Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mimikra i destrukcja | Owari no Seraph

Wszystkie korytarze budynków, z których korzystało wojsko, były zadbane, ale jednocześnie sprawiające wrażenie niegościnnych i chłodnych. Może to aura miejsc, które od czasów Apokalipsy właściwie nie zostały zmienione czy przebudowane. Wyremontowano je, owszem, chociaż czasami nie w najlepszy możliwy sposób.

W budynku było już ciemno. Zapadł zmierzch, a ja nie kwapiłem się do niepotrzebnego zapalania światła. Miałem pilnować, żeby nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. Nie chciałem zgarnąć bury na powitanie, więc grzecznie zastosowałem się do standardowych instrukcji. O tej porze dnia raczej nie musiałem obawiać się, że wpadnę na jakiegoś zbłąkanego żołnierza. O tej godzinie wszyscy powinni znajdować się już w koszarach.

Wydawało mi się całkiem śmiesznym, że jako jedna z osób najwyższych rangą w całej armii, a przy okazji członek, niby z przymusu, ale zawsze członek, rodziny Hiiragich, musiałem przejmować się opinią innych na mój temat i nie rzucać się w oczy, przychodząc tutaj. Czułem się jak szczeniak, który wymyka się wieczorami z domu. Oczywiście, ściąganie na siebie nieprzychylnych spojrzeń i podejrzeń było w tym momencie jak strzał w kolano. Wszystko przez to, że Kureto był takim walniętym paranoikiem. Bynajmniej, wbrew jego wyobrażeniu, nie odwiedzałem Gurena wieczorami po to, żeby planować z nim zamach stanu. Chociaż może nie byłoby to takim najgorszym pomysłem, zaczynałem sądzić, że chora ambicja pana z brwiami na pół twarzy doprowadzi nas do zguby. Słysząc o rozkazie wymarszu do Nagoyi, który otrzymał Guren, mogłem przypuszczać, że zbliżaliśmy się nieuchronnie do tego właśnie punktu.

Nie pamiętałem dokładnie, jak doszło do sytuacji, w której się znajdowaliśmy. Pewnie spowodował to zwykły przypadek. Byliśmy po misji, straciliśmy większą część oddziału. Zapiliśmy wspólnie smutki i jakoś wylądowaliśmy razem w łóżku. Takie rzeczy się najwyraźniej się zdarzały, chociaż brzmią jak wyciągnięte z książek. Po fakcie jakoś specjalnie tego nie rostrząsaliśmy, bo po co? W armii złożonej mimo wszystko w większej części z mężczyzn podobne sytuacje od czasu do czasu się przytrafiały. Niektórzy nadal się temu dziwili i uważali za obrzydliwe, a mnie właściwie gdy to jakoś specjalnie nie wzruszało. Seks to seks, jeśli miałby być przyjemny, po co się przejmować płcią osoby, z którą się go uprawia? Na froncie się nie wybrzydza. Poza tym, słysząc narzekania Goshiego na nieprzystępność kobiet w mundurach, mnie by się nawet nie chciało fatygować.

W każdym razie na pojedynczym takim wyskoku się nie skończyło. Umówiliśmy się na powtórkę. Na trzeźwo okazało się to zadziwiająco o wiele bardziej skomplikowane. Potem trafiła się następna okazja i następna... aż w końcu przestaliśmy szukać pretekstów. Oficjalnie między nami dwoma to ja przestałem ich szukać, a Guren... robił mi łaskę. Twierdził, że byłem winny temu wszystkiemu, a ja właściwie nie widziałem powodów, żeby polemizować z taką tezą. Dopóki taki układ funkcjonował, nie było potrzeby zmieniać w nim niczego. Pozornie normalne rzeczy jak wyjaśnianie niedomówień, nieporozumień, wątpliwości w naszym wypadku zwyczajnie by się nie sprawdziły. Obawiałem się, że zburzyłoby to wątłą konstrukcję, na jakiej nasze łóżkowe schadzki się oparły.

Zapukałem do drzwi, które prowadziły do biura Gurena. Opowiedziało mi jakże urocze i pełne czułości:

– Wlazł!

Zastanawiałem się czasem, czy on w ogóle pamiętał i miał na uwadze to, że jestem od niego wyższy rangą. Potem stwierdzałem, że hierarchia wojskowa dotychczas nie powstrzymywała go od zachowywania się jak buc. Odkąd pamiętam, był strasznie pyskaty.

– Hm, to ty. – Usłyszałem. Na lepsze przywitanie liczyć nie mogłem, ale już zdążyłem do tego przywyknąć. – Co tam? – zapytał, spuszczając wzrok na jakieś papiery. Pewnie było to coś związanego z otrzymanymi rozkazami. Brunet podpierał sobie głowę ręką, ale nie wyglądał na specjalnie zmęczonego. Raczej znużonego. Guren wydawał się odnajdywać się w wojsku jak mało kto, ale nie dziwiło mnie, że nie wykazywał entuzjazmu na myśl o spełnianiu zachcianek Kureto.

– Nic takiego – odpowiedziałem. Nie siliłem się na wyszukaną odpowiedź, skoro i tak niespecjalnie mnie słuchał. – Przyszedłem cię odwiedzić – mruknąłem. – Myślałem, że będziesz już "po pracy".

Mój zapał trochę ostygł. Wiedziałem, że będę musiał poczekać, aż mężczyzna skończy, a miałem wrażenie, że właściwie zupełnie mu się nie śpieszy. Nie zamierzałem mu przeszkadzać z premedytacją. Przez chwilę obserwowałem jego ciemne oczy, które niespiesznie wodziły po papierze. Ściągnąłem z siebie górną część munduru, która pod koniec dnia zaczynała mi już ciążyć. Odrzucając ją, co było dość niedbałe z mojej strony, na oparcie krzesła stojącego przed biurkiem Gurena, próbowałem sobie wyobrazić, że zrzucam z siebie choć na moment pętającą mnie dyscyplinę i zobowiązania.

Rozgościłem się. Uruchomiłem adapter, stojący na komodzie. Ułożyłem pod igłą płytę ze swingiem, którą kiedyś sam do tego biura przyniosłem.

– Nikt cię nie widział? – Usłyszałem. Heh, czyli jednak się mną jeszcze interesował.

– Nikt a nikt.

– Nie uważasz, że przychodzisz do mnie za często? Nawet mnie zaczyna wydawać się to podejrzane. Jakbyś szpiegował dla Kureto. – Wiedziałem, że ironizował. Całkiem mnie to zresztą rozbawiło.

– Kureto też twierdzi, że go szpieguję dla ciebie. Zabawne, prawda?

Często ucinaliśmy sobie takie krótkie pogawędki przed aktem. Pozwalało to zachowywać jako takie pozory normalności. Nigdy nie prowadziły one do żadnych głębszych rozważań, za to często podczas nich udawało nam się sobie nawzajem dokuczyć.

– Już mi nie ufasz? – zapytałem żartobliwie.

– Jak mógłbym przestać ufać najlepszemu cieniowi w armii?

Wiedział, że zupełnie nie o to mi chodziło, pewnie dlatego postanowił uraczyć mnie wymijającą odpowiedzią.

Cieniem w wojsku nazywano snajpera, który niekiedy z dystansu zajmował się ochroną konkretnej osoby lub niewielkiego oddziału. Przypadały mi niekiedy takie zadania, ale nie je miałem na myśli. Wiedziałem, że przyjaźń i tym podobne wyższe uczucia na froncie potrafią czasem wadzić, dlatego wygodniej było ich zwyczajnie nie żywić w stosunku do nikogo, a przynajmniej nie otwarcie. Ewentualna strata wtedy mniej bolała, przynajmniej takie panowało generalne przekonanie. Wiedziałem, że Guren miał za sobą wystarczająco dużo przeżyć, by nie chcieć dbać o mnie choć odrobinę mocniej niż o zwykłego podwładnego. Lub po prostu tego nie potrzebował, nie mogłem wykluczyć takiej możliwości.

Samemu ciężko było mi określić moje uczucia wobec ignorującego mnie w tym momencie bruneta. Starałem się nie dać im wymknąć się spod kontroli, żeby narobiły mi problemów. Wiedziałem, że one będą ciążyły mi, ale także Gurenowi. Od dawna czułem się piątym kołem u wozu na wielu poziomach. W klanie traktowano mnie jako nieudaną inwestycję. Trzymałem swoje uczucia możliwie jak najbardziej przy sobie, żeby nikt ich nie wyśmiał ani nie odrzucił. Dlatego relacja oparta właściwie na jedynie na wspólnym zaspokojeniu wydawała się w sumie całkiem bezpieczna, nawet jeżeli nie gwarantowała psychicznego bezpieczeństwa, satysfakcji czy spełnienia.

Wysunąłem z rąk bruneta dokumenty, korzystając z chwili jego nieuwagi. Kołysząc biodrami w rytm skocznej muzyki saksofonu, stanąłem naprzeciwko krzesła, na którym siedział, a między jego biurkiem. Usiadłem na nim lekko, uważając, by nie wylać atramentu z kałamaża. Założyłem nonszalancko nogę na nogę. Nie zamierzałem się dawać dłużej ignorować.

– Cały dzień się nie widzieliśmy, liczyłem na milsze powitanie – zacmokałem.

Guren podniósł się, żeby złapać za dokumenty, które trzymałem lekko między dwoma palcami. Nogę uniesioną w górzę ułożyłem mu na ramieniu, czym skłoniłem go, by wrócił do poprzedniej pozycji. Westchnął. Zarządziłem mu koniec służby na dzisiaj.

Odłożyłem pliczek kartek za siebie, żeby nie próbował po nie sięgnąć. Zsunąłem się niespiesznie z drewnianego blatu, by zgrabnie przemieścić się na kolana bruneta. Jednym z plusów tego samego wzrostu było to, że nasze ciała pasowały do siebie niemal idealnie. Napotkałem wzrokiem spojrzenie ciemnych oczu. Były chłodne i opanowane, dlatego czytanie z nich wydawało się ciężkie.

Guren nie zirytował się na mnie. Pozwalał mi na dużo, kiedy odwiedzałem go wieczorami. Również dawałem mu robić ze sobą, na co tylko miał ochotę.

Odpiąłem zapinaną na haftki stójkę, po czym pogładziłem bruneta po szyi. Pozbyłem się swoich rękawiczek, które odbierały mi cześć przyjemności płynącej z dotykania go. Czułem pod palcami króciutkie włoski, kiedy ułożyłem dłonie na silnej szczęce.

Nie śpieszyłem się szczególnie. Nie należałem do ludzi niecierpliwych. W końcu jedną z ważniejszych cech snajpera było opanowanie oraz godna pozazdroszczenia samokontrola. Przywykłem do tego, że niejako spoczywał na mnie obowiązek rozbudzenia Gurena. Zupełnie mi to nie przeszkadzało ani nie ubliżało w żaden sposób. Dawało mi to czas na zbadanie jego ciała, nacieszenie się jego ciepłem, zapachem piżma i czegoś bliskiemu drzewu sandałowemu, który nie wiadomo skąd się brał. Inna okazja, by poczuć tę namiastkę bliskości się właściwie nie zdarzała. Smuciło mnie to, ale był to po prostu przygnębiający element obecnego świata, który można było jedynie zaakceptować.

Wsłuchałem się w przeciągłe mruknięcie, jakie brunet z siebie wydał. Uniosłem lekko brwi, czując, jak powolnie układał dłonie na moich plecach. Nieszczególnie podobało mi się to, że jego umięśnione ciało, którego byłem coraz bardziej spragniony, kryło się pod wieloma warstwami munduru. Wizja zdzierania go z mężczyzny w zmysłowym afekcie wydawała się całkiem przyjemna, nawet jeżeli nie była do końca w moim stylu.

Ułożyłem niepewnie na jego wargach swoje własne. Niezawsze miał ochotę na tego rodzaju pieszczoty, a ja wolałem być ostrożny i ustąpić, zamiast zostać odtrąconym. Z wielu rzeczy przychodziło mi rezygnować, żeby zyskać namiastkę ciepła i zainteresowania, którą udało mi się wykrzesać z Gurena. Poczucie stałości, jakiem mnie niekiedy obdarzał, cieszyło mnie jak mało co na tym upodlonym świecie.

Odwzajemnił pocałunek niespiesznie. Usta miał spierzchnięte. Poczułem to, gdy koniuszkiem języka przejechałem wzdłuż nich.

– Nie zdążyłem się jeszcze wykąpać – mruknął, układając mi delikatnie dłoń na szczęce.

– Już cię nie puszczę. Twój zapach mi się nawet podoba – zacząłem, chociaż nie miałem pewności, czy zasłużył sobie na jakiekolwiek komplementy. – Jest taki męski, ale właściwie zupełnie nie żołnierski.

– Od ciebie zawsze czuć mydło.

Uśmiechnąłem się, słysząc to. Cieszyłem się, że to zauważył. Zawsze starałem się dbać o higienę, kiedy miałem ku temu okazję. Kładąc się do łóżka, nie mogłem pozbyć się wrażeniu, że strasznie czuć było ode mnie rozkładającą się krew. Wampirzą czy ludzką, to nie miało znaczenia. Metaliczny zapach, dziwny posmak w ustach zdawały się mnie prześladować, choć tak właściwie raczej nie stawałem w bezpośredniej walce. Niekiedy musiałem znosić swoją krew, która przylepiała się do skóry i wsiąkała w ubrania.

– Rano weźmiesz prysznic... – zasugerowałem. Nie zwracałem już większej uwagi na muzykę, która wypełniała pomieszczenie. Oddałem się miłemu dotykowi, który czułem na swoim policzku. Przymknąłem oczy powoli, a Guren w tym czasie zaczesał część grzywki za moje ucho.

Nie potrzebował więcej zachęty. Za moment oba mundury leżały niedbale na podłodze między gabinetem a sypialnią. Igła zastygła nad wciąż obracającym się winylem.

Nic nie wskazywało na to, żeby ta noc specjalnie różniła się od poprzednich, które spędzaliśmy wspólnie. Dopiero rano dotarło do mnie, że była trochę inna. Guren nigdy nie traktował mnie w łóżku źle, nie mogłem narzekać. Nie silił się na szczególne czułości, ale tego wieczora był jakby mniej oschły wobec mnie. Wydawał się też trochę bardziej niespokojny, ale zrzuciłem to na fakt zadania, które zostało zrzucone na jego barki. Wpatrywał się też niespotykanie intensywnie w moją twarz, czego wcześniej właściwie nie robił. Zupełnie, jakby chciał ją dokładnie zapamiętać.

Nigdy nie miałem nic przeciwko temu, by patrzył się, jak zwijam się pod nim z przyjemności. Wiedziałem, że takie rzeczy robił tylko ze mną, on również miał mnie na wyłączność. Chciałem, żeby miał świadomość, że byłem tylko jego, żeby o tym nie zapomniał. Przytulił mnie nawet po samym akcie, czego nigdy wcześniej nie robił. Uprzednio jedynie dawał się przytulać. Nie mieliśmy szczególnie dużego łóżka na nasz użytek, dlatego musieliśmy spać ciasno przy sobie, żeby któreś z nas przypadkiem nie wylądował na podłodze. Zadziwiająco często na nią spadałem, kiedy Guren nie mógł mnie rano dobudzić.

– Blondas, wyjazd do siebie! – Słyszałem wtedy.

Tym razem mnie nie ruszył. Gdybym nie obudził się sam, pewnie zostawiłby mnie bez pożegnania w jego sypialni. Wiedziałem, że spróbuje bez oglądania się za siebie zostawić mnie w Shibuyi, żeby móc bez obaw wyruszyć do Nagoyi. Nie wiedziałem, czy założył, że dam mu po prostu zostawić mnie w pseudobezpieczniej enklawie i po prostu puszczę go na samobójczą misję, ale jeżeli tak pomyślał, to się przeliczył.

---------------------------------------------------------------

Bliskość Shinyi była czymś, co jednocześnie mnie koiło oraz napełniano nieprzebranym poczuciem obawy. Bałem się go stracić od bardzo dawna, zanim jeszcze zaczęło się to całe bagno, w które go wciągnąłem. Żałowałem tego po części. Jeżeli w ogóle musiałem zatrzymać go dla siebie, powinienem zrobić to inaczej – lepiej, w bardziej przemyślany sposób. Zasługiwał na coś więcej, niż byłem w stanie mu dać. Powinien czuć się jako ktoś szczególny, nie zaś jedynie jak zabawka do łóżka z przypadku. Nawet jeżeli to wiedziałem, nawet jeżeli miałem świadomość, że nie był przy mnie bezpieczny, nie potrafiłem go zwyczajnie zostawić, odtrącić, kazać zniknąć.

Lepiej by było, gdybym wtedy trzymał łapy przy sobie. Może wszystko byłoby dobrze, gdybym tamtego dnia nie nawalił się tak mocno w jego towarzystwie, że aż puściły mi hamulce. Wykorzystałem jego uczucie do mnie, chociaż już miałem okazję się dowiedzieć, jak tragicznie potrafi się to skończyć.

Właściwie nie byłem pewien jego uczuć wcześniej. Zauważyłem je, ale nie wiedziałem, czy poprawnie je odczytywałem. Shinya wiele cierpiał z mojej winy, bo przypadkiem wciągałem go w coraz większe gówno, dlatego, kiedy napotykałem jego spojrzenie, myślałem, że dostrzegałem w nim żal. Dopiero potem wyjawił mi, że to było coś innego - zwykły smutek. Czuł się przygnębiony, bo brakowało mu bliskości - myślałem, że chodziło mu o jakiejkolwiek bliskość , niekoniecznie moją. Bał się do mnie zbliżyć, bo nie chciał robić kłopotu. Wydawało mi się, że obawiał się również czającej się we mnie Mahiru. Nie dziwiło mnie to ani trochę, sam chciałbym od niej uciec, gdyby było to możliwe. Czasami, kiedy wpatrywałem się w jego odsłoniętą szyję, po której tak nie lubił być dotykany, miałem ochotę ją chwycić i go udusić. Miałem świadomość tego, że była to nienawiść Mahiru i bałem się, że kiedyś nie zdołam utrzymać jej na wodzy i się jej poddam.

– Obrzydlistwo – powtarzał demon. – Ohydztwo. Przestań wreszcie – mówiła, kładąc widmowe dłonie na moją twarz. – Wolisz tego nieudacznika ode mnie? – burzyła się naraz i próbowała mnie uderzyć. – Zawsze! Zawsze go wolałeś!

Wrzeszczała na mnie w różnych miejscach, kiedy wymykała się spod kontroli. W biurze, w klasie, przed snem, na siłowni. Gdy ją ignorowałem, zaczynała się rzucać jeszcze bardziej. Po latach przymusowego przebywania z Mahiru i wysłuchiwania jej demonich wrzasków udało mi się pozostawać na nie niewzruszonym. Przynajmniej nie dawałem po sobie poznać, że mnie dręczyła.

Nie udało mi się jednak w żaden sposób uciszyć jej żądzy mordu czy też niechęci do Shinyi. Zdawało mi się, że jedynie moja śmierć potrafiłaby je ostatecznie uciszyć, a i to wydawało się dość złudnym stwierdzeniem. Nie miałem żadnej gwarancji, że tak by się stało, a chciałem jeszcze jakoś przyczynić ludzkości.

Nie sądziłem, że na pewno przeżyję przydzielone mi zadanie. Nie byłem głupi, nie zdziwiłbym się, gdyby Kureto chciałby się mnie zwyczajnie pozbyć. Miałem okropne wrażenie, że stanie się coś złego, o czym powinienem wiedzieć. Coś, czego powinienem być świadom, ale nie potrafiłem zgadnąć, co to takiego mogło być. Postanowiłem zaufać przeczuciu i nic mówić Shinyi, gdzie miałem się udać następnego dnia. Nie chciałem, żeby tym razem za mną podążył.

Miałem wrażenie, że gdyby coś mu zagroziło, dałbym się nawet opętać, by go ochronić, a wiedziałem, że nie skończyłoby się to dobrze.

--------------------------------------------------

Nie potrafiłem powstrzymać się od gorzkiego parsknięcia, kiedy usłyszałem, że mam natychmiast wracać do Shibuyi. Miałem straszną ochotę dać upust swojej nagromadzonej frustracji przy pomocy głośnego i szyderczego śmiechu, ale nie był to ani czas, ani miejsce, by podważać autorytet Gurena.

– Won. Do. Domu – wysyczał mi w twarz. Trzymał mnie za kołnierz dostatecznie mocno, że byłbym skłonny uwierzyć, iż pobielały mu od tego knykcie.

– Nigdzie się nie wybieram. W autku skończyła się benzyna, więc jesteś na mnie skazany. – Uśmiechnąłem się cierpko.

– Powinienem poczytać ci to za niesubordynację? – zapytał.

Wiedziałem, że swoim pojawieniem w Nagoyi doprowadzę go do pasji, ale nie spodziewałem się, że aż tak będzie to po nim widać. Syczał na mnie z dala od pozostałej części zespołu w połowicznie zawalonym korytarzu opuszczonej galerii handlowej.

– Potrzebujesz mnie, jeżeli wypadło ci to z głowy.

Spoważniałem. Zawsze go osłaniałem, zawsze mu towarzyszyłem. Zostawienie mnie w bazie głównej każdemu wydawałoby się kiepskim żartem. Było przecież oczywistym, że nie zamierzałem zostawić go tak zwyczajnie na pożarcie wampirzej szlachcie.

Spojrzałem mu w oczy odważnie. Obaj wiedzieliśmy, że nie wróciłbym, a on nie byłby w stanie mnie oddelegować.

Burknął coś jeszcze. Właściwie było to jedynie zirytowane prychnięcie i nic więcej. Przez chwilę miałem ochotę na to, by go pocałować, ale wiedziałem, że to nie załagodzi sytuacji ani trochę. Poza tym rzeczy takie ta nie miały prawa wychodzić poza drzwi, które prowadziły do gabinetu bruneta. Wszystkie uczucia zostały w zamkniętym pokoju, kilometry stąd.

– Nie waż się dać się zabić... – powiedział na koniec, puszczając zniszczony kołnierz. Drobinki kurzu, na których rozpraszały się promienie docierające do tego rumowiska, osiadały nam niesfatygowane na mundurach.

"Tobie również nie dam zginąć" – zamierzałem odpowiedzieć, ale odszedł, zanim zdążyłem choćby wydusić z siebie słowo.

– To nie jest sposób, w jaki dorośli mężczyźni okazują troskę – mruknąłem w przestrzeń, w której nie było już po nim śladu.

Byłem pewny, że uda mi się go ochronić. Zawsze się udawało. Ja żyłem i on też żył. Czy nie można uznać tego za sukces? Zwycięstwo nad selekcją, którą świat uraczył nas osiem lat temu?

Wiedziałem, że ludzie sromotnie przegrają w potyczce z wampirzą magnaterią. Nie mieliśmy z nimi większych szans, ale liczyłem, że uda nam się wykaraskać, tak jak zawsze. Mieliśmy zwiać razem z ratusza w porę. Zniknąć z niego tak szybko, jak tylko kończyła się rola przynęty, którą przyszło nam spełniać. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że kiedykolwiek mógłbym wrócić z jakiejś misji bez Gurena. Nie zamierzałem go zostawiać. Zupełnie nie brałem pod uwagę takiej możliwości.

Kiedy kazał mi siebie zostawić, dostrzegłem w jego oczach taką determinację, że nie mogłem postąpić inaczej. Możliwe, że nie zrobiłbym tego, gdybym był wtedy sam. Musiałem wyprowadzić młodziaków z budynku i chyba jedynie to przesądziło o tym, że ten rozkaz wykonałem.

Przeżyje to, wmawiałem sobie. Wymyśli coś i da drapaka, upewaniałem samego siebie, choć im bardziej się od niego oddalałem, tym twierdzenie to stawało się coraz bardziej podważalne. Wydawało mi się, że powinienem zostać tam z nim, nawet jeżeli zakładnikiem byłbym raczej pozbawionym wartości. Nie był to odpowiedni czas, by cieszyć się z jego troski o moje przeżycie, którą mi okazał. Guren chciał, żebym żył i to mnie trzymało na świecie.

Musisz żyć, bo znajdzie się ktoś, kto kiedyś będzie cię potrzebował, co?

Musiałem przeżyć, ocalić kogo się da, a potem go odbić. Byłbym w stanie to zrobić za wszelką cenę, nawet jeżeli Kureto miałby mi za to urwać łeb.

Wcześniej nie byłem zmuszony nad zastanawianiem się nad swoją lojalnością wobec bruneta. Nie zdarzyła się ku temu okazja tak skłaniająca ku temu jak obecna. Z chęcią pozastanawiałbym się nad tym, gdybym tylko nie krwawił z rany na klatce piersiowej, nie miał kilku złamanych żeber oraz nie był w epicentrum bitwy, nad którą zmuszony byłem przejąć dowodzenie.

Potem było już tylko gorzej. Została jedynie pożoga i śmierć. Nie rozumiałem, co właściwie się stało. Nie próbowałem pojąć, jak doszło do tego wszystkiego. Od dawna wiedziałem, że Kureto jest w stanie posunąć się do wszystkiego, ale nie pomyślałbym nigdy o czymś takim.

A potem jeszcze on...

Nie potrzebowałem się do niego zbliżać, żeby domyśleć się, że Mahiru przejęła nad nim kontrolę. Mimo tego zbliżyłem się i nawrzeszczałem na niego. Może liczyłem, że sprawdzę go tym z powrotem, ale wiedziałem też, że niewiele by to zmieniło. Wszyscy nadal byliby martwi. Ci, którzy jeszcze żyli, już by mu nie przebaczyli. Tej sytuacji nie dało się właściwie niczym usprawiedliwić. To, że stracił kontrolę nad swoim demonem, było jego winą i on najpewniej poniesie za to odpowiedzialność. O ile kiedykolwiek będzie w stanie.

Cofnąłem się, widząc w jego oczach spojrzenie, którym niegdyś obdarzyła mnie Mahiru. Zabrała mi wszystko – godność, niemalże życie, a teraz jeszcze jego.

Nie potrafiłem uwierzyć w to, co się stało, a kiedy to zrobiłem, miałem wrażenie, że się do tego przyczyniłem. Że sprowokowałem demona samą swoją obecnością, swoją nieznośną nachalnością. Wydawało mi się, że gdyby nie ja, Guren nie osłabłby psychicznie i nie dałby się opętać.

Pytaniem pozostawało, jak mogłem nie zauważyć, że coś było z nim nie tak?

-----------------------------------------------

One shot przeczytaj także na blogu

https://zdziennikaksiazkoholika.blogspot.com/2018/08/mimikra-i-destrukcja-owari-no-seraph.html

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro