie, strużka śliny wpływająca z kącika ust, ledwo otwarte oczy.
– Chcę na ciebie patrzeć.
– W tej chwili chyba nie ma czego podziwiać – żachnąłem się, ale moje ramie posłusznie spoczęło z powrotem na pościeli.
Z tej pespektywy jeszcze go nie widziałem. Jego spojrzenie było równie głębokie jak zwykle, ale chciałem myśleć, że nieco złagodniało. Skóra błyszczała nieco od potu, ale moja pewnie wyglądała podobnie. Usta miał lekko rozchylone, nieco spuchnięte od pocałunków. Nachylił się zresztą, by obdarować mnie kolejnym.
Pogładził mnie wzdłuż boku, jakby chciał dodać mi animuszu. Mimo, że przed chwilą doszedłem, miałem wrażenie, że zaraz znów będę twardy. Ułożyłem dłonie na jego szerokich barkach, korzystając z tego, że się nade mną nachylał. Przyjemnie było czuć jego ciepłe ciało tuż przy moim, nawet jeżeli miałoby to trwać tylko chwilę.
Nie chciałem dać po sobie w żaden sposób poznać tego, jak bardzo chciałbym zatrzymać go tak blisko siebie.
Bez zastanowienia wbiłem paznokcie w jego ramiona, kiedy bez ostrzeżenia się we mnie wsunął. Jęknąłem prosto w jego usta. Dokładnie wiedziałem, że nie wszedł jeszcze w całości, ale byłem jeszcze strasznie wrażliwy po osiągnięciu spełnienia.
– Może chwila przerwy? – zasugerowałem, kiedy w końcu pozwolił mi na oddech.
– Nie dajesz rady? – Naparł na mnie mocniej, wsuwając się głębiej. Czułem, jak trzęsły mi się nogi. Oplotłem go nimi w pasie, żeby powstrzymać to drżenie. – Zdecyduj się, czego chcesz, bo na razie tylko mnie zachęcasz.
Jego dłonie były oparte tuż obok mojej głowy. Poza nim nie widziałem w tej chwili niczego. Nie, żebym co innego mnie akurat interesowało czy byłoby mi potrzebne. Ten widok był idealny. Jego ruda grzywka przykleiła mu się do czoła. Odgarnąłem je do tyłu. Miał takie miękkie i puszyste włosy, że nie mogłem powstrzymać się i nie wpleść w nie palców. Diluc oddychał równie ciężko co ja, ale jego oddech zdawał się bardziej gorący. Wpatrywałem się w jego oczy bez słowa. Próbowałem coś z nich wyczytać. Były przepełnione pożądaniem, pewnie moje tak samo. Chciałem jednak, by jego spojrzenie pomogło mi zrozumieć, co miało być z nami dalej. Nie odważyłbym się o to zapytać.
– Uznam twój brak odpowiedzi za pozwolenie – powiedział w końcu.
Jego biodra z obscenicznym dźwiękiem uderzyły o moje własne, a łóżko zaskrzypiało. Otworzyłem usta ze zdziwienia, bo mimo wszystko nie byłem na to gotowy, ale nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk. Pamiętałem o tym, że miałem być cicho i trzymałem się tej myśli desperacko.
Nikt nie mógł nas usłyszeć. Nikt nie mógł się dowiedzieć.
To zdawało się oczywiste, że Diluc nie będzie chciał tego kontynuować. Zawsze zachowywał się rozsądnie. Nie ryzykowałby dla mnie swojego dobrego imienia. Gdyby ludzie dowiedzieli się, co zrobił ze swoim przybranym bratem za drzwiami sypialni... Zbyt wielu ludzi pamiętało o naszej wygasłej relacji. Sekrety koniec końców i tak koniec końców wychodzą na światło dzienne, przy stracie odrobiny czujności czy przez głupi błąd. Z tym nie byłoby inaczej.
Powinienem trzymać się od niego z daleka, nawet po to, by ludzie nie mówili o tym, że patrzę na niego z większą czułością niż na innych. Przecież dotychczas prowadziliśmy zupełnie oddzielne życia, więc to nie powinno być takie trudne, prawda?
A jednak na tę myśl chciało mi się szlochać. Nawet w sytuacji, w której się właśnie znajdowaliśmy.
– Skup się na mnie. – Potarł swoim nosem o mój, kołysząc lekko biodrami. – Zresztą i tak zaraz sprawię, że będziesz myśleć jedynie o mnie.
Jego ruchy były pewne, chociaż nieco chaotyczne. Pewnie sam nie ledwo panował na swoimi odczuciami. Jego oddech się rwał, a mięśnie napięły. Miał zmarszczone brwi, pomiędzy którymi pojawiła się lwia zmarszczka.
Położyłem jedną ze swoich dłoni na brzuchu, zupełnie jakbym miał poczuć, jak Diluc się we mnie poruszał. Wtedy jednak przestał na chwilę, na co niemal jęknąłem z rozczarowania. Było mi tak dobrze, kiedy miałem go tak blisko, że mógłbym go nawet błagać, by nie przestawał.
Wyprostował się. Przy okazji też zaczesał włosy do tyłu. Jego fryzura była teraz uroczym nieładem. Uniósł jedną z moich nóg, by założyć je sobie na ramię. Ściskał przy tym mocno moją łydkę i udo. Jego dłonie były gorące, dużo bardziej niż jeszcze chwilę temu.
– Nie poparz mnie. – Skinął głową, ale nie wiedziałem, czy w ogóle zrozumiał sens moich słów.
Ułożyłem się nieco bardziej na boku, żeby był nam wygodniej. Podparłem się nawet na jednym łokciu, chociaż daleko mi było do odzyskania pełni sił.
– Uwielbiam twoje ciało – wychrypiał.
Nawet, jeśli staraliśmy się być cicho, miałem wrażenie, że nasze westchnienia wypełniały pomieszczenia i przeciskały się przez każdą ze szpar na zewnątrz. Dodatkowo obsceniczne dźwięki wydawane przez ocierające się o siebie ciała. Musiałem jak najprędzej opuścić posiadłość. Nie wiedziałem, jak miałbym niby spojrzeć jutro w twarz Dilucowi, Adelinde czy komukolwiek. Na tę chwilę nie chciałem zastanawiać się nad tym, co mogliby mi wtedy powiedzieć.
– Tak? Nie zauważyłem – stwierdziłem między jednym jękiem a drugim. – A która część konkretnie?
– Twoje szczupłe nogi... smukła talia... szyja, ramiona, wszystko!
Ledwo skupiałem się na sensie jego słów, walcząc z tym, by nie poddać się zalewającej mnie fali przyjemności. Moje podbrzusze było rozgrzane, zupełnie jakby zmieniło się w piec. Aż przed oczami zaczęły krążyć mi mroczki.
W tej chwili wszystko wydawało się takie przyjemnie proste. Nie liczyła się przeszłość ani przyszłość. Pozycja społeczna Diluca i związane z nią oczekiwania nie miały znaczenia. Nie musiałem martwić się o to, co jutro powiem Jean ani kiedy dokładnie dostarczę jej sprawozdanie z misji dyplomatycznej.
– Luc, nie mogę już dłużej... – wysapałem.
Nie musiał nawet dotykać mojego penisa, żebym się pod nim rozluźnił.
Otworzyłbym się przed nim zupełnie, gdyby tylko był w stanie mnie zrozumieć.
Gdybym nie bał się, że znów mnie odtrąci.
– Też jestem blisko. Wytrzymaj dla mnie jeszcze moment. – Miał ochrypły głos, a jego oddech był tak rozgrzany, jakby zaraz miał zionąć ogniem.
Nie dałem rady. Doszedłem drugi raz, brudząc swój brzuch i pościel. Czułem, jak mocno moje mięśnie zacisnęły się wokół Diluca, który mimo tego nie przestawał się we mnie poruszać. Tylko potęgował tym moje doznania. Każdy spazm, który przeszywał moje ciało, odczuwałem mocniej niż zwykle. Najmniejszy z moich nerwów nie został pominięty przez przytłaczającą rozkosz. Tak zajęła mój umysł, że prawie przegapiłem orgazm mojego partnera. Jego nasienie musiało spływać ze mnie wąską strużką.
Opadł ciężko na łóżko obok mnie. Sam ledwo łapał oddech, chociaż wydawał się mieć w tej chwili więcej ogłady niż ja. Patrzyłem na jego szlachetny profil i czerwone włosy, które ciężką smugą kładły się na pościeli. Powieki jednak same mi opadały, a oddech zwalniał coraz bardziej.
Dawno nie czułem się tak spełniony, ale musiałem podnieść się i wyjść.
Nie byłem w swoim domu. Nie leżałem w swoim łóżku. Moje miejsce nie było przy boku mężczyzny, na którym mi zależało.
Zmęczenie zaczęło mnie jednak pochłaniać i nie dałem rady już otworzyć oczu. Mięśnie na tę chwilę rozluźniły się zupełnie, chociaż pewnie nadchodzącego ranka będę obolały.
Musiałem się podnieść.
Resztkami sił usiadłem, podpierając się ramieniem. Diluc pociągnął mnie za nie tak, że praktycznie wylądowałem na nim. Objął mnie, choć wyczuwałem w tym geście lekkie wahanie. Miałem wrażenie, że jego skóra stygła, jakby ktoś zanurzył w wodzie rozgrzany w palenisku metalowy pręt.
Nasze kończyny jakoś bezwiednie się splotły. Schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi. Pierwszy raz od dawna czułem głęboki spokój, aż było mi z tym dziwnie. To uczucie tylko się wzmogło, kiedy pogładził mnie po głowie. Musiał coś do mnie jeszcze mówić, ale nie docierały do mnie jego słowa.
Od dziecka nie zasnąłem z taką łatwością.
_________________________________
Obudziło mnie słońce wpadające przez okno. Przykryłem oczy kołdrą, chcąc jeszcze chwilę pospać. Senność jednak do mnie już nie wróciła, niezależnie od tego, jak długo wtulałem twarz w poduszkę. Miała świeży zapach przywodzący na myśl białe kwiaty.
Dopiero po chwili zaczęły do mnie wracać wydarzenia minionej nocy.
Podniosłem się do siadu, rozglądając po pokoju, w którym się znajdowałem.
To był mój stary pokój. Przed otwarte okno wlatywał ciepły wiatr. Powietrze nasiąknęło wilgocią z wczorajszej ulewy, ale słońce wyglądało raźnie zza chmur. Oczy rozszerzyły mi się ze zdziwienia, kiedy dotarło do mnie, że było niemalże w zenicie.
Chciałem wstać prędko z łóżka, ale zaplątałem się w pościel i prawie przewróciłem.
– Spokojnie. Nie ma się co spieszyć, skoro już i tak jestem grubo spóźniony – mruknąłem do siebie.
Nie miałem na sobie ubrań, co nie powinno mnie szczególnie dziwić. Leżały złożone na komodzie. Obok była miska i dzbanek z wodą. Część z niej upiłem, chcąc ugasić pragnienie. Resztą obmyłem dłonie i twarz. Próbowałem nie patrzeć w lustro tu przede mną, chociaż i tak ciężko było nie dostrzec w odbiciu śladów po zębach na mojej szyi.
Przynajmniej stanowiło to dobitny dowód na to, że coś się pomiędzy nami wydarzyło.
Diluc musiał mnie tu przenieść w nocy. Rozsądnie z jego strony.
Nie wyobrażałem sobie rozmowy z nim. Co miałbym mu powiedzieć. Co on by mi powiedział?
Ułożyłem pospiesznie włosy, wiążąc je w ciasny kok na szyi. Ubrałem się, upewniając przy tym, że znaki z wczorajszej nocy są możliwie jak najmniej widoczne. Usta nadal jednak miałem spuchnięte od pocałunków. Uniosłem do nich palce, by sprawdzić, czy były tkliwe.
Naciągnąłem buty na nogi i narzuciłem na siebie pelerynę. W podręcznej torbie miałem wszystko, z czym tutaj wczoraj przybyłem. Czegoś mi jednak brakowało.
Z lustra spoglądała na mnie postać z blizną i bez przepaski. Normanie wzdrygnąłbym się na jej widok, teraz jednak wydawała mi się bliższa.
Po mojej opasce został tylko popiół. Pewnie zresztą któraś z pokojówek już zdążyła go uprzątnąć. Przeciągnąłem dłonią po twarzy, żeby odgonić od siebie resztki senności. Musiałem sobie jakoś bez niej poradzić, przynajmniej dopóki nie dotrę do miasta.
A może byłem gotowy, żeby przestać już ją nosić...?
Podszedłem do otwartego szeroko okna, oglądając się jeszcze za siebie. Z przeróżnych mebli zerkały na mnie stare zabawki, a gdzieniegdzie piętrzyły się książki dla dzieci. Zupełnie jakby ten pokój cały czas zajmował jakiś małolat. Można by było w końcu to uprzątnąć.
Choć miło, że nic tu nie zmieniał.
Stanąłem na parapecie i złapałem się rynny, biegnącej obok okna.
Stary sprawdzony sposób na wymknięcie się z pokoju niezauważenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro