Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Dwunasty grudnia vol. II

Ślub odbywał się w Nowym Jorku. Kompletnie mnie to nie dziwiło, że David i Natalie nie wyjechali stąd po studiach, kochali to miasto. Wszyscy je kochaliśmy. To znaczyło też, że nie musiałem wyjeżdżać daleko, aby się na nim pojawić. Wystarczyła krótka droga przez zimowe miasto.

Kiedy wsiadłem do taksówki, poczułem, jak chłodne powietrze zostaje za mną, a na szybach zaczynają topnieć drobne płatki śniegu. Taksówkarz od razu mnie rozpoznał, zanim jeszcze podałem adres. Uśmiechnął się szeroko, podnosząc kciuk, i ruszył w stronę Madison Square Garden, jakby wcale nie potrzebował wskazówek.

– Proszę, zawrócić – powiedziałem, spoglądając przez okno na zaśnieżone ulice, które migotały w światłach świątecznych dekoracji. – Jedziemy na Brooklyn – uświadomiłem go.

Na jego twarzy było widać zaskoczenie. Spojrzał na zegarek, sprawdzając, ile czasu zostało jeszcze do meczu i co w dniu meczu było ważniejszego niż bycie z drużyną.

Taksówkarz spojrzał na mnie zdziwiony, ale posłusznie zawrócił.

Miasto wyglądało pięknie i spokojnie w opadającym śniegu. Gdy jechaliśmy przez most na Brooklyn, spojrzałem na ośnieżone dachy i poczułem, jak coś mnie ściska w środku.  Denerwowałem się. Miałem zobaczyć ludzi, których nie widziałem od lat i było w tym tak samo mojej winy, jak i ich. Bycie na boisku było o wiele bardziej znajome i proste. Przez chwilę poczułem, jakbym sabotował własne życie i że powinienem zawrócić. Czułem, jakby nie było tu dobrego rozwiązania.

Dodatkowo nie powiedziałem Verze, co zamierzam.  Wiedziałem, że by mnie od tego odwiodła i by nie zrozumiała. Nie potrafiłbym jej nawet tego wytłumaczyć.  Robiłem coś wbrew wszystkim, których znałem, w imię... szukania odpowiedzi na pytania, których nie zdałem. Nie byłem pewny czy Vera mi to wybaczy. Czy ja bym coś takiego wybaczył? Wierzyła w naszą wizję życia i nie wyobrażała sobie innego. Nie było tu pola do dyskusji.

A ja?

Wyłączyłem telefon. Nie chciałem widzieć przychodzących w kółko wiadomość od ludzi, którzy mieli mi za złe, że nie było mnie na meczu lub tych, którzy chcieli się dowiedzieć dlaczego mnie nie było. Naruszyłem warunki kontraktu, co miało mnie kosztować tysiące dolarów. Miałem to gdzieś i to było moim problemem. Od jakiegoś czasu miałem wszystko głęboko w dupie. Nie wiedziałem tylko dlaczego sądziłem, że znajdę odpowiedzi na to na ślubie ludzi, z którymi studiowałem. Bo wtedy miałem odpowiedzi? Wtedy miałem marzenia, które stały się celami. A teraz miałem... to wszystko i jakbym nie miał nic.

Siedziałem w ostatniej ławce, w cieniu, czując spojrzenia ludzi, którzy nie do końca dowierzali, że mnie widzą. Niektórzy szeptali między sobą, inni rzucali krótkie, ukradkowe spojrzenia, zastanawiając się, czy to możliwe, żeby Jake Sullivan, zawodnik Knicksów, naprawdę siedział w kościele na jakimś ślubie, podczas gdy jego drużyna walczy na parkiecie.

Próbowałem wtopić się w tło, ale im dłużej siedziałem, tym bardziej moje myśli zaczynały krążyć wokół dawnych czasów. Przesuwałem wzrokiem się po gościach, jakbym próbował odnaleźć znajome twarze. Kiedyś byłem częścią tego wszystkiego, ale teraz czułem się jak obcy. Bałem się, że ktoś wezwie fotoreporterów albo sam wyśle moje zdjęcie do plotkarskich gazet, aby zarobić. Nie chciałem zepsuć im tego dnia. W szczególności, że nie potwierdziłem swojego przybycia, więc nie było opcji, że się mnie spodziewali.

*

David stał już przed ołtarzem, wyprostowany, z tą pewnością siebie, która zawsze przyciągała ludzi. Uśmiechał się tym swoim charakterystycznym, lekko zarozumiałym uśmiechem – tym samym, który w czasach studenckich towarzyszył każdemu jego wejściu na imprezę, każdej dyskusji, w której próbował wszystkich przekonać, że ma rację. To był jego znak rozpoznawczy, coś, co wyrażało zarówno luz, jak i nieustanną chęć imponowania. Teraz, w przystrojonym na zimowo kościele, w otoczeniu świątecznych dekoracji, ten uśmiech pasował idealnie do całej atmosfery.

Kościół wyglądał bajecznie – ozdobiony girlandami z igliwia, srebrnymi i złotymi akcentami, w powietrzu unosił się zapach świeżej jodły i świątecznych przypraw. Wysokie świece rzucały ciepłe, przytłumione światło, które odbijało się od kamiennych ścian, a delikatne białe kwiaty nadawały całości subtelnej elegancji. Zimowe akcenty – drobne światełka wplecione w girlandy, małe gałązki ostrokrzewu i białe, puszyste wstążki – dodawały uroku, sprawiając, że wszystko wyglądało jak scena wyjęta z romantycznej opowieści o świętach.

Czułem się dziwnie, jakbyśmy wszyscy zostali przeniesieni do świata, który pamiętałem tylko z dalekich wspomnień. Kiedy spojrzałem na Davida, stojącego pewnie przed ołtarzem, poczułem lekkie ukłucie zazdrości – to był człowiek, który zawsze wiedział, czego chce.

W tym momencie rozbrzmiała muzyka – pierwsze dźwięki fortepianu rozniosły się echem po całym kościele, niosąc ze sobą coś podniosłego, niemalże magicznego. Wszystkie rozmowy natychmiast ucichły, a goście unieśli głowy, wpatrując się w drzwi wejściowe. Powoli wszyscy wstawali, więc i ja, choć wciąż miałem ochotę zniknąć. Czułem się dziwnie, jakbym oglądał to wszystko przez mgłę, będąc tu, a jednocześnie daleko stąd.

Drzwi otworzyły się szeroko, wpuszczając do wnętrza chłodne, zimowe powietrze. W progu pojawiła się Natalie, prowadzona przez swojego ojca. Wyglądała tak, jak można było sobie wyobrazić – promienna i spokojna, idealna na ten moment, ubrana w delikatną, koronkową suknię, która przyciągała spojrzenia wszystkich zebranych. Ruszyła w stronę ołtarza, a za nią, trzymając ostrożnie długi, koronkowy welon, szła postać, która natychmiast przykuła moją uwagę.

Rachel.

Poczułem, jak coś ściska mnie w środku. W jednej chwili, bezwiednie, nasze spojrzenia się skrzyżowały, tylko na moment, ale to wystarczyło. Rachel wyglądała zjawiskowo, delikatna, spokojna, jakby to miejsce i ta rola były stworzone dla niej. Niosła welon z taką ostrożnością i wdziękiem, że przez ułamek sekundy pomyślałem, iż cała scena przypomina coś z jej fotografii. Wtedy przyszło mi do głowy, że właściwie od lat nie widziałem jej na żadnym zdjęciu poza tymi, które wrzucała na Instagram – a nawet tam pokazywała tylko swoje prace, nigdy siebie.

Były tak blisko z Natalie?

Nie miałem o tym pojęcia. Wtedy wszyscy byliśmy blisko. Myślałem, że tak jak nasza znajomość pozostałe także się rozmyły.

Nagle żałowałem, że siedziałem w ostatnim rzędzie. Musiałem się wychylać, żeby dobrze widzieć Rachel. Widziałem, jak uśmiechnęła się do świadka, który nie mógł się powstrzymać i skradł jej buziaka. Mój wzrok przeniósł się na mężczyznę stojącego u boku Davida. To był Henry – najlepszy przyjaciel Davida. Nie studiował na NYU, a przynajmniej tak mi się wydawało. Pamiętałem go z imprez. Była z nim? Głupie pytanie.

Czy tylko ja zniknąłem z tego świata? Jak udało im się utrzymać te znajomości i dlaczego nie byłem tego częścią?

Odwróciłem wzrok od Henry'ego aby znów spojrzeć na Rachel. Mogłem przysiąc, że na mnie patrzyła, ale w momencie, gdy na nią spojrzałem odwróciła wzrok. Mogłem się mylić. Dzieliła nas duża odległość.

Rachel była...

Kimś kto nigdy o nic nie prosił, jakkolwiek nieadekwatnie brzmiało to w tej sytuacji. Bałem się, że nie odezwie się do mnie słowem. Właściwie, dlaczego by miała? Sam musiałem zacząć rozmowę. Tylko nie byłem do końca pewny, jak powinienem to zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro