44.To tylko miłość...
Milo
Lucky zadzwonił dzisiaj z samego rana z zapytaniem, czy moglibyśmy darować sobie szkołę i spotkać się we dwoje. Oczywiście się zgodziłem, gdyż wolałem spędzić dzień ze swoim ukochanym, zamiast siedzieć w ławce, słuchając wykładów nauczycieli.
Tak więc zacząłem się szykować. Chciałem wyglądać tak wystrzałowo, aby mojemu chłopakowi aż zmiękły kolana.
Przekopywałem calutką szafę, ale nie mogłem natrafić na nic ciekawego. We wszystkim już byłem i wiekszość mi się po prostu znudziła.
Wreszcie jednak natknąłem się na ładny, niebieski, ciut prześwitujący topek, który wywołał błysk w moich oczach. Do niego wybrałem jeszcze białe sportowe spodenki z czarnymi wstawkami oraz białe buty na platformach.
Twarz ozdobiłem niebieskim brokatem, którym posypałem również lekko włosy. Usta zwilżyłem bardzo delikatnym, różowiutkim błyszczykiem, a policzki podkreśliłem moim ulubionym różem. Na szyi zapiąłem sobie hoker, który tworzyły małe, złote kwiatuszki. Dopełnieniem stylizacji był wianek z dużych stokrotek, który włożyłem na głowę oraz okrągłe okulary przeciwsłoneczne, które miały chronić moje oczka przed słońcem podczas spotkania.
Do przezroczystego plecaka wrzuciłem kilka niezbędnych kosmetyków, chusteczki, telefon, klucze, metalowe, okrągłe pudełeczko z "My Little Pony", któro służyło mi za portfel oraz gierkę Tamagotchi, którą lubiłem się bawić w wolnych chwilach. Uznałem, iż warto będzie zabrać również prezent niespodziankę dla mojego chłoptasia, który kupiłem niedawno w galerii (tajemniczy zakup Milo, kilka rozdziałów przed tym). Kto wie... Może akurat się przyda heh.
Przepakowałem więc to do puchatego woreczka i wsadziłem do plecaczka. Potem go zasunąłem i zarzuciłem sobie na ramiona.
Spojrzałem na zegarek, który wskazywał dziesiątą czterdzieści pięć, co oznaczało, iż powinienem już ruszyć do parku, w którym mieliśmy się spotkać.
Zbiegłem więc na dół po schodach do kuchni, aby dać znać, że wychodzę. Zastałem tam Daphne oraz Noah, którzy zawzięcie o czymś ze sobą dyskutowali.
- Hej kochani chciałem was jedynie poinformować, że wychodzę- obdarzyłem ich szczerym uśmiechem.
- Podwieźć cię gdzieś? - zapytał mnie mężczyzna.
- Dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby. Wolę przejść się spacerkiem, pooddychać świeżym powietrzem- stwierdziłem.
- Idź w takim razie. O której będziesz z powrotem? - zwróciła się tym razem do mnie Daph.
- Nie wiem dokładnie. Nie musisz czekać na mnie z obiadem. Zapewne zjemy coś na mieście.
- W porządku. Mile spędzonego czasu- życzyła mi kobieta.
- Dziękuję. Do zobaczenia potem- rzuciłem jedynie na pożegnanie, a później wyszedłem z domu.
Tuptałem powoli rozglądając się wokół siebie. Pogodę mieliśmy dzisiaj piękną, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Słonko rzucało swoje jasne, gorące promienie, przed którymi ludzie wciąż uciekali, chowając się w zaciemnionych domach czy uliczkach. Miasto jednak i tak tętniło życiem. Dzieciaki wciąż biegały, rozpychajac się na chodnikach między tłumem. Dorośli szybkim krokiem zmierzali prawdopodobnie do pracy, a inni natomiast jeszcze nie do końca świadomi tego, co się wokół nich działo wracali dopiero do domu prawdopodobnie po nocnej imprezie. Samochody mijały ich wszystkich jedno po drugim.
Ja natomiast szedłem w stronę dużego parku, który już miałem praktycznie przed sobą. Wstapiłem jeszcze do sklepiku, gdzie zakupiłem sobie lizaka cukrowego, za którym tak nawiasem mówiąc wskoczył bym nawet w ogień. Już byłem przy kasie, płacąc za słodycz, kiedy nagle przed wejściem do sklepu pojawiła się doskonale mi znana, choć przez dłuższy czas już nie spotykana postać.
Stał przy drzwiach, oparty o szybę i pochłonięty paleniem papierosa. Nic się w nim nie zmieniło odkąd widziałem go po raz ostatni. Szczupły wysoki, no może trochę bardziej poważny z wyrazu twarzy. Szare włosy, zaczesane na jedną stronę, opadały mu na czoło, a ciało otulały liczne tatuaże, których mu chyba przybyło jeszcze więcej. Czarna koszulka z pentagramem, jasne dżinsy, rozciete na kolanach i podwinęte u dołu oraz czarne trampki, wskazywały, iż styl chłopaka wcale nie uległ zmianie.
Miałem do tej pory cichą nadzieję, że przeszłość stała się już dla mnie jedynie zamkniętym szczelnie rozdziałem, jednak najwidoczniej przyszło mi się z nią właśnie teraz zmierzyć. Po tak długim czasie musiałem spojrzeć demonowi prosto w oczy. Nie byłem pewny czy dam radę, ale innego wyjścia nie miałem.
Podszedłem do drzwi i je pchnąłem, wychodząc z lokalu. Oczy chłopaka automatycznie zatrzymały się na mnie, a ten chyba z szoku aż zakrztusił się dymem tytoniowym. Po chwili, gdy udało mu się uspokoić oddech dopiero przemówił.
- Kurde Smash, to ty?
- Tak Xavier. To ja- odrzekłem spokojnie.
Głos szarowłosego brzmiał inaczej niż kiedyś. Teraz nie był już aż tak oschły oraz pusty jak wtedy. Wydawał się dojrzały i bardziej spokojny, mimo że wciąż wywoływał lekki dreszcz.
- Ha i kto by pomyślał- zaśmiał się. - Tyle czasu cię szukałem, a tu proszę. Nagle spotykam cię przy sklepie.
- No widzisz... Świat jest wbrew pozorom mały- póki co rozmowa była bezstresowa, choć ja od wewnątrz cały się telepałem ze strachu.
- To prawda- zeskanował mnie całego wzrokiem. - Zmieniłeś się nie do poznania.
- Ty też wydajesz się być... Inny- skomentowałem zgodnie z prawdą.
- Rzeczywiście. Pozbywając się dragów ze swojego życia, stałem się inną osobą- potwierdził, ale jego słowa mnie zaskoczyły.
- Skończyłeś z narkotykami? - spytałem, niedowierzając.
- Tak- rzekł, wzdychając. - Po tym jak uciekłeś, ja dobrowolnie poddałem się terapii. Byłem w ośrodku zamkniętym przez praktycznie rok. Było ciężko, lecz jakoś dałem radę wygrzebać się z tego gówna.
- Wow jestem w szoku- zaśmiałem się nieco, sam nie wiem czemu. - Nie sądziłem, że kiedykolwiek to rzucisz. W końcu z tego żyłeś.
Xavier Nelson był kiedyś moim chłopakiem. Moją pierwszą miłością i to właśnie z nim budowałem po raz pierwszy w życiu związek. Bardzo go kochałem i wiedziałem, że on mnie także, jednak zbyt wiele nas dzieliło. Xavier miał wiele problemów i służył swojemu wujowi, który był głową ruskiego gangu narkotykowego. Chłopak robił za dilera, rozprowadzajac towar wuja, aż wreszcie sam popadł w uzależnienie od środków psychoaktywnych. Później wciągnął w to w pewnym sensie i mnie. W końcu doszło do tego, że nie był w stanie normalnie funkcjonować bez amfetaminy, a kiedy był pod jej wpływem totalnie tracił nad sobą panowanie, a nasz związek stał się zbyt toksyczny, by nadal go ciągnąć. Wiedziałem, iż Xavier nie pozwoliłby mi odejść, więc pewnego dnia w czasie jego nieobecności po prostu się spakowałem i uciekłem. Wróciłem wtedy pod dach rodziców, co też wcale dobrym wyborem nie było, a jednak lepszym od pozostania w tamtym piekle.
- No tak. Kiedyś z tego czerpałem zyski, a z hajsu, który płaciły mi uzależnione nastolatki, które potem przeze mnie i to gówno, któro im sprzedawałem lądowały martwe w rzekach lub pod kołami samochodów, opłacałem siebie oraz rachunki. Teraz muszę funkcjonować ze świadomością, że przez tyle lat żyłem tak naprawdę kosztem ich losu- mówił przygnębiony. - To cholernie dobijające... Nie wiem, jak to mogło mi być kiedyś obojętne.
- Sam byłeś od tego uzależniony Xavier, a osoba zależna od narkotyków nie widzi ich negatywnych skutków- no tak to niestety działa i nie tylko w przypadku dragów, a ogólnie wszystkich używek.
- Pewnie masz rację- westchnął. - Ale wiesz, co było ich najgorszym skutkiem?
- Co? - byłem ciekaw jego odpowiedzi.
- To, że odebrały mi wszystko, co kochałem- rzekł smutno. - Odebrały mi ciebie.
Patrzyłem na niego, nie wiedząc, co na to rzec. Faktycznie, to one nas rozdzieliły. Zmieniły jego i cały nas związek nie do poznania, a potem ostatecznie przyczyniły się do jego rozpadu. Xavier kiedyś naprawdę wiele dla mnie znaczył i w sumie do dzisiaj nie był mi obojętny, bo uciekając, zabrałem ze sobą cząstkę jego.
Chłopak spojrzał na zegarek, który zdobił jego nadgarstek.
- Kurde już po jedenastej. Miło się z tobą rozmawia, ale niestety będę musiał już iść- rzucił papierosa na ziemię i go przydeptał.
- Tak, ja też się spieszę- byłem spóźniony, a Lucky już zapewne czekał na mnie w umówionym miejscu.
- Gdybyś chciał się jeszcze spotkać tym miesiącu, gdyż będę do ostatniego jego dnia w Sydney, czy ogólnie potrzebowałbyś pomocy, to tutaj masz mój numer- wyjął z kieszeni małą karteczkę, następnie mi ją wręczając.
Spojrzałem na papierek, gdzie widniało logo warsztatu samochodowego, tyle, że nie z naszego miasta, imię i nazwisko szarowłosego oraz jego numer telefonu.
- Pracujesz jako mechanik? - spytałem.
- No wiesz- rzekł, odchodząc już powoli. - Z czegoś muszę się utrzymywać.
- Rozumiem. W takim razie do widzenia Xavier- pomachałem mu.
- Do widzenia Milo. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy- zniknął po chwili z zasięgu mojego wzroku.
Szczerze spodziewałem się, iż ta rozmowa będzie bardzo nieprzyjemna, a okazała się być całkiem inna. Nelson się zmienił. Rzucił dragi, a tym samym przywrócił dawnego siebie. Tego Xaviera, którego pokochalem kilka lat temu. Cieszyłem się, że udało mu się jakoś wszystko poukładać.
Nie miałem jednak obecnie czasu na rozmyślania o dawnym ukochanym, gdyż mój teraźniejszy partner właśnie czekał na spotkanie ze mną, a ja byłem już spóźniony o piętnaście minut.
Wszedłem w aleje drzew, której ścieżka prowadziła do miejsca, gdzie znajdowała się fontanna oraz kilka ławeczek, na których można było usiąść i spokojnie porozmawiać, ciesząc się pięknem natury wokół siebie. Bardzo lubiłem to miejsce, choć nie bywałem tutaj zbyt często.
Na jednej z ławeczek przy fontannie dostrzegłem siedzącego bruneta, ubranego w jasne, dżinsowe spodenki, białą koszulkę oraz białe trampki. Kiedy mnie dostrzegł, wstał i poczekał aż do niego dojdę i wtedy mnie przytulił.
- Hej kochanie- wbiłem się w jego usta.
- Hej- odwzajemnia pocałunek, jednak szybko go przerwał lekko mnie od siebie odsuwając.
- Przepraszam za spóźnienie, ale spotkałem starego znajomego i się trochę zagadaliśmy- wytłumaczyłem się.
- W porządku- westchnął ciężko. - Wiesz, bo ja... Chciałem się spotkać, ponieważ muszę z tobą porozmawiać.
- W porządku- nieco się zmartwiłem jego słowami. - Usiądźmy więc i pogadamy.
Zajęliśmy miejsca na ławce, a ja byłem coraz bardziej poddenerwowany.
- Milo otóż widzisz... - zaczął Black. - Zanim cię bliżej poznałem i to wszystko zaczęło się między nami rozwijać, złożyłem podanie o przyjęcie mnie do Massachusetts Institute of Technology. Nie sądziłem, że mnie przyjmą, ale tak się stało. Wczoraj dyrekcja przysłała e-mail, iż będą zachwyceni jeśli zostanę studentem ich uniwersytetu. To jest serio moja życiowa szansa...
Bardzo mnie zaskoczył w tym momencie. Myślałem do tej pory, że wybiera się do którejś z uczelni Sydney.
- Wow- skomentowałem. - Jestem w lekkim szoku. Czemu nie wspominałeś, że chcesz się dostać na uczelnie w USA?
- Bo tak jak mówię, nie sądziłem, że mam jakąkolwiek szansę by mnie tam przyjęli. To jedna z najlepszych uczelni i mają masę chętnych, przez co nie chciało mi się wierzyć, że mogą dać szansę właśnie mi- mógł przecież chociaż mi powiedzieć, że składa tam podanie.
- No w porządku... - westchnąłem. - W takim razie będziemy utrzymywać związek na odległość.
- Serio Milo? - spojrzał na mnie smutno. - Związek na odległość? Takie prędzej czy później się przecież rozpadają. To nie ma sensu...
Nie... On chyba nie chciał...
- Chwileczkę... To co ty w takim razie chcesz w tej sytuacji zrobić? Zerwać ze mną? - mówiłem, czując napływające do oczu łzy.
- Chyba nie ma innego wyjścia. Nie chcę ciągnąć związku, który i tak za chwilę straci sens i się rozpadnie- nie mogłem nawet słuchać jego słów.
Łzy już zaczęły płynąć po moich policzkach strumykami. Czy on w ogóle siebie słyszy? Przecież się kochamy do cholery.
- Co ty wygadujesz Lucky- patrzyłem na niego załamany. - Przecież ja kocham ciebie, ty kochasz mnie i tak nagle chcesz to wszystko puścić w niepamięć?
- Nie puszczę tego w niepamięć, bo nigdy nie będę w stanie ciebie zapomnieć skarbie- położył dłoń na moim policzku. - Ale ja naprawdę nie mogę inaczej...
Wybuchnąłem gorzkim płaczem.
- Jak możesz Lucky?! - pytałem przez łzy, strącając jego rękę z twarzy. - Ja życie bym za ciebie i naszą miłość oddał, a ty tak po prostu mnie teraz zostawisz?!
- Milo proszę cię nie płacz- próbował mnie uspokoić, ale na marne- Zobaczysz. Jeszcze ułożysz sobie życie beze mnie. To tylko miłość... Przeżyjesz ją jeszcze z nie jednym.
- Tylko miłość?! Co ty gadasz?! Jak tylko miłość?! Przecież ja oddałem ci całe serce! Zaufałem ci! Zwierzałem ci się! Obiecałeś, że będziesz przy mnie, a teraz rzucasz mnie jak śmiecia! - jak mógł w ogóle tak mówić.
Stał się najważniejszą osobą w moim życiu. Przysięgał, iż zawsze już będzie przy mnie. Obiecał wsparcie oraz poczucie bezpieczeństwa. Zaufałem mu jak nikomu innemu. Byłem wierny i starałem się być najlepszym chłopakiem na świecie. Miałem go za swojego bohatera, który obroni mnie przed całym złem tego świata. Powiedziałem mu o wszystkich swoich problemach oraz słabościach, a on teraz tak mnie ranił.
- Milo, skarbie proszę cie, uspokój się- starał się do mnie zbliżyć.
- Nie dotykaj mnie nawet! - krzyczałem, szlochając. - Jak możesz tak mnie ranić?! Czy serio aż tak łatwo jest ci mnie przekreślić?!
- Przestań tak mówić!! - wrzasnął wściekły. - Myślisz, że jest mi łatwo się z tobą rozstać?!!!!!
Podskoczyłem aż przerażony jego tonem głosu.
- Nikt ci nie każe mnie rzucać! Widocznie sam tego chcesz!! - w tej chwili poczułem mocne uderzenie w twarz, przez co straciłem równowagę i upadłem na ziemię.
Jeszcze więcej łez wypłynęło z moich oczu i pogłebiłem swój szloch. Przyłożyłem dłoń do palącego mnie policzka, jednak szybko ją z tam tąd zabrałem, gdyż z powodu ogromnego bólu nie byłem w stanie się nawet tam dotknąć.
- Milo ja przepraszam... - pochylił się nade mną zapłakany, chcąc mnie przytulić.
- Zostaw mnie! - odepchnąłem go, sam dźwigająć się chwiejnie.
Ostatkiem sił zacząłem biec jak najdalej od bruneta. Słyszałem jak za mną krzyczy, lecz się nie zatrzymywałem.
Czułem się totalnie załamany od wewnątrz. Serce rozpadło mi się na milion kawałeczków, a oczy przymgliły mi krople łez, których nie byłem w stanie zatrzymać.
Nie wiedziałem gdzie biegnę. Nogi niosły mnie w nieznany mi kierunek. Opadałem coraz bardziej z sił aż wreszcie zderzyłem się z czymś twardym i mało, co znów nie upadłem, jednak czyjeś ręce zdążyły mnie złapać.
- Smash, co się dzieje? - usłyszałem kojący głos Moore, jednak byłem już tak zapłakany oraz bezsilmy, że nie byłem w stanie nic odpowiedzieć.
- No już spokojnie- chłopak po prostu mnie do siebie przytulił i zaczął delikatnie kołysać.
Tego dnia czułem, że cały świat po raz kolejny zawalił mi się pod nogami. Znów czułem wypalającą się w moim sercu ogromną dziurę, tyle, że najbardziej bolesną ze wszystkich dotychczas.
Straciłem najukochańszą osobę, jaką kiedykolwiek poznałem. Osobę, której powierzyłem swoje życie.
Miał mnie trzymać i osłaniać swoimi ramionami już do końca życia, a tymczasem zostawił mnie bezbronnego oraz bezsilnego wśród tego okropnego świata. Już nie obchodziło go, czy jakoś sobie poradzę, czy się zabije...
Po prostu mnie zostawił...
----------------------
(nie sprawdzane)
OMG to najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałem!!❤️❤️❤️❤️
Jestem z siebie dumny heh... Tak więc dla waszej informacji jest to prawdopodobnie przedostatni rozdział LSL😊😊Koniec więc już tuż tuż hah
Mam nadzieję, że rozdział wam się ogólnie podoba, bo dzieje się tutaj dość dużo😁
Wytrwacie ze mną jeszcze do ostatniego rozdziału?😏Mam nadzieję, że tak!
Póki co życzę wam miłego wieczorku💞
~natex13
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro