Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Dwunasty grudnia vol. III

Siedziałem przy stole, próbując nie zwracać uwagi na szepty i ukradkowe spojrzenia, które czułem z każdej strony. Wszyscy patrzyli – czasem dyskretnie, czasem całkiem otwarcie – jakby nie mogli uwierzyć, że jestem tutaj, a nie na parkiecie. Ale ich spojrzenia były niczym w porównaniu z tym jednym, które chciałem zobaczyć.

Rachel siedziała obok Henry'ego, w odległości, która wydawała się większa, niż była w rzeczywistości. Kiedy spojrzałem na nią, odruchowo wyprostowałem się, jakbym chciał zyskać jakąś przewagę, której przecież nie miałem. W końcu Henry wychylił się do przodu, wbijając we mnie spojrzenie, które było dziwnie uprzejme.

– Wszyscy o tobie plotkują – powiedział, a w jego głosie była nuta rozbawienia, jakby to całe zamieszanie go bawiło. – Zabierasz im uwagę w ich wielki dzień.

– Miało cię tu w ogóle nie być – dodała Katylin, rzucając mi wymowne spojrzenie. Jej głos był chłodny, jakby przypominała mi, że byłem tu tylko intruzem.

Próbowałem zignorować ich uwagi, ale ich słowa wbijały się w moją głowę jak kolejne igły. W końcu spojrzałem na Rachel, próbując wyłapać cokolwiek, co mogłoby mnie uspokoić, ale jej twarz była niewzruszona.

– A co u was? – zapytałem w końcu, próbując zmienić temat i wybrnąć z tej sytuacji.

Henry uśmiechnął się szeroko i objął Rachel ramieniem, jakby chciał podkreślić, że był tutaj na swoim miejscu, podczas gdy ja byłem tylko widzem.

– Zaręczyliśmy się – powiedział z dumą w głosie, a jego dłoń delikatnie ścisnęła jej rękę.

Na chwilę spuściłem wzrok, ale szybko uniosłem go z powrotem, próbując zareagować.

– Naprawdę? – powiedziałem, starając się uśmiechnąć, choć nawet dla mnie brzmiało to niezręcznie. – Gratulacje. Kiedy... kiedy to się stało?

– Jakiś czas temu – odpowiedział Henry, a w jego głosie była wyraźna satysfakcja.

Czułem, jak każde jego słowo wbijało się we mnie coraz głębiej, ale starałem się zachować spokój. W końcu spojrzałem na Rachel, która przez cały czas milczała. Zawsze miałem poczucie, że zabijała mnie milczeniem. Chciała, żebym sam kończył swoje myśli albo w ogóle je wyrażał.

To było... przerażające.

Siedziałem tutaj I patrzyłem na nią z najlepszym przyjacielem Davida i zastanawiałem się czy jest szczęśliwa. Wyglądała na taką. Gdy jeszcze studiowaliśmy, Rachel należała do tych dziewczyn, co nie była nikim zainteresowana. Nie potrafiła odczytywać sygnałów, że komuś się podoba. Przekonałem się o tym właściwie na własnej skórze. Zastanawiałem się w takim razie, co sprawiło, że Henry ją do siebie przekonał.

Siedziałem przy stole, który miał być przypadkowym zapełnieniem miejsca, i czułem, jakbym należał do zupełnie innego świata. Ludzie wokół rozmawiali, śmiali się, co chwila zerkając w moją stronę. Nawet jeśli próbowali to robić dyskretnie, ich spojrzenia były dość oczywiste. Niewidzialność była dla mnie luksusem, którego nie mogłem kupić, zwłaszcza w takich miejscach.

Pierwsi podeszli jacyś młodzi chłopcy. Właściwie to wysłali swojego ojca jako posłańca. Trzymał serwetkę, drżącą ręką wskazując mnie, a w jego oczach widać było coś pomiędzy dumą a niepewnością.

– Przepraszam... to pan jest Jake Sullivan, prawda? – zapytał. – Moje dzieci są wielkimi fanami Knicksów. Czy mógłby pan...?

Wziąłem głęboki oddech, próbując zmusić się do uprzejmości. Uśmiechnąłem się lekko i wziąłem serwetkę.

– Jasne.

Podpisałem, a ojciec podziękował z entuzjazmem, który wydał mi się nieco przesadzony, ale zrozumiały. To było jednak dopiero pierwsze z serii podobnych interakcji.

Niedługo potem podeszła młoda para, ściskając telefon w dłoniach, z pytaniem, czy mogliby zrobić zdjęcie. Następnie kolejny gość, starszy mężczyzna, rzucił mi pytanie z uśmiechem:

– Czy Knicks nie grają dzisiaj z Celtics? Jak możecie sobie radzić bez swojego rozgrywającego?

Nie miałem siły odpowiadać. Skinąłem tylko głową i wróciłem do mojego drinka, ale ich szepty były coraz głośniejsze. Ludzie z sąsiednich stolików mówili o mnie w półgłosie, ale wystarczająco wyraźnie, bym wszystko słyszał.

– Sullivan powinien być na boisku. Co on robi na weselu? Celtics to trudny przeciwnik. Bez niego mogą przegrać.

Ich słowa odbijały się w mojej głowie. Oczywiście, że tam powinienem być. Tak mówił mój kontrakt. Tak mówiła liga. Tak mówiło wszystko, co zbudowałem przez ostatnie lata. A mimo to siedziałem tutaj, wśród ludzi, których dawno nie widziałem, próbując znaleźć odpowiedzi, których sam nie rozumiałem.

Rachel wróciła do stolika na chwilę, jej policzki były zaróżowione od tańca. Sięgnęła po szklankę z wodą.

Rachel spojrzała na mnie przez stół, jej wzrok był jednocześnie badawczy i obojętny.

– Wyglądasz na zajętego – rzuciła, zerkając na pusty talerz przede mną. Nie mogła sobie odpuścić tej złośliwości.

– Chyba zapomniałem, jak działa small talk – odpowiedziałem, próbując zamaskować ironią fakt, że nie miałem ochoty na rozmowę z tymi wszystkimi ludźmi.

– Nie, żeby to kiedykolwiek był twoją mocną stroną, Jake.

Na moich ustach pojawił się krzywy uśmiech.

– Zatańczysz ze mną? – zapytałem, gdy zobaczyłem kolejnych chłopców idących w moją stronę, prawdopodobnie prosząc o autograf.

Spojrzała na mnie, jakbym oszalał.

– Jake Sullivan tańczy?

Wstałem od stolika.

– Skończ już z tymi złośliwościami i chodź tańczyć. Poza tym... kiedyś już razem tańczyliśmy – przypomniałem.

– Przez sekundę na jakieś imprezie. – Widziałem w jej spojrzeniu wahanie. – Nie wierze, że to pamiętasz.

Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku.

Wzięła głęboki wdech, spojrzała na moją dłoń.

– Nie wierzę, że tu jesteś – wyszeptała.

Po czym wstała od stolika i ruszyła w kierunku parkietu, nie biorąc mnie za rękę. To było tak bardzo w jej stylu. Zawsze trochę bardziej niezależna i niedostępna niż wymagała tego sytuacja. Ruszyłem za nią, mimo, że wielokrotnie wcześniej tego nie zrobiłem.

Kto czynił te sytuacje trudną?

Chciałem winić ją, ale nie mogłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro