Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. mój pokój pachnie śmiercią

Mieszam herbatę łyżeczką. Dwa obroty w prawo, trzy w lewo. Nauczyłem się robić to w ten sposób za każdym razem, jest to dla mnie całkowicie naturalne, automatyczne. Staram się wprowadzić do mojej rutyny rytuały, które pozwolą mi czuć większe przywiązanie do swojego życia. Zważywszy na mój brak zainteresowania drugim człowiekiem i powierzchownymi relacjami nawet z członkami własnej rodziny może wydawać się to dosyć paradoksalne i nonsensowne. Kłopot w tym, że brak głębszych uczuć w stosunku do innych homo sapiens nie jest moim wyborem. Chciałbym potrafić się zakochać. Chciałbym potrafić mieć przyjaciół. Chciałbym potrafić czuć się na miejscu i nieopuszczony. Niestety każda próba kontaktu z innym człowiekiem w moim wypadku kończy się kolejną dziurą w sercu i poczuciem nienormalności, upośledzenia. Z tegoż to powodu zacząłem się ograniczać moje kontakty. Nienawidzę tego uczucia, które nawiedza mnie za każdym razem, gdy siedzę w ramię z innymi ludźmi. Nie znoszę wrażenia, że jestem jedyną upośledzoną duszą, której prawdziwość jest ukryta pod maską z odłamków miliona przybieranych twarzy, wśród grona pustych ciał. Nie wierzę w ich pustkę. Nie wierzę i nie chcę wierzyć. W każdym przecież musi czaić się rozbita na setki kawałków dusza, która może nawet nieświadomie szuka drugiej. Każdy z nas się ukrywa. Każdy ma duszę. Jednak, kiedy odwracam wzrok od wlepionych we mnie tęczówek, nie potrafię opędzić się od wrażenia, że jestem całkiem sam, a to, co się we mnie tak wpatruje, jest jedynie iluzją człowieka.

Nie czuję się zbyt żywy, ale martwym też bym się nie nazwał. Połowiczny trup, cień człowieka. Nienawidząc swojej fizycznej bariery, stałem się odosobnionym bytem. Odosobnionym, bo w swoim własnym odczuciu niezbyt realnym. Oddzieliłem w sobie swoją fizyczną, marną i nieistotną część od tej duchowej. Nie czuję przywiązania do tego ciała, do swojego domu, wyglądu, wieku, koloru skóry. To wszystko tylko pojęcia dające możliwość identyfikacji, uspokajające rozdygotane serca, które, by bić w równym tempie, potrzebują ram, przyjętych norm, jasnych wytycznych, co robić, jak robi, z kim i gdzie. Bo są tym, kim są. Jednak czy to wszystko ma jakiekolwiek znaczenie, skoro gdy zamkniemy oczy, wszyscy widzimy tę samą ciemność?

Chciałbym wierzyć, że wokół mnie znajdują się same dusze uzależnione od swoich nieistotnych, cielesnych form, przyzwyczajone do nich, nieświadome. Czuję się samotny, czuję się jak jedyny człowiek, który wybrał czerwoną tabletkę zamiast niebieskiej i wybudził się z Matrixu.

— Dwie, Cieniu — odpowiadam na niezadane pytanie zgodnie z tradycją. To nasz wspólny rytuał.

Nie zapytała wprost, czy znowu mnie odwiedzić. Napisała, że skończyła mój ulubiony serial i zapytała, czy ja w końcu skończyłem ten jej. Nie skończyłem. Skończyliśmy go dzisiaj wspólnie, sama zaproponowała. Doceniam to.  Nie wierzę co prawda, że nie kieruje nią litość, bo zapewne tak właśnie jest, ale jestem jej wdzięczny za zrozumienie mojej wewnętrznej dumy, która nie znosi ciągłego ubliżania i traktowania mnie jak małego dziecka, kogoś gorszego, słabszego, komu należy się specjalna pomoc i cierpliwość. Nie zaproponowała odwiedzenia mnie w szpitalu, gdy odezwałem się do niej pierwszy raz po tej rocznej martwicy między nami. Ktoś inny najprawdopodobniej właśnie to by zrobił, nawet nie z troski, a samego poczucia powinności. Ona ponad własną przyzwoitość postawiła moją dumę i potrzebę samowystarczalności.

— Dlaczego się nie zabiłaś? — zastanawiam się na głos.

Mój pokój pachnie śmiercią. Wiem, że czujemy to oboje, znamy ten zapach zbyt dobrze, by mieć wątpliwości. Jesteśmy nim przesiąknięci, ta słodka woń niesie się za nami od lat, kręci w nozdrzach, nie daje spać po nocach, powraca w najmniej spodziewanych momentach. Wszystko w tym pomieszczeniu pachnie śmiercią, chociaż nikt w domu nie jest obłożnie chory, a zapach śmieci ma to do siebie, że popycha ludzi do szczerości, zbliża dusze do siebie, by mówiły to, o czym zawsze chciały, by pytały bez ograniczeń i odpowiadały szczerze.

Jestem w połowie martwy, nie potrafię żyć z ludźmi, bo nie lubię kryć się za tym, czego nie myślę. Wolę milczeć, zamiast wmawiać innym nieprawdę. W moich słowach jest zazwyczaj więcej prawdy dotyczącej mnie samego, niż ludzie zakładają. Nie kpię ze śmierci, po prostu się jej nie boję.

— Nigdy nie chciałam narobić komuś w życiu syfu. A narobiłabym.

Kiwam głową. Spodziewałem się tej odpowiedzi, chociaż wcale mi się nie podoba.

— Ależ altruistycznie — sarkam, choć przecież i ja nie chciałbym, by ktoś tracił pozory radości i sen z tytułu mojego zgonu.

"Zabiłabyś się, gdybym się zabił? Martwiłabyś się, że się zabiję, gdybyś się zabiła?" przechodzi mi przez myśl.

Dwa razy na nie.

— Gdyby zabił się ktoś, kogo bardzo kochasz, zabiłabyś się? Bałabyś się, że ktoś, kogo bardzo kochasz, zabije się, gdy ty się zabijesz?

Patrzy na mnie z politowaniem, jakąś taką pobłażliwością. W jednym momencie czuję się mały i głupi, chociaż nadal nie znam powodu jej spojrzenia. Jednak coś w tych szarych tęczówkach mówi mi, że moje słowa nie były kierowane samą wonią zgonu, która wiruje gdzieś w pobliżu, lecz jakimś infantylnym wewnętrznym przekonaniem. Ona to pytanie zdążyła już rozgryźć, rozłożyła je na części już dawno temu, dzięki czemu odpowiedź na nie zdaje jej się banalnie prosta, łatwiejsza niż dodanie do siebie dwóch liczb pierwszych. Jest krok przede mną i w pewien sposób czuję, że patrząc na mnie w ten sposób, ubliża mi, zgniata moje wyobraźnie o świecie, śmiertelności i innych ludziach.

— Naprawdę myślisz, że w obliczu śmieci problemem jest druga śmieć? — odpowiada w końcu pytaniem na pytanie, nie odrywając ode mnie tych deszczowych oczu, jak gdyby nie chcąc przestać deptać mojego ego i poczucia własnej wartości. 

Nie odpowiadam. Nadal nie wiem, w jaki dokładnie sposób się tak skompromitowałem, ale nie zamierzam tylko pogłębić tego stanu.

— Śmierć nie jest problemem. Nigdy nie była. Śmierć to tylko jeden ze skutków. Problemem jest cierpienie.

Cierpienie; następne dla mnie abstrakcyjne pojęcie. O to, czy cierpię, pytano mnie wielokrotnie, a w ostatnim czasie pyta się bez ustanku. Kiedyś było to spowodowane tym, jak rzadko na mojej twarzy wykwitał uśmiech, teraz to standard zadawany z przyzwoitości. Nie umiem odpowiadać na tego typu zagadki. Zresztą, kto to widział zmuszać innych do nazywania nienazywalnych emocji. Nie znoszę kłamać, zazwyczaj mówię po prostu „jest normalnie", co na pierwszy rzut oka nie jest w ogóle podchwytliwym. W końcu ludzie nie chcą szczerości, lecz spokojnego sumienia.

— Tak naprawdę nie wiemy, co dzieje się po śmieci, więc może i sama śmierć jest problemem? Mam na myśli to, że jeżeli ktoś odbierze sobie przez ciebie życie, może ściągnąć na siebie na przykład wieczne potępienie?

Marszczy brwi, najwidoczniej próbując uformować w głowie logiczną odpowiedź na moje słowa.

— Nie wiem, co dzieje się po śmierci i raczej nie dowiem się, dopóki sama nie umrę. Nie mam nawet zamiaru w tej sprawie nawet spekulować. Zamiast tego wiem, że można kogoś zabić za życia. Wyobrażasz sobie, że ktoś, kogoś kochasz, umiera z powodu twojej śmieci? I co w tym strasznego? To wręcz śmierdzi Szekspirem. Straszne? Nie, tragicznie romantyczne prędzej. Wyobraź sobie, że gdy umierasz ktoś, kogo bardzo kochasz, tak kochasz, ża aż cię w środku rozrywa, bo to wręcz niemożliwe, by człowiek mógł tak bardzo interesować się dobrem drugiego człowieka, nie umiera, tylko się stacza. Z człowieka zamienia się w nieprzytomny wrak, z wraku w taką pustą skorupę, w której zaczyna umierać sam instynkt przetrwania. To wszystko to nie dni, może miesiące. Lata. Jakie znaczenie ma śmierć w obliczu skazania kogoś na lata cierpienia? To jak porównywanie strzelenia komuś w głowę do torturowania. Czy gdybym postanowiła się zabić, mając kogoś bardzo kochając ze wzajemnością, bałabym się, że ta osoba się przez to zabije? Nie. Bałabym się, że po śmieci stanę się katem, ograniczeniem, wiecznie powracającą marą. Nawet jeżeli abstrakcyjnym zdaje mi się, by ktoś mógł obdarzyć mnie tak głębokim ładunkiem emocjonalnym.

Mam w sobie wielkie pokłady egoizmu, ale nie tylko, bo przecież charakteryzuje mnie również bardzo wielka życzliwość do ludzi, nawet tych, którzy jawnie mną gardzą i okazują, jak mało znaczę chyba tak na wszelki wypadek, jak gdybym kiedykolwiek zapomniał. Przez moją wrodzoną życzliwość zaczynam jej współczuć. Możemy być podobni, nosić tę samą perfumę dusz zbyt starych i umierających, ale z naszej dwójki to ona jest zniewolona przez swoją fizyczność. Mój egoizm pozwala mi nie zważać na to, jak wiele mogę zmiażdżyć, odwracając się do życia na pięcie. Moja życzliwości nakazuje mi życzyć jej tej słodkiej wolności. Bez względu na to, co w tym wypadku by to oznaczało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro