Krótka chwila zapomnienia | Kuroshitsuji
Hello, tu Aldern (kto by się spodziewał, co?). Zapowiedziany shot świąteczny. Wrzucam go dopiero teraz, bo gdyby pojawił się wcześniej, Mikołaj mógłby dać wam tylko rózgi po przejrzeniu historii przeglądania. Wesołych świąt.
-------------------------------------------------------
Na przestrzeni lat w posiadłości Phantomhive'ów niewiele się zmieniało. Klasyczny wystrój wnętrz, zaufani, choć niezdarni, służący, ci sami goście odwiedzający dwór od czasu do czasu. Dopiero ostatnimi czasy jej niezmącona cisza została zakłócona. Wprowadzenie się Elizabeth, która przestała być nazywana panną, a zaczęła panią, zmąciło codzienność, do której przywykłem. Nawet jeżeli udawanie, iż jej obecność kompletnie mi nie wadzi, wychodziło mi całkiem dobrze, miałem już dość jej fanaberii. Nie wyrosła z nich i nadal oczekiwała, że każda jej zachcianka zostanie spełniona.
Właśnie z jej powodu dzisiaj wśród licznych pomieszczeń i korytarzy rezydencji, nad którą sprawowałem pieczę, rozchodziła się muzyka i gwar ludzkich głosów. Zbliżała się Wigilia, a odbywający się dzisiaj bal był balem bożonarodzeniowym. Ludzie chwytali się każdego powodu, nawet najbardziej błahego, by móc się zabawić czy bez wyrzutów sumienia sięgnąć po alkohol. Nie patrzyłem na ówczesną szlachtę jak na osoby szukające dobrego towarzystwa i ciekawej rozmowy. Spędziłem z nimi tyle czasu, że zwyczajnie nie umiałem tak na nich patrzeć. Już samo to, że przekroczyli przez próg domu mojego pana niemiłosiernie mnie drażniło. Ich oddechy zatruwały powietrze, wsiąkając w tapety i drapowane zasłony. Hałas wzburzał ściany i podłogi. Aż nie wierzyłem, że Ciel raczył na to przystać, skoro towarzystwo męczących członków arystokracji męczyło go nawet bardziej niż mnie.
Obaj od zawsze robiliśmy dobrą minę do złej gry, ale ostatnio nawet mnie zaczęło to męczyć, a przyjęło się mówić o mnie jako o istocie o dość ograniczonej palecie uczuć. Nawet pomimo niej potrafiłem się domyśleć, że zaczynała go nużyć maska dobrego gospodarza, gdy irytowała go każda osoba, mająca czelność dodatkowo zakłócać i tak zrujnowany spokój, nie wspominając o ciągłym przybieraniu pozy przykładnego męża, kiedy tylko znajdował się w towarzystwie kogoś innego niż ja. Nie czułem się w żaden sposób wyróżniony, gdyż sam odwodziłem go od bycia nim przy każdej sposobności.
Z niecierpliwością wyczekiwałem każdej okazji, by opuścić posiadłość, a tym samym znaleźć się z dala od kobiety, która wdarła się w nasz kontrakt, nie mając o nim do dziś najmniejszego pojęcia. Nie byłem zawiedziony jej ignorancją, właściwie spodziewałem się jej. Znałem też skłonności, do niedostrzegania rzeczy, których zwyczajnie nie chciało się dostrzec. Być może dlatego nigdy nie zwróciła uwagi na posiniaczone nadgarstki czy ślady zębów na karku, które od czasu do czasu zdobiły ciało jej męża. Jakąż hańbą by było, gdyby cenił on czyjeś względy bardziej niż urodę własnej żony. Im bardziej uwikłany byłem w tę sytuację, tym bardziej ironiczna mi się ona wydawała. Niemniej jednak przestała ona mnie śmieszyć wiele miesięcy temu, dlatego nie mogłem powstrzymać się od bezwiednego rozmyślania nad tym, jak się jej pozbyć.
Oddalałem się od ludzi zgomadzonych w największych i najbardziej wystawnych pomieszczeniach posiadłości, kierując się w stronę bardziej ustronnych miejsc. Im dalej byłem od tej hałastry, tym odgłos moich kroków wyraźniej rozchodził się po przyozdobionych świątecznymi, acz subtelnymi, dekoracjami korytarzach. Zacisnąłem dłoń na klamce, a gdy ją przekręciłem, drzwi ustąpiły. Za nimi kryło się pomieszczenie, w którym w ciągu roku zmieniać się zdawał jedynie widok za oknem.
Było to jednak złudne wrażenie, a przynajmniej tak podpowiadały mi moje zmysły. Nawet tutaj dotarł zapach korzennych przypraw, goździków i pomarańczy. Szron pokrywał duże okno, jednak żar kominka odstraszał wkradający się chłód. Choć muzyka nie docierała do gabinetu hrabiego Phantomhive, słychać było gwizd wiatru prześlizgującego się między drzewami ograbionymi z liści.
Odetchnąłem. Liczyłem na to, że większość szlachty rozejdzie się do rana, zabierając ze sobą nieokrzesanych stangretów i wszeteczne służki. Nie miałem ochoty gościć ich tutaj dłużej, niż absolutnie potrzeba. Zacząłem nawet szacować, ile sreber może do jutra zginąć w niewyjaśnionych okolicznościach, ale odpuściłem sobie. I tak te najbardziej wystawne schowałem razem z droższymi naczyniami. Że też trzeba było myśleć o czymś takim, przed wpuszczeniem obcych do domu. Naprawdę chciałbym, by moja ocena co do charakteru ludzi była mylna, ale póki co mnie nie zawodziła.
Minąłem rząd regałów, by podejść do okna. Mój oddech osiadł na szybie lekką mgiełką. Przed posiadłością, wzdłuż ścieżek ogrodu, paliły się lampy. Oświetlały liczne powozy, na których dachy powoli prószył śnieg. Spodziewałem się, że zniknie on do rana, podobnie jak wszystkie konne bryczki i karoce.
Ustawiłem na uporządkowanym blacie biurka tacę. Ani filiżanka, ani spodek, ani łyżeczka nie wydały najcichszego dźwięku skargi. Z imbryka uciekały kłębki pary. Spodziewałem się, iż mój panicz niedługo zaszczyci mnie swoją obecnością w gabinecie. Nietrudno było wyczytać z jego myśli, że dopada go znużenie. Spodziewałem się, że wykpi się migreną, aby uciec od męczących gości. Wiedziałem, że przyjdzie do swojego gabinetu. Było to jedno z niewielu miejsc, w którym nikt nie miał czelności zakłócać jego spokoju. Nawet Elizabeth tutaj nie zaglądała. W pewnym momencie wydawało mi się ono jedyną enklawą, wśród wszystkich pomieszczeń, do których wściubiała nos.
– Sebastian? Co tutaj robisz? – Usłyszałem głos swojego pana dobiegający z drugiego końca pomieszczenia.
– Chowam się przed gośćmi, podobnie jak ty – odparłem, splótłszy dłonie za plecami. – Myślę, że to zrozumiałe, że nie mam ochoty już dłużej wśród nich przebywać.
– Zupełnie zrozumiałe.
Odetchnął ciężko. Wyglądał, jakby przez chwilę wahał się przed podejściem bliżej. Ostatecznie jednak zapadł się w swoim ulubionym fotelu, rozmasowując pulsujące skronie.
Oddech młodego mężczyzny przesycony był zapachem wina, nawet jeżeli barwa tego trunku nawet w najmniejszym stopniu nie zmącił bladości jego skóry. Jej jasny kolor rekompensował brak śniegu pokrywającego zszarzałe trawniki i nieużywane ścieżki cienką warstwą puchu. Ściągnął z dłoni rękawiczki i rzucił je niedbale na biurko. Pociągnął za zawiązaną ciasno muchę. Zwisała teraz luźno wzdłuż jego kołnierzyka. Wśród jego zmęczenia i irytacji wyczuwałem również tęsknotę do czasów, w których nie musiał stroić się dla ludzi, których nie życzył sobie widzieć we własnym domu. Skłamałbym, twierdząc, że nie podzielałem tego uczucia. Tak doskonale świadom byłem każdej cegły i każdej deski, z której zbudowałem tę posiadłość, że niechciane kroki wibrujące w podłodze i głosy obijające się o ściany szarpały moje nerwy.
– Czy to rozsądne zostawiać żonę w towarzystwie innych? – rzuciłem, starając się jakoś rozbudzić hrabiego.
– Sama przygotowywała listę gości, więc niech teraz ich zabawia. Nie zamierzałem brać udziału w tej błazenadzie dłużej, niż było to absolutnie koniecznie. Poza tym nie zapominaj, kto jest jej matką. Jestem przekonany, że poradzi sobie sama, cokolwiek by się nie działo.
– Niewątpliwie – mruknąłem. – Jeżeli jesteś zmęczony, mogę przygotować ci kąpiel.
– Nie chcę się teraz kłaść spać. Nie zasnę. Cały czas mam wrażenie, że słyszę hałasujących ludzi.
– Gdyby ten hałas niósł się aż do tej części posiadłości, byłoby to już kompletne pogwałcenie dobrego smaku – stwierdziłem, na co odpowiedział mi skinieniem głowy. – Wydawało mi się, że jesteś znużony. Skoro nie chcesz iść spać, co zamierzasz robić?
Machnął jedynie ręką, jakby przeganiał moje pytanie niczym denerwującą muchę. Zamilkłem więc, znów zerkając na skąpany w mroku bezksiężycowej nocy krajobraz za oknem. Cieszyłem się jednak samą obecnością mojego pana. Pozwoliłem mu wypić w spokoju ciepły napar, który nieco ukoił jego zdenerwowanie.
Czując, jak mężczyzna rozluźnia się powoli, także się odprężyłem. Niemalże karmiłem się wszystkimi emocjami, niezależnie od tego czy dzielił je ze mną świadomie czy też nie. Nie umiałem nic na to poradzić, zanim zawarliśmy kontrakt nie miałem sposobności, by doświadczać nawet pośrednio tak złożonych uczuć. Cieszyło mnie to, że część z nich wywoływałem też ja – od rozdrażnienia do ukojenia. Nie nawykłem do tego, że kto czuł się przy mnie swobodnie czy wręcz miło. Niewiele mogłem zmienić w wyobrażeniu ludzi na temat istoty jaką byłem. Zresztą nawet gdybym mógł, czy właściwie był sens zmieniać ten obraz? Większość śmiertelników przestawała właściwie wierzyć w moje istnienie, a ci, którzy uważali je za prawdopodobne, byli zabobonnymi głumpcami ślepo wpatrzonymi w nieistniejące siły. Z perspektywy istoty długowiecznej próba wyjaśniania komukolwiek własnej natury była tylko zbędną fatygą, której efekty widoczne byłyby w perspektywie czasu tak długo jak trwało mrugnięcie oka.
Ciel był inny. Być może widział we mnie potwora, ale widział go także we wszystkich ludziach, których spotykał na swej drodze i sam nie czuł się nikim lepszym. Sądziłem niekiedy nawet, że ludzie wydawali mu się gorsi. Zdążył się przekonać, że przeciwieństwie do nich mnie nieuzasadniona przemoc nie przynosi satysfakcji. Nie odczuwałem też jej, widząc cierpienie innych. Nie powoływałem się także na żadną siłę wyższą, by usprawiedliwić wyrządzone krzywdy. Nie udawałem przed nim, że byłem kimś lepszym niż w rzeczywistości, aby zaskarbić sobie jego względy. Nie było ku temu potrzeby. Pomyśleć można, że szanował mnie właśnie dlatego, iż byłem wobec niego szczerzy pomimo, że cały mój wizerunek jako kamerdynera opierał się na kłamstwie. Cóż, nie różniliśmy się pod tym względem zbyt wiele.
– Powinienem wracać. – Tym słowom towarzyszył szczęk filiżanki odstawianej na spodek. Mężczyzna przetarł twarz dłonią, nim wstał z krzesła, opierając się na blacie biurka.
– Nie widzę takiej potrzeby. Ty też przecież jej nie widzisz – stwierdziłem bez cienia wahania.
Zbliżyłem się do niego, nim zdążył zareagować na moje słowa. Znałem w tej posiadłości każdy kąt, dlatego też zręcznie wślizgnąłem się między jego szczupłe ciało a fotel, wiedząc doskonale, jakie miałem pole manewru. Przyciągnąłem go do siebie tak, że nie miał wyjścia i musiał usiąść mi na kolanach, kiedy zajmowałem jego ulubione miejsce. Jego ciężar był znikomy, podobnie jak ulotny był zapach jego perfum przygotowanych specjalnie z myślą o chłodniejszych porach roku.
– Sebastian?!
– Jesteś przecież panem tego domu, dlaczego miałbyś zmuszać się do robienia czegoś, na co kompletnie nie masz ochoty? – zapytałem, uśmiechając się. Trzymałem jego przedramiona, więc powstrzymałem go, gdy spróbował wstać. Nie szarpał się zresztą zbyt długo, obaj dobrze wiedzieliśmy, że tak naprawdę nie miał ochoty wychodzić z gabinetu.
Ustąpił i oparł się o mnie lekko. Materiał jego szarej, uszytej na miarę marynarki kontrastował z klasyczną czernią mojego fraka. Cały wieczór czekałem, aż w końcu oddali się od tej zgrai głupców, by móc go dotknąć. Ułożyłem dłonie na jego spiętych ramionach, na co drgnął, jednak nie potrzebował wiele czasu, by się odprężyć. W takich chwilach miałem nadzieję, że to przeklęte Imperium Brytyjskie upadnie, zostawiając nas w końcu w spokoju. Dobrze wiedziałem jednak, że nie dało się przeciągać tych chwil w nieskończoność – zawsze prędzej czy później dobiegały końca. Nie sposób było uciec od ról, które zgodziliśmy się odgrywać.
– Właściwie masz rację – odparł. Ostatnie zdanie zawsze musiało należeć do niego.
Oparłem czoło o jego kark. Lekkie włosy prześlizgnęły się nad moim czołem. Były świeżo przycięte, a poza tym pachniały lawendowym mydłem. Cicho mruknąłem, pocierając nosem o jego szyję. Nawet jeżeli jego usta wypowiadały kłamstwa, tak jego ciało potrafiło być zaskakująco szczere. Czułem, że jego tętno przyspiesza, gdy językiem musnąłem jego skórę.
– To nie jest odpowiedni moment. – Odsunął się trochę i obrócił, by spojrzeć mi w twarz. W chłodnym kolorze jego oka nie dostrzegałem ciepłych uczuć. Nie potrafiłem ich też znaleźć w kłębowisku wahania i zmartwień, które stanęło mu w gardle. Wyciągnąłem rękę, by pogładzić jego grdykę, nawet jeżeli wiedziałem, że to go nie rozluźni.
– A kiedykolwiek wcześniej się zdarzył? Wydawało mi się, że żadna chwila nie jest w stanie udźwignąć tego wyuzdanego aktu. Szczególnie odkąd jesteś żonaty.
Nie pospieszałem go, choć czułem, że wymyka mi się jak popiół przesypujący się przez palce. W kominku trzasnął palący się kawałek drewna, a kilka iskierek uniosło się w powietrze. Jego palce zaczęły zaciskać się na mojej koszuli, gdyż wcześniej oparł się o moją pierś. Nie potrzebowałem manipulować nim w takich chwilach, wiedząc, że zawsze potrzebował chwili, by przestać oszukiwać samego siebie. Ludzie najwyraźniej potrzebowali karmić siebie samych wymówkami, pod którymi mogliby ukryć swoje wewnętrzne rozterki.
Westchnął ciężko, kierując swoje spojrzenie gdzie indziej. Nie przeszkadzało mi to, że odwracał ode mnie wzrok, jakbym był kimś, kogo nie warto nim zaszczycić. Wystarczyło mi, że czasami sprawiałem, że nie był w stanie myśleć o nikim i niczym innym niż ja. Sam przestawałem mieć pewność, czy potrzeba, by doprowadzać go do takiego stanu brała się z mojej natury czy też z gry pozorów, w którą dałem się wciągnąć, godząc się na pozę wiernego sługi. Niemniej jednak sam czasami nie potrafiłem oderwać od niego oczu. Wpatrywałem się w blade usta, oddalone o kilka cali od moich własnych. Nie wyciągałem szyi, by ich dosięgnąć, lecz nadal czekałem cierpliwie.
Nawet, jeżeli wydawało mu się, iż postępuje niewłaściwie, nie powstrzymało go to od niespiesznego oblizania moich warg. Ułożył dłonie na moich barkach, przerzucając jedną z nóg przez podłokietnik fotela. Jego język niósł smak słodyczy, z których mężczyzna w dalszym ciągu nie wyrósł. Bezwiednie ułożyłem dłoń na jego udzie, przyciągając go do siebie z powrotem. Koniuszkami palców wolnej ręki gładziłem jego szczękę zachęcająco. Chociaż robiliśmy to już wiele razy, nadal z początku był skrępowany, nawet jeśli wiedział, że później będzie miał ku temu lepsze powody.
Ująłem lekko w zęby jego dolną wargę, gdy łapał oddech. Zsunąłem marynarkę z jego ramion. Stwierdziłem, że szkoda byłoby ją zniszczyć, dlatego chwilowo zwisała przewieszona przez oparcie mebla. Cieszyłem się jego subtelnym dotykiem, kiedy niestrudzone dłonie rozwiązywały krawat pod moją szyją i szarpały za guziki koszuli.
Nie wydawało mi się niczym szczególnie dziwnym, że postanowiliśmy wykorzystać chwilę, którą mieliśmy wyłącznie dla siebie. Nie sądziłem, by komuś z zaaferowanych balowiczów przypomniało się o nieobecności gospodarza. Noc wprawdzie była młoda, ale ilość alkoholu, który przygotowano z myślą o dzisiejszym wydarzeniu z pewnością odciągała uwagę od jego zniknięcia. Rankiem wszystko miało wrócić do normy. Znów mieliśmy wrócić do udawania, że byliśmy bardziej zdystansowani wobec siebie niż było w rzeczywistości. Jedynie ludzie byli w stanie doprowadzić do tego, że ktoś mógł wstydzić się dzielonej z kimś bliskości.
Cóż za dziwne istoty, doprawdy.
Zastanawiałem się niekiedy, jak doszło do tego, że wpadły w błędne koło ograniczania innych i samych siebie oraz bycia ograniczanymi. Z czym to się niby miało wiązać? Zbędne konwenanse brały się chyba jedynie ze strachu przed innością i autodestrukcyjnych skłonności. Zdążyłem się jednak przekonać, że nawet destrukcja potrafiła coś stworzyć. Trzymałem doskonały przykład tego w ramionach. Skomplikowane myśli związane z nienawiścią do samego siebie, za to co się robiło, z nienawiścią do innych, za to że musiało się nienawidzić siebie, wstyd, świadomość zdrady, strach przed konsekwencjami, a wszystko to kłębiło się pod coraz bardziej rozpaloną skórą. Świadomość, że wszystkie te myśli odejdą pod moim dotykiem, zawsze mnie łechtała. Podobnie jak myśl, że ciało młodego mężczyzny z każdą chwilą stawało się coraz bardziej chętne.
Rozpiąłem jego kamizelkę w sinoszarym kolorze, żeby móc bez przeszkód zająć się guzikami jego koszuli. Różowa mucha zsunęła się na podłogę. Niespiesznie całowałem wyeksponowaną, zgrabną szyję, odsłaniając przy tym tors arystokraty. Nadal miałem na sobie rękawiczki, dlatego wzdrygnął się on na chłód atłasowego materiału, gdy pogładziłem jego obojszyk.
– Wybacz – mruknąłem, powstrzymując się, by zaciskać na jego skórze co najwyżej wargi, nie zaś zęby. – Czasem o nich zapominam.
Odpiął guzik od rękawiczki, żeby móc ją zsunąć z prawej dłoni, która nadal sunęła wzdłuż jego odstającej kości. To samo poczynił z drugą, odsłaniając tym samym znak paktu utrwalony na mojej skórze. Sięgnąłem do węzła utrzymującego jego opaskę na miejscu. Ostatnio właściwie się z nią nie rozstawał, nawet w niej sypiał. Wydawało mi się, że ulżyło mu nieco, gdy w końcu nadarzyła się okazja, by zdjąć ją choć na chwilę.
Nie mogliśmy być bardziej odsłonięci, niezależnie od tego, ile ubrań mieliśmy jeszcze na sobie. Kontraktor i kontrahent związani umową nie do zerwania. Nikt jednak tego nie dostrzegał i nie ujrzałby tego nawet, gdyby wszedł tutaj teraz. Zobaczyłby jedynie dwóch mężczyzn mających się ku sobie i już to byłoby dla niego wystarczająco skandaliczne i nie do pomyślenia.
Ciel obejrzał się w stronę drzwi, zupełnie jakby pomyślał o czymś podobnym.
– Nikogo za nimi nie ma – uspokoiłem go, odkładając przepaskę na biurko obok jego rękawiczek. Nie powiedziałem mu, że czasami chciałbym, aby wszyscy się dowiedzieli, żebyśmy nie musieli dalej ukrywać się przed oceniającymi spojrzeniami niczego nie znaczących ludzi. Z pewnością nie spodobałby mu się podobny pomysł, dlatego zachowałem go dla siebie.
Wciągnąłem go w kolejny, długi pocałunek, żeby odciągnąć myśli od wszystkiego, czego sam nie uznawałem za ważne. Kamizelka zsunęła się z jego ramion i zwisała luźno w zgięciach jego łokci. Ująłem go w pasie, żałując, że moja ludzka forma nia ma więcej kończyń, którymi mogłaby kreślić z wolna wielbioną skórę. Biała koszula z jedwabiu zsunęła się z jego barków. Blednące krwiaki tu i ówdzie przypominały mi, że powinienem być delikatniejszy, jednak niekiedy zwyczajnie nie umiałem nad sobą zapanować.
Gorący oddech, owiewał moje ucho. Niewiele brakowało, by spomiędzy warg młodzieńca zaczęły wydobywać się głośniejsze westchnienia. Kiedy był tak blisko mnie, zdawało i się, że nasze odczucia zlewały się ze sobą nawzajem. Nie tylko na tej podstawie stwierdzić mogłem, że arystokracie było przyjemnie. Nie uciekał przed moimi dłońmi, a jego plecy wyginały się wręcz, by wyjść im na spotkanie. Nie sposób też było zignorować dwóch brodawek różowiących się na tle alabastrowej skóry. Drżenie rozeszło się po kruchym, ludzkim ciele, kiedy musnąłem palcem wskazującym jedną z nich.
Ciel nie chciał pozostawać mi dłużnym, ale kiedy złapał za sprzączkę mojego paska, splotłem jego palce ze swoimi i odwiodłem od tego miejsca. Nie mogłem powiedzieć, że gest ten wydał mi się niepobudzający, a jednak starałem się w dalszym ciągu sprawiać wrażenie opanowanego.
– Spokojnie. To nie gonitwa – mruknąłem, starając się brzmieć przy tym przekonująco.
– Naprawdę? Twoje lubieżne spojrzenie sugeruje co innego.
Pogładził moją brew, gdy układał dłoń wzdłuż mojej kości jarzmowej. Oparł się o mnie bardziej, a ciepło jego odsłoniętej skóry wślizgiwało się pod mój lekko rozchełstany kołnierzyk i do połowy rozpiętą koszulę. Nie powstrzymywałem go, kiedy ciągnąc za poluzowany krawat, przyciągnął mnie bliżej siebie. Najwyraźniej nie ja jeden czekałem cały wieczór, by móc oddać się tym zawsze niedostatecznie długim chwilom uciechy.
Zdawało mi się, że Ciel przestawał mieć pewność, co do tego, czy bardziej definiują go te wyczekiwane niewątpliwie momenty czy też wszystko, co robił między nimi. Sam do końca nie rozumiałem, dlaczego tak uparcie oddzielał obie te rzeczy, nie starałem się jednak zmieniać jego sposobu myślenia. Nie chciałem, by pomyślał, że próbuję mieszkać mu w głowie. Szczególnie, że moja nieustanna asysta wcale nie pomagała mu sobie wszystkiego poukładać. Nawet jeżeli odsyłał mnie na dłuższy czas, nie ułatwiało to patrzenie na naszą relację chłodnym okiem.
Nawet jeżeli dobrze wiedziałem, że Ciela uderzy poczucie winy, gdy tylko uniesienie opadnie, a oddech się uspokoi, zamierzałem egoistycznie dać upust dzielonym przez nas żądzom. Ludzkim zwyczajem próbowałem myśleć, że tak naprawdę mu tym ulżę, nawet jeśli zgodziłbym się z nawiedzającą go niekiedy myślą, że to nie powinno się dalej ciągnąć. Nie umiałem powiedzieć, czy znalazłbym w sobie tak duże pokłady samokontroli, by odwrócić wzrok od uwielbianego ciała, by trzymać od niego ręce z daleka, by nie oblizać warg za każdym razem, gdy przez myśl przemknie mi wspomnienie jego smaku. Nie wykluczałem, że hrabia czuł to samo, w końcu gdyby było inaczej zdecydowanie łatwiej byłoby mu podjąć decyzję o zakończeniu tej farsy sprzecznej z wszelkimi zasadami. Tak żadne z nas nie było w stanie wyrwać się z tego pogłębiającego się uzależnienia.
Pod palcami przesunęły się jego kręgi i żebra, gdy gładziłem jego plecy. Oparł podbródek o moją głowę, kiedy nachylałem się do jego szyi.
– Nie przepadasz za Bożym Narodzeniem? – Usłyszałem pytanie, po którym w moich uszach rozbrzmiał niezobowiązujący śmiech.
– Nie sposób lubić to święto, kiedy ludzie widzą w nim jedynie pretekst do zabawy. Wszystko inne lekceważą zresztą w ten sam sposób – mruknąłem. Pchnąłem go do tyłu lekko, tak że zmuszony był oprzeć się bardziej o moje nogi, jeżeli nie chciał zlecieć z moich kolan. Nie siedzieliśmy na tyle blisko biurka, żeby o uderzył o nie głową, dlatego spokojnie mogłem przypatrywać się napiętym mięśniom brzucha. Gdyby wcześniej nie wypił, prawdopodobnie takie ułożenie jego ciała zupełnie by mu się nie podobało. Zabawne, jak bardzo ludzie potrafią zmienić się pod wpływem używek.
Sapnął, gdy niby przypadkiem musnąłem jego domagającą się uwagi męskość. Uważałem, by nie wylądował podczas tych pieszczot na podłodze. Skłamałbym, mówiąc, że widok wyciągniętego przede mną mężczyzny, jego rozchylonych w oczekiwaniu ust i oczywistego dowodu na to, że nie byłem mu obojętny, nie podniecał mnie ani trochę. Pilnowałem, by nie dostrzegł różu wpełzającego ma moje tęczówki pod wpływem silnych doznań. Niszczyło mu to nastrój podobnie jak widok moich zwężających się w szparki źrenic.
Przymknąłem oczy, podobnie jak on to uczynił. Rumieniec obejmujący powoli jego ciało pozwolił mi sądzić, że hrabia nie odczuwał chłodu. Pociągnąłem za jego spodnie, lecz jęk, który zamierzał wyrwać się z jego gardła, zduszony został przez rząd białych zebów zaciśniętych na dolnej wardze. Bez zastanowienia ułożyłem dłoń na obscenicznej wypukłości prężącej się tuż obok mojego podbrzusza. Nie zamierzałem jej zabrać, dopóki między ścianami nie rozszedł się dźwięk świadczący o przeszywającej ciało młodego mężczyzny przyjemności.
– Długo zamierzasz się tak przekomarzać? – zapytał. Nawet jeżeli marszczył brwi, nie umiałem potraktować jego zdenerwowania poważnie, zwłaszcza że tak słodko unosił biodra w górę.
– Życzysz sobie, żebym przestał? – Złapałem go w pasie i przyciągnąłem tak blisko do siebie, jak byłem w stanie. Upewniłem się, że nie moje podniecenie nie uszło jego uwadze. – A może według ciebie powinienem zająć się czymś innym?
Zacisnął wargi, nim zasłonił twarz uniesionym do niej przedramieniem. Nawet cieszyłem się tym, że przeze mnie czuł się skrępowany. Lubiłem wywoływać u niego zawstydzenie podobnie jak szereg innych reakcji od wahania na rozbudzeniu skończywszy.
– Rób, jak chcesz – prychnął, niby urażony kot.
Uśmiechnąłem się mimowolnie na tę odpowiedź. Nie byłem pewny, czy dostrzegł ten gest, a jednak jego grdyka zadrżała, gdy przełykał ślinę. Bez zastanowienia rozchyliłem wargi i oblizałem obnażone zęby. Nie zamierzałem sprawiać, by mężczyzna żałował swoich słów, a jednak pragnąłem, by zapamiętał, co miało po nich nastąpić.
Bez większego trudu uniosłem go, wstając. Ułożyłem go na biurku. Porcelanowa zastawa szczęknęła, jakby kompletnie się tego nie spodziewała. Ciel westchnął. Spodziewałem się, że lakierowany, drewniany blat mógł wydawać się zimny w porównaniu do jego rozgrzanej skóry. Ułożyłem przedramiona po obu stronach jego ciała, żeby oprzeć na nich swój ciężar, kiedy nachylałem się nad nim. Nie zamierzałem go przestraszyć, ale gdy w jego oczach dostrzegłem niepewność, zwolniłem.
Przyłożyłem czoło do jego czoła, zamykając oczy, zanim pocałowałem go niespiesznie. Założył jedną nogę na moje plecy, przyciągając mnie bliżej siebie. Jego klatka piersiowa unosiła się w rytm przyspieszonych oddechów tuż pod moją. Wplótł palce w moje włosy, ciągnąc za nie lekko, jakby chciał mnie pospieszyć. Jego język był zajęty czym innym, lecz raczej niechętnie odstąpiłby od swojego zajęcia, by uczestniczyć w wypowiadaniu jakiejkolwiek komendy.
Nie odrywając się od jego ust, zacząłem ściągać z niego spodnie i bieliznę. Nie zamierzałem ich zniszczyć, dlatego szło to nieco opornie, zważywszy na pozycję, w której się znajdowaliśmy. Odsunąłem się jednak, kiedy ta część jego odzienia zsunęła się z jego nóg pod biurko. Nasze wargi rozdzieliły się z cichym mlaśnięciem.
Z nieskrywaną satysfakcją wpatrywałem się w swoje dzieło. Nie każdego zapewne potrafiłby cieszyć widok mężczyzny roznegliżowanego i dyszącego na biurku. Jedno z oczu Ciela było zamglone przyjemnością, a drugie zdawało się jaśnieć z jej powodu. Wpatrywał się we mnie wyczekująco. Czułem, że nie czuł się pewnie, gdy tak bezwstydnie wgapiałem się w niego, a jednak wiedziałem też, że mu to schlebiało. Mnie w pewnym sensie również, gdyż doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, iż spojrzenia rzucane na niego ukradkiem przez innych nie liczyły się dla niego ani trochę.
Ułożył jedną z nóg na moim ramieniu. Ująłem jego łydkę niedaleko miejsca, w którym opasała ją podwiązka. Wpatrywałem się w niego pytającym spojrzeniem. Chociaż samemu ciężko było mi nadal trzymać fason, warto było wywoływać u niego zniecierpliwienie. Robił się w takich chwilach wyjątkowo szczery. Czasami także wulgarny, nawet jeśli na co dzień nie pozwalał sobie na przekleństwa.
Kiedy podnosił się na łokciach, by móc znów mnie sięgnąć, przycisnąłem go z powrotem do mebla. Pogładziłem jego udo, na co zadrżał. Zareagował tak samo, gdy palcami przeciągnąłem wzdłuż jego pachwiny oraz wzdłuż talerza biodrowego.
– Jesteś niemożliwy – sapnął. Przyznałem mu rację. Zaczesałem do tyłu zmnierzwione włosy, zupełnie jakbym przestał się nim interesować. Ściągnąłem z siebie frak, do którego klapy przyczepiona była broszka kamerdynera rodu Phantomhive'ów. Chciałem zapomnieć o tym, że moja rola na co dzień sprowadzała się jedynie do bycia oddanym sługą.
Sięgnął na ślepo do szuflady biurka, żeby wyciągnąć z niej niewielką butelkę z olejkiem.
– Mówiłem ci już, że to nie wyścigi.
Nawet jeśli tak mówiłem, wiedziałem, że to nieprawda. Udawać można było, że wcale nie ścigały nas żadne nonsensowne konwenanse, że nie musieliśmy zachowywać pozorów. Wiedziałem jednak, że tak szybko, jak do młodego arystokraty zaczną docierać możliwe konsekwencje jego postępowania i podejmowanych wyborów, jak szybko alkoholowe rozluźnienie ustąpi miejsca zmartwieniom i wątpliwościom trzeźwo myślącego człowieka, do Ciela wrócą wyrzuty sumienia. Nie chciałem, by kiedykolwiek czuł się źle, a wiedziałem, że byłem głównym czynnikiem komplikującym jego życie prywatne. Nawet nie chodziło już o sam kontrakt. Zwyczajnie uczyniłem jego małżeństwo skazanym na porażkę, zanim jeszcze zostało zawarte. Ta bezbożna relacja trwała już tak długo.
Nie była to dobra chwila na pogrążanie się w ponurych rozmyślaniach, jednak nie potrafiłem odegnać od siebie złych myśli, kiedy nawiedzały one także mojego partnera. Wprawnie jednak doprowadziłem do tego, że z jego głowy uleciały wszystkie myśli.
Jego jęki były dźwiękami sprawiającymi mi satysfakcję nie do opisania. Drżenie mięśni, które nie mogły zdecydować się, czy powinny się rozluźnić, czy napiąć, przechodziło falami przez ciało mężczyzny. Jego włosy były w nieładzie, a łzy wzbierały w kącikach oczu z powodu rozkoszy, której nie sposób się było oprzeć.
Przygryzłem jego zaróżowiony kark, który miałem przed sobą. Ciel nie lubił, kiedy patrzyłem na jego twarz z ekstazą wypisaną w jej wyrazie, dlatego najczęściej ustępowałem mu pod tym względem. Tym sposobem zawsze obserwowałem plecy wyginające się w łuk, kiedy szczytował.
Ciągnąłem jego ramiona w zgięciach łokci, jakby to miało pomóc mi poczuć go mocniej i głębiej, nawet jeżeli to nie było już możliwe. Poruszałem biodrami w rytm muzyki, której nikt poza nami nie słyszał. Symfonię dzieloną jedynie przez nas dwóch. Guziki jego koszuli i kamizelki stukały o biurko przy każdym mocniejszym szarpnięciu.
Odchylałem głowę do tyłu, będąc już bliski spełnienia, kiedy usłyszałem kroki na pobliskim korytarzu. Byłem zbyt rozluźniony, by przejmować się tym, czy ktoś nie zapuszcza się do tej części posiadłości. Wiedząc jednak, że ktoś jest blisko, schyliłem się, by zakryć usta hrabiemu.
Zdziwił się i przestraszył. Na chwilę nawet stracił oddech. Potrafił być naprawdę głośno, a spodziewałem się, że nie chciał narazić się na demaskację w tak oczywisty sposób. Nadal się w nim poruszałem, choć już z mniejszą werwą, żeby żaden głośniejszy i niespodziewany jęk nie wydarł się z jego gardła.
Serce mężczyzny przyspieszyło, kiedy sam mógł usłyszeć kroki zbliżające się do drzwi. Zamarł. Uderzyła mnie jego potrzeba schowania się i ucieczki, więc pociągnąłem go z powrotem na fotel. Nie sądziłem, żeby dodało mu to więcej pewności siebie, ale przynajmniej nie byłby tak perfidnie obnażony, gdyby faktycznie ktoś wszedł do jego gabinetu w tym momencie.
Sapnął w moje palce na tę nagłą zmianę pozycji. Oparł się o mój tors. Nogi splótł z moim długimi kończynami. On również bliski był końca, zupełnie jakby wizja bycia nakrytym na zdradzie, w dodatku ze swoim kamerdynerem, wydawała mu się ekscytująca.
Słodki, kwiatowy zapach wdzierał się do pokoju przez szparę między drzwiami a podłogą. Jedynie jedna osoba mogła udawać, że wiosna trwa cały rok. Nie potrafiła swoim mdłym usposobieniem sprawić, by jej mąż również doznał innych pór roku niż ciągnąca się dekadami zima. Próbowała go zmieniać nieustannie, ale zbyt wiele czasu spędził on ze mną, by dać się poddać jej manipulacjom. Wiedziała doskonale, że znajdzie go tutaj w moim towarzystwie, a mimo wszystko odeszła od pomieszczenia. Jak już wspominałem, ludzie kochali unikać prawdy i mamić kłamstwami samych siebie. Musieli woleć to od konfrontacji z bolesną prawdą, skoro cały czas się do tego uciekali.
Ciało, które trzymałem w ramionach, rozluźniło się po osiągnięciu spełnienia. Doszedłem chwilę po Cielu. Nie zdążyłem się z niego wysunąć, ale był zbyt wyczerpany, by w tej chwili robić mi o to wyrzuty. Jego ciężki oddech zwalniał. Skórę pokrywał pot i odrobinę innych wydzielin. Poprawił koszulę, która od dłuższego czasu zsuwała się z jego ramion.
Odetchnął głęboko. Wiedziałem, że właśnie w tej chwili negatywne myśli o jego osobie nawiedzały go niby koszmary. Zanim zdążyłem złagodzić je jakimkolwiek gestem otuchy, wstał z moich kolan. Zachwiał się lekko, ale złapał równowagę, opierając się o biurko. Zacisnął dłoń na opasce, która ciągle na nim spoczywała.
Bałem się, że młody arystokrata wpadnie w furię, ale nic takiego się nie stało. Przez dłuższy moment stał w bezruchu. Dopiero po chwili zauważyłem, że po jego policzku spływała pojedyncza łza. Zaraz za nią podążyła kolejna.
Nie wiedziałem, jak na to zareagować, więc na początku po prostu analizowałem strzępki myśli, które zajmowały jego głowę. Nie umiał powiedzieć, czy nie robiłem tego jedynie po to, by pewnego dnia go upokorzyć. Był obrzydzony swoim ciałem. Traktował je jako obiekt, który sprowadzał na niego niezdrowe zainteresowanie mężczyzn. Żywił do mnie urazę, że wciągnąłem go w to wszystko. Miał sobie za złe, że krzywdził Elizabeth. Z drugiej strony nienawidził reszty arystokracji, która robiła gorsze rzeczy niż on, a nie widziała w tym niczego, czego powinna się wstydzić. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby kiedykolwiek prawda wyszła na jaw, byliby pierwszymi osobami otwarcie go potępiającymi.
Nie umiał udawać, że nic się właśnie nie stało, nawet gdyby chciał. Chociaż wydawało mu się to absurdalne, przywiązał się do mnie i zależało mu na mojej bliskości. Elizabeth też była dla niego kimś ważnym, w końcu dorastał wraz z nią i nie chciał jej krzywdy. Małżeństwo skomplikowało wszystko – jak miałaby być szczęśliwa przy boku mężczyzny o dłoniach splamionych krwią, który lata temu jak skończony głupiec zawarł umowę z istotą z dna piekieł?
– Zostaw mnie samego. Przygotuj mi kąpiel.
Znalazł powód, żebym zszedł mu z oczu. Zawsze go znajdował. Mógł wydać mi rozkaz, jaki tylko chciał, podobnie jak mógł mnie szczerze nienawidzić, a ja nie mógłbym z tym zrobić niczego. Nie wyciągnąłem ręki, by pogładzić jego ramiona, nie pocałowałem go też pokrzepiająco, wiedząc, że nie życzyłby sobie tego.
Zapiąłem koszulę i narzuciłem na siebie frak. Zamierzałem wyjść stąd jak gdyby nigdy nic i po chwili wrócić, oznajmiając hrabiemu, że kąpiel jest już gotowa. Zanim jednak to zrobiłem, wyjąłem z szuflady srebrny nóż do papieru. Schowałem go do wewnętrznej kieszeni marynarki, nim nałożyłem rękawiczkę na lewą rękę. Prawa była brudna od lepkiego olejku.
– Zbyt dobrze cię znam, by nie znać twoich idiotycznych skłonności.
Spojrzał na mnie gniewnie, jednak jego spojrzenie złagodniało szybko. Chciał się do mnie przytulić, ale uznał tę potrzebę za głupią. Jego oko przestało się jarzyć, zupełnie jakby łzy ugasiły tlący się w nim płomień. Mężczyzna zamknął się w sobie tak jak zawsze i już nie było mi łatwo odczytać jego myśli tak łatwo.
– Przynieś wino do łazienki.
Znów wciągnął swoją codzienną maskę. Nie sposób było go przed tym powstrzymać. Znów stał się obojętnym, chłodnym arystokratą o tragicznej przeszłości i równie dramatycznym życiorysie. Nie łudziłem się nawet, że będzie inaczej, dlatego skłoniłem mu się, wchodząc w rolę piekielnie dobrego lokaja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro