O jeden pocałunek za dużo | Kuroshitsuji
One-shot czytać możn także na blogu Lukrowane historie
https://zdziennikaksiazkoholika.blogspot.com/2018/12/o-jeden-pocaunek-za-duzo-kuroshitsuji.html
--------------------------------------------------
Zaczęło się niewinnie.
Wiedziałem, że wchodzącym w dorosłość młodzieńcom do głowy przychodzą różne rzeczy, dlatego nie przejmowałem się zbytnio wybrykami mojego hrabiego. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie byłem zdziwiony, kiedy jednego z wielu, nieróżniących się od innych popołudnia, jego wargi spoczęły na moich. Nie spodziewałbym się nigdy czegoś takiego z jego strony, dlatego nawet gdybym chciał temu zapobiec, nie miałem okazji.
Wystarczyło, że stanął na palcach, by mnie dosięgnąć.
Przez ostatnie lata wyjątkowo się zmienił. Powiedziałbym, że zmężniał, chociaż oczywiście w sytuacji takiej jak ta wydawało się być to niezbyt trafnym stwierdzeniem. Urósł, jednak kości miał słabe. Jego głos stał się bardziej głęboki, a twarz nabrała dojrzalszych rysów. Po chłopcu, który znikał w pokaźnym fotelu ustawionym w gabinecie, nie został prawie ślad. Nawet włosy, choć lekko niesfornie odstawały na różne strony, nie przypominały już dziecięcej fryzury.
Wydawał się całkiem zadowolony z tego, co zrobił. Tak przynajmniej wnioskowałem po wyrazie jego twarzy, kiedy już odsunął się ode mnie. Nie trzeba zapewne było podkreślać, że pozostałem bierny na ten rodzaj gier z jego strony, jednak musiałem powstrzymać się, by nie oblizać za moment ust. Wiedziałem, że wyczułbym na nich pozostawiony przez drobny język smak węgierskiego tortu i herbaty z konfiturą.
– Wydaje mi się, że powinien panicz wiedzieć, że nie wypada obdarzać czułością innych osób będąc przyszłym mężem panienki Elizabeth – powiedziałem niewzruszony. – Zwłaszcza mężczyzn – dodałem po chwili, żeby wrócić z powrotem do układania książek w obszernej bibliotece, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
– Chciałem tylko sprawdzić, jak się zachowasz. Jak zwykle – nudno. Poza tym ty nie jesteś mężczyzną, a jedynie psem, gdybyś o tym zapomniał – prychnął. Nieznacznie drgnąłem na tę kąśliwą uwagę, ale nie mógł tego zauważyć, kiedy był do mnie odwrócony plecami.
Ostatnimi czasy prowokował mnie w podobny sposób bardzo często, a ja nie potrafiłem zrozumieć, o co takiego mu chodziło. Wybiegało to poza zwyczajową wymianę uszczypliwości pomiędzy nami, którą raczyliśmy siebie nawzajem od pierwszego dnia naszej znajomości. Zastanawiałem się, czy zrobiłem coś nietaktownego, aby zasłużyć sobie na takie traktowanie z jego strony, ale nie przypominałem sobie niczego.
Dopiero potem dowiedziałem się, że powodem jego frustracji, był zbliżający się ślub. Nie powiedział mi wcześniej o ustalonej bez konsultacji ze mną dacie, która przypadała na późną wiosnę. Pozornie nie wydawał się być nim zainteresowany, zupełnie jakby nie jego przyszłości miał on dotyczyć. Nie śpieszył się z udaniem do krawca w celu nabycia garnituru czy sporządzaniem listy gości na wesele, co zapewne planował zostawić w ostatniej chwili na mojej głowie.
Nie powiedziałbym, że ta ceremonia mnie obchodziła. Nie widziałem w niej niczego poza problemem. Nie przepadałem za blondynką podobnie zakłamaną i przyprószoną pudrem pruderii jak jej narzeczony. Zwyczajnie mnie irytowała. W przeciwieństwie do mojego panicza nie wydawała się wiele dojrzeć. Wiedziałem, że sądził podobnie jak ja, że była jak wychowany w klatce ptaszek, który niewiele wie o szerokim świecie, ale liczy, że jego urocze ćwierkanie i ładne piórka starczą mu do przetrwania w nim. Będąc jednak jedynie marnym sługą nie mogłem jej tego uświadomić, nieważne jak bardzo bym chciał.
Z mojej perspektywy zaślubionom nie wróżył dobrze dzisiejszy wyskok młodego hrabiego. Nie wiedziałem, czy powinienem traktować to jako jedynie niezbyt udany żart z jego strony czy deklarację niemile widzianych w tych czasach skłonności. Wiedział, że ze mną mógł zrobić cokolwiek zechciał, narażając się co najwyżej na docinki z mojej strony. Doszedłem do wniosku, że kierowała nim zwykła ciekawość, bo nie potrafiłem znaleźć bardziej wiarygodnego motywu postępowania z jego strony. Przestałem się przejmować tą, jakże się zdawało, błahostką, jednak kilka dni później sytuacja ta się powtórzyła.
Z racji tego, że był to rozkaz, nie mogłem mu odmówić pocałunku. Spełniłem go z większym wigorem, niż by mi wypadało. Byłem demonem, dlatego panicz mój twierdził, że nie trzymał się mnie przymiot nazywany przyzwoitością. Nie mogłem powiedzieć, aby się mylił, chociaż coś takiego traktowałem jako czynność na kształt dziecięcej swawoli.
Niemniej jednak czując przyspieszającą na mój dotyk krążącą w młodym ciele krew, nie potrafiłem nie uczuć rozbawienia. Cichy chichot wyrwał się spomiędzy moich warg, nim te znów zetknęły się z ustami młodzieńca. Powtórzyłem to samo, co on zrobił mnie. Wyczułem, że się tym nie zaspokoił, chociaż nie wiedział, czego dokładnie oczekiwał. Jego niedoświadczenie mnie śmieszyło, a zabawienie się jego kosztem poczytałem za całkiem miłą rozrywkę.
Oparłem jedną dłoń o oparcie fotela, drugą trzymając jego podbródek. Nie zamierzałem dawać mu uciekać, skoro sam sobie tego zażyczył. Zadrżał, czując mój język przesuwający się ciężko i leniwie wzdłuż jego zębów. Odsunąłem się na moment, kiedy poczułem, że miał ochotę oponować wobec dalszej zabawy. Gdy tylko rozchyliły się jego zaciśnięte zęby, wsunąłem między nie język, nim zdążył wypowiedzieć pierwsze słowo protestu. Nie ugryzł mnie, chociaż liczyłem się z tym, że mógłby to zrobić. Najwyraźniej zaskoczyłem go na tyle, że nie był w stanie.
Choć był bierny, wiedziałem, że nie umiał sobie poradzić z przyjemnością, która nim owładnęła. Zbadałem urocze nierówności na jego podniebieniu, na co cicho westchnął. Próbowałem wciągnąć niepewny język do tej gry, jednak wiedziałem, że nie miałem na co liczyć w tamtej chwili. Zaczynał potrzebować tlenu, ale zanim zwróciłem mu możliwość oddychania, pomęczyłem go jeszcze chwilę.
Westchnął ciężko i głośno, kiedy tylko odsunąłem się od niego z cichym mlaśnięciem. Wyciągnąłem zza poły fraka chusteczkę, żeby wytrzeć ściekającą po jego brodzie strużkę przezroczystej cieczy. Chłopak dość szybko zebrał w sobie dostatecznie dużo animuszu, aby spróbować wymierzyć mi policzek, jednak zatrzymałem jego rękę delikatnie.
– Być może nie będziesz mnie więcej prowokował, paniczu – powiedziałem, uśmiechając się cierpko.
Zabrał rękę i jedynie prychnął w odpowiedzi. Na jego policzki wpełzł rumieniec, który bynajmniej nie sugerował, by moje umiejętności nie zostały docenione.
– Nie baw się tak ze mną więcej.
– Przecież panicz sam zaczął tę "zabawę". Nie znajdujesz jej dostatecznie satysfakcjonującej, paniczu? Być może będę w stanie zasugerować coś bardziej odpowiedniego do twojego wieku?
Wyprostowałem się, co pozwoliło mi górować nad siedzącym w fotelu hrabią. Nadal dyszał ciężko. Pod wpływem jego wzroku mój wyraz twarzy spoważniał. Ciężko było powiedzieć, który z nas rzucał w tamtej chwili bardziej pogardliwe spojrzenie drugiemu.
Z pewnością rozumienie ludzkich uczuć było trudne, zważywszy na to, że nawet ludzie nie potrafili ich pojąć. Niezależnie od tego, czy chodziło o uczucia innych, czy o ich własne. Tym bardziej mnie, jako istocie, która emocje towarzysząca ludziom mogła jedynie obserwować z boku, odgadywanie ich nie przychodziło łatwo, zwłaszcza jeżeli były zręcznie przykrywanymi szeregiem innych odczuć. Wiedziałem, że mój panicz uwielbiał chować się za obojętnością, wzgardą, zawiścią, gniewem, zazdrością i pychą, ale nie pomyślałem, aby tym razem doszukiwać się w jego reakcji czegokolwiek ponad to.
Nie widziałem niczego zdrożnego w tym, że odczuł płynącą z moich zabiegów przyjemność, niepokojącym jedynie wydawało się to, że wśród uczuć, które w tamtej chwili zawrzały w jego głowie, nie doszukałem się niczego podobnemu obrzydzeniu. Być może nawet jego nie byłem wart, któż by to wiedział.
– Nie rozumiem, co tobą kieruję, panie – powiedziałem, kiedy kazał mi zrobić to jeszcze raz po jakimś czasie.
– Nie musisz – odpowiedział, ucinając tym samym temat. – Dalej – pogonił mnie.
Choć z początku cofnąłem się, prawie jak pies, na którego warknięto, po chwili zbliżyłem się znów.
Schyliłem się do niego. Siedział na łóżku spokojnie, tak jak każdego wieczora, przebrany w piżamę i gotowy do snu. Spod delikatnego, białego materiału, wychylała się zaróżowiona niczym młody pączek wiśni skóra. W blasku palących się drewien przybierała miłego dla oka lekko miodowego odcienia.
– Czyżbyś chciał się schować przed panną Elizabeth w więzieniu, paniczu? Zmuszony jestem poinformować cię, że jest to cokolwiek nie najlepszy sposób odwlekania ślubu.
– Powiedziałem ci przecież, że nie jesteś tutaj od myślenia. Jesteś wyłącznie pionkiem – przypomniał mi.
– I tylko pionek może robić z tobą takie rzeczy...? – Ułożyłem delikatnie dłoń na jego szyi, pozwalając sobie sięgnąć palcami ku wystającym spod skóry szyjnym kręgom, które tak łatwo mógłbym złamać, gdyby tylko naszła mnie ku temu ochota.
– Wolałbyś, żeby robił to kto inny? – prychnął.
– Ależ skąd, wolę panicz upadlać osobiście, skoro tego sobie właśnie życzy.
Nie uderzył mnie. Zmrużył jednak powieki na ten komentarz, choć ostatecznie nic na niego nie odpowiedział. Wydało mi się zabawne, że mógł być tak stęskniony za moimi pieszczotami, że bał się wpaść w tej chwili w moją niełaskę. Nawet, gdybym ośmielił się zapytać, nie otrzymałbym szczerej i jednoznacznej odpowiedzi. Taka już była nasza relacja, która stawała z każdym zbliżeniem coraz bardziej niezrozumiała.
-------------------------------------------
Z pozoru nasza relacja zmieniła się niewiele. Nadal dawałem sobą pomiatać młodemu arystokracie, spełniając każdą jego najmniejszą zachciankę, co jednak rekompensowałem sobie wieczorami. Wtedy posiadłość opuszczali wszyscy goście, petenci i interesanci, więc nie musiałem martwić się o to, że zaraz trzeba będzie kogoś zaanonsować, a mogłem spokojnie oddawać się temu, co za moją sprawą działo się za drzwiami gabinetu panicza czy też jego sypialni. Przepłaciłem to co prawda dotychczas dwiema niemal doszczętnie stłuczonymi zastawami z chińskiej porcelany oraz rozbitą, antyczną wazą. Niektórych rzeczy jednak zwyczajnie nie należy przerywać.
Wbrew oschłości i nieprzystępności szlacheckiego charakteru, młode ciało było nad wyraz spragnione pieszczot pod każdą postacią. Zwykłe pocałunki prędko przestałby zadowalać mojego panicza, co mnie jednak nie przeszkadzało. Chciałem rozpuścić go jeszcze bardziej. On wiedział, że w kwestii sprawiania mu przyjemności mógł na mnie liczyć tak jak w każdej innej, dlatego korzystał z tego przywileju, jeżeli mógł. Zdawałem sobie sprawę, że ciężko było odrzucić już ugryziony zakazany owoc.
Bycie wykorzystywanym niczym zabawka mi nie ubliżało. Nie traktowałem tego jako niegodnego zajęcia, całkiem mi się ono podobało. Wtedy to ja przejmowałem kontrolę. Jedynie ja mogłem w tamtej chwili słuchać westchnień i jęków, które uciekały spomiędzy ust, których kształt znałem na pamięć. Wszyscy inni, którzy doświadczyli podobnego spektaklu, od lat byli martwi.
Zaczynałem cieszyć się tym i zagarniać go całego dla siebie. Zupełnie odepchnąłem myśl o tym, że zbliżał się jego ślub. Tak mnie otumanił, że byłbym nawet w stanie go udaremnić. Zapragnąłem mieć dla siebie nie tylko jego duszę, ale także jego ciało, któremu nie można było odmówić piękna. Byłem w końcu zachłannym demonem, więc w podobnym pragnieniu nie wiedziałem niczego dziwnego. Ot, całkiem zwyczajna zachcianka.
Nie rozumiałem, co skłoniło go, aby dać się zdominować mnie. Komuś, kto przynajmniej pośrednio był przyczyną tego, że spotkał go gwałt. Komuś, kto mógł zafundować mu dokładnie to samo. Bardziej logicznym wydawało mi się to, że nigdy więcej nie miałby odczuć satysfakcji płynącej ze stosunku czy miałby nienawidzić jakiejkolwiek czynności powiązanej mniej lub bardziej z bliskością drugiego człowieka, niż miałby jej szukać u swojego przyszłego kata. Być może była to forma autoagresji czy też masochizmu, która znalazła ujście takie a nie inne. Każdą podobną myśl zmywałem jedynie ręką, przypominając sobie, że nie byłem osobą odpowiedzialną w tej posiadłości za myślenie.
Nikt nie zasługiwał na jego ciało bardziej niż ja. W końcu to ja zajmowałem się jego pielęgnacją. Począwszy od odpowiedniej diety do zachowania higieny. To ja przyczyniałem się do tego, że wyglądało ono niczym wyjęta z paryskiego muzeum rzeźba. Jedynie subtelne ciepło przesiąkające przez miękką skórę pozwalało sądzić, że nie jest ona powłoką z porcelany czy marmuru. Ileż to już razy moim dłoniom dane było po niej błądzić? Ile razy mojemu nieczystemu spojrzeniu pozwolono na niej spocząć?
Dbałem o to, by za każdym razem otrzymywał jak najwięcej przyjemności. Czekałem na moment, w którym się nią zachłyśnie, w którym powie dość. Jednak granica przesuwała się coraz dalej, a on nadal mnie nie odepchnął. Być może był zbyt dumny, aby powiedzieć, żebym przestał, choć wątpiłem, by w tym leżał szkopuł.
--------------------------------------
Za każdym razem byłem delikatny, choć kłóciło się to z moim demonim charakterem. Przedkładanie czyjejś przyjemności nad swoją nie stanowiło dla mnie zbyt dużego problemu, zwłaszcza że wychodziłem z tego z korzyściami.
Wydawało mi się, że hrabia lubi obserwować, jak niespiesznie ściągam z siebie ubranie, dlatego też czynność tę traktowałem ze specyficznym namaszczeniem jako element rozgrzewki. Dominowanie nad ludźmi, zwłaszcza nad mężczyznami, nie do końca do mnie przemawiało właśnie z powodu tego, że bez odpowiedniego, zajmującego wiele czasu przygotowania, łatwo mogła im się stać krzywda. Dla mojego panicza jednak byłem w stanie jakoś ten fakt przeboleć, pomijając oczywiście to, że teoretycznie nie mogłem go skrzywdzić, nie łamiąc zasadów kontraktu.
– Ja to zrobię – mruknął, kiedy pociągałem palcami za węzeł krawatu.
Podobało mi się to, że nie był biedny niczym kłoda, a stawał się za każdym razem nieco odważniejszy. Wprowadzało to trochę nieprzewidywalności w czymś, co zdawałem się znać na wylot i co na pozór niczym nie mogło mnie już zaskoczyć.
Z jednej strony bawiło mnie to, że traktował mnie tak czule, jednak poniekąd również mi to schlebiało.
Ułożył dłonie wzdłuż mojej szczęki. Były uroczo niewielkie, a ich ruchy wydawały się być lekkie i delikatne nawet bardziej niż kobiece. Brak im było stanowczości i szorstkości ówczesnych dżentelmenów. Pocałował mnie niespiesznie, jednocześnie jedną ręką ściągając krawat i pozwalając mu bezwładnie opaść na podłogę. Niezliczoną ilość ubrań zniszczyliśmy w podobny sposób mniej lub bardziej.
Korzystając z możliwości, jednym wprawnym ruchem rozplotłem supełek trzymający jego opaskę na swoim miejscu Upadła ona gdzieś w okolice krawata, jak mogłem sądzić. Ten jakże niepozorny gest pozwalał poczuć się mniej spętanymi społecznymi konwenansami. Przestawałem być kamerdynerem angielskiego arystokraty, a stawałem się demonem spełniającym zachciankę swojego kontrahenta.
Powoli przesuwaliśmy się w stronę łóżka. Słońce jeszcze zupełnie nie zaszło, jednak w sypialni panował półmrok sprzyjający igraszkom, które powinny pozostać tajemnicą. Ściągnąłem zdobiący jego szyję żabot z przypiętym do niego szafirem, który przewiesiłem przez ramę łóżka. Jeżeli tylko znajdowałem się wystarczająco blisko, czułem na sobie dłonie młodzieńca ułożone najczęściej na moich ramionach. Nie wiedziałem, dlaczego tak je układał. Zupełnie, jakby uważał, że zatrzyma mnie swoimi wątłymi ramionami, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Wsunął dłonie pod mój frak, który z cichym szelestem opadł na miękki dywan. Wszystkie ciężkie rzeczy, które normalnie w nim nosiłem, na potrzebę tych chwil, zostawiałem w szafce nocnej w moim pokoju w części posiadłości przeznaczonej dla służby.
Pozwoliłem mu rozpiąć guziki swojej koszuli. Często odmawiałem mu tego, twierdząc, że bawił się z tym zbyt długo, jednak teraz nigdzie mi się nie spieszyło. Dzień był domknięty, nie czekały na mnie już żadne obowiązki i mogłem sobie pozwolić na takie marnowanie czasu, zwłaszcza że wiedziałem, ile hrabia specyficznej satysfakcji czerpał z powolnego odkrywania mojego ciała. Nie chodziło wyłącznie o to, że jako demon potrafiłem możliwie jak najbardziej przypodobać się mojemu panu, choć nadal dziwiło mnie po części to, że nie życzył sobie, abym noce spędzał z nim jako kobieta, jednak innych powodów ku temu ciężko było mi się doszukać. Nie dało się powiedzieć, że nagość nie była podniecająca, więc i na niego musiała działać, nawet jeżeli by tego nie przyznał. Zdawałem sobie sprawę, że lubił obserwować, jak stopniowo warstwy ubrań znikają znad mojej skóry nie mniej jasnej niż jego.
Wodził dłońmi powoli po moim ciele. Robił to już wielokrotnie, a jednak zupełnie mu się to nie nudziło. Nie wiedziałem, czy widział w nim coś szczególnego. Czy podobały mu się wyzierające spod jasnej powłoki żyły, w których tkwiła zakrzepła krew. Zastygłe w bezruchu serce nie zamierzało poruszyć tej lepkiej cieczy już nigdy więcej.
Naparłem na niego lekko, więc pozwolił sobie opaść na chłodną pościel. Przeszedł go dreszcz na kontakt z atłasową narzutą.
Przytknąłem jego usta do moich, nim zdążył się choćby podeprzeć na łokciach. Sam wiedział, co powinien teraz zrobić i nie zwlekał z tym, chociaż jego ruchy mógłbym nazwać opieszałymi. Jego drobny język wyszedł na powitanie mojemu. Westchnął cicho, gdy korzystając z jego chwilowego zaaferowania, zacząłem rozpinać guziki jego koszuli. Ustępowały pod moimi pewnymi ruchami. Alabastrowa skóra niewiele odróżniała się od barwą od białego materiału, choć wiedziałem, że niedługo pokryje się cieszącym oko rumieńcem. Pozwoliłem sobie pogładzić jego odsłonięty tors. Ułożyłem jedną dłoń na jego żebrach, które uwidaczniały się za każdym razem, gdy łapczywie wciągał powietrze między jednym namiętnym pocałunkiem a drugim.
Nie przeszkadzało mi to, że jego ciało sprawiało wrażenie, jakby miało się rozpaść pod moimi dłońmi. Nawet po jakimś czasie to polubiłem, razem z cichym westchnieniami, gardłowymi pomrukami oraz uzależniającymi jękami, które zostały stałym elementem każdej mojej wizytu w sypalni młodego arystokraty.
Nie dziwiło mnie to, jak czule reagował na najmniejszą pieszczotę, nie spodziewałem się natomiast tego, jak przychylny się im stawał. Zdawał się tylko na mnie. Ulegał bez słowa sprzeciwu, wiedząc przecież jednak, że mogłem sprawić mu ból gdybym tylko zechciał.
Pocałowałem jego szyję, zostawiając na niej wilgotny ślad. Wargi mrowiła płynąca szybko płynąca pod nimi człowiecza krew. Wyczuwałem narastające w nim rozpalenie. Serce, które równie szybko mogłoby być ze strachu jak z podniecenia. Traktowałem to jak niewypowiedziany komplement. Uznanie dla mojej urody i umiejętności. Powietrze uciekające spomiędzy zaciśniętych, lekko spuchniętych, a zaciśniętych ust. Zaciśniętych jak długie palce na kruchych nadgarstkach.
Jego ciało było chętne, nawet jeżeli umysł nigdy by temu otwarcie nie zawtórował. Nie przyznałby tego przed sobą, ani przede mną, ani przed nikim innym. Każde z tych miałoby zapewne tragiczne skutki. Co miałby on wtedy myśleć o sobie samym? Jak ja powinienem go widzieć? Co pomyśleliby inni, gdyby dowiedzieli się, że hrabia Phantomhive oddaje się takim niecnym rozrywkom na niedługo przed własnym ślubem? Takie rzeczy zwyczajnie winne były zostać przemilczane, nawet jeżeli porozrzucane po podłodze ubrania, pościel przesiąknięta zapachem chuci wręcz o tym krzyczały. Nie wspominając nawet o śladach pozostawionych na ciele.
Nie powstrzymywałem się. Nie potrafiłem. Nikt nie musiał wiedzieć, że bezprawnie uznałem go za tylko swojego, a jednak zostawiałem po sobie malinki, ugryzienia, siniaki po zbyt silnym uchwycie. Nie zamierzałem się nikim z nim dzielić, chociaż nie miałem do tego żadnego prawa. Doświadczając jednak coraz częściej tego, jak osiągał spełnienie z nadanym mi imieniem na ustach, jak wplatał przy tym palce w moje włosy, jak kurczowo trzymał się wtedy moich pleców czy ramion, jeżeli mu na to pozwalałem, nie potrafiłem już wyobrazić sobie, że moje miejsce w jego łożu mógłby zająć ktoś inny.
------------------------------------------
Pomimo tego, że w dniu jego ślubu również dałem mu rozkosz, musiałem ustąpić. Odsunąć się na rzecz nie wartej szekla kobiety, która nie wiedziała o moim panie absolutnie niczego. Na samą myśl wzbierał we mnie gniew, którego nie mogłem dać po sobie poznać. Jedynie arystokrata mógłby domyślić się jego przyczyny, a nie zamierzałem dopuścić, by do tego doszło. W końcu nie ja z naszej dwójki byłem podatny na ludzkie emocje i słabości. Nie zamierzałem dać wpełznąć na siebie czemuś tak pozbawionemu logiki, jak uczucia żywione względem człowieka. Tym bardziej nie potrzebowałem być zazdrosny o ograniczoną kobietę, gdy dusza jej męża i tak należeć miała do mnie i tylko do mnie.
Arystokrata nie zauważył w mojej antypatii niczego niepokojącego. W końcu od zawsze darzyłem tę dziewkę niechęcią, to że wprowadziła się do jego posiadłości i wkroczyła przynajmniej częściowo w jego, a tym samym także moje życie, musiało mnie drażnić. Z dniem ślubu życie hrabiego dla postronnych oczu się nie zmieniło. Być może on sam nie powiedziałby, że tak się stało. Tymczasem w moim mniemaniu zmieniło się bardzo wiele.
Zobojętniał na mnie. Z jednej strony to było rozsądne. Nie powinien do mnie lgnąć wcześniej, teraz tym bardziej, skoro był żonaty. Nastał kres rozpalonych spojrzeń rzucanych ukradkiem w moją stronę. Nie miałem już spijać jęków z jego warg. Nie było mi już dane obserwować wyginającego się w łuk smukłego ciała. Próbowałem myśleć, że to dobrze, że dojrzał na tyle, by zrezygnować ze swoich wybryków na rzecz małżeństwa sprawiającego przynajmniej pozory szczęśliwego.
Przywykłem do tego, że się mi się nie oddawał, ale moja frustracja cały czas narastała. Pomimo czerpania przyjemności ze zbliżenia, nie potrzebowałem go. Tak czułem, odkąd pamiętałem. Co uległo zmianie, że potrzebowałem sprawiać przyjemność jemu? Nawet nie czerpać samemu, tylko doprowadzać go do szaleństwa. Wydawało mi się, że nie będzie chciał nikogo więcej poza mną. Byłem pewny, że nikt nie zadowoli go tak, jak ja to robiłem. Drażniło mnie to, że się pomyliłem, dopóki...
... dał mi do zrozumienia, że miałem w tym zupełną rację. Trochę czasu minęło, nim usłyszałem jego niepewny głos. Bardzo rzadko słyszałem ukryte w jego słowach wahanie. Właściwie jedynie, gdy mnie o to prosił. Nie żądał, a prosił.
– Sebastianie... zrób to ze mną znów... nalegam – szepnął, podchodząc do mnie. Wyglądało to jak za pierwszym razem. Znów układałem książki w gabinecie, gdy zbliżył się do mnie. Ułożył dłonie na moich ramionach, a wtedy poczułem, że jakby nie dotykał mnie wieki, chociaż nie było to prawdą.
Nie odsunąłem się, chociaż wbrew sobie chciałem to zrobić. Jedynie po to, aby dać mu do zrozumienia, że nie potrzebuję wziąć go znów w ramiona, ani też by ponownie znaleźć się między jego udami.
– Spodziewałem się, że po ślubie porzucisz swoje niezdrowe zainteresowanie moją osobą, panie – mruknąłem. Zmrużyłem lekko powieki, niczym niezadowolony kot, spodziewając się, że ustąpi. Nie zrobił jednak tego i nadal pewnie stał wprost przede mną. Chciałem posłuchać jego wyjaśnień. Ciekawiło mnie, co miał mi do teraz do powiedzenia. Czy miałem dostatecznie dużą władzę, żeby sobie na to pozwalać? Oczywiście, że nie, w końcu... – Jestem jedynie psem.
Patrzył mi w oczy uważnie, zupełnie jakby czegoś szukał. Znaleźć w nich mógł jedynie własne odbicie. Źrenice nie rozszerzały się na widok jego urodziwej twarzy tak blisko mojej własnej. W tęczówkach nie zabłysły niepokojące iskierki, które igrały w nich niekiedy niczym rozżarzone węgielki.
Widziałem po nim, że nie potrafił wymyślić usprawiedliwienia dla tego, czego pragnie. Nie powinien za tym tęsknić i obaj o tym wiedzieliśmy. Spodziewałem się, że zwyczajnie mnie zruga. Powie, że nie obchodzą go moje przewidywania, żeby zaraz potem wydać stosowny rozkaz. Nie to jednak uczynił.
Zacisnął zęby, a zaraz potem cofnął się ode mnie o krok. Jego dłonie zsunęły się z rezygnacją z moich barków. Wpatrywał się we mnie jeszcze przez chwilę, a potem spuścił nieco głowę i odwrócił wzrok. Nie wiedziałem, na co padło spojrzenie jego oka w kolorze indygo.
– Jeżeli zmieniłbyś zdanie, zawsze wiesz, gdzie mnie znaleźć – powiedział, po czym wyminął mnie i skierował swoje kroki w stronę drzwi prowadzących na korytarz. Chociaż wzrok miał uparcie wbity we wzorzysty dywan, jego postawa nadal była nienagannie dumna i prosta. Dokładnie tak, jak nauczyłem go iść przez życie. Z tą chwilą zapragnąłem go złamać.
Nim jego palce, zacisnęły się na klamce, stałem tuż za nim. Prawą dłoń oparłem o skrzydło drzwi tak, że nie mógłby ich otworzyć nawet, gdyby chciał. Wzdrygnął się, dając mi tym samym znak, że nie spodziewał się żadnego ruchu z mojej strony. Obejrzał się przez ramię, odnajdując moje spojrzenie. Nie wiedziałem, co wyrażało, a jednak czułem, że wyrażało o wiele za dużo.
Żeby odwrócić jego uwagę od własnych emocji, które wydarły się spod mojej kontroli, a tym samym wyzierać zaczęły spod wypracowanej przez lata maski obojętności, pocałowałem go. Od razu rozchylił swoje wargi, dając mi jeszcze pogłębić pieszczotę. Już po chwili cały zaaferowany był jedynie przyjemnością, nic innego nie miało znaczenia. Różnobarwne, zamglone oczy nawet, gdyby były szeroko otwarte, nie dostrzegłyby niczego, bo w tamtej chwili nie liczyło się nic poza ciałem przylegającym do ciała.
Nie mogliśmy iść do sypialni. Właściwie w tamtej chwili nie byłem w stanie oderwać się od niego, a co dopiero myśleć o przejściu do innego pokoju. Poza tym nikt poza mną nie przychodził do gabinetu arystokraty, żeby mu nie przeszkadzać, dlatego mogłem mieć pewność, że nikt nie będzie zbliżał się do drzwi, do których przyskiskałem drobniejsze od mojego ciało.
Śpieszyłem się w obawie, że zmieni zdanie. Z tego powodu zapomniałem o tym, że powinienem być delikatniejszy. Nie przypomniałem sobie o tym, dopóki nie napotkałem oporu ze strony młodego mężczyzny. Zwyczajnie przełamałem go, zanim się nim przejąć. Do dobrze znanych sobie ust przycisnąłem dłoń, zanim zdążyły wypowiedzieć słowa protestu. Zdawałem się być głuchy na jego skomlenia. Udawałem, że nie widzę łez spływających w dół jego policzków. Ignorowałem ból, który odczuwał za moją sprawą.
Jednocześnie chciałem, by cały ten mezalians, w który się wplątaliśmy, odszedł w zapomnienie oraz by poza tą niezdrową relacją nic innego nie było ważne. Obie te rzeczy wydawały się niemożliwe. Pragnąłem jego ciała na wyłączność, a wiedziałem, że prawa do tego odebrane mi zostały przez pierwszą lepszą trzpiotkę. Zwyczajnie moja męska duma nie była w stanie tego znieść, a upokorzeń doświadczałem o wiele dłużej niż jakakolwiek ludzka istota. Chciałem, żeby się przede mną ukorzył, tak jak ja zginałem przed nim kark, odkąd byliśmy ze sobą związani na wieczność.
Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela, tak brzmiała ta formułka ze ślubnego kobierca? Czy bycie demonem nie upoważnia mnie do czynienia temu na przekór?
Widząc, do jakiego stanu go doprowadziłem, byłem pewien, że da sobie spokój. Zwyczajnie go wykorzystałem. Po czymś takim nie mógł chcieć powtórki. Nie byłby przy zdrowych zmysłach, gdyby było inaczej.
Nie rozumiałem, dlaczego tak postąpiłem. Być może chciałem faktycznie to skończyć. Próbowałem przekonać siebie samego, że to było jedyne wyjście z tej sytuacji. Chociaż sam wiedziałem, że nie skrzywdziłem go, mając na uwadzę jego dobro. Zrobiłem to chyba jedynie po to, by zachować demoni fason. Nie mogłem pozwolić, by emocje wpełzły do mojego życia. Jak wtedy miałbym siebie zachować przy zmysłach, skoro wszystko czego pragnę przemija, a ja jestem wieczny?
Nie odpuścił, a ja nie pojmowałem dlaczego. Ponieważ Elizabeth starała się nie odstępować go na krok, nie mógł pozwolić sobie na zbyt częste okazywanie mi jakiegokolwiek zainteresowania. Faktycznie nie zdradził się z niczym. Potrafił się kontrolować, jak odpowiedzialny dorosły człowiek, kiedy nie byliśmy sam na sam. Przez jakiś czas specjalnie unikałem przebywania z nim w samotności, żeby nie stwarzać mu okazji do zrobienia czegoś głupiego. On sam jednak ciągnął do niem niczym ćma do światła. Doszło nawet do tego, że z własnej woli przychodził pod drzwi mojego pokoju w środku nocy.
Nie przemawiały do niego argumenty, które mu przedstawiałem, kiedy to robił. Nie przejmował się potencjalnymi konsekwencjami.
– Jeżeli to ty, to jest w porządku – powiedział, opierając czoło o mój obojczyk. – Tobie także sprawia to przyjemność, prawda? Dlatego to w porządku...
Nawet jeżeli celowo ignorowałem jego poczucie komfortu, nawet jeżeli z premedytacją nie dawałem mu osiągnąć spełnienia, nawet jeżeli usiłowałem przerazić go silnym uściskiem wokół szyi, który mógłby go udusić, nie zrezygnował z proszenia mnie o zadowolenie. Nawet nie mogłem powiedzieć, że się mną wysługiwał. Dawał mi wybór, chociaż ja nie potrafiłem odmówić tak samo, jak on nie potrafił się powstrzymać.
Opadł na łóżko, wycieńczony. Praktycznie nieużywany mebel zaskrzypiał cicho. Pot pokrył jego rozpaloną skórę, która szukała ulgi w chłodzie poszewek pościeli. Jego łzy wsiąkały w poduszkę, na której spałbym, gdybym był potrzebującym wypoczynku człowiekiem. Z ugryzienia na udzie powoli sączyła się krew. Rana miała kształt mojego zgryzu, a nie było to jedyne miejsce, na którym zacisnęły się moje kły. Podkurczył nogi, gdy tylko uspokoił oddech. Lubowałem się w ciągnięciu za jego włosy, dlatego teraz miał je w nieładzie.
– Dlaczego to sobie robisz? – zapytałem, obserwując go uważnie w tym żałosnym stanie.
Uniósł wzrok i spojrzał mi w oczy. Nim odpowiedział, minęła dłuższa chwila.
– Chyba musisz być... moim ulubionym oprawcą – wyznał, nim jego oczy się zamknęły.
Trwałem przy jego boku przez resztę nocy, zupełnie jakbym pilnował, by nic mu się nie stało. Chroniłem go, niestety nie dałem rady obronić go przed moim egoizmem i jego przeszłością, która teraz pchała go do oddawania się mnie niezależnie od tego, jak go traktowałem.
Poprosił, abym go przytulił. Wcześniej tego nie robiłem. Nie spodziewałem się, aby moje zimne ciało dawało mu jakiekolwiek poczucie komfortu, a jednak przylgnął do niego, jakby był małym dzieckiem. Ciasnota, na którą skazał się, decydując się spać ze mną przy swoim boku w tym niewielkim łóżku nie wydawała się mu przeszkadzać. Ostatnio nic mu nie wadziło, zupełnie jak zmęczonemu życiem starcowi, który pragnie przywitać śmierć jak dobrą przyjaciółkę.
Jego spokój udzielał się w tamtej chwili także mnie. Wydało im się to dziwne, bo przecież nie czułem się niespokojny. Nie potrafiłem nazwać stanu, w który popadałem. Zwyczajnie wreszcie zdawało mi się, że znalazłem się na swoim miejscu.
– Przepraszam, panie – szepnąłem nad jego głową. Obudził się, ku mojemu zdziwieniu.
– Nic się nie stało. Nie możesz mnie skrzywdzić. Ani opuścić czy też okłamać – dodał. – Czy to nie dziwne, że jesteś najwierniejszy ze wszystkich niezależnie od okoliczności?
– Niczym pies.
– Tak, niczym pies... choć nie będę cię już tak nazywać... – mruknął. Wydawało mi się, że zaraz znów zaśnie. Być może rano kompletnie nie będzie pamiętał, że ze mną rozmawiał.
– Będę zaszczycony. – Nie zdołałem powstrzymać tej ironii.
Wkradł się w moje łaski. Nie wiedziałem, kiedy to uczynił, ani w jaki sposób. Nie potrafiłem już czuć gniewu na myśl o jego wybrykach, co gorsza nie byłem już w stanie traktować go z zupełną obojętnością. Sprowadzi to zgubę na nas obu, takie miałem wrażenie oparte na obserwowaniu przez stulecia ludzi. Tylko że jakoś nie potrafiłem przejmować się tym, czując jego rytmicznie bijące serce tuż obok mojej klatki piersiowej. Prawie jakby zastąpiło mi własne.
------------------------------------
https://zdziennikaksiazkoholika.blogspot.com
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro