Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Niechciane natchnienie


Noc taka jak większość. Samotna. Nie dość tego, jeszcze upalna. Chociaż nie jest na tyle gorąco, żeby spływały ze mnie krople potu, czuję się lepki. Pod pościelą nie da się wytrzymać nawet minuty, więc leżę na prześcieradle, wgapiając się w sufit pustym wzrokiem. Poduszka pod moją głową jest wilgotna – od moich mokrych włosów i też od łez ronionych ukradkiem.

Czuję się podle. Nie mogę uciec od tego paskudnego nastroju. Sen do mnie nie przychodzi. Z jednej strony nie dziwię się temu. Jeszcze godzinę temu byłem tak wzburzony, że miałem ochotę znów zacząć chronić się tarczą skrajnego introwertyzmu, jeżeli tylko pozwoliłoby mi to uwolnić się od coraz bardziej problematycznych relacji z innymi. Chęć ucieczki i zaprzepaszczenia wszystkiego towarzyszyła mi ostatnio zbyt często, bym mógł ją ignorować.

Słuchawki wetknięte uszy też nie pozwalają oderwać się od problemów. Wyglądam, jakbym ładował swoje baterie – kabel podłączony do komórki, komórka do ładowarki, ładowarka do kontaktu. Nie czuję prądu przepływającego nad moją głową, w której pobrzmiewa nowy utwór Taco. Rezonuje zupełnie jakby była pusta, ale niestety pomimo późnej pory myśli nie chcą w niej wygasnąć. Wciąż się żarzą, a kolejne wersy jedynie je podżegają. Wzdycham, chociaż nie słyszę dźwięku powietrza uciekającego spomiędzy moich ust. Wraz z nim ucieka moja chęć do obudzenia się rano czy raczej w południe. Dlatego nie mogę zasnąć? Czy to jakaś desperacka próba ratowania się mojej podświadomości?

Wydaje mi się, że utwór rzuca mi niebezpośrednie oskarżenia, więc go zatrzymuję. Od razu dociera do mnie bzyczenie komara. Czy to jakaś metafora drobnych, upierdliwych problemów, którą serwuje mi życie? Niby wydają się niegroźne, a drażnią. Ledwo się obejrzysz otacza cię ich cała chmara. Ulubione wektory chorób. Depresji i nerwicy.

Jestem świetny w udawaniu, że wcale nie dręczy mnie żadne z powyższych, jak i sprawianiu, że na chwilę przestają mi dokuczać. Nie jest to odpowiedzialne, ale zyskanie chwili spokoju od zawsze ma swoją cenę. Dla niektórych jest nią kawa i xanax, dla mnie raczej alkohol i ewentualny kac na drugi dzień. Głównie moralny, bo sam uważam takie postępowanie za głupie. Samo udawanie przed sobą i innymi, że nie ma się problemów też nie jest mądre, niemniej jednak wszyscy tak robią. Skoro nikogo nie obchodzą moje problemy, nawet mnie przestały jakoś szczególnie obchodzić. Zwyczajnie przywyka się do nich z czasem jak do przebarwień na skórze.

Jeszcze zostają papierosy. Zawsze byłem przekonany, że nie będę palić i staram się tego przestrzegać. Nie umiem tego robić. Czasem zaciągam się fajkami innych. Pośredni pocałunek. Śmierci. Nikotyna chyba mnie nie uspokaja. Być może jako bierny palacz jestem na nią niewrażliwy. Pomimo tego w szufladzie ze wszystkimi złymi rzeczami leży paczka cienkich, długich, miętowych L&M-ów. Kupiłem je przy okazji którejś wypłaty. Właściwie nie dla siebie, a raczej dla kogoś, kto miał do mnie wpaść.

Wpadł i wypadł. Mieliśmy wiele wzlotów i upadków, ale jakoś ostatnio wykoleił się z mojego życia jak pociąg na wygiętych od upału szynach. Na razie między nami panuje cisza, chociaż prawdopodobnie męcząca jedynie mnie. W poprzedniej epoce może napisałbym, że przeciąłem kabel telefoniczny. Teraz mogę jedynie powiedzieć o sobie jako o abonamencie tymczasowo niedostępnym, choć nie zadzwoni, żeby usłyszeć taką informację. Tak może będzie lepiej. Dla mnie. Dla niego. Mikrozachwyty, którymi próbowałem utrzymać się przy zdrowych zmysłach, nie stanowiły przeciwwagi dla frustracji niekiedy wywołanej przez własne oczekiwania.

Potrzebuję przerwy. Od problemów. Od życia. Od bezsenności. Od nowego, dorosłego życia. Od jego stresów. Od innych. Od samego siebie. Oderwałbym się od doczesnego świata, ale mogę jedynie uciekać do książek oraz piasnych przez siebie historii. Przesiąkniętych i tak osobistymi problemami, więc żadna z tego droga ewakuacyjna. To co pozostaje? Heroina? Oh, tak nazwałem nigdy nie skończone opowiadanie jednorozdziałowe.

Nie jest to oczywiście jedyna niedokończona sprawa, niewarta wspominana w biografii. Są jeszcz przecież te wszystkie zaniedbane znajomości. Przyjaźnie rozpadające się z mojej winy. Niepodjęte romanse, zakochania kategorii słomianego zapału, dramatyczne rozstanie z dziewczyną, nigdy oficjalnie nie zakończona relacja z byłym chłopakiem. Skomplikowane uczucia żywione do niektórych kolegów czy koleżanek wywołujące jedynie jakieś bezsensowne poczucie winy. Wszystko wydaje się takie absurdalne i chaotyczne z perspektywy rozmyślań jednej nieprzespanej nocy. Gdzie był mój rozum, kiedy uganiałem się za tym? A za tamtym? Co sobie wtedy myślałem? Że mnie zaakceptują? Śmieszne.

Musiałbym zamieść pod dywan wszystkie swoje przywary. Zaborczość, płaczliwość, z jednej strony zdystansowanie, z drugiej nadmierne przywiązanie, strach przed byciem opuszczonym i inne takie. Żadna z nich nie wzięła się znikąd, ale kto by pytał o źródła problematycznych cech? Jakieś pozytywne też mam w zanadrzu, ale potrzeba czasu, żebym je komuś pokazał. Teraz ludzie nie mają czasu, by na to czekać.

Wzdycham jeszcze raz, sięgając po komórkę. Trzecia w nocy. Czy mogę w końcu zasnąć? Oczy mam zapuchnięte od płaczu i zmęczone, sam do końca nie wiem z jakiego powodu. Patrzenia w ekrany czy wpatrywania się w niebo? Od spoglądania w górę strasznie łzawią, dlatego najczęściej głowę trzymam nisko, wbijając wzrok w bruk czy czubki własnych butów. Raczej jej nie podnoszę, nie prostuję zgarbionych pleców. Może tak jest bezpieczniej, może wtedy nikt nie zwraca na mnie uwagi.

Łączę się z wifi. Żadnych powiadomień. Z twittera. Z facebooka. Z wattpada. Z messengera. Cóż, w końcu normalni ludzie o tej porze śpią. Nie żebym moi znajomi utożsamiali się z tą kategorią. Sam tego nie robię. Dobraliśmy się. Koszmarnie, ale zawsze. To ciekawe, że większość z nich mieszkała wiele kilometrów ode mnie w mniej lub bardziej nieokreślonym miejscu. Chyba nie potrafię dogadywać się z osobami z najbliższego otoczenia. A zwyczajnie może lepiej czuję się w efemerycznym towarzystwie osób, które widywały mnie jedynie na zdjęciach wysłanych w wiadomości? Tak, coś w tym jest.

Nikt nigdy nie wylegitymował mnie w internecie. Nie sprawdził, kim jestem. Ciekawe, czy ktoś nad tym myślał. Jak wyglądam? Jak się zachowuję? Czy jest to coś, co może przejść przez głowę czytając głupawe fanfiki? W internecie można być, kim się chce, dlatego ja starałem się być sobą. Ekscentrycznym i miejscami przesadnie emocjonalnym. Jeżeli i tutaj bym nie mógł, wtedy nie miałbym już żadnego azylu. Chociaż i tutaj mogę zakładać maskę. Autora. Kogoś, kto czasem umieści notatkę przed rozdziałem, prawdopodobnie nieczytaną. Dla mamy przybieram inną minę, żeby się nie martwiła. Nieprzychylnej mi rodzinie serwuję jeszcze co innego. A ludzie mijający mnie na ulicy widzą głównie młodą twarz bez blasku, usta wygięte w ponurym grymasie i znudzone spojrzenie, patrzące na mglisty horyzont.

Nie wiem, czy użalam się nad sobą. Zasadniczo przywykłem do tego, że taki jestem. Dobrze uczący się dziwak z pierwszej ławki. Niski i chuderlawy, z nosem w książce, bo zawsze jakąś ze sobą targa. W za dużych okularach, mniejszych nie mieli. Z kolczykami w różnych miejscach. W luźnych koszulkach, pod którymi chowają się wystające gnaty. Zazwyczaj nie traktuję swojego wyglądu jako źródła kompleksów. Nie jest idealny, ale da się na mnie patrzeć. Przynajmniej lustra nie pękają, kiedy przed nimi staję. Odbiegam od wyobrażenia typowego dziewiętnastolatka, ale zawsze mówiłem, że bycie takim jak wszyscy nie jest dla mnie.

A jednak gdzieś z tyłu głowy dręczyło mnie wrażenie, że jestem niedostatecznie dobry. Że mógłbym być chudszy czy bardziej przystojny. Że moje ubranie i fryzura mogłyby być bardziej schludne. Że powinienem wyrażać się bardziej elokwentnie. Do tego dochodziły jeszcze roszczenia innych wobec mnie, na które nikt o normalnej samoocenie nie zwróciłby uwagi. Bądź bardziej otwarty na innych. Uśmiechaj się częściej. Wyjdź trochę do ludzi. Słuchanie tego nadal mnie irytuje i wcale nie pomaga w nabraniu pewności siebie. Wręcz przeciwnie, utwierdza w dziwnym przekonaniu, że coś jest nie w porządku. Dlatego trzymam się na uboczu, żeby to wybrakowanie za bardzo nie rzucało się w oczy. Śmiano się ze mnie dostatecznie dużo razy, żebym teraz nie wychylał się bez potrzeby.

Pewnie między innymi z tego powodu relacje, w które wchodzę są spaczone. Staram się schować w czyimś cieniu, żeby poczuć namiastkę bezpieczeństwa i stabilizacji. Dotychczas przynajmniej tak było. Zawiodło mnie to po raz kolejny, więc chyba dam sobie spokój. W końcu ile można próbować desperacko trzymać kogoś za rękaw jak przestraszone dziecko? Jestem w stanie radzić sobie sam, a jednak lubię też mieć świadomość, że jeżeli obejrzę się za siebie, ktoś będzie pilnować moich pleców. Jak rzadko tego doświadczałem.

Podobnie jak dotyku pożądanej osoby na swojej skórze. Nic dziwnego, że teraz uważam, że seks jest przereklamowany, skoro jakoś mnie omija. I tak nie umiem czerpać z niego przyjemności, więc to niewielka strata. Zawsze się w tych momentach czułem, że to bycie gorszym od innych wypełza spod skóry na wierzch, że wszystko co najgorsze nagle jest widoczne. Takiego obnażonego mnie wypełniał głównie niepokój. Czy wyglądam dostatecznie dobrze? Czy nie robię nic nieodpowiedniego? Nawet jeżeli sprawiałem wrażenie zrelaksowanego, czy może raczej upojonego alkoholem, te obawy nie odchodziły. Rano pojawiały się inne. Czy było w porządku? Czy malinki są na tyle widoczne, żeby ktoś na nie nieprzychylnie spojrzał? Czy przez siniaki i otarcia wyglądam jak ofiara przemocy domowej? A nie, ja ich nie potrzebuję, żeby mieć urodę zaszczutego nastolataka.

Chyba nic dziwnego, że nie przeżywam uniesień w żadnym ze znaczeń. Nie umiem się zapomnieć. Oddać chwili. Zawsze jestem przykuty do męczącej świadomości własnych problemów i niedoskonałości. Tylko że nie potrafię zobaczyć w nich piękna. Uroczą nieporadność co najwyżej.

Niebo żegna się z granatem i przybiera szaro-błękitny odcień. Tak, noc spędziłem ze swoimi niewesołymi rozmyślaniami. Wiem jednak, że kiedy w końcu zasnę i obudzę się za kilka lub kilkanaście godzin, będę czuł się zupełnie zwyczajnie. Zawsze robię taki rachunek, a potem wszystko wraca do normy. Niezbyt zachwycającej, ale też niezbyt przygnębiającej.

Czasem mam ochotę zwierzyć się komuś z tego wszystkiego. Jednak to nie rozwiąże problemu, prawda? Tak jak spisywanie przykrych rzeczy na kartce i wyrzucanie jej do kosza nie powoduje, że znikają z życia. Poza tym wszyscy są w mniejszym czy większym stopniu złożeni z własnych lęków i zmartwień. Dlaczego miałbym zatem dzielić się z kimś najbardziej intymną częścią swojej osoby, o której nie napomykam nigdy nikomu?

Rankiem do okna
Zastukało światełko
Nowego ładu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro