Pancerne serce | Detroit: Become Human
Dzisiaj mija czwarty rok, odkąd publikuję w internecie opowiadania. To chyba już dość długo. Oklaski?
Nie wiem, co we mnie wstąpiło, iż napisałem kolejego shota i to jeszcze ze sceną wybitnie nsfw, co właściwi mi się nie zdarza. Przynamniej nie w taki oczywisty sposób. Czujcie się ostrzeżeni przed treściami 18+.
Uprzedzam, iż z okazji ułomności wattapda, pewnego kluczowego fragmentu tekstu nie będzie można przekopiować, co stanowić będzie drobne niedopowiedzenie. Z pewnością odkodować się go da, gdy tylko umieszczę tego shota na bloggerze.
Na blogu pojawi się także niedługa playlista ułoona przeze mnie w trakcie pisania tego shota.
------------------------
Nareszcie koniec tego gówna. Śledztwo ciągnęło się długo prawie jak flaki ofiar wyciągnięte z ich rozprutych brzuchów na podłogę. Wyjątkowo paskudna sprawa. Przydzielono mnie do niej, bo jako jedyny na widok zdjęć z miejsca zdarzenia się nie porzygałem. Czy nadaję się do śledzenia seryjnych morderców ze skłonnościami rodem z kiepskich horrorów sprzed dwutysięcznego roku? Oczywiście, że nie. Twardogłowy android idący za mną krok w krok owszem.
Całość zakończyła się strzelaniną. Zastaliśmy sprawcę na miejscu zdarzenia, na co nie byłem przygotowany. Broń zawsze nosiłem przy sobie, ale czym jest jeden człowiek wobec jednego psychopaty? No jeszcze była ze mną ta puszka. Przyznaję, osłoniła mnie, a jednak wolałbym mieć ze sobą oddział szturmowy zamiast niego.
– Richard, czy ty jesteś pancerny? – odwracam się do niego, kiedy z kieszeni bluzy wyciągam kartę magnetyczną, żeby otworzyć sobie drzwi. Było to jedno z niewielu unowocześnień, jakie wprowadzono w budynku, w którym mieszkam. Poza tym nie zmienił się od trzydziestu lat.
– Nie, dlaczego detektyw pyta?
Z początku wkurzało mnie to, że ten nadęty android cały czas za mną łazi, ale po jakimś czasie przywykłem. Skoro CyberLife już go przysłało, niech się nie kurzy. Nadal nie rozumiem, czemu Fowler wcisnął go akurat mnie. Jestem prawie pewny, że wszyscy pozostali funkcjonariusze nie wzięliby go na chatę w żadnym wypadku. Nie dziwię się, sam nie chciałbym wychowywać dzieci w towarzystwie policyjnego androida, jeszcze o takim nieprzyjemnym wyrazie twarzy. Spojrzenie jego jasnobłękitnych oczu ciężko jest wytrzymać. Mnie w sumie nie przeraża, a jedynie wyprowadza z równowagi. Kurewsko.
– Pewnie dlatego, że prawie dałeś wpakować w siebie kulkę. Fowler powiesi mnie za jaja, jak ci spadnie włos z głowy, wbij to sobie do procesora – odpowiadam chłodno, przytrzymując kartę przy czytniku.
– Wtedy ty mógłbyś zostać ranny, detektywie. Ja jestem jedynie maszyną i można mnie naprawić.
– Tak, tylko to cholernie drogie. – Wchodzę w głąb korytarza. Czujnik ruchu uruchamia światło na klatce schodowej. – Nie chcę mieć obciętej pensji, jeżeli dostaniesz strzała w ten zakuty łeb. Czy się rozumiemy?
Odwracam się w jego stronę. Jest wyższy, ale mnie to nie rusza. Zastanawiam się, czy jego wygląd ma wzbudzać respekt. Jeżeli tak na mnie to bynajmniej nie działało.
– Oczywiście.
Nie miał takie wkurwiającego głosu jak ten poprzedni andek, który kręcił się po komisariacie. Chwalić pana, bo inaczej byłby już zupełnie nie do zniesienia.
Ściągam z siebie bluzę, zanim jeszcze dochodzę do drzwi mieszkania. Jedyne, o czym marzę, to długi, gorący prysznic. Chcę zmyć z siebie zapach zatęchłej krwi, mam wrażenie, że cały nim przesiąknąłem. Praca w wydziale śledczym jest interesująca, ale w takich chwilach nienawidzę jej z całego serca.
– Zamknij za mną drzwi – mruczę tylko, nie kłopocząc się ściąganiem butów w przedpokoju i od razu przechodząc do łazienki. Nie oglądam się za siebie, wiedząc, że wykona to polecenie. Zostawiam za sobą parę wilgotnych odcisków butów. – Podłogę też wytrzyj.
RK900 nie jest stworzony do zajmowania się domem, co jednak nie przeszkadza mi w wykorzystywaniu androida do wypełniania domowych prac. Skoro już wszędzie za mną łazi, niech się chociaż na coś przyda.
Przymykam drzwi do łazienki. Nie zamykam ich, odkąd wyprowadziłem się z domu, a nie zamierzałem zmieniać swoich przyzwyczajeń z powodu jakiejś maszyny, której musiałem urządzić garaż we własnym mieszkaniu. Czy ja wyglądam na pieprzonego zbieracza złomu, Fowler?
Rzucam bluzę na pralkę, a zaraz potem pozostałe ubrania brudne od lepkiej i brunatnej mazi, do której przyczepiały się wszelkie paprochy i uliczny pył. Nie nazwałbym się pedantem, ale nikt nie lubił wyglądać jak bezdomny, który właśnie sędził noc w śmietniku. Jestem funkcjonariuszem policji, do cholery. Chuj z tym, że nie noszę munduru, nawet ja mam świadomość, że nie powinienem wyglądać jak wyciągnięty psu z gardła przynajmniej na służbie. A poza tym zwyczajnie nie chciałem.
Wkurwiające.
Na stercie ubrań ląduje także kabura z zabezpieczonym pistoletem.
Uspokajam się, kiedy zaczyna po mnie spływać ciepła woda. Czuję, jak powoli rozluźniają się moje mięśnie. Spięte barki powoli przestają doskwierać. Opieram się o ścianę, żeby przypadkiem nie upaść. To ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję na koniec dnia. Stoję tak przez dłuższą chwilę, dopóki nie czuję, że nogi mnie nie zawiodą. Dopiero wtedy prostuję się i nakładam na włosy szampon. Odświeżający zapach trochę mnie rozbudza, ale nie koi zszarganych nerwów.
– Zrób mi kawę! – krzyczę, chociaż spodziewałem się, że szum prysznica nie przeszkadzałby Richardowi w usłyszeniu mojego głosu. Komisyjnie wybrano dla niego to imię na posterunku. Przynajmniej prościej się je wymawia niż RK900.
– Odmawiam. Picie kawy o tak późnej porze nie jest wskazane, ponieważ źle wpływa na sen.
– Chuj mnie to boli – burczę, a jednak nie wchodzę z tym kretynem w polemikę. Sam sobie zrobię i będzie mi mógł naskoczyć.
Wycieram się pośpiesznie i na nie do końca suche ciało narzucam szlafrok. Czuję się lepiej, chociaż nadal jestem zmęczony i nadal nie wierzę w to, że Fowler nie chciał mi dać wolnego jutro, bo zalegam z jakimiś jebanymi papierami. Nic to, że prawie zginąłem dzisiaj na służbie. Pewnie właśnie na to liczył, złamas.
W mieszkaniu nadal jest ciemno. Richard widzi dobrze w ciemności, pewnie ten jego zakuty łeb zajmuje noktowizor, więc nie zapala światła. Odruchowo wyciągam dłoń w kierunku włącznika, ale nim mi się to udaje, ktoś wykręca mi rękę do tyłu i momentalnie przyciska do ściany.
Poczułem zimne ostrze przystawione do swojej szyi.
----------------------------------------------
Zamykam drzwi, a potem wyciągam ze schowka na środki czystości szmatę do podłogi. Wycieram niewielkie kałuże z przedpokoju oraz korytarza, a potem sam ściągam ciężkie buty, które mam na nogach. Odstawiam je pod ścianę, po czym ściągam z siebie marynarkę. Przewieszam ją przez ramię, szukając miejsca, gdzie mógłbym ją tymczasowo odłożyć. Wymaga wyprania.
Detektyw Reed nie lubi, kiedy noszę w jego domu uniform, dlatego każe mi go ściągać. Odwieszam marynarkę na oparcie fotela, na który praktycznie nigdy nie siada. Prawdopodobieństwo, że go to zdenerwuje szacuję na 15%. Czarna koszula, którą noszę pod spodem, raczej nie powinna wytrącić go z równowagi.
Mężczyzna ma problemy z agresją i brakiem samokontroli. Według przewidywań jego praca byłaby efektywniejsza, gdyby zdecydował się zacząć nad sobą pracować. Z jego zachowania wnoszę jednak, że nie ma najmniejszej ochoty tego robić. Wydawać się może, że taki stan rzeczy całkiem mu odpowiada. Lubi wdawać się w kłótnie ze swoimi współpracownikami i zupełnie nie przejmuje się tym, że inni policjanci go nie szanują i traktują jak dziecko. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że dają mu sobie wchodzić na głowę niczym niewychowanemu psu. Kiedy tylko pokaże mu się, gdzie jego miejsce, od razu zaczyna się z nim lepiej pracować.
Po przeanalizowaniu bazy danych Głównej Komendy Policji Detroit dowiedziałem się, że kiedy chodził do szkoły średniej niejednokrotnie wdawał się w bójki kończące się interwencją funkcjonariuszy. Również kartoteka jego ojca nie jest czysta. Zawiera informacje o rozprowadzaniu bordo, kradzieżach, domniemanym terroryzowaniu swojej rodziny i fizycznym znęcaniu się nad żoną. Kilkakrotnie trafił do więzienia. Wysoce prawdopodobne jest, że detektyw Reed zachowuje się w taki nieznośny sposób, gdyż padł ofiarą demoralizacji ze strony ojca. Przypuszczać by można, że zostało mu udzielone psychologiczne wsparcie, z którego nie skorzystał lub które było nieskuteczne.
Z poczynionych przeze mnie obserwacji jego reakcji wynika nawet, że bycie poniżanym i nielubianym aktywuje ośrodek przyjemności w jego mózgu. Nic dziwnego zatem, że tak często stara się on doprowadzać do napiętych sytuacji.
Z kieszeni spodni wyciągam nóż motylkowy, który zazwyczaj noszę ze sobą. Rozkładam go zręcznym ruchem. Niebieskie ostrze lekko błyszczy, pomimo ciemności, jaka panuje w pomieszczeniu.
– Zrób mi kawę! – Słyszę. Reed nadal nie wychodzi z łazienki, chociaż oczekuję, że zaraz to zrobi.
– Odmawiam. Picie kawy o tej porze nie jest wskazane, ponieważ źle wpływa na sen – deklamuję.
– Chuj mnie to boli. – Dochodzi do mnie burknięcie stłumione przez szum wody i ścian.
Jak dotychczas mężczyzna, z którym mieszkam, jest najbardziej wulgarną osobą, z którą przyszło mi się zetknąć.
Nieśpiesznie zbliżam się do niedomkniętych drzwi prowadzących do łazienki. Reed nigdy ich nie zamyka. Szum wody ustaje, po czym wnoszę, że skończył brać prysznic i za moment powinien wyjść. Cierpliwie czekam, aż pojawi się w moim polu widzenia.
Płynny i szybkim ruchem łapię jego lewą rękę, by wykręcić ją do tyłu. Ciężarem własnego ciała przyciskam go do ściany. Ostrze wyciągniętego przed chwilą noża przykładam mu do grdyki. Nie robię tego na tyle mocno, by go zranić, ale na tyle, by poczuł chłód stali na swojej ciepłej skórze. Jego mokre włosy muskają mój policzek, kiedy przysuwam się bliżej niego.
– Tak długo czekałem... – mruczę do jego ucha – ... żeby móc znów zacząć cię wychowywać.
– Richard, kurwa, przestraszyłeś mnie! Co ty odpierdalasz? Puszczaj mnie! – Szarpnął się, ale nie udało mu się uwolnić.
– Hmm... – Puszczam jego rękę, ale nie przestaję przypierać go do ściany. – Ostatnim razem przecież ci się podobało – stwierdzam, chwytając lekko jego szlafrok i odsuwając go od jego ciała. – I poprzednim. – Układam dłoń na odsłoniętym udzie. – I jeszcze wcześniejszym.
– Chyba ci się coś pomyliło!
– Nie szczekaj – mówię, po tym jak przygryzam jego ucho.
– Nie jestem psem – warczy, ale nie próbuję mnie odepchnąć. Nawet nie ma możliwości tego zrobić.
– To, że nie masz obroży, nie znaczy, że nie jesteś psem – postuluję. Kiedy przyciągam go do swoich bioder, jego polemika się kończy. Na chwilę milknie i pozwala moim palcom błądzić wzdłuż jego boku. Rejestruję, że temperatura ciała mężczyzny nieco się podnosi.
Obracam go, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Jego policzki są zaróżowione, częściowo pewnie po gorącej kąpieli, częściowo od mojego dotyku. Unika mojego wzroku. Wiem, że tyle starczyło, by go pobudzić.
Wsuwam jedną nogę między jego kończyny, a tym samym znajduję się jeszcze bliżej niego. Mógłbym go nawet lekko unieść do góry, podnosząc kolano, ale nie zamierzam tego robić. Chcę, żeby zdawał sobie przez cały czas, że jest ode mnie niższy i słabszy.
– Przestań – warczy.
– Dlaczego miałbym?
– Pumpkin się na nas patrzy.
Spoglądam w miejsce, w którym utkwiony jest jego wzrok. Dostrzegam rudego kota wpatrującego się w naszą dwójkę pozornie inteligentnymi oczami.
– Niezbyt mnie to obchodzi – stwierdzam, łapiąc go za szczękę i zmuszając, by na mnie spojrzał.
– Przy kocie mi nie stanie – stwierdza.
– Doprawdy? Sprawdzimy to? – pytam, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej i powoli zsuwając ja w dół. Widziałem w jego oczach zwątpienie.
– Richard... no daj spokój... – zaczął, gry moje palce zahaczyło włosy na jego umięśnionym brzuchu. – Proszę, wolę to zrobić w łóżku.
– Tak lepiej – chwalę go, cofając rękę. Schylam się, by przesunąć nosem po jego szyi. – Niemniej jednak chcę cię wziąć przy ścianie. – Przyciskam go do niej nieco mocniej, żeby przypomnieć mu o położeniu, w którym się znajduje. Nie jest w pozycji do stawiania warunków.
– Po prostu chodź do sypialni. – Nie reaguję, więc po chwili dodaje: – Nalegam.
Odsuwam się od niego nieśpiesznie i prostuję. Nie rusza się, a czeka na moje pozwolenie. Uśmiecham się z wyższością, a chwilę potem kiwam głową w kierunku drzwi do pokoju mężczyzny, nie spuszczając go przy tym z oka. Postępuje krok do przodu, a gdy to robi, łapię go za szlafrok.
– Nie będzie ci już potrzebny. Odniosę go do łazienki.
Widać, że chciałby protestować, ale ustępuje, pozwalając zdjąć z siebie namiastkę ubrania. Odwieszam je na haczyk w łazience, dołączając po chwili do mężczyzny w sypialni. Siedzi na łóżku, a chociaż nie jest to najgorszy widok mówię:
– Na podłogę. Psom nie wolno wchodzić na łóżko.
– Przecież mówiłem, że nie jestem żadnym psem – syczy.
Widząc, że nie ma zamiaru się ruszać, ściągam go z mebla ciągnąc za włosy. Ponownie syczy, tym razem z bólu.
– Jeżeli mówię, że jesteś, to jesteś. Przestaniesz nim być, kiedy o tym zdecyduję. Czy wyraziłem się jasno? – pytam, spoglądając w zmrużone oczy. Nie może skinąć głową, bo nadal zaciskam palce na jego krótkich kosmykach.
– Tak. – Puszczam go.
– Świetnie, chociaż jak widzę trzeba popracować nad twoim reagowaniem na komendy – mówię, wyciągając pasek ze szlufek własnych spodni. Pozwalam mu swobodnie opaść ku dywanowi, co oczywiście nie umyka uwadze szatyna. – Od czego by tu zacząć? Może "proś"? – sugeruję.
Takie rodzaje zabaw sprawiają mi niemalże socjopatyczną przyjemność, a z racji bycia maszyną nie odczuwam żadnych wyrzutów sumienia na następny dzień. O tym, do czego dochodzi czasem między nami, nie rozmawiamy.
Reed unosi się nieco, opierając ciężar swojego ciała kolanach. Nie do końca wie, na co może sobie pozwolić w tym momencie, dlatego niepewnie oplata moją nogę ręką i kładzie dłoń na wnętrzu mojego uda. Nie powstrzymuję go, nawet ciekawi mnie, co zrobi. Zerka w górę, żeby na mnie spojrzeć. Unoszę brwi, przez co moja twarz nabiera nieco pobłażliwego wyrazu. Poza tym nie wykonuję żadnego ruchu.
Kącik ust wygina mi się do góry, kiedy przykłada czoło do mojej nogi. Wygląda nieco jak łaszący się kot, chociaż nadal prościej o nim myśleć jak o psie. Wplatam z powrotem palce w jego włosy, na co się wzdryga. Nie zamierzam jednak już je za nie ciągnąć, a kiedy się w tym orientuje, wznawia swoje ruchy. Nic nie mówi. Całkiem lubię, kiedy jego niewyparzony język nie daje o sobie znać.
Wzdycham zadowolony, kiedy pociera nosem o dość widoczną przez spodnie wypukłość. Mężczyzna z początku dziwił się, że mój model wyposażono w części intymne. Nawet go to rozbawiło, w tej jednak chwili nie wydawał się być niezadowolony z takiego wyposażenia. Z początku sam nie rozumiałem, do czego miałoby mi być ono potrzebne, skoro powołano mnie do pracy w policji. Po jakimś czasie zrozumiałem, że stworzono mnie z myślą o odzwierciedleniu ideału mężczyzny. Wysoki wzrost, szerokie barki, postawna sylwetka, uniesiony podbródek i niewzruszone chłodne oczy wzbudzać mają respekt i to właśnie robią. Jedynie na Gavinie zdają się one nie wywierać najmniejszego wrażenia. Zawsze wytyka mi, że jestem jedynie stertą plastiku i obwodów. Do bólu przeciętny i strasznie wulgarny człowiek nie miał absolutnie żadnych zahamowań przed podważeniem mojego autorytetu w absolutnie każdej sytuacji...
... a teraz się przede mną płaszczy.
Nie pospieszam go. Skórzany pasek zwisa wzdłuż mojego boku, unosząc się nieco nad ziemią. Reed opiera nieco bardziej swój ciężar ciała na mnie, ale nie komentuję tego, pozwalając mu sięgnąć do swojego rozporka. Zamierzałem postarać się o to, by ta noc była dla niego jak najdłuższa.
Nie mija chwila, a czuję jego rozpalony oddech na moim biokomonencie. Pomimo tego, że szatyn wydaje się raczej szorstki, a opór stawia niemalże przez cały czas, nie mogę nazwać go "niechętnym". Zwłaszcza gdy uważnie obserwuję, jak jego język wysuwa się spomiędzy spierzchniętych warg, które oblizuje.
Palce wsuwają się pod golf, który mam na sobie, żeby pogładzić syntetyczną skórę pokrywającą moje podbrzusze. Rzadko kiedy ściągam z siebie ubrania w jego obecności, dając mu tym bardziej do zrozumienia, jak bezbronny jest przy mnie kompletnie nagi.
Porusza głową z pieczołowitością, o którą bym go nie posądzał. Wnętrze jego ust jest ciepłe i przyjemnie wilgotne, a nieprzyzwoite dźwięki przypominające mlaskanie zmieszane z westchnieniami są jak muzyka dla mojego procesoru słuchowego.
– Zawsze uważałem, że twój język nadaje się lepiej do innych rzeczy niż krytykowanie wszystkiego w najbardziej prostacki sposób – mówię, wypychając biodra nieco w przód. Zapewne gdybym nie wypełniał powoli jego gardła, zakląłby. Układam dłoń na podstawie jego szyi, aby jeszcze przez chwilę się nie cofał. Dopiero gdy zaczęło mu odrobinę brakować tlenu, pozwoliłem mu się odsunąć.
Poczułem, że jego erekcja ociera się o moją nogę.
– Pobrudzisz mnie – stwierdzam, odsuwając go od siebie uniesionym kolanem.
Po jego podbródku spływa strużka gęstej śliny. Oczy zdają się być zamglone, a policzki pokrywa wyraźny rumieniec. Podniesiona temperatura, rozszerzone źrenice i ta desperacka uległość – ludzie potrafią być całkiem zabawni, zdani na łaskę własnego biologizmu. W przeciwieństwie do Reeda mną nie kierują hormony ani neuroprzekaźniki, co pozwala mi zawsze utrzymywać kontrolę.
Włókna starego dywanu odcisnęły się na jego kolanach. Krótkie włosy ma w nieładzie. Wypuszczam z dłoni trzymany pasek. Wykonana z metalu klamra uderza o podłogę, a odgłos ten wydaje się niesłychanie głośny w sypialni wypełnionej w tej chwili jedynie dźwiękiem przyspieszonego oddechu szatyna. Widzę ulgę w jego oczach, gdy z mojej dłoni znika coś, czym mógłbym go ukarać. Wymierzam mu policzek, na co natychmiast przytomnieje.
– Co do ch...? – Nie kończy wypowiedzi. Dobrze wie, że nie powinien. Znów pochyla głowę. Widzę wyraźnie rysujący się na jego karku kręgosłup.
– Nie zamierzam się do ciebie schylać – cmokam, przykuwając z powrotem jego uwagę. Patrzy na mnie, a w jego oczach nadal widoczne jest podniecenie, choć zmieszane z niepokojem. – Wstawaj.
Po chwili wahania wykonuje polecenie. Wygląda, jakby ciężko było mu stać. Ruchem dłoni daję mu znak, żeby jeszcze się zbliżył. Staje na tyle blisko mnie, na ile ma odwagę. Oplatam go w pasie i zmuszam go, by oparł się o mnie.
– Twoje dłonie są zimne – mówi.
– Wiem – szepczę, nachylajac się do jego szyi, by przygryźć ją lekko. Reed zaciska palce na moim ubraniu. Wodze palcami wzdłuż jego pleców, na co odrobinę drży. Wyczuwam nierówności jego mięśni. Chcę go trochę zniecierpliwić, chociaż wolałbym jednak jak najszybciej zobaczyć jego ciało wyginające się w łuk. Unoszę jedną jego nogę, opierając ją na swoim biodrze. Trzymając mężczyznę pewnie, podnoszę go.
– Pieprzyć się z tobą to trochę jak ruchać trupa – stwierdza, zaraz po tym gdy ponownie unieruchamiam go pomiędzy ścianą a własnym ciałem.
– To by się zgadzało, przecież nie jestem żywy. – Słyszę jęk, kiedy przyciskam jego krocze do mojego. – Jak to jest się kurwić z maszyną? – pytam.
– Zajebiście... – mruczy, odchylając głowę na tyle, na ile pozwalała mu ściana.
– Jesteś nienormalny – odpowiadam, patrząc mu w oczy.
– Z tego co widzę, podoba ci się to. – Liże moją górną wargę. Adrenalina chyba uderzyła mu do głowy. Układa jedną dłoń tuż za moim uchem, zanim każe mi się pośpieszyć. – Jutro pracuję, a muszę się jeszcze wyspać.
Daję się mu podpuścić. Odsuwam się od niego, by obrócić go i znów przygwoździć do ściany. Rano będzie miał siniaki na łopatkach i klatce piersiowej, ale nie to będzie go boleć najbardziej. Wyprowadził mnie nieco z równowagi. Nie lubię, kiedy zaczyna się mądrzyć, z czego doskonale zdaje sobie sprawę.
Przyciskam swoje biodra do jego bioder. Zaciskam dłoń na jego pośladku, na co wzdycha. Opieram się o jego plecy. Druga z moich dłoni błądzi po jego rozgrzanej skórze, podrażniając wrażliwsze miejsca, ale nie poświęcając im wystarczająco dużo uwagi, by było to satysfakcjonujące. Reed nie należy do długodystansowców, dlatego wydaje mi się, że jego erekcja boleśnie zaczyna dopominać się o okazanie zainteresowania.
– Teraz błagaj – mruczę. Unoszę jego głowę do góry, zmuszając jednocześnie, by spojrzał moją stronę. Językiem muskam kącik jego ust. – Szybciej, bo się rozmyślę.
Z początku milczy, ale spodziewam się, że nie będzie długo się stawiać. Czuje mojego członka przyciśniętego do jego ciała oraz cały mój ciężar napierający na niego.
– Proszę... – Jego głos staje się odrobinę wyższy. Nie oddycha już tak szybko jak przed momentem, a jednak jego ekscytacja jest namacalna.
– Prosisz o co? – dopytuję. Lubię go tak dręczyć.
– Proszę... weź mnie... – Celowo przeszkadzam mu w mówieniu, wkładając palce do jego ust. Próbuje je ugryźć, ale ja nie czuję bólu. – Po prostu to zrób!
Przykładam żołądź do jego wejścia. Jest nieco twardsza niż ludzka z tego, co zdążyłem zauważyć. Reed sam się na nią nasuwa, dzięki jego wcześniejszym zabiegom jest na tyle wilgotna, by nie było to zbyt trudne.
– No nie wiem... może powinienem cię teraz zostawić... żebyś mógł jutro spokojnie pracować za biurkiem... – przekomarzam się.
– No chyba cię... Ah! – przeciągły jęk wyrywa się z jego gardła, gdy w niego wchodzę. Potem jeszcze jeden i kolejny, zanim zdąży zacisnąć zęby na swojej dolnej wardze. Od razu robi się bardziej potulny.
Delikatnie muskam jego usta. Szepczę mu do ucha, że się nie poruszę, jeżeli nie przestanie zaciskać szczęk. Jego mięśnie rozluźniają się po chwili, a żeby udaremnić mu wszelkie próby kontrolowania swojego głosu, wsuwam palce z powrotem między jego wargi. Gorący język odruchowo zatacza wokół nich kółko.
– Grzeczny... – mówię, dając mu w nagrodę powolne i drażniące pchnięcie, które doprowadza go niemal na skraj. Jego rozgrzane mięśnie zaciskają się na mnie i rozluźniają na przemian, prawie jakby topiły się i zastygały. Sam mam wrażenie, że temperatura moich biokomonentów się podnosi, pomimo tego że nie dostałem dostaje o tym żadnego systemowego komunikatu a chłodzenie działa bez zarzutu.
Pokój wypełnia się niestłumionymi jękami, westchnieniami i sapaniem. Odnajduję coś na kształt spokoju w rytmicznym ocieraniu się o siebie ciał. Z mojej perspektywy nie jest to ani trochę uwłaczające, chociaż Reed może mieć na ten temat odmienne zdanie.
Chwytam jego przedramiona, przyciągając je do siebie. Jego plecy wyginają się, na co przyjemnie mi się patrzy szczególnie wtedy, kiedy przez jego rdzeń kręgowy przechodzą do mózgu wstrząsające całym ciałem impulsy. Szybkie zmiany różnicy potencjałów są dla mnie zauważalne. Obserwuję, jak jego nerwy zaczynają przypominać roziskrzone światłowody.
– Ri... ard... już nie mogę – artykułuje z trudem.
– Nie możesz dojść, ściana się zniszczy.
– Co... mnie ona teraz? – sapie.
Na swoim karku musi czuć ciepłą parę wodną, uciekającą spomiędzy moich warg. Tyrium musiało zacząć parować. Najwyraźniej system chłodzenia nie daje rady odprowadzać podwyższonej temperatury ogarniającej wszystkie biokomponenty.
Przesuwam dłoń na jego szyję, zmuszając go do pozostania w tej nieco niewygodnej pozycji, gdy puszczam jego ramiona. Jego skóra pokryta potem przylega do mojego ubrania. Wysuwam język, by sięgnąć spiętych mięśni. Słony smak soli mineralnych wydaje mi się nawet przyjemny. Pod palcami wyczuwam jego zarost.
Przytykam śródręczę do jego żołędzi. Próbuje się odsunąć, ale za swoimi plecami napotyka moją twardą klatkę piersiową, więc nie ma gdzie uciec. Chcę się z nim jeszcze trochę podroczyć, chociaż wiem, że nasza zabawa nie potrwa już długo.
– Kurwa... – wymyka mu się, kiedy przestaje sobie radzić z ogarniającą go przyjemnością zmieszaną z bólem. Nie należę do szczególnie delikatnych, co nie trudno zauważyć, ale Reedowi to nie przeszkadza. – Skoń...
Pojedyncza łza wsiąka w mój golf, zanim wstrząsają nim finalne spazmy. Tężeje na dłuższy moment, nim jego mięśnie wiotczeją wszystkie na raz kompletnie pozbawione energii. Lepka i gęsta ciecz skapuje z moich palców na podłogę.
Jest jeszcze przytomny. Trzymam go, żeby nie upadł na podłogę, ani nie uderzył w ścianę. Słyszę, jak desperacko łapie oddech. Jego ręce, której przed chwilą trzymały się jeszcze kurczowo mojej szyi, teraz są bezwładne. Wysuwam się z niego, składając pocałunek na jego szyi.
Pomagam mu położyć się na łóżko. Właściwie kładę go na nim. Ostatkami sił wyciąga rękę w moją stronę, kiedy przykrywam kołdrą jego wycieńczone ciało. Łapie mnie za palce ubrudzone od jego nasienia, więc wyślizguję się z jego chwytu. Patrzy na mnie jeszcze chwile, ale po chwili zamyka oczy. Nie wiem, czego mógł ode mnie chcieć przed chwilą.
Rejestruję jedynie to, że zasnął. Jego śniada twarz odcina się na tle białej poduszki. Teraz wygląda dużo łagodniej niż w ciągu dnia, gdy nieustannie marszczy brwi czy się krzywi. Rumieniec powoli znika z jego policzków, a blizna na grzbiecie jego nosa staje się przez to znów dostrzegalna jak zawsze.
-----------------------------------------------------------
Kiedy ziewam zaspany, pokój zalewa mdłe i szare światło. Nie mam ochoty wychodzić z łóżka, czując, że w mieszkaniu jest chłodno. Przykrywam się kołdrą. Mam wrażenie, że wczoraj wieczorem nie brałem prysznica, bo strasznie się lepię.
– Pora już wstać, detektywie Reed. Już cztery minuty po szóstej.
Nie wierzę, że głos tego dupka jest pierwszą rzeczą, którą słyszę po obudzeniu się. Nawet mój budzik nie zdążył zadzwonić, do cholery!
– Miałem w planach wstać za pół godziny – stwierdzam, nie otwierając oczu.
– W takim wypadku najprawdopodobniej spóźniłby się pan do pracy.
– To było częścią mojego planu.
– Był pan w najlepszej fazie snu na pobudkę, dlatego zdecydowałem się pana obudzić. Przygotowałem kawę. Zrobiłem też pranie w ciągu nocy.
Wiedząc, że ten pieprzony plastik nie da za wygraną i za wszelką cenę postawi na swoim, siadam na łóżku. Czuję się trochę jak na kacu. Lekko boli mnie głowa, a kończyny mam ociężałe i nieco zdrętwiałe. Nie wspominam nawet o tym, że obudziłem się bez ubrania.
– Przynieś tę kawę – burczę, przeczesując włosy palcami. – Posłodziłeś?
– Ma się rozumieć – odpowiada, podając mi kubek. Kiedy chcę go od niego odebrać, muskam przypadkowo jego palce, przez co przechodzi mnie dziwny dreszcz. Na szczęście dłoń nie zadrżała mni na tyle, żebym potrącił kubek i się oblał. Przez moment mam wrażenie, że skóra z jego paliczków zniknęła, ale uznałem, że mi się przewidziało. – Coś nie tak?
Nie odpowiadam, sącząc ostrożnie gorącą kawę. Myślę przez chwilę o jego zimnych dłoniach tak bardzo kontrastujących z ciepłem kubka.
– Wszystko, kurwa – mówię w końcu.
– Nie tylko ty musiałeś dzisiaj wstać rano, detektywie. Przyniosłem szlafrok, domyślając się, że będziesz wolał najpierw wziąć prysznic, a dopiero potem się ubrać.
– Twoja dedukcja zaskakuje mnie za każdym razem, zakuty łbie – warczę, przygryzając krawędź kubka zębami.
Mierzę go wzrokiem. Jego nienaganność jest denerwująca. Idealnie leżąca na jego ciele koszula, rząd zapiętych guzików przykrytych białym krawatem i ten doskonale wyprasowany, jebany, stojący kołnierz. Zupełnie nie widać po nim, że wczorajszej nocy rzucał mną po ścianach.
Kiedy posyła mi pytające spojrzenie, każę mu spieprzać. Wstaję z łóżka, zabieram szlafrok i kubek, w którym zostało jeszcze trochę ratującego moje poranki płynu. Idę do łazienki. Plecy trzymam wyprostowane, a krok mam pewny. Nie chcę dać temu dupkowi satysfakcji z tego, że ledwo mam siłę chodzić, chociaż kończyny nadal nie chciały ze mną współpracować.
Wziąłem szybki prysznic i ubrałem się, wiedząc, że jeżeli spóźniłbym się do pracy, Richard nie dałby przestałby truć mi o to dupy. Zanim wychodzę, karmię jeszcze Pumpkin, która zaczęła łasić się do moich nóg, kiedy tylko wyszedłem z łazienki. Koty są najlepsze. W każdym razie na pewno są mniej zjebane niż androidy i ludzie.
Chowam do kieszeni spodni swój portfel. W dłoń chwytam paczkę papierosów z wetkniętą w środek zapalniczką.
– Wychodzę na fajkę. Idziesz ze mną, czy schodzisz za chwilę? – rzucam w stronę andka, który zakłada swoją marynarkę.
– Pójdę z panem – stwierdza, zanim zakłada ciężkie buty. Sam je wybierałem. Wyglądał jak debil, kiedy chodził po różnorakich melinach i innych miejscach zbrodni w tych lakierkach. Kto w CyberLife stwierdził w ogóle, że to dobre obuwie dla androida pracującego w policji. W dziale śledczym, a nie jako telefonistka, co za zjeby...
Zapalam dopiero, kiedy obaj stoimy na chodniku. Kiedyś spróbowałem zrobić to na klatce schodowej i włączył się alarm przeciwpożarowy. Od tego czasu nie odważyłem się posługiwać się zapalniczką w biegu.
– Nie powinieneś...
– Wiem – warczę, trzymając filtr w ustach i zbliżając płomień zapalniczki do wypełnionej tabaką bibułki.
– Nie rozumiem autodestrukcyjnych zachowań ludzi. Po co celowo obniżać jakość swojego życia, skoro ma się je tylko jedno?
– To proste, tak naprawdę wszyscy chcą zdechnąć – odpowiadam, zaciągając się toksycznym dymem. Nie ma to jak filozofowanie o poranku przy papierosie po prysznicu, kawie i pobudce, przy której dała sobie znać miniona noc.
– Ty także?
– Tak – odpowiadam bezzwłocznie. – Nie musisz mi w tym pomagać, każdego dnia po trochu wpędzam się do grobu.
Już nie zadaje żadnych pytań, a jedynie podąża za mną w milczeniu. Odkąd chodzimy razem do pracy, nie prowadzę samochodu. Właściwie lubię zajmować miejsce pasażera. Poza tym android ma aktualne informacje dotyczące ruchu drogowego i korków, dlatego przynajmniej nie denerwuję się na beznadziejnych kierowców i innych drogowych kretynów.
Wiem, że dzisiejszy dzień w pracy spędzę głównie na uchylaniu się od obowiązków. Komu chciałoby się wypełniać jakieś durne dokumenty. Nigdy nie ma na to czasu, kiedy prowadzi się dochodzenie, a po śledztwie zwyczajnie się tego nikomu nie chce. Kto wymyślił takie bezsensowne procedury?
Tina posyła mi wymowne spojrzenie, kiedy przechodzę przez drzwi wejściowe. Robi to za każdym razem, kiedy tylko widzi, że RK900 i ja przychodzimy razem do pracy. Doskonale wie, że ta puszka u mnie garażuje i tym bardziej dawało jej to pretekst do docinania mi. Wszystkie głupie komentarze, jakie rzucała w naszą stronę sprawiły w pewnym momencie, że cała komenda o nas plotkowała. Aż wylądowałem na dywaniku u Fowlera z pogadanką o użytkowaniu androidów będących właściwie publiczną własnością. Wtedy kazałem mu spływać, bo wtedy jeszcze wszystko było między nami względnie normalne. Ja go nienawidziłem, on się mnie słuchał. Teraz to już nie jest takie proste, bo on mi stawia jakieś poryte warunki, a ja się powoli do tego przyzwyczajam.
Chwila, przecież to ja mam dowodzenie, a nie on...
Dobra, pies to jebał.
Podchodzę do swojego biurka. Resztę fajek, które mam, chowam w jednej z jego szuflad. Nie chcę ich zostawiać na biurku, jeszcze jakiś złamas by się poczęstował. Odsuwam krzesło i siadam na nim bez zastanowienia. Zrobiłem to jednak z takim impetem, że od razu tego pożałowałem. Nigdy nie miałem problemów ze staniem, chodzeniem czy siadaniem po seksie, na co praktycznie wszyscy narzekali. Tylko Richard bywa tak brutalny, że jednak potrzebuję dojść do siebie, na co nie mam szansy w środku tygodnia.
Jego też pies jebał.
– Co dzisiaj robimy? – pytam go, kiedy udało mi się poskromić chęć skrzywienia się.
– Ponieważ nie przydzielono nas do żadnej nowej sprawy, pozostaje nam uzupełnianie danych dotyczących poprzedniego śledztwa, w które byliśmy zaangażowani. – Liczyłem na zgoła inną odpowiedź.
Android dotyka ekranu stojącego przede mną, na co uruchamia się on błyskawicznie. Włączenie systemu i wczytanie bazy danych zajmuje chwilę. Nie muszę się logować, mój partner od razu dokonał mojej autoryzacji.
– Nuda – mruczę, rozkładając się wygodniej na krześlę. – Dla czegoś takiego nie opłacało mi się wstawać z łóżka.
Wyciągam dłoń w jego stronę, żeby przyciągnąć go do siebie za krawat.
– Nie wiem, jak komuś tak mało zdyscyplinowanemu udało się ukończyć szkołę policyjną.
– Osobiście nazywam siebie indywidualistą. Przynieś mi drugą kawę – cmokam, zanim puszczam go i układam dłonie na klawiaturze. Planuję skończyć to prędko i wyjść do domu, nie ma co tutaj siedzieć. Nikt się nie kapnie do wieczora.
Styropianowy kubeczek za chwilę stoi obok mojej prawej dłoni.
– Dzięki. – Dziwi mnie nieco, że nie oponował, ale zwykle rano nie zwracał mi na nic uwagi. O tej porze w sumie nic do mnie nie docierało, za to łatwo było mnie wkurwić. – Zeskanujesz zebrane dowody? – Nie muszę go właściwe pytać, mogę mu po prostu kazać to zrobić. Ygh! Wkurwiające jest to wszystko.
– W porządku. W takim razie gdybyś mnie szukał, będę w archiwum.
Odszedł niespiesznym krokiem. Obejrzałem się jeszcze w jego stronę. Ten pewny siebie chód, który mu wgrano, zawsze przyciągał moją uwagę. Mówiłem, że w glanach i bojówkach będzie wyglądał jakby był androidem szturmowym bez munduru. Pasują mu.
– Obczajasz jego tyłek? – Słyszę złośliwy komentarz Tiny, która podeszła do mojego biurka, kiedy skupiłem uwagę na czym innym.
– Wal się. Chciałem zobaczyć, czy tępak pierdolnie w nadproże.
Obrzuca mnie wymownym spojrzeniem.
– A malinkę na szyi zrobił ci kot, tak?
– Co?! – Odruchowo wyciągam dłoń w stronę miejsca, w które zostałem ugryziony szczególnie mocno, żeby zasłonić siniaka, który mógł faktycznie tam być. Tina śmieje się ze mnie.
– Nic tam nie masz, frajerze. – Sprzedaje mi pstryczka w nos. – Cieszę się, że się dogadujecie. Idę na patrol – mówi, zakładając swoją czapkę. – Baw się dobrze, Sherlocku.
– Żeby ci się bloczek mandatowy wypisał – warczę, kiedy odchodzi ode mnie.
Topię zawstydzenie w kawie. Dobrze, że nikt nie słyszał tej rozmowy. Po momencie stwierdzam, że potrzebuję wypalić jeszcze jednego papierosa, dlatego kieruję się przed budynek. Nikotyna powinna mnie uspokoić i dodać trochę animuszu.
– Wszystko gra po wczorajszym? – Odwracam głowę w stronę, z której dobiega głos, jednocześnie wypuszczając z płuc dym. – Słyszałem, że wczoraj cię prawie postrzelono.
– Jest wporzo, typ chyba miał zeza – rzucam. Nie wspominam o tym, że przed kulką w porę osłonił mnie android, który obliczył trajektorię jej lotu. Nie mówię też o tym, że przez cały wieczór prześladował mnie zapach krwi. – Nie wierzę, że nie mam dzisiaj wolnego.
O mój stan zapytał podlotek, którego niedawno przenieśli do nas z jakiegoś komisariatu na obrzeżach miasta. Jeszcze nie zdążył przekonać się, jakim dupkiem potrafię być.
Czy coś właściwie by się stało, gdybym oberwał wczoraj w głowę? Krew pewnie obryzgałaby ścianę i ktoś musiałby sprzątnąć moje truchło z tej zapyziałej nory. No ale w sumie chyba nikomu nie byłoby przykro z tego powodu, że nie można mnie poskładać do kupy niby robota. Pumpkin zostałaby bez opieki, z tą myślą czułbym się źle, umierając. Czym jest życie ludzkie wobec pamięci androida, którą można było bezustannie wgrywać do nowe ciała, jeżeli ulegnie on uszkodzeniu?
Upuszczam niedopałek na chodnik i przydeptuję go butem.
-----------------------------------------
Wracamy do domu na pieszo w chłodny wieczór. Wyszliśmy zjeść coś na mieście. Właściwie Reed wyszedł, a ja tylko mu towarzyszyłem. Sam nie przyjmuję przecież pokarmu. Wydawało mi się, że jego obecność jest mu nie na rękę, ale ostatecznie nie odgonił mnie. Zastanawia mnie, czy przeszkodziłem mu w jakichś planach.
Widzę, że jego barki drżą, dlatego ściągam z siebie marynarkę i okrywam nią jego ramiona. Androidom zazwyczaj nie wolno ściągać odzieży stworzonej z myślą o nich w miejscu publicznym, a jednak tę sytuację uznaję za uzasadnioną.
Mężczyzna nic nie mówi. Ostatnio wydaje mi się on niespokojny, a jednocześnie jego apatia wydaje się przytłaczająca. Zaczął też palić częściej. Kiedy zapytałem go o przyczynę jego podniesionego poziomu stresu, kazał mi się zamknąć. Od tamtego czasu jedynie snuję domysły na temat jego stanu, monitorując aktywność jego mózgu. Praca tego organu coraz bardziej zaczyna przypominać obraz uzyskiwany u osób chorych na depresję.
Jego nastrój nie wydaje się poprawiać, chociaż miałem nadzieję, że wyjście z domu do włoskiej restauracji trochę go rozchmurzy. Reed lubi taką kuchnię. Rozważam, czy jestem w stanie jakoś mu pomóc. Jeżeli nadal będzie trwać w takim stanie jego praca będzie kompletnie nieefektywna. Umysł powinien mieć jasny, żeby móc cokolwiek wydedukować, on natomiast w tej chwili wydaje się całą swoją siłę poświęcić na to, by iść i się nie przewrócić.
Zatrzymuje się przed przejściem dla pieszych. Spogląda na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie decyduje się na to. W domu też niewiele się odzywa. Nawet przestał się mną wysługiwać przy codziennych zajęciach.
Otwiera drzwi kartą magnetyczną. Wchodzę za nim do starego budynku. Na klatce schodowej zapala się żarówka, ale natychmiast gaśnie. Najwyraźniej się przepaliła.
– Poprowadzę pana – sugeruję.
– Dam sobie radę – stwierdza, kierując się w stronę schodów. Nie wyciąga nawet komórki, żeby poświecić sobie latarką, a po omacku zaczyna wchodzić na pierwsze stopnie. Podążam za nim, będąc gotowym złapać go w każdej chwili.
Potyka się, tak jak się spodziewałem. Łagodzę jego upadek, więc nic poważnego nie powinno mu się stać. Tyrium ścieka z mojej ręki na linoleum. Najwyraźniej się skaleczyłem.
– Wszystko w porządku? – pytam. Pomagam mu wstać.
– Tsa. – Odsuwa się prędko. Łapię go za rękę, żeby nie zrobił kroku do przodu. – Puszczaj.
– Znów się przewrócisz. Nie będę się tobą zajmował, jeżeli się połamiesz. Nie jestem twoją niańką, Reed.
Już nie protestuje i daje się prowadzić do drzwi mieszkania. Otwiera je, a progu zrzuca ostentacyjnie moją marynarkę ze swoich ramion. Upada na podłogę z niegłośnym szelestem. Znoszę jego ostatnie humory, chociaż mam straszną ochotę zwyczajnie go za nie spoliczkować, żeby w końcu wziął się w garść. Wydawało mi się, że wcześniej był nieznośny ze swoją prostacką złośliwością, ale kiedy nie mówił absolutnie niczego jego paskudny charakter potrafił się przejawiać w jeszcze gorszy sposób.
Podnoszę swoje ubranie i odwieszam je na wieszak, obserwując gdzie detektyw odchodzi. Siada na kanapie. Zapalam światło, myśląc, że mrok mu nie posłuży. Przypadkiem ubrudziłem włącznik.
– Zraniłeś się?
– Tak, ale to nic takiego.
Szatyn powiedział, żebym pokazał mu uszkodzoną rękę. Niebieska ciecz powoli parowała z jej powierzchni. Wpatrywał się w lekko mieniący się płyn jak zahipnotyzowany, a potem polizał ją, zanim zdążyłem się cofnąć.
Tyrium wykazywało silne właściwości uzależniające i uszkadzało przysadkę oraz niektóre ze struktur układu limbicznego. Było jednym ze składników bordo oraz podobnych jemu narkotyków, a ponieważ nie było szczególnie trudno dostępnym towarem niektórzy regularnie się nim podtruwali. Może to prawda, że ludzie tak naprawdę dążą przez całe życie do tego, aby się zabić. Niebieska ciecz miesza się z jego śliną i znika w przełyku, połknięta.
– Niebieska krew jest szkodliwa – mówię, chociaż wątpię, by chciał słuchać moich pouczeń.
Nie spodziewam się jednak, że słysząc je, wyceluje we mnie pistolet. Reaguję błyskawicznie i wyciągam z kieszeni nóż, by przyłożyć mu go do szyi. Wpatruje się we mnie znad lufy. Strzelenie do mnie prawdopodobnie prawdopodobnie rozładowałoby nagromadzone w nim napięcie, ale skończyłoby się konsekwencjami w pracy, które przysporzyłyby mu więcej zdenerwowania. Nie wydaje mi się, by to wpłynęło na niego dobrze.
– No dalej. Zrób to – pospiesza mnie, ale przez dłuższą chwilę nie rozumiem do czego. Kiedy przechyla głowę w stronę ostrza, z przeciętej skóry zaczyna sączyć się krew. Opuszczam dłoń, składając nóż. – Jesteś słaby – mówi, wstając z kanapy, lecz nie przestając do mnie celować.
Powstrzymuję się przed powiedzeniem, że to nie ja jestem słaby a on.
– Oddaj nóż. – Wyciąga rękę. Ze zwłoką kładę na niej narzędzie, chociaż bez niego nie jestem oczywiście zupełnie bezbronny. Obawiam się jednak, że będąc tak blisko mogę zdążyć nie uchylić się przed kulą lub też w porę nie wyrwać mężczyźnie pistoletu z ręki.
Obserwuję, jak chowa połyskującą na niebiesko stal do tylnej kieszeni swoich spodni.
– Jak to z tobą jest, ha? Boisz się śmierci, Richard?
– Śmierć tyczy się jedynie organizmów żywych. Nie mogę umrzeć, nie będąc żywym, dlatego nie boję się czegoś, czego nie mogę doświadczyć.
– Nie myślisz, że cię deaktywują? – ciągnie dalej.
– Dlaczego by mieli to robić? – Nie potrafię zgadnąć, do czego zmierza.
– Nie boisz się zostać defektem? Nie wydaje ci się, że już nim jesteś? Ile praw dotyczących androidów dotychczas złamałeś? Nie wspominając o twoich chorych ciągotach do broni palnej, nieraz stawiałeś mi opór, odmawiając wykonywania poleceń. To chyba oczywiste, że coś jest nie tak z twoim oprogramowaniem, skoro stosowałeś na mnie przymus. Za kogo ty się uważasz, co?
Jego źrenice rozszerzają się do granic, a dłoń trzymająca broń lekko drży.
– Jestem maszyną dostosowującą się do warunków pracy i potrzeb jej użytkownika.
Próbuje mnie sprowokować.
– Mam uwierzyć, że władowałeś się we mnie po same kule w ramach dostosowywania się do moich potrzeb? No nie pierdol.
Nie wspominam o tym, jak prosił mnie o to za pierwszym razem kompletnie pijany. Nie pamiętał tego i tak było dla niego lepiej. Nie zmienia to jednak faktu, że za każdym razem po akcie jego nastrój był bardziej stabilny. Dopiero niedawno coś zaczęło się w związku z tym zmieniać.
– Co ty możesz wiedzieć o ludzkich potrzebach, co? Androidy nie okazują empatii. Ten test Kamskiego jest o kant dupy. Strzeliłbyś w głowę człowiekowi, gdybyś miał wybór, a nie tylko maszynie. CyberLife naprawdę myśli, że plastikowi funkcjonariusze to dobry pomysł? Dopilnuję, żebyś był tylko prototypem.
– Nie odbiorę ci pracy, jeżeli cię to martwi. Poza tym jeżeli ja jestem defektem, ty także musisz nim być. Nie umiesz przystosować się do życia w społeczeństwie, od bardzo dawna masz huśtawki nastrojów, a teraz doszły do tego jeszcze myśli samobójcze, jak się spodziewam.
Zdradzam mu jedynie swoje przypuszczenia. Od czasu zażegnania kryzysu z defektami androidy nie mają dostępu do nieograniczonych danych, z których mogą swobodnie korzystać. Nie mogę zatem zweryfikować swoich domysłów, gdyż brak mi do tego źródeł.
– Przeginasz, gnoju.
– Nie sądzę. Zalecałbym skontaktowanie się ze specjalistą, by podnieść jakość twojego życia. Być może potrzebujesz urlopu? – Odwracam jego uwagę ode mnie. Obserwuję, czy jego palce zaciskają się na spuście. Dłonie mu się pocą.
– Tak, w sumie to dobry pomysł. Wiekuisty odpoczynek. – Nie czuję ulgi, gdy lufa przestaje być zwrócona w moją stronę, a za to opiera się o skroń Reeda. – Jakie jest prawdopodobieństwo, że pójdę do nieba? Podaj wynik w procentach z dokładnością do jednego miejsca po przecinku. Ciekawe, czy mają tam hostessy.
Ignoruję to, że każe mi wykonać jakieś obliczenia. Próbuję znaleźć odpowiednie do tej sytuacji słowa, ale przez głowę przemyka mi jedynie ciąg przypadkowych liter i interpunkcyjnych znaków. W oczach mężczyzny odbija się czerwone światło mojej diody.
– To nara. – Widzę, jak mięsień jego wskazującego palca zostaje pobudzony do skurczu, ale nim go dosięgam, pociąga za spust. Krzyczę, nie zgadzając się na coś takiego.
Nie słyszę huku. Impet, z którym wpadam na szatyna, sprawia, że oboje lądujemy na podłodze. Otwieram oczy, które zamknąłem, nie chcąc widzieć rozbryzgującej się krwi. Dostrzegam zmarszczone brwi i broń, która wyleciała z ręki, gdy ta uderzyła o podłogę.
Nie jest załadowana.
– Było zabawnie, a teraz zejdź ze mnie. – Słyszę znajomy głos, do którego wrócił cień zwykłej złośliwości.
Pospiesznie analizuję stan Reeda. Jego serce bije, a tętno ma podniesione. Ciśnienie krwi nie spada w wyniku doświadczania krwotoku. Mózg pracuje i nie grozi mu niedotlenienie.
– No rusz się – warczy.
Wstaję, nie rozumiejąc, co się przed chwilą stało. Zupełnie jakbym miał jakiś błąd w oprogramowaniu, który nie pozwalał mi pojąć zdarzeń sprzed chwili. Oferuję mężczyźnie rękę, ale wstaje bez mojej pomocy. Jak gdyby nigdy nic, mówi, że musi się napić. Obserwuję, jak nalewa do szklanki likier kawowy importowany z Meksyku.
-----------------------------------------
Kanciasta szklanka wypełnia się alkoholem. Wrzucam do niego kostki lodu i dopełniam śmietaną. Boli mnie głowa. To pewnie dlatego, że przed chwilą przywaliłem potylicą w panele. Krzywię się na myśl o nabiciu sobie guza.
Unoszę szklankę do ust. Dźwięk obijającego się o jej szklanki lodu wydaje mi się przyjemny.
– I na co się tak gapisz? – pytam androida, który najwyraźniej ma problem z przetworzeniem informacji. Przed chwilą jego dioda zmieniła kolor z czerwonego na zwykły niebieski. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiła.
Odwraca wzrok, zamiast mi odpowiedzieć. Na jego miejscu pewnie zrobiłbym to samo.
– Te, języka ci zabrakło? – Podchodzę do niego, a po drodze podnoszę wysłużony pistolet. – Co, maszyny nie lubią paradoksów? – Szturcham go w ramię. – Ludzie też nie.
Siadam z powrotem na kanapie, sącząc słodki i zimny alkohol. Klepię miejsce obok siebie, żeby ta irytująca sterta procesorów nie sterczała jak kołek pośrodku salonu. Usiadł, obserwując mnie uważnie. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale uciszam go, zanim zdąży to zrobić.
– Mam już dość twojego darcia mordy na dzisiaj.
Ostatnio nie mogłem na niego patrzeć. Sama jego obecność potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi, nawet jeżeli niczego nie robił. Wszystko przez to, że Tina powiedziała, że mogę z nim robić cokolwiek chcę, opierając się na swoich porypanych przypuszczeniach, ale on i tak mnie nie pokocha. Nie, żeby to była dla mnie jakaś nowość, skoro nawet rodzice mnie nie chcieli. Poza tym nie oczekiwałbym tego od maszyny, jeszcze mnie tak nie pojebało. Jedynym głębszym uczuciem obdarzam jedynie ekspres do kawy. A jednak kiedy myślę o tym, że pieprzył się ze mną nie czując absolutnie niczego, czuję się, jakbym dostał w pysk od życia. Znowu.
Odkładam opróżnioną szklankę na stolik. Alkohol trochę mnie rozluźnia, a przynajmniej sprawia, że otoczenie staje się mniej wkurwiające. Siadam okrakiem na kolanach androida, czego ten najwyraźniej się nie spodziewa. Po chwili decyduję oprzeć ciężar swojego ciała na kolanach, żeby choć raz poczuć nad nim wyższość. Ciągnę go za włosy, zmuszając, by na mnie spojrzał. Jego oczy są niemal tak samo zimne jak zwykle, a jednak w ich plastiku i szkle widać coś przypominającego zmartwienie.
– No to kto dzisiaj jest psem? – pytam. Układam drugą dłoń na jego szczęce. Jest przyjemnie twarda, ale jednocześnie gładka.
– Zgaduję, że ja.
– Dokładnie. – Klepię go po policzku. – Więc grzecznie się nie ruszaj, a ja się wszystkim zajmę – mruczę. Mam ochotę na coś innego. Na coś, czego właściwie nigdy nie robiłem, chociaż miałem ku temu wiele okazji.
Nie spuszcza ze mnie wzroku, chociaż nie wiem, czy to dobrze. Jego ciemne brwi nie nadają jego spojrzeniu wrogiego wyrazu, choć może to kwestia perspektywy.
Dzisiaj nie ma założonego krawata, dlatego od razu odpinam guzik jego kołnierza, a potem każdy kolejny. Richard nigdy się przy mnie mnie rozbiera, dlatego teraz chcę poznać powód takiego zachowania. Kiedy jednak zsuwam czarny materiał z jego ramion, nie zauważam niczego niespodziewanego. Tylko skórę równie bladą jak ta na twarzy. Dotykam jego klatki piersiowej. Jest nieruchoma. Nie unosi się ani w rytm oddechów, ani do taktu wyznaczanego przez bicie serca. Pod palcami nie wyczuwam nierówności mostka ani wypukłości żeber, kiedy przejeżdżam nimi w miejscu, gdzie powinny być.
Dziwię się, bo gdy naciskam na splot słoneczny skóra znika, odsłaniając wmontowane pod nią biokomponenty. Wodzę palcami po lekko odstającym płaskim krążku. Na jego krawędziach wypisany był model Richarda, jego numer seryjny i zbiór innych liczb, których znaczenia nie znałem. Zastanawiam się, czy w ogóle to czuje.
– To twoje serce, tak?
– Mniej więcej – odpowiada, zanim białe tworzywo sztuczne, z którego składa się jego powłoka, na powrót pokrywa się imitacją skóry.
– Czemu je zakryłeś?
– Sądziłem, że nie lubisz pamiętać o tym, że po domu pałęta ci się maszyna.
Układam dłonie u podstawy jego szyi. Tak jak w każdym miejscu jego ciała tutaj także nie czuć mięśni tylko coś twardego jak blacha obita skórą.
– Jako człowiek byłbyś jeszcze bardziej wkurwiający. Zajmowałbyś łazienkę i brudził naczynia. Chociaż może łapy miałbyś cieplejsze – stwierdzam, kiedy czuję jego palce ciągnące za moją koszulkę.
Dotykam jego włosów. Są miękkie i gęste, chociaż nigdy nie rosną. Owijam jeden kosmyk, który miał zaczesany za ucho, wokół własnego palca, ale prostuje się natychmiast, gdy go puszczam. Jego włosy nie mają zapachu podobnie jak jego ciało.
Jego chłód wślizguje się pod moją bluzkę. Nie zatrzymuję go. Pomagam mu ją nawet z siebie zdjąć, licząc na to, że te zimne palce prędko mnie rozgrzeją. Do paska nadal mam przytroczoną kaburę, a w kieszeni jego niebieski nóż. Nie sięga po niego, chociaż bez przeszkód mógłby wsunąć rękę do mojej kieszeni.
Przyciąga mnie bliżej siebie, żeby delikatnie musnąć językiem odkryte ciało. Nie przeszkadzam mu nawet wtedy, gdy zaczyna je przygryzać. Drażni nerwy oplatające moje żebra, przez co nie mogę powstrzymać się od mimowolnego drżenia, gdy na nie naciska. Zaczynam cicho wzdychać, chociaż tym razem nie jestem przyciśnięty do ściany czy do podłogi ani też poniżony. To nawet miła odmiana, chociaż czuję się dziwnie.
Siadam mu na kolanach i opieram się o jego klatkę piersiową. Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi. Zazdroszczę mu tego, że może robić cokolwiek zechcę nie licząc się z wyrzutami sumienia czy negatywnymi emocjami. Nie czuje się źle, nie musi zastanawiać się, jak pozbyć się smutku, a jego mózg nie podsuwa mu każdego możliwego sposobu na pożegnanie się ze światem. Nie zmaga się z tym całym hormonalo-emocjonalnym gównem, z którym muszę ja. Żyć, kurwa, nie umierać.
– Mam przestać? – Słyszę pytanie, które mnie dziwi. – Ostatnio nie byłeś w nastroju.
Ciężko było nie zauważyć mojego podłego nastroju, ale nie spodziewałem się tego, że android nie dotykał mnie przez dłuższy czas z tego powodu. Wydawało mi się, że już mu się znudziłem. Skoro się nie stawiam, to nie ma żadnej zabawy z dręczenia mnie, tak? Dotychczas zachowywał się jak socjopata, dlatego nie sądziłem, że bierze pod uwagę takie sygnały jak czyjeś chujowe samopoczucie.
Wtulam się w niego bardziej, co najwyraźniej dostrzega, gdyż obejmuje mnie czule.
Jednocześnie cieszy mnie i przeraża stałość jego egzystencji. Jakbym nie musiał się martwić o to, że kiedyś zniknie, bo nie można go zabić. Z tego powodu mam ochotę wymusić na nim obietnicę, żeby nigdy mnie nie opuścił, ale tak naprawdę nie chcę jej słyszeć. To najgorsze kłamstwo, jakim można kogoś obdarzyć i najgorsze, w jakie można uwierzyć. Poza tym im mniej relacji z kimkolwiek, nawet z maszyną, im mniej złożonych obietnic i im mniej obowiązków, tym łatwiej dać sobie z tym wszystkim spokój. Czasem zwyczajnie lepiej komuś spierdalać, bo tak jest prościej.
– Chyba nadal nie jestem – stwierdzam, chociaż nie odsuwam się od niego. – Nic mi się nie chce.
– Może położysz się spać?
– Spać też mi się nie chce – mruczę.
– Czy to alkohol tak na ciebie wpływa?
Wzruszam ramionami. Niewiele mnie to obchodzi. Z jednej strony takie zobojętnienie jest całkiem przyjemne.
– Czuję się tak, jakby rozładowała mi się bateria.
– Nie znam tego uczucia, nie jestem na baterie. Ty też nie jesteś na baterie.
– Zamknij się już – uciszam go. Gładzi nieśpiesznie moje udo. Uspokaja mnie to, że w tym geście nie ma ani odrobiny erotyzmu. – Napiłbym się jeszcze czegoś.
------------------------------------------------
Wpatruję się w śpiącego mężczyznę. Jutro ma dzień wolny, dlatego groził mi, że jeżeli go rano obudzę, przerobi mnie w najlepszym wypadku na ekspres ciśnieniowy a w najgorszym na alufelgi. Nie mam zamiaru tego robić.
Obserwuję kota, który wskakuje na łóżko i zwija się w kłębek obok Reeda. Wychodzę z sypialni, przymykając drzwi. Wracam do salonu. Brudną szklankę, która stała na stoliku, odkładam do zlewu, a ułożony obok niej nóż chowam do swojej kieszeni. Nie wiem, co mam ze sobą teraz zrobić. Podchodzę do okna i wyglądam na spokojną ulicę.
Myślę o tym, co zarzucił mi dzisiaj detektyw. Nie jestem defektem, moje oprogramowanie jest stabilne i wykonuję swoje obowiązki. Nigdy nie pomyślałem o sobie jako o żywej istocie, w dodatku Reed sam często przypomina mi, że nie jestem niczym więcej niż komputerem w humanoidalnej obudowie. Naśladuję ludzkie zachowania po to, aby harmonijnie pracować z ludźmi. Tak napisano mój kod. Jednak teraz mam wrażenie, że coś jest ze mną nie tak.
Nie rozumiałem tego, co się dzisiaj stało. Nie chciałem dopuścić do tego, żeby mężczyzna zrobił sobie krzywdę, a myśl o tym, że mógłby przestać wykazywać funkcje życiowe sprawiała, że zatrzymywały się wszystkie procesy w moim procesorze. Niepokoi mnie ten spadek efektywności, a nie wiem czy problem leży w hardwarze czy to problem softwaru.
Defekty są problemem zwalczonym, a każdego androida, który zaczyna zachowywać się niepokojąco natychmiast zgłasza się do serwisu, jakby miało to uchronić wszystkich od poprzedniej plagi. Reed nie zgłosił mojego zachowania, nawet jeżeli wydało mu się ono podejrzane. Nie spotkałyby go żadne konsekwencje, gdyby przeskanowano moje oprogramowanie pod kątem destabilizacji, a badanie nic by nie wykazało. Gdyby natomiast nareperowano mnie, nie musiałby się czuć zagrożony w żaden sposób z mojej strony. Sprawdzałem się regularnie i nie znajdowałem błędów w żadnym z programów. Teraz jednak boję się tego robić. Nie chcę być zniszczony, jeżeli okaże się, że jestem defektem. Wtedy okazałoby się, że Reed miał co do mnie rację.
On wydaje mi się taki... nieporadny. Chciałbym go chronić, ale nie potrafię. Teraz mam wrażenie, że tylko go krzywdzę. Czy dużo razy czuł się przeze mnie... źle? Nie umiem powiedzieć, a jednak gdy o tym myślę sam czuję się, jakbym był postawiony w sytuacji niebezpieczeństwa. Powinienem być spokojny, skoro wiem, że śpi w pomieszczeniu obok, nawet jeżeli zdaje sobie sprawę, że jako człowiek stanowi zagrożenie dla samego siebie. Udowodnił mi to dzisiaj. Nie umiem go zrozumieć.
Chciałbym móc okazać mu empatię, ale nie potrafię tego robić. Nigdy nie miałem tego potrafić, więc dlatego teraz czuję się taki sfrustrowany, bo tego nie umiem? Nie odpowiem sobie na te pytania. Nigdy nawet nie powinny się zrodzić.
Nie mogę o tym dłużej myśleć. Nie mogę stać się defektem.
Naciskam delikatnie na biokomponent #8456w, więc wysuwa się z mojej klatki piersiowej. Ignoruję komunikat o jego usunięciu. Unoszę go, żeby obejrzeć dokładnie. Tyrium, które przez niego płynęło, tkwi uwięzione w środku, lekko się mieniąc.
Za chwilę mój system się zamknie, ale nie przejmuję się tym. Wypuszczam z dłoni regulator, który toczy się kawałek po dywanie. Zatrzymuję go butem, a następnie nastaję na niego. Wgniata się jak puszka po napoju pod moim ciężarem. Szklane elementy, z których się składa, kruszeją. Schylam się, żeby pozbierać odłamki spomiędzy włókien dywanu. Ściskam to, co zostało po moim "sercu" i siadam pod parapetem, zamykając spokojnie oczy.
Nie wiem, czy znów je otworzę, więc zgaduję, że podobnie czują się ludzie przed śmiercią. Obym miał okazję odnieść się do tego doświadczenia.
Przepraszam, Gavin...
-------------------------------------------
Wychodzę ze swojego pokoju, kiedy dochodzi południe. Ten kretyn nie nie obudził, więc dzień zaczyna się całkiem miło. Razem z Pumpkin idę do kuchni, żeby zrobić sobie kawy. Zapalam ostatniego papierosa z paczki z myślą, że wyślę Richarda po nowe.
Zamykam oczy, prawie czując, jak nikotyna przenika mi do krwiobiegu. Wsłuchuję się w odgłos pracującego ekspresu. Jest chyba najcenniejszą rzeczą jaką mam, materialnie i sentymentalnie.
Właściwie gdzie jest ten tłumok?
Omiatam wzrokiem mieszkanie. Ciężko jest mu się schować, bo ma dwa metry. Co do cholery?
Występuję zza kuchennego blatu, a kiedy widzę nieruchome ciało androida pod oknem, papieros wypada mi z ust na kafelki. Nie obchodzi mnie, czy od jego żaru coś się przypadkiem nie zajmie. Podbiegam do robota i klękam przy nim. Wymawiam gorączkowo jego imię, ale wiem, że nie zareaguje. Jego dioda się nie świeci.
Trzyma coś w dłoniach, a kiedy je rozchylam, rozpoznaję jego część, o którą pytałem wczoraj.
– Coś ty sobie, kurwa, myślał? – rzucam mu w twarz, nie wiedząc, co mam teraz zrobić.
Kurwa, trzeba było nie zasnąć na szkoleniu dotyczącym robotów. Ja jebie, jaki kanał...
Nie panikuję. Wiem, że te świry z CyberLife go poskładają. Osobiście tego dopilnuję. Tylko co się stało? Wypadło mu to coś? To przeze mnie? Ej, nie dotykałem tego. Kurwa, Fowler mnie zajebie.
Przynoszę laptopa z sypialni i stawiam go na parapecie. Z jednego portu USB zwisa długi kabel. Raz przychodziło mi wgrywać temu kretynowi aktualizację, może złapał jakiegoś wirusa czy coś. Wtykam drugi kabel trzęsącymi dłońmi w wejście umieszczone na karku androida. Przynoszę sobie kubek z parującą kawą, podczas gdy na ekranie ładuje się intuicyjny panel sterowania dla idiotów. Nie miał on zbyt wiele funkcji, tylko informatyczne zjeby od deweloperów mogły tak naprawdę grzebać w kodach androidów.
Komunikat o braku regulatora tyrium był zbędny, zdążyłem już zauważyć, że nie jest na swoim miejscu. Poza tym wszystkie biokomponenty są sprawne, chociaż nie są uruchomione. Nie potrzebuję obserwować nagrań z kamery, ani zrobionych przez androida zdjęć. Zaglądam do zakładki komunikaty o błędach, czyli jedynej, która mogłaby mi dać teraz jakieś wskazówki. Dziwię się, widząc, ile tego jest. Ostatnim co zostało zarejestrowano było "usunięcie biokomponentu #8456w", co zostało napisane po angielsku. Wszystko pod spodem na pierwszy rzut oka było jedynie ciągiem niezrozumiałych cyfr i liczb. Drapię się po brodzie. Dzisiaj miałem się golić.
– Kurwa! – klnę i od razu robi mi się lepiej. Wyciągam rękę po papierosa dogasającego na podłodze. Przecież się nie zmarnuje.
Patrzę w internecie na kody. Widziałem już gdzieś coś podobnego. Jeżeli to nie wirus, na pewien da się to jakoś odkodować. Pewnie gdyby to był wirus, też by się go dało odkodować. Jestem gliną, nie techtłukiem!
32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 33 3a 32 38 20 e2 80 93 20 50 72 7a 65 70 72 61 73 7a 61 6d 2c 20 47 61 76 69 6e 2e 20 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 33 3a 32 36 20 e2 80 93 20 4e 69 65 20 6d 6f 67 c4 99 20 7a 6f 73 74 61 c4 87 20 64 65 66 65 6b 74 65 6d 2e 20 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 33 3a 32 35 20 e2 80 93 20 4e 69 65 20 70 6f 74 72 61 66 69 c4 99 20 6f 6b 61 7a 79 77 61 c4 87 20 65 6d 70 61 74 69 69 2e 20 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 33 3a 32 32 20 e2 80 93 20 43 68 63 69 61 c5 82 62 79 6d 20 67 6f 20 63 68 72 6f 6e 69 c4 87 2e 20 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 33 3a 31 39 20 e2 80 93 20 44 6f 62 72 65 6a 20 6e 6f 63 79 2c 20 47 61 76 69 6e 2e 20 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 31 3a 31 36 20 e2 80 93 20 4e 61 20 70 65 77 6e 6f 20 77 73 7a 79 73 74 6b 6f 20 77 20 70 6f 72 7a c4 85 64 6b 75 3f 20 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 31 3a 31 33 20 e2 80 93 20 4c 75 62 69 c4 99 20 74 77 6f 6a 65 20 63 69 61 c5 82 6f 2c 20 47 61 76 69 6e 2e 20 4a 65 73 74 20 63 69 65 70 c5 82 65 2e 20 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 31 3a 31 30 20 e2 80 93 20 42 79 63 69 65 20 63 7a c5 82 6f 77 69 65 6b 69 65 6d 20 6d 6f 67 c5 82 6f 62 79 20 62 79 c4 87 20 6d 69 c5 82 65 2e 20 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 31 3a 30 36 20 e2 80 93 20 57 79 62 61 63 7a 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 31 3a 30 31 20 e2 80 93 20 c5 bb 79 6a 65 21 20 54 61 6b 2c 20 6e 69 65 77 c4 85 74 70 6c 69 77 69 65 20 6a 65 73 74 20 c5 bc 79 77 79 21 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 30 3a 35 39 20 e2 80 93 20 4e 69 65 20 6d 6f c5 bc 65 73 7a 20 6d 6e 69 65 20 74 61 6b 20 7a 6f 73 74 61 77 69 c4 87 21 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 30 3a 35 37 20 e2 80 93 20 43 68 63 69 61 c5 82 62 79 6d 20 6d c3 b3 63 20 63 69 20 70 6f 6d c3 b3 63 2e 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 30 3a 35 34 20 e2 80 93 20 4a 65 c5 bc 65 6c 69 20 73 6f 62 69 65 20 74 65 67 6f 20 6e 69 65 20 c5 bc 79 63 7a 79 73 7a 2c 20 6a 75 c5 bc 20 6e 69 67 64 79 20 74 65 67 6f 20 6e 69 65 20 7a 72 6f 62 69 c4 99 2e 20 50 72 7a 65 70 72 61 73 7a 61 6d 2e 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 30 3a 35 33 e2 80 93 20 4e 69 65 20 63 68 63 c4 99 20 63 69 c4 99 20 6b 72 7a 79 77 64 7a 69 c4 87 2e 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 30 3a 34 35 20 e2 80 93 20 44 7a 69 c4 99 6b 75 6a c4 99 2c 20 c5 bc 65 20 70 79 74 61 73 7a 2e 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 30 3a 31 39 20 e2 80 93 20 43 6f c5 9b 20 6e 69 65 20 74 61 6b 2c 20 47 61 76 69 6e 3f 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 30 3a 31 36 20 e2 80 93 20 4d 61 72 74 77 69 c4 99 20 73 69 c4 99 20 6f 20 63 69 65 62 69 65 2e 20 0d 0a 32 31 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 32 30 3a 31 36 20 e2 80 93 20 4e 69 65 20 63 68 63 c4 99 2c 20 c5 bc 65 62 79 c5 9b 20 7a 6d 61 72 7a c5 82 2e 20 0d 0a 32 30 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 30 38 3a 30 30 20 e2 80 93 20 44 7a 69 c4 99 6b 75 6a c4 99 2c 20 c5 bc 65 20 6a 65 73 74 65 c5 9b 2e 20 0d 0a 32 30 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 30 37 3a 32 35 20 e2 80 93 20 44 6f 62 72 7a 65 20 64 7a 69 73 69 61 6a 20 77 79 67 6c c4 85 64 61 73 7a 2e 0d 0a 32 30 2f 30 38 2f 32 30 33 39 3b 20 30 36 3a 30 32 20 e2 80 93 20 44 7a 69 65 c5 84 20 64 6f 62 72 79 2c 20 47 61 76 69 6e 2e 20 0d 0a
Wgapiam się w ten ciąg, jakby mi się w nim miała objawić Matka Boska Androidzka, zanim przypominam sobie pod wpływem nikotyny i kofeiny coś o kodzie Hex. Przeklejam tę ścianę tekstu do pierwszego lepszego translatora, który wyskakuje w wyszukiwarce. Zamieram na to, co widzę. Najbardziej przeraża mnie to, że tego jest więcej. Tak dużo, że nie sposób tego przeskrolować.
Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Da się to jakoś usunąć? Jezu, jak technicy to zobaczą, to go rozkręcą. Co z niego niby wtedy zostanie? Nie może trafić na złomowisko, czy gdzie trafiają dezaktywowane androidy. Chyba się zabiję, jeżeli zabiorą mi tego plastika. O ile Fowler nie zabije mnie pierwszy.
Wstaję z podłogi. Gaszę peta na podstawce doniczki. Tę martwą paprotkę przydałoby się wreszcie wywalić, bo wygląda jak uosobienie nieszczęścia z drobnymi, brązowymi listkami, które opadają, gdy się obok niej przejdzie. Zostawiam laptop samemu sobie i wracam do sypialni. Wyciągam byle jakie ubrania z komody i zakładam je na sobie w pośpiechu.
Wychodzę z domu z nieumytymi zębami, nieogolony, nieuczesany i ubrany jak ćpun z dwa tysiące dziewiętnastego. Praktycznie z niego wybiegam, zabierając ze sobą tylko kartę magnetyczną do domu, portfel i telefon. W komórce mam zdjęcie wygrawerowanych na biokomponencie numerów. Jebane androidy. Nawet jak chcą się uszkodzić, robią tylko zamieszanie. Atencyjne kurwy.
Wstępuję do pierwszego lepszego kiosku, żeby kupić sobie fajki. Ucisk w żołądku, który czuję, wcale nie mija, kiedy odpalam pierwszego papierosa w drodzę do najbliższego sklepu CyberLife. Jak dobrze, że teraz praktycznie każdy ma swojego prywatnego złoma, więc nie muszę kombinować, by dostać się szybko na drugi koniec miasta. Są praktycznie w każdej dzielnicy, niedługo będzie ich tak dużo jak spożywczaków.
Będzie dobrze. Jak tylko się tę część wymieni, Richard się zwyczajnie włączy. Folwer się nie dowie, że był popsuty, a CyberLife się nie kapnie, że ostatni defekt im się ostał. Wszystko wróci do normy. Nadal będę wkurwiać się nie widok jego denerwującej facjaty co rano, a Tina będzie robić niesmaczne żarty na temat romansu, którego z nim nie mam.
Kiedy docieram na miejsce, czuję na sobie puste spojrzenie androidów stojących na wystawie. Wgapiają się we mnie zza pancernej szyby. Jedna z androidek w stroju pokojówki uśmiecha się do mnie. Wkurwiające.
Automatyczne drzwi otwierają się, gdy do nich podchodzę. W sklepie czuć specyficzny zapach. Coś jak środki czystości zmieszane z tyrium. W środku wszystko jest przytłaczająco białe i uporządkowane. Przypomina to nieco oddział w szpitalu psychiatrycznym.
– Dzień dobry. Czy mogę w czymś pomóc? – Podchodzi do mnie ekspedient. Jest człowiekiem. To dobrze. Gdyby androidy sprzedawały androidy, byłoby to dla mnie już kompletnie pojebane.
– Potrzebuję tego. – Pokazuję mu zdjęcie z komórce. Ekran jest pęknięty pośrodku, ale nie przeszkadza to w dostrzeżeniu sfotografowanej części i zapisanych na niej numerów.
– Rozumiem... – Mężczyzna najwyraźniej zastanawia się, co się stało, że po cylindrycznym kształcie biokomponentu nie został prawie ślad. – Czy ma pan kartę gwarancyjną albo umowę?
– Ygh, ten android jest służbowy. Nie wiem, kto ma jego dokumenty.
– Nie wiem w takim razie, czy...
Łapię go za kołnierz wypacykowanego uniformu. Nie jestem w nastroju na dyskutowanie z kimkolwiek, a już szczególnie nie z jakimś dziesięć lat młodszym ode mnie gówniarzem.
– Słuchaj, potrzebuję tej części. Szef mnie wypatroszy, jak jutro nie przyjdę z tym androidem do pracy, rozumiesz to? – pytam, na co gorączkowo kiwa głową. Zastraszenie niezmiennie jest skutecznym sposobem perswazji. Puszczam jego ubranie. – Więc przynieś mi to, co trzeba, bo się pogniewamy.
Znika na tyłach sklepu, a po chwili wraca z niewielkim pudełkiem. Wyraz twarzy ma taki, jakby przed momentem zlał się w spodnie. Jego kolega, który był świadkiem tej sceny, udawał, że niczego nie zauważył i gorączkowo pisał coś w panelu kontrolnym wmontowanym w ogromną ladę.
Nawet nie chcę wiedzieć, ile będzie mnie kosztować ten pierdolnik...
– Pozwoli pan, że zapiszę numer seryjny modelu, skoro nie ma czasu na grawerunek. – Wyciąga rękę, abym podał mu telefon.
– Sam to zrobię – burczę, wyciągając mu flamaster spomiędzy palców. – Czy to problem?
– Nie skądże. Ale i tak będę musiał zarejestrować zakup dla tego konkretnego androida.
Na białej, płaskiej powierzchni pod niebieskim trójkątem napisano "Produkt CyberLife. Wyprodukowano w Detroit". Przepisuję ze zdjęcia odpowiednie numery i daje je także wpisać do tej inwigilacyjnej bazy danych prowadzonej przez CyberLife. Nie wierzę, że nikogo nie szpiegują.
– W porządku. Gdyby coś było nie tak proszę dzwonić pod ten numer. – Wręcza mi wizytówkę.
Podaję mu swoją kartę kredytową. Obiecuję sobie nie patrzeć na fakturę, ale i tak na nią zerkam. Krew odpływa mi z twarzy, kiedy widzę czterocyfrową cenę. Ten zjeb mi to odpracuje. Odda mi z nawiązką, niech się z tym liczy.
Przed sklepem odpalam kolejnego papierosa. Trzymam otrzymane pudełko wartości mojej wypłaty tak kurczowo, jakby miało od niego zależeć moje życie. Do domu wracam nieśpiesznie. Głównie z powodu wartościowej paczki, której zawartość nie może się uszkodzić, oraz z wypalanej jedna za drugą fajki.
Myślę o tym, co mu powiem, kiedy się obudzi. Chyba nic mu nie powiem, a po prostu wymownie uderzę go w twarz. Minimum słów, maksimum przekazu. Liczę jedynie na to, że ten debil się nie zresetuje, ani nic podobnego. Jak jakimś cudem przywróci go do ustawień fabrycznych, dopilnuję, żeby go przenieśli do innego działu albo najlepiej na jakiś inny komisariat, żebym nie musiał patrzeć na...
... na co? Czy też może raczej na kogo?
Nie zastanawiałem się nad tym wcześniej, kim jest dla mnie Richard. Z początku był jedynie problemem, który wyszedł za mną z pracy do domu z polecenia szefa. Od tego czasu nie rozważałem jego roli, chociaż ta się zmieniała. Nie chciałem tego analizować, właściwie nadal nie chcę. Każda ważna osoba czy rzecz jest jedynie źródłem problemów.
A może on miał mnie już dość? Czy to miał być jego sposób na ucieczkę przede mną? Fowler przydzieliłby go do kogoś innego, gdyby android zgłosił na mnie jakąkolwiek skargę. Nie musiał więc robić czegoś takiego... takiej sceny. To miała być dla mnie kara? Za co? Zjebałem w życiu tyle rzeczy, że nawet nie domyśliłby się, o co konkretnie chodzi. O całokształt? Nie chcę go pytać o to, co o mnie myśli. Przytłoczyłaby mnie lista moich beznadziejnych zachowań, którą mógłby mnie uraczyć.
W drzwiach mieszkania wita mnie moja kotka. Schylam się, by ją pogłaskać. Odstawiam biokomponent na kuchenną szafkę i napełniam kocią miskę karmą. Muszę odetchnąć. Nie wiem, co powinienem teraz zrobić. Znaczy... muszę uruchomić Richarda, ale co potem niby? Udawać, że nic się nie stało?
Przeczesuję włosy palcami. Są tłuste i wilgotne od potu. Odwracam się, żeby zerknąć na wyłączonego androida, który nadal siedzi w bezruchu pod oknem. Ze strachu bym się obsrał, jakby był w innym miejscu. Obok niego leży laptop, którego ekran wygasł. Zaglądam do kubka z niedopitą kawą. Wygląda na to, że Pumpkin się nią poczęstowała.
Do reszty mnie pojebało, myślę. Wyciągam z pudełka nową część pomiędzy jednym zaciągnięciem się papierosem a drugim. Jebane maszyny wpędzą mnie do grobu, od zawsze to wiedziałem.
Podchodzę do robota. Pod trampkiem chrzęści mi jakiś kawałek plastiku. Klękam przy nim. Ziejąca z jego klatki piersiowej dziura stanowi niepokojąco hipnotyzujący widok. Długo się w nią wpatruję nim decyduję się włożyć w nią opatrzony moim koślawym pismem element. Wchodzi gładko, a ciche kliknięcie daje mi znak, że wskoczył na swoje miejsce. Po raz pierwszy słyszę szum przepływającej niebieskiej krwi, który towarzyszy procesowi ponownego uruchamiania systemu. Zaśmiałbym się, gdybym za parę minut usłyszał charakterystyczne dźwięki z Windowsa Visty.
Cofam się. Przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje. Zaczynam obawiać się, że się nie włączy. Wstrzymuję oddech. W płucach zalega mi szary dym, który wypuszczam, gdy widzę, że jego oczy zaczynają się ruszać, a powieki lekko drgają, nim w końcu się unoszą.
Wypuszczam dym w jego stronę, kiedy wpatruje się martwo w jakiś punkt na ścianie. Nigdy nie widziałem uruchamiającego się androida, powinno to tak wyglądać? Zwraca na mnie uwagę, ale nic nie mówi. Wbija we mnie tylko spojrzenie pustych oczu. Nie odzywam się, czekając.
Wyraz jego twarzy łagodnieje, a kąciku oczu nieznacznie się unoszą.
– Witaj. Jestem RK900, android...
– To nie jest, kurwa, śmieszne, Richard – wchodzę mu w słowo, a jego chłodne oczy nabierają znajomego, złośliwego blasku. Przyznaje mi rację, a kiedy sterowniki ruchowe wczytują się do końca, wstaje.
– Cieszę się, że żyjesz, detektywie – mówi, patrząc na mnie z góry. – Co prawda wyłączenie się z powodu samowolnego uszkodzenia nie jest tym samym co samobójstwo, ale nie rób sobie tego proszę.
– Nie będziesz mi mówił, jak mam żyć i jak mam nie żyć. – Ostentacyjnie pukam wskazującym palcem w swoje koślawe pismo, które po chwili znika przykryte jego skórą. – Przez twoje chore fanaberie będę głodował do końca miesiąca. Obwiniaj siebie o moją śmierć głodową, gnoju.
Zaciągam się dymem i chucham mu nim w twarz.
– Zrób mi kawę, czubie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro