Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXVIII

LUKE's pov:
- Trzymają miny powietrzne z dala od tego statku. - poinformowałem Ganna.
Lecieliśmy zakosami w górę i w dół górskich kotlin poniżej pokrywy chmur. - Na małą odległość nikt im nie ufa. Mogą zaatakować także swoich.
Trzy roboty-myśliwce pędziły za nami z uporem godnym lepszej sprawy. Statek Ganna był zbyt szybki i zawrotny, by dać się złapać.
- Chcą zabrać Hana - ponuro oznajmił Gann. Potrząsnął głową i jeszcze głębiej zanurzył ramię w konsoli, która teraz sięgała mu prawie do łokcia.
- Nie sądze - zmarszczyłem czoło, koncentrując się intensywnie. Przymknąłem oczy i sięgnąłem do przodu, do różnych wersji przyszłości, do węzła, który nagle zaczął się błyskawicznie rozplątywać, do nici losu wirujących we wszystkich możliwych kierunkach jak kosmiczny wir wypełniający niebo nad naszymi głowami.
- Masz rację - odparł Gann i gwałtownie poderwał statek, przeskakując nad krawędź lądowiska. Zatoczył koło. - Zostawili go, żyje!
- Podleć i zabierz go w bezpiecze miejsce - poleciłem - Ja tu zostanę.
- Myśliwce cię zabiją.
- Może - mruknąłem - Ale nie możesz zrobić dla mnie już nic więcej, a ja nie mogę nic zrobić dla ciebie.
Gann otworzył i zamknął usta, zapewne usiłując wymyślić właściwną odpowiedź, ale tylko skinął głową i skupił się na prowadzeniu statku w dół.
Nie było czasu na pożegnania. W jednej chwili stałem obok niego, a w drugiej już mnie nie było.
Następną rzeczą, jaka dotarła do Ganna, był widok krzyczącego i wierzgającego Hana Solo na podłodze statku.
- Ruszaj! - krzyknąłem i uderzyłem dłonią w kadłub.
*
Zdjąłem krępujące zwobode ruchów bandaże i wyciągnąłem miecz świetlny. Ostrze z gniewnym pomrukiem obudziło się do zielonego życia.
- No, chodźcie - mruknąłem, wielkimi krokami przemierzając lądowisko. Dwa myśliwce pozostały, najwyraźniej rozglądając się za jakąś ofiarą na szczycie góry. Trzeci ruszył w pogoń za statkiem Ganna.
- No, chodźcie! - powtórzyłem, tym razem troche głośniej.
Podeszłem do ciała Dartha Vadera, które leżało jak kupa zmiętych szmat, otoczone śladami butów. Coś w tym widoku mnie niezapokoiło, ale nie miałem czasu na zastanowienie.
Gdy tylko wstałem, spadł na mnie z nieba myśliwiec, strzałami z działa laserowego oświetlając ruiny. Zdołałem odbić dwa strzały ostrzem miecza świetlnego, ale ich siła o mało nie wyrwała mi broni z ręki. Trzeci strzał posłał smugę pulsującego światła w bok i uderzył w ciało Vadera.
Do pierwszego myśliwca dołączył drugi i oba pomknęły łukiem w niebo.
I nagle, jakby z nikąd, wyłaniając się z zasłony gwiazd, nad lądowiskiem, pojawił się statek. Jego działa plunęły szybkim ogniem, który potrzaskał oba myśliwce.
Na lądowisko spadły ogromne głazy, bardziej bezlitosne i okrutne niż wojownicy.
Podniosłem miecz nad głowę i pomachałem nim jak sygnalizatorem.
Statek zrobił zwrot i ślizgiem zszedł na dół jak spadający liść.
Rampa opadła, wywinąłem kozła w powietrzu i wylądowałem na niej w tej samej chwili, gdy ostatnie kawałki lądowiska znikały pod lawiną. Statek błyskawicznie uniósł się w niebo. Przebiegłem przez mokry korytarz do kabiny pilota.
- Mają twoją przyjaciółkę - powiedział pilot, wyginając się na lewą stronę, by na mnie spojrzeć. - Siadaj i zapnij pasy.
~
Taki troszkę dłuższy. Mam nadzieje, że się podoba. ;3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro